wtorek, 25 września 2012

Pierwsze koty za płoty czyli Festiwal Pióro i Pazur za nami.

Kochani moi wróciłam właśnie (no może nie takie właśnie, bo w domu byłam już wczoraj) z Siedlec z Fesiwalu Literatury Kobiecej Pazur i Pióro. Festiwal był rewelacyjny, koleżanki po piórze świetne! Ileż ja się nagadałam i naśmiałam, no i dzięki temu, że mogłam tam być poznałam wiele wspaniałych piszących dziewczyn. No i mogłam osobiście uścisnąć zwyciężczynie: Magdalenę Kawkę i Danusię Noszczyńską. Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał "Rzeki Zimna" i "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana" to szczerze zachęcam. Powieści warte są wyróżnienia i chciałam raz jeszcze dziewczynom pogratulować. Festiwal był ogólnie cudny, tym bardziej, że wszystkie mamy nadzieję, że był pierwszym krokiem do odczarowania pojęcia" kobieca literatura", które dość często kojarzy się z czymś banalnym, prostym i naiwnym. Przez te kilka dni to właśnie piszące kobiety miały głos i chwałą za to Marioli Zaczyńskiej, która zorganizowała całe to gigantyczne przedsięwzięcie. To właśnie na Piórze i Pazurze nareszcie głośno powiedziałyśmy o tym, że nie chcemy być wkładane do szufladek i pisać pod dyktando wydawców, którzy mówią nam, że coś co wyłamuje się z ogólnie przyjętego nurtu na pewno się nie sprzeda. Ogólnie stwierdzono (i nie było to tylko zdanie pisarek, ale wszystkich obecnych), że chcemy czytać różnorodna literaturę i chcemy przecierać utarte szlaki. Miejmy nadzieję, że te głosy dotrą również do wydawców i dadzą im do myślenia. Na zakończenie chciałam podziękować wszystkim, którzy w ten weekend trzymali za mnie kciuki, podtrzymywali mnie na duchu, dzwonili i przesyłali smsy. Bardzo wam kochani dziękuję! Poniżej kilka zdjęć z festiwalu.

Przemawiam i tylko ja wiem jak bardzo byłam zestresowana:)

Magda Kawka odbiera nagrodę w kategorii Pióro.

nominowane na scenie, trzecia od lewej to Danusia Noszczyńska, laureatka Pazura!

Przed podpisywaniem książek oczywiście trochę plotkujemy:)

Sobotni wieczór i zdjęcie grupowe, za fotografem czekają na nas kieliszki z winem, fajnie było:)


     

piątek, 21 września 2012

Lepiej póżno niż wcale czyli wyniki

Przepraszam Was serdecznie, że dopiero teraz, ale dzisiaj miałam szalony dzień. Od rana biegałam i ogarniałam rzeczywistość (czytaj szukałam odpowiednich butów - nie znalazłam i zaopatrywałam lodówkę, bo dzieci zostają w domu na całe dwa dni:)). A gdy już wróciłam i Tysiek jako etatowy losowacz wylosował zwycięzców w konkursie okazało się, że net mi się zbuntował i zwyczajnie go nie ma. No ale wrócił i już podaję do kogo powędrują książki. Tym razem Tymuś wyłowił takie oto imiona: Melania, Jola i Ejotek. Dajcie znać dziewczynki którą ksiażkę chcecie dostać. Zwycięzcom serdecznie razem z Tyśkiem gratulujemy i życzymy dobrej nocy.

czwartek, 20 września 2012

O tym jak Perfekcyjna pani domu ubawiła mnie do łez

Na polski program Perfekcyjna pani domu trafiłam zupełnie przypadkiem przerzucając wieczorem kanały. W związku z tym, że miałam za sobą ciężki dzień, mózg odmawiał współpracy i nawet nie chciał słyszeć o czymś ambitnym wymagającym myślenia doszłam do wniosku, że pogapienie się jak inni sprzątają, podczas gdy ja siedzę wygodnie rozparta w fotelu, to całkiem niezły pomysł. Jak się miało okazać pomysł okazał się nie tylko niezły ale wręcz świetny! Program zaczął się standardowo od pokazania nieszczęśliwców, którzy zaniedbali karygodnie swoje domostwa i chcą się owym zaniedbaniem, zapewne w ramach umartwiania, podzielić z innymi. Potem oczywiście przyrzekają rychłą poprawę i natchnieni przez PERFEKCYJNĄ PANIĄ DOMU pędzą odgruzowywać swoje mieszkania. Już na samym początku, gdy bohaterki programu dotarły do gospodyni programu czyli Pani Perfekcyjnej lekko ubawiła mnie jej reakcja na widok pełnego naczyń zlewu. Odgłosy dezaprobaty (pochrząkiwania, dziwne acz znaczące jęki  i spojrzenia) przeszły naraz w okrzyk pełen grozy. Szczerze mówiąc nawet mnie lekko uniosło w fotelu, bo tak gwałtownej reakcji się nie spodziewałam. Ale zaraz Pani Perfekcyjna wyjaśniła co spowodowało taki skok adrenaliny. Otóż obok zlewu leżał smoczek i to on był przyczyną wzburzenia. Od razu mówię, smoczek wyglądał zupełnie niegroźnie, nie miał  kłów ani pazurów, ot był sobie zwykłym gumowym smoczkiem do karmienia dzieci. Natomiast Pani Perfekcyjna zobaczyła w nim siedlisko bakterii, zarazków i Bóg jeden wie czego jeszcze. Szczerze mówiąc nie rozumiałam za bardzo o co ten krzyk. Wystarczy przecież ów smoczek zalać wrzątkiem i po sprawie. Sama niejednokrotnie tak robiłam i żadne z moich dzieci nie doznało uszczerbków na zdrowiu. Poza tym zaczęłam się obawiać, że gdyby Pani Perfekcyjna zajrzała tego wieczoru do mojej kuchni padła by na zawał serca, bo po robieniu swojskiego ketchupu i dżemu brakowało tam tylko baby, bo jakiś dziad na pewno by się znalazł:). Ale to był dopiero początek. Potem dowiedziałam się, kilku bardzo ważnych faktów na temat przedpokoju. Otóż przedpokój jako wizytówka każdego domu powinien być wyposażony: w wygodne siedzisko do siedzenia przy zakładaniu obuwia, różnorodne koszyczki do trzymania kluczy, korespondencji i innych takich, wieszak, parasolnik, szafeczkę na buty, kufer do trzymania zabawek, którymi dzieci bawią się na zewnątrz i tak dalej i ta dalej. Tu znów zerknęłam do swojego przedpokoju i stwierdziłam, że bardzo ale to bardzo chciałabym zaprosić do mnie Panią Perfekcyjną i zobaczyć jak by sobie poradziła z wciśnięciem tego wszystkiego do mojej wizytówki domu. Poza tym ciekawa jestem, czy to że u nas w przedpokoju stoi lodówka (nie pytajcie dlaczego:)) to znak, że można zawsze u nas dobrze zjeść, bo jeżeli tak to jestem z tego nawet zadowolona:) Ale to był dopiero wstęp. Prawdziwa zabawa zaczęła się gdy Perfekcyjna pani domu ruszyła z pierwszą kontrolną wizytą. W pierwszym mieszkaniu widząc niepochowane jeszcze rzeczy stwierdziła kategorycznie, że trzeba to wynieść do garażu i tamto też do garażu i wszystko inne... No gdzie? Do garażu rzecz jasna. Zaczęłam skrycie się obawiać, że jak tak dalej pójdzie garaż zostanie szczelnie wypełniony i przestanie służyć do garażowania. Dodatkowo zaczęło nękać mnie pytanie, co mają zrobić biedacy, którzy nie mają garażu, ani strychu. Niestety nie dowiedziałam się jak wygląda garaż po porządkach, bo tego niestety nie pokazano, a szkoda. Ale scena kulminacyjna, która spowodowała u mnie atak śmiechu i to takiego do łez, odbyła się w drugim mieszkaniu. Otóż po odstawieniu kanapy Pani Perfekcyjna spojrzała na to co się pod nią znajdowało i zakrzyknęła: czy to jest umarła mysza?! No po prostu to było piękne! Lepsze niż niejedna komedia! Uważam, że zwrot: umarła mysza powinien wejść na stałe do słownika, a przynajmniej do słownika każdej perfekcyjnej pani domu. A jeżeli chodzi o mnie chyba stanę się fanką tego programu. Zapewnia ubaw po pachy a że śmiech to zdrowie to co mam sobie żałować.

Teraz z innej beczki: przypominam, że dziś ostatni dzień trwania konkursu z pensjonatem Majki w roli głównej, szczegóły tutaj. Jeżeli ktoś jeszcze chciałby wziąć udział zapraszam. No i wielkimi krokami zbliża się mój wyjazd do Siedlec na Festiwal Literatury Kobiecej. Będę tam od soboty i zapraszam wszystkich, którzy chcieliby się ze mną spotkać. Program Festiwalu tutaj. Mam nadzieję, że w sobotę i w niedzielę moc będzie ze mną i wasze pozytywne myśli też
Wasza absolutnie nieperfekcyjna Magdalena:)

wtorek, 18 września 2012

Drzewo Solomonów

W powieści Drzewo Salomonów Jo-Ann Mapson bada złożoność takich zjawisk jak miłość i strata, opowiadając historię trójki samotnych, skrzywdzonych osób, które niespodziewanie znajdują ukojenie w sobie nawzajem. Niedawno owdowiała Gloria Solomon nie radzi sobie z przedwczesną śmiercią męża i utrzymaniem kalifornijskiego rancza. Z trudem wiąże koniec z końcem, organizując wesela w kaplicy wybudowanej przez jej męża pod dwustuletnim dębem, nazywanym przez okolicznych mieszkańców Drzewem Solomonów.
Wraz z pierwszym organizowanym przez Glorię ślubem w życiu wdowy pojawiają się dwie osoby: Juniper, zbuntowana, wytatuowana nastolatka, która nie potrafi uporać się z tragedią, jaka dotknęła jej rodzinę, oraz Joseph, były policjant, zmagający się z fizycznymi i psychicznymi urazami po postrzale. Wszyscy troje stopniowo otwierają się na siebie, poznają swoje bolesne tajemnice i otrzymują kolejną szansę na dostrzeżenie cudu istnienia.
Drzewo Solomonów to historia przepełniona empatią, humorem, emocjonalną głębią, napisana perfekcyjnym stylem i pełna postaci, które na długo pozostaną w sercach czytelników.

Tytuł: Drzewo Solomonów
 Autor: Jo-Ann Mapson
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zwierciadło
Wydano: 2011-10-27
Stron: 413
Oprawa: miękka

Pierwsza myśl po doczytaniu ostatniej strony: jaka szkoda, że to już koniec! Czyli już samo to może być dla książki rekomendacją. Glorię, główną bohaterkę, poznajemy w nie najlepszym dla niej momencie. Za chwilę będzie musiała zmierzyć się z pierwszą rocznicą śmierci swojego męża. Od momentu gdy odszedł z trudem radzi sobie z utrzymaniem domu, nie mówiąc już o utrzymaniu samej siebie i swojego cierpienia w ryzach.
"Dan nauczył ją ,jak budować furtkę, która się nie zapada, jak gospodarować workiem fasoli i ryżu, by nakarmić wygłodniałych dorastających chłopców, oraz jak kochać całym sercem.
Nie nauczył jej, jak żyć bez niego."
Przy życiu trzyma ją odpowiedzialność za ranczo, wielki dąb zwany drzewem Solomonów i zwierzęta dla których posiadłość Salomon's Oak stała się domem. Zwierzęta, które Gloria przygarnia i ratuje od niechybnej śmierci. Dlatego też decyduje się na urządzanie nietypowych ślubów, w kaplicy wybudowanej przez Dana. Pierwszym takim ślubem jest pirackie wesele, od którego tak naprawdę zaczynają się zmiany w życiu Glorii. Właśnie tego dnia, w którym się odbywa do Salomon's Oak trafiają Joseph, były policjant i Juniper, nastolatka, którą przywozi opiekunka społeczna z prośbą by Gloria zatrzymała ją na jedną noc. Gloria w przeszłości była już nie raz zastępczą mamą. Dawała dom tymczasowy koniom, psom, otwierała drzwi przed niechcianymi dziećmi. Teraz jednak nie czuje się na siłach by zająć się dziewczynką, która bardzo potrzebuje kogoś kto poza dachem nad głową da jej poczucie bezpieczeństwa i odrobinę miłości. Nie wyobraża sobie by ktoś taki jak ona (Gloria), kto od śmierci męża wyznacza sobie godzinę w szafie (godzina na płacz) był odpowiedni do zaopiekowania się poranioną nastolatką. Jednak jak się później okaże Juniper nie trafiła do Glorii przypadkiem. Czy wytatuowana nastolatka może być ostatnią wolą jej zmarłego męża? Jaki związek z dziewczyną ma Cadillac, pies Glorii? I jaką rolę odegra w całej historii Joseph?

Nie ukrywam, że gdy przymierzałam się do czytania zastanawiałam się czy na pewno to dobry wybór. Notka na tyle mówiła wprawdzie o tym, że książka nie jest pozbawiona humoru, ale jasno wynikało z niej, że to powieść przede wszystkim o bólu i stracie, a ja nie do końca miałam ochotę na tego rodzaju lekturę. Ale zmieniłam zdanie już po kilku pierwszych stronach. Gloria od samego początku stała się mi bardzo bliska. Sami powiedzcie jak można nie zapałać sympatią do kogoś kto mówi:
"Na książkę zawsze warto się szarpnąć":)
Poza tym Mapson stworzyła mnóstwo oryginalnych postaci. Moją ulubienicą poza głównymi bohaterami stała się Lorna, która dla Glorii była taką przyszywaną babcią i przyjaciółką:
"Lorna, doskonała babcia, aprobowała każde przedsięwzięcie Glorii. Paliła papierosy, piła piwo, miała bogaty zasób hiszpańskich przekleństw i tak szerokie ramiona, że Gloria często składała na  nich głowę."
Drzewo Solomonów ujęło mnie również prawdziwością. Autorka nie dokonała żadnych skrótów. Bohaterowie nie przechodzą gwałtownych i przyspieszonych przemian. Juniper mimo, że dostaje szansę na nowe życie nadal pozostaje trudną nastolatką, sprawiającą mnóstwo problemów spędzających Glorii sen z powiek, Gloria nie przestaje znienacka tęsknić za mężem, a Joseph nie zapomina o swoim dawnym życiu. Wszystko jest prawdziwe. No i na koniec nie mogę nie wspomnieć o czworonożnych bohaterach książki, których w Salomon's Oak nie brakuje. Psy: Dodge, wielki pies, który panicznie bał się królików i wdrapywał się Glorii na ręce ilekroć jakiegoś przyuważy, Cadillac zaganiał wszystko co się ruszało:
"Cadillac nie rozumiał królików. Dlaczego nie chciały być zapędzane do zagrody? Gdy kurczak wybiegał na wolność, Cadillac rzucał się w pościg, wykonując błyskawiczne skręty ciała, z których słyną border collie, i nie przestawał, póki uciekinier nie wrócił do kojca. Obdarzony parą błękitnych oczu i puszystym ogonem Caddy zaganiał też czasem odkurzacz Glorii, a gdy robiło się wietrznie biegał za liśćmi".
Jest jeszcze Edsel charcik włoski, wszystkie te psy Gloria uratowała przed uśpieniem. Poza tym na farmie mieszkają konie, Heather - kura i kozy. Mapson pisze o zwierzętach tak ciepło i z tak dużą znajomością ich charakterów, że wydaje mi się, że sama musi je bardzo kochać. Zresztą jeżeli chodzi o konie potwierdza to notka na jednej z ostatnich stron książki, z której dowiadujemy się, że autorka jest zapaloną amazonką.
Reasumując: język, atmosfera, bohaterowie, ciepło i dużo miłości do zwierząt i ludzi sprawiły, że z żalem odłożyłam książkę na półkę. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to jedyna przetłumaczona na polski powieść tej autorki, bo szczerze mówiąc chętnie przeczytałabym wszystko co napisała.


piątek, 14 września 2012

Bonjour kochani!

Truman Capote mówił: Narodziny pomysłu na nowy tekst są trochę jak zdenerwowane lwiątko. Może i niegroźne, ale dopóki go nie oswoisz, sam też chwili spokoju nie zaznasz. 

Mogłabym się pod tym podpisać obiema rękami. Wygląda to mniej więcej tak: najpierw jest nieśmiała myśl. Kiełkuje powoli i tak jak kropla drąży skałę tak i ona wierci dziurę w głowie. Potem myśl mutuje i przestaje być tylko mglistym założeniem a staje się złożonym pomysłem, który nie daje człowiekowi spokoju i domaga się spisania, zanotowania. Pojawiają się postacie, które wręcz żądają by je urealnić. Mówią, śmieją się, mają kłopoty i własne charaktery. I wtedy nie pozostaje nic innego jak siąść do klawiatury i zacząć oswajać najnowszy pomysł. W mniej więcej taki sposób w moim życiu pojawiała się Antoinette. Wkrótce poznają ją też mieszkańcy Malowniczego.A w tej chwili chciałabym i wam przedstawić nową bohaterkę powieści noszącej tytuł: Bonjour Antoinette. Robię to z pewną nieśmiałością, bo książka będzie napisana nieco inaczej niż poprzednie. Poza tym będzie opowiadała nie tylko historię Antoinette, ale też Łucji, która zjawi się w Malowniczym w tym samym czasie co Antoinette.  Jeżeli byście mogli zerknąć na ten fragment i podzielić się ze mną uwagami, spostrzeżeniami będę bardzo wdzięczna. A teraz poznajcie proszę oto Antoinette Polka z krwi i kości, która kocha Francję, ale nigdy jej nie odwiedziła i która jak na razie nie wie o tym, że już niedługo Malownicze stanie się jej domem.


Większość zwykła uważać, że zostać porzuconą jest o wiele gorzej niż porzucać. Antoinette  nie należała do większości Antoinette oddałaby wiele żeby móc odwrócić niechlubną rolę, którą nawiasem mówiąc sama na siebie nałożyła.
- Cóż, ktoś z nas dwojga w końcu musi okazać się mężczyzną – mówiła do swojego lustrzanego odbicia nakładając  tusz na rzęsy. A że nie przypuszczała żeby Grzegorz (który w innych sytuacjach  był bardzo władczy i samczy) akurat w tej sprawie chciał przejąć inicjatywę siłą rzeczy musiała wziąć to na siebie.
 
Z drugiej strony, trudno było wymagać od Grzegorza żeby definitywnie zakończył związek, który w jego oczach był po prostu idealny. Mieszkali osobno (nowoczesność i samodzielność jak często powtarzał jest podstawą zachowania niezbędnej autonomii - zwykł do tego wracać, gdy podrywając się z łóżka po pospiesznym seksie, natykał się na jej pełen wyrzutu wzrok), obiady jadali u niej  (wspólne posiłki integrują związek oparty na swobodzie i niezależności). Posiłki ofiarnie przygotowywała własnoręcznie, bo Grzegorz był miłośnikiem domowej kuchni i skoro już nie był singlem (słowo singiel okraszane było zwykle mnóstwem tęsknych westchnień) nie widział powodu, żeby nie dać Antoinette możliwości wykazania się w roli boginki domowego ogniska. Wieczory poza weekendami spędzali oddzielnie, bo jak radośnie twierdził Grzegorz już to, że pracują razem sprawia, że jest nasycony „swoim kochaniem”. Zresztą soboty i niedziele też zwykł wydzielać Antoinette nader skąpo.
- Sama kotku rozumiesz przyjaciele też są ważni a w tygodniu zwykle nie mają tyle czasu co ja – mówił zostawiając talerz na stole i posyłając jej z przedpokoju całusa. Zanoszenie naczyń do zlewu nie mówiąc już o zmywaniu uważał za czynności wybitnie niemęskie.
Antoinette już jakiś czas temu zaczęła się zastanawiać jak do diabła wplątała się w ten układ. I jakim cudem wytrzymała z Grzegorzem prawie dwa lata. Nie znajdowała na to żadnego rozsądnego wytłumaczenia. Za to odgrywanie rozkosznej roli domowej boginki zaczęło jej ostatnio solidnie doskwierać i uznała, że czas coś z tym zrobić. Jedynym mankamentem chytrego planu zakończenia znajomości było to, że Grzegorz był jej szefem i właścicielem firmy, w której Antoinette pracowała jako tłumaczka języka francuskiego.
- Zobaczysz, jak go zostawisz to ci tak umili życie, że będziesz musiała zmienić pracę – przestrzegała ją jej przyjaciółka Klara. - Mówiłam ci, że romans z przełożonym to fatalny pomysł.
Cóż z perspektywy czasu trudno było nie przyznać jej racji. Ale w końcu szef - nie szef nie mogła do końca życia tkwić w chorym układzie.
Najwyżej mnie zwolni. Może to nie byłoby takie złe, utknęłam w tej firemce zupełnie jak w znajomości z Grześkiem. Szczerze mówiąc, już od dawna marzy mi się całkowita zmiana życia – pomyślała buńczucznie, wrzucając kosmetyczkę do torebki.
Biedna Antoinette zapomniała, że czasami warto być ostrożnym z wypowiadaniem życzeń. Bo niektóre marzenia dość nieoczekiwanie mogą się spełnić.

W biurze jak zwykle o tej porze panował spokój. Antoinette chyba po raz pierwszy odkąd tu pracowała zignorowała ogonek stojący do automatu z kawą i ruszyła prosto do gabinetu Grzegorza.
- Skoro już mam to zrobić, to nie ma na co czekać – mruknęła bezszelestnie otwierając drzwi do jego biura i stanęła jak urzeczona. Jej oczom ukazała się stojąca tyłem wysoka brunetka w megalitycznie wysokich szpilkach i prawie niewidocznej spódnicy.
- No to teraz poćwiczymy wyjmowanie dokumentów – usłyszała głęboki głos Grzegorza dochodzący gdzieś z głębi fotela stojącego na środku gabinetu. – Proszę mi podać te z najniższej szuflady – zadysponował.
- Ale tu nie ma żadnych szuflad – brunetka niepewnie rozejrzała się wokół siebie.
- Pani Goniu, to nieistotne. Proszę sobie wyobrazić, że są przed panią i wyjąć dokumenty z najniższej – wyjaśnił z pobłażaniem głos Grzegorza.
- A z najniższej – załapała w końcu Gonia i pochyliła się nad podłogą kręcąc zalotnie wypiętą pupą i udając, że otwiera nieistniejącą szufladę. – Te w zielonej teczce czy w niebieskiej? – zapytała pochylając się jeszcze niżej a przyczajona pod drzwiami Antoinette skręciła się od powstrzymywanego śmiechu. Gonia niewątpliwie miała talent!  Ktoś kto potrafi odnaleźć dokumenty w nieistniejącej szufladzie i jeszcze widzi kolory teczek, w których leżą po prostu ma dar!
- Wspaniale, obie poproszę, myślę, że będzie pani doskonałą sekretarką – z zachwytem stwierdził Grzegorz wstając i poklepując panią Gonie po wypiętej pupie.
- Ja też tak uważam – powiedziała Antoinette z rozpędem otwierając drzwi i z satysfakcją patrząc na ich zaskoczone miny – Właściwie dobrze się stało, że właśnie teraz egzaminowałeś panią Gonię, bo niebywale ułatwiłeś mi sytuację. Odchodzę! I od ciebie i z pracy! – powiedziała, bo nagle z całą jasnością zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie pracować razem z Grześkiem. Po co utrudniać sobie nawzajem życie?
- Ależ Antoinette, to naprawdę nie tak jak myślisz kotku… Nie ma powodów do tak radykalnych decyzji! – Grzegorz odchrząknął i gestem dał Goni znak żeby opuściła pokój. – To był po prostu test na wyobraźnię…
- No i pani Gonia zdała celująco – roześmiała się Antoinette. – Grzesiu nie oszukujmy się, to nie ma sensu. I tak ci miałam powiedzieć to, co powiedziałam, a pani Gonia sprawiła, że atmosfera jest o niebo milsza niż byłaby bez niej. Au revoir Grzesiu – dodała stanowczo i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi. Szczerze mówiąc była niebywale zdziwiona, że nie czuje ani odrobiny żalu, że nie jest na Grześka wściekła. Zamiast tego rozpierała ją ulga przemieszana z rozbawieniem. A to niechybnie znaczyło, że podjęła słuszną decyzję.
Cóż trzeba będzie to uczcić jakimś winem, albo jeszcze lepiej szampanem. – Pomyślała zbierając z biurka swoje rzeczy i wrzucając je do pudła – I rozejrzeć się za nowa pracą. Ale to za kilka dni. W końcu nie miała urlopu od dwóch lat, a skoro i tak rzuciła pracę spokojnie może pobyć bezrobotną trochę dłużej. Rozmyślając wsunęła pudło pod pachę i radośnie machając koleżankom z sąsiedniego boksu opuściła swoje biuro z przyjemną świadomością, że jest tu po raz ostatni.
Niestety, jeżeli myślała, że uda jej się bez przeszkód odejść, była w błędzie. Ledwo wyszła na ulicę dogonił ją zasapany Grzegorz. Na jego widok Antoinette przewróciła oczami.
- Posłuchaj, nie możesz odejść! Ja ci nie dam porzucić pracy, nie mówiąc już… O nas! Jesteśmy dla siebie stworzeni, a tamten incydent…
- Test na rozbudzenie wyobraźni – podpowiedziała usłużnie z niezadowoleniem stwierdzając, że zaczynają im się przyglądać ludzie.
- To nic istotnego – dokończył Grzegorz usiłując złapać ją za rękę. – Nie sądziłem, że tak się przejmiesz. W końcu nowoczesny związek…
- Grzegorz, spadaj i nie rób scen – Antoinette zaczynała mieć dość. – To co widziałam w gabinecie tylko mnie utwierdziło w tym co i tak zamierzałam zrobić. Więc teraz z łaski swojej wracaj do biura i zachowuj się jak na szefa przystało. W innym wypadku zaczną cię wytykać palcami – dodała sugestywnie spoglądając w okna, z których ciekawie zerkali pracownicy Grześka – Za moment dostaniemy się na języki i o ile mnie to niewiele obchodzi, bo już tu nie pracuję, to ty zostajesz i zapewne nie będziesz zachwycony, że o tobie gadają. Jutro podrzucę ci wypowiedzenie.
- Wracam, ale to nie koniec. Nie oszukasz mnie. Po prostu jesteś dogłębnie zraniona i przerażona, działasz pod wpływem emocji. Nie dam ci odejść. Mnie się nie porzuca – rzucił mrużąc oczy i nonszalanckim ruchem chwycił Antoinette w pasie, wycisnął na jej ustach mocny pocałunek i pogwizdując ruszył z powrotem do biura zostawiając ją oniemiałą na środku chodnika.

Jeżeli myślała, że Grzegorz rzucał tylko czcze pogróżki popołudniu musiała zmienić zdanie. Właśnie szykowała się do wyjścia, gdy w drzwiach zachrobotał klucz. Antoinette ze złością przypomniała sobie, że sama mu wręczyła dodatkowy komplet. W ostatnim momencie zdążyła założyć łańcuch i dla pewności przyblokowała nogą drzwi.
- Antoinette nie będziesz chyba ciągnąć tego przedstawienia? - Grzegorz usiłował wsunąć głowę przez niewielką szparę – Już mi dałaś do zrozumienia, że jesteś niezadowolona,  wystarczy. Teraz może dasz się przeprosić – dodał uwodzicielsko i w szparze ukazała się ręka z winem.
- Przyjmuje przeprosiny – powiedziała sięgając po butelkę, a drugą ręką usiłując bezszelestnie włożyć klucz do zamka – Nie gniewam się. A teraz do widzenia! – dodała błyskawicznie zabierając wino i zatrzaskując drzwi jednocześnie przekręcając klucz.
Z satysfakcją usłyszała jak Grzegorz szpetnie klnie usiłując włożyć klucz w zamek. Dla pewności przytrzymała ten po swojej stronie.
- Antoinette!!! Otwórz natychmiast!!! – wrzasnął Grzegorz i sądząc po dzikim rumorze kopnął z rozmachem w drzwi.
- Ani mi się śni – odkrzyknęła – A jak będziesz się awanturował wezwę policję! – zagroziła.
- Albo ja to zrobię! – usłyszała głos swojej sąsiadki, pani Basi – Co to za zwyczaje żeby się tak panience narzucać! I to w jaki sposób! Myśli taki jeden z drugim, że wystarczy założyć garnitur i już z chama zrobi się pan! Im jestem starsza tym więcej słuszności widzę w podziałach klasowych. Przynajmniej człowiek wiedział czego się spodziewać po mężczyźnie we fraku, a teraz byle chłop może zawiązać krawat i wpuszczać w maliny przyzwoitych ludzi – perorowała niestrudzenie, a  Antoinette pożałowała całą sobą, że nie może zobaczyć miny Grześka, który nomen omen ze wsi pochodził i robił wszystko żeby tego nie ujawnić. Pani Basia niechcący trafiła w czuły punkt – pomyślała z rozbawieniem.
- A pani z jakiej racji się wtrąca?! – Głos Grzegorza aż drżał odwściekłości – To nie pani sprawa!
- To się mój dobry człowieku nazywa zainteresowanie bliźnim – powiedziała pani Basia rozeźlona – Ale po kimś takim – tu Antoinette zerkająca przez wizjer zobaczyła jak jej sąsiadka robi pogardliwą minę – trudno spodziewać się, że to zrozumie.
- Pani Basiu niech się pani nie denerwuje – krzyknęła nie odrywając oka od judasza – Ten pan już sobie idzie!
- Ja się dziecko nie denerwuję! Ja przeżyłam wojnę, Powstanie Warszawskie, Niemców się nie bałam to byle chłystka też się nie przestraszę – pani Basia wojowniczo wzięła się pod boki – Idzie pan czy mam zadzwonić do wnuka?
- A teraz dla odmiany będzie mnie pani straszyć rodziną? – Antoinette mimo usilnych starań nie mogła dostrzec Grześka. Na nieszczęście stał poza zasięgiem wizjera.
- Grzesiek, wnuk pani Basi jest policjantem, radziłabym ci zniknąć zanim się na ciebie porządnie rozeźli, bo z tego co mi wiadomo jest bardzo przywiązany do babci – poradziła mu zza drzwi.
- Idę, ale jeżeli myślisz, że się mnie pozbędziesz jesteś w błędzie! Posiedzę sobie w samochodzie pod blokiem. To chyba nie jest zabronione? – zapytał z przekąsem – Kiedyś  w końcu będziesz musiała wyjść – rzucił w kierunku zamkniętych drzwi i Antoinette usłyszała tupot nóg na schodach.
- Możesz już dziecko otworzyć – usłyszała głos pani Basi, gdy na klatce zapanowała cisza – poszedł.
- Pani Basiu dziękuję – Antoinette z westchnieniem ulgi wyjrzała na klatkę – Nie wiem jak bym się go pozbyła bez pani pomocy. Obawiam się, że w końcu wyważyłby drzwi.
- E nie ośmieliłby się! To laluś! Na szczęście i ty nareszcie to zauważyłaś.
- Można tak to ująć – mruknęła Antoinette  - Teraz nie pozostaje mi nic innego jak wymienić zamki… Mam nadzieję, że nie będzie próbował tu wrócić w czasie mojej nieobecności...
- W pierwszej kolejności to ty musisz zastanowić się jak masz wyjść, żeby on cię po drodze nie złapał. Zapowiedział przecież, że będzie siedział w samochodzie – przypomniała pani Basia przygładzając króciutko przycięte siwe włosy.
- O matko no tak! Zepsuje mi cały wieczór – jęknęła Antoinette  - Nawet nie mam szans żeby wymknąć się niepostrzeżenie…
- To może ja jednak zawezwę wnuka – zaproponowała pani Basia – Przecież nie będzie robił scen przy policji, a on cię po prostu odwiezie tam gdzie będziesz chciała i już.
- To nie przejdzie. Grzegorz to może i laluś, ale za to uparty. Sceny może nie zrobi, ale z całą pewnością za nami pojedzie i jak tylko pani wnuk zniknie z pola widzenia będę go miała na karku. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak zostać w domu. W końcu znudzi się czatowaniem i zrezygnuje.
- Za szybko się poddajesz moje dziecko – mruknęła pani Basia – Obróć no się kochana – zadysponowała i okręciła zdziwioną dziewczynę w kółko – Przy odrobinie pomocy powinno się udać – zawyrokowała.
- Ale co powinno się udać? –  zaniepokojona Antoinette przestąpiła z nogi na nogę.
- A to za chwilę zobaczysz. Jesteś już gotowa do wyjścia?
- Prawie, muszę tylko wziąć torebkę…
To bierz i chodź za mną – zadysponowała ożywionym głosem starsza pani i nie oglądając się za siebie zeszła na dół.

A oto druga bohaterka, zajrzyjcie i do niej:)

Łucja stała przy oknie. Czoło oparła o chłodną szybę i z wysokości pięciu pięter przyglądała się osiedlu. Nie różniło się zbytnio od innych: trawnik, piaskownica, huśtawki. Nic szczególnego. Najgorzej wyglądało wczesną wiosną. Trawnik zamieniał się wtedy w błotniste bagno, poprzetykane gdzieniegdzie fragmentami poszarzałego śniegu. Na całe szczęście pod koniec czerwca marcowo - kwietniowa brzydota była tylko wspomnieniem. Trawnik pysznił się świeżą zielenią i nawet odrapane huśtawki w blasku słońca wyglądały prawie przyjemnie.
Po pochmurnym maju Łucja zachłannie wychwytywała każdy słoneczny dzień. Słońce wracało jej ochotę do życia. Widać ciągnąca się niemiłosiernie zima i dżdżysty kwiecień i maj wyczerpały i tak niewielkie zapasy hormonów szczęścia, które trudno było odbudować.
- Powinnaś iść na solarium – mówiła jej przyjaciółka. – Dostałabyś takiego kopa energetycznego, że nie wiedziałabyś co masz ze sobą zrobić.
Łucja wzruszała tylko ramionami. Doskonale wiedziała, że złym samopoczuciem nie musi się przejmować. Było uciążliwe, ale już tak bywa, że w ludzkim życiu wszystko ulega zmianie. Jednego dnia ma się ochotę umrzeć, a drugiego nagle odnajduje się kontakt z życiem. Trzeba tylko cierpliwie czekać, a czego jak czego, ale cierpliwości Łucja nauczyła się już dawno.
- Cóż – mruknęła, odrywając czoło od szyby – coś musze ze sobą zrobić. W końcu mam wakacje.
Ojciec chyba jeszcze tego nie zauważył, co rano więc z pełną premedytacją wychodziła z plecakiem ciekawa kiedy dotrze do niego, że rok szkolny się skończył. I że ma w domu świeżo upieczoną maturzystkę.
Dzisiaj wyjątkowo nie chciało się jej włóczyć pół dnia po mieście. Pokręciła się tylko po kuchni, żeby ojciec usłyszał, że szykuje się do wyjścia, a potem cicho zamknęła za sobą drzwi od pokoju. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jej wysiłki są pozbawione sensu, bo Gaspar i tak nie interesował się tym co robiła. Ale cóż szkodziło udawać, że jest inaczej? W końcu życie to swoisty teatr, a Łucja odgrywała w nim prywatną sztukę pod tytułem „Normalność”. Czyli coś na co w realnym świecie Łucji nie było miejsca.

Rumor w przedpokoju spowodował, że poderwała się od biurka i łokciem strąciła kubek z kawą. Syknęła z niezadowoleniem, patrząc na fusy rozpełzające się po białym dywanie i z niechęcią wyjrzała zza drzwi swojego pokoju. Spodziewała się zobaczyć ojca z jakąś panną. Taki obraz nie byłby niczym szczególnym. Gaspar lubił kobiety. Na początku myślała, że chce sobie ułożyć życie i szuka kogoś kto by do niego pasował. Później zrozumiała, że ułożone życie ojca to właśnie mnóstwo nowych panienek. Pojawiały się i znikały. Jedne godziły się z odstawieniem natychmiast, inne usiłowały walczyć. Jedne milczały, inne wściekały się i krzyczały. Jedna zdemolowała im nawet część mieszkania przewracając szafki i wieszakiem tłukąc lustro. Teraz też myślała, że to jakaś porzucona złośnica rzuca czymś żeby dać upust wściekłości. Jednak w przedpokoju zastała tylko ojca, który ze swojej sypialni wynosił właśnie ogromny plecak i z hurgotem stawiał go na podłodze. Obok drzwi leżała już sportowa torba.
Gaspar zauważył ją gdy sięgał po kurtkę i czując na sobie jej wyczekujące spojrzenie zamarł z ręką zawieszoną w powietrzu.
- Myślałem, że już wyszłaś – powiedział w końcu i niezgrabnym ruchem opuścił rękę. – Nie powinnaś być w szkole?
- Wyjeżdżasz? – z rozmysłem zignorowała pytanie.
- Tak. Muszę.
- Nie zmierzałeś mi powiedzieć?
- Zostawiłem kartkę. W kuchni.
- I co? To już wszystko? Zostawiłeś kartkę i już?
- Łucjo, naprawdę muszę się wyrwać.
- Na ile tym razem? Miesiąc, dwa? - Łucja wbrew woli poczuła, że zbiera jej się na płacz.
- Nie wiem. Może dłużej – powiedział uciekając wzrokiem w bok i zdecydowanym ruchem chwycił długie uszy spakowanej torby.
-…
- No przecież jesteś już duża córko – mruknął zakłopotany przedłużającą się ciszą i wyszedł zatrzaskując mocno drzwi.
Dużo bardziej wolałaby żeby powiedział, że będzie tęsknił. Ale nie zapytał jej o zdanie. Nie miał tego w swoich zwyczajach, do których niewątpliwie należało niespodziewane znikanie.

Kartka zostawiona na kuchennym stole zawierała niezbędne informacje potrzebne do utrzymania Łucji przy życiu.
Punkt pierwszy brzmiał: Łucjo wyjeżdżam. Nie martw się o mnie – te parę słów miało uchronić ją od śmierci ze zmartwienia i niepokoju.
Punkt drugi: Na konto przelałem ci pieniądze. Pamiętaj o czynszu – to z kolei miało zapobiec wyrzuceniu jej z mieszkania i śmierci głodowej.
Punkt trzeci: Kocham cię. Tata.
Tej ostatniej linijki wcale tam nie było. Łucja dopisała ją trzęsącą się ze złości ręką. Gdzie on do diabła znów pojechał? Jakim prawem zostawiał ją samą na całe wakacje? Żałowała, że nie zrobiła mu dzikiej awantury, nie zażądała wyjaśnień. Może zdołałaby się chociaż dowiedzieć… Właściwie czego? Uzyskanie od Gaspara odpowiedzi na pytania dotyczące przeszłości było niemożliwe. A przecież matka musiała wiedzieć, że to ważne skoro w ostatnim liście jaki w życiu napisała i który Łucja znalazła w pudełku, w którym
zgromadzone były wszystkie pamiątki po niej było napisane:
„Jeżeli jeszcze tego nie zrobił to zmuś go by uporał się z przeszłością. By pozałatwiał te wszystkie niedokończone sprawy i uzyskał przebaczenie lub przynajmniej cień zrozumienia. W innym wypadku nie będzie mógł normalnie żyć, a Łucja razem z nim. Krystyna powinna móc mu w tym pomóc. Biedna Krysia!!! Ale mniejsza z tym. Tylko tak możesz mu pomóc. Niech wyjaśni moja kochana, niech to wszystko wyjaśni…”
List był zaadresowany do babci Łucji. Biedna mama nie wiedziała, że babcia przeżyje ją zaledwie o dwa miesiące. Łucja nie wiedziała czy babcia kiedykolwiek znalazła ten list. Ale jedno było pewne: matka bała się, że ojciec czegoś nie zrobi. Czegoś co miało mieć wpływ nie tylko na niego ale i na nią. Czego? Łucja nie wiedziała. List znalazła dopiero niedawno kiedy czuła się tak bardzo samotna, że chcąc poczuć się bliżej mamy przytargała z piwnicy starą rozklekotaną drabinę i ryzykując połamaniem nóg wdrapała się po niej do pawlacza i wyciągnęła pudełko z pamiątkami, w którym jak jej się wydawało unosił się jeszcze słodkawy zapach zasuszonych kwiatów, brzmiał śmiech i szepty postaci widocznych na czarno – białych zdjęciach i można było wyczuć uczucie miłości i ciepła. Przeglądając pożółkłe kartki, notesy z numerami telefonów, widokówki przysyłane od znajomych, znalazła kopertę, a w niej ten list. Mama musiała już być bardzo słaba gdy go pisała, bo pismo było niewyraźne. Słowa chybotały się i biegały po papierze jakby dłoń, która trzymała długopis nie miała siły nad nimi zapanować. I od tamtego dnia nie wiedziała co zrobić z tymi niewielkimi fragmentami wiedzy. Nie miała bladego pojęcia kim jest Krysia i komu Gaspar miałby coś wyjaśniać.
Teraz żałowała, że nie rzuciła mu tego listu w twarz i nie zażądała wyjaśnień. Z bezsilną wściekłością uderzyła pięścią w stół i zdecydowanym krokiem poszła do pokoju ojca. Zrobiła to przed czym długi czas się wzbraniała. Przeszukała rzeczy Gaspara. Wywaliła wszystko z szuflad komody,  przejrzała papiery na biurku, przekopała nawet szafę. Nie znalazła nic interesującego. Zresztą trudno coś znaleźć gdy nie wiadomo czego właściwie się szuka. Pokój wyglądał jakby przeszła nad nim trąba powietrzna. I właśnie gdy Łucja zastanawiała się czy posprzątać od razu, czy zostawić sobie tę wątpliwą przyjemność na później, na dnie szuflady zauważyła zdjęcie, które na całe szczęście było podpisane i opatrzone adresem. Z fotografii uśmiechała się młodziutka dziewczyna, a z wyrazu jej twarzy można było odczytać, że ten uśmiech w całości był przeznaczony dla tego kto trzymał aparat. Łucja wyjęła je, obejrzała i obrzucając bałagan niewidzącym spojrzeniem poszła do przedpokoju i wyciągnęła z szafy plecak. Stwierdziła, że najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce.

 



wtorek, 11 września 2012

O inspirującym działaniu trunków czyli jak zostanę medialną kobietą

Przekonałam się o nim gdy ostatnio  urządziłyśmy sobie z moją przyjaciółką wieczór przy winie (specjalnie nie piszę babski wieczór, bo mój mąż był obecny i chociaż ma ogromnego X przed Y to jednak nijak do określenia babski nie pasuje). Piliśmy to wino z dość dużym zaangażowaniem pogadując to o tym, to owym i w pewnym momencie moja przyjaciółka wypaliła: bo ty po prostu musisz być bardziej medialna! W związku z tym, że przed momentem rozmawiałyśmy o tym co ostatnio pożarły nasze psy konkluzja o medialności trochę mnie zaskoczyła.
- Myślisz? - zapytałam ostrożnie badając grunt - I uważasz, że Pulet przestanie wtedy kraść klocki i zamieniać je w plastikową papkę?
- A co ma do tego Pulet? - zdziwiła się moja przyjaciółka niepomiernie - Mówię o tobie i o o twojej karierze - dodała pokazując ręką regał , na którym stał egzemplarz Uroczyska.
- Aaa o tym. Ale jak to bardziej medialna?
- No normalnie. Po prostu muszą o tobie zacząć mówić. O, na przykład nogi musisz pokazać.
- Komu? I chyba ręce, to rękami piszę.
- A co to ma do rzeczy, na rękach nie zatańczysz - wyjaśniła mi moja przyjaciółka dopełniając kieliszki po brzegi -  Musisz tak jak Kasia Grochola wziąć udział w jakimś programie i koniecznie pokazać nogi! Czekaj już ja ci zaplanuję tak karierę, że nie będziesz miała kiedy pisać - zapowiedziała i nie bacząc na moje przerażenie zaczęła snuć wizję mojej przyszłej sławy. Wizja była nad wyraz zagmatwana. Występowałam tam ja z obowiązkowo obnażonymi kończynami, otoczona rozgorączkowanymi sławami, z którymi niekiedy jak byłam w dobrym humorze tańczyłam walca. Nie wiem dlaczego nie polkę, albo oberka, ale o to mniejsza. Poza tym w wolnym czasie wydawać miałam obiady dla ubogich i brać udział w ekstremalnych sportach. Na moją nieśmiała uwagę, że ekstremalnych sportów się boję moja przyjaciółka odpowiedziała, że co chcę, w końcu muszę i ja ponieść jakieś ofiary. Po stanowczym oświadczeniu, że nie zamierzam skakać na bandżi, ani też biegać po pionowych murach (jak nazywa się ta sztuka???), moja przyjaciółka poszła na kompromis i stwierdziła, że ostatecznie mogę zacząć brać udział w rajdach samochodowych, ale koniecznie z nogami. Szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie jak mogłabym to robić bez nóg, ale domyśliłam się, że to taki skrót myślowy dotyczący pokazywania mych biednych odnóży, które w planach przyjaciółki nie wiedzieć czemu odgrywały kluczową rolę. Po rozpoczęciu drugiej butelki plan miałyśmy (a raczej A miała) bardzo skonkretyzowany: najpierw powinnam zostać zauważona, a to miało być najtrudniejsze więc jak najrychlej powinnam pojechać do Warszawy i wymachując wysoko nogami spacerować przed budynkiem telewizji.
- W końcu ktoś cię zobaczy i zaintrygowany sfilmuje - tłumaczyła mi przyjaciółka - Potem zaczną się pytania kim jest ta tajemnicza, milcząca (tu dowiedziałam się, że pod żadnym pozorem nie powinnam się odzywać) kobieta z nogami? A potem pójdzie już z górki, będziesz kochana medialna jak talala. 
No i powiedzcie sami czy spożywanie trunków nie działa inspirująco? Myślę, że bez wina moja kariera najpewniej ległaby w gruzach, a tak już wiem co mam robić żeby zostać kobietą medialną. Tak więc jeżeli kiedyś wpadnie wam w ucho informacja o tajemniczej i milczącej kobiecie z nogami wiedzcie, że to ja wasza Magdalena:)
A żeby nie było, że jestem wredna i opisuje swoje prywatne spotkania uspokajam wszystkich, że pierwszą osobą która przeczytała ten tekst była rzeczona A, od której dostałam błogosławieństwo brzmiące: a puszczaj to kobieto gdzie chcesz. No więc puszczam ku swojej i mam nadzieję waszej uciesze.

niedziela, 9 września 2012

Co ma Pazur do Okna z widokiem

Otóż ma! Wspominałam w poprzednim poście, że jest coś z czego jestem dumna, ale nie mogę jeszcze o tym mówić. Ale dziś znalazłam informacje na stronie internetowej więc wnioskuje, że już mogę. Otóż moi kochani 22 września w Siedlcach odbędzie się Festiwal Literatury Kobiecej Pióro i Pazur i ni mniej ni więcej moje Okno zostało nominowane w kategorii Pazur! Cieszę się jak tylko cieszyć się potrafię, no i dzielę się tą radością z wami:) Informacje na temat festiwalu tutaj. Trzymajcie kciuki i za mnie i za Okno. No może nie już teraz ale w okolicach 22 bardzo by mi się przydało dużo ciepłych myśli od was:)
Wasza szczęśliwa autorka!

sobota, 8 września 2012

Trochę konkretów i przemyśleń na temat mechaników dowcipnisiów

Pozwolicie, że zacznę od konkretów. Otóż niedługo będę miała swoje własne spotkania autorskie i bardzo chciałabym na owe spotkania Was zaprosić. Pierwsze ma się odbyć 18 września o godzinie 18 w Otwocku w bibliotece na ul. Matejki. Jeżeli ktoś zupełnie przypadkiem byłby w tym dniu w moim miasteczku i nie miał innych planów zapraszam! Drugie odbędzie się w Warszawie  4 października w wypożyczalni nr 48, ul. Grójecka 68. O godzinie... No i właśnie zorientowałam się, że nie wiem o której! No i klops! Dowiem się w poniedziałek i uzupełnię. Jest jeszcze jedna rzecz, którą chętnie bym się pochwaliła i podzieliła, ale to będę dopiero mogła zrobić 10 września. Teraz jedynie mogę powiedzieć, że ma to związek z Oknem z widokiem i dodam, że jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa i dumna! Korzystając z tego, że jestem przy temacie spotkań bardzo bym chciała podziękować kamiennogórskiej księgarni Atena i tamtejszemu muzeum za zorganizowanie sierpniowego spotkania! Dziękuję bardzo serdecznie za miłą, ciepłą atmosferę, wspaniałe książki (szczególnie za tę o kapliczkach), słoneczny bukiet i przesympatyczne popołudnie.
Przed spotkaniem, pod księgarnią Atena z przemiłą panią Krysią.

W muzeum z panią Krysią, panią Beatą i przepięknym bukietem za który dziękuję raz jeszcze!

Jeszcze jedno: na blogu od przyszłego tygodnia pojawi się trochę więcej recenzji książek, które przeczytałam i przeczytam. Zawsze chciałam spisywać tytuły i wrażenia czytelnicze i pomyślałam, że skoro mam bloga to go do tego wykorzystam, a przy okazji podzielę się z wami swoimi przemyśleniami. Mam nadzieję, że będziecie i te posty książkowe chętnie podczytywać. 
I chyba jeżeli chodzi o konkrety to chwilowo byłoby na tyle.  Teraz mechanik. Szczerze mówiąc miało o nim być już wcześniej, ale w natłoku równych spraw (przeprowadzka, urlop, poprzeprowadzkowy bałagan) wypadło mi to z głowy. Ale na całe szczęście przypomniało mi się. Na szczęście, bo aż żal by było żeby ta historia zaginęła w otchłani mojej niepamięci. A tak może posłuży wam ku przestrodze. A sprawa miała się tak: jak już wiecie przeprowadzaliśmy się. Jak to w czasie przeprowadzek bywa nasz samochód zmienił chwilowo swoją funkcję i z samochodu wożącego nas, zamienił się w auto wypełnione po brzegi pudłami. No i właśnie w momencie gdy wyjechaliśmy takim zapudełkowanym kompletnie samochodem na ulicę stało się coś dziwnego. Drążek do zmieniania biegów przestał kompletnie funkcjonować. Jednym palcem można było nim majtać w dowolnie wybranym kierunku. Oczywiście zdenerwowaliśmy się okrutnie. Myślę, że nie muszę nikogo zbytnio przekonywać, że awaria w tym momencie była nam wybitnie nie na rękę. Dojechaliśmy jakoś do domu (bieg wrzucony był na jedynkę i na jedynce pozostał) i w tym stanie zostawiliśmy Edmunda (nasze auto) do następnego dnia. Rano Kuba umówił się z naszym kolegą, samochodową złotą rączką i Edek został poddany diagnozie. I cóż było przyczyną jego opłakanego stanu? Otóż nie mniej ni więcej tylko.... Cały pęk obwarzanków i jedna na wpół spleśniała kanapka. Nie obawiajcie się, nie zwariowałam, nie próbuję was też nabrać. Zaniepokojonych pragnę też uspokoić: nie mam w zwyczaju przechowywać żywności w dziwnych zakamarkach auta. Skąd więc wzięły się te wszystkie wiktuały w tunelu drążka do zmiany biegów i hamulca ręcznego? Tunelu, który nawiasem mówiąc na co dzień pozostaje szczelnie zakryty, bez możliwości dostania się do niego? Otóż moi drodzy jakiś czas temu nas samochód trafił do pewnego mechanika. Trzeba było coś tam w nim naprawić. Ale okazało się, że robota nie do końca zrobiona jest dobrze więc mój mąż pojechał z reklamacją. Pomijam już, że podczas naprawy mechanik ów nie dokręcił nam kół i dziwnie się telepały. W każdym razie mechanik wkurzony naszą roszczeniową postawą (naprawa na gwarancji? A kto o czymś takim słyszał?), zemścił się właśnie w ten oto dowcipny sposób i załadował nam do tunelu trochę jedzenia. W pewnym momencie obwarzanek dostał się pod coś tam pod spodem i drążek wyskoczył. Oczywiście piszę o tym własnymi słowami, bo w sprawie napraw i części do auta jestem kompletnym laikiem, ale jedno jest pewne: plan pana mechanika było z wszech miar szczwany. Wiedział, że w końcu skończy się to tak jak się skończyło. Skoro coś się zepsuło przyprowadzimy auto do warsztatu, a jak przyprowadzimy to będzie można nam wmówić wszystko. Chwała Bogu, że wśród naszych znajomych mamy takich, którzy znają się na przeróżnych samochodowych dolegliwościach. W każdym razie mechanik okazał się nie dość, że szczwany to jeszcze dowcipny, dziwne tylko tylko jest to, że ja jakoś szczególnie się nie ubawiłam, chociaż na pewno nie można odmówić mu pomysłowości. Tak więc moi drodzy jak wam coś  stanie się z drążkiem do zmiany biegów, a w aucie zacznie nieszczególnie pachnieć, sprawdźcie czy coś dziwnego nie kryje się w miejscach ukrytych i niedostępnych, bo jak widać na zamieszczonym obrazku różne niespodzianki mogą was spotkać.

czwartek, 6 września 2012

Jak pensjonat Majki wyglądać powinien czyli konkurs!

 Komunikat!
Właśnie okazało się, że cały tekst o konkursie szlag trafił. Nie wiem jakim cudem, ale po prostu zniknął! Na całe szczęście ocalały komentarze więc za moment postaram się wszystko uzupełnić. Przepraszam Was kochani za utrudnienia, ale nie mam pojęcia co się stało. Już piszę wszystko od nowa.

O konkursie będzie za moment. Najpierw chcę podzielić się z wami moim najnowszym odkryciem, które nawiasem mówiąc z konkursem jest poniekąd związane. Otóż przeglądając Internet w poszukiwaniu odpowiednich zdjęć (przepraszam, że tak klucze, ale zaraz wszystko wyjaśnię) znalazłam pewien obraz, który mnie po prostu oczarował. Następnym krokiem było znalezienie strony, na której zaprezentowano inne obrazy, które wyszły spod tego samego pędzla. Niewiele myśląc napisałam do autorki tych cudów z prośbą i dostałam zgodę i dzięki temu mogę zaprezentować Wam kochani Dworek Drzewiarza autorstwa Nataszy Sobczak, bo właśnie o niej tu mowa. Dworek jest uroczy, a malarstwo ścienne spowodowało, że zostałam natychmiast opanowana przez żądzę posiadania czegoś takiego we własnym domu na swojej własnej ścianie. Szkopuł tylko w tym, że jak na razie nie mam własnego domu, ale jak tylko dorobię się tych upragnionych czterech ścian i kawałka podłogi zgłoszę się natychmiast do Pani Nataszy z zamówieniem. Zresztą spójrzcie sami, kto z was nie chciałby mieć takiej ściany z widokiem na własność? Wystarczy kliknąć tutaj żeby zobaczyć prace Pani Nataszy, a jest na co popatrzeć.

A teraz do rzeczy. Już od jakiegoś czasu myślałam o nowym konkursie. Poprzedni cieszył się sporym zainteresowaniem, a poza tym uwielbiam czytać wasze wypowiedzi. Myślałam, myślałam i wymyśliłam. Pod spodem wklejam zdjęcia przedstawiające potencjalny pensjonat Majki. Wystarczy, że wybierzecie jeden wizerunek i napiszecie dlaczego na ten właśnie padł wasz wybór. Do wygrania będą trzy książki Wino z Malwiną albo Okno z widokiem, co tam sobie kto zażyczy. W losowaniu wezmą udział wszystkie odpowiedzi, a konkurs potrwa do 20 września.

Serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że się skusicie. Oczywiście za udostępnienie informacji o konkursie na waszych blogach będę niezmiernie wdzięczna. A oto i potencjalne Uroczyska:
Typ pierwszy (w rzeczywistości Dworek Drzewiarza autorstwa pani Nataszy)


Typ drugi (w rzeczywistości uroczy dom bliżej mi nieznanej malarki ze Szklarskiej Poręby)

Typ trzeci (w rzeczywistości urokliwy dom w Szklarskiej Porębie, obie fotki mojego własnego małżonka)
Typ czwarty (dodany pod wpływem komentarza Asi i Wojtka i wypowiedzi Sabinki, wykorzystałam link od Asi i mam nadzieję, że mnie za to nie zabije:))
Mam nadzieję, że mniej więcej wszystko udało mi się odtworzyć. Jeszcze raz przepraszam za utrudnienia!

wtorek, 4 września 2012

Po krótce o tym co było

W ramach tego, że dziś pierwszy prawdziwy dzień szkoły z lekcjami i dzwonkami czyli koniec laby ja z pełną premedytacją do laby wracam:) W końcu to najlepsza pora żeby powspominać urlop, tym bardziej, że obiecałam Basi, że wstawię krasnoludkowe zdjęcia. A więc na początku powiem, że chętnie wyjechałabym na urlop po raz drugi. I to najchętniej natychmiast. Nawet gdybym miała robić dokładnie to samo co już robiłam. A robiłam sporo. Po pierwsze dziwiłam się i to porządnie. Zdziwienie dotyczyło mojego własnego dziecka. Młodszego. Bo do tego roku mój syn podróżował w górach w specjalnym nosidle, które ofiarnie dźwigał na plecach mój mąż. W tym roku nosidło zostało też wzięte, ale okazało się, że a) Tysiek nieco wyrósł i trochę mu ciasnawo, b) Tysiek nieco wyrósł i Kuba ledwo taszczył go z góry o drugim wariancie - pod górę nie wspominając. Te dwa punkty wystarczyły do podjęcia decyzji, że Tymek chciał nie chciał podróżuje na własnych nogach. Chrzest bojowy otrzymał wchodząc na górę Anny w Nowej Rudzie. Poszliśmy tam zobaczyć co dzieje się z pensjonatem Góra Anny. Pierwszy raz trafiliśmy do niego parę lat temu, jeszcze przed urodzeniem Tymka. Pojechaliśmy wtedy na nasze pierwsze samodzielne (czytaj bez córki) wakacje. Niestety nieco zbyt optymistycznie założyliśmy, że będą to wczasy wędrowne. Byłam wtedy tuż po dość przykrym zabiegu i teraz już wiem, że powinnam raczej wybrać opcję leżę na leżaku i dochodzę do siebie. Wtedy wydawało mi się, że co nie dam rady, jak dam! Nie dałam. Wysiadłam już pierwszego dnia gdy szliśmy na piechotę, z plecakami z Kamieńca Ząbkowickiego do Srebrnej Góry. Swoją drogą cieszę, że mam manię wracania w stare miejsca, bo dzięki temu byłam w Pałacu w Kamieńcu dwa razy, a w zeszłym roku był zamknięty na głucho. Zmarł jego dzierżawca i teraz nie wiadomo co z pałacem będzie się działo. Sporo w nim już zrobiono, byłoby żal gdyby to wszystko poszło na marne. Ale wracając do tematu, ze Srebrnej Góry dostaliśmy się do Nowej Rudy i okazało się, że nigdzie nie możemy znaleźć noclegu. Jedynie w Pensjonacie Góra Anny był wolny dwuosobowy pokój na jedna noc. Chciał nie chciał wzięliśmy. Nie chciał, bo pensjonat leżał na uboczu i trzeba było iść do niego pod górę, a ja czułam się jakbym za chwilę miała paść i nie wstać. Wyglądać też musiałam podobnie, bo jak doszliśmy pani która powitała nas w wejściu załamała ręce, usadziła nas za stołem i pobiegła po wodę do picia. I to był właśnie początek miłości od pierwszego wejrzenia do tego miejsca. Pensjonat był śliczny, miał duszę i coś co powodowało, że nie chciało się stamtąd wyjeżdżać. Czuło się w nim czas. Wybudowany został jeszcze przed pierwszą wojną światową w 1903 roku, mieściło się w nim Schronisko "Chata Anna" na szczycie Góry św. Anny.  Pensjonat służył turystom zwiedzającym Góry Sowie jak i pielgrzymom przybywającym do kaplicy św. Anny.  W internecie znalazłam stare zdjęcia tego miejsca:
Zdjęcie pochodzi z tej strony: http://wroclaw.hydral.com.pl/photo.action?view=&id=729273

Zdjęcie pochodzi z tej strony: http://wroclaw.hydral.com.pl/photo.action?view=&id=729273
Gdy nocowaliśmy parę lat temu pensjonat wyglądał tak:
Teraz niestety niewiele pozostało z jego świetności. Miejsce świeci pustkami, niszczeje i zarasta. Z tego co udało nam się dowiedzieć (nie są to sprawdzone informację, ot tak podpytaliśmy po prostu ludzi) pensjonatzostał zamknięty, bo w grę wchodziły jakieś sprawy spadkowe. Podobno spadkobiercy nie mogą się dogadać, budynek popada w ruinę a z nim niknie szmat historii. Jeżeli kiedykolwiek uda mi się wygrać w totka Pensjonat Góra Anny jest na mojej liście miejsc do uratowania.
Pensjonat zarasta, już ledwo go widać:(

No tak, lekko odbiegłam od tematu a miało być o Tyśku.Tymoteusz na Górę Anny wszedł bez zbytniego marudzenia. To nam dało nadzieję, że jednak da się z małym chodzić. I dało się! I to jak. Tymek - uwaga będę się chwalić dzieckiem - sam wszedł na Śnieżkę i w dużej części sam z niej zszedł,  zdobył Łabski szczyt i podszedł pod same Śnieżne Kotły, Zobaczył wodospad Szklarki i Kamieńczyk, był na kamieniu Chybotku, obszedł kolorowe jeziorka, zwiedził świeżo otwarte podziemia Arado w Kamiennej Górze. Nie były to pierwsze podziemia w których byliśmy, ale te zwiedzało się z małym rewelacyjnie. Może dlatego, że forma jaką przyjęli przewodnicy polega w dużej części na zabawie. Przewodnik udaje, że jest tajnym agentem i oprowadza zwiedzających. W międzyczasie obezwładnia niemieckiego wartownika, każe sprawdzać czy nikt nie czai się za rogiem, po prostu dzieci nie mają czasu się nudzić, co skutkuje tym, że pozostali bezdzietni zwiedzający mają spokój i to samo dotyczy rodziców. Moim zdaniem rewelacja.
Udostępnione kamiennogórskie podziemia to zaledwie fragment tego co znajduje się dalej. Jak się okazuje pod Kamienną Górą istnieją kilometry podziemnych przejść i korytarzy. Podziemne sztolnie wydrążone zostały przez przymusowych robotników, którzy zazwyczaj po wejściu do podziemi już z nich nie wychodzili. Warunki panujące pod ziemią i mordercza praca nie dawały praktycznie szans na przeżycie. W czasie zwiedzania  przewodnicy znajdują odpowiedni moment by uczcić minutą ciszy poległych robotników. Mnie osobiście bardzo ujęło to, że umiejętnie połączono lekką formę zwiedzania z powagą tego miejsca. Przypuszcza się, że Niemcy prowadzili pod Kamienną Górą tajne prace konstrukcyjne nad wyprodukowaniem samolotu dalekiego zasięgu typu "latające skrzydło" pod nazwą "Arado". W naszej grupie był zwiedzający, który opowiadał, że był w podziemiach zanim zostały odbudowane. Wejście znajdowało się w starej komórce stojącej obok domu, w którym mieszkała pewna przedsiębiorcza i zaradna starowinka, która ni mniej ni więcej za wejście do komórki kazała sobie płacić:)
Więcej wiadomości o Arado znajdziecie tutaj:
Arado
I właściwie wyszedł mi gigantyczny wpis a nadal nie napisałam wszystkiego co chciałam:) Ale w sumie co się odwlecze to nie uciecze i ciąg dalszy nastąpi:)
Podziemia w Kamiennej Górze

Podziemia Kamienna Góra
Jedno z kolorowych jeziorek no i ja i Kubuś rzecz jasna:)


Śnieżne Kotły od góry, później szliśmy od dołu tą ledwo widoczną ścieżynką.



A to Basiu specjalnie dla Ciebie:)