niedziela, 31 marca 2013

Znalazłam winnego!

Widzieliście co jest za oknem? Głupie pytanie. Pewnie, że widzieliście, bo trudno nie dostrzec śnieżnej obfitości. A przecież wiadomo, że co za dużo to niezdrowo! Ale ja dziś odkryłam kto za tym stoi! Otóż ni mniej ni więcej, ale telewizja! Widzieliście co dzisiaj puścili? W święta Wielkanocne? Kevina w Nowym Jorku! To czego można się spodziewać? Toż to tradycja, że na święta, te zimowe puszcza się własnie jego. To i zrobiła się zima. I wszystko jasne:)

Instrukcja na lany poniedziałek

Śmigus Dyngus już jutro i pora najwyższa się do niego przygotować. I tak należy:

1. Zgromadzić wiadra, szklanki i inne pojemniki, które da się napełnić wodą.
2. Przygotować flakony z różnorodnymi pachnidłami.
3. Wynieść z domu meble.
4. Rozejrzeć się za czymś nadającym się do zatarasowania drzwi od sypialni.
5. Zatrudnić lokaja i przynajmniej jedną dziewkę.
6. W przypadku bycia panią i nie posiadania niczego czym można zatarasować drzwi, bądź nie posiadania samych drzwi do sypialni należy nastawić budzik na bardzo wczesną porę.
7. Przyszykować stare ubrania.
8. Wmówić sobie i otoczeniu, że jest się damą. W żadnym razie wiejską dziewczyną.

To chyba wszystko co należy zrobić przed jutrzejszym dniem. Wszystkie punkty są głęboko przemyślane i wypisane na podstawie opisu dawnego Śmigusa Dyngusa. I nie ma co marudzić, że o lokaja dziś trudno! W końcu tradycja jest tradycją a lokaj i dziewka są jutro wprost niezbędni! Szczególnie jeżeli chcemy zrealizować punkt 8 i nie stracić na wiarygodności. A dla tych, którzy nie do końca zrozumieli o co mi chodzi już wyjaśniam. Zacznijmy od punktu drugiego.  O flakony z pachnidłami przede wszystkim powinni zadbać rycerscy panowie, którzy to w poranek poniedziałkowy amantki swe chcą tylko delikatnie skropić wonnymi olejkami. Na metodzie tej zwykle poprzestają chuderlawi osobnicy słusznie czujący respekt przed swymi potężniejszymi (głównie chodzi o walory fizyczne) towarzyszkami życiowymi lub ci o bardzo wrażliwej i kruchej konstrukcji psychicznej, która często w zadziwiający sposób powiązana jest z posiadaniem potężniejszej i apodyktycznej towarzyszki życiowej... Inni rycerscy panowie zwykle zaczynają od flakonów, a potem w miarę rozochocenia przerzucają się na wiadra i inne pojemniki, których zawartość może już nie jest tak wonna za to użycie jej jest bardziej widoczna, a jak wiadomo każdy kto coś czyni lubi widzieć rezultaty. Tutaj ewidentnie mamy nawiązanie do punktu 5, bo lokaj jest niezbędny do dostarczania na bieżąco pełnych wiader. Lejący przecież nie może się rozdwoić i jednocześnie lać bez opamiętania wszystkich dookoła i przynosić nowe pełne pojemniki. Dziewka z kolei przydatna jest do wycierania podłóg, bo trudno wymagać by zajęci oblewaniem i paniczną ucieczką zajęli się tak prozaiczną czynnością. Tarasowanie sypialni jest niezbędne, bo ponoć nie ma większej rozkoszy niż przydybanie damy w łóżku i spowodować by biedaczka wprost pływała w pościeli, dryfując rozpaczliwie wśród poduszek i jaśków niczym w zburzonym morzu, albo innej rwącej rzece. Wydaje mi się, że tłumaczenie sensu nastawiania budzika w przypadku braku drzwi do sypialni jest zbyteczne, bo już wszyscy wiecie o co chodzi. Tak samo jak stare ubrania zapewne nie budzą już zdziwienia bo wszak skoro mamy być jutrzejszego dnia zlani do suchej nitki trudno byśmy z premedytacją ubrali się w najbardziej eleganckie toalety. Tak samo meble mogą nie przeżyć tego obowiązkowego, wynikającego z tradycji potopu więc lepiej je usunąć i mieć z głowy. A jeżeli chodzi o punkt 8 to mimo tego, że damy bywały zlewane od stóp do głów to jednak panowały jakieś zasady. Natomiast będąc wiejską dziewczyną... Cóż miast to opisywać posłużę się obrazkami, a wy już sami rozważcie co wolicie:)




sobota, 30 marca 2013

Białych kurczaczków, króliczków i wszelkiej pomyślności!

Dostosowując się do aury zaokiennej życzę Wam z całego serca białych i puszystych świąt Wielkanocnych! Białych: niech się obrus bieli na stole, lukier lśni nieskazitelną białością na babach i mazurkach, nawet kurczaczki niech się wybielą, a co tam. Puszyście mile i przytulnie niech Wam będzie w sercach, wśród najbliższych i niech wiosna zapanuje w każdej duszy a po podłodze kicają małe białe króliczki... Oby to nie były białe myszki, bo ponoć jak się je widzi to nie jest najlepiej:) W każdym razie niech wam się szczęści, wiosenni i świętuje wśród rodziny, bab, barszczy, ognia z kominka i miłości najbliższych!
Dziękuję też wszystkim za życzenia te które dostałam tu na blogu i te które przyszły pocztą mailową i te, które dotarły tradycyjną pocztą! Dziękuję wam wszystkim za pamięć!

piątek, 29 marca 2013

Wielkanocnie - lirycznie


Wielkanoc mojej córki - Konstanty Ildefons Gałczyński

Dzwony i hiacynty,
pisanek wzór święty,
cały świat w blaskach i szumie;

przyleciały ptaki,
udały się babki -
ależ cóż z tego ona rozumie?

Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.

Dzwony za daleko,
hiacynty za wysoko,
babki jeszcze jej nie wolno jadać;

o ptaku na drzewie,
o ziemi, o niebie
mogę tylko jej, jak umiem, opowiadać...

Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.

Brzdąc o niczym nie wie,
"Njam - njam" mówi ledwie
i na nóżkach paluszki liczy.

Toć niecały roczek!
Wózek, soczek, smoczek
to jej świat jest złoty, tajemniczy.

Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.

Dzwony biją stare:
"Mateusz" i "Marek",
dzwony strojne, strojniejsze niż lira;

w kadzidłach, w muzykach,
w szkłach, w modlitewnikach
światło dźwięczy, a w domu śpi Kira.

Kira, moja mała córeczka,                                                        
Kira, moja smagła córeczka.

Boże zmartwychwstały,
udziel nam swej chwały,
wszystkim święto daj w hiacyntach, w dzwonach,

żeby wszystkie dzieci
na tym groŸźnym świecie
mogły w rączki klaskać tak jak ona -

Kira, moja mała córeczka,
Kira, moja smagła córeczka.




Wielkanoc - Jan Lechoń

Droga, wierzba sadzona wśród zielonej łąki,
Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.
Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze,
A pod niebem wysoko śpiewają skowronki.

Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy,
Droga, którą co święto szli ludzie ze śpiewką,
Idzie sobie Pan Jezus, wpółnagi i bosy
Z wielkanocną w przebitej dłoni chorągiewką.

Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,
Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.
Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,
Upadła na kolana i krzyknęła: "Chryste!".

Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą,
A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem
I rzeknie: "Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą,
Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem."

czwartek, 28 marca 2013

Idą święta czyli co powinniśmy czynić by tradycji stało się zadość

Dopiero co zorientowałam się, że u mnie na blogu głucho i cicho, jakbym zupełnie zapomniała, że święta idą.  A rzecz jasna pamiętam o nich, a gdybym nawet jakimś cudem zapomniała to co dzieje się na zewnątrz z miejsca uzmysłowiłoby mi moje roztargnienie. Toż to co wyprawia się w sklepach to istne szaleństwo! Sodomia i gomoria! Ludzie patrzą na siebie wilkiem, przepychają się w kolejkach, a jak ostatnio przepuściłam przed siebie dziewczynę w zaawansowanej ciąży myślałam, że zostanę pożarta żywcem przez współtowarzyszki kolejkowej niedoli. W związku z tym wiem o Wielkanocy. Moja rodzina też wie, bo w tym tygodniu uparcie odmawiałam udawania się na codzienne zakupy (robiłam tylko niezbędne sprawunki) za to zrobiłam czystkę w zamrażalniku. I tak zjedliśmy prawie wszystko co zostało tam zgromadzone i zupełnie nie rozumiem czemu nikt z domowników już nie może patrzeć na przepyszny bigosik (nie moja wina, że było go aż trzy pokaźne pojemniki:)). Ale odbiegając od moich rodzinnych żywieniowych problemów święta tuż tuż i należałoby zrobić wszystko by zapewnić sobie ich spokojne przetrwanie i szczęście gdy już miną. I tak moi drodzy wyczytałam, że kluczowym produktem zapewniającym całe pokłady szczęśliwości jest woda. I już z góry oznajmiam, że ja szczęśliwa za bardzo w tym roku nie będę. a już na pewno nie będę piękna i gładkolica. Bo żeby to sobie zapewnić drogie panie powinnyśmy ni mniej ni więcej ale o zmroku w Wielki Czwartek (dziś) lub o świcie w Wielki Piątek wykąpać się... w rzece lub jeziorze! Patrząc za okno już to widzę jak na golasa chyżo biegnę po śniegu do jakiegokolwiek lodowatego zbiornika z wodą i radośnie się w nim pluskam. Cóż czarno na białym widać, że uroda w tym roku z całą pewnością nie jest mi sądzona. Poza tym taka kąpiel ponoć chroni przed złem. Więc jeżeli ktoś chętny to o zmroku albo świcie niech się zabezpiecza na rok przyszły przed złym okiem i brakiem urody. Ja mam czyste sumienie, bo powiedziałam, że powinno się tak czynić. Kolejne dobre rady dotyczą wypieków. Takie baby na przykład. Pieczono je kiedyś z dużym poświęceniem i starannością. I tak żeby tradycji stało się zadość powinnyśmy wykonać je z megalitycznej ilości jaj. Na pewno więcej niż setki. Poza tym taka baba wymaga odpowiedniego traktowania. Zanim zaczniemy jej pieczenie niezbędne jest po pierwsze pozbycie się rodziny z domu. Kiedyś dzieci zamykano w najdalszym pokoju a pana domu wysyłano do lasu. Dziś nie musimy podstępnie wyprawiać dziatków i męża do dzikiej kniei bo po prostu spokojnie możemy wysłać ich na zakupy. Gwarantuję, że jeżeli ułożymy zmyślną i rozległą listę produktów nie wrócą przed zmrokiem do domu, a my będziemy mogły w spokoju i skupieniu rozbijać te setki jaj, ucierać beczki żółtek i w całkowitym milczeniu nabożnie patrzeć czy baba oby rośnie. A rosnąć musiała w całkowitej ciszy, przy zamkniętych oknach. Nie daj Boże żeby ktoś krzyknął lub trzasnął drzwiami, bo katastrofa gotowa! Po upieczeniu babę taką zgodnie z pradawnymi zwyczajami należy ułożyć na pierzynach i poduchach i na paluszkach oddalić się i dać jej w tak komfortowych warunkach wypoczywać. W niektórych majątkach nie tylko układano baby w puchowych piernatach, ale po wyjęciu z pieca kołysano w poduchach aż do wystygnięcia. Tak więc już wiecie dlaczego rodzina powinna opuścić domostwo. Po pierwsze żeby nie przeszkadzać i nie hałasować, po drugie mężczyzna nie powinien być dopuszczony do pieczenia bab (nie wiem dlaczego, może ma złe spojrzenie i może urok rzucić...) po trzecie żeby familia nie uznała, że zupełnie zwariowałyśmy (układanie wypieków w kołdrach i poduszkach nie wspominając już o ich kołysaniu może nie być w pełni zrozumiane).
Poza tym jeżeli jeszcze tego nie uczyniliście powinniście jak najszybciej odprawić pewne rytuały ze święconą palmą. To już naprawdę ostatni moment na to by przekonać pana domy by ową palmę wziął i i dotknął nią wszystkich domowników. To przekazuje jej uzdrowicielską moc. Poza tym powinien też uderzyć palmą trzy razy każdy róg domu. To ponoć ma ochronić przed biedą, a jeżeli ktoś z domowników ma nieszczęście mieć słabowite gardło powinien połknąć bazię (znaczy tylko tego kotka nie całą gałązkę) z palmy...
To teraz już wiecie co czynić żeby i tradycji stało się zadość i  szczęście sobie zapewnić. Zapraszam do zapoznania się z kolejnym wpisem, gdzie dam dokładne wskazówki jak tradycyjnie uczcić lany poniedziałek. Radzę tylko zawczasu kupić kilka wiader, a tym delikatniejszym zaopatrzyć się we flakony wody różanej.

poniedziałek, 25 marca 2013

Sposób na problemy małżeńskie

Problemy w małżeństwie? Kłótnie, awanturki, draki? Kochani moi jest na to sposób. A jaki? A taki:





Marian Załucki 

Rozwód po polsku

Już jestem wolny! Siódmą dobę. 
Rozwód się odbył bez kłótni, bez draki. 
Różnica poglądów na moją osobę. 
Powód - to ja. Jako taki. Owaki! 
Koniec niewoli dla ducha i ciała, 
więc nie - nie na zawsze człowiek się zaprzedał!
Sąd dał mi rozwód, żona mi dała. 
A Urząd Mieszkaniowy nie dał. 
Można mieć w Polsce własne zdanie, 
lecz trudno o mieszkanie na nie! 
Ale wszystko OK - znaczy: koniom lżej. 
Bo choć dalej razem, za to w innej roli: obcy mężczyzna, obca kobieta, 
"Pani pozwoli...", "Pan pozwoli..."  Od dzisiaj śpimy na waleta!

Nic nas nie łączy - wszystko dzieli z wyjątkiem wspólnej pościeli... 
A więc maleńka dyskusja co do kwestii "Czyj jasiek?" "Czyja poduszka?" - 
i już oddycham pełną swobodą na mej niezawisłej połowie łóżka.

Rano ocieram słodki sen z powiek: zbudził się inny, wolny człowiek! 
Wynika wprawdzie polemika, która jest czyja połowa ręcznika - 
ale wytworna..., nie psioczę, nie wrzeszczę. 
Niech sobie nie myśli, że kocham ją jeszcze! 
Tak oto tempora mutantur...

Ja teraz do niej jak do damy: żadnych pogróżek, żadnych awantur! 
No, trudno już się nie kochamy... Przeciwnie: sprzątnę, zniosę śmiecie... 
Jak tu nie pomóc obcej kobiecie?!  Czasem z kwiaciarni jakieś zielsko. 
A widząc minę jej zdziwioną, uśmiecham się... 
uwodzicielsko! Niech wie, psiakrew, że nie jest żoną!

I tak mi fajno, aż zacieram ręce... Nikt mi nie gdera, nie poucza. 
Tam niezależna kobieta w łazience, tu ja - niepodległy przy dziurce od klucza! 
(Nie bez powodu, nie bez chrapki: zawsze lubiłem obce kobitki!) 
Wytężam nieco wzrok, bo krótki... Ładne, cholera, te rozwódki! 
Ponętna kibić - i ramiona... Od razu widać, że nie żona!

A ona także bywa i jakaś milsza, i troskliwa. 
Raz nawet, widząc me amory, spytała mnie: "Czyś ty nie chory?" 
I tylko z żalem wspominamy, smażąc we dwoje karmenadle, 
lata stracone już na amen w strasznym małżeńskim naszym stadle: 
nic tylko żarliśmy się co dzień, wieczne pretensje i problemy... 
A dziś? Inaczej!... Miło, w zgodzie... Może się nawet pobierzemy?

Swoją drogą znam takie jedno małżeństwo  które najpierw się rozwiodło a potem natychmiast po rozwodzie wybuchło miłością na  nowo. Czyżby tu chodziło o to ciągłe gonienie króliczka? 

niedziela, 24 marca 2013

Szukam!

Mam prośbę! Od jakiegoś czasu szukam jakiegoś fajnego miejsca do wypoczynku w Beskidzie Niskim. Przeglądam strony z ogłoszeniami i mam problem. Wysłałam maile w kilka miejsc, ale z większości nie dostałam odpowiedzi. Oczywiście w ostateczności przeszukam jeszcze raz ogłoszenia, ale pomyślałam, że może ktoś z was coś wie, zna, słyszał, bywał. Oby to nie był hotel, bardzo lubimy agroturystykę  może być pensjonat. Ogólnie chodzi mi o Beskid Niski, rewelacyjnie by było żeby blisko była Dukla, ale to niekoniecznie. Ktoś może pomóc i podpowiedzieć?  Będę przeogromnie wdzięczna.
A tak drogą skojarzeń widzieliście "Wino Truskawkowe"? Film bardzo, ale to bardzo mi się podobał i rewelacyjnie oddaje atmosferę tego miejsca (Beskid Niski, okolice Dukli). Realność przemieszana z metafizyką, proza życia przepleciona z poetycznością. Dukla to w ogóle takie miejsce zawieszone pomiędzy ziemią i niebem... Tam czas płynie inaczej, człowiek czuje dotknięcie czegoś niewytłumaczalnego.  Kiedyś dawno temu spędzałam tam wakacje i szczerze mówiąc nigdzie nie poczułam czegoś takiego, bo ja wiem... Nieziemskiego, jak wtedy gdy siedziałam na dukielskim ryneczku i sączyłam oranżadę z butelki. I nigdzie nie słyszałam takiej ciszy, jak tam gdy miasteczko zostaje otulone śniegiem. To wszystko rewelacyjnie oddaje "Wino Truskawkowe". Realizm magiczny, duchy, zbrodnia, policja i życie zwykłych mieszkańców pokazane w sposób, którego nie sposób zapomnieć. Piękna Lubica, miłość, choć film wcale nie jest filmem stricte o miłości. Tragedia i odkupienie. I piękne choć zwyczajne do bólu zdanie wyrażające właściwie wszystko: Trzeba żyć. Bo trzeba bez względu co się dzieje i jak bardzo jest trudno. Jeżeli nie widzieliście polecam, polecam i jeszcze raz polecam. "Wino" nie jest łatwą i lekką komedyjką, ale ma w sobie to coś, co właśnie można odnaleźć w małych beskidzkich miasteczkach. Zatęskniłam za tamtymi rejonami i dlatego własnie postanowiłam choć na parę dni tam pojechać. Jakbyście mogli pomóc odnośnie noclegu, pamiętajcie o mnie!

Tuwimowa niedziela.


U mnie ostatnio niedziele pachną  Tuwimem, szeleszczą tuwimowsko pożółkłymi kartkami z wierszami. Czytamy sobie z Zuzą w niedzielne poranki pana Juliana i wprawia nas to w lepszy nastrój. Dzisiaj najbardziej spodobała nam się "Melodia". Posłuchajcie, poczytajcie najlepiej przy filiżance gorącej "szokolade".







Melodia 

Wczesna jesień - oto moja pora.
Siwy ranek - kolor mego wzroku.
Siedzę w miłej kawiarni jak w obłoku,
Mógłbym tak do wieczora.

Za oknami tyle pośpiechu,
Ale ja nie wiem i nie słyszę,
I zamilkły w jesiennym uśmiechu,
Zapatrzeniem dalekim się kołyszę.

Tak najlepiej: siąść w cukierni rankiem
I patrzeć, jak ulica chodzi.
W takie ranki jest się kochankiem,
I smutniej człowiekowi, i młodziej.

Od miłości, od czułych wspomnień
Dzień zacząłem senny i pusty.
Z twoich słów, nie pisanych do mnie
Wiersz układam uśmiechniętymi usty.

A to wszystko razem jest melodią,
I melodii chwile są rade.
Cudzoziemka w palcie kraciastym
Śpiewnie, ślicznie zamawia "szokolade".

Jaka wiotka, matowa kobieta!
Jak nas mało na świecie! Jak mało!
I jakimi perfumami zawiało!
I jaki poeta!... 

sobota, 23 marca 2013

Mówimy o wiośnie!



Słuchajcie dziś mówimy o wiośnie! Dużo! Może ona wzięła i strzeliła focha, bo się cały czas mówi o zimie. Wprawdzie antypatycznie i z niechęcią ale cały czas. Więc dziś mówmy tylko o WIOŚNIE. Może nawet uda się ją przekupić jakimiś miłymi słowami albo obietnicami. Macie pomysł jak skusić wiosnę do przejścia? Wszelkie chwyty dozwolone! Można na przykład popląsać nago przed domem...  Nie wiem co z wiosną, ale z całą pewnością taka działalność ściągnie płeć przeciwną, która nachucha i i będzie cieplej. I wiosna pozazdrości i natychmiast sama rozpuści śniegi. A najlepiej (bo wiosna jest chyba kobietą) jeżeli panowie będą uprawiać owe pląsy bez odzienia, taki wabik, wiecie. Coby wiosnę zachęcić. Co o tym myślicie?

piątek, 22 marca 2013

Na co mi te obce kraje czyli o pensjonacie na wrzosowisku

Znaleźć do tej niepodobną
tę właściwą, własną przestrzeń
czy się zaprzyjaźnić z tą, bo
tu też się jakoś mieszczę
Może jednak nic nie zmieniać
chociaż trochę niewygodnie
w końcu nie ma przeludnienia
tylko żal, że chłodniej

Po co mi te obce kraje
co nie tęsknią wcale za mną
może tylko się wydaje
że starczy ruszyć klamką
i że wszystko się odmieni
byle tylko, byle dalej
Może tylko się wydaje
Może tylko się wydaje…

  Uciec. Zmienić te na inne
                                                                   krajobrazy i powietrze
                                                                   i wyruszyć zaraz, nim mnie
                                                                   nie minie chęć na lepsze…*

Macie tak czasem, że wabią Was te wspomniane wyżej obce kraje? Ja miewam. Chęć zmiany, wrażenie, że gdzieś indziej na pewno odnajdę tę prawdziwą siebie bywa czasami dominujące. Szczególnie jak życie dopiecze i nagle wydaje się, że zagubiliśmy się zupełnie, że my to już nie my tylko jakieś dziwne twory zniekształcone przez kłopoty i problemy. Wtedy z jednej strony natychmiast chciałoby się spakować walizkę, ale z drugiej... Właśnie, z drugiej zwykle coś nas trzyma na miejscu: praca, dzieci, szkoła. I dlatego zazwyczaj walizka z powrotem wędruje na półkę, a my chciał nie chciał mozolnie i krok po kroku prostujemy to co nam się w życiowej drodze pogniotło, pokonujemy kolejne zakręty, tak jak w piosence "Obce kraje" na nowo zaprzyjaźniamy się ze starą z lekka niewygodną przestrzenią, a gdy czasami znów czara się przeleje buntujemy się i marzymy o tym nowym, nieznanym i na pewno lepszym.
Podobnie czuła się Basia, bohaterka "Pensjonatu na wrzosowisku". Z tym, że ona poszła o krok dalej i spakowała walizkę zabrała  swoje najmłodsze dziecko i wyjechała. Wprawdzie tylko na tydzień, ale czasami i tak niewiele dni wystarczy żeby zobaczyć siebie i swoich bliskich w innym świetle.
Basia jest osobą totalnie zagubioną. Gdy wyjeżdżała z rodziną do Wielkiej Brytanii wydawało jej się, że czeka ją przygoda, lepsze życie. Mam wrażenie, że to były jej pierwsze obce kraje, które miały przynieść ogromną zmianę. I przyniosły. Tylko nie zawsze to co wydaje nam się atrakcyjne z daleka pozostaje takie gdy na dobre się zadomowi w naszym życiu. Do Basi powoli dociera, że gdzieś  zatraciła część siebie. I to tę część, która pozwalała śmiać się, cieszyć i brać z życiem za rogi. W Polsce prowadziła małą firmę organizującą śluby, realizowała się zawodowo, dom był tylko dodatkiem. Teraz wszystko się zmieniło. Czuje się wypalona, znudzona siedzeniem z Marcinem (najmłodszy syn) w domu i zmęczona ciągłymi utarczkami z nastoletnimi córkami. Nie ma pojęcia co dalej ze sobą zrobić i zapewne dlatego rezygnuje z rodzinnych wakacji i wyjeżdża w całkiem innym kierunku niż reszta najbliższych. Jednym słowem ucieka. Moim zdaniem jej wyjazd był przejawem desperacji, ostatnią próbą ratowania samej siebie. Ten tydzień ma spędzić w krainie sióstr Brontë, na przepięknych wietrznych wrzosowiskach, zwiedzając okolicę, czytając, szukając zgody z samą sobą i odpowiedzi na pytanie: co dalej? Poza tym ma zamiar w końcu zapoznać się z zawartością tajemniczej przesyłki, która dostała już jakiś czas temu. Rzeczy w nieotwartym do tej pory pudełku należały do zmarłej  kuzynki Basi - Joli.
Niestety Basia tuż po przyjeździe do pięknego pensjonatu ulega wypadkowi, który nie tylko modyfikuje jej wypoczynkowe plany, ale w rezultacie jest początkiem dużo poważniejszych zmian. W ogarnięciu rzeczywistości i spojrzeniu na siebie z dystansem pomoże Basi jej gospodyni - Charoll. Zresztą jej postać ubarwia bardzo całą historię. Jej opanowanie, spokój i siła sprawiają, że przy roztrzęsionej i niestabilnej psychicznie Basi Charoll wydaje się opoką. Dzięki niej Basia zobaczy jak wygląda prawdziwe życie i dostrzeże, że nie tylko ona musi zmagać się z problemami. Surowe życie na wrzosowiskach, wizyta u Hanny, farmerki, która za moment będzie zmuszona opuścić swój dom, bo nie daje rady już prowadzić gospodarstwa, pobyt w szpitalu, pamiętnik zmarłej kuzynki, który znajdzie w tajemniczym pudełku -  to wszystko otworzy jej oczy. Pytanie tylko czy na tyle żeby doceniła to co już ma.
Pensjonat na wrzosowisku poza ciekawą fabułą ma jeszcze jeden ogromny atut. Anna Łajkowska rewelacyjnie opisała otoczenie, w którym znalazła się Basia. Podczas lektury wręcz czuć wiatr, który hula po rozległych wrzosowiskach, widzi się szczyty gór otaczających pensjonat, spaceruje po wąskich uliczkach Haworth, zwiedza plebanię, na której mieszkały siostry Brontë. Wręcz pragnie się samemu tam pojechać i podążyć śladami Basi.
Książka jest lekko napisana, ale porusza wiele trudnych spraw. Zagubienie, osamotnienie, choroba, cierpienie, zdrada, trudy życia w obcym kraju, to wszystko przewija się przez karty "Pensjonatu". No i problemy rodzinne... I tu już na zakończenie dodam, że mimo tego, że w dużej mierze rozumiem Basię i jej dylematy to jednak przez całą powieść żal mi było jej męża, który na mój gust został potraktowany nieco niesprawiedliwie. Ale to tylko moje zdanie. Wy  jeżeli jeszcze nie czytaliście przekonajcie się sami.

*fragment piosenki "Obce kraje" Basi Stępniak Wilk

Właśnie znalazłam zapowiedź trzeciej części Wrzosowisk (druga to "Miłość na wrzosowisku"), a kolejna "Cienie na wrzosowisku" już do kupienia:)




czwartek, 21 marca 2013

Tyśkowy pytajnik:)

Tysiek letnią porą!:)
Mój syn znudzony jak mops (znów siedzi w tym tygodniu w domu, bo kaszle jak zły) patrząc na mnie siedzącą przed blogiem zapytał: mamo a jak byś wstawiła same znaki zapytania to co by się stało (to ostatnimi czasy jego ulubiony znak. Odkrył go niedawno i nie mam pojęcia dlaczego tak się nim zachwycił:))? Stwierdziłam, że nic tylko dziwnie by było. Na co Tysiek z błyskiem w oku powiedział: to wstawmy! No to wstawiam:) W ramach eksperymentu autorstwa mojego syna:) I od razu wam mówię: jest zachwycony!!!  To tak w ramach wyjaśnienia żebyście nie pomyśleli, że oszalałam:)
??????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????

W sumie to jak by się tak przyjrzeć to ładny jest ten pytajniczek:)

środa, 20 marca 2013

Dyskryminowana dyskryminacją

Ostatnimi czasy zaobserwowałam rzecz przedziwną. Jakiekolwiek urządzenie włączę (komputer, radio, telewizja) zasypują mnie wiadomości o dyskryminacji i tolerancji bądź braku tej ostatniej, co nieuchronnie prowadzi do punktu wyjścia czyli dyskryminacji. Zjawisko jest niepokojące, bo przybiera megalityczne rozmiary i w pewnych momentach wręcz czuję się dyskryminowana tym, że inni czują się dyskryminowani. Zobaczmy najprostszy przykład: jeden z wierszyków mojego dzieciństwa ma ponoć obraźliwe treści i być może niedługo zostanie wprowadzony zakaz czytania Murzynka Bambo, bo o nim tu mowa. Wierszyk kojarzy mi się ze szczenięcymi, beztroskimi latami, wieczornym czytaniem wierszy dla dzieci, z czasami kiedy to jeszcze słowa Murzynek i czarny nie były postrzegane jako ZŁO wcielone. Co więcej nie wiem może to niektórych zdziwi, ale zawsze do owego Murzynka czułam ogromną sympatię i nie zastanawiałam się nad kolorem skóry ani jego, ani swojej. Zagłębiając się więc w swoje uczucia czuję się ździebko niekomfortowo na myśl, że ktoś chce zabrać mi jeden z ulubionych wierszyków dzieciństwa. Tak samo zresztą, jak na myśl o tym, że być może już niedługo nie będzie można czytać "W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza, bo ponoć powieść ta propaguje niewolnictwo. Nie tylko zresztą nasze rodzime utwory są zagrożone. Lubicie Pippi Långstrump? To cieszcie się nią dopóki możecie, bo już niedługo być może i jej czytać nie będzie wolno... Dlaczego? Bo jej ojciec był królem Czarnych. Bracia Grimm też mogą niedługo zniknąć z półek, bo w ich bajkach postacie kobiece przedstawiane są w złym świetle. Jako namiętny czytelnik i człowiek umiejący samodzielnie wyciągać wnioski już czuję się dyskryminowana na samą myśl o tych wszystkich zakazach, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
W zeszłym tygodniu słuchałam audycji, w której kobiety czuły się dyskryminowane. Tym, że nie robią  zawrotnej kariery. I tym, że nie mogą wychowywać dzieci, bo muszą robić zawrotną karierę. Tym, że muszą rodzić, a mężczyźni w tym czasie awansują. Tym, że nie chcą pracować, a muszą i tym, że nie mogą pracować, a chcą. Kurczę, o co w tym wszystkim chodzi? Przypominam tym, którzy może mnie niezbyt dobrze znają, że i ja jestem kobietą. A nie rozumiem. Pomyślałam, że mogę pójść na całość i poczuć się dyskryminowana tym, że nie czuję się dyskryminowana. Żeby nie odbiegać od normy.
Kilka dni temu dzwoniła do mnie przyjaciółka i stwierdziła  że w kółko dostaje na maila wiadomości traktujące o tym jak schudnąć na wiosnę. A ani jedna nie mówi jak przytyć na wiosnę, a akurat jej bardziej zależy na tym drugim. Poradziłam jej usłużnie, żeby poczuła się dyskryminowana (wszak po wszelkich wiadomościach jakich ostatnio wysłuchałam, czuję się prawie ekspertką w tej dziedzinie - należy wziąć pod uwagę to, że prawie czyni wielką różnicę:)).
Szczerze mówiąc trochę mnie przeraża to dążenie do tolerancji i krzyczenie o dyskryminacji. Przede wszystkim dlatego, że ewidentnie widać tu tendencje do popadania w skrajności. Nie wiem jak wy, ale naprawdę nie widzę nic złego w zwrocie: czarnoskóry, ani białoskóry. Tak samo jak poznając człowieka mam w nosie czy jest hetero czy nie. Nie interesuje mnie to co ów człowiek robi w sypialni ani z kim to robi. Zawsze najważniejsze było dla mnie to czy ktoś jest dobrym, miłym, sympatycznym człowiekiem. Jego religia, orientacja seksualna i tym podobne sprawy mnie po prostu nie interesują. No może z paroma wyjątkami, bo nie chciałabym na przykład zaprzyjaźnić się z nawet najsympatyczniejszym terrorystą. Ani przemiłym seryjnym mordercą. Tutaj rzeczywiście miałabym problem i tacy osobnicy prawdopodobnie mogliby poczuć się dyskryminowani. Przeze mnie rzecz jasna. A dochodząc do meritum: mam wrażenie, że to co się dzieje prowadzi nieuchronnie do zachwiania normalności. Jestem kobietą i staram się podejmować decyzje dobre dla mnie i dla mojego rozwoju. Nieraz bywa mi ciężko, ale to nie znaczy, że czuję się gorsza od mężczyzn. Jestem mamą, bo lubię, poza tym biologi nie przeskoczę. I nawet bym nie chciała. Lubię ludzi jako ludzi, nie myślę o nich w innych kategoriach. Ludź to ludź bez względu na to jakim językiem mówi i jaki ma kolor skóry, a trudno czerwony czy czarny określać inaczej niż tymi właśnie słowami. Nie przypuszczam bym w całym moim życiu kogoś tym uraziła. Czytając Sienkiewicza nie zacieram rąk i nie myślę: ale fajnie ich męczyli (w sensie niewolników) tylko zachwycam się historią. Poza tym jeżelibyśmy szli tym tropem powinniśmy zakazać nauki historii. Tyle w niej przemocy i złego taktowania jednych przez drugich. Można to podsumować jednym zdaniem: żyj i daj żyć innym. Ja dodałabym jeszcze od siebie: i nie zaglądaj na moje półki z książkami, bo mogę nagle znienacka poczuć się dyskryminowana czytelniczo!

niedziela, 17 marca 2013

Wszystkiego makaronowego!

Skoro w poprzednim poście mowa była o makaronie najwyższy czas i pora uczcić go w jakiś należyty sposób. Na przykład zjadając go, oczywiście żeby nadać tej chwili odpowiednią oprawę wskazane jest mruczenie i wzdychanie z ukontentowaniem. A jeżeli zrobicie sałatkę, na którą przepis podam poniżej nawet za bardzo nie będziecie musieli się starać. Mruczenie samo się z was wydobędzie jak tylko jej spróbujecie:) Sałatka poza walorami smakowymi posiada cudowną właściwość łatwego przygotowania i znikania w zawrotnym tempie. A oto bohaterka niedzielnego popołudnia, powitajcie ją brawami! Przed wami:

Makaronowa sałatka z paluszkami krabowymi

Połowa paczki makaronu
Paczka paluszków krabowych
ogórek zielony  szklarniowy
mała główka sałaty lodowej
puszka kukurydzy
koperek
szczypiorek
majonez

Makaron ugotować, odlać przerzucić do miski. Paluszki, ogórek, sałatę pokroić (niezbyt drobno), dodać do makaronu.  Dodać kukurydzę, pokrojony szczypiorek i koperek, wymieszać. Dołożyć majonez, znów wymieszać i zostawić na 30 minut żeby sałatka się przegryzła.
Smacznego!!!
sałatka w dużym zbliżeniu:) 


sobota, 16 marca 2013

Co Jowisz wyrabia w kuchni i co ma makaron do burzy

Lubicie makaron? Ja lubię, ale nie w takim stopniu jak mój mąż. I o ile ja jestem Włoszką z usposobienia (gadatliwa, wesoła i mamma pełną gębą) to Kubuś z cała pewnością jest mentalnie neapolitańczykiem. Ale nic z tego moi drodzy. Jeżeli myślicie  że będę tu opowiadać o naszym życiu od kuchni zwiedziecie się srodze. Bo bohaterem dzisiejszego wpisu będzie właśnie ni mniej ni więcej makaron. A można o nim powiedzieć doprawdy dużo. Ja ograniczę się tylko do niewielkiego fragmentu historii makaronu, bo to on najbardziej mnie zafascynował. A mianowicie "poezja makaroniczna".  Istniało coś takiego i na stałe wpisało się w historię. W tych utworach nie tylko mówi się o makaronie ale nierzadko to własnie on jest głównym bohaterem owych utworów. W poemacie Baldus napisanym przez Teofila Folengo (największy makaroniczny poeta 1491-1554) co robią bogowie Olimpu? Zajmują się tym czym zwykli się zajmować bogowie czyli... kuchnią:) Zwłaszcza przoduje w tym Jowisz, który gotując makaron miota gromy i błyskawice za pomocą gigantycznych widelców i patelni. Jeżeli kiedyś mieliście wątpliwości skąd bierze się burza to właśnie macie wytłumaczenie: Jowisz buszuje w kuchni i stąd te wszystkie hałasy na ziemi:). Potem dworski poeta papieża Urbana VII, Francesco Bracciolini znów użył postaci Jowisza, który robiąc makaron zsyła na ziemię burzę. W jednej ze strof opisał dokładny proces wykonania makaronu, który do dzisiaj stosuje się w domu:

"A gdy je rozwałkował wygładzonym drewnem
w cieniuchny welon, zmarszczkami okryty jak morze,
ostrym nożem je kroi i roztrząsa gniewnie,
by zaraz je porwać z mącznego podłoża.
Chwyta śnieżne wstążki, żeby kręcić zwroty
do wrzątku kipiącego, i w kotle napłytkim
nurza je; błyskają pioruny i grzmoty
i gotują się, kipiąc, makaronu nitki."

Może te nitki spadając zamieniają się w deszcz, kto wie... To nie jedyna dzieła, które mówią o makaronie. Francesco de Lemene  (druga połowa XVII wieku) napisał żartobliwy poemat, w którym bohaterowie: Zaccagnino (z Bergamo) i Coviello (z Neapolu) stoczyli zajadły pojedynek na widelce walcząc o względy pani Pasty, matki młodego Maccarone. Niektórzy tak pokochali makaron, że układali wiersze pochwalne na jego cześć. Wśród nich był zapomniany dziś poeta z XVII wieku, Sgruttendi. Oto jego pochwała makaronu:

opiewać pragnę 
wielkie zalety 
cudownego Maccarune...
Jeśli was spotkam
to wam pokażę,
jak on smakuje,
gdy go przełknę, 
gdy go wchłonę
jak w niebie się poczuję...

Jeżeli myślicie, że to maksimum uwielbienia przeczytajcie dalej:

Wielki Jowiszu,
Jeśli cię wzruszają
prośby namiętne, szalone,
ty, któryś Narcyza
zamienił w kwiatek,
Spraw, bym stał się Makaronem.

Cóż jak to mówią z gustami się nie dyskutuje z marzeniami tym bardziej... Choć ja jednak wolałabym zostać czymś (bo chyba nie kimś) innym:)  Ale makaron nie zawsze był obiektem uwielbienia. Niekiedy wierszem opisywano zupełnie inne wydarzenia i odczucia mające z nim związek. Giacomo Leopardi, który nawiasem mówiąc był bardzo ponurym typem (poniżej notka o nim) i prawdopodobnie nigdy w życiu nie tknął makaronu  tak szydził z neapolitańczyków darzących makaron bezgraniczną miłością:

...przeciwko mnie Neapol
cały zbroi się spiesznie, by stanąć w obronie
makaronów swoich; znać, że ma powody,
by dla ukochanych ginąć maccheroni.
I nie wie, kiedy jadać je bez szkody,
gdy szczęścia w ich smaku odnaleźć nie mogą
miasta i ziemie, prowincje, narody.

Ta poetycka zniewaga nie została bez echa. Neapolitańczycy odpowiedzieli Giacomo sonetem napisanym przez Gennaro Qaranta:

W nieszczęściu i boleści żyłeś ponad siły,
o wzniosły Pieśniarzu z Recanati,
gdy klnąc, co Natura i Los ci wieściły,
wypalałeś w swym sercu krwawiące stygmaty. 

O, nigdy nie zagościł usmiech na twych ustach
ani w twych oczach przepastnych, błyszczących,
boś się... nie zadurzył w smakowitych kluskach,
w omletach i pasztetach, po brodzie kapiących!

Lecz gdybyś przedłożył nasze Maccheroni
nad księgi, co czarne jeno myśli rodzą,
ominęłyby cię lata gorzkie, wstrętne...

I pośród żarłoków zadowolonych
dożyłbyś, radosne piosenki zawodząc,
dziewięćdziesiątej wiosny, lub i setnej.

Cóż, znając porywczość Włochów należy cieszyć się, że wojna wybuchła tylko na słowa:) A swoją drogą patrząc na smutasa Giacomo to wniosek nasuwa się jeden: aby nie popaść w melancholię należy zajadać się makaronem. Jeżeli do kogoś nie trafiają te argumenty niech przypomni sobie, że nawet bogowie na Olimpie gotowali makaron i to powinno już przekonać ostatnich wątpiących. Bo cóż może być lepsze niż mączny pokarm bogów???


Conte Giacomo Taldegardo Francesco di Sales Saverio Pietro Leopardi, znany jako Giacomo Leopardi (ur. 29 czerwca 1798 w Recanati, zm. 14 czerwca 1837 w Neapolu) − włoski filozof i poeta romantyczny, zaliczany do grona największych klasyków XIX-wiecznej literatury światowej. Prekursor pesymizmu jako spójnego i całościowego systemu filozoficznego.
Cała twórczość − zarówno literacka, jak i filozoficzna − Leopardiego stanowiła wyraz skrajnej rozpaczy. Towarzyszące poecie przez całe życie poczucie głębokiego osamotnienia, przemoc w rodzinie, dotkliwy ból z powodu nieodwzajemnionej miłości, słaby stan zdrowia fizycznego, a przy tym nadwrażliwość i społeczna alienacja zaważyły bowiem na kształcie jego liryki, która egzystencję ludzką pojmuje w kategoriach "niekończącego się cierpienia" i "bezlitosnej natury". Przez ostatnie lata życia romantyk zamieszkiwał w domu u stóp Wezuwiusza, gdzie medytował nad ostateczną zagładą człowieka. (wiadomości pochodzą STĄD)


 Tekst napisany na podstawie książki: Sekrety włoskiej kuchni autorstwa  Eleny Kostiukovitch



O to to!!!


środa, 13 marca 2013

Na wieczór - lirycznie

Odkryłam Go dzisiaj. Odkryłam i jestem pod wrażeniem! Muszę, natychmiast muszę kupić tomiki z poezją tego pana - Krzysztofa Ćwiklińskiego. Znacie jego wiersze? Niewiele wiadomości o nim znalazłam. Tylko tyle:

Urodzony w Ciechocinku w 1960 roku. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się krytyką literacką i historią literatury. Jako poeta debiutował w 1979 roku na łamach tygodnika „Czas”. Opublikował tomiki poezji: Miejsce po odejściu (1983), Listopad biskupa Jansena (1986), Sztuka ucieczki (1987), Teka miedziorytów (1989), Królewiec i inne wiersze (1992), Morze Śródziemne (1992), Kropelka krwi .

A to dwa wiersze, które no po prostu mnie zauroczyły. Zauroczcie się razem ze mną.


W ogrodzie

W ogrodzie mojej babki, zanurzonym w cieniu,
W duchocie popołudnia, tuż przy ogrodzeniu,
W pobliżu krzywej furtki strzeżonej przez tuje,
Skory pobiec przed siebie chłopiec przydeptuje.

Niecierpliwie, bo nie wie, co to znaczy czekać.
Jest za mały. Wie tylko, że idziesz z daleka.
Że już wyszłaś, że idziesz, że przyjdziesz po niego.
Że to jest najważniejsze, choć nie wie dlaczego.

To ja w krótkich spodenkach, ja sprzed lat czterdziestu,
Wpatrzony w Łączną Drogę zza krzaków agrestu.
Pod śliwą i orzechem niby w wielkim lesie,
Ciekawy, kiedy przyjdziesz, co mi przyniesiesz.

Wytężam wzrok, bym dojrzał, bym na czas zobaczył,
Czekam, by pośród cieni, twój cień zamajaczył.
By się zbliżył i urósł, by się ucieleśnił,
Ciężkim zapachem lipca i smakiem czereśni.
Bym się rzucił weń, zapadł, bym w nim istnieć przestał,
Ja przed światem ukryty w tujach i agrestach.

Ja, który pełen winy siebie, jak garb noszę,
Czekam, byś mnie zabrała. Zabierz mnie już, proszę...




Wiersz wieczorny

Wciąż coś odchodzi, wciąż coś mrok zagarnia,
Wzrok coraz słabszy, coraz krótszy dzień...
Mży wątłym światłem skrzywiona latarnia,
Do snu układa swój niepewny cień...
Wszystko gdzieś znika, roztapia się, chowa...
Płomyczki myśli gasną raz po raz
I mrą wspomnienia, usychają słowa...
Kaszlem zza ściany odzywa się czas.

W czeluściach okien żagle firan płyną,
Ciał moich dziewcząt płynie z nimi mgła...
To stara szafa prószy naftaliną,
To pamięć cicho dobija do dna...


O tym jak magia wciąga czyli czym zachwycił mnie Baśniobór

Jeżeli jesteście miłośnikami powieści fantasy z całą pewnością powinniście to przeczytać! Jeżeli nie jesteście miłośnikami fantasy... Cóż to również powinniście przeczytać tę książkę i przekonać się czy na pewno się nie mylicie. Jeżeli chodzi o mnie to bywa różnie. Bezwzględnie, miłością absolutną kocham na przykład Pratchetta. Jest mistrzem tworzenia fantastycznego świata, mistrzem humoru, mistrzem kreowania postaci i snucia opowieści. Z innymi autorami fantasy bywa różnie. Ale gdy w moje ręce wpadł Baśniobór stwierdziłam, że chętnie zajrzę. Pomyślałam, że jak nie ja to może Zuza przeczyta, bo książka jest dla młodzieży, a że jeszcze miałam z miejsca możliwość przeczytania wszystkich IV tomów długo się nie zastanawiałam. I w taki właśnie prosty i zupełnie nie fantastyczny sposób, trafiłam do świata wróżek  czarownic, podstępnych najad, olbrzymich krów, satyrów... długo by jeszcze wymieniać. Dość, że powiem, że otwierając Baśniobór radzę ostrzec rodzinę  że mimo, że przez kilka godzin będziecie siedzieć w fotelu to powinni was traktować jak nieobecnych. Dla ułatwienie na waszym miejscu przygotowałabym im coś do jedzenia i picia, żeby broń Boże nie przerywali wam lektury. Ja zaczynając pierwszy tom byłam zupełnie nieświadoma co się będzie ze mną działo więc w rezultacie z obłędem w oczach przekupiłam młodsze dziecię grą komputerową, starszemu na nieśmiałe zapytywania o obiad odburknęłam, żeby sobie coś w kuchni upolowało. Mąż widząc jak się sprawy maja sam z siebie przezornie omijał mój fotel z daleka:)
Właściwie już od pierwszych zdań Baśniobór wciąga. Poznajemy rodzeństwo Kendrę i jej młodszego brata Setha, którzy są zmuszeni spędzić część wakacji u swoich dziadków. Dziadkowie nigdy nie okazywali specjalnego zainteresowania wnukami. Dzieci nie są z nimi zżyte więc nic dziwnego, że taka perspektywa nie budzi ich zachwytu. Nie mają pojęcia, że posiadłość dziadków nie jest zwykłym miejscem, ale jednym z czarodziejskich rezerwatów mających na celu ochronę magicznych stworzeń. Niestety nie wszystkim zależy na pokojowych rozwiązaniach. Wśród magicznych stworzeń są i takie, które nie zawahają się zbuntować, a dla zdobycia władzy zrobią właściwie wszystko. Na początku dzieciaki nie są świadome tego gdzie się znajdują, świat magiczny jest dla nich zupełnie niedostrzegalny. Dlatego buntują się słysząc o zasadach jakie przedstawia im dziadek. No może bardziej buntuje się Seth, bo Kendra należy raczej do tych posłusznych. Ale już wkrótce otwierają się im oczy, a dziadek powoli wprowadza ich do baśniowego świata, który wcale a wcale nie jest bezpieczny i przyjazny, a ktoś nie umiejący przestrzegać panujących tam reguł nie dość, że naraża na niebezpieczeństwo siebie, ale też cały Baśniobór. Jak myślicie kto w tym będzie przodował? Oczywiście Seth! I to jego niesubordynowane zachowanie doprowadzi do kulminacyjnych wydarzeń, które dziać się będą w przerażającą noc kupały. Noc hulanek, noc w której wszystkie reguły przestają obowiązywać. Wreszcie noc, po której Kendra będzie zmuszona przełamać wszystkie swoje lęki i postawić wszystko - swoje życie i bezpieczeństwo na jedną kartę. Jak sobie poradzi w walce z magią? Czy zdobędzie sprzymierzeńców? Jak potraktuje ją królowa wróżek, która do tej pory raczej nie żywiła do śmiertelników sentymentów? I jaka jest prawda dotycząca nieobecnej babci dzieci? Jeżeli chcecie się dowiedzieć fantastyczny (w każdym  znaczeniu tego słowa) świat Baśnioboru czeka na odkrycie. To nie tylko powieść fantasy, ale też świetna książka przygodowa i tak naprawdę oby więcej było w ten sposób napisanych książek dla dzieci i młodzieży. Wtedy i dorośli będą mogli niewątpliwie z tego skorzystać.
Już niedługo kolejne recenzje dalszych tomów - własnie zaczynam IV.
A jeszcze jedno - jeżeli ktoś nie czytał, albo jest w trakcie lektury nich nie czyta opisu V tomu, który właśnie jest w zapowiedziach. Ja przeczytałam i niestety dowiedziałam się czegoś co powinno pozostać dla mnie tajemnicą i zepsuło mi to sporo radości z czytania.

Tytuł: Baśniobór

Autor: Brandon Mull
Wydawnictwo W.A.B.

wtorek, 12 marca 2013

Bo gdzie jeszcze ludziom Tak dobrze jak tu? Tylko we Lwowie!


Dzisiaj będzie o Lwowie. I przewrotnie niewiele mam tu do powiedzenia, bo tym razem mówić będzie mój mąż:) Po prostu zdarzyło się, że to on pierwszy przeczytał książkę  na którą oboje mieliśmy chrapkę. Przeczytał i poruszyła go na tyle, że postanowił o niej napisać:) Miasto Lwów zajmuje w naszym życiu dość szczególne miejsce. Stamtąd pochodzi dziadek mojego męża. Czasami zdarza mu się opowiedzieć (dziadkowi) jakieś rodzinne historie, napomknąć o przeszłości. A że jest to typ człowieka coraz rzadziej występujący - czyli uczciwy, lojalny i kierujący się w życiu niezłomnymi zasadami, nic dziwnego, że ciągnie nas do zgłębienia historii, która go w ten a nie inny sposób ukształtowała. Dziadek Tadeusz jest takim przedwojennym dżentelmenem. Człowiekiem nie skarżącym się na przeciwności losu i nie przechodzącym obok czyjegoś kłopotu czy nieszczęścia obojętnie. Choć czasem za taką empatię musi drogo płacić. W zeszłym roku na przykład zwrócił kulturalnie uwagę osiedlowym łobuzom, że nie godzi się straszyć starszej pani. Wiem, że osiedlowe łobuzy i zwracanie im kulturalnie uwagi to już swoisty paradoks, ale dziadek jak już wspominałam jest przedwojennym dżentelmenem z zasadami. Nie mieści mu się w tej jego wychowanej w innych czasach głowie, że za kilka słów prawdy można dostać w twarz kamieniem owiniętym w torbę i znaleźć się w szpitalu z połamanymi kośćmi. A tak się własnie stało. Ale jestem pewna, że gdyby sytuacja się powtórzyła dziadek zachowałby się tak samo, bo ten typ po prostu tak ma. Ale wracając do książki. Tak jak już wspominałam ciągnie nas do poznawania naszej historii, odkrywania korzeni a Lwów przecież nie jest tylko nasz - Kordeli, ale i wasz, bo jest nierozerwalnie związany z historią Polski...
Hmm... czy ja na początku wspominałam, że mam niewiele do powiedzenia??? Cóż patrząc na ten wstęp dochodzę do wniosku, że prawdą jest powiedzenie: rzeczą ludzką jest się mylić:) Ale już przestaję i oddaję głos Kubie. Zerknijcie proszę na jego tekst i przyjmijcie ten recenzyjny debiut ciepło. A oto Lwów, który przedstawił mojemu mężowi Wiesław Budzyński w "Mieście Lwów" wydanym przez Świat Książki:

LWÓW - semper fidelis
W życiu każdego człowieka nieubłaganie nadchodzi chwila, gdy musi dorosnąć i powiedzieć - wystarczy. Wiesław Budzyński zrobił to w moim życiu za mnie. Napisał książkę "Miasto Lwów"  I ponieważ żywię do tego miejsca sentyment chyba wrodzony, bo mój Dziadek urodził się w królewskim stołecznym mieście Lwów, to musiałem tę książkę przeczytać. I dobrze się stało, bo już dawno żadna lektura tak mnie nie poruszyła.
Budzyński budzi nostalgię za miastem jako zjawiskiem kulturowym i społecznym. Opisuje uwarunkowani społeczne i historyczne, które utworzyły ten najznamienitszy w historii Polski organizm miejski. Wszystko to w formie luźnych esejów naszpikowanych nazwiskami i datami, które dodają niezwykle zręcznej prozie Budzyńskiego tego, co czynią rodzynki w cieście drożdżowym.
Z tym większą przykrością zbliżałem się do kroniki ostatniej wojny, która w książce ze zrozumiałych względów zajmuje najznaczniejszą jej część. Ból i trwoga towarzyszyły mi gdy azjatyckie chordy Stalina weszły do Lwowa. Choć znam historię dość dobrze to i tak trudno było mi w spokoju czytać o mordach na mieszkańcach Lwowa i całej Galicji, jakie urządzali sobie i stalinowscy i hitlerowscy zbrodniarze. Pamiętać także trzeba o pomocnej dłoni, którą tym okupantom podsuwała czerń ukraińska. Patrząc na to z perspektywy czasu to i tak cud, że nie wybili wszystkich mieszkających tam Polaków.
Budzyński nie zostawia jednak Lwowa wraz końcem drugiej wojny światowej. Opisuje także walkę o odzyskanie dorobku kulturalnego miasta, który w części wrócił do Polski w dużej mierze dzięki prof. Gębarowiczowi, ratującemu polskie dziedzictwo tak pod faszystowskim butem, jak i sowiecką nahajką.

Książka budzi poza buntem przeciwko temu co działo się w czasie II wojny także i mnóstwo dobrych uczuć. Pokazuje chart ducha i siłę społeczności Polskiej Lwowa. Przypomina, że miasto, niezależnie pod jaką okupacją, zawsze było kolebką polskości i kolebką nauki i rozwoju Galicji.
Druga wojna zniszczyła miasto. Zabito i wysiedlono mieszkających tam od pokoleń lwowiaków, a to co do niego napłynęło - nie było w stanie udźwignąć bagażu historii i Lwów - miasto wybitne - równoważne Rzymowi, czy Nowemu Jorkowi - nie miał szans wrócić na właściwe mu miejsce.
"Miasto Lwów" to piękna książka. Bogato ilustrowana i opatrzona wieloma przypisami przybliżającymi meandry historii wspomniane w treści. Warto. I choć nie ma szans na polski Lwów - kolejne okupacje nie dały takiej możliwości, to jednak cytując Wiesława Budzyńskiego: Nie ma historii Lwowa bez Polski i historii Polski bez Lwowa.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję  wydawnictwu i pani Agnieszce.

poniedziałek, 11 marca 2013

Komu pałac komu?

pałac w Kołbieli fot. J. Kordel
Wiosna idzie moi kochani! I nic to, że za oknem śnieży i i zimnym wiatrem dmucha. Wiosna idzie z całą pewnością, bo czuję ją całą sobą. I wcale nie chodzi o to, że w kościach mnie łamie. Nie łamie, nie strzyka za to mnie nosi. W miejscu usiedzieć nie mogę i to niechybny znak, że zima się kończy. Tylko w tym jednym momencie, raz w roku zabawiam się w pogodynkę. Po prostu tak mam, że zimą mnie nigdzie nie ciągnie. Kocyk, herbatka, książka i jestem szczęśliwa. Podziwiam sobie białą zimę zza okna i jest dobrze. Natomiast jak zbliża się wiosna coś się ze mną dzieje, coś co sprawia, że cała rodzina patrzy na mnie z lekką obawą, bo wiadomo, że długo nie wytrzymam i zacznę marudzić. Mój mąż chyba już przywykł do tej powtarzającego się rok  w rok prawidłowości i się do tego przygotował:) I tak parę dni temu widząc moją znudzona minę zapakował mnie do auta i  uwiózł w siną dal. Uściślając sino rzeczywiście było a z tą dalą to jednak przesadziłam:). Ale nie czepiajmy się szczegółów. Najważniejsze, że uwiózł, zatrzymał się w jakimś dziwnym miejscu i wypuścił z auta. Jakby wiedział, że wiosną (nawet tylko tą którą się w kościach czuje) Magdaleny muszą się wybiegać i nałykać nowych wrażeń. No więc wysiadłam z samochodu i wyszłam prosto na opuszczony pałac, którego nigdy nie widziałam, co niestety jest potwierdzeniem powiedzenia "cudze chwalicie swego nie znacie". Pałac był cudny, choć oczywiście jak na opuszczony budek przystało wyglądał na dość przygnębionego swoim stanem. Zauważyliście, że samotne budynki są smutne? Wrażenie potęgowała burość i ponurość, myślę  że w słońcu wyglądałby pogodniej. Choć przyznać trzeba, że widziałam już mnóstwo zamków i pałaców w dużo gorszym stanie. Ten jeszcze ma większość okien, ma dach, schody z tyłu są - choć z lekka zdewastowane, elewacja się trochę sypie, ale budynek nadal zachwyca, tak samo jak stawy z tyłu, choć tutaj już musiałam użyć wyobraźni i zobaczyć to miejsce nie zarośnięte, zadbane z łódkami pływającymi po zielonkawo - niebieskiej tafli wody... Tak mogłoby być i być może będzie, bo pałac w Kołbieli (tam własnie wywiózł mnie małżonek), należący niegdyś do rodziny Zamoyskich przeznaczony jest na sprzedaż. I mam szczerą nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zechce go kupić, bo wraz z budynkiem, stawami i terenem nabędzie ów szczęściarz kawał pięknej historii.

fot. J. Kordel
Pałac tak jak już wspomniałam należał do rodziny Zamoyskich. Został wzniesiony w 1866 roku. Zamieszkał w nim Józef Zamoyski. Był to człek niepospolity, bardzo nowoczesny i postępowy. Pochodząc z tak znakomitej familii niewiele musiał robić. Mógł spokojnie spędzić życie na zabawie, bez większych trosk i zmartwień. Jednak hrabia wybrał zupełnie inną, dużo trudniejszą i pracowitą drogę. Poświęcił się majątkowi, udoskonaleniu folwarku i pomocy chłopom pracującym na jego włościach. W "Materyałach..." czytamy m.in., że:

"Jako ziemianin nie mniejsze położył zasługi. Majątek jego, Stara Wieś pod względem gospodarstwa rolnego jest jednym z najpiękniejszych w kraju, i może być słusznie nazwanym fermą wzorową, jakoż wielu rolników, z odleglejszych nawet okolic nie raz tam przybywało dla przyjrzenia się urządzeniu tego folwarku, który wprawdzie wiele kosztował, ale za to pod każdym względem nic zgoła do życzenia nie pozostawia. Wszystkie pola w tym kilkunastowłókowym majątku (pisze Kuryer Poranny) są zdrenowane, łąki zirygowane, bagna osuszone i zamienione w łąki. Inwentarz żywy składa się z dwóch ras bydła i z trzech ras owiec. Znajdują się tam wzorowo urządzone: młyn, olejarnia, krochmalnia i młocarnia, poruszana parą. Dalej jest tam zbiór narzędzi i przyrządów gospodarczych, a zabudowania wszystkie wzniesione są wzorowo pod każdym względem..."

Jakby tego było mało, poza troską o ziemię wykazywał się Hrabia Zamoyski ogromną dbałością o warunki w jakich żyją i pracują ludzie. Troszczył się o to by dostawali umowy o pracę, otworzył szkołę dla dzieci pracujących u niego robotników (kształcili się tam też synowie uboższej szlachty), pilnował przestrzegania dni wolnych od pracy. Fundował dzieciom podręczniki, a tym którzy pragnęli uczyć się dalej ofiarowywał stypendia. Rzemieślnicy pracujący u niego mieli dostęp do fachowych publikacji, nie skąpił też pan Józef na dokształcanie ich w zawodzie. W obrębie majątku był sklep gdzie pracownicy mogli po kosztach nabyć kaszę, sól, naftę itp. Ponadto była też apteka gdzie każda rodzina mogła dostać lekarstwa. Dbano by każda rodzina mieszkała osobno, w godziwych warunkach (na przykład każde mieszkanie miało wodociąg). Majątek miał też własną pralnie, prasowalnię, magiel. Może nie brzmi to imponująco, ale jak na tamte czasy takie warunki były czymś niespotykanym. Nic więc dziwnego, że do majątku Zamoyskiego ściągali ludzie nawet z bardzo dalekich stron.


O Józefie Zamoyskim pozostało niewiele materiałów. Ale pięknie uwiecznił jego postać na kartach "Lalki" Bolesław Prus:

"Mamy tedy rok 1879. Gdybym był przesadny, a nade wszystko gdybym nie rozumiał, że po najgorszych czasach nadchodzą dobre, lękałbym się tego roku 1879. Bo jeżeli jego poprzednik zakończył się źle, to już on zaczął się jeszcze gorzej. Anglia, na przykład, w końcu roku zeszłego wdeptała w wojnę z Afganistanem i w grudniu było nawet z nimi źle. Austria miała dużo kłopotów w Bośni, a w Macedonii wybuchło powstanie. W październiku i listopadzie były zamachy na króla Alfonsa hiszpańskiego i króla Humberta włoskiego. Obaj wyszli cało. Również w Październiku umarł hr. Józef Zamoyski, wielki przyjaciel Wokulskiego. Myślę nawet, że jego śmierć w niejednej sprawie pokrzyżowała plany Stachowi".

Szczerze mówiąc wiedziałam, że w Kołbieli stoi jakiś pałac. Ale do momentu gdy Kuba mnie tam nie zawiózł nie miałam pojęcia o jego bogatej historii. I tak się zastanawiam czy jeżeli hrabia Józef gdzieś tam z góry patrzy na swój podupadły, opuszczony majątek czy przypadkiem nie pęka mu serce... Cóż mam nadzieję, że pałac jeszcze znajdzie kogoś kto przywróci mu świetność, w komnatach rozbłysną światła, a z tyłu na tarasie będzie się znów jadać urocze podwieczorki słuchając kumkania żab, które wieczorami będą dawać na brzegach stawów niepowtarzalne koncerty. Tego życzę i pałacowi i nam wszystkim, bo w końcu to nasze polskie dziedzictwo, kawał pięknej historii związanej z nietuzinkowym i bardzo dobrym człowiekiem.

A na koniec dodam, że wracając zobaczyliśmy na brzegu lasu dość duży masywny krzyż. Wysiedliśmy i zrobiliśmy mu kilka fotek nie mając pojęcia kto i po co go tu postawił. Nasze zdumienie było wielkie, gdy okazało się, że krzyż związany jest ni mniej ni więcej ale właśnie z rodziną Zamoyskich. Prawdopodobnie postawiony został po tym jak w tym miejscu żmija ugryzła trzyletnią  mieszkankę pałacu. Dziewczynka niestety zmarła. Potwierdza to napis na grobowcu Zamoyskich znajdującym się  na kołbielskim cmentarzu. Widnieje tam:

Ś.P. MARYA PELAGYA ZAMOYSKA UR.17 LUTEGO 1879 R. † 24 MAJA 1882 R.
fot. J. Kordel

Nie wiem, ale dla mnie to zadziwiający zbieg okoliczności, że tego samego dnia zobaczyliśmy krzyż  obok którego przejeżdżaliśmy już wielokrotnie... Spójrzcie na jego zdjęcie. Widzicie te dziwne ślady? Zastanawialiśmy się z Kubą czy to nie pozostałości po kulach. Bo po czym by innym?
24 maja - zgadza się z napisem z grobowca. No i te ślady jak myślicie zostawiły je kule? fot. J. Kordel

Źródła:
*http://www.kolbiel.pl/asp/pl_start.asp?typ=14&sub=1&menu=5&strona=1
*Materyały do życiorysu Hr. Józefa Zamoyskiego. Archiwum Zamoyskich. AGAD Warszawa. (Brak autora tego rękopisu wypisów z publikacji prasowych).
*Bolesław Prus, Lalka. Rozdział 28

piątek, 8 marca 2013

Dzień kobiet, pamiętam i ja:)

No tak nie dostałam wprawdzie goździka ani rajstop, ale zostałam obdarowana tulipanem i czekoladkami. Obdarowana podwójnie, bo właśnie od dziś moi kochani moje starsze dziecko zostało przeniesione na dorosłą stronę w bibliotece... Jednym słowem moja córa skończyła własnie 16 lat, a ja wciąż pamiętam jak ją rodziłam i jak nieświadomy niczego Kuba przyniósł do szpitala wielkie ciacho (dla mnie z okazji dnia kobiet) i owo ciacho pożarła pani doktor:) Nie sądzicie, że mam bardzo stare dziecko? I to urodzone 8 marca. I z tej okazji właśnie składam wszystkim kobietom i mojej córce piękne życzenia. Niech wam się marzy i spełnia:)



A to po prostu mi się spodobało, a że jest o kobietach i dzielnym panu Zenku  - dodałam:)

czwartek, 7 marca 2013

Nasza blogowa lista najlepszych książek odsłona druga:)

Trochę dawno jej nie aktualizowałam, a sporo tytułów doszło i stuknęło naszej liście 70 pozycji. Wszystkie wytypowane przez Was, Wasze własne. Te na niebiesko to nowe tytuły, oto odsłona druga blogowej listy najlepszych książek: 

1. Trylogia - Henryk Sienkiewicz
2. "Niebezpieczne związki" Pierre Choderlos de Laclos
3. "Wywiad z wampirem" Anne Rice
4. "Ania z zielonego wzgórza" Lucy Moud Montgomery
5. "Przedwiośnie" Stefan Żeromski
6. "Profesor", "Agnes Grey", "Lokatorka Wildfell Hall" i inne książki sióstr Bronte
7. "Dziedzictwo Belton" A. Trollope
8. "Sensacje z dawnych lat" Roman Kaleta
9. "Pierścień.Spadek po ostatnim templariuszu" Jorge Molist
10. "Błękitny zamek" L.M. Montgomery 
11. "Córka czarownic" Dorota Terakowska 
12. "Trylogia czasu" Kerstin Gier 
13. "Strażnicy historii" Damian Dibben 
14. "Godzina pąsowej róży" Maria Kruger 
15.  Cykl "Obca" Diana Gabaldon 
16. "Mistrz i Małgorzata" Michaił Bułhakow
17. "Nędznicy" Victor Hugo
18. "Mały Książę" Anotoine de Saint Exupery
19. "Komu bije dzwon" Ernest Hemingway
20. "Król szczurów" James Clavell
21. "Imię róży" Umberto Eco 
22. "Trzej muszkieterowie" Aleksander Dumas
23. "Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte 
24. "Duma i uprzedzenie" Jane Austen 
25. "Hrabia Monte Christo" Aleksander Dumas 
26. "Ivanhoe" Walter Scott 
27. "Martwe jezioro" Czy ten rudy kot to pies" Olga Rudnicka
28. "Idealna rodzina"  Pam Lewis 
29. "Blond gejsza" Jina Bacarr 
30. "Intruz" Stephenie Meyer 
31. "Quo vadis" Henryk Sienkiewicz
32. "Mała księżniczka" F.H. Burnett 
33. "Mały lord" F.H. Burnett 
34. "Jeździec miedziany", "Tatiana i Aleksander", "Ogród letni" Paullina Simons 
35. "Biała wilczyca', "Wszystkie marzenia świata" Theresa Revay 
36. "Hyperversum" Cecilia Randall 
37. "Noce i dnie" Maria Dąmbrowska 
38. "Lalka" Bolesław Prus 
39. "Samotność Bogów" Dorota Terakowska
40. "Poczwarka" Dorota Terakowska 
41. "Samotność w sieci" Janusz Leon Wiśniewski
42. "Klechdy sezamowe" Bolesław Leśmian
43. "Baśnie"Hans Christian Andersen
44. "Wiedźmin" Andrzej Sapkowski
45. "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren
46. "Saga rodu Forsyte'ów" John Galsworthy 
47. "Północ Południe" Elizabeth Gaskell  
48. "Żony i córki" Elizabeth Gaskell
49. "Anna Karenina"  Lew Tołstoj  
50. "Dama w opałach" Karen Doornebos 
51. "Uwaga czarny parasol" A. Bahdaj 
52. Seria książek o Panu Samochodziku Z. Nienacki
53. "Mała matura" J. Majewski  
54. "Siedlisko" J. Majewski 
55. "Zima w Siedlisku" J. Majewski
56. "Słoneczniki" H. Ożogowska  
57. "Chłopak i dziewczyna czyli heca na 14 fajerek" H. Ożogowska 
58. "Tajemnica dziennika lokaja" A. Quick 
59. "Nie patrz za siebie" A. Quick
60. "Za późno na ślub" A. Quick 
61. "Podstęp" A. Quick 
62. "Tajemnica sosnowego dworku" Małgorzata J. Kursa 
63. "Przepowiednia dla Romanowów" S. Berry
64. "Zamówienie z Francji" Anna J. Szepielak 
65. "Przypadki pani Eustaszyny" Maria Ulatowska 
66. "Pensjonat Sosnówka", "Sosnowe dziedzictwo" Maria Ulatowska 
67. "Władca pierścieni" J.R.R. Tolkien 
68. "Sekrety nieśmiertelnego Nicholasa Flamela" M. Scott,  
69. "Duchy w teatrze" Ewa Karwan-Jastrzębska 
70. "Misja Feniks" Ewa Karwan-Jastrzębska 

Oczywiście czekam na Wasze kolejne typy:) Powinniśmy dociągnąć przynajmniej do setki:)