sobota, 30 listopada 2013

Przypominajka!!!!

Wpadłam coby przypomnieć, że do jutra do 24 (czyli do 1 grudnia do godziny 12 w nocy:)) Można przesyłać opowiadania. Czyli to już ostatni moment. W Gospodzie coraz więcej świątecznych opowieści, duch świąt się rozpanoszył tam  na dobre. Za momencik dojdą kolejne opowiadania, czekają by je wstawić i tupią z niecierpliwością. Co więcej będę miała dla Was dodatkową niespodziankę, ale o tym napiszę następnym razem:)

A teraz korzystając z okazji chciałabym przedstawić Wam naszego nowego domownika. Domownik przybył do nas tydzień temu, waży w tej chwili trochę ponad pół kilo. Poznajcie proszę Kordelię:)










środa, 27 listopada 2013

No to mamy dyskusję!

Weszłam dzisiaj na bloga po dość długiej , jak na mnie, nieobecności i zobaczyłam, że post o dzieciach nazistów (TUTAJ) wzbudził spore emocje. Ba, nawet padły tam pytania i to bardzo trudne. Pozwalam sobie przekopiować kilka komentarzy i mam nadzieję, że zachęcę Was do wypowiedzi. Sama jestem ciekawa co o tym wszystkim sądzicie. Jak odniesiecie się do kilku różnych punktów widzenia. Mam nadzieję, że autorzy komentarzy nie będą mieli mi za złe wykorzystania ich słów.
I tak Pantera pisze (zostawiłam tylko sedno wypowiedzi):


Pognałam szukać u źródła i mocno się dziwowałam, czytając.
To samo źródło (Wikipedia), tyle że w innych językach przekłamuje lub dopasowuje prawdę do wygodnej sytuacji. Na niemieckojęzycznej Wiki stoi jak byk, że organizacja Stille Hilfe była/jest mocno powiązana z kościołem katolickim, o czym na polskiej stronie nie wspomina się ani słowem. W radzie tejże organizacji bardzo aktywnie działali biskupi, zarówno ewangeliccy, jak i katoliccy. Zresztą, kto zna historie, musi wiedzieć o wielkim zaangażowaniu Watykanu w organizacji ucieczek hitlerowskich oprawców za granice.
To tylko ciekawostka, bo Twój post przecież nie o tym. 
Jak lekko się ocenia Niemców z tamtej, polskiej perspektywy, że to "taki, a nie inny naród" i że ma typowa niemiecka mentalność. 
Żyję tu od ćwierćwiecza, mogę więc cokolwiek powiedzieć o niemieckiej mentalności, ich sympatiach i antypatiach.
Przypominam, że od zakończenia wojny urodziło się kilka następnych pokoleń Niemców, nie mających z tamtymi mrocznymi czasami wiele wspólnego. Ludzi, którzy żyli pod aliancką okupacją, którzy przeszli długotrwały proces denazyfikacji (oprócz DDRu). Jest to zupełnie inny naród, inne dzieci i wnuki tych rodziców, którzy mordowali Polaków. W porównaniu do dzisiejszych Niemców, to Polacy są większymi nazistami.

Wypowiedź Zofijanny:

Widziałam ten film.
Interesuję się historią. 
Jak pisze Pantera teraz Niemcy to są anioły.
Polacy to naziści.
Mnie interesuje inna kwestia- kosztowności i rzeczy wartościowe, zagrabione zamordowanym Żydom, zrabowane w przeróżnych miejscach Polski i Europy. Gdzie one są, kto je ma, skoro tu i tam się odnajdują na różnych aukcjach itp. ?
Niejeden bez wyrzutów sumienia z nich korzysta i to jest równie przerażające, jak wyrzuty za nieswoje winy....
Zabijanie się opłaca...

I ostatnia, która przekonała mnie całkowicie do zrobienia tego wpisu, autorstwa Pana Henryka:

Mój komentarz będzie może nieco przewrotny, ale jeśli kogoś stać na to, żeby się nad tym, co piszę zastanowić, zanim mnie odsądzi od czci i wiary, to może rozwinąć się z tego jakaś dyskusja albo przynajmniej refleksja... Proszę czytając nie dopisywać moim słowom niczego, czego tutaj nie ma. A mój komentarz do tego postu jest taki: 
Osądzając ludzi i wskazując na to, co robili, mamy niejednokrotnie do czynienia ze zjawiskiem ludobójczych jednostek lub „zwyczajnych” morderców. Nie negując ich winy w zbrodniczych działaniach chciałbym jednak zauważyć, że w sprawiedliwym ocenianiu tych ludzi musimy najpierw odpowiedzieć sobie na poniższe pytania:
1. Czy wiemy o tych ludziach, jakie kierowały nimi prawdziwe pobudki do zbrodniczych czynów, a jakie pobudki im przypisano?
2. Czy znamy wszystkie uwarunkowania zewnętrzne i historyczne, które umożliwiały tym ludziom (?) takie, a nie inne działania w kierunku mordowania innych? 
3. Czy bierność innych nie jest w tym wypadku równą im zbrodniczą działalnością?
4. Czy my sami – umieszczeni w takich warunkach – będziemy zachowywać się jak anioły?
5. Czy znamy swoich przodków tak bardzo dobrze, że potrafimy powiedzieć o nich, iż niczego złego nie zrobili? A kiedy byśmy tak cofnęli się w naszym drzewie genealogicznym o 600 – 700 lat, to czy będziemy mieli w rodzinie samych aniołów? Przecież ktoś wojny i rzezie z tamtych lat robił. Czy to byli „ci inni”, czy też może któryś z naszych przodków też miał w tym jakiś swój niechlubny udział?
6. Czy potrafimy oddzielić potwora w człowieku od człowieka? 
7. Czy skłonność do zbrodni to jest cecha ludzka, czy choroba duszy?
8. Czy to, co zrobili przodkowie, jest naszym dziedzictwem, które musimy innym zadośćuczynić, czy też może wina przodków nie jest tutaj „pucharem przechodnim”?
9. Czy strojąc się w togi adwokatów nie stajemy się jedynie obrońcami ofiar, a sprawiedliwość jest dla nas tendencyjnie wyznaczana, bo nie potrafimy tak, jak prawdziwi adwokaci stać się „adwokatami diabła”? Musimy umieć znaleźć nawet w zbrodniarzu człowieka. To oczywiście nie zmaże jego win, ale będzie sprawiedliwą oceną sytuacji i człowieka. Inaczej stajemy się powoli sami – niedostrzegalnie dla nas samych – tymi, którzy mogą kiedyś w tłumie „pierwsi rzucić kamieniem”… Nie wierzycie? 
Pozdrawiam!

I od razu coby nie było, że podjudzam a sama się migam powiem, nawiązując do 4 pytania pana Henryka, że osobiście nie mam pojęcia jak zachowałabym się żyjąc w tamtych czasach i takich warunkach. Moim zdaniem nikt kto nie przeżył nie jest w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Oczywiście chciałabym widzieć w sobie dzielną i nieskazitelną patriotkę, ale to są tylko życzenia człowieka, który siedzi w ciepłym i bezpiecznym domu. Jak by było gdyby przerzucić mnie w tamto piekło nie wiadomo. Natomiast co do punktu 9... Nigdy nie chciałam być niczyim adwokatem, ani tym historycznym ani obecnym. Obawiam się, że nie mam do tego odpowiedniej konstrukcji psychicznej. Szukać w mordercy (i tu już mówię ogólnie, nie tylko o wojnie) człowieka jest ponad moje siły. I chodzi mi tutaj o mordy, gwałty, okrucieństwo, a nie o samoobronę. Tak żeby była jasność. A wracając do historii, to gdy oglądam filmy z masowych egzekucji, gdzie zabija się kobiety, dzieci i starców, kręcone przez nazistów "na pamiątkę" to cóż wszelkie sentymenty mi przechodzą. Na to nie ma wytłumaczenia ani dobrych słów obrony. I oczywiście należy rozgraniczyć to co było wtedy od tego co dzieje się dzisiaj, ale w tamtych katach naprawdę trudno dostrzec mi jakiekolwiek ludzkie odruchy.

No to zaczęłam:) I czekam co z tego wyniknie:)  


A wieczorem zapraszam na recenzję "Anioła w kapeluszu" i przypominam o opowiadaniach świątecznych, bo czasu zostało już niewiele.

czwartek, 21 listopada 2013

Jak to jest być dzieckiem zbrodniarza....

Kilka dni temu obejrzałam film dokumentalny. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z miejsca poleciałam na bloga mego własnego żeby o tym napisać. Ale potem popatrzyłam na te wszystkie choinki, Mikołaje i świąteczne akcenty i poczułam lekką niepewność. Temat  o którym chciałam pisać wywołałby jednak pewien zgrzyt w tej sielskości. Bo jak tu pisać o zbrodniarzach wojennych w otoczeniu bombek i świerkowych aromatów... Ale w związku z tym, że temat wciąż za mną chodzi postanowiłam zaryzykować i się uzewnętrznić. Tym bardziej, że ja tak mam, że dopóki nie napiszę i z siebie nie wyrzucę wszystkich kłębiących się w głowie myśli to nie zaznam spokoju. A rzecz dotyczy nie tyle samych zbrodniarzy co ich dzieci. Dokument o którym wspomniałam nosił tytuł "Jestem synem ludobójcy" i opowiadał o synu Hansa Franka. Tego pana raczej nikomu nie trzeba przedstawiać, należy do śmietanki nazistowskich zbrodniarzy. Jego dzienniki, ewidentnie stanową świadectwo jego winy i okrucieństwa. Nie trzeba ich uważnie czytać żeby to stwierdzić. Wystarczą fragmenty:

"Nie powinniśmy być przesadnie wrażliwi, gdy słyszymy liczbę 17 000 rozstrzelanych Polaków".

"To skandal, że do planowanej likwidacji 15 milionów ludzi przysyła nam się tylko 10 tysięcy policjantów". 

"Mój stosunek do Polaków jest stosunkiem mrówki do mszycy (…), jeśli traktuję ją opiekuńczo - spodziewam się, że odwdzięczy mi się dobrą pracą".

"Kiedy wreszcie wygramy wojnę, to jeśli o mnie chodzi, z Polaków, Ukraińców i tego, co się wokół obija, można zrobić rąbankę".

"Z Żydami się nie cackać. Co za radość – nareszcie można dobrać się do skóry rasy żydowskiej. Im więcej umiera, tym lepiej, trafić go – to zwycięstwo naszej Rzeszy. Niech Żydzi poczują, żeśmy przyszli (...). Żydów będziemy uciskać wszędzie, gdzie tylko będziemy mogli".

Ale dokument opowiadał nie tyle o nim co o jego synu, który postanowił rozliczyć się z zbrodniczą działalnością rodziców. Jakoś tak wstrząsnęło mną samo wyobrażenie jak musi być strasznie żyć ze świadomością kim był i co robił własny ojciec. Jak można oddzielić kochającego i głaszczącego po głowie tatę od potwora, który bez zmrużenia oka mordował tysiące ludzi. Jak funkcjonować gdy widziało się, że za kradzież jedzenia pokojówka została rozstrzelana, a za rozsypanie popiołu z kominka, chłopak za to odpowiedzialny brutalnie pobity. Nie zabity tylko dlatego, że Niklas Frank (ów syn Hansa Franka) tak strasznie płakał, że poprzestano na skatowaniu służącego. Przerażające było, gdy Niklas Frank po opowiedzeniu tego zdarzenia, mówi, że to świadczy o tym, że nie jest taki jak ojciec, bo jednak uratował komuś życie, a jego ojciec nigdy tego nie zrobił choć niejednokrotnie mógł. Jak straszne rzeczy muszą się kłębić w takim człowieku skoro szuka potwierdzeń, w każdym drobnym szczególe swojego życia, które pomagają utwierdzić go w przeświadczeniu, że nie przypomina ojca.
Niklas Frank opowiada też  o czasach powojennych gdy podróżował autostopem po Niemczech. Zdawać by się mogło, że tuż po zakończeniu wojny, gdy wszystko jeszcze było świeże, gdy już wszyscy wiedzieli co się działo w Polsce i w innych zajętych przez Niemców krajach, jak mordowano i katowano ludzi, że osoba Hansa Franka będzie budzić odrazę. Tymczasem  Niklas Frank wielokrotnie informując kierowców, czyim jest synem, spotykał się z przychylnymi reakcjami. Dla wszystkich tych ludzi (przeważnie byłych żołnierzy) Hans Frank to był swój chłop. Tylko jeden kierowca, dowiedziawszy się, kogo wiezie, zatrzymał samochód i kazał Niklasowi wysiąść. Szczerze mówiąc wprawiło mnie to w zdumienie. Swój chłop??? Morderca, kat i sadysta? I tutaj już nie ma żadnego usprawiedliwienia, bo wszyscy już mieli świadomość kim był i dlaczego zginął Hans Frank. Jego syn cały czas usiłuje zrozumieć co kierowało jego ojcem, co spowodowało, że stał się potworem. Niestety nie udało mu się rozwikłać tej zagadki, co więcej przez cały czas boryka się z poczuciem winy za nie swoje grzechy...
Tym którzy nie widzieli serdecznie polecam obejrzenie tego filmu. Dla mnie poruszył on kwestie nad którymi szczerze mówiąc do tej pory się nie zastanawiałam. A mianowicie: jak żyć ze świadomością, że jest się dzieckiem ludobójcy. Jest się krwią z krwi człowieka, który był odpowiedzialny za mordy i terror. Jak żyć wiedząc, że ojciec został skazany na śmierć i został powieszony...
Poza tym po obejrzeniu filmu narodziło się we mnie pytanie: co z innymi potomkami nazistowskich zbrodniarzy. I tu również czekało mnie spore zaskoczenie. Bo okazało się, że różnie to bywa. Na przykład

Rainer Hoess, wnuk Rudolfa Hoessa, który był komendantem oświęcimskiego obozu, zdecydował się na podróż do Auschwitz, kiedy skończył 40 lat. Jako uczeń nie mógł wziąć udziału w szkolnej wycieczce do Auschwitz. Nie z takim nazwiskiem - usłyszał. Nazwisko i poczucie winy nie dawały mu spokojnie żyć. Chciał zmierzyć się z rzeczywistością horroru i kłamstwami o zagładzie, które słyszał w rodzinie od dziecka. Zobaczyć na własne oczy - jak to nazywał - bramę do piekła.

Truskawki z Auschwitz

Kiedy ujrzał stojący obok obozu rodzinny dom, powtarzał tylko jedno słowo: "Szaleństwo". Pamięta album ze swastyką i zdjęcia ojca, który razem z wujkiem i ciocią bawią się, jak to dzieci, w ogrodzie tego domu. Jest mały basen i piaskownica, ale kilka metrów obok zaczyna się obóz, w którym codziennie giną setki ludzi. Dzieci mają w rękach drewniane zabawki zrobione przez więźniów, a ich mama - babcia Rainera - upomina, by bardzo dokładnie myli truskawki z ogrodu. Mama wie, że jest na nich pył z krematoriów.

Rainer Hoess w samym obozie spotkał młodą dziewczynę z Izraela. Powiedział jej, kim jest. Nie mogła uwierzyć, że zdecydował się na ten krok. Kiedy mówił o swojej winie i wstydzie, były więzień obozu spytał, czy może uścisnąć jego dłoń i przytulił go. - Powiedział, że nie jestem odpowiedzialny za to, co zrobił mój dziadek, że nie mogę tego w sobie nosić. To był najważniejszy moment w moim życiu. Po raz pierwszy przestałem czuć się winny, po raz pierwszy poczułem wewnętrzny spokój - wspomina. (fragment pochodzi STĄD

Ale bywały też zgoła inne przypadki. I tak Edda Göring  twierdziła:

"Niemcy kochali mojego ojca" 

Przypominam, że jej ojcem był Hermann Göring, prawa ręka Adolfa Hitlera, założyciel tajnej policji gestapo, został skazany na śmierć wraz z jedenastoma innymi hitlerowcami podczas procesów norymberskich w 1946 roku. Dzień przed egzekucją połknął truciznę.

"Tata był wzruszającym i troskliwym ojcem. Pozostały mi po nim dobre wspomnienia" - wyznała w 1986 roku, w wywiadzie dla magazynu "Quick". Podobnie pamięta dni, kiedy zjawiał się z wizytą "kochany ojciec chrzestny" Adolf Hitler. 

Cicha Pomoc

Wspomina też, z jakimi honorami była podejmowana w 1958 roku, w trakcie wakacji w Hiszpanii: przyjęli ją burmistrz Madrytu i gubernator Grenady, rząd oddał jej do dyspozycji samochód, a sprzedawca w sklepie, gdy usłyszał, że jest córką Göringa, zrezygnował z wystawienia rachunku. Profity z posiadania takiego nazwiska czerpała także w Niemczech. Nie zapomniała o niej rodzina Richarda Wagnera i przysyłała bilety na premierowe koncerty festiwalu w Bayreuth.
Edda w swoim mieszkaniu w Monachium urządziła muzeum poświęcone ojcu. "Bardzo go kocham i nie można oczekiwać, że będę go oceniać w jakikolwiek inny sposób" - wyznała w 1996 roku amerykańskiemu dziennikarzowi Geraldowi Posnerowi. Zupełnie inaczej na Hermanna Göringa patrzy jego stryjeczna wnuczka Bettina Göring. Poddała się sterylizacji, aby, jak tłumaczy, nie przekazać dalej krwi potwora.
O przywrócenie dobrego imienia ojcu całe życie walczy Gudrun Himmler. Heinrich Himmler, Reichsführer SS i szef policji, stał w hierarchii tuż za Hitlerem i kierował programem eksterminacji. Gudrun miała czternaście lat, gdy ciało jej ojca zostało spalone, a prochy rozsypane. "Nie wierzę, że połknął kapsułkę z trucizną"- mówi. Nie wyrzekła się nazwiska, co sprawiło, że przez lata miała problem ze znalezieniem pracy.
"Moim zadaniem życiowym jest to, żeby ukazać go światu w innym świetle. Mój ojciec został okrzyczany największym ludobójcą wszystkich czasów. Chcę zrewidować ten obraz, a przynajmniej ustalić, co myślał i dlaczego tak postępował" - córka Himmlera nie tylko kultywuje pamięć o ojcu, lecz także działa w organizacji Stille Hilfe (Cicha Pomoc), otaczającej na starość opieką nazistowskich funkcjonariuszy. (fragment zaczerpnięty STĄD

To tylko fragmenty rożnych wiadomości, które udało mi się zgromadzić. Z jednej strony rozumiem, że część dzieci i potomków zbrodniarzy wojennych woli zachować w pamięci dobrego i troskliwego ojca i wyprzeć istnienie jego drugiej mroczną strony. Z drugiej w głowie mi się nie mieści, że widząc do czego prowadziła ich działalność, czemu są winni nadal znajdują się też tacy, którzy popierają nazistowskie partie, wpłacają na nie pieniądze i pragną powrotu III Rzeszy. I w świetle tego wszystkiego tym bardziej przerażające wydają się chociażby takie wydarzenia jakie miały miejsce w Warszawie podczas tegorocznego Święta Niepodległości.

piątek, 15 listopada 2013

O skończonej ankiecie i o tym co się będzie działo:)

Ankieta odnośnie sposobu wyboru najlepszych opowiadań została zakończona remisem. Tyle samo głosów zdobyło Jury i wybór punktowy. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś takiego, bo dość uważnie śledziłam przebieg głosowania. No może nie sądziłam, że wynik będzie tak idealnie równy, ale i tak byłam przygotowana jak rozwiązać sytuację. Bo stało się dla mnie jasne, że jest spora liczba zwolenników i jednej i drugiej metody. I tak postanowiłam.... UWAGA: będzie i wilk syty i owca cała. Czyli będzie i Jury i wybór punktowy. Czyli trzy opowiadania wybiorą Jurorki, a trzy wybierzecie sami. Tym razem będzie sześć pierwszych miejsc.

W skład Jury wejdą dwie panie:

Krystyna Mirek - autorka powieści obyczajowych o wartkiej akcji z elementami humoru i nietuzinkowymi obserwacjami życiowymi. Pisze o kobietach postawionych przez życie w trudnej sytuacji, które mimo to nie poddają się, ale znajdują w sobie siłę do pokonania przeciwności. Nie stroni od istotnych problemów społecznych, jednak przedstawia je w ciepłej fabule, lekkim piórem kreśląc postacie, które na długo pozostają w pamięci. Jest autorką między innymi powieści Pojedynek uczuć, wydanej w 2013 roku, która została bardzo dobrze przyjęta przez czytelników i recenzentów.

Mieszka w okolicach Puszczy Niepołomickiej wraz z mężem i dziećmi. Z wykształcenia jest nauczycielką języka polskiego, przez wiele lat pracowała w szkole. Obecnie pisarstwo stało się dominującym zajęciem w je życiu zawodowym.
 i
Kasia Bulicz -Kasprzak, która mówi o sobie tak:
Prowadzę zwyczajne życie. Zimny psi nos dotyka mojej stopy. Jest siódma. Doskonała pora na pierwszy spacer.
Tak zaczyna się mój dzień. Zastanawiam się, co będę dzisiaj robić. Może zostanę królową i zagram w krokieta, dopóki las Birnam nie podejdzie pod zamek. A może pobiegnę Piątą Aleją w stronę niebieskiego księżyca. Odwiedzę zielone wzgórze, na którym pasą się owce.
Zaraz, to nie owce, to króliki. Muszę się śpieszyć, bo czas odebrać dziecko ze szkoły, a tu jeszcze tyle historii do przeżycia. Są w książkach, filmach, śmiechu dziecka, rozmowach i mruczeniu kota.
Kolekcjonuję historie. Piszę książki, żeby zwyczajne życie innych było równie fascynujące jak moje. Kasia jest autorką powieści: "Meandry miłości", "Nalewka zapomnienia czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek", "Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna". 

I Kasi i Krysi chciałam tutaj bardzo podziękować za to, że zgodziły się uczestniczyć w naszej zabawie i że zdecydowały się wziąć na swoje barki to bądź co bądź trudne zadanie. Obie dziewczyny są bardzo fajne, przyjazne więc wiem, że oddaje Was i Wasze teksty w dobre ręce. 

Jeżeli chodzi o system punktowy to będziecie mogli w komentarzach oddawać swoje głosy na trzy wybrane opowiadania. Każdy z Was będzie miał do dyspozycji 10 punktów, które trzeba będzie rozdzielić pomiędzy wybrane teksty. Będą liczyły się tylko głosy oddane po zalogowaniu. Tym razem głosom anonimowym podziękujemy. Po prostu ma być jak najbardziej uczciwie. Ufff to się napisałam:) Mam nadzieję, że wszystko jest jasne i zrozumiałe. Gdyby ktoś miał jakieś pytania albo wątpliwości niech pyta:)
Oczywiście nie muszę Wam przypominać, że Gospoda "Pod choinką" czeka na Wasze odwiedziny. Opowiadań wciąż przybywa i mam nadzieję, że przybywać będzie:)

środa, 13 listopada 2013

Niech mnie ktoś przytuli!!!!

Tak, na to się zapowiadało gdy już słuchałam "Słodkiej chwili zmian". Pisałam, że jakoś tak mi smutno. No i mi się pogłębiło. Najchętniej bym schowała się pod koc i już tam została. Najzwyczajniej w świecie mam wielkiego doła i domagam się pocieszenia. A jak mam taki nastrój to piszę wiersze, choć na miły Bóg pisać poezji nie umiem. Oto jeden powstały w momentach czarnowidztwa:




Zdarza mi się nieraz tęsknić
Pośród nocy cierni czarnych
Za tym co już niegdyś było
Co przebyło i umarło.
Co przenigdy już nie wróci
Bo sposobu na to nie ma
Tylko serce o tym nuci
Tylko pamięć o tym śpiewa.
Zdarza mi się widzieć widma
Zjawy z cienia przezroczyste
Odwiedzają mnie w te noce
Kwiaty dawno przekwitnięte
Opadnięte dawno liście.
Śniegi które już stopniały
Biją w szyby w letnie noce
Serce,  teraz już spokojne
Nagle zrywa się trzepocze
I chce nagle się zawrócić
Pobiec wstecz lat kilkanaście
Znowu spojrzeć w czyjeś oczy
Śmiać się długo i radośnie.
Znowu kochać po raz pierwszy
W niebo patrzeć wieczorami
Pisać trochę kiepskich wierszy
Wzruszać się nad powieściami.
Zdarza mi się nieraz tęsknić…
Pośród nocy cierni czarnych
Za niemądrą nastolatką
Za latami co umarły…

No niech mnie ktoś przytuli!!!!

wtorek, 12 listopada 2013

O ależ mi się dobrze słucha!!!

Słucha mi się rewelacyjnie, choć trochę łzawo. Jakbym jakiegoś doła łapała czy cós. To wszystko przez to wino:) Posłuchajcie ze mną:)

Z Tyśkowego punktu widzenia 2

Ostatnio w dziecięcym pokoju wybuchła głośna dyskusja, żeby nie powiedzieć awantura. Pieklił się głównie mój syn. Córka odzywała się z rzadka, ale właśnie te skąpo wypowiadane słowa z sekundy na sekundę coraz bardziej rozsierdzały Tyśka. W końcu z lekka zaintrygowana poszłam zobaczyć o co chodzi.
- Mamo, bo ona mówi, że nie ma samochodów bobasów - wystąpił z oskarżeniem Tysiek ledwo otworzyłam drzwi.
- Bo nie ma - odpowiedziała ze stoickim spokojem moja córka.
-  No i sama widzisz! Powiedz jej że są - zażądał Tysiek stanowczo.
- Hmmm - mruknęłam niezdecydowana. - Obawiam się, że rzeczywiście Zuza ma trochę racji. Samochody raczej nie mają swoich bobasów... - odważyłam się powiedzieć starając się nie patrzeć na gniewnie zmarszczone czółko mojego synka.
- Mamo, przecież sama mi mówiłaś! - Tysiek wyglądał już nie tylko na rozsierdzonego ale na kogoś kto właśnie strasznie się zawiódł.
- Ja mówiłam, że są samochody bobasy? - zdumiałam się.
- I ty i tata! I sami mi go pokazywaliście. Na spacerze! Taki mały i zielony! Bobas!- dowodził Tymek a mnie w tej chwili olśniło.
- Synu nie bobas tylko maluch - jęknęłam dusząc się ze śmiechu  - Maluch!
No i wyszło, że się z córką nie znamy. Bo w końcu Tysiek miał rację. Są samochody bobasy i basta. A w końcu maluch czy bobas, co za różnica:)

P.S. Wpadnijcie do Gospody "Pod choinką". Renifery trzeba nakarmić i kawę z Mikołajem wypić. A w międzyczasie można poczytać nowe opowiadania:)

niedziela, 10 listopada 2013

No to mamy pierwsze opowiadanie!!!! Zapraszam do czytania!!!

Pierwsze opowiadanie przyfrunęło do mnie pocztą więc już teraz zapraszam Was do świeżo otwartej, przesiąkniętej aromatem świerku i gorących pierniczków Gospody "Pod Choinką":). Tak w tym roku będzie nazywał się kącik z opowiadaniami. Zakładkę znajdziecie na górze. Koniecznie zajrzyjcie i pogratulujcie pierwszej Autorce odwagi:) No i oczywiście przeczytajcie opowiadanie, które już teraz sprawia, że jakoś tak pachnie świętami:)

piątek, 8 listopada 2013

Jeszcze kilka słów o opowiadaniach

Przede wszystkim dziękuję Wam za propozycje odnośnie wyboru piątki najlepszych. Szczerze mówiąc mi najbardziej podoba się system punktowy o którym pisały Kretowata i Sabinka. Z tym, że byłabym za wstawianiem punktów w komentarzach, żeby było jawnie.I rzeczywiście Ci którzy nie mają jeszcze konta w Google musieliby założyć żeby uniknąć anonimowych wpisów. Ale przecież to tylko kosmetyka więc nie powinno być problemów. Ten pomysł przypadł mi najbardziej do gustu, bo nadal  to wy byście wybierali, a o to właśnie chodziło, żebyście to Wy mieli wpływ na wynik. Ale są też inne propozycje. Jury, losowanie. I w związku z tym za moment stworzę ankietę a wy głosujcie za rozwiązaniem, które uważacie za najlepsze.
A i jeszcze jedno: nie trzeba mieć bloga żeby przysłać opowiadanie. Każdy kto chce może wziąć udział. Serdecznie zapraszam wszystkich. Ankieta za moment się pojawi:)

czwartek, 7 listopada 2013

No to ruszamy! Kto napisze ze mną książkę edycja 3 startuje:)

Ho, ho, ho, że tak zacznę tematycznie:) Ależ mnie zaskoczyliście! Nie spodziewałam się, że tyle będzie chętnych i to już pierwszego dnia:) W związku z tym, że przekonałam się, że opowiadań nam na pewno nie zabraknie to, uwaga... Sezon na trzecią edycję "Kto napisze ze mną książkę?" uważam za otwarty. I serdecznie Was zapraszam do uczestniczenia duchem, ciałem i piórem:) Niech nam już czas zapachnie świętami, mignie czerwoną czapką mikołaja i przypomni o cudach, w które ten magiczny czas przedświąteczny i świąteczny obfituje.

To teraz do rzeczy. Do 1 grudnia piszecie opowiadanie o tematyce świątecznej, przysyłacie a ja w specjalnej zakładce umieszczam wszystkie teksty. 
Potem do 4 grudnia głosujemy i tutaj potrzebuję Waszej pomocy. Do tej pory głosowanie odbywało się za pomocą ankiety. Ale jest to wadliwe rozwiązanie. Wiem, że część z Was uważa, że ankieta nie jest sprawiedliwa. I ja w sumie się zgadzam, że coś tu trzeba by było zmienić tylko jak? Jedyne co mi przychodzi do głowy to powołać jakieś Jury, które by wybrało piątkę najlepszych opowiadań. A może wy macie jakiś inny pomysł. Jeżeli miałoby to być Jury to na pewno składające się z ludzi nie związanych z konkursem. Odpadają uczestnicy i ja też. Czekam na wasze propozycje. 
W każdym razie 5 tekstów z najwyższą liczbą  głosów zwycięży a autorzy otrzymają 2 egzemplarze książki w nagrodę. Pozostałych uczestników opowiadania też zostaną umieszczone w książce. Jeżeli chodzi o sprawy złożenia, wydrukowania, zaprojektowania okładki i tym podobne to biorę to na siebie, a raczej na męża:)
 Bardzo proszę o to byście w miarę możliwości wstawili banerek i info na wasze blogi. Banerek za moment pojawi się na blogu po prawej stronie. Proszę o to bardzo, bardzo, bardzo, bo to jedyna metoda, by dowiedziało się o akcji jak najwięcej ludzi, a jak wiadomo im nas więcej tym ciekawiej:)

Czyli reasumując: Opowiadanie, niepublikowane do tej pory, ma być nie dłuższe niż 12 stron (jedna strona=1800 znaków). Oczywiście jeżeli wyjdzie dziesięć słów więcej nikt nie będzie robił z tego tragedii:).  Może być krótsze. teksty proszę przesyłać na mojego maila. Gdy dostanę pierwsze opowiadanie stworzę zakładkę i je tam wkleję i kolejne też tam trafią. Tematyka oczywiście świąteczna. Opowiadania przesyłamy do 1 grudnia do 24:00.  5 pierwszych miejsc dostanie tomik (sztuk 2 w nagrodę) a reszta będzie mogła zakupić po kosztach. Spotkania Wczorajsze (ostatni tomik który tak robiliśmy) kosztował bodajże 14 złotych. Czekam z niecierpliwością:) 

A teraz bardzo was proszę o komentarze w sprawie wyboru najlepszej piątki. Jaki waszym zdaniem system wybierania tekstów byłby najlepszy i najbardziej sprawiedliwy?   

Uwaga, ważne!!!! Kto napisze ze mną książkę - pytanie!!!!!!

Kochani dostałam od Was w przeciągu ostatnich dwóch tygodni kilka pytań odnośnie świątecznego zbiorku. Pytacie czy będzie nowa świąteczna edycja. I teraz uwaga pytanie do Was, czy byście chcieli? Bo jeżeli macie ochotę to ja chętnie zorganizuję kolejną świąteczną edycję opowiadań.  Dla przypomnienia w zeszłym roku wyglądało to tak: (ZASADY TUTAJ). W tym roku wyglądałoby podobnie poza ilością stron, chyba byśmy zwiększyli do 10.  Czekam na komentarze z opiniami, porozglądajcie się wśród znajomych, dajcie znak sygnał i to tak szybko jak to możliwe, bo opowiadania trzeba by było napisać najpóźniej do 2 grudnia.
Proszę o komentarze typu : chcę, nie chcę za nic na świecie, albo coś w ten deseń:)
Z pozdrowieniami Wasza przedświąteczna Magdalena.

środa, 6 listopada 2013

O bajkach raz jeszcze czyli co mi się pokojarzyło

No właśnie w ramach pisania posta o Jasiu i Małgosi skojarzył mi się mój tekst, który niektórzy z Was już znają, bo kiedyś, dawno temu wrzuciłam go na bloga. Ale było to w zamierzchłych czasach, gdy dopiero wkraczałam w blogowanie i pozwolę sobie wrzucić go raz jeszcze. Oto mój prywatny pogląd na bajki:) Oczywiście z przymrużeniem oka:)

Jaś Małgosia i banda zwyrodnialców 
Dawno, dawno temu stary i okrutny król pojął za żonę młodą, energiczną królewnę. Król miał dwóch synów, równie złych jak on sam. Od dnia, kiedy młoda królewna pojawiła się na zamku, nie miała łatwego życia. Król i synowie znęcali się nad biedaczką, dniem i nocą nie dając jej spokoju. Ale ona wcale nie zamierzała się poddać…
Poznajecie? Pewnie, że nie, bo to wszystko nie tak.
Gdyby to była prawdziwa bajka, taka, jaką babcie opowiadają swoim wnukom, wszystko w niej byłoby na odwrót. Zwykle to dobry i miły król poślubia złą królową. Król obowiązkowo posiada anielsko piękną i niezaradną córkę, która wręcz prosi o to, by stać się ofiarą okrutnej macochy. Król, który przed ślubem doskonale rządzi swoim królestwem, wygrywa wszystkie bitwy i jest prawdziwym bohaterem, nie wiedzieć czemu po włożeniu obrączki na palec staje się bądź to pantoflarzem, bądź zaślepionym głupcem, który nie widzi, co też nowa małżonka usiłuje uczynić. I tak w tych sprzyjających warunkach zwykle udaje się złej królowej częściowo przeprowadzić swój zamiar. Częściowo, bo jak za potrząśnięciem czarodziejskiej różdżki, w odpowiednim momencie znajduje się  jakiś dobry myśliwy, albo inny jego odpowiednik, który wprawdzie nie sprzeciwia się złej królowej, bo strach go ogarnia, ale miłosiernie zostawia niezaradne dziewczę w dzikim lesie, gdzie na logikę i tak jej się nie uda przeżyć. Młoda królewna ma jednak niesamowite szczęście, bo błądząc natyka się na chatkę siedmiu krasnoludków, którzy, wykorzystując jej trudną sytuację, zatrudniają ją jako pomoc domową. Co więcej, dziewczę musi być chyba niespełna rozumu, bo cieszy się z zaistniałej sytuacji. Nie zastanawia się, dlaczego wszystko się tak potoczyło, nie obwinia ani macochy, ani ojca. Zadziwiające jest również to, że ojciec rozpacza wprawdzie z powodu niewyjaśnionego zniknięcia córki, ale nadal niczego się nie domyśla. Zakończenie znają wszyscy. Zjawia się książę, całuje anielsko piękne i niezaradne dziewczę, po czym uwozi je w siną dal. Tyle tylko, że nie powinniśmy zapominać, że sytuacja lubi się powtarzać. Nie wiadomo, czy bohaterski młodzik w przyszłości nie stanie się pantoflarzem bądź ślepcem. Prawdopodobne jest również to, że słodkie dziewczę pod wpływem przeżyć z młodości straci swą przyrodzoną słodycz i zapragnie zemsty…
No, ale w bajkach wszystko toczy się inaczej. Zastanawiające jest, dlaczego zazwyczaj w tych opowieściach skrajność popada w skrajność. Kobiety albo są okrutnymi, rządnymi władzy wiedźmami, albo też niewinnymi, pozbawionymi jakichkolwiek instynktów przeżycia ofiarami. Negatywnych postaci męskich jest stosunkowo niewiele. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź nasuwa się jedna: autorami bajek byli zazwyczaj mężczyźni. Można wysnuć wniosek, że mieli oni trudne dzieciństwo, albo skłonności do masochizmu. Ale tak naprawdę, po przyjrzeniu się dokładnie zawartości opowiastek można z nich wyciągnąć trochę inną treść niż ta, na którą na pierwszy rzut oka zwraca się uwagę. I tak zobaczmy, czym karmimy nasze pociechy.
Weźmy pierwszą z brzegu bajkę o Jasiu i Małgosi. Jeżeliby ktoś miał odpowiedzieć na pytanie, kim jest najgorsza postać z tej opowieści, bez zastanowienia wskazałby Babę-Jagę. Tymczasem pomija się zazwyczaj kilka istotnych szczegółów. Otóż weźmy chociażby ojca rzeczonej pary. To właśnie nikt inny tylko on za namową złej (a jakże) macochy wyprowadza swoje własne dzieci i zostawia je w ciemnym lesie. Co więcej, tatuś musi być chyba zupełnie pozbawiony sumienia, bo dwukrotnie dzieciom udaje się wrócić do domu, a on, byleby tylko uciszyć zrzędliwą żonkę, z uporem maniaka usiłuje swoje dziatki zgubić w niebezpiecznej gęstwinie. Oczywiście później tego żałuje, ale przeciwstawić się swojej małżonce nie ma odwagi. Kolejny klasyczny przykład pantoflarza. Idźmy więc dalej. Dzieci błądzą w lesie, aż w końcu spotykają na swej drodze domek z piernika. Tłumacząc się głodem, pożerają dużą część chatki. Nietrudno się dziwić Babie-Jadze, że lekko się zirytowała, widząc poczynione szkody. Dobrze wychowane dzieci powinny przecież najpierw zapukać, aby poprosić o pomoc i jedzenie. Potem okazuje się, że Baba-Jaga to zbzikowana staruszka, która na domiar złego uprawia kanibalizm. Typ niewątpliwie paskudny. Ale miała godnych siebie przeciwników. Jaś i Małgosia, współpracując ze sobą (patyczek, a potem przebiegłość Jasia, który twierdzi, że nie wie, jak usiąść na łopacie), wpychają Babę-Jagę do pieca. Można stwierdzić, że była to obrona konieczna. Ale na tym nie koniec. Dzieci nie wykazują ani cienia żalu po tym, jak przecież, było nie było, pozbawiły życia staruszkę. Mało tego. Plądrują jej chatkę, znajdują skarb i wracają do domu, który o dziwo bez trudu tym razem znajdują. Nie potrzebują kamyczków ani też okruszków. Czeka tam na nich skruszony ojciec, który w końcu zdobył się na odwagę i wypędził macochę. I cała trójka przestępców (bo jak inaczej ich nazwać?) do końca życia żyje w dostatku za pieniądze (rentę, emeryturę?) zamordowanej staruszki, która być może nie była aniołem, ale jako jedyna poniosła najsroższą karę. Nagłe wypędzenie macochy przywodzi też na myśl, że wszystko było ukartowane. Ojciec po prostu nie miał ochoty się z nią dzielić zdobytym bogactwem.
Analizując tak wszystkie bajki można stwierdzić, że większość postaci w nich występujących to stworzenia cierpiące na zaburzenia psychiczne, upośledzone lub zdegenerowane. Nic dziwnego, że karmione nimi od małego dzieci mają w głowie potężny chaos. Bo jak tu być dzielnym bohaterem, kiedy zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że w końcu jakaś baba weźmie cię pod pantofel, a ojciec wyprowadzi do lasu? Dziewczynki są w jeszcze gorszej sytuacji, bo do wyboru mają bycie biedną, nieumiejącą o siebie zadbać królewną, która zamknięta w wieży wylewa łzy i czeka na księcia, który potem, wyrywając jej włosy, wspina się do jej samotni, wcale a wcale nie zważając, że piękność kona z bólu, albo bycie złośliwą i paskudną wiedźmą. Nic dziwnego, że często zdarza się tak, że opierając się na takich wzorcach, urocze i niewinne dziewczę przeistacza się w złośliwą i pałającą zemstą babę, której żaden książę już nie zaszkodzi. 

Oj nie ma jak te babcine mądrości:)


wtorek, 5 listopada 2013

Z Tyśkowego punktu widzenia

Mój syn w weekend oglądał sfabularyzowaną bajkę o Jasiu i Małgosi. Reszta rodziny zerkała zajmując się przy okazji innymi zajęciami (znaczy każdy czytał swoją książkę:)). W pewnym momencie nadszedł moment bez którego żadna bajka o rodzeństwie nie może się obyć czyli wyprowadzenie bezbronnych dzieci do lasu. Tysiek oglądał z wielkim przejęciem pomieszanym z niedowierzaniem.
- Mamo a dlaczego Jaś rzuca chleb na ziemię? - zapytał w końcu.
- Żeby zaznaczyć drogę - wyjaśniłam.
- Głupie - ocenił zachowanie chłopca Tysiek. W duchu się z nim zgadzałam, ale mimo wszystko usiłowałam tłumaczyć Jasia.
- Wiesz, no może sposób nie najlepszy, ale jednak coś tam robił żeby móc wrócić do domu - powiedziałam.
- Mamo, ale oni są biedni i głodni, tak? -zapytało moje dziecko.
- No tak - zgodziłam się ostrożnie, bo z doświadczenia wiem, że takie proste pytania są zazwyczaj podchwytliwe.
- I on zamiast zjeść ten chleb go wyrzuca???
Cóż logika mojego syna była bezwzględna. O tym nie pomyślałam. Rozsądnie postanowiłam zmilczeć.
- Mamo ale ten tata kocha swoje dzieci. To dlaczego je zostawia w lesie??? Czy ty byś mnie zostawiła gdyby jakaś wredna baba ci kazała?
- Nigdy - oświadczyłam z całą mocą.
- Nigdy byś się nie ożeniła z macochą? - drążył Tysiek zaniepokojony.
- O akurat to ci mogę obiecać z czystym sumieniem - powiedziałam, bo co jak co, ale ożenek z macochą na pewno mi nie grozi.
Widać to uspokoiło moje dziecko, bo przez moment skupiło się na tragicznych losach rodzeństwa, które w końcu dobrnęło do chatki zbudowanej ze słodkości i spotkało wiedźmę, która nawiasem mówiąc była całkiem niezłą sztuką. Nie dziwi nic, że Jasiowi na jej widok zaświeciły się oczy. I nie dziwi, że na pytanie:
"No to co? Noc w zimnym lesie czy ciepłej chatce?" niewiele myśląc decyduje się na drugi wariant. I tutaj Tysiek znów postanowił zrobić badania na własnej rodzinie. Tym razem skupił się na ojcu. Słusznie zresztą, bo jak już wspomniałam z wiedźmy była całkiem niezła lala i pytanie jakie zadał bardziej nadawało się dla faceta.
- No tato, a ty co byś wybrał? Noc w ciemnym zimnym lesie, czy ciepłą chatkę? Ja tam wolałbym ciemny las - zawyrokował.
- Synu bo ty młody jeszcze jesteś - mruknął mój mąż, który widać też docenił walory wiedźmy - Ale z drugiej strony posiadając wiedzę z literatury to też wolałbym las - dodał nie wiem czemu zerkając na mnie.
No i tak obejrzeliśmy bajkę do końca, słuchając co chwila wyrzekań i gróźb Tyśka. Wyrzekań na głupotę Jasia i jego siostry, gróźb pod adresem wiedźmy, bo Tysiek należy raczej do tych walecznych i on by tej wiedźmie pokazał, że ho, ho. Mieczem by jej pokazał, a jak nie to kijem, a w ogóle to Jaś nie powinien być bratem Małgosi, bo brat musi bronić siostry, a nie patrzeć jak ją męczą. I tak dalej i tak dalej. W końcu bajka się skończyła dość nietypowo zresztą, bo okazało się, że wiedźma miała dobrą siostrę, z którą zszedł się wyrodny ojciec, a gdy zła zginęła to czar z chatki i okolicy został zdjęty i drzewa, gałęzie i inne elementy przyrody zamieniły się w mnóstwo dzieci. Niestety nikt nie wyjaśnił co się z nimi stanie i mój syn zawyrokował, że ani chybi będą się biedne błąkać po lesie aż umrą z głodu. Dla mnie też było to nieco dziwne. Nie mówiąc już o postępowaniu wiedźmy. Na cholerę bowiem zamieniała te dzieci w pnie i drzewa skoro ewidentnie lubiła je zjadać? Tutaj robi wszystko żeby wypasiony Jasio nadawał się na posiłek, a tu rezygnuje z wyżerki na rzecz zalesienia terenu? No ale mniejsza z tym. Suma summarum Tysiek obejrzał bajkę i natychmiast udał się do swojego pokoju skąd przytargał kilka grubych książek i położył je tryumfalnie przed nami. Wszystkie były z bajkami.
- Synu a po co tu to przyniosłeś? - zainteresował się mój małżonek.
- Jak to po co? Sam mówiłeś, że gdybyś miał wiedzę z literatury to byś wiedział co powiedzieć. To będziemy czytać, tak na wszelki wypadek - dodał.
Cóż jak by to powiedzieć. Trochę racji miał. W sumie przezorny zawsze ubezpieczony, a nigdy nie wiadomo co się nam w życiu przytrafi i czy jakaś wiedźma nie będzie chciała nas zjeść albo zamienić w omszały pień. No to co moi drodzy, nie pozostaje nam nic tylko zabrać się za czytanie żeby nie mieć wątpliwości, co odpowiedzieć, gdy ktoś zada wam podchwytliwe pytanie. A właśnie, a wy co byście wybrali? Noc w ciemnym zimnym lesie, czy ciepłą chatkę?:)    

piątek, 1 listopada 2013

O tym jak widzę drugą stronę

1 listopada to taki dzień, w którym trudno opędzić się od refleksji. O życiu tym teraz i o tym co tam czeka na nas po drugiej stronie. Jakoś tak nigdy nie trafiała do mnie wizja niebiańskiego życia. Oczywiście jest taka możliwość, że to z powodu niedoskonałości i  w umiłowaniu ziemskiego dobrze znanego, tak mam. Ale w tej chwili jak myślę o tacie, o babci, prababci, dziadku, którzy odeszli to widzę ich siedzących na werandzie, przy kieliszku nalewki (babcia) i wódeczki (pozostali:)), przy suto zastawionym stole, pogrążonych w rozmowie i żartach. I wiem, że tego własnie im by było trzeba po tej drugiej stronie. Tego co znali i kochali. A, że ponoć tam ma być szczęśliwie mam nadzieję, że właśnie tak tam im jest. To co ja własnie usiłowałam wyrazić prozą pięknie powiedziała wierszem poetka otwocka, pani Irena Sarnecka-Derkacz. Posłuchajcie...

Do Otwocka
Kiedy u kresu moich dni
Stanę u niebios bramy,
Gdy mnie pozwoli wpuścić Bóg
Już trochę udobruchany
I gdy pozwoli klęknąć mi
Na tronu najniższe stopnie
To ja nie śmiejąc spojrzeć Nań
I bojąc się okropnie
Powiem: O Panie! Za każde zło
Żałuję dziś niezmiernie
I tylko jedną prośbę mam
Więc zgódź się miłosiernie.
Ogrodów rajskich nie chcę znać
Kwitnących wieczną wiosną,
Lecz tam mnie Panie wsadź
Gdzie w raju sosny rosną. 
Pałace rajskie obce mi
I wszelki rajski bajer
Przydziel mi Boże stary dom
Coś w stylu "Świdermajer"
Niech tam werandę w drewnie mam
Z jaśminów żywopłoty
I niech powrócą do mnie tam
Umarłe psy i koty.
A gdy urządzę stary dom
By był przytulny i schludny
To razem niechaj wejdą doń
W rajski poranek cudny
Babunia moja, dziadek Wład
Ojciec i mama młoda
Wierna Marusia z kuchni wnet
Obiadek dobry poda. 
W wieczności mieszkać razem nam - 
To rajskie życie popłynie,
I wielbić Ciebie będzie tam
W akacji i jarzębinie.
Ukradkiem jeszcze wkopać chcę
Gdy ciemna spłynie nocka
Przy skrzyżowaniu rajskich dróg
Drogowskaz DO OTWOCKA.