środa, 30 lipca 2014

Ostateczny termin, proszę nie bijcie:)

Moi drodzy, wiem, że to kolejna zmiana, ale dostaję od Was sporo listów z prośbą o przesunięcie terminu konkursu do połowy sierpnia. Część z Was wyjeżdża na urlopy, część, ma w domu wakacyjny ubaw z potomstwem i się nie wyrabia... Niby już raz przesunęłam termin, ale w związku z prośbami z,mienię go po raz ostatni. Ostateczny. Opowiadania można przesłać do 15 sierpnia.  Do 24:00. Mam nadzieję, że nie będziecie bić ani strzelać:) Serdeczności środowe Wam przesyłam i zapraszam serdecznie na spotkanie w Darłówku:) Już w piątek (1 sierpnia) o 16:00.

wtorek, 29 lipca 2014

Dwa malownicze opowiadania w malownickiej scenerii:)

Arkadiusz Kiński 

Julia

Przestała wierzyć w Boga kiedy matka powiedziała, iż góry zabrały jej ojca. Niezwykle dokładnie pamiętała ten dzień. Usiadły z matką przed domem, w ogrodzie gdzie stał stolik, nad nim parasol reklamujący jednego z producentów piwa, cztery drewniane krzesła, a obok prowizoryczna fontanna zakupiona w jednym z marketów. Od zachodu świeciło słońce, była to sobota przed wielkanocnymi świętami. Nalały sobie po lampce czerwonego wina, które znajoma z pracy dała matce Julii w podziękowaniu za napisanie biznes planu. Sączyły i w pewnej chwili kobieta zaczęła mówić:

Dziś na obiad...

Kto gotuje razem ze mną? Proponuję dziś duszoną paprykę. Mówię wam, pychota! Ugotujecie? A może uchylicie rąbka tajemnicy i zdradzicie, co dziś będzie królowało na Waszych stołach?

Duszona papryka

4 papryki, pokrojone wzdłuż na paski (osobiście daję ich więcej, kroję tak jak mi pod nóż podlezie)
3 pokrojone na grube plastry cebule (jeżeli dacie 4 też się nic nie stanie a nawet potrawa nieco zyska)
500 g pomidorów obranych ze skóry i pokrojonych (mogą też być z pudełka)
3 średnie pokrojone w kostkę ziemniaki (podobnie jak papryki daję więcej ziemniaków)
1/3 szklanki oliwy z oliwek
3 posiekane ząbki czosnku (hmm... Pewnie się domyślacie co znaczy ten nawias:) Oczywiście czosnku też daję więcej:))
kilka rozdrobnionych liści bazylii
sól, świeżo zmielony czarny pieprz

Włóż warzywa do dużego rondla. Dodaj oliwę, czosnek, bazylię sól i pieprz. Przykryj i duś na średnim ogniu aż do miękkości. I to już:) Cała robota. A danie... No a jakby to opisać nie popadając w egzaltacje... Palce lizać!
Gotujecie?


piątek, 25 lipca 2014

W nawiązaniu do poprzedniej notki:)

To takie uzupełnienie fragmentu o wyścigach kotów....


Coś magicznego musi być w kartonikach...

Koci koci łapci...

Wiem że powinno być kosi, kosi łapci, ale do tematu wybitnie pasuje mi koci, koci... Bo dziś będzie o Mruczkach, Filonkach i Filemonach. Ale trochę inaczej. Jeżeli posiadacie kota to popatrzcie na niego uważnie. Miłe puszyste futerko, bystre spojrzenie... Dawniej też im się tak przyglądano.Tyle tylko, że tym spojrzeniem oceniano czy można się nim najeść albo ile takich miłych kotków potrzeba na zrobienie powiedzmy... Gulaszu. Tak, tak moi kochani, bo dawniej jadano koty. Nawet zachował się pradawny przepis na potrawkę z kota. Autor na zakończenie twierdzi, że to bardzo przyzwoita potrawa... Jeżeli chodzi o kota jako o posiłek to teoretycznie już w średniowieczu uważano, że jest to zwierzę którego się nie jada. Autor XIV-wiecznego Mannuel de conversation, swoistego poradnika życia społecznego i domowego powstałego w Brugii, umieścił koty na liście zakazanych pokarmów, obok małp, lisów, osłów, psów, wilków i… słoni. Uważano, że zjedzenia kota dopuścić się może tylko ktoś w skrajnej nędzy albo krwawy barbarzyńca. Za tych ostatnich w XII wieku biskup Otto z Fryzyngi uważał przybyłych do Europy Węgrów. Pisał o nich tak:

W tym okresie opowiadano, że ten lud był tak okrutny i tak dziki, że żywił się surowym mięsem i pił ludzką krew. Temu, komu wydaje się to nie do pomyślenia, przypomnę, że Pieczyngowie i Połowcy jeszcze dziś jedzą surowe mięso (…) koni i kotów.

Z kolei niejaka Hildegarda z Bingen przekonywała, że jedzenie  mięsa kota sprawia, że ciało ogarnia szaleństwo i zaczyna ono cuchnąć.

Tego typu zapisków przetrwało więcej. Jasno z nich wynika, że jedzenie kotów potępiano i twardo mówiono mu nie. Ale tak jak już wspomniałam to teoria. A teoria teorią a praktyka praktyką.
Na przykład w dziele powstałym w 1582 roku noszącym tytuł "Ostatnia deska ratunku (…) czyli Nowa spiżarnia i piwnica – o jakiej wcześniej nie mówiono – na wypadek klęski głodu, słabych zbiorów i wojny" wspomniano, że Hiszpanie i Włosi zajadają się tłustą kocizną. Gdzie indziej wspomniano, że kot w smaku przypomina królika i że jadać je należy po upieczeniu lub ugotowaniu. Odradzano spożywanie kociego mózgu, wierzono bowiem, że jest trujący.
Jeżeli ktoś jeszcze nie dowierza, że widok jego ukochanego pupila mógł w przeszłości wywoływać u co niektórych ślinotok to powinien wiedzieć, że niestety wszystkie te informacje zostały potwierdzone naukowo. Na francuskich śmietnikach znaleziono szkielety kotów (znaleziska nawet z IX wieku) z charakterystycznymi śladami nacięć. Co więcej jeszcze w XIX wieku kotami podobno zajadali się wenecjanie, figlarnie nazywając je "królikami dachowymi".

A jeżeli chodzi o mniej krwawe ciekawostki to nie wiem czy wiecie, że w Belgii istniało coś takiego jak wyścigi kotów?

„W Hiszpanji lud zabawia się walką z bykami, w Anglji wyścigi konne są najulubieńszą rozrywką – który to obyczaj zresztą i w innych kraj wszedł w modę – a w Belgji podczas kiermaszu urządzone bywają wyścigi kocie. Olbrzymi plakat ogłasza zaproszenie do udziału w tej zabawie ludowej. Nagrody składają się z szynek, kiełbas, cygar, garnuszków, czepków itd. Właściciela kotów przybywają z niemi o północy na odległe miejsce. Koty zapakowane są w kosze, na grzbiecie mają przylepiony numer a o pewnej godzinie zostają wypuszczone. Rycina nasza przedstawia szczegóły tej wyprawy między innemi także zabawną scenę , gdzie koty rozdrażnione długą jazdą wozową rzucają się na komisarzy wyścigowych, drapiąc ich po twarzy i rękach nielitościwie.” – czytamy w dwutygodniku „Nowy Czas” z 1883 roku .

Wygrywał ten kot, który pierwszy dotarł do domu. Nie muszę dodawać, że zwierzakom zbytnio się nie spieszyło. Któregoś razu pierwszą nagrodę zdobyło ślepe kocisko... Ponoć wyścigi owe cieszyły się dużą popularnością wśród pospólstwa:) A poniżej wspomnioana w notatce rycina przedstawiająca rozwścieczone koty.




Źródła:
Laurence Bobis „Kot. Historia i legendy”
Ciekawostki historyczne TUTAJ I TUTAJ





Magia, przepowiednia i Malownicze:) Zapraszam!

MAGDA KACZMARCZYK

PRZEPOWIEDNIA AMANDY

„Dla całego świata jesteś tylko jednym z wielu, 
lecz jest ktoś dla kogo jesteś całym światem”
A. de Saint-Exupéry


– Aleks muszę ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że się nie wściekniesz – Angelika usiadła koło niego na sofie i wzięła za rękę. –  Nie możemy jechać do Egiptu – westchnęła.
– Bo? – zapytał.
– Amanda powiedziała, że to będzie dla nas bardzo niekorzystne. To nie jest dobry czas na Egipt zwłaszcza teraz, przed ślubem – odpowiedziała.
– Ale po ślubie ja nie dostanę urlopu więc w tym roku wyjazd jest możliwy wyłącznie teraz. Zadzwoń do swojej wróżki–zębuszki i oświeć ją w tym temacie – Aleks czuł, że wzbiera w nim złość. Tolerował „przyjaciółkę” czy też „doradczynię duchową” swojej narzeczonej pod warunkiem, że nie psuła mu planów urlopowych.
– Aleks proszę cię – Angelika spojrzała na niego dużymi, brązowymi oczami. – Nie chcę aby coś złego się wydarzyło. Amanda dała mi namiar na superpensjonat w Sudetach...
– Aaa więc nasza wróżka jest naganiaczką – domyślił się.
– Wcale nie, możemy jechać gdzie indziej, tylko zostańmy w Polsce, dobrze?
– Angie kocham cię, chcę wyjechać z tobą na urlop, a potem się z tobą ożenić. Wolałbym Egipt, zwłaszcza teraz, w maju, niż polskie góry. Niech twoja koleżanka wypoleruje swoją szklaną kulę i spojrzy w nią ponownie. Chcę jechać do Egiptu. A teraz muszę już iść – podniósł się z sofy.
– Ale dokąd? – zdziwiła się Angelika.
– Mam spotkanie, do jutra – powiedział i wyszedł.

Angelika westchnęła ciężko i położyła się na sofie. Czuła, że Aleks się wkurzy. Miała jednak zaufanie do Amandy, znały się pięć lat i nigdy nie zdarzyło się, żeby Amanda coś źle jej poradziła. Nawet, gdy Aleks miał problemy w pracy, też Amanda dawała mu rady... oczywiście teraz on o tym nie pamięta. Nie wiedziała co ma zrobić. Zaplanowali tydzień w Egipcie, coś ją jednak podkusiło, żeby iść do Amandy, a ta spojrzała tylko w tarota i powiedziała, że ten wyjazd będzie bardzo niekorzystny i odmieni całe jej życie. Trzeba być idiotą, żeby po takich słowach jechać bez mrugnięcia okiem... zwłaszcza miesiąc przed ślubem. Westchnęła ponownie i spojrzała na ich wspólne zdjęcie stojące na komodzie. Było zrobione w ubiegłym roku, niedługo po tym jak się poznali, ich pierwszy wspólny wyjazd... nad polskie morze. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Pasowali do siebie i wiedzieli o tym. On, pięć lat starszy, wysoki i przystojny jak model, z kasztanowymi włosami w uroczym nieładzie i zielonymi oczami. Ona, niewysoka, szczupła, zawsze uśmiechnięta, z czarnymi włosami ściągniętymi w „koński ogon”. Otworzyła kompa i bezmyślnie zaczęła przeglądać kolejne portale zastanawiając się co zrobić z tym wyjazdem.
Dwie godziny później, gdy właśnie płakała na scenie z „Pretty woman”, dostała sms–a. „Zaklep ten pensjonat. Kocham Cię Ty Wariatko.” Uśmiechnęła się i odpisała: „Dzięki, jesteś kochany Tygrysie.”

Trzy dni później szczęśliwi wyruszyli w Sudety do uroczego pensjonatu w miasteczku o nazwie Malownicze. Gdy dojechali okazało się, że nazwa pasuje do tego miejsca wręcz idealnie. Ciche, spokojne z malutkim ryneczkiem i uliczkami przypominającymi Złotą Uliczkę w Pradze.
– Jak tu pięknie – zachwyciła się Angelika wysiadając z samochodu. – Właśnie się zakochałam.
– Myślałem, że zrobiłaś to już jakiś czas temu – Aleks podszedł do niej i objął ją – a dokładnie piętnaście miesięcy, szesnaście dni i... – zerknął na zegarek – i siedem godzin temu.
– Jesteś niesamowity – Angelika spojrzała mu w oczy. – Jesteś jedynym facetem na świecie, który pamięta datę pierwszego spotkania z narzeczoną. Kocham cię najbardziej na świecie – dodała, objęła go i pocałowała.
– No właśnie a skoro ty jesteś taka cudowna, niepowtarzalna i jedyna, a ja taki niesamowity, to może powinniśmy pomyśleć o potomku, który będzie niejako połączeniem wszystkich naszych najlepszych cech. – Pochylił się i szepnął jej do ucha. – Bardzo chciałbym mieć z tobą dziecko.
Angelika odsunęła się trochę od niego i przyjrzała uważnie.
– Mówisz serio? Myślałam, że poczekamy.
– Po co czekać – Aleks ponownie ją objął – nie ma żadnego powodu dla którego musielibyśmy zaczekać z dzieckiem.
– Pomyślę nad tym – odpowiedziała Angelika, ale w tonie jej głosu słychać było niepewność. Kochała go bardzo, ale dziecko to ogromna odpowiedzialność. On był wprawdzie ustawiony w pracy, ale ona dopiero kończyła studia i nie myślała o dziecku. – Jedźmy do pensjonatu – dodała po chwili.
– Chodźmy – Aleks wziął ją za rękę i wrócili do samochodu. Udawał, że nie widzi jej rozterek.

Gdy podjechali do pensjonatu  „Śnieżka”, na podjeździe stał tylko jeden samochód.
– No, widać, że oblegany ten pensjonat – zauważył Aleks z przekąsem.
– Oj tam, oj tam, nie sezon jest – odpowiedziała Angelika i wysiadła z samochodu.
W środku powitała ich miła starsza pani, oprowadziła po pensjonacie i pokazała im ich pokój. Gdy zeszli do holu, po schodach zbiegła młoda dziewczyna ubrana na sportowo i uczesana w dwa kucyki.
– Cześć jestem Marta, też będziecie tu mieszkać? – podeszła do nich i przywitała się. – Jesteśmy tu od wczoraj i strasznie nam się podoba – uśmiechnęła się do właścicielki. – Pani Mario mogę pożyczyć trochę cukru? Oddam dzisiaj wieczorem.
– Oczywiście moje dziecko, jest w szafce w kuchni.
– Dziękuję. Miło było was poznać – odpowiedziała Marta i pobiegła do kuchni.
Aleks i Angelika spojrzeli po sobie. Nawet nie zdążyli się jej przedstawić. Aleks wzruszył tylko ramionami i wyszedł po bagaże. Angelika wzięła klucze, ich dokumenty i poszła na górę. Pokój nie był duży ale przytulny. Urządzony w kolorach brązu i pomarańczu sprawiał wrażenie bardzo ciepłego.
– To co chcesz dzisiaj robić? – zapytał Aleks stając w drzwiach z bagażami.
– Pójdziemy coś zjeść i rozejrzymy się po miasteczku – zaproponowała. – Tylko najpierw muszę się odświeżyć – wzięła małą walizeczkę i zniknęła w łazience.
Aleks usiadł na łóżku, po chwili Angelika wyszła z łazienki bardzo zafrasowana.
– Zapomniałam tabletek – powiedziała grzebiąc w dużej walizce. – Jestem pewna, że je wkładałam.
– Jakich tabletek?
– Antykoncepcyjnych – odpowiedziała. – Dałabym sobie głowę uciąć, że wkładałam je do walizki z kosmetykami.
– To poszukaj jeszcze raz, skoro wkładałaś to muszą tam być – poradził jej. – I nigdy nie dawaj sobie uciąć głowy, bo jak będziesz wyglądała na zdjęciach ślubnych – zażartował.
– To nie śmieszne jest – westchnęła Angelika i wróciła do łazienki. – Nie ma ich – zawołała.
– To znak – odpowiedział poważnie Aleks. – Jestem pewien, że twoja wróżka powiedziałaby tak samo.
– Dobra już nie bądź taki mądry, idź się ogarnij i wychodzimy – mruknęła.

Ich pensjonat położony był na uboczu, z pięknym widokiem na góry i malowniczą rzeczką nieopodal. Do miasta mieli jakieś dziesięć minut spacerkiem. Po kolacji pokręcili się jeszcze chwilę po mieście, było tam bardzo spokojnie, a czas płynął leniwie. W miasteczku były stare domy i zabytkowy kościół, wszystko zadbane jak z pocztówki. Gdy wrócili do pensjonatu, na dole zastali Martę i jakiegoś chłopaka.
– O cześć, jedziemy na dyskotekę, wybierzecie się z nami? – zapytała wesoło.
– To tu jest jakaś dyskoteka? – Aleks uniósł brwi na znak zdziwienia. Właśnie przed chwilą doszli do wniosku, że cisza nocna zaczyna się tu o dwudziestej.
– Jest, kawałek dalej od miasta – odpowiedział chłopak. – Jestem Tomek .
– Możemy jechać – Angelika spojrzała na Aleksa.
– Jeśli chcesz – odpowiedział niechętnie.
– No to ustalone – wtrąciła  Marta. –  Pojedziemy naszym samochodem, ja i tak nie piję.

W drodze na dyskotekę Marta gadała bez przerwy namawiając ich na kolejne wspólne wycieczki. Angelika polubiła tę dziewczynę, o chłopaku niewiele mogła powiedzieć oprócz tego, że miał  niesamowite niebieskie oczy. Był wysoki i trochę za chudy i generalnie nie umywał się nawet do Aleksa. Dyskoteka okazała się wiejską potańcówką w remizie, ale Angelice i tak bardzo się spodobała. Wychowała się na wsi i takie dyskoteki to była cała jej wczesna młodość. Aleks był raczej zniesmaczony, chociaż robił dobrą minę do złej gry. W końcu powiedział, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza i wyszedł.
– Super jest co nie? – krzyknęła Marta do Angeliki gdy skakały w rytm Gangnam style . – Uwielbiam takie wiejskie klimaty.
– Super – odkrzyknęła Angelika.
– Napijecie się czegoś dziewczyny – krzyknął Tomek. Aleksa ciągle nie było.
– Gdzie jest Aleks, muszę go znaleźć – powiedziała Angelika.
– Ja wyjdę zobaczę, idźcie do baru – odpowiedział Tomek i zniknął.
– Chodź, nic mu nie będzie – Marta pociągnęła Angelikę w stronę baru. Chwilę później wrócił Tomek.
– W porządku, gada przez telefon – uspokoił Angelikę. – To czego się napijesz?
– Poproszę piwo – uśmiechnęła się, ale cały czas myślała o tym z kim Aleks gada o tej godzinie.
– Nie martw się, faceci są dziwaczni – Marta próbowała podnieść ją na duchu.

Aleks wrócił kilka minut później w całkiem dobrym nastroju.
– Jak się bawiłaś beze mnie? – zapytał obejmując Angelikę.
– Dobrze, a ty? – zapytała odwracając się do niego.
– Dzwoniłem do Pawła, wysłał mi esa. Mamy następne duże zlecenie – opowiadał podekscytowany.
– To świetnie – ucieszyła się. – Czy teraz będziesz się ze mną bawił?
– Teraz to chciałbym się z tobą pobawić, ale niezupełnie tu i niezupełnie tak – uśmiechnął się szelmowsko i przyciągnął ją bliżej siebie.
– Dobra, dobra, nie mam tabletek, nie zapominaj o tym – odpowiedziała niby groźnie.
– Mówię ci, że to znak – odpowiedział poważnie. – Będziemy mieli dziecko – dodał i pocałował ją  namiętnie.

Angelika obudziła się o dziesiątej, ubrała się i zeszła na dół do kuchni. Przy stole siedział Tomek, jadł śniadanie i czytał książkę.
– Cześć – powiedziała.
– Cześć – uśmiechnął się. – Wszystko w porządku? – zapytał widząc, że Angelika rozgląda się niepewnie.
– Tak, w porządku – odpowiedziała. – Szukam kubka, muszę się napić wody – mówiła i jednocześnie zaglądała do szafek. – Mogę się przysiąść? – zapytała.
– Jasne – Tomek odłożył książkę.
– Czytasz „Rozmowy z Bogiem”? – zdziwiła się sięgając po książkę.
– To klasyk, lubię takie książki.
– Ja też, uwielbiam. W ogóle uwielbiam wszystko co ma związek z ezoteryką. Byłeś kiedyś u wróżki? – Angelika poczuła w Tomku bratnią, ezoteryczną duszę i rozgadała się na całego.
– Tak szczerze mówiąc to miałem to w domu na co dzień – odpowiedział nieco skrępowany, ale też rozbawiony jej entuzjazmem.
– Ale ci zazdroszczę, ja mam tylko Amandę, moją wróżkę – westchnęła. – A Marta też wierzy w to wszystko? Bo Aleks uważa, że to bzdury.
– Marta? – zaśmiał się Tomek. – Ona wywołuje duchy, wróży z kart, może ci nawet powróżyć z ręki przez telefon, jest strasznie zwariowana.
– Pozytywnie zakręcona – Angelika również się zaśmiała. – Co dzisiaj zamierzacie robić?
– Nie wiem jeszcze, to zależy o której i w jakim humorze wstanie kierowniczka wycieczki – ponownie się roześmiał. – Coś wspominała, że chciałaby zrobić kilka fotek. Marta studiuje fotografię na ASP i jest w tym naprawdę dobra.
– A ty czym się zajmujesz? – przerwała mu.
– Ja pracuję z trudnymi dziećmi, robię art terapię i muzykoterapię. Generalnie dobrze się bawię cały czas – dokończył ze śmiechem.
– Ja kończę pedagogikę wczesnoszkolną, lubię dzieci, a takie maluchy na początku szkoły są najfajniejsze. Aleks mówi, że to strata czasu...
– A czym on się zajmuje? .
– Pracuje w reklamie, na razie u kogoś, ale wkrótce chce otworzyć z kolegą własną firmę.
– Fajnie – skomentował bez entuzjazmu.
– Nie przeszkadzam ci już – Angelika podniosła się z krzesła. – Idę obudzić Aleksa .

Gdy weszła do pokoju Aleks już nie spał.
– Hej, gdzie byłaś? – zapytał z uśmiechem.
– W kuchni, brzuch mnie trochę boli, chyba dostanę okresu – odpowiedziała siadając na łóżku.
– Ja też czuję się fatalnie, chyba dzisiaj nigdzie nie pójdę – oświadczył. – Pewnie zaszkodziło mi to piwo z dyskoteki – dodał z przekąsem.
– Dobrze, zostaniemy w pokoju – westchnęła Angelika. – Skoczę do sklepu po jakieś jedzenie – wzięła portfel i wyszła.
Na dole spotkała Martę.
– Wychodzisz gdzieś? – zagadnęła Marta.
– Idę po coś do jedzenia, a ty?
– Ja też... mam ochotę na kaszkę bananową – oświadczyła.
– Sto lat już nie jadłam takiego czegoś. Aleks ma problem z żołądkiem...
– Daj mu kaszkę dla dzieci to się zrzyga na dwieście procent i od razu będzie zdrowy – przerwała jej Marta ze śmiechem. – Dzisiaj jest pełnia o szesnastej z minutami, jedziemy na Ślężę odprawiać rytuały i porobić trochę zdjęć, jedziecie z nami? – zapytała wychodząc z pensjonatu.
– Rytuały, kurcze, ale super. Jakie rytuały będziecie robić?
– Normalne – wzruszyła ramionami. – Wyjeżdżamy po śniadaniu, bo jest kawałek drogi. Jak twój książę ozdrowieje to też może jechać.
– No właśnie, nie powinnam zostawiać Aleksa... ale te rytuały... kurde – westchnęła Angelika.

– Coś się stało?– zapytał Aleks, gdy wróciła z zakupami.
– Tak... nie... w porządku – wzruszyła ramionami.
– Mów co się dzieje.
– Marta i Tomek jadą na Ślężę bo dziś jest pełnia i będą robić rytuały – odpowiedziała.
– No to super, jedź z nimi tylko nie daj się złożyć w ofierze. Tym bardziej ja zostanę, bo mnie to nie kręci, tylko naprawdę proszę cię, wróć w jednym kawałku.
– Serio nie będzie ci smutno, to zajmie nam parę godzin, pewnie wrócimy późnym wieczorem – popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
– Jak wrócisz będę całkiem zdrowy, jedź i niczym się nie martw. Nie będę teraz jadł, zdrzemnę się – odpowiedział, pocałował ją i położył się z powrotem.
– Kocham cię, dziękuję – Angelika aż podskoczyła z radości i już jej nie było. Przez całą drogę na Ślężę rozmawiali o ezoteryce, Tomek opowiadał o swojej babci, która jest astrologiem. Opowiadał jak kiedyś miał jechać na szkolną wycieczkę i pomimo że była opłacona, babcia w ostatniej chwili powiedziała, że ma zostać w domu. Okazało się, że autobus po drodze miał wypadek i nawet nie dotarli na miejsce, stracili tylko czas i wrócili do domu. Angelika słuchała tego z zazdrością, żyć z magią na co dzień to było dla niej coś fantastycznego. Marta wyjątkowo się nie odzywała, zasłuchana w opowieści Tomka, czy może zatopiona we własnych myślach.
Gdy dojechali na miejsce czekała ich jeszcze długa droga na górę. Marta została z tyłu robiła zdjęcia, Tomek z Angeliką szli powoli nie przestając rozmawiać. Gdy weszli już w końcu na górę, Tomek zdjął plecak  i zaczął wypakowywać różne rzeczy.
– Co będziemy robić? – zapytała Angelika.
– Rytuał na miłość, szczęście, powodzenie i spełnienie marzeń, a także na odarcie z iluzji...
– Odarcie z iluzji? – przerwała zdziwiona.
– Chodzi o to, żeby zobaczyć co w twoim życiu jest nieprawdziwe i nieszczere... czasem ludzie, czasem sytuacje i odwrócić to na swoją korzyść. Zaraz przyjdzie czarownica to zaczniemy, bo pełnia już się zaczęła. A póki co usiądź na trawie i poczuj moc tego miejsca. – Tomek kucnął za Angeliką. – Zamknij oczy – wziął ją za ręce i położył dłońmi do ziemi. – Na środku dłoni masz punkty energetyczne, pozwól, aby energia tego miejsca wniknęła w ciebie – powiedział. – Oddychaj spokojnie.
Kilka minut później przyszła Marta i od razu zrobiła Angelice kilka zdjęć.
– Ustaw świeczki w kręgu – powiedziała do Tomka.
Angelika otworzyła oczy.
– I jak, fajnie było? – zapytała Marta.
– Super, jesteście niesamowici. Chciałabym, żeby Aleks się tym interesował, jesteście idealną parą – westchnęła Angelika z zazdrością.
Marta spojrzała na Tomka i parsknęła śmiechem.
– My nie jesteśmy parą – powiedziała.
– Pewnie dlatego wyglądamy tak zgodnie i idealnie – dodał Tomek również ze śmiechem.
Angelika zmieszała się.
– Przepraszam, byłam pewna...
– Nie ma sprawy, skąd miałaś wiedzieć – przerwała jej Marta. – Tomek jest przyjacielem mojego brata, jest dla mnie jak drugi brat. Wytłumaczę ci co będziemy tu robić. Usiądziemy w kręgu, weźmiemy się za ręce i będziemy wysyłać sobie nawzajem pozytywną energię. Kiedy już poczujemy się naprawdę naładowani pozytywnie, każdy wypowie życzenie czy też prośbę. Jeśli nie chcesz jej mówić na głos, możesz w myślach.
– Wow, jak ja się cieszę, że z wami przyjechałam – powiedziała Angelika.
– Jeśli mogę dać ci radę, to nie wysilaj się na wymyślanie życzenia, ono samo do ciebie przyjdzie – dodał Tomek.
– Zapalajcie świeczki – zarządziła Marta. W kole ustawionych było dziewięć tea–lightów. Gdy już je zapalili usiedli w kręgu, a Marta postawiła na środku jeszcze jedną świeczkę i zapaliła. – Szczęście, że nie ma wiatru – mruknęła. Wzięli się za ręce, zamknęli oczy i Angelika czuła jak przepływa przez nią energia. Siedzieli tak dobre pół godziny, wreszcie Marta się odezwała.
– Chcę, aby w moim życiu pojawił się mężczyzna, który będzie moją drugą połową, tak zwyczajnie bez udawania i bez przymusu, będzie mnie kochał taką jaka jestem.
Angelika poruszyła się niespokojnie. Życzenie miało przyjść, a nie przyszło. Znów siedzieli tak kilka minut.
– Chcę wygrać stypendium w Stanach – powiedział Tomek.
Angelika poczuła jak mocno ścisnął ją za rękę gdy to mówił. Ciągle nie miała pomysłu na swoje życzenie.
– Chcę być szczęśliwa – usłyszała nagle swój głos i poczuła jak się czerwieni. Zawstydzona spuściła głowę. Nie rozumiała skąd w jej ustach takie słowa, przecież była szczęśliwa, miała Aleksa, ślub i świat stał przed nią otworem.
– Możecie otworzyć oczy – powiedziała po chwili Marta. Nadal jednak trzymali się za ręce. – Wszystko w porządku? – zwróciła się do Angeliki.
– Tak, jasne – uśmiechnęła się niepewnie. Ciągle nie mogła uwierzyć, że powiedziała coś takiego.
– Zgaśmy świece i zakopmy je – powiedziała Marta i pochyliła się, żeby to zrobić. Tomek i Angelika bez słowa jej pomagali. – Mogę wam zrobić kilka zdjęć? – zapytała Marta. – Takich wspólnych, ale potrzebuję tylko kontury, zaczernię wasze sylwetki, nie chodzi o twarz tylko o kontur, ok? Właśnie wpadłam na genialny pomysł na album. – Marta zaczęła ich ustawiać do zdjęć, cała sesja trwała może z pół godziny. Później pojechali jeszcze zrobić kilka zdjęć w Sobótce u podnóża Ślęży i wieczorem wrócili do pensjonatu. Angelika zauważyła, że samochód Aleksa stoi w innym miejscu niż rano.
– Cześć kochanie, jak się czujesz? – zapytała wchodząc do pokoju.
– Znacznie lepiej – Aleks nadal leżał w łóżku. – Jak się bawiłaś?
– Dobrze – zbyła go. – Wyjeżdżałeś gdzieś? – spojrzała na niego uważnie.
– Nie, dlaczego pytasz? – zdziwił się.
– Zdaje się, że samochód stał bliżej wejścia – odpowiedziała.
– Właścicielka prosiła, żebym go przestawił – powiedział swobodnie. – Muszę jechać jutro rano do Warszawy, wrócę pojutrze.
– Po co, przecież jesteśmy na wakacjach. Chcesz mnie tu zostawić samą?! – zakrzyknęła.
– Klient od tej megareklamy chce ze mną gadać i szef mnie błagał, żebym przyjechał.
– Rozumiem, że to już przesądzone. Jestem zmęczona, idę spać – powiedziała. Nie tak wyobrażała sobie ten wyjazd. Była też zła na Amandę, gdyby pojechali do Egiptu, nie mógłby tak po prostu „wyskoczyć” na spotkanie.
Aleks widział, że jest wkurzona. Z samego rana pośpiesznie wyjechał dając jej buziaka na do widzenia.
Angelika wstała dwie godziny później. Za oknem lało. Miała siedzieć w domu, ale Marta zaproponowała jej sesję w strugach deszczu.
– Z wami po prostu nie można się nudzić – powiedziała Angelika, gdy szli we trójkę przez miasto.
 –Oczywiście, że nie – przyznała Marta. – Rozbieraj się.
– Że co? – Angelika myślała, że się przesłyszała.
– Przecież nie będę ci robić zdjęć w kurtce, rozbieraj się, masz być mokra – oświadczyła.
Angelika zdjęła kurtkę i podała Tomkowi. Marta kazała jej skakać po kałużach, biegać, kręcić się w kółko... Angelika czuła się jak mała dziewczynka.
– Dobra, koniec – powiedziała w końcu Marta. – Jesteś świetną modelką. Idziemy teraz kupić grzańca i wracamy do domu. Obrobię te zdjęcia i pokażę ci wieczorem.

Angelika spędziła kolejny fantastyczny dzień z Martą i Tomkiem. Zaczęła się zastanawiać czy równie dobrze bawiłaby się z Aleksem. Popołudniu  rozmawiała z Tomkiem. Czuła się jakby go znała od zawsze. Opowiadała o swoim dzieciństwie na wsi, o tym, że była jedynaczką, że rodzice mają ogromne sady, które niedługo odkupi od nich firma, która będzie tam budować autostradę, opowiadała o swoich studiach i praktykach w szkole. Tomek mówił głównie o swojej pracy i o stypendium, na które chciałby pojechać. Ani się obejrzeli a już był wieczór. Do Angeliki zadzwonił Aleks.
– Cześć kochanie, nudzisz się beze mnie? – zapytał, gdy odebrała telefon.
– Niezupełnie – zaśmiała się. – Całkiem dobrze się bawię. A ty co załatwiłeś?
– Wszystko, jutro wracam. Wybierasz się dzisiaj gdzieś?
– Nie, zostaję w domu. Dziś cały dzień padało jest mokro, nie chce mi się wychodzić.
– To do jutra kochanie, kocham cię.
– Do jutra.

Angelika wróciła do swojego pokoju. Po jakimś czasie ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
– Możemy chwilę pogadać? – Tomek nieśmiało otworzył drzwi.
– Stało się coś? – zapytała zdziwiona.
– Właściwie to tak – westchnęła Marta. – Ja nie wiem jak mam ci to powiedzieć czy pokazać, ale oboje z Tomkiem uważamy, że powinnaś o tym wiedzieć. – Postawiła na stole laptop i otworzyła go. Na ekranie było zdjęcie Aleksa całującego jakąś dziewczynę.
– Skąd to masz? – zapytała spokojnie Angelika.
– Zrobiłam godzinę temu na mieście. Mam więcej takich zdjęć. Poszłam za nimi do hotelu, mieszkają w mieście, samochód stoi za budynkiem, nie widać go z ulicy. Przepraszam – Marta miała łzy w oczach.
Angelice w jednej chwili świat się zawalił. Miał być ślub, dziecko, szczęśliwe życie, przez chwilę pomyślała, że z pewnością można to jakoś logicznie wytłumaczyć... tylko jak? Zbyt wiele widziała nieszczęśliwych związków, nie chciała być jedną z tych, które udają, że o niczym nie wiedzą. Jak mógł jej coś takiego zrobić?! Pieprzony skurwiel! Nie wiedziała co zrobić, jak się zachować.
– Przepraszam... muszę to przemyśleć – powiedziała cicho.
– Jesteśmy u siebie gdybyś nas potrzebowała – odpowiedziała Marta i oboje wyszli.
Angelika rozpłakała się w głos. Nie mogła się opanować. Wreszcie uspokoiła się trochę i spojrzała na zegarek. Było po dziewiątej. Zadzwoniła do Amandy. Opowiedziała jej całą sytuację, Amanda od razu sięgnęła po karty.
– Musisz podjąć ostateczną decyzję – zaczęła. – Karty pokazują, żebyś nie robiła niczego wbrew sobie, a szybko w twoim życiu zaświeci słońce.
 – Dziękuję ci za wsparcie, dobranoc – powiedziała i rozłączyła się.
Poszła do pokoju Marty i Tomka.
– Pokaż  mi ten hotel – poprosiła..
Marta i Tomek spojrzeli na siebie niepewnie.
– Jasne, chcesz  żebyśmy z tobą poszli?
– Proszę – głos jej się łamał.
Marta podeszła i ją objęła.
– Nie martw się, będzie dobrze.

Poszli do hotelu, Tomek niósł walizkę Aleksa.
– Dowiedzmy się w którym pokoju mieszka – westchnęła Angelika.
– Załatwię to – powiedziała Marta i pobiegła do recepcji. Po chwili wyszła – 23, pierwsze piętro.
Gdy weszli na górę Angelika oparła się o ścianę a w oczach miała łzy. Co właściwie miała mu powiedzieć? Tomek postawił walizkę i wziął ją za ramiona.
– Będzie dobrze. To patałach, nie jest ciebie wart – powiedział.
Angelika bez słowa przytuliła się do niego, a on mocno ją objął.. Wzięła walizkę i zapukała do drzwi. Otworzyła je dziewczyna ze zdjęcia.
– Pomyliłaś pokoje? – zapytała patrząc na walizkę.
W tym momencie z łazienki wyszedł Aleks z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Gdy zobaczył Angelikę zamarł.
– Nie sądzę – odpowiedziała Angelika, postawiła walizkę w drzwiach i odwróciła się na pięcie.
– Angie, co tu robisz, poczekaj, to nie tak jak myślisz – Aleks odepchnął dziewczynę z drzwi i wybiegł  na korytarz.
– Nic nie myślę ty palancie, nie chcę cię więcej widzieć! – wykrzyczała. – Znalazłam w twojej walizce moje tabletki. Tu jest twój pierścionek – rzuciła mu w twarz i odeszła.
Na schodach czekali na nią Marta i Tomek.

Przez całą noc Marta i Tomek siedzieli z Angeliką, przeżywała różne fazy od wściekłości do przygnębienia, ale przy trzeciej butelce wina po prostu zasnęła. Gdy obudziła się w południe poczuła ulgę, że nie ma Aleksa. Spojrzała na telefon, miała dwadzieścia sms–ów i dwadzieścia pięć nieodebranych połączeń. Wykasowała wszystkie. Zeszła do kuchni. Marta i Tomek zamilkli gdy ją zobaczyli.
– Jak się czujesz? – zapytał  Tomek.
– Może nie roztrząsajmy mojego samopoczucia – odpowiedziała. – Mogę się dziś z wami poszwendać?
– Ze mną nie, mam coś do załatwienia. Tomek idzie do Doliny Dzikiej, zabierz się z nim, dobrze ci to zrobi – powiedziała Marta.
Tomek spojrzał na nią zdziwiony. Pierwsze o tym słyszał. Angelika spojrzała na Tomka.
– Mogę z tobą iść? – zapytała.
– Oczywiście – uśmiechnął się.
– To ja lecę – Marta podniosła się z krzesła. – Do zobaczenia wieczorem – przytuliła Angelikę i pobiegła do pokoju.
Tomek poszedł za nią.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał wchodząc do pokoju.
– Tomasz, ogarnij się chłopaku przecież widzę co się dzieje. Nie czekaj, aż ktoś ci ją zgarnie sprzed nosa. Do roboty – Marta poklepała go po plecach.
Tomek uśmiechnął się  i pokręcił głową. Miała rację, musiał spróbować, chociaż ona pewnie nadal kochała tego ćwoka...w końcu jeszcze wczoraj  miała wyjść za niego za mąż. Westchnął ciężko i wrócił do kuchni.

Kiedy szli do Doliny Dzikiej Angelika cały czas myślała o Aleksie, zastanawiała się dlaczego znalazł sobie kochankę. Wydawało jej się, że byli szczęśliwi. Tomek zagadywał ją od czasu do czasu, ale rozmowa się nie kleiła. W końcu stwierdziła, że musi zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że odwołuje ślub. Przysiedli na chwilę przy drodze i Angelika zadzwoniła. Odebrał ojciec.
– No cześć córcia, co tam u ciebie? Jak przygotowania do ślubu? – zapytał.
– Cześć tato, ja właśnie chciałam o tym porozmawiać – zaczęła.
– Wiesz, bo z tą sprzedażą, to ostatnio dostaliśmy pismo... jak ten twój Aleks ma na nazwisko?
– Banach.
– No właśnie bo facet co się pod tym podpisał, ten cały prezes, to też Banach. Może to jego rodzina? Zapytaj go. A my z mamą chcemy za te pieniądze pensjonat otworzyć i jeszcze dla ciebie wystarczy na duży dom...
– Zadzwonię za chwilę – przerwała mu i się rozłączyła. W jednej chwili wszystko zrozumiała.
– Co jest? – zapytał Tomek.
– Chodziło mu tylko o pieniądze – odpowiedziała.
– Komu? – Tomek nic nie rozumiał.
– Aleksowi. Wiedział, że rodzice będą mieli dużo kasy... to samo nazwisko... wiedział, że wszystko  dla mnie... dlatego dziecko... ślub... oświadczyny po pół roku znajomości... Boże jaka byłam naiwna!
– Nie wiem o czym ty mówisz – Tomek wyraźnie się pogubił.
– Dużo nie brakowało, a dostałby to, czego chciał – westchnęła. – Chodźmy dalej – wstała.
Przez kilka minut szli w milczeniu. Wreszcie Angelika opowiedziała mu historię znajomości z Aleksem i wszystko ułożyło się w zgrabną całość. Tomkowi trudno było w to uwierzyć. Ani się obejrzeli jak doszli do Doliny.
– Niesamowicie mi się z tobą gada – powiedziała Angelika. – Czuję cię jak... jak...
– Jak brata – podpowiedział Tomek. Pokręcił zrezygnowany głową, znów będzie tylko przyjacielem.
– Nie, raczej jak bratnią duszę – odpowiedziała spoglądając na niego spod oka. – Może to dlatego, że jesteś terapeutą – zaśmiała się.
Stali tak naprzeciwko siebie, aż wreszcie Tomek spojrzał jej w oczy.
– Chciałbym być dla ciebie kimś więcej niż bratnią duszą czy terapeutą – powiedział, pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
Angelika nieśmiało oddała pocałunek, po chwili zarzuciła mu ręce na szyję. Poczuła, że to jest prawdziwe i szczere, że właśnie w tym momencie w jej życiu zaświeciło słońce, o którym mówiła Amanda. Nie bała się nowego związku, nie bała się nowej miłości wiedziała, że Tomek jest tym jedynym. A Malownicze zajęło szczególne miejsce w jej sercu.

czwartek, 24 lipca 2014

Post dziękujący

Miał być dzisiaj zupełnie inny wpis. Znaczy miał być już wczoraj a nawet przedwczoraj ale nie mogłam się ogarnąć. Wakacje to dla mnie czas intensywnego nie bycia samej, a co za tym idzie całkowitą zmianę w moim normalnym planie dnia i w związku z tym, czasem czuję, że... Jakby to ująć... Polegam na gruncie domowego ogniska? Coś w tym stylu. W każdym razie wczoraj padłam wieczorem wykończona graniem w różnorakie gry, oglądaniem "Jak wytresować smoka" i innymi rozrywkami których dostarcza mi Tysiek. Ale nie o tym miało być. Mianowicie chciałam Wam wszystkim podziękować. Za to o czym piszecie na Facebooku o tym za co lubicie Malownicze. TUTAJ. Wiecie co? Po prostu mnie wzruszyliście! Bo pięknie piszecie i aż mi się serce ścisnęło. A że dzisiaj dzień miałam raczej smutny tym bardziej Wam dziękuję, bo mi humor wrócił i wszystko co ważne powskakiwało na właściwe miejsca. Tak więc DZIĘKUJĘ WAM Z CAŁEGO SERCA!!!  A własnie czy ja Wam już mówiłam, że nareszcie mam właściwy początek Leontyny? Chyba nie, no to własnie mówię:) Mam:)  I małym kawałeczkiem się dzielę, bo choć to o Leontynie to jednak Malownicze też tam będzie. I od razu przyznam się bez bicia, że namieszam Leontynie w życiu straszliwie. I to w tym obecnym. A to poniżej to własnie zapowiedź tego zamieszania:)

O tym, że zapomni o przeszłości postanowił dawno temu. Tak dawno, że w tej chwili wydawało mu się, że tego młodego człowieka którym był wtedy po prostu wymyślił. Albo, że znał go jedynie z kart jakiejś powieści. I to takiej, której w tej chwili za nic nie wziął by do ręki, bo bohater by go najzwyczajniej w świecie irytował i drażnił. I powodował niesmak w ustach i w sercu. Ot taki literacki kicz. Nic dziwnego, że wolał o nim zapomnieć. I wyrzucić wszystko co wiązało się z  dawnymi czasami z pamięci. Wtedy założył butnie, że bez problemu mu się to uda. Jedną z cech młodości jest zbytnia pewność siebie.  Tymczasem im był starszy tym częściej przeszłość go dopadała. Być może dlatego, że ubyło zajęć a wolny czas sprzyjał  myśleniu. Dobra pamięć w pewnych okolicznościach też bywa przekleństwem.  Doszło do tego, że już nigdzie nie czuł się bezpieczny. Wspomnienia dybały na niego w najmniej oczekiwanych momentach. Nawroty przeszłości zaczęły się dość niewinnie. Od mignięcia jasnego warkocza przechodzącej obok parkowej ławki młodej dziewczyny. Być może to za sprawą oślepiającego słońca, zdawało mu się, że to ona. Młoda, roześmiana, idąca ku niemu z taką ufnością. Musiał kilka razy zamrugać, by obraz jej uśmiechu i dołeczków w policzkach zniknął. W rzeczywistości ta przechodząca obok dziewczyna w ogóle nie była do niej podobna. Nie miała nawet ułamka jej wdzięku. A może to upływający czas sprawił, że widział ją piękniejszą i doskonalszą? Tak czy inaczej tamtego dnia gdy siedział na parkowej ławce przeszłość się o niego upomniała. Przez moment nie mógł uspokoić kołatania serca i chyba musiał zblednąć, bo siedząca na sąsiedniej ławce kobieta z troską zapytała, czy nie trzeba mu pomóc. Pokręcił przecząco głową i po chwili odszedł dziarsko postukując laską. Jakby chciał udowodnić całemu światu a przede wszystkim sobie, że nic się nie wydarzyło, że wszystko jest w porządku. Ale to już się stało. Jasny warkocz tańczył mu przed oczami i przywoływał inne chwile. Te, które miały nigdy nie wrócić. Wracały. W tafli bursztynowej herbaty stygnącej w filiżance, w stukających po chodnikach obcasach, w szeleszczących na parkowych alejach liściach. Potem doszły do tego sny. Słyszał w nich tupot ciężkich butów, echo dawnych rozmów, jakieś szepty i śmiech. Jej śmiech. Znów przez kilka chwil mógł patrzeć w jej oczy i widzieć w nich urywki dawnych dni. Gdy sen przyśnił mu się po raz pierwszy poczuł się szczęśliwy. Ale potem znów zobaczył jej jasny warkocz. Leżał zakrwawiony w  błotnistej kałuży. Z zachmurzonego nieba zaczęły spadać krople deszczu. Gdy w końcu spocony i roztrzęsiony obudził się jego twarz była cała mokra. Deszcz ze snu okazał się łzami wypełniającymi załamania zmarszczek na jego twarzy.  Tej nocy już nie zasnął.  Tak samo zresztą jak każdej innej gdy sen powracał. W końcu bał się nadchodzących wieczorów. Kładł się coraz później i leżał przewracając się w łóżku gnębiony wyrzutami sumienia  i złością na samego siebie, że nie umie poradzić sobie z czymś tak banalnym jak nocny koszmar.
- Tylko tego brakowało żebym zwyczajem zniedołężniałych i roztrzęsionych staruszków zaczął się moczyć – mruczał do siebie rozeźlony.
W końcu bladość, rozdrażnienie i ewidentna zmiana w zachowaniu zaczęła budzić niepokój w rodzinie.
- Tato, a może byś gdzieś wyjechał… Może do sanatorium, albo uzdrowiska – zaproponował mu któregoś razu syn. – Mógłbym cię zawieźć, albo jeżeli nie masz ochoty na samotność to Matylda mogłaby pojechać z tobą… 
- To sobie sprytnie wykombinowałeś! Ty mi tu nie mydl oczu troską, chciałbyś się po prostu na trochę pozbyć żony, co? Myślisz, że nie wiem, że dość masz gderania i pilnowania na każdym kroku? Ale co to, to nie! Mowy nie ma! Każdy ma swój krzyż do niesienia i proszę mi tu z łaski swojej na mój nie pakować dodatkowych, nie należących do mnie ciężarów!
- Tato doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło – zmieszał się. – A Matylda bardzo się o ciebie martwi. Jesteś niesprawiedliwy…
- Dobrze, dobrze – machnął ręką – Akurat tego nie musisz mi wypominać… 
Przerwał i pomyślał, że to sam doskonale wie i że właśnie ta świadomość nie daje mu normalnie żyć. Przez moment nawet rozważał, czy nie opowiedzieć synowi wszystkiego. Zrzucić z siebie przytłaczający ciężar. Może to by pomogło. Może uzyskałby rozgrzeszenie… Ale już po chwili odrzucił ten pomysł. Ten chłopak nie zrozumiałby nawet części tego co chciałby mu przekazać. Inne pokolenie, młokos, po pięćdziesiątce  ale jednak mentalny gołowąs. Poza tym to nie na jego przebaczeniu mu zależało. (...)

niedziela, 20 lipca 2014

Deszczowe niedzielne popołudnie aż zachęca do zajrzenia do Malowniczego. Zapraszam:)

Dorota Schrammek

Malowniczy salon

Poranek wstawał pogodny. Malownicze – tak nazywa się nasze miasteczko. Już sama jego nazwa wywołuje uśmiech w duszy. Trafiłam tu za mężem i od razu zakochałam się w naszej mieścinie. Wydawało się, że nic złego nic spotkać mnie tutaj nie może…
-Dzień dobry, czy otwarte? – młoda kobieta w chuście na głowie popatrzyła na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się, dodając jej otuchy.
-Naturalnie, że tak – odparłam.
Weszła do środka i rozglądała się ciekawie. Ale po chwili lekko spochmurniała.
- Nie jestem pewna, czy tutaj dostanę to, czego chcę… - powiedziała cicho.
Tak myślałam, że zareaguje jak każda inna wchodząca tu klientka.
- Myślę, że znajdzie pani – pewność przebijała z mojego głosu. Poprosiłam kobietę do pomieszczenia obok. Od razu uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy patrzyła na wszelkiego rodzaju peruki, w różnych kolorach, wiszące na głowach do stylizacji. Podchodziła i brała do ręki kosmetyki bez chemikaliów, ołówki do brwi…
- Tak, to miejsce dla mnie – stwierdziła stanowczo i usiadła na fotelu… Gdy zajęłam się nią, w głowie krążyły wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy to ja… nie miałam w czym wybierać …
Pamiętam jak dziś słowa lekarza: „podejrzenie nowotworu”, „wczesne wyleczalne stadium, ale niezbędna operacja”, „chemioterapia”, „straci pani wszystkie włosy”. No, właśnie. Mimo strachu, chorobę pokonałam bardzo szybko – mój organizm zmobilizował wszelkie możliwe siły do tego. Osłabiła go jedynie chemioterapia. Pamiętam, jaka dumna byłam z moich włosów, sięgających pasa, jeszcze na rok przed zachorowaniem.
- Agata, jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi – mawiał mój mąż, okręcając długie pasma wokół nadgarstka.
Jednak dwanaście miesięcy później na mojej głowie nie został ani włosek… Wypadły wszystkie. Cierpiałam nad tym bardzo, chociaż Andrzej powtarzał, że to bez znaczenia… Ale ja wiedziałam swoje… Mąż już nie patrzył na mnie z takim zainteresowaniem, jak kiedyś. I nie miał co okręcać wokół dłoni… Nasz dwuletni wtedy synek w ogóle mnie nie poznał. Zabroniłam zabierać go do szpitala wtedy, kiedy byłam osłabiona chemią i wymiotowałam co chwilę. Ale gdy mój stan się poprawił, chciałam przytulić do siebie malca. Pamiętam jak dziś, że wszedł do mojego pokoju i nawet nie zareagował na wyciągnięte w jego stronę ramiona.
- Gdzie moja mama? – pytał, patrząc na mnie jak na obcą osobę.
- Tu jestem, syneczku, to ja – potwierdziłam, uśmiechając się do niego. Ale on mnie nie poznawał.
- Moja mama ma długie włoski i jest śliczna – powiedział smutnym głosem. – A pani jest łysa i brzydka.
Po chwili rozpłakał się i uciekł do męża. Nie dał się przez całą wizytę przekonać, że ja to ja… Szlochałam w poduszkę aż do wieczora.
Podczas rytualnego obchodu zwierzyłam się z problemu psychologowi. Bo w centrum onkologii na obchód wybierał się nie tylko specjalista od nowotworu, ale także od duszy.
- Jutro przyjdzie do pani pielęgniarka z katalogiem peruk. Wybierze coś pani i będzie po kłopocie – lekko zbagatelizował sprawę.
Rzeczywiście, następnego dnia miałam katalog na stoliku. Ale w nim… były same brzydkie peruki. Standardowe, dla wszystkich. A to, co jest dla wszystkich, jest jednocześnie dla nikogo. Poprosiłam pielęgniarkę o inny katalog.
- Ale to najlepsza firma na rynku! – popatrzyła na mnie zaskoczona. – Nie ma innej… Zresztą, wybór peruki nie powinien być żadnym problemem. Wiele naszych pacjentek jest z nich zadowolonych – dodała.
„Bo nie mają innego wyboru” – pomyślałam smutno – „Ale gdyby miały, wyglądałyby jak księżniczki… I szybciej wracałyby do zdrowia, pewne siebie i znowu piękne… Ale tego się nie da załatwić za pośrednictwem katalogu peruk, trzeba inaczej…”.
I to, co ułożyło mi się w głowie, nie pozwoliło zmrużyć oka. A kiedy przyszedł w odwiedziny mąż, szybko podzieliłam się z nim swoim planem. Popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Moja mądra kobietka – na pewno wiedział, że plan jest szalony, że jest zaledwie kilka procent szans na jego realizację, ale jednocześnie nie dawał tego po sobie poznać. Zawsze miałam w nim wsparcie.
Zaraz po obchodzie lekarzy, wybrałam się na … zwiedzanie szpitala. Na pierwszym piętrze było niewielkie bistro. Obok niego znajdował się inny lokal. Nie miał tabliczki na drzwiach, nikt nie reagował na pukanie, więc… nacisnęłam klamkę i weszłam. Za drzwiami były dwa puste pomieszczenia, niewielkie, ale dwa odrębne. Ucieszyłam się z tego.
- Tu kiedyś był sklepik – powiedziała salowa, która akurat sprzątała korytarz za moimi plecami. – Ale właściciel nie wychodził na swoje i zlikwidował go. Z tego, co wiem, szpital nie może znaleźć nowego najemcy.
Ucieszyłam się, słysząc to wszystko. Przynajmniej wiedziałam, na czym stoję. Następnie swoje kroki skierowałam do dyrekcji szpitala.
- Pani Agato, jakieś problemy z lekami, które pani aplikujemy? – dyrektor wydawał się wystraszony.
- Nie, nie – zapewniłam go szybko. – Ja w innej sprawie…
I wyłuszczyłam mu swój plan. Chciałam założyć gabinet fryzjersko-kosmetyczny dla kobiet. Właśnie tu, w szpitalu.
- Przyjmowałabym panie z onkologii – tłumaczyłam. – Na pewno wiele z nich boi się wchodzić do normalnych zakładów fryzjerskich. Mam za sobą kurs kosmetyczny, zatrudnienie fryzjerki także nie będzie problemem.
Dyrektor popatrzył na mnie uważnie.
- Ale ja nie wiem, czy prowadzenie takiego salonu będzie tutaj opłacalne – stwierdził rozsądnie.
- Nie przewiduję zysków od razu – odparłam. – Do salonu wiodą dwa wejścia. Jedno jest z ulicy, drugie ze szpitalnego korytarza. Szyld będzie widoczny i dla spacerujących chodnikiem, i dla pacjentów. Są dwa pomieszczenia, więc kobiety z onkologii nie powinny czuć się zażenowane. A to dla nich głównie ma być miejsce.
Mężczyzna chwilkę myślał, a potem powiedział:
- Jako szpital nic stracić nie możemy, jedynie zyskamy. Pani wie, co robi. Więc nie zostaje mi nic innego, jak wyrazić zgodę.
Moja radość nie miała granic. Po południu podzieliłam się nowinami z Andrzejem. Jeszcze tego samego dnia ustaliliśmy wstępny plan. Wiadomo było, że na otworzenie salonu pójdą wszystkie nasze oszczędności, ale i tak planowaliśmy kiedyś otworzyć coś własnego. Od czasu narodzin synka, przebywałam z nim w domu. Teraz nadszedł moment realizacji planów zawodowych.
Miałam to szczęście w nieszczęściu, że jeszcze przez dwa tygodnie miałam przebywać na oddziale onkologicznym. Mogłam więc nadzorować wszelkie prace remontowe w pomieszczeniach salonu. Nie były one jakieś poważne, bo na oddziale nowotworowym nie można używać silnych farb ani chemikaliów. Ściany zostały lekko odświeżone. Mój mąż odkupił od jakiegoś upadającego zakładu całe wyposażenie fryzjerskie. Ja pościągałam katalogi z perukami oraz oferty firm kosmetycznych, preferujące  kosmetyki bez silnych środków. Zamówiłam kilka, dostałam także sporo gratisowych próbek. Największą trudność sprawiło mi znalezienie fryzjerki – odpowiedniej fryzjerki. Ale tu nieoceniona okazała się moja siostra. Przedstawiła mi pewną starszą panią.
- To pani Ela – przedstawiła nas sobie. – Pracowała kiedyś u nas na osiedlu, ale z racji choroby przebywała ciągle na długotrwałym zwolnieniu. A potem pracodawca rozwiązał z nią umowę o pracę.
- Na co pani chorowała? – byłam zainteresowana.
- Na to, co pani – odparła cicho.
Przyjęłam ją od razu. Okazało się, że miałam dużo szczęścia. Pani Ela specjalizowała się także w robieniu peruk, a to niełatwe zadanie.
Obie byłyśmy mocno stremowane w dniu otwarcia salonu. Dopiero wtedy dopadły mnie negatywne myśli. Czy nie porywam się z motyką na słońce? Czy kobiety będą chciały nas odwiedzać?
Pierwsza szpitalna klientka zapukała do salonu nieśmiało. Weszła niepewnie, rozglądając się dookoła. Zaprosiłam ją do pomieszczenia dla pacjentek. Od razu uśmiech pojawił się na jej twarzy. Pierwsze kroki skierowała do specjalnych szablonów, przeznaczonych do rysowania brwi. I owa kobieta ich nie miała, wszystkie wypadły podczas chemioterapii. Potem długo rozmawiałyśmy na temat peruki. Pani Ela spędziła dwie godziny na prezentowaniu każdego szczegółu. A gdy kilka dni później pacjentka przyszła po jej odbiór, jej szczęście nie miało granic.
- Boże mój, znowu wyglądam jak kobieta! – cieszyła się, przeglądając się w lustrze.
A na zakończenie wizyty zażyczyła sobie paznokcie w krwistoczerwonym kolorze. Do salonu wchodziła zagubiona, schorowana kobiecina, a opuszczała go pewna siebie i silna, zadbana dama. Gotowa do dalszej walki z chorobą.
Nim minęło kilka dni, byłyśmy rozpropagowane w całym szpitalu. Uczyłyśmy pacjentki, jak się malować, jak dbać o nowo odrastające włosy. Podpowiadałyśmy, jak przyspieszać ich wzrost. Pani Ela wymyślała coraz to nowe peruki, przygotowywane indywidualnie pod klientki. Dla tych, które nie chciały nie swoich włosów, organizowałyśmy kurs wiązania chust i turbanów. Nie było z tego żadnych pieniędzy. Zakład wychodził na swoje dzięki tak zwanym klientkom z ulicy. Jednak dla mnie największą nagrodą były uśmiechy na twarzach pacjentek oddziału. I pewność siebie, z jaką opuszczały mój salon. Nigdy przed klientkami nie ukrywałam, że sama chorowałam na nowotwór. Często moje wyznanie otwierało ich serca i płynęły zwierzenia. Wiele z nich odbywało się wśród potoków łez… Znałam to z własnego doświadczenia. Wiadomo, że nowa fryzura nie wyleczy z raka, ale stylowe uczesanie, profesjonalny makijaż, zadbane dłonie i stopy potrafiły zdziałać cuda. Kobiety wchodziły do salonu lekko przygarbione – chorobą i stresem, a wychodziły pewne siebie. I gotowe do dalszej, trudnej walki…

wtorek, 15 lipca 2014

Tytuł zapowiada, że będzie romantycznie:) Zapraszam!

NORBERT GÓRA

MIŁOŚĆ RODZI SIĘ W DESZCZU

Nad Malownicze nadciągała wieczorna burza. Agata przeszła obok okna, z kubkiem słodzonej herbaty malinowej w ręce i zamarła, widząc potężne wyładowanie atmosferyczne. Wychowując się i mieszkając prawie całe życie w zatłoczonej, przepełnionej hałasem Warszawie, nigdy nie bała się burz. Dla niej, typowej miejskiej kobiety, były niczym potwór za niezniszczalnym szkłem – straszyły, ale nie powodowały szkód. Teraz, gdy wynajmowała pokój w małym, drewnianym domku, jej strach przed burzą wzrastał. Chociaż mieszkała w Malowniczych zaledwie pół roku, widziała nieszczęścia, jakie sprawiała natura. Gwałtowna wichura odebrała sąsiadom dobytek ich życia. To było wstrząsające doświadczenie, ale Agata nabrała wtedy respektu przed siłami przyrody.
Westchnąwszy, podeszła bliżej okna, gdy usłyszała pierwsze stuknięcie kropel wody o szybę. Właśnie rozpoczynał się koncert Matki Natury. Delikatne stukanie błyskawicznie przeistoczyło się w bębnienie o szkło. Deszcz przypomniał jej tamten lodowato zimny styczniowy wieczór, kiedy wszystko się zmieniło. Tamtego dnia, jej idealne plany na przyszłość rozsypały się jak domek z kart, a pierwszą złą wiadomość usłyszała w momencie, kiedy o szyby uderzał deszcz ze śniegiem.
Przestała być narzeczoną, znienawidziła imię „Marek”, opuściła głośną Warszawę i odpowiedziała na ofertę pracy w niewielkim sklepiku spożywczym w oddalonej o ponad pięćset kilometrów miejscowości Malownicze. Właścicielka dochodowego biznesu była nią tak zachwycona, że bez wahania zaproponowała jej przytulny, mały pokoik, w którym mogłaby zamieszkać.
Życie jest nieprzewidywalne, pomyślała, popijając herbatę i wpatrując się w strugi zacinającego deszczu. Miała być żoną. Wspólnie z Markiem myśleli o niedużym domku do remontu, pod stolicą. Już prawie zdecydowaliby się na niego, gdyby nie opłakane w skutkach zderzenie z rzeczywistością. Narzeczony zdradził ją i opuścił dla innej. Pech chciał, że razem pracowali i każdy kolejny dzień spędzony w towarzystwie tego drania doprowadzał Agatę do białej gorączki. Odważyła się postawić krok do przodu, krok w kierunku pozytywnej zmiany.
I co teraz mam? – zapytała siebie na głos, po cichu, czując jak drży. Nie zauważyła, kiedy pierwsza kropla jej łzy spadła na ciemny, marmurowy parapet. Złe wspomnienia uwielbiały ją nękać. Wracały zawsze wtedy, gdy już myślała, że powoli wychodzi na prostą i zapomina o bolesnej przeszłości.
Otrząsnąwszy się z bezdennej studni przykrych wspomnień, zwróciła uwagę na małą uliczkę widoczną z jej okna. W ciągu dnia zwykle przechadzało się nią wiele mieszkańców Malowniczych, ale teraz była prawie pusta. Prawie. Z niebywałym trudem dostrzegła niewyraźną sylwetkę mężczyzny. Ktoś był na zewnątrz.
Boże drogi, w taką ulewę? – pomyślała, a na jej czole zagościł charakterystyczny mars. Zacinający deszcz zerwał już z delikatnością. Teraz łomotał w szybę jak perkusista w trakcie koncertu rockowego. Agatę zaniepokoiły podejrzane ruchy nieznajomego, niespokojnie snującego się od prawej do lewej. Czyżby był pijany? A może potrzebował pomocy?
Zdecydowanym ruchem odłożyła kubek na parapet, przetarła opuszkami palców zwilżone oczy i wybiegła z domu, wprost na ulicę skąpaną w deszczu. Zapomniała o parasolu, ale to nie było w tym momencie najważniejsze. Być może dla kogoś była w tej chwili ostatnią deską ratunku i to ją napędzało. Nie przejmowała się zimnymi kroplami rozbijającymi się o jej kręcone, kasztanowe włosy. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w nieznajomego. Poruszał się niedbale, powoli.
– Halo! Nic panu nie… – już prawie zapytała, gdy, przerażona jak nigdy, przytknęła dłoń do ust. Mężczyzna miał przekrwione oczy, a z nosa ciekła mu niewielka strużka czerwonobrunatnej krwi. Jego błagalny wzrok wskazywał na fakt, iż potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. W pierwszym momencie nie popatrzyła na rękę nieznajomego – nie ruszał nią. Dopiero, kiedy omiotła spojrzeniem resztę ciała mężczyzny, zorientowała się, że jest przeraźliwie blada. Coś mu się musiało stać. To było pewne.
– Dzwonię po karetkę, niech pan wejdzie do mnie do domu – zaproponowała stanowczo, ale nieznajomy zdołał jedynie uśmiechnąć się. Agata dostrzegła, że miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, przemoczoną do suchej nitki, a także jasnoniebieskie spodnie dżinsowe. Do tego brązowe buty, przypominające nieco kowbojki. Skąd ten człowiek się urwał? Z daleka sprawiał wrażenie macho, który musiał być wyjątkowo mocny, ale w prowokowaniu bójek.
Agata zrezygnowała z przyglądania się nieznajomemu i pobiegła do domu po telefon. Zdołała jeszcze wykręcić numer na pogotowie, opisać całe zajście i odsunąć komórkę od ucha, gdy mężczyzna w czarnej skórze osunął się bezwładnie na ziemię.
Do licha! – pisnęła i pospieszyła do niego, celem jak najszybszego rozpoczęcia resuscytacji.

**

Dwadzieścia minut później znowu siedziała na krześle przy marmurowym parapecie.
Była mokra i zmęczona, a także zbyt zszokowana, żeby mogła pójść spać i zapomnieć o wszystkim. Ratownicy medyczni zabrali mężczyznę do karetki. Zanim odjechali, nieznajomy zdążył jeszcze otworzyć oczy i spojrzeć na nią.
Wtedy widziała te niesamowite, magnetyzujące spojrzenie nieskazitelnie czystych, błękitnych oczu. Przez moment zadrgała. Czuła, jakby świat na chwilę zatrzymał się, wyłączył wszystkie, rozpraszające uwagę bodźce i pozwolił się jej delektować tą chwilą niczym słodkim winem, popijanym przy lekturze ulubionej książki. Poczuła dziwny, nieokiełznany przymus zobaczenia tego człowieka jeszcze i jeszcze, patrzenia na niego całymi godzinami.
Pojawił się w jej życiu tak nagle, nieoczekiwanie… w deszczu. W deszczu!
Deszcz. Och, to wprost nieprawdopodobne. Deszcz w styczniu sprawił, że dotychczasowa – szczęśliwa! – egzystencja Agaty rozpłynęła się jak czekolada wystawiona na zbyt długie działanie słońca. Z kolei deszcz w lipcu postawił na jej drodze kolejnego mężczyznę. Jak niefortunnie, że musieli się poznać akurat w takich okolicznościach.
Nie była nawet do końca pewna, czy nieznajomy nie chciał jej coś przekazać.
Naprawdę wydawało mi się, że ruszał ustami, pomyślała rozkojarzona. Agata chwyciła za kubek i zdała sobie sprawę, że jest już prawie pusty. Cały ten czas piła herbatę, myśląc o błękitnookim szatynie. Kim był? Dlaczego pojawił się na tej uliczce w Malowniczych o tak późnej porze, kiedy lało jak z cebra? Najważniejszym jednak pytaniem było, co mu dolegało i czy wyjdzie z tego.
Przetarłszy dłońmi twarz, podniosła się z krzesła i spojrzała przez okno na ulicę, raz jeszcze. Może nieznajomy wrócił? Nie, to niemożliwe. Dopiero co zabrało go pogotowie. Nie dałby rady wrócić tu, pod jej okno. Zrezygnowana, westchnęła i dopiero po chwili zorientowała się, że deszcz przestał padać. Agata zaczęła zastanawiać się, ile to wszystko mogło trwać? Czy na pewno dwadzieścia minut? Ile właściwie minęło, odkąd zauważyła snującego się po ulicy szatyna, aż do chwili, kiedy ratownicy medyczni zamknęli drzwi karetki? Z niepokojącym uczuciem żalu wypuściła powietrze z ust i uśmiechnęła się do siebie.
Ja to mam szczęście. Los zawsze stawia na mojej drodze mężczyzn w dziwnych, dwuznacznych sytuacjach, pomyślała, kręcąc głową na znak niedowierzania.
Przecież z Markiem było tak samo. W supermarkecie wzięła przez przypadek jego koszyk i chodziła z nim od jednego działu do drugiego, aż przy kasach uświadomiła sobie, że to nie jej produkty. Z resztą, kto by kupował w supermarkecie pogniecione spodnie dresowe do joggingu, przymierzane co najmniej sto razy? Mimo tego, ich pierwsze wspólne chwile zaczęły się właśnie od joggingu.
Ach, kobieto, nie myśl już o tych samcach, bo znowu zaczniesz płakać, ponagliła siebie w myślach i postanowiła doprowadzić się do porządku przed spaniem.

**

Rano obudziła się za piętnaście ósma, dokładnie piętnaście minut przed dzwonkiem budzika. Śnił jej się ten sam przystojny nieznajomy. Wrócił do niej. Wrócił, szepcząc, że całe życie szukał takiej kobiety jak ona. Jakby zapomnieli o sytuacji, w której się poznali. Nie było śladu po przekrwionych oczach, krwi cieknącej z nosa i sinej ręce.
Dotykał ją. Lubieżnie. Przejeżdżał raz za razem opuszkami palców po wrażliwej skórze jej ramion. Czuła radość wypełniającą serce. Nie doświadczyła podobnego uczucia nawet wtedy, kiedy była w związku z Markiem. To było jak rozmowa z aniołem.
Lekko pisnęła, gdy przyciągał ją do siebie. Niestety, nie zbliżył się do niej wystarczająco. Wibrujący, głośny dzwonek budzika przeszkodził mu w muśnięciu jej warg swoimi wargami.
Pięknie, wymamrotała i przeciągnęła się. Za oknem rozpoczynał się nowy, słoneczny dzień. Żółte promyki odbijały się o szyby w jej pokoju. Ten widok sprawił, że chociaż na moment przestała myśleć o błękitnookim.
Po zacinającym, nieprzyjemnym deszczu na zewnątrz nie pozostał nawet ślad. Zapowiadał się kolejny, upalny dzień w urokliwej miejscowości Malownicze. Agata ściągnęła swoją satynową piżamę połyskującą jak złoto, a następnie udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Szybki – dzisiaj już śmiała się z tego słowa. Mieszkając w Warszawie musiała być „ekspresowa”. Załatwiała ważne sprawy z prędkością nieomalże światła. Pozostawała w ruchu przez długie godziny i nie dziwił jej fakt, iż wracając do mieszkania, ledwo utrzymywała się na nogach. Tutaj, w Malowniczych, życie zmusiło ją do włączenia przycisku „Stop” i spojrzenia na wiele spraw z innej, wolniejszej perspektywy. Czasami nawet zastanawiała się, czy po dłuższym pobycie tu, pośród krajobrazów jakby żywcem zdjętych z najpiękniejszego obrazu, zdołałaby jeszcze odnaleźć się w promieniującej hałasem metropolii.
Narzuciła na siebie wypłowiałą, dżinsową bluzkę i czarne spodnie z dzianiny. Może to nie był ostatni krzyk mody – ani żaden z jej poprzednich – ale przebywając z dala od stolicy wielokrotnie los dał jej do zrozumienia, że to nie szata zdobi człowieka, tylko wnętrze. Co dziwne, jako wykształcona, inteligentna kobieta, nie zrozumiała tego prostego przekazu, żyjąc pośród autobusów i tramwajów.
Cywilizacja zawsze zmienia ludzi.
Agata weszła jeszcze do łazienki i chwyciła za brązowy grzebień, po czym wróciła do pokoju i stanęła przed niedużym lustrem. Wpadające przez okno promienie światła słonecznego podkreślały szarość jej oczu. Rozczesując włosy grzebieniem, przyglądała się swojej owalnej twarzy. Miała trzydzieści jeden lat – koło oczu zaczęły pojawiać się „kurze łapki”, prawdziwa zmora kobiet. Mimo tego, opalenizna dodawała Agacie seksapilu.
Spojrzawszy w lustrze na włosy, pokręciła enigmatycznie głową.
O nie, nie dam wam się znowu zakręcić, pomyślała i uśmiechnęła się ironicznie. Postanowiła je wysuszyć, wyprostować, a następnie zjeść pożywne śniadanie.

**

Po pół godzinie była już w kuchni, gdzie szykowała tosty z serem i szynką, a także nalała sobie do przezroczystej szklanki soku pomarańczowego. Dom, w którym teraz mieszkała był własnością właścicielki sklepu, gdzie pracowała, ale ta kobieta traktowała Agatę nieomalże jak córkę. Miała do niej wielkie zaufanie, co czasami ex-warszawiankę aż dziwiło. W stolicy rzadko kiedy spotykała się z podobnym zachowaniem.
Postawiwszy biały porcelanowy talerz na kuchennym stoliku z mahoniu, chwyciła pierwszy kęs tosta, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
Kto to może być? – pomyślała zdziwiona, patrząc na ścienny zegarek w tandetnej, zielonej obudowie z plastiku. Dochodziła już dziewiąta. Nikogo nie spodziewała się o tak wczesnej porze.
Poirytowana niemożnością spokojnego dokończenia śniadania, skierowała się do przedpokoju. Odgłosy walenia w drzwi nasilały się z każdą upływającą minutą.
– Idę, już idę! – krzyknęła i otworzyła drzwi. Mało brakowało, aby pisnęłaby. Tuż przy drzwiach stało dwóch funkcjonariuszy policji.

**

Pierwszy z policjantów był wysokim, szczupłym i dobrze zbudowanym blondynem. Schludnie ogolona, kwadratowa twarz sprawiała, że Agata nie mogła oderwać od niego oczu. Mógł być w jej wieku, ewentualnie trochę młodszy.
– Pani Agata M… Mie… – dukał z trudem, po czym wyciągnął małą, pogniecioną karteczkę, rozprostował ją, przeczytał i schował z powrotem do kieszeni służbowego uniformu. – Przepraszam, zawsze miałem problem z zapamiętaniem nazwisk – powiedział, siląc się na uprzejmość. Agata zupełnie nie zrozumiała tego dowcipu, o ile dowcipem można to było nazwać.
– Pani Agata Mieląż, tak? – zapytał w końcu, dokładnie ją obserwując.
– Tak, to ja – odparła, czując, jak w jej wnętrzu wzbiera się fala wątpliwości. Czy zrobiła coś złego?
– Młodszy aspirant, Grzegorz Mejer. Pani dzwoniła wczoraj wieczorem na pogotowie, zgadza się?
Agata otworzyła szerzej oczy. Od razu przypomniała sobie błękitnookiego. Czy… nie żyje?
– Tak, tak – stwierdziła, chociaż jej głos przypominał bardziej piśnięcie słowika.
– Chciałbym z panią porozmawiać – powiedział aspirant Mejer, a Agata pobladła.
– Nie zrobiłam nic złego – wyjąkała, opierając się o drewnianą, lekko zniszczoną framugę drzwiową.
– Nie, nie, spokojnie – zapewnił funkcjonariusz i uśmiechnął się. – Nie chodzi o to, że zrobiła pani coś złego. Wręcz przeciwnie, uratowała pani życie człowieka, ale, jakby to powiedzieć, przychodzę właśnie w sprawie tego człowieka.
– Czy coś mu się stało? – zapytała, wpadając policjantowi w słowo. Aspirant Mejer podniósł prawą brew do góry i zlustrował ją zielonymi oczami.
– Delikatnie ujmując, tak. Ten mężczyzna miał poważny wypadek samochodowy i to cud, że przeżył. Zdołał opuścić auto i szedł piechotą, na przekór zacinającemu deszczowi, ze złamaną ręką. Przeżył szok i, no cóż, chwilowo ma problemy z pamięcią. Najgorsze jest jednak to, że nie miał przy sobie żadnych dokumentów.
Agata skinęła głową. Nadal jednak nie rozumiała, dlaczego przyjechali akurat do niej.
– Ten człowiek wymaga pomocy, a zanim uda nam się go zidentyfikować i powiadomić rodzinę, o ile oczywiście ją ma, minie parę dni. Chciałbym zapytać, czy mogłaby go pani przenocować na te kilka dni?
Agata zdębiała i nachmurzyła się.

– Słucham?
– Ja rozumiem, że to niecodzienna sprawa, ale on musi trochę ochłonąć. Może już jutro dojdzie do siebie – stwierdził aspirant Mejer, wykonując nieokreślony ruch ręką.
– D… dobrze – wypowiedziała, chociaż podświadomość krzyczała: „Co ty wyprawiasz? A jeśli to jakiś oszust i cię okradnie albo zrobi coś jeszcze gorszego?”. Wahała się, ale aspirant Mejer odwrócił się do niej plecami i machnął ręką, przywołując swojego współpracownika siedzącego za kierownicą służbowego samochodu, skody octavii.
Zarówno Mejer jak i Agata patrzyli na policjanta wysiadającego z auta i otwierającego tylne drzwi od strony kierowcy. Ze środka wysiadł ten sam mężczyzna, którego Agata widziała wczoraj. Błękitnooki. Miał rękę w gipsie. Jego widok sprawił, że zachwiała się i jęknęła.
– Panie aspirancie, ja, ja… właściwie powinnam była powiedzieć, że nie jestem właścicielką tego domu. Ja tu tylko wynajmuję pokój – mówiła z niewysłowionym trudem.
Mejer spojrzał na nią ze wzrokiem przepełnionym wątpliwościami.
– A mogłaby pani skontaktować się z właścicielką? To niezmiernie ważne, sama pani rozumie.
Agata przełknęła ślinę, odwróciła spojrzenie od aspiranta Mejera i westchnęła. Jeszcze tego pożałuję, pomyślała i, obróciwszy się do policjanta, delikatnie uśmiechnęła się.
– Spróbuję – powiedziała i poszła po telefon, a następnie wykręciła numer do właścicielki. Gdy usłyszała sympatyczny głos pani Magdaleny – równie sympatyczny jak jej nazwisko, a nazywała się Magdalena Miła – w możliwie najkrótszy sposób wyjaśniła całą sytuację. Kobieta musiała być wyjątkowo zdziwiona niespodziewaną wizytą funkcjonariuszy. Nie mniej dziwiło ją też spotkanie z tajemniczym, błękitnookim mężczyzną. Takie rzeczy nie zdarzały się w Malowniczych często. Mimo tego zgodziła się. W kilku słowach opisała Agacie historię ze swojego życia. Ex-warszawianka słuchała ze zdziwieniem, kiedy pani Magdalena wspominała o tym, jak poznała męża, który to tragicznie zmarł trzy lata po ślubie.
Poznali się w Malowniczych podczas… ulewy. Wówczas udzieliła mu noclegu w swoim domu i tak rozpoczęła się prawdziwa, wolna od zahamowań miłość. To wszystko było tak niesamowite, że Agata nie chciała uwierzyć. Czy to mógł być przypadek?
– Proszę pani, i jak? Właścicielka wyraziła zgodę? – zapytał głośno aspirant Mejer, stojąc w pobliżu drzwi wejściowych. Agata obróciła się twarzą w kierunku wejścia, po czym podniosła słuchawkę bliżej ucha, podziękowała za zgodę i zapytała, co zrobić, skoro ma dzisiaj zmianę w pracy.
– Kochana, niczym się nie martw. Zastąpię cię dzisiaj, a jutro, jak już dowiemy się, kim jest ten mężczyzna, i czy ktokolwiek zgłosił jego zaginięcie, odrobisz zmianę. Jestem przekonana, że do jutra będziemy wiedzieć wszystko – odparła pani Magdalena i rozłączyła się.
Agata uśmiechnęła się mimowolnie, odsunęła słuchawkę od ucha i otworzyła szerzej oczy, jakby wciąż śniła jakiś bajkowy sen i nie mogła się dobudzić.
– Pani Agato? – zapytał po raz kolejny aspirant Mejer, tracąc cierpliwość.
– Tak, panie aspirancie. Właścicielka wyraziła zgodę – stwierdziła machinalnie, jak gdyby szybko recytowała wiersz, ze strachu, że zapomni, co ma powiedzieć. Młody funkcjonariusz pokiwał porozumiewawczo głową i obrócił się do swojego współpracownika, wykonując zamaszysty ruch prawą dłonią, zapraszający drugiego policjanta wraz z tajemniczym mężczyzną do środka, do domu pani Magdaleny.
– Będziemy pracować na maksymalnych obrotach, tak szybko, jak tylko będzie się dało. Mam nadzieję, że do jutra zdołamy ustalić tożsamość tego człowieka – zaczął Mejer, widząc jak przystojny mężczyzna, którego Agata poznała wczoraj wieczorem, przechodzi przez próg z pewną dozą wątpliwości i staje zaledwie trzy kroki od niej.
Też mam taką nadzieję, pomyślała Agata i pozwoliła sobie jedynie na zwykły uśmiech. Gdy policjanci opuścili dom pani Magdaleny, kobieta przyjrzała się bliżej nieznajomemu.
To dziwne, stwierdziła w myślach i zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawił się charakterystyczny mars. Już kiedyś widziała tego człowieka, tylko… gdzie i kiedy?

**

Zamknąwszy drzwi i obróciwszy się twarzą do przystojniaka, Agata podeszła bliżej niego.
– Naprawdę nic nie może pan sobie przypomnieć? Nic a nic? – zapytała, chociaż w jej głosie dało się wyczuć nutkę wrogości, odpowiedniejszą dla pracowników służb wywiadowczych.
– No cóż, niestety nie. Staram się, ale mam w głowie tylko jedną wielką lukę – odparł mężczyzna, siląc się na obojętność. W głębi duszy był wystraszony jak małe, zagubione dziecko w parku zabaw, które straciło z oczu swoją mamę.
– Miał pan wielkie szczęście, że trafił akurat na mnie. Tam skąd pochodzę, z Warszawy, ludzie bywali mniej serdeczni – mówiła lodowatym tonem.

Po chwili jednak opanowała się i skarciła w myślach samą siebie.
Co ty wyprawiasz, kobieto? Nie rozumiesz, że ten człowiek przeżył poważny wypadek i tylko cud sprawił, że żyje? Zgrywając policjantkę niczego nie zdziałasz, a wręcz przeciwnie, jeszcze mu zaszkodzisz, pomyślała, czując się głupio. Zdrada dokonana przez Marka doprowadziła ją do nienawiści wobec mężczyzn. Bez wyjątku.
Nieznajomy najwidoczniej musiał zauważyć ten chłód, bijący od niej na kilometr. Podniósł lewą brew do góry, a mina błyskawicznie mu skwaśniała.
– Przepraszam – wypaliła, podnosząc ręce do góry i po chwili powtórzyła to jeszcze raz. – Ja, naprawdę… Mam bardzo złe wspomnienia z mężczyznami.
Błękitnooki otworzył szerzej oczy i zamrugał, zdziwiony.
– Och, to przykre. Może opowie mi pani co nieco o sobie. Wie pani, czasami rozmowa potrafi, jak to się mówi, zdziałać cuda – powiedział z wielką dozą serdeczności.
Wtedy Agata zastanowiła się, co musiała czuć pani Magdalena podczas pierwszej rozmowy ze swoim przyszłym mężem, który mokry i zdezorientowany siedział w jej pobliżu. Życie uwielbiało pisać dziwne scenariusze.
Agata w końcu zaczęła opowiadać nieznajomemu swoją historię, pełną smutku, rozczarowań i wątpliwości, przeplataną od czasu do czasu drobnymi momentami szczęścia.

**

Obydwoje nie zauważyli, kiedy nastał wieczór. Rozmawiali, zjedli obiad, znowu rozmawiali, trochę odpoczywali i po raz kolejny rozmawiali.
Krótko przed spaniem – Agata pościeliła nieznajomemu łóżko w pokoju gościnnym, bardzo rzadko przez kogokolwiek odwiedzanym – mężczyzna wszedł do jej sypialni i, stojąc jak słup soli, cicho jak mysz, zaczął wybuchać pojedynczymi spazmami śmiechu, po czym nerwowo mrugał oczami i kręcił głową w nieokreślony sposób.
– Agata Mieląż, tak? Agata Mieląż, córka Krystyny? – zapytał, a ona, leżąc już w łóżku i obserwując jego dziwne zachowanie, wytrzeszczyła oczy i zamarła.
– Skąd pan o tym wie?
– Agatko, tylko nie pan, tylko nie pan, proszę cię – wyszeptał namiętnym, aksamitnym głosem, kojącym jak szum morza na gdańskiej plaży.
– Słucham? Skąd pan… – chciała wyrzucić całą litanię przykrych słów, ale mężczyzna nie pozwolił jej kontynuować.

– Opowiadałaś mi o całym swoim życiu. Opowiadałaś, a ja słuchałem i jakby z każdym słowem otwierało się coś we mnie.
Nie umiem tego wyjaśnić, ale zdaje się, że odzyskałem pamięć. Agatko, to ja, Rafał.
Agata cicho pisnęła, a w oczach zakręciły się jej łzy. Już wiedziała, skąd kojarzyła te błękitne, piękne oczy. To był Rafał – chłopak, z którym rozstała się, zanim poznała Marka.
Odeszła od niego, nie wierząc, że jest dla niego idealna. Odeszła od niego z wielką wyrwą w sercu, niemożliwą do załatania nawet przez Marka.
– Rafał? – zapytała ledwie słyszalnym głosem.
– Tak, Agatko. To właśnie ja, Rafał – odparł i zdrową ręką pogładził jej włosy.
– Boże, jaka ja byłam głupia, że zrezygnowałam z ciebie, jak ja za tobą tęskniłam – mówiła, co chwila chlipiąc i przecierając łzy.
– Byliśmy jeszcze za młodzi na poważny związek – stwierdził Rafał i uśmiechnął się. Jego błękitne oczy błyszczały, a Agata nie mogła oderwać od nich spojrzenia.
– Czy możemy to wszystko naprawić? Zacząć od początku? – zapytała, podnosząc się z łóżka i krocząc w stronę Rafała.
– Tak, kochanie.
Kochanie. Słowo, za którym tęskniła najbardziej. Życie mogło być znowu kolorowe, po długo panującej dynastii rozczarowań i szarości.

Uwaga! Kto napisze ze mną książkę - kilka uwag!

Kochani mamy małą zmianę w konkursie. Zmiana jest naprawdę niewielka. Otóż na prośbę kilkorga z Was przesuniemy termin przesyłania opowiadań do 5 sierpnia. Głosowanie rozpoczniemy 7. Dziś jeszcze zostaną dodane kolejne opowiadania. Co do korekty. Rozumiem, że błędy przeszkadzają. Ale Wiecie również, że ja korekty się nie podejmę. Nie umiem, nie czuję się na siłach i najzwyczajniej w świecie nie ogarnę. Do sprawdzenia opowiadań zgłosiła się Asia z Siedliska pod Lipami TUTAJ, za co jej bardzo, bardzo dziękuję. Ale sprawdzone będą dopiero do składu tomiku. Więc sami rozumiecie...
Za jakieś dwie godzinki pojawi się kolejne opowiadanie , powinno zostać zamieszczone wczoraj wieczorem, ale okazało się, że wróciłam do domu bardzo późno i padłam jak pies Pluto! Panie Norbercie proszę o wybaczenie:) Na publikacje czeka też opowiadanie Doroty, specjalnie staram się, żeby był odstęp w czasie żeby lepiej się czytało. Jeszcze jest dużo czasu więc możemy sobie na to pozwolić:) Lipcowe serdeczności Wam przesyłam. Wasza MK.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Myśka z brudną buzią skradła mi serce:)

Magdalena Abratkiewicz

Pokolenia

- Myśka! Choć na obiad, bo stygnie! Tylko ręce umyj boś pewnie cała umorusana od ziemi!
- W cale, że nie prawda!
Myśka – ruda sześciolatka – spojrzała niepewnie na poszarzałe dłonie, czerń za paznokciami i z zacięta miną usiłowała zetrzeć brud o kolana i nogawki krótkich kraciastych spodenek. Ponieważ jednak nie przyniosło to zbyt pozytywnych efektów, pobiegła do kraniku przy murze nie dużej szopy ogrodowej. Namydliła obficie małe pulchne dłonie i, na ile to było możliwe bez użycia szczotki, zmyła szary pył. Po tym zabiegu wbiegła do ogromnej babcinej kuchni i wskoczyła na krzesło.
- Rany Boskie! Myśka! – wykrzyknęła babcia, drobniutka lekko już posiwiała, ale pełna energii.
- No, co? – zdziwiła się dziewczynka – Ręce umyłam – mówiąc to wyciągnęła je na dowód nad stół.
- Ręce toś Ty może i umyła. Ale, dla czego całą buzię masz czarną?
- Nie wiem. – padła niewinna odpowiedź.
  Babcia popatrzyła na nią z powątpiewaniem, po czym bez słowa wskazała na drzwi pobliskiej łazienki. Marysia – bo tak brzmiało pełne imię Myśki – wzruszyła ramionami, zeskoczyła z krzesła i podreptała we wskazane miejsce. Nad umywalką wisiało niewielkie lustro, w którym dziewczynka ujrzała ogromne jak spodki brązowe oczy … a tuż pod nimi czarne smugi rozmazanej ziemi. Szybkimi ruchami wyszorowała twarz, w ostatniej chwili złapała jeszcze żuczka, który zaplątał się w jej rude loczki. Jeszcze by szkodnik zdradził, że przed półgodziną Myśka dzielnie grasowała w ogródku warzywnym wśród młodziutkiej marchewki wyławiając, co dojrzalsze okazy. Na czworaka oczywiście. Zapominając wcześniej otrzepać marchewki z ziemi.

***

Popołudnie było upalne i ciche. W tym miejscu na obrzeżach miasteczka zawsze panował spokój. Malownicze żyło swoim życiem kilka kilometrów dalej. Tu odpoczywało. Zupełnie, jak siedząca na skrytej pod jabłonią huśtawce kobieta z pokaźnym brzuszkiem, okrytym lekką bawełnianą sukienką. Rude fale włosów miejscami przykleiły się do okrąglutkiej, brzoskwiniowo opalonej twarzy. Oczy miała półprzymknięte. Mimo tej ciszy, w tym miejscu nadal słyszała głos wołającej ją z ogrodu babci.
Maria miała 30 lat. Od czwartego roku życia wychowywała ją właśnie babcia. Matka wyjechała w tedy do pracy za granice. Z początku jeszcze sporadycznie przyjeżdżała do domu. Potem przysyłała już tylko pieniądze na utrzymanie. Od dziewięciu lat nie było już po niej śladu. A Maria nigdy jej nie szukała. Babcia dawała jej wszystko, co potrzebowała i z czasem wspomnienie o mamie umarło.
Niedawno umarła tez babcia.
Pogrzeb był skromny i cichy, ale pełen najbliższych przyjaciół. Maria stała w tedy otępiała, niewiedząca, co się dzieje. Milczała prawie cały czas. Nie zdążyła jej powiedzieć. Nie zdążyła, bo dowiedziała się dopiero nie dawno, że nosi w sobie małą istotkę. Babcia Róża umarła zaraz potem.
Teraz wspominając to, pojedyncza łza spłynęła po policzku kobiety. Babcia zostawiła jej ten nie duży domek, zarośnięty ogródek i huśtawkę pod wiekową jabłonią. I pustkę.
Zaraz po pogrzebie uciekła stąd z powrotem do głośnego miasta. Chciała zagłuszyć strach, uczucie straty. I to poczucie winy, że w ostatnim roku tak rzadko ją odwiedzała. Wciągnęło ją pośpieszne życie.

***

- Baaaaaabciuuu! – rozległ się rozpaczliwy krzyk od drzwi wejściowych – Babciu, Filip oblał mnie wodą! No prosiłam Go żeby tego nie robił!
Babcia spojrzała na wbiegającą do kuchni dziewczynkę, przemoczoną do suchej nitki. Nie przerywając obierania ziemniaków, powiedziała tylko:
- A ja prosiłam, żebyś nie wbiegała mi tu prosto z podwórka, bo brudu na nosisz.
Dziewczynka nadęła piegowate policzki, urażona odwróciła się na pięcie i wyszła. Jak ta babcia tak może? Będzie musiała sobie sama poradzić z tym wstrętnym chłopakiem. I niech zapomni, że mu w szkole da odpisywać zadania domowe! Niech mu ta śliczną Alina da ściągać, widziała jak się w nią w gapia na matematyce. Myśka nie pozwoli się już tak traktować. W ogóle to powie mu, że się już do niego nie odezwie! O! Tak właśnie zrobi. Jeszcze to mu powie i już więcej buzi do niego nie otworzy.
Rozzłoszczona dwunastolatka dumnie uniosła głowę i poszła dotrzymać słowa.

***

Maria uśmiechnęła się mimowolnie na to wspomnienie. Oj, dotrzymała słowa. Przynajmniej przez kolejne trzy lata.

***

Maria była nieszczęśliwa. Nieszczęśliwie zakochana. W najgłupszy z możliwych sposobów. Zakochała się w swoim wrogu! W chłopcu, do którego przyrzekła nigdy więcej się nie odezwać. Wtuliła twarz w poduszkę wypłakując kolejne morze łez.
Filip z początku nie rozumiał, o co tej głupiej Myśce chodzi, że się do niego nie odzywa. Próbował ją zaczepiać na różne sposoby, ale ta już nawet nie krzyczała. Patrzyła na niego tylko z ta wyniosłą obrażona miną. A potem przestała już nawet patrzeć. To i On przestał. Teraz zaś patrzył tylko na niebieskooka Alinę. Piękną, chudą blondynkę. Na domiar złego na ostatniej dyskotece szkolnej poprosił ją do tańca, ta się zgodziła i od paru dni paradowali po gimnazjum trzymając się za ręce.
To był cios, którego – Maria była pewna – piętnastoletnia, samotna dziewczyna nie jest wstanie przeżyć.
Babci nic nie mówiła. Jak może wytłumaczyć, że jej tak pochopna decyzja z przed lat okazała się tak fatalna w skutkach? Oczywiście babcia nie powiedziałaby nic. Przytuliłaby ją tylko. I to było by za dużo.
Potem miną rok, nadszedł czas zmiany szkoły. Malownicze nie posiadało liceum i wszyscy porozjeżdżali się do różnych miast.
Maria wyjechała również. W nowej szkole, o dziwo odnalazła się dość szybko. Jej klasa była jedną z głośniejszych w szkole, jednak nauczyciele raczej ją lubili. Tam poznała Rafała. Wysokiego, wesołego bruneta. Przez pewien czas droczyli się ze sobą, aż w końcu nastąpił ten pierwszy, całkowicie nie romantyczny pocałunek. I na tym się skończyło. Zostali przyjaciółmi, Rafał poznał szybko jakąś dziewczynę z innej klasy, a Ona na imprezie u znajomych oszalała ,ze wzajemnością, na punkcie Staszka.
Przez całe Liceum zjeżdżała do domu na weekendy. Babcia tuczyła ją w tedy zażarcie twierdząc, że nic nie je. I zawsze pakowała pełną torbę przeróżnych przetworów. W wakacje często wyjeżdżała na obozy i wycieczki. Kilka razy przywiozła ze sobą Staszka, żeby babcia mogła Go poznać. A ponieważ uzyskała jej aprobatę, można powiedzieć, że osiągnęła szczyt szczęścia.
Szczęście ma jednak to do siebie, że lubi ludziom wypadać z rąk zupełnie niespodziewanie.
Szkoła się skończyła. Staszek studiował już od trzech lat. Marysia właśnie wybierała się na studia. Pierwsze miesiące na uczelni to były ciągłe kłótnie. Maria znalazła sobie prace, jako kelnerka. Staszek nie pracował. Był za to coraz bardziej zazdrosny i zaborczy. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i odeszła od niego. Znajomość jednak długo jeszcze ciągnęła się na swój dziwny sposób. Byli w końcu oboje samotnymi młodymi ludźmi, rzuconymi nagle w prawdziwe życie.
Malownicze Maria odwiedzała teraz już tylko co dwa tygodnie, próbując po godzić prace z nauką. Po każdej wizycie jednak zauważała coraz więcej siwych włosów i zmarszczek zdobiących kochaną twarz babci. Choć było jej przykro, że teraz tak mało spędza z nią czasu, nie mogła nic więcej zrobić.
W końcu w wieku dwudziestu dwóch lat, zmęczona ciągłą walką z pracą, nauką i Staszkiem, postanowiła zrobić sobie przerwę i wrócić na rok. Los jej sprzyjał w tej decyzji, bo niedługo po powrocie znalazła pracę w znajomej piekarni. Nareszcie znów spędzała czas z babcią, cieszyła się spokojnym widokiem gór, rzeką leniwie płynącą przez miasteczko, uroczym ryneczkiem otaczającym stary kościółek.

***

Maria wyrwana ze snu przez chwilę nie wiedziała gdzie jest. Zaraz jednak poczuła delikatna trawę pod stopami. Musiała przysnąć ze zmęczenia. Obudziło ja szturchnięcie maleństwa, które niespokojnie zaczęło się wiercić w jej ciele.
- Już, już kochanie. – mówiąc to, kobieta delikatnie pogładziła brzuch. Sięgnęła po zimna już herbatę, upiła łyk. – Tu nawet herbata smakuje inaczej.
Rozejrzała się dookoła. Popołudnie niedługo przejdzie w ciepły, lipcowy wieczór. Do tej pory zmęczone gorącem cykady milczały, teraz jednak powoli zaczynały na nowo swoje granie. Ptaki z wolna zaczęły wracać z pobliskich pół. Od wieków ten cykl trwał niezmiennie. Jest w tym coś, co uspokaja. Istota bezpiecznie skryta pod jej sercem zasnęła.

***

Maria pracowała jako sprzedawczyni w piekarni już trzy miesiące. Praca była miła, nienajgorzej płatna. Życie stało się monotonne ale proste. Aż pewnej soboty w drzwiach staną Filip.
- Myśka? – spytał zaskoczony.
- Och. Cześć. – Maria poczuła, że mimowolnie zaczerwieniły jej się policzki. Ten chłopak, nie zaraz, ten mężczyzna zaburzył nagle cały ład i porządek jaki tu sobie stworzyła. Stanął tak po prostu w drzwiach. Przyszedł tak zupełnie zwyczajnie po bułki na śniadanie. Silny, wyprostowany. Przystojny.
- Rany, Myśka aleś Ty wypiękniała – powiedział jakby ze szczerym zdumieniem uśmiechając się od ucha do ucha – Znaczy się, Mario, chyba nie wypada, żeby już Cię tak dziecinnie nazywał – zawahał się – Ty się do mnie odzywasz! – mówiąc to wybuchną śmiechem.
Z początku zawstydzona Maria teraz rozłościła się trochę.
- A i owszem, Maria nie Myśka. Odzywam bo już nie wylewasz na mnie wiader wody. – a po chwili namysłu dodała – Filipie, Ty natomiast wyraźnie się postarzałeś.
Na to stwierdzenie, chłopak roześmiał się jeszcze głośniej, po czym kupił 5 dużych bułek z ziarnami i oznajmił jak gdyby dopiero co widzieli się wczoraj, że przyjdzie po nią jak skończy pracę i zabierze na spacer.
Przyszedł. Spacerowali do późnego wieczora. Nagle nie mogli się nagadać. Okazało się, że Filip pracuje teraz za granica, w jakichś magazynach, i zjechał na dwa miesiące urlopu.
I całe te dwa miesiące spędzili razem.
Gdy wyjeżdżał, wtulała się w jego koszulę próbując nie płakać.
- Maria, no już malutka, przecież to tylko pół roku. – Filip głaskał ją delikatnie po głowie – to nie koniec świata, zanim się obejrzysz, wrócę.
Maria wiedziała jednak swoje. Matka tez mówiła, że wróci. Tez wyjechała. Do pracy. I choć jej dojrzała część jej świadomości usiłowała się przebić, że to całkowicie irracjonalne myślenie… Siedząca w niej Myśka pamiętała tylko ten ból i zapomnienie.
Następne pół roku wlekło się nie miłosiernie. Monotonnie. Do tego dziewczyna niedługo musiała zacząć myśleć o powrocie na studia. Bała się. Ale wiedziała, że tak trzeba.

***

- Wrócił. – dorosła Maria, szepnęła do córeczki, widząc nadjeżdżający samochód. – Wrócił dokładnie jak w tedy – uśmiechnęła się na to wspomnienie.
„Wtedy” kilka lat temu wrócił, wyjeżdżał potem jeszcze ale zawsze wracał. Aż w końcu wrócił na zawsze. I już został.
- Myśka, wszystko załatwione – kiedy tak rozmyślała podszedł do niej uradowany Filip, od dawna z nów ją tak nazywał – Dokumenty, pieniądze, wszystko – pocałował ją czule w nos, wiedział że tego nie lubi i z satysfakcja popatrzył jak go marszczy w krótkim grymasie – Za dwa miesiące możemy się wprowadzać.
- Cudownie – odpowiedziała szczęśliwa kobieta – Chcę, żeby Róża urodziła się tutaj.
- Ależ kochanie Ona się nie tylko tu urodzi, ale i wychowa jak my. Zobaczysz jak szybko znajdzie sobie takiego urwisa, który będzie oblewał ja lodowatą wodą – usiadł koło niej obejmując ją ramieniem.
- Phi – prychnęła tylko na te słowa i jeszcze na chwilę zamknęła oczy. Tak. Róża będzie dorastać tu gdzie Oni. Może nawet kiedyś i jej dzieci będą bawić się w warzywnym ogródku babci.

niedziela, 13 lipca 2014

Kolejne malownicze opowiadanie - tym razem czekamy na powrót... Przeczytajcie sami:)

Maja Rybarczyk

Powrót

Chyba czas coś zmienić w swoim życiu, pomyślała Basia.
Stała przy oknie. Wcześniej włożyła gruby sweter i w swoim ulubionym kubku przygotowała gorącą czekoladę. Zawsze pomagała jej na chandrę. Poza tym potrafiła doskonale rozgrzać ją od środka. Deszcz coraz głośniej bębnił o szybę. Wpatrywała się w krople, które spływając po szybie, zostawiały ślad przypominający ścieżkę. Za oknem ludzie spieszyli gdzieś przed siebie. Szczęściarze, który zabrali ze sobą parasole, mogli na chwilę znaleźć pod nimi schronienie. Letni, lipcowy deszcz na pewno był zaskoczeniem dla mieszkańców wielkiego miasta. Niektórzy z nich z pewnością wracają do domu tylko się zdrzemnąć, by za chwilę znowu funkcjonować na pełnych obrotach. Poza tym ostatnio pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Przez ostatnich kilka dni, w drodze do pracy Basia używała parasola jako ochronę przed słońcem. Gdy zaś wracała, szukała pod nim schronienia od deszczowych kropel. Cieszyła się, że dotarła do mieszkania jeszcze zanim deszcz rozpadał się na dobre. Pocieszeniem było to, że wkrótce najprawdopodobniej znów zaświeci słońce.
To był dzień, którego się nie spodziewała. Właściwie część dnia, bo zegar wskazywał dopiero szesnastą. Jej nastrój był teraz – jak często, gdy ją o to pytano, odpowiadała – warzywny. Do chrzanu.
Gdy rano wychodziła do pracy nie wiedziała, że będzie to jej ostatni dzień w biurze. Była sekretarką przez rok. (Choć zawsze wolała być nazywana asystentką prezesa, tak brzmi dumniej.) Równy rok. Gdy dostała tę pracę, była taka szczęśliwa. Cieszyła się, że udało jej się dostać etat świeżo po studiach. Nie każdy młody człowiek ma przecież taką okazję. Dodatkowym atutem wtedy było to, że jej nowe miejsce pracy mieści się wyjątkowo blisko wynajmowanego przez nią mieszkania. Ze względu na tę niewielką odległość, do pracy chodziła na piechotę. Tak również wracała. Nie musiała stać w korkach ani czekać kiedy przez zatłoczone miasto dotrze taksówka czy tramwaj, który zawiezie ją na miejsce. Często wychodziła z firmy ostatnia, zostawiając w budynku tylko ochroniarza.
A dziś, gdy usiadła przy biurku jak co dzień, dowiedziała się, że szef czeka na nią w swoim gabinecie. Będąc tam usłyszała od niego wiele ciepłych słów. O ich ponoć profesjonalnej współpracy, o zasługach dla firmy i czasami nawet dla niego… Profesjonalnej? Gdyby była taka profesjonalna, to czy by ją zwolnił?
Powiedział, że mu przykro, ale musi to zrobić. Ma taką zasadę, że z żadną ze swoich asystentek nie współpracuje dłużej niż rok, a on nigdy nie łamie swoich zasad. Usłyszała wylewne podziękowania, przeprosiny i obietnicę, że wystawi jej najlepsze referencje.
Po tej druzgocącej wiadomości poszła jeszcze pożegnać się z ludźmi, z którymi pracowała przez rok i z którymi przez ten czas zdążyła się zaprzyjaźnić. A może jej się tak tylko wydawało…? Oni wiedzieli o zasadzie prezesa. I nikt nie pisnął ani słowa. Teraz uświadomiła sobie, że może po prostu bali się, że przez własną uczciwość stracą pracę. Na ich miejscu pewnie postąpiłaby podobnie. Tyle, że teraz to ona została bezrobotną.
Przez ostatni rok praca wypełniała jej życie. Często zostawała po godzinach, chętnie biorąc na siebie więcej obowiązków, niż do niej należało. Nie spieszyło jej się do pustego mieszkania, w którym nikt na nią nie czekał, gdzie nie miała nic, czym mogłabym się na dłużej zająć. Teraz czuła pustkę i wielką niewiadomą. Zadawała sobie pytanie: co dalej? A może decyzja szefa nie powinna oznaczać dla niej moralnego policzka? Może to jakaś szansa? Podobno każdy koniec jest początkiem czegoś nowego.
Upiła łyk napoju. Zimny. To miała być gorąca czekolada, nie zimna. Odstawiła kubek i jeszcze szczelniej opatuliła się swetrem. Odeszła od okna. Przykucnęła obok łóżka i sięgnęła pod nie ręką. Wyciągnęła dużą walizkę.
Z szafy wygrzebała ubrania, o których już dawno zapomniała. Od teraz przecież może pozwolić sobie na nieco luźniejszy styl ubioru. Nie musi zakładać eleganckich bluzek i żakietów, w które każdego dnia ubierała się do pracy. Część odnalezionych ubrań włożyła do walizki. Decyzję o wyjeździe podjęła impulsywnie. Nie wiedziała na jak długo wyjeżdża. Spakowała więc i letnie bluzki i grube swetry. Wiedziała tylko dokąd chce wyjechać.
W Malowniczem nie była prawie pięć lat. Tam, w sudeckim miasteczku urodziła się i spędziła wspaniałe dzieciństwo. Tam wszystko było prostsze. Tam zostawiła bliskich, za którymi tęskniła. W wielkim mieście coraz częściej czuła się samotna i opuszczona.
Gdy pakowała kosmetyki, zadzwonił dzwonek do drzwi. Po ich otwarciu zobaczyła znajomego kuriera, któremu jako sekretarka zlecała dostarczenie przesyłek. Pracował bowiem w jej byłym miejscu pracy.
– Szef prosił, bym dostarczył to pani – powiedział oficjalnie, lecz w jego oczach dostrzegła współczucie.
Podziękowała, uśmiechając się do niego.
– Proszę się nie martwić. Świat się nie kończy. Wyjeżdżam. Może znajdę coś ciekawego w innym miejscu.
Życzył jej powodzenia i odszedł.
Poszła do kuchni i przygotowała sobie coś do jedzenia. Wcześniej zajęta pakowaniem, nie spostrzegła, że już pora kolacji. Teraz zajadając kanapki, przeglądała dostarczone przed chwilą referencje. Rzeczywiście wynikało z nich, że szef nie miał żadnych zarzutów do jej pracy. Dokumenty także schowała do walizki. Nikt nie wie, co czeka ją w Malowniczem. Może jeszcze jej się przydadzą i dzięki nim dostanie ciekawą ofertę. Chowając naczynia do szafki kuchennej, zauważyła jeszcze nie napoczętą butelkę czerwonego wina. Pewnie dostała ją kiedyś w prezencie i w pośpiechu schowała. Nie będzie teraz pić alkoholu, przecież jutro wyjeżdża. Do swojego bagażu dołączyła także butelkę. Może wkrótce będzie okazja je wypić. Sprawdziła czy zapakowała wszystko, co może jej być potrzebne i zaniosła walizkę do samochodu. Rano nie będzie zaprzątać sobie tym głowy. Z zadowoleniem stwierdziła, że już nie pada. Oby kolejny dzień był pogodny i lepszy od właśnie się kończącego.
W mieszkaniu uporządkowała kilka rzeczy, wzięła prysznic, a potem nastawiła budzik na czwartą. Rano o tej porze nie powinno być na drogach zbytniego ruchu. Wcześniej niż zwykle położyła się spać. Jutro musi być wypoczęta. Dziś jeden etap się skończył, lecz wkrótce nastanie nowy dzień. Podekscytowana jutrzejszą podróżą zasnęła od razu.

Na miejsce dotarła koło południa. Kilka dni wcześniej zapłaciła potrzebne rachunki. Dobrze, że jest Internet, bo dzięki niemu mogła to zrobić błyskawicznie. A rano jeszcze napisała krótki liścik do pani Stasi, sąsiadki, od której wynajmowała mieszkanie. Nie chcąc budzić starszej pani, klucz do mieszkania z informacją o wyjeździe na czas na razie jeszcze nieokreślony włożyła do koperty, którą niczym listonosz umieściła w jej skrzynce pocztowej.
Samochód zaparkowała na rynku. Poszukała na parkingu miejsca w cieniu, bowiem  Malownicze kąpało się w promieniach słonecznych. Wysiadła i rozejrzała się dookoła. Cieszyła się, że jej sprawy tak się potoczyły. Dzięki temu mogła zasmakować świeżego powietrza, podziwiać piękno miasteczka. Nie bez powodu ktoś kiedyś nadał mu nazwę Malownicze. Mówiła ona sama za siebie. Stąd widać było góry. Przepiękny widok! Przyglądając się dokładnie okalającym rynek budynkom, jej oczom ukazał się szyld nad wejściem jednego z nich. „Domowe Obiady”, zapraszał. Tablica wystawiona za zewnątrz głosiła, że szef kuchni poleca dziś placki ziemniaczane. Odczuwając głód i zmęczenie po długiej podróży, zdecydowała, że najpierw zajmie się tym pierwszym. Owszem, mogłaby iść prosto do domu, ale chciała jeszcze trochę pobyć sama.
Weszła do środka. Rozglądając się po lokalu, już wiedziała, że na odrobinę samotności nie ma co liczyć. Usiadła przy jedynym wolnym stoliku. Zamówiła więc polecaną podwójną  porcję placków, do której dostała duży kubek kawy zbożowej z mlekiem. Danie idealnie trafione w jej gust. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła placki.
– Przepraszam, mogę się dosiąść?
Na dźwięk głosu odwróciła się ze sztućcami w rękach. Obok niej stał wysoki mężczyzna, trzymając w ręku swoją porcję jedzenia.
– Oczywiście, zapraszam – odpowiedziała, raz jeszcze rozglądając się po zatłoczonej gospodzie i uśmiechnęła się do niego.
Nowopoznany przysiadł się do jej stolika.
– Baśka, miło mi. – Wyciągnęła rękę na powitanie.
– Michał.
– Zawsze tu tak tłoczno? – zapytali jednocześnie i wybuchnęli śmiechem.
– Ty też nie jesteś stąd? – zapytał. – Co cię tu sprowadza?
– Właściwie to tutaj się urodziłam i wychowałam. Potem zachciało mi się zobaczyć wielkie miasto i tam zostałam przez jakiś czas. Teraz postanowiłam wrócić – wyjaśniła, odkładając sztućce po skończonym posiłku. – A Ty?
– Dopiero niedawno się przeprowadziłem. Dostałem pracę w miejscu, o którym nie miałem wcześniej pojęcia i na razie bardzo podoba mi się tutaj.
– Gdzie będziesz pracował? – spytała z zaciekawieniem.
– Jestem nowym lekarzem w Malowniczem – odparł. – Przyjechałem wczoraj, ale już bardzo mi się tutaj podoba, choć gubię się trochę.
– Jeśli chcesz, to pokaże ci miasteczko. Sama chętnie przypomnę sobie jego zakamarki. Od kiedy zaczynasz?
– Od poniedziałku.
– Zatem jutro zapraszam na wspólny spacer. Co ty na to?
– Dla mnie bomba! – odparł z uśmiechem. – Odniosę talerze i zapłacę za nas.
– Ale… – zaczęła.
– Jutro odwdzięczysz się spacerem. Już się cieszę. – Posłał w jej stronę szeroki uśmiech.
– Dzięki. Pójdę już. W samo południe na rynku?
– Jasne. Do jutra, Basiu. – Odszedł z tacą do lady.
Pomachała mu na pożegnanie. Jednak nie mógł już tego dostrzec.

Obok lokalu, w niewielkim sklepie kupiła butelkę zimnej wody mineralnej i upiła z niej połowę. Na zewnątrz było gorąco, ale przyjemnie.
Rodzice nie wiedzieli, że jedyna córka właśnie wróciła. Nie spodziewali się jej, więc jeśli raz jeszcze pójdzie szukać samotności, to nikt o to pretensji do niej mieć nie będzie.
Wciągnęła głęboko rześkie, wręcz pachnące powietrze i postanowiła udać się na spacer. Stary dzwon kościelny ogłaszał samo południe, a ona wędrując radośnie uśmiechała się do siebie i dotykała nagrzanych ciepłymi promykami murów starych kamienic. Wędrując jedną z wąskich uliczek, dotarła do rzeczki. Kilka lat temu był to jej tajemniczy zakątek. Uwielbiała przychodzić tu, by  odpocząć, poczytać książkę czy przemyśleć sprawy, które w innych warunkach wydawały się dużo trudniejsze do rozwiązania. Dziś także panowała tu cisza, jakiej żyjąc w mieście dawno nie zaznała. Przysiadła na sporym kamieniu i w cieniu drzewa, które dziś zamarło, bym pomóc Basi wsłuchać się w tajemniczy szum chlupoczącej o kamieniste dno rzeki. Przy tym wyjątkowym akompaniamencie wspominała radosne chwile tu spędzone. Znajomych z dawnych czasów, z którymi odkryła to urokliwe miejsce. Myślała o rodzicach, których kochała nad życie, choć ostatnio tak rzadko ich widywała. Wyjeżdżając do miasta, wiedziała, że tęsknota będzie jej towarzyszyć. Chciała jednak studiować i znaleźć pracę. Obawiała się, że tu nie miałaby takiej możliwości. Oba postanowienia udało jej się zrealizować. Dzięki temu wyjazdowi czuła się dojrzalsza, pewniejsza siebie i bardziej samodzielna. Teraz wróciła. Tutaj zacznie nowy rozdział swojego życia. Chwilę jeszcze pozwoliła sobie na zregenerowanie sił po dalekiej podróży, po czym wyruszyła w drogę powrotną do zaparkowanego na rynku auta. Jest jeszcze tyle miejsc, które pragnęła teraz odwiedzić.

Doszła jednak do wniosku, że wszystkie te miejsca zobaczy już niedługo. Na razie nigdzie się stąd nie wybiera, więc będzie miała mnóstwo czasu, by nadrobić zaległości. Wsiadła do samochodu i ruszyła dobrze znaną drogą.
Zatrzymała się przed niewielkim domem, na parapecie którego leniwie wygrzewał się czarno-biały kot. Zaś na ogródku prezentowały się dumnie kolorowe kwiaty.
Mama nadal świetnie dba o ogród, pomyślała.
Zabrała czerwone wino i wysiadła. To była idealna okazja, by spróbować zapomnianego prezentu.
Weszła na podwórko. Pod słonecznym parasolem tyłem do furtki siedzieli jej rodzice.
Podeszła i przywitała ich buziakiem w policzek.
  – Córeczko! – krzyknęli prawie jednogłośnie, co przypominając jej rozmowę z nowym miejscowym lekarzem, wywołało uśmiech na jej twarzy.
Uściskali ją radośnie, po czym cała trójka zasiadła chroniąc się przed słońcem. Rzucając spojrzenie na ogrodowy stolik, Basia aż przymknęła oczy.
– Mamo, moja ulubiona tarta z porzeczkami? Przecież nie wiedzieliście, że przyjeżdżam.
– Nie, ale my też ją lubimy, bo ty za nią przepadasz. Na jak długo przyjechałaś, kochanie?
– Jeszcze nie wiem. Na razie w ogóle nie myślę o powrocie. Nic mnie tam nie trzymało. Owszem, wielkie miasto, więcej możliwości, ale tylko tu jestem u siebie.
– „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – podsumował ojciec.
– Tak tato, masz rację. Teraz muszę się rozejrzeć za jakąś pracą i mieszkaniem. Od poniedziałku rozpoczynam poszukiwania.
– Ale przecież możesz nadal mieszkać z nami – przekonywał.
– Wiem i dziękuję. – Posłała ojcu uśmiech. – Pobyt tam wiele mi uświadomił. Czas stanąć na własnych nogach. Wiem, że dla was zawsze będę małą córeczką. Wydoroślałam i od dziś zaczynam nowe życie.
  – Przyniosę kieliszki – zaproponowała mama, widząc butelkę w ręku córki.
Wznieśli wspólny toast za jej powrót.
Cieszyła się na to, co może nadejść. Los jest nie przewidywalny i często potrafi płatać figle, jednak wiedziała, że tu czeka ją wiele wyjątkowych chwil. Jutro, na przykład, spróbuje swoich sił jako przewodnik po Malowniczem…