poniedziałek, 6 października 2014

Krótka historia Magdy K czyli kilka... Hmmm.... No kilkanaście razy kilkanaście słów o tym jak było w czasie spotkań.

Wracam do gry! Ostatnimi czasy ciągle byłam w rozjazdach, do domu wpadałam na chwilę, ogarniałam co było do ogarnięcia, gotowałam, robiłam zakupy, głaskałam (to głównie czterołapy), przytulałam, pocieszałam, sprawdzałam zeszyty (Tymek), wysłuchiwałam najnowszych ploteczek (Zuza, córki są w tym względzie nieocenione) i ze wstydem przyznaje, że na nic więcej nie starczało mi czasu. Ostatnie tygodnie były niesamowicie bogate w wydarzenia, tylu spotkań z Wami, czytelnikami i przyjaciółmi, w tak krótkim czasie nigdy nie miałam. Przyjechałam zmęczona, ale jednocześnie przepełniona taką swoistą energią i chęcią do pracy. I to jest Wasza zasługa! Tych wszystkich którzy odwiedzili mnie na spotkaniach i podarowali moc pozytywnych wrażeń, wspomnień i wzruszeń.
Tak więc na początku był Gdańsk. Trzy niesamowite spotkania, żadnego nie miałam ochoty opuszczać, a to w Sztutowie było ukoronowaniem pobytu. Po prostu trafili mi się ludzie znający Józefa:) (kojarzycie, to w  wymarzonym domu Ani pojawiło się to określenie a znaczy spotkanie pokrewnych dusz). Dziękuję! Pamiętam też i myślę o tomiku poezji o którym rozmawialiśmy na spotkaniu:)
Tak to wyglądało:

Pierwsze spotkanie w Gdańsku. Tutaj właściwie czytelnicy sami je
poprowadzili:) Rozmowa była wartka i płynna.

Drugie spotkanie z z przemiłymi i sympatycznymi czytelnikami.

A to przed spotkaniem w Sztutowie

A tu już po. Spotkanie było jedyne w swoim rodzaju.
To biblioteka z której nie chce się wychodzić.
Dziękuję!!!

A tak przy okazji, może ktoś mi umie na przyszłość podpowiedzieć, gdzie w Gdańsku można dobrze zjeść? Jednocześnie nie masakrując zawartości portfela? Bo jeżeli chodzi o przygodę kulinarną to to był najsłabszy aspekt wyjazdu. Trafialiśmy na kiepskie jedzenie. Najgorszy był obiad, na który składał się ziemniak (sztuk jeden), niedopieczone mięso i jakieś fragmenty sałaty, która wyglądała jakby już dawno umarła. A najlepsze z tego wszystkiego okazały się śniadania serwowane w pensjonacie, w którym się zatrzymaliśmy. Przygotowywał je pan właściciel i naprawdę było smacznie, świeżo i miło. Pensjonat polecam z czystym sercem. Poza smacznymi śniadaniami było po prostu sympatycznie. Już na samym początku pozytywnie nastroił mnie widok pana właściciela wędrującego po pensjonacie z synkiem, który wyglądał jak  miniaturka tatusia:) Pokój był wygodny, w każdym momencie można było zrobić sobie herbatę albo kawę (czajnik i kawa + herbata były ogólnie dostępne). Czuć było troskę o gościa.  Namiary na  Pensjonat AbWentur TUTAJ.
Poza tym korzystając z pobytu nad morzem odwiedziliśmy z Kubą naszą ulubioną plażę w Mikoszewie. Sami rozumiecie, że bzik bursztynkowy został uruchomiony ledwo tylko stopami dotknęłam piasku. Niestety tym razem szczęście nam nie sprzyjało, bo pogodę mieliśmy paskudną... To znaczy jak na bursztynki (czytaj było słonecznie i mało wiało:)) A to kilka fotek:

Piasek wyglądał czadowo.


Kocham ogromnie  ogromne pnie:) Nie wiem czy to jakieś zboczenie czy tylko niewinna
fobia:)

Jak powiększycie zobaczycie, że ta zabawka teraz należy już do morza:)

te ptaszki są zawsze na plaży w Mikoszewie. Bardzo je lubimy.

A to widok z naszego okna.

jak wyżej:)

Po Gdańsku przyszła kolej na Wielkopolskę. Na pierwsze spotkanie w Grodzisku Wielkopolskim dotarłam zestresowana i zdenerwowana i... ze wstydem przyznaję spóźniona. Nie wiem czy mieliście kiedyś tak, że w pewnym momencie odnieśliście wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko Wam. Ja właśnie tak to odebrałam. Najpierw droga prowadząca z Warszawy na Poznań okazała się zamknięta. Zanim przebiliśmy się przez zatłoczone miasto, zanim znaleźliśmy objazd już mieliśmy dobrą godzinę w plecy. Ale nic to. Zostało jeszcze półtorej zapasu, nie wyglądało to tragicznie do momentu aż nie okazało się, że na autostradzie raczą trwać roboty drogowe. Utknęliśmy w gigantycznym korku. Roboty drogowe wyglądały mniej więcej tak, że na zamkniętym pasie stały koparki przy których nie było żywego ducha. Szlag mnie trafił i to taki porządny. Gdy w końcu udało nam się korek pokonać pognaliśmy na złamanie karku. Nie pytajcie z jaką prędkością jechaliśmy, bo aż wstyd się przyznać. Dość, że udało nam się co nieco nadrobić i wszystko wskazywało, że jednak przybędziemy na spotkanie o czasie. Ale gdy do miejsca docelowego zostało nam mniej niż 30 kilometrów znów wpadliśmy w korek. Tym razem chodziło o wypadek. Jeden pas zablokowany, samochody poruszały się w żółwim tempie, czas za to nieprzyzwoicie przyspieszył. Jeżeli myślicie, że to koniec to jesteście w błędzie. Gdy już byliśmy prawie pod biblioteką przed nosem zamknęli nam przejazd kolejowy i musieliśmy czekać aż przejedzie pociąg. W rezultacie zaliczyłam wpadkę - dwudziestominutowe spóźnienie. Jeszcze raz serdecznie za nie przepraszam. Mam nadzieje, że spotkanie, na którym dałam z siebie wszystko choć trochę wynagrodziło chwile oczekiwania. Potem korzystając z okazji spotkaliśmy się z Sabinką, obejrzeliśmy Krotoszyński rynek i pognaliśmy dalej. Tutaj wspomnę o kolejnym noclegowym odkryciu. Spaliśmy niedaleko Kępna w Gościńcu Misoni. Ależ tam było klimatycznie. Cisza, spokój, za oknem las, ptaki. Miałam wrażenie, że to idealne miejsce do pracy. Świetnie by mi się tam pisało. Jakby ktoś chciał zerknąć TUTAJ są namiary a poniżej zdjęcia. Kolejne spotkanie w Kępnie też było świetne. Młodzież ciekawa, rozgadana, zadająca pytania. Jednym słowem fajnie było. Ale żeby nie było tak dobrze w drodze powrotnej spod maski Edmunda wydobył się czarny dym... Wyobrażacie sobie co poczuliśmy (nie mówię tu o zapachu spalonej gumy...). Do domu jeszcze 260 kilometrów a tu taka niespodzianka. Na całe szczęście okazało się, że to coś z klimatyzacją, sprężarką... Nie znam się, najważniejsze że wystarczyło poczekać aż Edek ostygnie, wyłączyć klimę i można było jechać. To był wtorek. Dojechaliśmy i następnego dnia odstawiliśmy Edzia do przychodni dla Edmundów. A co było potem za momencik. Najpierw kolejna partia zdjęć:)
Rynek w Krotoszynie wygląda naprawdę zacnie:)

Musiałyśmy sobie z Sabinką cyknąć chociaż jedno zdjęcie:) 

Krotoszyn jak wyżej.

A to nasi poranni goście w Go0ścińcu.

Gościniec Misoni. Ładny, klimatyczny. Bardzo mi się podobał.

Jak wyżej.

Spotkanie w Kępnie.

A to chwilkę po, pamiątkowa fotka.

Tutaj z Paniami bibliotekarkami i Panem dyrektorem.
Kolejne pokrewne dusze:) Nazbierało mi się ich ostatnimi czasy sporo.

Wracając do opowieści. Edek został u pana mechanika. Dodam tylko, że to była środa a my mieliśmy zaplanowaną dalszą trasę i musieliśmy wyjechać o 4 nad ranem ze środy na czwartek. A okazało się, że Edkowe dolegliwości są poważne i trzeba mu wymienić coś... (bodajże sprężarkę, ale pewna nie jestem) bo inaczej nie pojedzie. No i zaczął się wyścig z czasem, bo nasz samochód nie należy do młodzików i części do niego można znaleźć li i tylko na szrotach albo w innych miejscach z częściami z odzysku. Gdy już późnym popołudniem zdążyłam popaść w czarną rozpacz i wydrzeć sobie nieco włosów z głowy mój mąż został bohaterem w swoim domu i zdobył potrzebną część. Wprawdzie pan mający owe cudo zdarł z nas niemiłosiernie widząc, że jesteśmy zdesperowani ale najważniejsze, że część została zdobyta. Kolejnym bohaterem był pan naprawiający Edmunda, bo pomimo późnej pory uruchomił nam auto i mogliśmy wyruszyć. Wbrew moim czarnym wizjom nie zaspaliśmy i punkt o 4 nad ranem pomknęliśmy w stronę Dębicy. Spotkanie jak zwykle było przesympatyczne, czytelnicy przemili a dodatkowo dojechała do mnie Iwona z mężem, którą poznałam na wiosennym rzeszowskim spotkaniu.  Nagadałyśmy się (nie mogę powiedzieć, że za wszystkie czasy ale zawsze trochę:)), wspólnie zjedliśmy bardzo dobry obiad a potem pomknęliśmy do Rzeszowa. No a tam było spotkanie z cyklu REWELACJA! Dowcipnie, żywo, spontanicznie. Dodatkowo spotkała mnie ogromna niespodzianka, bo na spotkanie przyjechały moje ukochane dziewczyny:) Oto i one:



Po spotkaniu obowiązkowo kawa i ciacho:) Było niesamowicie! Dziękuję!

Następnego dnia odwiedziłam okolice Opola Lubelskiego. Spotkanie w Łaziskach, żywa rozmowa, dzieciaki były bardzo aktywne. To spotkanie na którym chyba padło najwięcej pytań:) A potem już pojechaliśmy w kierunku domu. Naszym ostatnim spotkaniowym przystankiem był Dęblin. No i kolejne szczególne spotkanie. Znów nowe znajomości, które, wiem to z całą pewnością, przetrwają (na pewno jadę na pieczenie chleba do Małgosi:)). Po raz pierwszy też spotkałam się z Justyną, z którą do tej pory znałyśmy się tylko z fb. No i już jesteśmy umówione na naleweczkę:) Z tym świeżo upieczonym chlebem... Wprawdzie połączenie kontrowersyjne, ale co tam! W każdym razie spotkanie było cudowne. I nie przesadzam ani trochę. Po prostu z miejsca złapałam z Czytelnikami kontakt, jakoś tak było swojsko, miło... No tak jak Magdaleny lubią najbardziej. No to zbliżamy się do końca:) Widać że dawno nie piałam, bo dostałam słowotoku:) Ale teraz wracam na dobre.
A i jeszcze jedno. Sprawa tomiku z opowiadaniami. Nie zapomniałam o nim. Mam już plik z korektą więc ruszamy pełną parą. Konkrety jeszcze dziś wieczorem. A teraz ostatnia już partia zdjęć:)

W Dębicy z paniami z DDK

A to fenomenalny Rzeszów! Pozdrawiam wszystkich i dziękuję!!!!

Łaziska zaskoczyły mnie pełną salą i mnogością pytań.

I dostałam Anioła, wygląda cudownie w mojej aniołkowej kolekcji!

Tuż koło biblioteki w Łaziskach stoi taki piękny stary młyn.

jak wyżej tylko że fragment

W drodze do Kazimierza Dolnego.

Kazimierski rynek.

I obiad w "Werandzie"

A to moja mina z cyklu "nie chcę więcej zdjęć":)

Spotkanie w Dęblinie. Niezapomniane i zachęcające do powrotu:)

jak wyżej.

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. To jest dobre pytanie. Wydawało mi się, że w październiku ale teraz nie jestem pewna:(

      Usuń
  2. Byłam, widziałam, było cudownie! Pani Magdo, jest pani czarodziejką. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże mi miło! Pozdrawiam. Każde ze spotkań było inne i miało w sobie to coś:)

      Usuń
  3. Dziękujemy i my za przemiłe spotkanie, oby jak najczęściej się zdarzały;-)
    To kawał Polski zwiedziłaś ostatnio cieszę się, że tyle przeżyć udało się zachować w pamięci;-)
    Pozdrowienia ciepłe wieczorkiem poniedziałkowym zostawiam;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na brak urozmaiceń i wrażeń nie narzekałam. Było pięknie, nawet nie wyobrażacie sobie jak się ucieszyła gdy zobaczyłam Was na sali! Oby częściej! Zgadzam się z Tobą Basiku całkowicie:)
      Uściski ślę nieprzerwanie!

      Usuń
  4. A Warszawa? A moja obiecana kawa? Jeszcze chwila i książek dla mnie nie uniesiesz!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka, ja też zaczęłam pisać książkę. Mam nawet zamiar. wziąć udział w tegorocznym NaNoWriMo. Ciekawe czy uda mi się wydać moją własną książkę. Myślisz, że opłaca się robić do tysiąca egzemplarzy druk offsetowy Wrocław czeka na to, aż się pojawisz u nas!

    OdpowiedzUsuń