Ha, i teraz nadszedł czas na pierwszy post, który powinien być w moim mniemaniu szczególny. I tak będzie o tym...
Jak ukraść samochód
Temat nasunął mi się w dość nieprzyjaznych dla mnie okolicznościach. Otóż stałam właśnie przed Edmundem (naszym samochodem), za mną stał mój wściekły małżonek i oboje patrzyliśmy w głąb auta. Głębia auta patrzyła na nas mrugając szyderczo kluczykami tkwiącymi w stacyjce. Nie muszę chyba wam mówić kto owe kluczyki w Edmundzie zatrzasnął. Niedomyślnym podpowiem, że ja. Nie muszę wam też mówić, kto zostawił zapasowy kluczyk w aucie? Niedomyślnym podpowiem, że tym kimś był mój mąż. Ze wstydem przyznaję, że to nieco poprawiało mi humor. Samochód stał na parkingu przed domem kultury w którym właśnie odbywała się sesja rady powiatu. Z nieba siąpiło coś mokrego i zimnego i sprawa zamkniętego na amen auta stawała się dość pilna. A my byliśmy bezradni. Po raz pierwszy pożałowałam, że wśród znajomych nie mam nikogo parającego się przestępczym procederem kradzenia samochodów. W końcu stwierdziliśmy, że sugestywne gapienie się na kluczyki nie działa i należy wziąć sprawy w swoje ręce. Szyby stanowczo nie chcieliśmy wybijać. Zaczęliśmy więc od grzebania w zamku auta wygiętym fikuśnie drutem. W końcu ci co kradną też muszą od czegoś zaczynać, prawda? W tym czasie sesja rady skończyła się i powoli na parking zaczęli napływać radni. My uparcie dłubaliśmy w zamku. Na zmianę. Radni obrzucali nas przelotnymi spojrzeniami i dostojnie odchodzili dalej. Grzebanie nie przyniosło rezultatu. Albo nie jest to takie proste, albo okazaliśmy się zupełnymi antytalenciami w zakresie złodziejstwa. Zaatakowaliśmy okno od góry. Dłubaliśmy już nie tylko drutem, ale też pomagaliśmy sobie patykiem. Tymczasem do stojącego obok samochodu dotarli jego właściciele. Popatrzyli na nas z zastanowieniem i... Wsiedli i pojechali w siną dal. Szczęściarze! Teraz już tylko ja grzebałam, bo małżonek dzwonił po znajomych. Okazało się, że obracamy się w bardzo przyzwoitym towarzystwie - nikt nie wiedział jak włamać się do auta. W końcu oddzwonił do nas brat męża z instrukcją zdobytą w internecie. Zgodnie z nią zaczęliśmy na siłę odciągać drzwi jednocześnie drutem gmerając i usiłując zaczepić go o klamkę. Nareszcie nasza działalność wzbudziła zainteresowanie. Kilka nobliwie wyglądających osób zatrzymało się nieopodal i pilnie nas obserwowało dając co jakiś czas zbawienne rady:
- Panie bardziej ciągnij - poradził jeden obserwator mężowi.
- E tam drut inaczej trzeba wygiąć - wtrącił się drugi.
I tak sekundowano nam aż do momentu gdy w końcu drut zaczepił się tam gdzie zaczepić się powinien i Edmund stanął przed nami otworem. Ukradliśmy własny samochód. W biały dzień, w ogóle się przy tym nie kryjąc, co więcej przy aplauzie widowni. Jeżeli ktoś się kiedyś zastanawiał jak ukraść samochód - polecam środek dnia w możliwie ruchliwym miejscu...
A czy wam zdarzyła się kiedyś taka irracjonalna sytuacja? Piszcie:)
Ha!
OdpowiedzUsuńJak widać złodziejstwo jest na porządku dziennym :) Mało tego jeszcze można dostać wskazówki jak zrobić to najlepiej. Nie ma co!
Mam nadzieję, że nie będziecie korzystać ze zdobytej wiedzy :)
Nawet gdybyśmy chcieli nie mamy zdolności:)Brak smykałki w palcach:)
OdpowiedzUsuńo matko! na szczęście obyło się bez wybitej szyby... a jak widać w internecie można znaleźć wszystko nawet to jak ukraść samochód :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo tak, najciemniej pod latarnią. Ale żeby nikt się nie zainteresował próbami włamania do samochodu?! Choćby i do własnego, ale liczy się fakt. Ten kraj staje się coraz bardziej pokręcony :)
OdpowiedzUsuńarcher - tego najbardziej się baliśmy:) Edmund jest już stary, wiele przeszedł i nie chcieliśmy mu robić takiego świństwa. Na całe szczęście włamanie się udało:)
OdpowiedzUsuńGabrielle - żeby się nie zainteresował, ale aplauz był! Warto było te kluczyki zatrzasnąć żeby zobaczyć reakcję ludzi. Po prostu bezcenne:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam okazji się włamywać do auta,włazić przez bagażnik dawno temu owszem dzięki ci panie Boże za polonezy jak zamarzły drzwi. A latem miałam okazję biec przez pole i rzekę dobrze że rzeka nie głęboka po zapasowe kluczyki do domu.
OdpowiedzUsuńNie uprawiam autoreklamy na czyichś blogach, ale poczułam się wezwana do tablicy i spieszę donieść, że nie tylko ukradłam sama sobie samochód, ale jeszcze wezwałam policję. Tu, o tutaj jest cała prawda na ten temat: http://katarzynamichalak.blogspot.com/2011/10/powrot-do-poziomki-czyli-o-kobiecie-co.html
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAniuBZ chyba usunełąm Twój komentarz:( Niechcący. Przepraszam... Nie wiem jak to się stało:(
UsuńAnię BZ jeszcze raz przepraszam. Nie mam pojęcia jakim cudem komentarz znikł.
OdpowiedzUsuńKejt - zdolniacha z ciebie. Na policję we sprawie własnego wykroczenia jeszcze nie dzwoniłam:)
AgnieszkaWawka - to musiało być bardzo romantyczne, przez te łąki i rzekę:)
Madlen, to ja usunęłam swój komentarz, bo - jak go już opublikowałaś - to uznałam, że jest bezsensu, więc nie przepraszaj.
OdpowiedzUsuńA akcję z włamaniem na parkingu kiedyś już widziałam. Tylko właściciel pojazdu był mniej cierpliwy niż Wy i po chwili szarpania się z drzwiami, wybił małą szybkę.
Pozdrawiam :)
Ania BZ - No to kamień z serca, że Cię nie usunęłam:) Ja początkująca jestem i już się przestraszyłam, że popełniłam jakieś przestępstwo blogowe:)
UsuńA ja miałam wyrzuty sumienia, że przestraszyłam.
OdpowiedzUsuńPs. Dlaczego napisałam "bez sensu" razem?
Pora wracać do szkoły :)
Zwykłe przejęzyczenie. A do szkoły chętnie wrócę razem z Panią:) Zawsze to będzie fajnie usiąść we wspólnej ławie:)
OdpowiedzUsuń