Tysiek prowadzi wyścigówkę uciekając przed sowami z hamulcami:) |
Ostatnio doszłam do wniosku, że wystarczy tylko uważnie popatrzeć na ludzi wypoczywających i już wiadomo kto jest na wypoczynku stricte rodzinnym. Świadczy o tym rozbiegany dziko wzrok i ogólna nerwowość. Ja chwilowo jestem pozbawiona takich atrakcji, bo jeszcze nie wyjechaliśmy. Co nie znaczy, że w domu mój syn nie rozwija skrzydeł. Wprawdzie owo rozwijanie polega głównie na wymyślaniu różnych rzeczy. I tak jakiś czas temu weszłam do pokoju i zastałam Tyśka siedzącego na łóżku i płaczącego rzewnie.
- Synu co się stało? Czemu płaczesz? - zagadnęłam zaniepokojona.
- Bo ja jestem chłopcem, tak? - mój syn rozpłakał się jeszcze bardziej
- No tak - odpowiedziałam skonsternowana.
- I jak dorosnę będę musiał się ożenić? - pytał dalej coraz bardziej zrozpaczony, a mnie z lekka zamurowało.
- No chyba tak - bąknęłam zastanawiając się co sprawiło, że mój syn żywi taką awersję do ewentualnej żony.
- I będę musiał się wyprowadzić! To wszystko przez tę żonę! - dokończył cały we łzach.
No i wszystko stało się jasne. Niezwłocznie postanowiłam ruszyć na ratunek przyszłego małżeństwa mojego pięcioletniego syna i zapewniłam go, że jak nie będzie chciał to nie będzie musiał się wyprowadzać. Żona ostatecznie zamieszka razem z nami. Jeżeli myślałam, że go to uspokoi byłam w błędzie.
- Ale my mamy za mało krzeseł - Tysiek znów popadł w czarny nastrój.
- Najwyżej dokupimy - uspokoiłam go i nagle doznałam olśnienia, że w tej sytuacji mogę z miejsca ugrać coś dla siebie. - Tysiu, ale ta żona.. - zaczęłam ostrożnie - Ona będzie sprzątać i gotować, prawda?
- Dobrze - zgodził się łaskawie mój syn - I będzie codziennie kupowała nam żelki - dodał wyraźnie rozmarzony - I będzie musiała walczyć bakuganami...
Cóż doszłam do wniosku, że moja przyszła synowa będzie musiała być kobietą wielu talentów, a w posagu wnieść pokaźną skrzynię żelek i miłość do bakuganów, mieczy i rycerzy. Jeżeli ktoś jest zainteresowany zaręczynami zapraszam:)
Poza tym mój syn pozbawiony przedszkolnych rozrywek sam wymyśla sobie najróżniejsze atrakcje. Na przykład ostatnio na spacerze w lesie zakomunikował mi, że właśnie atakują nas sowy z hamulcami i musimy przed nimi uciekać. Atakowały nas zaiste, tyle tylko, że nie sowy, ale wściekłe gzy więc do ucieczki nie musiał mnie za bardzo namawiać. Wypadłam z lasu ledwo żywa, za to Tysiek był zachwycony, że tak się wczułam.
Ponadto inwencja Tymoteusza zdaje się nie mieć granic. Zaadaptował naszego psa jako konia i usiłuje na nim jeździć i zabijać smoka (ta zaszczytna rola przypadła kotu), toczy bardzo głośne bitwy z niewidzialnymi wrogami i przygotowuje mi wymyślne śniadania. Ostatnio dostałam miseczkę, w której był pokruszony chleb zasypany wszelkimi przyprawami znalezionymi w domu z wyraźną przewagą pieprzu.
Wakacje trwają zaledwie 12 dni, a ja w cichości ducha zastanawiam się jak dotrwam do końca sierpnia. Pewną nadzieję daje mi perspektywa sierpniowego wyjazdu. Wprawdzie nie nad morze, więc wyławianie mojej pociechy z wody odpada, ale nie martwcie się, nuda mi nie grozi. W górach na pewno też będę miała pole do popisu i będę mogła truchtać za swoim synkiem po wąskich górskich ścieżkach, ratować go przed spadnięciem w przepaść i oddawać się innym typowym wakacyjnym rozrywkom:)
Kochani przypominam o konkursie, do 15 lipca można dodawać komentarze. Poza tym dostałam sporo komentarzy od tych, którzy nie czytali jeszcze moich książek i pomyślałam, że zrobię dwa losowania: wśród tych którzy czytali wylosuję dwa Wina z Malwiną, a wśród pozostałych Uroczysko, albo Okno z widokiem co kto będzie wolał:)
Dziękuję Wam za podlinkowanie bloga i konkursu, jesteście wielcy:)
No po kimś tę wyobraźnię posiada!
OdpowiedzUsuńZupełnie nie wiem kogo masz na myśli...:)
UsuńJasne!
UsuńStefana!
Tak myślałam, Stefan wygląda mi na gościa z wyobraźnią, to jego kłiii!!! Kłi!!! o tym świadczy.
UsuńNo tak właśnie myślę!
UsuńAaaaa
OdpowiedzUsuńTaką żonę ciężko będzie znaleźć!
Myślisz, że to z powodu żelek, hi, hi?
UsuńNieeeee
UsuńRaczej bakuganów!
może jakaś desperatka się znajdzie i przytacha ze sobą nie dość że torbę pełną żelek (żelków?) to i paczuszkę z bakuganami:)
UsuńŚwietny tekst. Cały czas się śmiałam. Ale z drugiej strony przypomniało mi się moje dzieciństwo. Kiedyś wykorzystywałam psa mojej cioci jako konika dla maskotek ;) Na szczęście psina była wyrozumiała i mnie lubiła, bo inaczej byłoby nieciekawie, to rottweiler był! Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńJa przebierałam kota w sukienki lalek, ale on nie był zbyt wyrozumiały:) W sumie to wcale mu się nie dziwię, sama bym siebie podrapała na jego miejscu. Na całe szczęście kot to nie rottweiler więc wyszłam z konfliktu tylko powierzchownie ranna:)
UsuńNa szczęście. Ale chyba pieski jednak bardziej wyrozumiałe są niż koty. Własnego, całkiem niedawno przebierałam w firankę i cały czas mnie lubi ;)
Usuń