piątek, 16 listopada 2012

Nostalgia per il sole czyli co się dzieje gdy zaczynam tęsknić.

 Nie wiem czy dobrze napisałam po włosku... Nostalgia per il sole miało znaczyć, że tęsknię za słońcem. A tęsknię z dnia na dzień coraz bardziej! Więc dzisiejszy post, tak na przekór wszystkiemu będzie słoneczny. A co! I włoski. Przynajmniej częściowo. Bo moi drodzy do napisania go nakłoniła mnie nie tylko burość za oknem, ale sam rodowity Włoch, pan Ernesto. Od października bowiem uczęszczam na naukę języka włoskiego. Nie bójcie  się, nie zamierzam się tu bynajmniej chwalić postępami, bo zaiste jak na razie nie ma czym:) Obawiam się, że lata podczas których nic nie musiałam i robiłam to na co miałam ochotę poskutkowały niestety tym, że mój mózg się rozleniwił i zapamiętywanie słówek, zwrotów, reguł idzie mu nad wyraz opornie. Ale nie o tym miało być, a o chwili gdy pan Ernesto opowiedział nam jedno ze swoich wspomnień z dzieciństwa. Szczerze mówiąc te momenty na lekcjach podobają mi się najbardziej, gdy znienacka okazuje się, że pomiędzy słówkami i dialogami pojawia się jakaś włoska historia. Gdyby były zajęcia polegające na snuciu opowieści przez prowadzącego chyba bym się zapisała! Mam wrażenie, że chodzi tutaj o to, że jako osoba pisząca wykształciłam w sobie wrażliwość na wychwytywanie takich perełek. To dzięki nim rodzą się nowe historie, nowi bohaterowie, powstają pomysły. No tak jak zwykle zbaczam z tematu. Tak więc wracając do opowieści... Zaczęło się od tego, że słońce jest żółte:) No naprawdę! Jako osoba bardzo początkująca uczę się właśnie takowych zwrotów i gdy przeczytałam że: il sole è giallo, pan Ernesto na tablicy napisał, że polenta też jest żółta i zapytał czy wiemy czym owa polenta jest. Wiedziałam, że to potrawa włoska. I wtedy popłynęła opowieść. Brzmiała mniej więcej tak:

Gdy pan Ernesto wcale jeszcze nie był panem tylko małym chłopcem i mieszkał ze swoją rodziną we Włoszech w zimowe poranki jego mama wstawała o świcie i czarowała. Uprawiała magią kuchenną. Mama gotowała w wielkim garnku wodę i wsypywała tam przechowywane w torbie słońce w proszku. Gdy zaspane dzieci, a było ich sporo, wchodziły do kuchni na stole czekała już na nich parująca, rozłożona na desce, kontrastująca z szarością zimową, słoneczność. To była właśnie polenta, którą teraz dorosły pan Ernesto wciąż wspomina z dużą tkliwością. Kojarzy mu się nie tylko z Italią i rodzinnymi posiłkami  ale również z cudowną czarodziejką, która umiała w pochmurne poranki podać swoim dzieciom słońce na talerzu. Nic dziwnego, że myśląc o mamie zawsze czuje słoneczne ciepło. Ciepło które najmocniej grzeje w okolicach serca.

To oczywiście opowieść pana Ernesto ubrana w moje słowa, ale ja tak właśnie to zobaczyłam. Kuchnię, w której w zimowe poranki z miłością wyczarowuje się promienne dania.
Ale jeżeli myślicie, że to koniec polentowej historii jesteście w błędzie. Tyle tylko, że teraz będzie mniej wzruszająco:) Bo ja słuchając o polencie doznałam skojarzeń z moją ulubioną włoską książką kucharską i jakoś tak wydało mi się, że potrawa ta nie była wpisana w kategorie łatwą. Podzieliłam się tym skojarzeniem, ale pan Ernesto stwierdził, że ta polenta, która oni jadali była dość prosta w przygotowaniu. Przyjęłam to na klatę, bo przecież nie będę się spierać z rodowitym Włochem jak przyrządza się włoskie jedzenie, ale ten kto już mnie trochę poznał wie, że nie byłabym sobą gdybym tak to zostawiła:) Po powrocie do domu, kto zgadnie, co zrobiłam? Rzecz jasna pognałam do książki i sprawdziłam jak to z tą polentą jest. I okazało się, że ma wpisaną trudność średnią. Przeczytałam przepis. Brzmiał mniej więcej tak: Zagotuj osoloną wodę na gotującą wrzucaj mąkę kukurydzianą wciąż mieszając by nie utworzyły się grudki. Rzeczywiście nie brzmiało to skomplikowanie. Coby się upewnić poszukałam jeszcze w Internecie. Wszędzie wyglądało to mniej więcej tak samo. Doczytałam też, że można kupić polentę instant, ale z miejsca uznałam, że za instant to ja dziękuje i jak mam robić to od podstaw. Tak, tak, kochani, bo oczywiście było wiadomo do czego owa fascynacja polentowa doprowadzi: do sprawdzenia na własnej skórze tudzież talerzu jak to się robi i jak smakuje. I od razu mówię jeżeli ktoś mi powie, że polenta jest łatwa to nie ręczę za siebie i mogę pogryźć albo w inny sposób trwale okaleczyć! To jest jedyna potrawa przeze mnie przyrządzona, która doprowadziła do tego, że porobiły mi się odciski na rękach. No dobrze nie rękach tylko na ręce, prawej, lewa za to mało mi nie odpadła.  Bo polentę należy w trakcie gotowania cały czas mieszać. Cały czas czyli mniej więcej godzinę podczas której masa w garnku gęstnieje i z minuty na minutę wymaga więcej siły od biednego mieszającego. Drugą ręką trzyma się garnek coby nie jeździł po kuchence w trakcie mieszania. Już się nie dziwię, że Włosi wymyślili specjalne maszynki do gotowania polenty. Gdybym miała ją często przyrządzać też pewnie wynalazłabym coś takiego. Co więcej w czasie gotowania tak jak już pisałam masa gęstnieje i zaczyna bulgotać wypuszczając z polentowych odmętów bąble pękające i  wybuchające niczym miniaturowe złociste wulkaniki. Każdy taki wybuch groził, że gorąca masa w końcu znajdzie się na mojej ręce, ba czasami na groźbach się nie kończyło i nie będę lepiej mówić co wtedy mamrotałam pod nosem, domyślcie się sami. Ale w końcu dopięłam swego i polentę ugotowałam. i nawet udało mi się jej nie przypalić:) A oto rezultat:

Oczywiście to niewielka część zawartości garnka:) Jeżeli chodzi o walory smakowe, to jest to dość ciekawa alternatywa dla ziemniaków albo kasz. Polentę zjedliśmy z gulaszem i połączenie było bardzo udane. a przy okazji danie to ma dość ciekawą historię. Otóż podobnie jak kiedyś ziemniaki uratowały głodująca Rosję tak i polenta pomogła utrzymać się przy życiu mieszkańcom Friuli - Wenecji Julijskiej, która to od XV do XVIII wieku zdominowana była przez pobliską Wenecję  Wenecjan mieszkańcy Friuli interesowali głównie jako tania siła robocza, nie dbano o ludzi, skutkiem tego były coraz większa nędza, głód i śmiertelność. Nie wiadomo czy w końcu nie wymarliby wszyscy ciemiężeni mieszkańcy Friuli, ale uratowała ich... Kukurydza przywieziona z Ameryki. Było to łatwe w uprawie zboże i własnie wtedy zaczęto z niej przyrządzać polentę, którą mimo wszystko jada się w tych rejonach do dzisiaj. Mimo wszystko, bo kiedyś polenta nie cieszyła się zbyt dobra opinią. Właściwie do XX stulecia stanowiła jedyne pożywienie dla ludności północnych Włoch, a że pozbawiona była wartości odżywczych i witamin żywiący się nią ludzie chorowali na awitaminozę, która z kolei prowadziła do poważniejszych schorzeń (chorowano na pelagrę). Teraz polentę podaje się z serem, rybami, mięsem i innymi pełnowartościowymi składnikami więc zagrożenie awitaminozą nie występuje. Czytając o polencie (mówiłam wam, że jak już zacznę grzebać w temacie to trudno mi przestać:)) dowiedziałam się również, że specjalnością Wenecji Julijskiej jest danie zwane frico. Sporządza się go ze świeżego sera montasio (jadł ktoś? Jak tak to proszę napiszcie jak smakuje!) smażonego na maśle z ziemniakami i cebulą. W 1996 roku usmażono największe frico na świecie, które  ważyło bagatela 300 kg! Patelnia na której je smażono ważyła 600 kg! Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić nawet nie samo danie ale tę gigantyczną patelnię! Toż musiała wyglądać monstrualnie! Dobrze kończę już bo w związku z polentową obsesją sięgnęłam do Sekretów włoskiej kuchni autorstwa Eleny Kostioukovitch i mogłabym tak jeszcze długo pisać o Friuli... To właśnie z tej książki pochodzą wiadomości dotyczące polenty:) A jeżeli ktoś miałby  ochotę dorobić się odcisków tudzież zamiast na siłowni potrenować w kuchni podaję przepis:

Podstawowa polenta:

Porcja na 4 osoby. Czas przygotowania 5 min. Czas gotowania 50 - 60 minut. Poziom trudności średni.

2 i 1/2 litra wody
2 łyżki stołowe gruboziarnistej soli morskiej*
3 i 1/2 szklanki (450 g) gruboziarnistej mąki kukurydzianej

*sugeruję dodac mniej soli, moim zdaniem dwie łyżki to trochę za dużo:)

Zagotuj osoloną wodę w dużym garnku o grubym dnie. Stopniowo dodawaj mąkę kukurydzianą, cały czas szybko mieszając trzepaczką, żeby zapobiec tworzeniu się grudek. Gotuj polentę na dużym ogniu, cały czas mieszając ją długą drewnianą łyżką. W pewnym momencie polenta zacznie odstawać od brzegów garnka, na których utworzy się cienka warstwa chrupkiej skórki. Potrawę należy mieszać bez przerwy przez cały czas gotowania, czyli 50, 60 minut. Podawaj na zimno lub gorąco zgodnie ze wskazówkami w przepisach.
Smacznego!

18 komentarzy:

  1. Ja wyczarowuję rano słońce z kaszy jaglanej - szybko, bez odcisków i pysznie;) A jak rodowicie;) Poleć panu Ernesto, przestawi się na jagiełki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaszę jaglaną uwielbiam:) A że rodzima to fakt, mój mąż twierdzi, że kasza jest zgodna z naszymi historycznymi uwarunkowaniami jedzeniowymi, to znaczy jest z nami od prawieków i dobrze nam robi:)

      Usuń
  2. Przepiękna historia pana Ernesto. Ogromnie się wzruszyłam. To takie właśnie chwile stanowią czasem o naszym życiu, o tym kim będziemy. Każdy powinien mieć właśnie takie wspomnienia z dzieciństwa.

    I zaraz wyobraziłam sobie jak wstaję o czwartej/ piątej rano, by ugotować moim dzieciom taką właśnie polentę, co by to słońce na talerzu miały w pochmurny listopadowy poranek. Wyszło mi, że nie powinnam wcale się kłaść spać, bo ostatnio to markuję do drugiej w nocy. Wniosek - czyżby kobiety dawniej były bardziej zorganizowane? A może to tylko ja nie mogę dobrze rozplanować czasu?

    A sama polenta wygląda smakowicie, więc może kiedyś się skuszę, żeby tę godzinkę przy garnku postać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia tak przemówiła do mojej wyobraźni, że w końcu musiałam ją napisać:)A co do czasu to Halinko pocieszę cię, że ja mam ten sam problem. Skurczył się i biegnie jak szalony. U mnie dzieci nie mają szans na taka polentę z rana jeżeli już to raczej na kolację. Rano to najlepszy byłby kuskus błyskawiczny:)
      A polentę polecam dobra jest również smażona następnego dnia jak już porządnie zastygnie.
      Pozdrawiam cieplutko i tematycznie słonecznie:)

      Usuń
  3. To ja będę wrednie podsycać płomień Twojego zapędu kuchenno - włoskiego:) Czytałaś "Smaki Północnej Italii" Marleny de Blasi? Tam jest kilka przepisów na polentę, różne wersje. Poza tym mnóstwo innych pysznych receptur, jak czytałam to mi ślinka ciekła cały czas. A jeszcze są "Smaki Południowej Italii".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba zemsta za historię smaku, hi, hi:) Mam Marlenę de Blasi na półce, ale tylko jedną. Właśnie mi przypomniałaś o braku drugiej więc udało ci się załączyć we mnie przycisk podpisany: chcę! I coś narobiła kobieto?
      Pozdrawiam i uściski przesyłam!

      Usuń
  4. Byle do 21 grudnia (przesilenie zimowe)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że napisałaś byle do grudnia, a nie do wiosny, bo do tego pierwszego może uda mi się przetrwać:)

      Usuń
    2. Do wiosny tez przetrwasz, już coraz blizej:) Klimat się podobno ociepla, to może wcześniej przyjdzie.

      Usuń
  5. Dlatego w okresie listopad-luty raz na kilka-kilkanaście dni muszę iść chociaż na 5 minut do solarium, chrzanie opaleniznę, ale żeby się wygrzać i mam wrażenie, że tam ładuję baterię.
    A polenty nigdy nie robiłam, że też ci się chciało:)
    Do mnie teściowie z Grecji przyjechali, więc teściowa w kuchni się wyżywa i chociaż tak mam trochę greckiego słońca.
    Byle do wiosny:)

    OdpowiedzUsuń
  6. O ależ ci dobrze:) Czy Twoja Teściowa nie chciałaby przypadkiem wpaść do mnie? Może i ja się skuszę na wygrzanie kości, inspirująco brzmi to ładowanie baterii:)

    OdpowiedzUsuń
  7. niewinny czarodziej17 listopada 2012 15:14

    Bardzo włoskie opowiadanie :-) Ofiarowałaś nim trochę słońca. Dziękuję . Słońce w proszku , garnek pełen słońca - pięknie .
    Kiedyś zasłyszałem podobną kulinarną opowieść . Był czasy , gdy w w wiejskich domach Toskanii bywało bardzo biednie . Kruszono wówczas na maleńkie drobinki stary chleb , kładziono go na rozgrzany na patelni olej oraz dodawano oregano . Gdy małe drobinki chleba zamieniły się w mini grzanki , kładziono odpowiednie porcje na na talerzach . Następnie na grzankach lądowały bardzo cienko pokrojone pomidory . Ich zimny sok , wnętrze mieszało się z gorącym chlebem . Rewelacja . Ja dodaję pokrojone plasterki boczku ( 1/1 cm . ) Do tego rodzina , przyjaciele , najlepiej dwa pokolenia , dobrze jak pod stołem śpią dwa psy , koty , świeczki , wino no i oczywiście biały obrus .
    Pozdrawiam serdecznie .
    NC

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepis wykorzystam łącznie z fragmentem o rodzinie i przyjaciołach:) Nawet psa i kota nie zabraknie:)
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  8. Dla mnie polenta wyglądem przypomina nieco budyń śmietankowy.
    :-) Poza tym, myślałam, że jest to potrawa czysto amerykańska. Myślę, że i mnie by posmakowała, bo kukurydzę bardzo lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smak ciekawy, odsmażona pyszna, a konsystencja rzeczywiście taka trochę budyniowa:)

      Usuń
  9. interesujące to cudo kulinarne;-)
    warto nabawić się odcisków, choć myślę że nawet jakbyś miała 5 godzin spędzić przy kuchni mieszając to i tak być tego dokonała, to zdaje się nazywa pasja gotowania;-)
    a ten włoski to ciekawa sprawa, życzę sukcesów w "szlifowaniu" języka;-)
    mi od zawsze podobał się język hiszpański, ale głowy do języków nie mam kompletnie;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że we mnie Basiu wierzysz, ale nie wiem czy 5 godzin bym wytrzymała. Po tej godzinie już rąk nie czułam, ale za to jaka byłam dumna gdy zakończyłam polentowy eksperyment sukcesem:) Niestety obawiam się, że ja też nie chwytam włoskiego w lot, ba raczej w tym względzie jestem wyjątkowym nielotem, ale będę próbować, może w końcu coś z tego wyjdzie:) W sumie to uczę się dopiero drugi miesiąc trudno żebym po takim czasie płynnie po włosku mówiła... No przynajmniej tak sobie to tłumacze i tego będę się trzymać.
      Pozdrawiam

      Usuń