środa, 20 lutego 2013

O tym jak doszłam do wniosku, że cofnąć się w czasie chcę za jakiś czas czyli rzecz o ziemiańskim świętowaniu.

Ziemiańskie święta i zabawy kusiły mnie od momentu gdy tylko wyjęłam je z koperty, którą zostawił u mnie uśmiechnięty pan kurier. Zresztą zorientowaliście się już zapewne, że lubię opowieści z lat dawnych, lubię zaglądać do starych domów z tradycjami, poznawać obyczaje, których w dniu dzisiejszym już się nie uświadczy  a nawet jeżeli jakieś przetrwały to raczej w szczątkowym zarysie, ledwo słyszalnym echu. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu zasiadłam do czytania świętowania zatraciłam się w nim zupełnie. I tu chciałabym z miejsca powiedzieć, że cofam swoją deklarację, którą zapewne gdzieś we wcześniejszych postach zamieściłam, dotyczącą cofnięcia się w czasie i zobaczenia na własne oczy tego życia, które tak mnie pociąga i do którego tęskni jakaś część mej duszy. Cofam i to z absolutną pewnością. Za nic nie chcę się przenieść! Nie w ogóle ale dopóki nie zrobię sobie listy rzeczy, które umieć powinnam i zanim ich nie opanuję przeniesieniu mówię stanowczo nie! Bo to przecież logiczne, że jak już się przenosić, doświadczać dotykać to nie jako panna służąca albo jakaś praczka czy kucharka, tylko panna z dworu jednym słowem arystokratka:) A gdyby tak się stało to z miejsca... Cóż nie ma co ukrywać, że bym się skompromitowała. Bowiem pan Tomasz Adam Pruszak w Ziemiańskich świętach i zabawach sporo miejsca poświęca czasowi karnawału. I to nie tylko tego białego następującego po Bożym Narodzeniu, ale też temu zielonemu, który był karnawałem wiosennym. I opis balów i zabaw dał mi jasno do zrozumienia jak wielka przepaść dzieli tamte czasy od naszej rzeczywistości. Bo moi drodzy kto z Was umie tak po prostu zatańczyć: kadryla, mazura czy walca figurowego? A ta umiejętność była bardzo istotna, bo jak pisała Janina z Puttkamerów Żółtowska: "Taniec zawsze należał u nas do narodowych obrządków, postawa w tańcu decydowała o połowie małżeństw, a najświętobliwsze matrony czuły nieprzeparty pociąg i podziw dla pierwszego mazurzysty wśród młodzieży. ... powodzenie panny ustalało się bardzo prędko i zależało od jej urodzenia, urody i dobrego tańca". Kto z Was wie co wypada a co nie wypada? A wypadało i nie wypadało naprawdę wiele:) Na przykład nie uchodziło żeby panna na balu pokazała się dwa razy w tej samej sukni. Jeden bal - jedna toaleta. Dla tych biedniejszych było to nad wyraz uciążliwe i zmuszało do kombinacji. Helena z Zanów Stankiewiczowa, która miała suknię balową z przezroczystej markizety na obcisłym jedwabnym spodzie tak opisała swój sposób: "[...] farbowałam sukienkę na coraz to inne kolory  i nikt by się nie domyślił, że to wciąż ta sama sukienka. Kupowałam w sklepie kolorową krepinę, bibułkę, z której robiło się abażury, moczyłam ją, a potem do tej wody wkładałam suknię. Raz była zielona, raz niebieska, a jeszcze innym razem -różowa. Po balu gotowałam ją aż znów robiła się biała".
Suknia z 1936 r (pismo Bluszcz)
Poza tym pannom nie można było tańczyć tylko z jednym kawalerem, ponoć zatańczenie dwa razy z tym samym młodzieńcem to było wszystko na co dobrze wychowana panienka mogła sobie pozwolić  Takie przechodzenie z rąk do rąk gwarantowało dziewczęciu, poznanie wielu kawalerów, z których każdy mógł okazać się godnym pretendentem do jej ręki. Bo przecież nie było dla nikogo tajemnicą, że bale karnawałowe w szczególności ważne były dla rodzin posiadających panny na wydaniu. Nie bez kozery zabawy te określano jako: "doroczny targ dziewcząt", albo "rynek małżeński". To jak zadebiutowała i w jakim stylu weszła w świat nierzadko stanowiło o jej powodzeniu w przyszłości. W nie lepszej sytuacji byli kawalerowie (choć oni przynajmniej mieli mniej zachodu z ubiorem - strój odpowiedni na bale był drogi, ale mężczyzna mógł się w nim pokazywać dowolną ilość razy nie rażąc tym nikogo). Chłopcy zaczynający bywać byli bardzo pilnie obserwowani przez starsze panie siedzące zazwyczaj pod ścianami i mające na wszystko oko. Kobiety te, które pilnie śledziły danserki i danserów żartobliwie zwano "matronami kanapowymi" i od nich w dużej mierze zależało to jak kawalera będą postrzegać rodziny panien. Jerzy Odrowąż Pieniążek pisał o tym tak:
"Musiałem się ogromnie pilnować, żeby nie strzelić jakiejś gafy, pamiętać dokładnie, która mama tej lub innej panny - córki, bo trzeba było cmokać bez blefu w rękę. Można zresztą było sobie pozwolić w zamieszaniu na pocałowanie we własny palec, ale... należało zapamiętać  która matka dawała dla córki bal lub przyjęcie, gdzie powinno się było i kiedy lokajowi bezwzględnie wściubić bilet wizytowy[...] Latało się więc z wywieszonym ozorem z jednego balu na drugi, siedząc zawsze z reguły nie krócej niż kwadrans, żeby zdążyć na wszystkie. Nieobecność na jakimś mogła być uważana za przejaw złej formy i lekceważenie kogoś, więc unikano tego".
Suknia z 1936 r (pismo Bluszcz)
Co więcej jeżeli kiedyś, jakimś cudem znaleźlibyście się jednak w tamtych czasach i zupełnie przypadkiem bylibyście pannami na wydaniu to zaproszenie przez waszych rodziców kawalera do kolacji na balu powinno dać wam do myślenia:) Znaczyło to bowiem ni mniej ni więcej, że rodzice są mu przychylni. A jeżeli taka sytuacja powtórzyłaby się jeszcze dwa razy moglibyście być już pewni, że mają wobec takiego panicza poważne zamiary. A jak wiadomo wtedy wola rodziców była święta i rzadko się z nią dyskutowało. Nawet jak przyszły mąż był łysy, brzydki i niewyględny. Z reguły nadrabiał to innymi pozytywami zazwyczaj niestety prozaicznie określanymi zasobnością portfela. O dobieraniu współmałżonków, swatach, zaręczynach, ślubach i weselach pan Pruszak pisze bardzo obszernie i ciekawie. Wspomina na przykład o tym, że bardzo często matki panien na wydaniu miały już upatrzonych odpowiednich młodzieńców i nie wahały się biegać za takim co to im w oko wpadł i wychwalały go pod niebiosa. Niestety zdarzało się, że ów młodzian okazywał się już zajęty i matki wracały z takiej nagonki zdruzgotane i załamane. Swatami jak to zwykle bywa zwykle zajmowały się starsze damy, ale zdarzały się też wyjątki. Na przykład Karol Donimirski miał zwyczaj  zapraszać panny do tańca, a potem po kilku obrotach oddawał je upatrzonemu kawalerowi:) Niestety tak jak już wcześniej wspominałam często o małżeństwie decydowali rodzice nie pytając młodych o zdanie. Maria Czapska pisząc o zwyczajach z połowy XIX w mówi: "o wyborze męża w owe czasy decydowali rodzice.[...] Panna po przekroczeniu lat osiemnastu musiała wyjść za mąż nie zwlekając, bo nie miała innych widoków, jak tylko wegetację przy rodzicach[...]." W końcu XIX w. jedna z dobrze urodzonych panien przed ślubem z zamożnym kuzynem"[...] zalewała się łzami, darła welon i do ołtarza poszła pod przymusem". Jej matka uważała tak jak wiele innych kobiet, że córkę zadowolą "suknie, brylanty i fortuna męża".  Jednak nie zawsze tak się działo. Niekiedy młodzi mimo sprzeciwu rodziny umieli postawić na swoim. Maria Tarnowska opisała rozmowę swojego ojca Włodzimierza księcia Światopełk - Czetwertyńskiego z przyszłym teściem Sewerynem hrabia Uruskim. A było to tak:
"Do mego dziadka romantyzm sytuacji w ogóle nie przemawiał. Gdy przyszły zięć zjawił się, odziany w surdut i cylinder stosowny dla konkurenta, nie został mile przyjęty.
- Preferisco morir mille volte! [po moim trupie] - grzmiał dziadek, który w chwilach wielkiego poruszenia mówił po włosku nawet wówczas, gdy przyszło mu skarcić polskiego kucharza. - Jak pan śmie, młodzieńcze, starać się o rękę mojej córki? O ile mi wiadomo, jest pan bez środków do życia, a pańska przeszłość jest kompromitująca. Nie pozwolę by poślubiła łowcę posagów, z którym będzie nieszczęśliwa po kres swoich dni.
Duma mojego ojca została okrutnie zraniona; jeszcze bardziej ucierpiały jego uczucia patriotyczne, zabrał więc cylinder i odszedł, nie próbując się bronić. Przez wspólnych znajomych przekazał ukochanej, że dostał kosza. Dał także do zrozumienia, że zamierza wyjechać z kraju, by nie stać jej na drodze do szczęścia, ale nigdy się nie ożeni i nie zapomni o swej miłości. Mimo to powiedzenie: <<chcieć to móc>> okazało się prawdziwe"
Fakt. Młoda hrabianka tym razem nie ustąpiła. Po 48 godzinach odmawiania jedzenia i nieustającego płaczu poszukała pomocy i wsparcia u swojej babki i z jej pomocą postawiła na swoim i ślub się odbył:) Swoją drogą wypowiedź strasznego dziadunia bardzo mi się spodobała:) Chyba pokażę ją Kubusiowi z delikatną sugestią nauczenia się jej na pamięć, bo gdyby na przykład Zuzanna miała jakiegoś nieodpowiedniego konkurenta byłaby jak znalazł:) Wyobrażacie sobie jaką by miał minę dzisiejszy młodzian gdyby usłyszał taką tyradę? Rzecz godna przetestowania:)
Poza balami, ślubami i zaręczynami w Ziemiańskich świętach mnóstwo jest informacji i barwnych opisów, polowań, chrzcin, zielonych świątków, sukien panien i strojów kawalerów. Mnóstwo anegdot i historii dotyczących zwyczajów, które były w owych czasach jak najbardziej naturalne i zwyczajne, gdy tymczasem dla nas są całkowicie nieznane choć jak zwykle w takich przypadkach budzące ogromna nostalgię. Książka pana Tomasza warta jest przeczytania tym bardziej, że mogę zagwarantować, że nie jest to lektura jednorazowa. Toksiązka do której chętnie się będzie wracać by za każdym razem znaleźć w niej coś całkowicie nowego i skłaniającego do zadumy i lekkiej tęsknoty za tym co było i minęło.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję pani Marcie i Wydawnictwu PWN

13 komentarzy:

  1. Pamiętasz, że obiecałaś pozaznaczać coś dla mnie i pożyczyć???????

    Obieeecaaałaaaaśśśś :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech nie wrzeszczy! Pewnie, że pamiętam:) I co więcej słowa dotrzymam:)

      Usuń
    2. Ciesz się, że nie tupię!

      Usuń
  2. Zgadzam się. Przenieść jak najbardziej, ale w charakterze arystokratki, te wszystkie bale, śluby, choć jour fixy brzmią okropnie. Ta wypowiedź dziadunia była świetna, z tego co pamiętam on tam często po włosku nawijał, w chwilach oburzenia. Tyrada wobec konkurentów Zuzanny jak najbardziej na miejscu. Choć w moim przypadku, wystarczał fakt, że ciotka jest policjantką i ma broń. Skutecznie działało na wszelkich nieodpowiednich absztyfikantów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo Magdo, to ja może w wyjątkowych przypadkach będę mogła wypożyczyć tę ciotkę albo choć jej ideę i niecnie ją wykorzystać? Bardzo mi się podoba:) Taka ciotka policjantka plus tyrada strasznego dziadunia to dopiero byłby wybuchowy koktajl!

      Usuń
  3. Ha! jeszcze nie tak dawno ogladalam z mamą film w którym to był bal z pięknymi tańcami i omawialiśmy wspólnie jaką to kiedys trzeba było posiadać umiejętnośc tych wszystkich układów, kroków. Nie to co teraz..
    dlaczego ja nie mam dostępu do tego typu książek?
    Co do odstraszania u mnie tą rolę pełni jeden z braci:) wiele razy dosc skutecznie pozbawił mnie wielbiciela:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga a patrzyłaś w bibliotekach? Czasami zamawiają. A jeżeli chodzi o tańce i te wszystkie "wypada lub nie" to byłam pod ogromnym wrażeniem. Zagubilibyśmy się w tamtej rzeczywistości jak nic, a otoczenie patrzyłoby na nas jak na buntowników i dziwolągów:)

      Usuń
    2. U mnie w bibliotece nawet porządnej literatury niestety nie ma:( bida z nedza.aż mi przykro,ze tak zaniedbana mamy.
      wracając do tańca ciekawa jestem czy funkcjonują szkoły nauki tych staropolskich:)

      Usuń
  4. Po przeczytaniu recenzji, tych fragmentów o balach i zabawach poczułam taki apetyt na kontynuację, że zamówiłam sobie ziemiańskie święta i już w przyszłym tygodniu będą u mnie:) Już nie mogę doczekać się lektury.
    Pozdrawiam Natalia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę Natalio, książka jest naprawdę warta przeczytania. Ciekawa jestem czy będziesz nią tak zachwycona jak ja:).

      Usuń
  5. Piękne czasy i bardzo ciekawe, zawsze jak oglądam jakiś stary film, a tam panny okiem rzucają na kawalerów, panowie galanciki, tańce :) ... to wypada, tego nie :) A dziś ... czy coś nie wypada?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak to jest takie hmmm... Pociągające? I chyba teraz niespotykane niestety:) Teraz to wszystko raczej uchodzi i coraz mniej człowieka dziwi. I szczerze mówiąc nie do końca mi się to podoba.

      Usuń
  6. No jedno się nie zmieniło do dzisiaj, panom wystarczy jeden góra dwa garnitury i obskoczą w nich wszystkie nadarzające się imprezy w przeciągu kilku lat;-)
    Co do nas całe szczęście te obostrzenia "imprezowe" są teraz troszeczkę lżejsze;-)
    Najbardziej spodobało mi się stwierdzenie o wegetacji przy rodzicach....no cóż spojrzałam prawdzie w oczy, wegetuje tak, bo osiemnastkę dawno mam za sobą hihihihihihi;-D
    Jak zawsze potrafiłaś Kochana zachęcić do książki, może nawet ta pozycja trafi na moją półkę, bo w bibliotece jej nie ma.

    OdpowiedzUsuń