poniedziałek, 22 lipca 2013

O tym co mnie zastanawia i zegarze co to czasu nie liczy

Tak wygląda Poldek, choć nie ma kluczyka. Zdjęcie nie jego, bo mi mąż
z aparatem wybył:)
Zdjęcie pochodzi STĄD
Trochę mnie tu nie było. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pracuję jak dzika. A jak nie pracuję usiłuję sprostać zadaniom matki, której sześciolatek siedzi w domu i nudzi się śmiertelnie. A potem dla odmiany znów pracuję. Cierpią na tym książki, które czekają na przeczytanie, cierpi mój blog porzucony i zaniedbany bidulek. Ale jeszcze moment, jeszcze chwilka i wszystko wróci do normy:) Oczywiście będę robiła co w mojej mocy żeby tu zaglądać jak najczęściej. A i od razu melduję, że ze zbiorkiem wszystko w porządku, choć dopiero kończymy go składać. Dopadł nas mały poślizg, ale nic to. Wszystko jest pod kontrolą.
A teraz tak szybciutko o tym co mnie trapi. Otóż trapi mnie, że z nami (czyli ze mną i z Kubą) wyraźnie jest coś nie w porządku. I że musimy coś ze sobą zrobić. Zmienić image na ten przykład. Szczególnie jak będziemy wybierać się do zegarmistrza. Bo właśnie tam nabawiłam się tego niepokoju, który mnie dręczy do tej pory. Otóż kilka dni temu staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami zegara kominkowego. Zegar nabyliśmy drogą kupna od jakiegoś zarośniętego jegomościa na Kole. Jegomość prawdomównie przyznał się, że nie wie czy zegar chodzi i że nie ma kluczyka i że w ogóle. Zegar stał na rozwiniętej na ziemi płachcie i błagał mnie żebym nie odchodziła. Prawie że widziałam, jak wyciąga do mnie swoje wskazówki w błagalnym geście. Ale jeszcze wtedy się trzymałam. Jak nie wiadomo czy chodzi to może jednak nie warto - myślałam chodząc dookoła zegara, gdy tymczasem sprzedawca zajął się kuszeniem mojego męża. Co chwila coś tam spuszczał, zachwalał i ogólnie mamił jak prawdziwe mamidło. I nie wiem jakby się to skończyło gdyby nie to, że nierozważnie wzięłam ów zegar do rąk. I stało się. Pogłaskałam go po jego zegarowej główce i już wiedziałam, że byłabym bez serca odstawiając go z powrotem na płachtę i skazując na dalszą tułaczkę i bezdomność. Cóż mój bzik starociowy owładnął mnie bez reszty. Zegar został zakupiony. Jako dwójka zapaleńców i ludzi ćwiczących się w optymizmie z miejsca znaleźliśmy mnóstwo powodów do radości. A bo przecież taki ładny i stary i nasz! Potem odkryliśmy, że bije, ale jak bije! Cudnie rzecz jasna, bo jak inaczej mógłby bić NASZ zegar. Z miejsca został nazwany Poldek (bo to zegar typu Napoleon). Pan, którego odnaleźliśmy na Kole obejrzał go dokładnie powiedział, że brakuje mu wahadełka i trzeba go trochę z wierzchu dopieścić i określił stawkę. Pomyśleliśmy sobie ok. Pan panem, stawka stawką, ale może nasz otwocki zegarmistrz powie nam coś innego, albo będzie konkurencyjny. I tu zaczyna się opowieść właściwa. Tak jak postanowiliśmy poszliśmy do naszego miejscowego zegarmistrza. Najpierw z pytaniem czy w ogóle zajmuje się takimi starymi mechanizmami. Wchodzimy. Pan obrzuca nas nieuważnym spojrzeniem i mruczy: słucham. No więc mówimy mu, że właśnie zakupiliśmy, ale nie chodzi i czy mógłby.... A na to pan spojrzawszy na nas przelotnie stwierdził dobitnie i z lekką naganą w głosie: chińszczyzny nie robię! Spojrzeliśmy z Kubą po sobie i niezrażeni tłumaczymy od nowa, że ok., ale my nie z chińszczyzną, że kupiliśmy itd, itd. Pan wysłuchał nas do końca i obdarzył nas przeciągłym westchnieniem i bardzo wolno powiedział, że on wszystko robi ale chińszczyzny nie. Tutaj nie zdzierżyłam i burknęłam, że zegar jest przedwojenny i czy w związku z tym mógłby spojrzeć. Na to pan stwierdził, że oczywiście o ile to nie chińszczyzna. Opadło mi wszystko nie tylko ręce. Wyszliśmy stamtąd otumanieni. Uważnie popatrzyliśmy na siebie. Wyglądaliśmy w miarę normalnie. Na mój gust oczywiście, bo za gust pana zegarmistrza nie odpowiadam. I tak cały czas się zastanawiam o co w tym wszystkim chodziło. Może pan zegarmistrz wie... Może ta zmiana wyglądu jest jednak niezbędna... A może do zegarmistrza powinnam udać się w szpilkach, umalowana i w najlepszej sukni... Sama nie wiem i chyba w tej niewiedzy pozostanę. A Poldek stoi sobie na regale z książkami, z braku kominka rzecz jasna i ma się całkiem dobrze. Nadal nie chodzi, ale w sumie ponoć szczęśliwi czasu nie liczą:)

A jeszcze jedno: Edyto F masz rację!!! Hmm...  ......(tu zmilczę) ze mnie! Do tej pory nie mogę wybaczyć sobie swojego gapiostwa!!!!

9 komentarzy:

  1. Najwazniejsze, ze Poldek znalazl dom... ja tez mam zajec sporo ale nic mi sie nie chce i to jest przerazajace. Czekam spokojnie az mi minie. serdecznosci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja uwielbiam takie starocie. U dziadków moich, a teraz u ciotki wisi taki piękny ponad stuletni zegar i ogromnie się cieszę bo kiedyś będzie mój:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Poldek! Ślicznie:)
    Może przed Wami zamęczał zegarmistrza jakiś amator chińszczyzny i Wam się tak przez przypadek dostało:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może pan zegarmistrz za karę tam siedział i każdemu, kto wchodził, mówił, że chińszczyzny nie robi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo Poldek, dbajcie o niego, to zaszczyt użyć miejsca takiemu Poldkowi:) Na pewno wam się odwdzięczy...

    OdpowiedzUsuń
  6. wybaczam...jakom Edyta F. Twe gapiostwo :P
    :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam te starodawne zegary :) śliczne są i z duszą..Moja sąsiadka ma taki wiszący, zawsze do niej biegam i czekam aż będzie wybyijał dumnie godzinę:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedyś sama próbowałam naprawić stary zegar. W sumie to straszny rupieć był, zeżarty przez korniki, bez obudowy i w ogóle to był kawałek zegara. Pociągnęłam jedną sprężynkę, a potem osłupiała zobaczyłam scenę, jak z bajek Disneya, kiedy ktoś dobiera się do mechanizmu i nagle wszystko wystrzeliwuje we wszystkich możliwych kierunkach :D
    Zegar piękny :) a zegarmistrz dziwny jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  9. przepiękny ten zegar ,i to urocze że nadaliście mu imię. Mi ostatnio zepsuł sie pokojowy zegar ,może powinnam udać się na targ staroci i wyszukać takie cudeńko :)
    p.s czytam Pani 4 książkę ,wciągają :)))

    OdpowiedzUsuń