czwartek, 12 grudnia 2013

Czas honoru moim okiem

Nie wiem jak wy, ale ja czasem oglądam seriale. Ba prawdą a Bogiem lubię je oglądać, bo nie wymagają ode mnie długiego siedzenia przed telewizorem, zwykle nie wymagają też uważnego śledzenia akcji, bo czego nie widziałam to albo sobie dopowiem, albo domyślę się z kolejnego odcinka:) Ot takie miłe przerywniki. Ale jednym z niewielu, który obejrzałam, że tak się wyrażę hurtem, bo nie w telewizji, ale z internetu ciurkiem, był "Czas honoru". Oglądaliśmy go z Kubą popołudniami po kilka odcinków dziennie. Wciągnęliśmy się w sposób okrutny. Ale było to oglądanie przedziwne. Bo z jednej strony nie mogłam się oderwać. A z drugiej nieustannie zgrzytałam zębami gdy patrzyłam na poczynania bohaterów. Bo po pierwsze szlag mnie trafiał, gdy nasi cichociemni po dostaniu się do Warszawy urządzają sobie spacery po okupowanej stolicy w celu spotkania rodziny, bliskich, narzeczonych i innych bliższych i dalszych znajomych królika. Po drugie wyjść ze zdumienia nie mogłam, że Janek łazi non stop po getcie. Ot tak jakby to było takie proste! Po trzecie forma dostawania się do konspiracji też była zdumiewająca. Uproszczając wyglądało to niekiedy tak:
- O serwus! Nie znam cię, ale może chciałbyś pokonspirować?
- Pewnie czemu nie.
- No to fajnie! Idziemy zabijać Niemców!
Oczywiście przesadzam, ale wiecie o co mi chodzi. Poza tym trochę bawiło mnie to, że nasi bohaterowie, znani gestapo jak mało kto, non stop wysyłani są na akcje związane bezpośrednio z Niemcami, którzy doskonale wiedzą jak Janek, Bronek, Michał i Władek wyglądają. Jakby nie było innych dookoła. Ale tutaj rozgrzeszam twórców, bo to jednak główni bohaterowie, a serial też nie mógłby zatrudnić nieskończenie wielu aktorów. Ostatnia seria też spowodowała u mnie lekki zgrzyt, bo resztki oddziału AK ukrywającego się w lesie przypominają fajny wypoczynkowy obóz. Chłopaki wypasieni, zadowoleni, dla rozrywki rzucający nożem w drzewo. Czyści i schludni. Jednym słowem leśny piknik. Ale nie myślcie, że będę non stop krytykować. Ani mi to w głowie, bo serial pomimo tego, że czasami miałam ochotę rzucać pilotem w telewizor, polubiłam i oglądałam z dużym zainteresowaniem. Czasami ze zdumieniem. Bo jak już powiedziałam irytowały mnie pewne fragmenty. I jednym z takich powodów do irytacji był wątek z przepisywaniem grypsów. W pierwszym momencie mnie zatkało. No nie - pomyślałam - To już przegięcie! Toż to podziemie gdyby tak funkcjonowało to powinno upaść od razu pierwszego dnia! Na taki blef z przepisywaniem tajnych wiadomości nikt normalny nie dałby się nabrać! Twórcy scenariusza popłynęli! Ale nie byłabym też sobą gdybym nie zaczęła szperać na własną rękę. I jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że takowa akcja rzeczywiście była! Oczywiście trochę różniła się od tej pokazanej w serialu, ale jednak była! Tak samo jak zarażenie Władka tyfusem, było zainspirowane historią Stanisława Miedzy Tomaszewskiego. Została on aresztowany przez gestapo w 1941 roku. Osadzony na Pawiaku, nie mogąc już dłużej znieść przesłuchań poprosił o truciznę. Więźniowie z konspiracyjnej komórki miast podać mu śmiertelny specyfik zarazili go tyfusem. Następnie został przewieziony do szpitala zakaźnego, tam udał ostry atak wyrostka robaczkowego i został przetransportowany do szpitala na Woli, gdzie przeprowadzono pozorowaną operację w trakcie której Stanisław został zamieniony na wcześniej już przygotowane zwłoki. Następnie oznajmiono gestapo, że pacjent zmarł po operacji. Najbardziej niebezpiecznym fragmentem akcji było wydanie ciała Niemcom, ale i to się powiodło. Zwłoki zostały przyjęte, śledztwo zakończone. Wkrótce odbył się pogrzeb Stanisława Miedzy Tomaszewskiego podczas gdy on sam zaopatrzony został w owe dokumenty i rozpoczął nowe życie.
Odbiegając od akcji Czasu Honoru to w trakcie poszukiwań rożnych rzeczy znalazłam też opis niesamowitej akcji, która aż by się prosiła o włączenie do serialu. Oto jej opis zaczerpnięty STĄD:

Wczesna wiosna 1943 r. Dokładna data nieznana. Okupowana Warszawa. Jerzy Lewiński, ps. „Chuchro” – dowódca „Kedywu” Okręgu Warszawskiego musiał być tego dnia bardzo zajęty. Jego myśli zaprzątały kolejne egzekucje Polaków, które na ulicach Warszawy wykonywali Niemcy. Szykował plany akcji odwetowych za te barbarzyńskie, niczym nieuzasadnione akcje. Pięścią podziemia miały być oddziały dyspozycyjne Kedywu, którymi dowodził. Tego dnia otrzymał raport od nieznanego nam bliżej oficera AK, który przekazywał nietypową – nawet na warunki konspiracyjne – ofertę swojego bezpośredniego podwładnego. Po dłuższym wahaniu dowódca warszawskiego „Kedywu” przyjął ją.

Ofertę składał młody – 21 letni żołnierz AK Jan Kryst ps. „Alan”, przed wojną uczeń gimnazjum mechanicznego i harcerz, obrońca Warszawy we wrześniu 1939 r. Oferta złożona przez młodego konspiratora była dużym zaskoczeniem dla kapitana. Nawet w konspiracji były one rzadkością. Kryst kilka dni wcześniej otrzymał diagnozę lekarską, że jest chory na gruźlicę i zostały mu ostatnie chwile życia. Postanowił zginąć z bronią w ręku i wziąć odwet na Niemcach za ich okrucieństwa w Polsce. Kapitan długo się nie namyślał – po zbadaniu motywacji żołnierza postanowił dać mu do wykonania akcję wymierzoną w aparat bezpieczeństwa okupanta – gestapo. Uświadomił mu, że misja, którą ma wykonać jest samobójcza.

Wkrótce Kryst otrzymał dyspozycje od dowództwa „Kedywu”. Celem, w który miał uderzyć młody zamachowiec byli oficerowie gestapo. Miejscem ich likwidacji miała być popularna kawiarnia „Adria” przy ul. Moniuszki 10 – teraz lokal „nur für Deutsche”, a przed wojną jedno z ulubionych miejsc rozrywki warszawiaków, gdzie brylował m. in. gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Teraz spotykali się tam wysocy niemieccy funkcjonariusze z trupimi czaszkami na kołnierzykach i czapkach. Zadanie Krysta było pozornie proste – zabić jak najwięcej funkcjonariuszy gestapo i wycofać się z lokalu. Dywersanta miało ubezpieczać dwóch konspiratorów, którzy czekali na zewnątrz lokalu. Do środka, gdzie było pełno uzbrojonych Niemców miał wejść tylko Kryst.

Dlaczego nie użyto bomby? W tym wypadku Kryst miałby na pewno większe szanse na przeżycie. Tłumaczy nam to informacja Kierownictwa Walki Konspiracyjnej opublikowana w „Biuletynie Informacyjnym” po akcji Krysta: szedł wykonać zadanie z pełną świadomością tego, że zginie. Kierownictwo Walki Konspiracyjnej nie użyło bomby – tu bowiem nie chodziło o wytracenie Niemców bez wyboru. Chodziło o wyszukanie z pośród tłumu gości jedynie gestapowców i o ich uśmiercenie. Człowiek, który podejmował to zadanie wiedział, że z lokalu przepełnionego wojskowymi Niemcami żywym nie wyjdzie. W kieszeni ubrania miał pismo, zawiadamiające o powodach akcji, grożące wzmożonym odwetem jeśli bestialstwa gestapowskie nie ustaną.

Akcja
Godz. ok. 21:30. 22 maja 1943 r. Restauracja „Adria”. Niemcy bawili się na całego. Nastrój był wyjątkowy. Opisuje go włoski dziennikarz Alceo Valcini, który w tę noc gościł w „Adrii”. Gdy wszedł do lokalu wielka sala była wypełniona po brzegi. Oficerowie, żołnierze siedzieli przy wspólnym stole pijąc wino. Koło nich siedziało kilka brzydkich i niezgrabnych Niemek i kilka Blitzmädel [zmilitaryzowane kobiece oddziały niemieckiej pomocniczej służby łączności] we fioletowych pończochach. Żołnierze, jak się wydawało, bawili się świetnie i klaskali w ręce w odpowiedzi na głupie dowcipy konferansjera przybyłego z Monachium. Pożądliwie spoglądali na niefidiaszowskie , ale za to bardzo odsłonięte kształty tancerki produkującej się w Bolero Ravela. Kelnerzy uwijali się roznosząc naczynia, flaszki wina, wermutu, szklanki mięty i kufle piwa.

Kryst do wypełnionej po brzegi „Adrii” wszedł ok. 21:40. Musiał nie zdradzać oznak zdenerwowania, ponieważ został bez problemów wpuszczony do środka. Nie zajął stolika, lecz stanął pod słupem w pobliżu loży znajdującej się na środku sali. Co czuł w tej chwili – niestety nigdy się nie dowiemy…

Valcini nie zwrócił uwagi na stojącego pod słupem Krysta – najwidoczniej nie zwracał uwagi swoim wyglądem i zachowaniem. Wkrótce Włoch zajął stolik w pobliżu drzwi wejściowych. W czasie, gdy piruety tancerki przyciągały uwagę publiczności – wspominał Valcini - w środku Sali, gdzie dawano program, usłyszałem strzał – najpierw jeden, potem drugi, trzeci, czwarty, piąty… O parę kroków ode mnie, po prawej stronie zrobił się zgiełk. Przewracano stoły, naczynia, stołki, butelki. Wycie i krzyki. Po kilku minutach grupa żołnierzy poruszonych do ostatnich granic utorowała sobie przejście wśród tłumu krzycząc: „Zamach” i trzymając rewolwery w ręku. Wysoki młodzieniec z twarzą zbroczoną krwią padł na ziemię, gdy rzucono w niego kilkoma krzesłami. To polski zamachowiec, patriota; zabił on w ciągu paru sekund dwóch oficerów i dwóch żołnierzy, strzelając zza marmurowej kolumny w kierunku centralnie ustawionego stołu, przy którym zazwyczaj zajmowały miejsca osobistości niemieckie […] Niemcy rzucili się na niego i zmasakrowali, bijąc flaszkami i stołkami. Przy mnie wyzionął ducha, w swym brązowym ubraniu, za obszernym jak na gruźlika. Zmarł, gdy agent gestapo usiłował wydobyć od niego jakąś tajemnicę.

PIC 1 P 2560 1 Samobójcza akcja żołnierza AK
Restauracja „Adria” – widok na salę i scenę. Sylwester 1936 r. Fot. NAC.
Po zabiciu zamachowca natychmiast przystąpiono do śledztwa. Aresztowano cały personel lokalu. Na miejsce przybył sam gubernator Warszawy gen. Ludwig Fischer. Śledztwo trwało do piątej rano. Niemcy uznali, że zamachowiec był Żydem zbiegłym z getta (trwały wtedy walki w getcie). Nie mogli uwierzyć, że ktoś z polskiego podziemia mógł zdecydować się na tak straceńczy krok jak Kryst. Zabitych Niemców oraz Krysta złożono do trumien. Ciało żołnierza AK przewieziono do kostnicy przy ul. Oczki skąd zostały wykradzione przez żołnierzy podziemia. Ciało bohatera pochowano bezimiennie na cmentarzu Wolskim.

Kryst przed śmiercią zabił jednego kapitana oraz dwóch poruczników gestapo. W raporcie „Kedywu” czytamy, że po pierwszych strzałach został uderzony od tyłu w głowę przez siedzącego nieopodal przy stoliku Niemca, a następnie zastrzelony z rewolweru.

Niemcy nie zastosowali żadnych represji wobec ludności polskiej za ten zamach.

Akcja Krysta rozeszła się szerokim echem po całej stolicy. Bohatera postanowiono upamiętnić. W ramach akcji małego sabotażu „Wawer” w 4 rocznicę wybuchu wojny (1.IX.1943 r.) dokonano zawieszenia tabliczek z nowymi nazwami ulic w Warszawie. Ulicę Rogowską nazwano Jana Krysta. Z kolei w czasie Powstania Warszawskiego odsłonięto 8 sierpnia 1944 r. w „Adrii” tablicę pamiątkową ku jego czci. Po wojnie jego imieniem nazwano ulicę w Warszawie. Jan Kryst został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych.

Tego co czuł Kryst, dlaczego podjął się tego kroku (rodzina zaprzecza jakoby był chory na gruźlicę), jak przebiegała dokładnie rozmowa z kapitanem „Chuchro”, nie dowiemy się niestety nigdy – żaden z nich nie zostawił swoich wspomnień. Dowódca, który wysłał „Alana” do Adrii, niestety długo nie pocieszył się życiem – jeszcze w tym samym roku został aresztowany przez Niemców i w listopadzie rozstrzelany w egzekucji ulicznej. Nie dane mu było zginąć z bronią w ręku…   

To właśnie o tym Kryście wspomina Kazimierz Wierzyński w wierszu "Na rozwiązanie Armii Krajowej". A mało kto wie o kogo chodzi.

No i zrobił mi się gigantyczny wpis, a w sumie miałam tylko napisać o tym, że z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki nowej serii. I chciałam dodać, że przeczytałam też książkę "Czas honoru", która moim skromnym zdaniem jest dużo bardziej dopracowana niż serial. Bardziej spójna i wiarygodna. A wy jak uważacie? Oglądaliście? Czytaliście? Lubicie?
  

12 komentarzy:

  1. Też oglądałam, ale nie wiedziałam, że będzie kolejna seria. Skoro książka jest lepsza muszę koniecznie znaleźć i przeczytać.
    Pozdrawiam Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczytałam, że ma być taki powrót do przeszłości i w tej kolejnej mają być sfilmowane losy chłopców z okresu Powstania Warszawskiego.

      Usuń
  2. Madziu. to moj ulubiony serial. Zaczelam ogladac w IPLA w Italii a teraz moj wnuk zgrywa mi ostatni sezon. A ksiazek o akcjach powstanczych i partyzanckim mam sporo. Kiedys tym sie pasjonowalam. Serdecznosci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma coś w sobie takiego, że nie można się oderwać. Poza tym mimo pewnych nieścisłości i tak twórcy odwalili kawał dobrej roboty, bo serial oglądają ludzie w każdym wieku i dzięki temu młodzież ma szansę choć trochę zainteresować się tym co było.

      Usuń
  3. Chciałabym obejrzeć, ale już się boję tych wzruszeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu koniecznie spróbuj! Zobaczysz nie będziesz mogła się oderwać:)

      Usuń
  4. Niektóre seriale warte są tego, by je oglądać "hurtem". Ja szczególnie lubię Stawkę Większą Niż Życie. Czas honoru także. Będę musiała zrobić sobie taki "maraton" po dłuższej przerwie. Książki nie czytałam. Dzięki za informację; warto poszukać, jeśli, jak twierdzisz, jest profesjonalnie napisana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę polecam, tam te różne przejaskrawienia z serialu zostały stonowane, no i pewne rzeczy wyglądają realniej. Poza tym książka zaczyna się w 39 i dzięki temu wiemy co się działo z chłopakami od początku wojny. W ogóle rewelacyjnie się czyta. Stawkę też wielbię, Mikulski przypomina mi mojego tatę, wyglądają identycznie w mundurach:)

      Usuń
  5. Oglądałam i uważam to za najlepszy polski serial ostatnich lat, książki mam na półce i niedługo zabieram się za czytanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielam opinię co do serialu, a jeżeli chodzi o książkę to jestem bardzo ciekawa jak Ci się będzie czytała i czy będziesz miała podobne zdanie do mojego.

      Usuń
  6. Rzadko się zdarza, żeby coś co powstaje, jako drugie było lepsze od pierwowzoru, a tym przypadku książka powstała na podstawie scenariusza. Czas honoru jest wspaniale nakręconym serialem. Obejrzałam w internecie i to ciurkiem. A najcudowniejsze jest to, że obejrzała go także moja 14-letnia córka, która "zaraziła" nim swoje klasowe koleżanki. Wyniknęły z tego same korzyści - zainteresowanie historią, ale także pogłębienie postaw patriotycznych. Więcej takich seriali. A co do książki - będzie cudownym prezentem pod choinkę.

    OdpowiedzUsuń