No i kolejne opowiadanie przyszło:) Na nie też czekałam:) Zapraszam!
Piter Murphy
„Malowany świat”
Studia na Royal Academy of Music dały jej
przepustkę do wielkiego świata sławy, blichtru i wielkich pieniędzy. Ona
potrzebowała czegoś więcej. Czuła jak życie przecieka jej przez palce. Po
tragicznym wypadku rodziców czuła pustkę, której nie potrafiła w żaden sposób
zapełnić. Nigdy nie była zbyt towarzyska. Wolała naprawiać świat w samotności
bez wielomilionowej widowni. Profesorowie cenili ją za skromność i wielki
talent, wróżąc jej karierę na największych światowych scenach. Studenci za urodę i koleżeńskość. Z trudem
zaśpiewała koncert dyplomowy. Przez jej głos przedzierał się ból. Ostatnie tony
straciły swoją barwę. Kiedy Caren się ocknęła, zobaczyła przed sobą znajome
twarze. Lekarz stwierdził wyczerpanie, zalecił odpoczynek w innym środowisku.
Nawet zdobyty dyplom i ukończenie studiów z wyróżnieniem nie ucieszyło jej w
żadnej mierze. Tamtego późnego popołudnia wróciła do domu, włączyła ulubioną
muzykę jazową i zamknęła oczy. Myślami przywołała rodziców. Prosiła ich o jakiś
sygnał. Dysponowała pieniędzmi z ubezpieczenia wypłaconymi po śmierci
najbliższych. Płakała do chwili, w której brakło łez. To wtedy wstała i mimo
późnego wieczora zeszła do piwnicy. Nosiła w sobie siłę, o której nie miała
pojęcia. Zawsze bała się ciemnych, wilgotnych miejsc. Potrzebowała znaku.
Czuła, iż tam go znajdzie. Do trzeciej nad ranem przeglądała kartony, brała w
dłonie rzeczy należące do rodziców, dotykała je, wąchała, przywoływała obrazy
sprzed lat. To pomagało. Czuła, ze znajdzie coś, co pomoże jej podjąć decyzję. W
domu mówiono w dwóch językach. Czuła się obywatelem kraju, którego nie pamiętała.
Miała podwójne obywatelstwo. Przewertowała wszystkie kartony. Zostały dwa.
Otwarła kolejny. Jej oczom ukazały się pożółkłe papiery. Zorientowała się, że
są to listy. Usiadła na brzegu kufra, nie zważając na kurz i przeczytała
pierwszy list.
- Kto dzisiaj pisze w taki sposób
o miłości? – szepnęła, śledząc tekst.
Był to list napisany przez ojca
do mamy. Nie miała wątpliwości, co ma
czynić dalej. Przeniosła karton do salonu, wyciągając kolejne kartki. Z
każdym słowem coraz mocniej rozumiała, czym była ich miłość. Niespodzianka,
którą zobaczyła w ostatniej kopercie była dopełnieniem całości. Na tle pięknego
domku stali rodzice i jakaś kobieta, łudząco podobna do mamy. Nie miała wątpliwości
kogo przedstawiała. To musiała być jej babcia.
Spojrzała na zdjęcie na biurku,
na którym stali przytuleni do siebie. To była ich ostatnia podróż wakacyjna na
Wyspy Kanaryjskie. Mama ubrana w białą sukienkę do kolan, a ojciec w ciemnych
bermudach i białej koszuli. Tak bardzo jej ich brakowało. Przetarła oczy. Z
tyłu na nowo odkrytym zdjęciu znalazła napis z datą i miejscowością „Malownicze
1989”. Zdjęcie zrobili wkrótce przez opuszczeniem ojczyzny. Otworzyła komputer
i w gogle wpisała słowo „Malownicze”. To co zobaczyła, nie równało się z niczym,
co widziała w swoim życiu. A podróżowała po całym świecie. Przez kolejne
godziny oglądała zdjęcia z miejscowości. Wpatrywała się w szczegóły,
wyobrażając sobie, że tymi uliczkami spacerowali jej rodzice. A może tam
właśnie zetknęły się ich wrażliwe dusze? Poczuła magiczną więź z tym zdjęciem.
Zamknęła oczy na kilka chwil, aby w głowie przywołać to miejsce. Wtedy Morfeusz
nakrył ją swoim płaszczem.
Obudziło ją szarpanie. Zdezorientowana z
bijącym sercem otworzyła oczy. To była jej jedyna przyjaciółka Judi.
- Caren. Przyprawisz mnie o
zawał, przysięgam – zaczęła jak zwykle bez zbędnych formalności – Myślałam że
coś się stało. Telefonowałam chyba ze sto razy. Wszystko na nic. Powiedz coś w
końcu.
Taka właśnie była Judi. Troskliwa, piękna i
zawsze perfekcyjnie ubrana. Z pewnością miała więcej zalet, ale Caren nigdy ich
nie poszukiwała. Te jej wystarczały. Pracowała jako fotomodelka. Poznały się na
występie Caren trzy lata wcześniej. Były zupełnymi przeciwieństwami, ale to
właśnie ona trwała przy Caren po tragedii. Wymogła na przyjaciółce przysięgę
dotyczącą dalszego życia. Pomogła jej w organizacji pogrzebu. To wtedy Caren
zrozumiała, że została sama. Rodzice nie utrzymywali kontaktu z rodziną z
Polski. Dlaczego? Nie miała pojęcia.
- Ja chyba zasnęłam – odgarnęła
włosy – która jest godzina?
- Prawie południe. Jadłaś coś
dzisiaj? Zaraz przygotuję pyszną sałatkę owocową. I nie przyjmuję odmowy.
Musisz się zabrać za siebie. Apropos. Gratuluję ukończenia studiów. Musimy to
oblać – wyciągnęła czerwone francuskie wino.
Caren uśmiechnęła się z trudem. Judi była skarbem. Musiała jakoś
się wytłumaczyć. Nie miały przed sobą żadnych tajemnic.
- Wiesz co to jest?
- Jakieś dokumenty? - Judi nie grzeszyła inteligencją. Ale Caren
nigdy to nie przeszkadzało. Uwielbiała tę blondynkę i traktowała niczym rodzoną
siostrę.
- Przeczytam ci kilka. Masz
ochotę posłuchać?
- Dawaj – kroiła banana, skupiając na tej czynności całą uwagę.
Jakaś godzinę potem obie
siedziały na kanapie i ryczały głośno.
- Jakie to piękne. Mnie żaden
facet nie pisał takich wyznań. To takie romantyczne. Miałaś fajnego tatę –
głaskała włosy przyjaciółki. – Rodzice teraz są dumni i śpiewają w niebie
„tańczące Eurydyki”.
- Jest jeszcze coś – sięgnęła do
pudła. To fotografia.
- Ładnie tam jest…Właściwie
gdzie?
- Miejscowość Malownicze. W
Polsce. Powiem ci coś jeszcze. Ale boję się twojej reakcji. Obiecaj mi, że
spróbujesz mnie zrozumieć i nie oceniać.
- Już się boję. Caren, nie rób
niczego głupiego.
- Wyjadę tam…Proszę zrozum –
odezwała się na widok otwierających się ust przyjaciółki.
- Jesteś pewna, że chcesz tego?
- To nie ma znaczenia. Chce
poznać to miejsce, ono mnie przywołuje w tajemniczy sposób.
- Zostawisz mnie tutaj na pastwę
losu? Jak możesz Caren?
- Spokojnie. Pewnie wrócę za
jakiś czas.
- A co ze mną? A może polecę z
tobą?
- A znajdziesz czas jutro?
- Jak to jutro? Tak szybko? Daj
sobie kilka dni. – koleżanka wstała z kanapy, nalewając sobie kolejną porcję
bursztynowego płynu.
- Dzisiaj rezerwuję bilet do
Warszawy. To jest dla mnie znak. Te listy i zdjęcia. Chcę przejść ich
drogę. Muszę zrozumieć.
- Wiem, że cię nie przekonam. Ale
proszę o jedno. Pisz listy każdego dnia. Już tęsknię.
****************************************************
Samochód się zatrzymał w środku miasteczka.
Wtedy Caren się ocknęła ze swoich myśli. Sympatyczny kierowca odwrócił głowę w
stronę młodej kobiety. Uśmiechnął się ciepło. To dodało jej odwagi.
- Jesteśmy dokładnie w centrum
miasta. Na ryneczku – dodał.
- Naprawdę? Jak tutaj pięknie.
Przez szybę zobaczyła siedzącą przed kawiarnią grupę młodych ludzi. Wszyscy
kierowali spojrzenia w jej stronę. Zapłaciła taksówkarzowi, ten pomógł
wyciągnąć jej bagaż i po chwili odjechał. Caren stała bezradnie na środku
uliczki, czując falę napływającej samotności. Gapie nasycili się jej widokiem,
wracając do swoich rozmów. Przez moment walczyła o wyciągnięcie plastikowej
rączki walizki na kółkach, aby po chwili dumnie skierować się na zachód.
Uliczki przypominały jej obrazy z dzieciństwa, kiedy zwiedzała z rodzicami
Włochy. Rodzice nie cierpieli leniuchowania na plaży, wybierając aktywną formę
wypoczynku. Kostka brukowa doskonale komponowała się z kamienicami, witrynami
sklepów. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Caren ogarniała rozpacz.
Obawiała się odezwać w języku polskim, nie będąc przekonana, że ktoś z
przechodniów ją zrozumie. Kiedy w końcu odnalazła szyld z napisem „Pensjonat
pod kolorami”, odetchnęła z ulgą. Już wejście prezentowało się wspaniale. Dach
był opleciony zielonym bluszczem, podobnie jak kolumny po dwóch stronach
drewnianych drzwi wejściowych. Słońce wbijało się w zieleń, tworząc rdzawy
kolor. Miejsce samo w sobie wyglądało na niezwykłe. Przez moment nie była
pewna, jakie zwyczaje panują w tym kraju. Wejść bez pukania, a może użyć
dzwonka? Wyciągnęła dłoń w kierunku okrągłego przycisku, kiedy nagle drzwi
otworzyły się z impetem i wybiegł z nich nieznajomy mężczyzna. Niestety, nie
zdążył wyhamować w biegu i uderzył ramieniem Caren, w konsekwencji czego ta
zachwiała się i pewnikiem by upadła, ale nieznajomy złapał ją w ostatnim momencie.
- Przepraszam, ja wiem, że nic
nie wynagrodzi tego, co zrobiłem, ale ośmielam prosić o wybaczenie. Spieszę
się.
Caren układała w głowie plan
ataku. Próbowała przypomnieć sobie jakieś polskie przekleństwa, ale jak na
złość żadnego nie pamiętała. Wstała furcząc, co było nawet zabawne.
Przypominało przygotowanie byka do ataku na arenie, na której po drugiej
stronie stał torreador. W oczach młodego człowieka zauważyła skruchę. Odrzuciła
jego dłoń, która nadal trzymała jej ramię.
- Niech pan na przyszłość uważa.
Ładnie witacie gości.
- Tak mi przykro…Jeszcze raz
proszę o wybaczenie. Spieszę się, stąd ten wypadek. Pani będzie tutaj mieszkała
jakiś czas? Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Szymon Nowakowski.
Jestem właścicielem pensjonatu. W związku z tym incydentem, chciałbym ofiarować
pani dwie doby gratis w tym pięknym miejscu. Tutaj jest moja wizytówka – podał
jej prostokątną karteczkę.- Zaraz zadzwonię z samochodu do recepcji wydając
stosowne dyspozycje pani….? – przerwał, czekając na jej ruch.
- Za kogo pan mnie uważa? Nie
potrzebuję pana pomocy. Stać mnie na pokrycie kosztów. Nazywam się Caren Wood.
- Jeszcze raz przepraszam.
Naprawdę jestem już spóźniony. Proszę wybaczyć. Życzę miłego pobytu.
Odkryła, że za drewnianymi drzewami znajdowały
się szklane, prowadzące do obszernego holu wyłożonego marmuru. Była zdziwiona
przepychem, którego nie spodziewała się w takim miejscu. Za kontuarem siedziała
drobna blondynka. Zerwała się na widok potencjalnego gościa.
- Dzień dobry. Witamy w
pensjonacie. Nazywam się Karolina i miło mi panią gościć. – wyrecytowała
grzecznościową formułkę, wyciągając dłoń na powitanie.
- Dzień dobry. Przyjechałam z
Wielkiej Brytanii. Chciałabym tutaj pozostać przez jakiś czas. Znajdzie się
jakiś pokój?
- Oczywiście. Dysponujemy
sześcioma pokojami o podwyższonym standardzie. – Rozpoczęła wyliczać zalety
przebywania w jednym z pokoi, wymieniając udogodnienia, które dla Caren były
normą w Anglii.
- Dobrze, biorę. Byle było cicho.
Po prostu potrzebuję spokoju – sama nie wiedziała, dlaczego tłumaczy się temu
podlotkowi. Karolina wyglądała na maksymalnie dziewiętnaście lat.
- Oczywiście. Mogę prosić jakiś
dokument? – Caren wyciągnęła paszport z górnej przegródki, podając go niedbale.
Kiedy recepcjonistka wklepywała dane do
komputera, ona sama poczyniła rekonesans w każde miejsce, które było widoczne z
tego miejsca. Musiała przyznać, że pensjonat zrobił na niej wielkie wrażenie,
podobnie jak miejscowość.
Zamieszkała w dwóch pokojach. Zaskoczona była
świeżo ściętymi kwiatami w wazonach, pastelowymi kolorami na ścianach, miękkimi
dywanami i wanną z pozłacanymi kurkami. Wzięła długą kąpiel, po czym nałożyła
na siebie wieczorową suknię. Pora lunchu dawno minęła, a ona poczuła nieodpartą
potrzebę jedzenia. Postanowiła zejść na dół, nosząc się z zamiarem zapytania o
kuchnię. Zatrzymała się na schodach, kiedy doszły do niej dźwięki rozmowy.
Wyłapywała pojedyncze słowa. To był głos małolaty i właściciela pensjonatu –
przystojnego lowelasa, który doprowadził ją do szewskiej pasji. Zrobiła krok do
przodu, nie zdradzając swojej obecności. On stał nachylony nad kontuarem, mówić
coś blisko twarzy blondynki. Ta zaśmiewała się do łez. Caren czuła, jak
opowiada o niej. Relacje, które ich łączyły wskazywały, że jest to o wiele
więcej, niż pracownik i szef. Musiała to
przerwać. Chrząknęła i zeszła, naciskając mocno obcasami na kolejne stopnie.
Zamilkli. Jednocześnie na nią spojrzeli i ich miny stały się profesjonalnie.
- Dobry wieczór. Miło panią znowu
zobaczyć – mężczyzna sięgnął po skórzaną aktówkę. Caren pomyślała, że on
zamieszkuje w pensjonacie na stałe. W końcu to był jego przybytek.
- Szukam miejsca, w którym mogę coś zjeść. Co państwo polecają?
- Na co ma pani ochotę? –
dziewczyna zerknęła w stronę białego telefonu, jakby czekała na ważną rozmowę.
– Zaraz zatelefonuję do kuchni i coś przyrządzą.
- Nie znam tutejszego menu –
odrzekła z nutką wyniosłości.
- Jako szef preferuję i polecam
polską kuchnię. Proszę mi zaufać. Nie zawiedzie się pani.
- Z zaufaniem do pana osoby
jeszcze poczekam. Proszę wybaczyć szczerość, ale dostarczył mi pan dzisiaj
wystarczająco atrakcji i wolę resztę wieczora spędzić w samotności.
- Naprawdę jest mi przykro z tego
powodu. Szanuje pani decyzję, ale może pozwoli się pani w najbliższym czasie
oprowadzić po okolicy?
- Szymon jest doskonałym
przewodnikiem. Zna tutaj historie każdego miejsca i człowieka. – dorzuciła
małolata.
- Dziękuję, ale póki co nie
skorzystam. Naprawdę potrzebuję samotności.
- Dobrze, więc zapraszamy do
naszej jadłodajni. - dziewczyna wskazała
jej drogę.
Usiadła w pomieszczeniu, od początku czując
się w nim swojsko. Okna przybrane w firany z falbanami, drewniane stoły ze
śnieżnobiałymi obrusami, eleganckie serwety i sztućce. W myślach stwierdziła,
że projektant miał ciekawy pomysł na ożywienie tego zaczarowanego miejsca.
Kiedy kelnerka przynosiła kolejne ciepłe potrawy kręciła nosem patrząc na
wielkość, ale ostatecznie zjadała je z wielki apetytem. W końcu była na wakacjach. Nie myślała o
kaloriach, zajadając się kapuśniakiem i kurczaku w warzywach. Na deser
otrzymała lody w polewie kakaowej. To właśnie deser spowodował, ze jej mózg
zaczął inaczej pracować, a ona sama poczuła się rozluźniona. Spojrzała na zegar
ścienny. Dobiegała dwudziesta pierwsza. Na sen zbyt wcześnie. Postanowiła wyjść
na spacer. Niezbyt długi. Wieczorem Malownicze wyglądało zupełnie inaczej.
Światło z przydrożnych lamp wnosiło tajemnice, chowając je w ciemnych
zakamarkach miasteczka. Na ulicach mijała przechodniów. Już miała wracać, kiedy
jej uwagę przykuły dźwięki muzyki. Znała ten utwór. Napisał to Robert Szuman i
zatytułował „Marzenie”. Ucieszyła ją myśl, że ktoś tutaj kocha muzykę i słucha
właśnie takiej. Nogi same niosły ją w kierunku dźwięków. To było perfekcyjne
wykonanie. Im bliżej była źródła, tym ludzie byli bardziej skupieni.
Denerwowało ją, że nie wszyscy słuchają w milczeniu. Musiała się dowiedzieć,
kto wykonuje „Marzenie”. Minęła żółtą kamienicę i z trudem poznała ryneczek. Na
środku znajdował się podest, a na nim
ktoś grał na żywo. Zaskoczyła ja wykonanie, uderzanie każdego dźwięku w jej
serce. Stała urzeczona i słuchała. Wykonawca był odwrócony. Widziała tylko jego
zarys jego ciała. Kiedy wykonawca zakończył utwór, odłożył skrzypce i pochylił
się. Caren biła brawo z innymi. Musiała porozmawiać z tym muzykiem. Wykonawca
odwrócił się w jej stronę. Wtedy go poznała. To nie mogła być prawda.
- Co pani tutaj robi? – zapytał
niezbyt przyjaźnie. – Pewnie chce pani wyśmiać moje wykonanie. W końcu jest
pani muzykiem.
- Skąd pan to wie? – stanęła
zdumiona.
- Wujek gogle mi powiedział. A
tak poważnie chciałem wiedzieć coś więcej o pani.
- Na przykład?
- Czy jest pani zamężna, a może zaręczona? – uśmiechnął się
tajemniczo.
To zwierzenie w jakiś dziwny
sposób nie poirytowało jej. Nawet w kącikach jej ust pojawił się uśmiech.
- No proszę. Pani się uśmiecha.
Anglicy uchodzą za smutasów.
- Pan za to śmieje się zbyt
często – nie mogła sobie darować złośliwości, przypominając sobie scenę z
recepcjonistką.
- Kocham się śmiać. Kocham
muzykę. Jestem Szymon. Proszę się już na mnie nie gniewać. Nie szukam w pani
wroga.
- Caren. Przepraszam.
Przyleciałam do Polski, aby zapomnieć o pewnych sprawach.
- Masz dwa wyjścia. Długi spacer,
albo lampka wina. W pobliżu jest doskonała winiarnia prowadzona przez moich
przyjaciół. Tym razem nie odpuszczę.
- Nie mam wiec wyjścia. Wybieram
winiarnię. Lampka wina dobrze mi zrobi w towarzystwie wytrawnego wirtuoza.
Szymon okazał się być doskonałym słuchaczem.
Opowiadała mu o swoim życiu, o tragicznym wypadku rodziców i przyjeździe do
kraju jej przodków. Nie przerywał do czasu, w którym wspomniała o babci.
- Jak ona się nazywała?
- Helena Borówna. Mówi ci to coś?
Szymon spojrzał na zegarek, po
czym ujął je dłoń,
dodając, aby o nic nie pytała. Prowadził ją przez uliczki, po drodze minęli
cmentarz i kościół. W końcu stanęli przy małym domku, a właściwie jego
konturach. Domownik jeszcze nie spał. Szymon zapukał kilkakrotnie. Drzwi
otworzył starzec. Miał siwe, przerzedzone włosy i na jego twarzy malował się
spokój.
- Dziadku. To jest Caren.
Przyjechała z Anglii. Szuka swojej babci Heleny Borównej.
W oczach starego człowieka
pojawiły się łzy. Niespodziewanie przylgnął do jej ciała. Czuła ulatującego z
niego życie i woń leków.
- Dziadku, możemy wejść? – jego
głos tym razem był mocniejszy.
- Oczywiście, zapraszam gołąbki.
Co za niespodzianka.
Znaleźli się w dużym
pomieszczeniu, w którym znajdowały się głównie stosy książek i partytury z
nutami. Szymon z Caren usiedli w starych fotelach nakrytych narzutami,
pamiętającymi czasy komuny. Starzec wpatrywał się w Caren, co ją peszyło.
Opuściła wzrok.
- Jesteś jej wnuczką? – jego głos
był zmęczony. – Prosiłem Boga, aby ją kiedyś jeszcze zobaczyć, a teraz widzę
Helenkę w twojej osobie. Dziecko, jesteś do niej tak podobna. Sama zobacz –
sięgnął niezgrabnie po czarno – białą fotografię.
- To ona. Twoja babka.
Podał jej fotografie osoby,
łudząco do niej podobnej. Gdyby przebrała się w taki strój jak osoba na
fotografii, pewnie trudno by było zobaczyć różnicę.
- Może mi pan coś o niej
opowiedzieć?
- W czasie wojny została
wywieziona z innymi do Oświęcimia. Już nie wróciła. Jej dzieci, a twoi rodzice
wychowywali się w domu dziecka.
- Pamięta pan moich rodziców?
Naprawdę?
- Dziadek prowadził dom dziecka.
Uczył muzyki i filozofii. To dzięki niemu gram na pianinie i skrzypcach. Twoi
rodzice byli jego wychowankami.
- Jesteś do niej taka podobna.
Tak bardzo ją kochałem – chwycił się za serce.
- Dziadku, wszystko w porządku.
Wziąłeś leki? – Szymon wstał, szukając wzrokiem fiolki z lekami.
- Oczywiście. Szymon jest dla
mnie zbyt dobry. Chciał mnie zabrać do pensjonatu, ale starych drzew się nie
przesadza. Każdego dnia odwiedza mnie opiekunka. Teraz już mogę umierać.
Zobaczyłem moją Helenkę. Kto by pomyślał. – przymknął oczy.
- Ja nie jestem lekarzem, ale
chyba potrzebuje pomocy.
- Dziadek cierpi na uwiąd
starczy. Nie zgadza się na całodobową opiekę. Prawie każdej nocy przychodzę i
czuwam nad nim, kiedy nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności.
- On znał moja rodzinę.
- O mały włos, bylibyśmy
spokrewnieni. Muszę ochłonąć. Nic mu nie będzie.
- Poczekaj. Tylko przykryję go
kocem. – narzucił na dziadka miękki materiał. Ten nawet nie drgnął. –
Odprowadzę ciebie i jeszcze tutaj wrócę.
- Co na to twoja dziewczyna? Nie
interesuje jej, gdzie spędzasz wieczory?
- Nie mam dziewczyny, ani żony.
Nie mam na to czasu.
- Więc kim jest Karolina?
- Karolina jest moją siostrą. A
ty sądziłaś….? – roześmiał się.
- Przepraszam. Zrobiłam z siebie
idiotkę.
- Jak ci się tutaj podoba?
- Jest pięknie. Jestem tutaj
zaledwie kilka godzin, a czuję że zostanę tutaj na dłużej. To raj na ziemi.
- Mam pytanie, ale wstydzę się
zapytać.
- Pytaj proszę.
- Za kilka dni mój najlepszy
przyjaciel wstępuje w związek małżeński. Obiecałem, ze zagram na jego ślubie.
Zechcesz mi towarzyszyć i zaśpiewać kilka arii operowych?
- Oczywiście. Z przyjemnością.
- Jest jeszcze coś, co nie daje
mi spokoju. Skoro twój dziadek opiekował się moimi rodzicami, kto kim był mąż
babci?
- Jego przyjaciel. Miał na imię
Jonasz. Był żydem. Również zginął w obozie koncentracyjnym. Twoja babcia nie
kochała mojego dziadka, ale on kochał ją. Może nie powinienem tego mówić, ale
faworyzował Marię i Janusza.
- Moich rodziców?
- Właśnie. Dlatego też nagle
zniknęli z Malowniczego. Dziadek nigdy się z tym nie pogodził.
Nad ranem sięgnęła po laptopa, pisząc
obszernego emaila do przyjaciółki. Nie była pewna, czy ta nie posądzi jej o
postradanie zmysłów, ale list zakończyła zdaniem :”Odnalazłam swoje miejsce na
ziemi i ludzi, którzy mnie rozumieją. Zostaję na dłużej, może o wiele dłużej.
Od dzisiaj ktoś maluje mój świat na żółto i na niebiesko”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz