wtorek, 20 maja 2014

Malownicze Was zaprasza po raz kolejny:)

No i kolejne opowiadanie przyszło:) Na nie też czekałam:) Zapraszam!

Piter Murphy 

„Malowany świat”


W głowie miała milion myśli. Plątały się one w pajęczynie samotności. Nie znała tutaj nikogo, z kim mogłaby się nimi podzielić. Taksówka wiozła ją leniwie z dworca. Mijali kolejne miasta i wioski. Szukała w głowie wspomnień z dzieciństwa, obrazków, zapachów, kolorów. Na próżno. Nie była pewna, czy to dobry moment na takie decyzje. W Londynie miała pracę, mieszkanie i stabilizację życiową. A w Polsce? Bała się tego, co się wydarzy.
 Studia na Royal Academy of Music dały jej przepustkę do wielkiego świata sławy, blichtru i wielkich pieniędzy. Ona potrzebowała czegoś więcej. Czuła jak życie przecieka jej przez palce. Po tragicznym wypadku rodziców czuła pustkę, której nie potrafiła w żaden sposób zapełnić. Nigdy nie była zbyt towarzyska. Wolała naprawiać świat w samotności bez wielomilionowej widowni. Profesorowie cenili ją za skromność i wielki talent, wróżąc jej karierę na największych światowych scenach.  Studenci za urodę i koleżeńskość. Z trudem zaśpiewała koncert dyplomowy. Przez jej głos przedzierał się ból. Ostatnie tony straciły swoją barwę. Kiedy Caren się ocknęła, zobaczyła przed sobą znajome twarze. Lekarz stwierdził wyczerpanie, zalecił odpoczynek w innym środowisku. Nawet zdobyty dyplom i ukończenie studiów z wyróżnieniem nie ucieszyło jej w żadnej mierze. Tamtego późnego popołudnia wróciła do domu, włączyła ulubioną muzykę jazową i zamknęła oczy. Myślami przywołała rodziców. Prosiła ich o jakiś sygnał. Dysponowała pieniędzmi z ubezpieczenia wypłaconymi po śmierci najbliższych. Płakała do chwili, w której brakło łez. To wtedy wstała i mimo późnego wieczora zeszła do piwnicy. Nosiła w sobie siłę, o której nie miała pojęcia. Zawsze bała się ciemnych, wilgotnych miejsc. Potrzebowała znaku. Czuła, iż tam go znajdzie. Do trzeciej nad ranem przeglądała kartony, brała w dłonie rzeczy należące do rodziców, dotykała je, wąchała, przywoływała obrazy sprzed lat. To pomagało. Czuła, ze znajdzie coś, co pomoże jej podjąć decyzję. W domu mówiono w dwóch językach. Czuła się obywatelem kraju, którego nie pamiętała. Miała podwójne obywatelstwo. Przewertowała wszystkie kartony. Zostały dwa. Otwarła kolejny. Jej oczom ukazały się pożółkłe papiery. Zorientowała się, że są to listy. Usiadła na brzegu kufra, nie zważając na kurz i przeczytała pierwszy list.
- Kto dzisiaj pisze w taki sposób o miłości? – szepnęła, śledząc tekst.
Był to list napisany przez ojca do mamy. Nie miała wątpliwości, co ma  czynić dalej. Przeniosła karton do salonu, wyciągając kolejne kartki. Z każdym słowem coraz mocniej rozumiała, czym była ich miłość. Niespodzianka, którą zobaczyła w ostatniej kopercie była dopełnieniem całości. Na tle pięknego domku stali rodzice i jakaś kobieta, łudząco podobna do mamy. Nie miała wątpliwości kogo przedstawiała. To musiała być jej babcia.
Spojrzała na zdjęcie na biurku, na którym stali przytuleni do siebie. To była ich ostatnia podróż wakacyjna na Wyspy Kanaryjskie. Mama ubrana w białą sukienkę do kolan, a ojciec w ciemnych bermudach i białej koszuli. Tak bardzo jej ich brakowało. Przetarła oczy. Z tyłu na nowo odkrytym zdjęciu znalazła napis z datą i miejscowością „Malownicze 1989”. Zdjęcie zrobili wkrótce przez opuszczeniem ojczyzny. Otworzyła komputer i w gogle wpisała słowo „Malownicze”. To co zobaczyła, nie równało się z niczym, co widziała w swoim życiu. A podróżowała po całym świecie. Przez kolejne godziny oglądała zdjęcia z miejscowości. Wpatrywała się w szczegóły, wyobrażając sobie, że tymi uliczkami spacerowali jej rodzice. A może tam właśnie zetknęły się ich wrażliwe dusze? Poczuła magiczną więź z tym zdjęciem. Zamknęła oczy na kilka chwil, aby w głowie przywołać to miejsce. Wtedy Morfeusz nakrył ją swoim płaszczem.
 Obudziło ją szarpanie. Zdezorientowana z bijącym sercem otworzyła oczy. To była jej jedyna przyjaciółka Judi.
- Caren. Przyprawisz mnie o zawał, przysięgam – zaczęła jak zwykle bez zbędnych formalności – Myślałam że coś się stało. Telefonowałam chyba ze sto razy. Wszystko na nic. Powiedz coś w końcu.
 Taka właśnie była Judi. Troskliwa, piękna i zawsze perfekcyjnie ubrana. Z pewnością miała więcej zalet, ale Caren nigdy ich nie poszukiwała. Te jej wystarczały. Pracowała jako fotomodelka. Poznały się na występie Caren trzy lata wcześniej. Były zupełnymi przeciwieństwami, ale to właśnie ona trwała przy Caren po tragedii. Wymogła na przyjaciółce przysięgę dotyczącą dalszego życia. Pomogła jej w organizacji pogrzebu. To wtedy Caren zrozumiała, że została sama. Rodzice nie utrzymywali kontaktu z rodziną z Polski. Dlaczego? Nie miała pojęcia.
- Ja chyba zasnęłam – odgarnęła włosy – która jest godzina?
- Prawie południe. Jadłaś coś dzisiaj? Zaraz przygotuję pyszną sałatkę owocową. I nie przyjmuję odmowy. Musisz się zabrać za siebie. Apropos. Gratuluję ukończenia studiów. Musimy to oblać – wyciągnęła czerwone francuskie wino.
 Caren uśmiechnęła się  z trudem. Judi była skarbem. Musiała jakoś się wytłumaczyć. Nie miały przed sobą żadnych tajemnic.
- Wiesz co to jest?
- Jakieś dokumenty? -  Judi nie grzeszyła inteligencją. Ale Caren nigdy to nie przeszkadzało. Uwielbiała tę blondynkę i traktowała niczym rodzoną siostrę.
- Przeczytam ci kilka. Masz ochotę posłuchać?
- Dawaj – kroiła banana, skupiając na tej czynności całą uwagę.

Jakaś godzinę potem obie siedziały na kanapie i ryczały głośno.
- Jakie to piękne. Mnie żaden facet nie pisał takich wyznań. To takie romantyczne. Miałaś fajnego tatę – głaskała włosy przyjaciółki. – Rodzice teraz są dumni i śpiewają w niebie „tańczące Eurydyki”.
- Jest jeszcze coś – sięgnęła do pudła. To fotografia.
- Ładnie tam jest…Właściwie gdzie?
- Miejscowość Malownicze. W Polsce. Powiem ci coś jeszcze. Ale boję się twojej reakcji. Obiecaj mi, że spróbujesz mnie zrozumieć i nie oceniać.
- Już się boję. Caren, nie rób niczego głupiego.
- Wyjadę tam…Proszę zrozum – odezwała się na widok otwierających się ust przyjaciółki.
- Jesteś pewna, że chcesz tego?
- To nie ma znaczenia. Chce poznać to miejsce, ono mnie przywołuje w tajemniczy sposób.
- Zostawisz mnie tutaj na pastwę losu? Jak możesz Caren?
- Spokojnie. Pewnie wrócę za jakiś czas.
- A co ze mną? A może polecę z tobą?
- A znajdziesz czas jutro?
- Jak to jutro? Tak szybko? Daj sobie kilka dni. – koleżanka wstała z kanapy, nalewając sobie kolejną porcję bursztynowego płynu.
- Dzisiaj rezerwuję bilet do Warszawy. To jest dla mnie znak. Te listy i zdjęcia. Chcę przejść ich drogę.  Muszę zrozumieć.
- Wiem, że cię nie przekonam. Ale proszę o jedno. Pisz listy każdego dnia. Już tęsknię.
                       ****************************************************
 Samochód się zatrzymał w środku miasteczka. Wtedy Caren się ocknęła ze swoich myśli. Sympatyczny kierowca odwrócił głowę w stronę młodej kobiety. Uśmiechnął się ciepło. To dodało jej odwagi.
- Jesteśmy dokładnie w centrum miasta. Na ryneczku – dodał.
- Naprawdę? Jak tutaj pięknie. Przez szybę zobaczyła siedzącą przed kawiarnią grupę młodych ludzi. Wszyscy kierowali spojrzenia w jej stronę. Zapłaciła taksówkarzowi, ten pomógł wyciągnąć jej bagaż i po chwili odjechał. Caren stała bezradnie na środku uliczki, czując falę napływającej samotności. Gapie nasycili się jej widokiem, wracając do swoich rozmów. Przez moment walczyła o wyciągnięcie plastikowej rączki walizki na kółkach, aby po chwili dumnie skierować się na zachód.
 Uliczki przypominały jej obrazy  z dzieciństwa, kiedy zwiedzała z rodzicami Włochy. Rodzice nie cierpieli leniuchowania na plaży, wybierając aktywną formę wypoczynku. Kostka brukowa doskonale komponowała się z kamienicami, witrynami sklepów. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Caren ogarniała rozpacz. Obawiała się odezwać w języku polskim, nie będąc przekonana, że ktoś z przechodniów ją zrozumie. Kiedy w końcu odnalazła szyld z napisem „Pensjonat pod kolorami”, odetchnęła z ulgą. Już wejście prezentowało się wspaniale. Dach był opleciony zielonym bluszczem, podobnie jak kolumny po dwóch stronach drewnianych drzwi wejściowych. Słońce wbijało się w zieleń, tworząc rdzawy kolor. Miejsce samo w sobie wyglądało na niezwykłe. Przez moment nie była pewna, jakie zwyczaje panują w tym kraju. Wejść bez pukania, a może użyć dzwonka? Wyciągnęła dłoń w kierunku okrągłego przycisku, kiedy nagle drzwi otworzyły się z impetem i wybiegł z nich nieznajomy mężczyzna. Niestety, nie zdążył wyhamować w biegu i uderzył ramieniem Caren, w konsekwencji czego ta zachwiała się i pewnikiem by upadła, ale nieznajomy złapał ją  w ostatnim momencie.
- Przepraszam, ja wiem, że nic nie wynagrodzi tego, co zrobiłem, ale ośmielam prosić o wybaczenie. Spieszę się.
Caren układała w głowie plan ataku. Próbowała przypomnieć sobie jakieś polskie przekleństwa, ale jak na złość żadnego nie pamiętała. Wstała furcząc, co było nawet zabawne. Przypominało przygotowanie byka do ataku na arenie, na której po drugiej stronie stał torreador. W oczach młodego człowieka zauważyła skruchę. Odrzuciła jego dłoń, która nadal trzymała jej ramię.
- Niech pan na przyszłość uważa. Ładnie witacie gości.
- Tak mi przykro…Jeszcze raz proszę o wybaczenie. Spieszę się, stąd ten wypadek. Pani będzie tutaj mieszkała jakiś czas? Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Szymon Nowakowski. Jestem właścicielem pensjonatu. W związku z tym incydentem, chciałbym ofiarować pani dwie doby gratis w tym pięknym miejscu. Tutaj jest moja wizytówka – podał jej prostokątną karteczkę.- Zaraz zadzwonię z samochodu do recepcji wydając stosowne dyspozycje pani….? – przerwał, czekając na jej ruch.
- Za kogo pan mnie uważa? Nie potrzebuję pana pomocy. Stać mnie na pokrycie kosztów. Nazywam się Caren Wood.
- Jeszcze raz przepraszam. Naprawdę jestem już spóźniony. Proszę wybaczyć. Życzę miłego pobytu.
 Odkryła, że za drewnianymi drzewami znajdowały się szklane, prowadzące do obszernego holu wyłożonego marmuru. Była zdziwiona przepychem, którego nie spodziewała się w takim miejscu. Za kontuarem siedziała drobna blondynka. Zerwała się na widok potencjalnego gościa.
- Dzień dobry. Witamy w pensjonacie. Nazywam się Karolina i miło mi panią gościć. – wyrecytowała grzecznościową formułkę, wyciągając dłoń na powitanie.
- Dzień dobry. Przyjechałam z Wielkiej Brytanii. Chciałabym tutaj pozostać przez jakiś czas. Znajdzie się jakiś pokój?
- Oczywiście. Dysponujemy sześcioma pokojami o podwyższonym standardzie. – Rozpoczęła wyliczać zalety przebywania w jednym z pokoi, wymieniając udogodnienia, które dla Caren były normą w Anglii.
- Dobrze, biorę. Byle było cicho. Po prostu potrzebuję spokoju – sama nie wiedziała, dlaczego tłumaczy się temu podlotkowi. Karolina wyglądała na maksymalnie dziewiętnaście lat.
- Oczywiście. Mogę prosić jakiś dokument? – Caren wyciągnęła paszport z górnej przegródki, podając go niedbale.
 Kiedy recepcjonistka wklepywała dane do komputera, ona sama poczyniła rekonesans w każde miejsce, które było widoczne z tego miejsca. Musiała przyznać, że pensjonat zrobił na niej wielkie wrażenie, podobnie jak miejscowość.
 Zamieszkała w dwóch pokojach. Zaskoczona była świeżo ściętymi kwiatami w wazonach, pastelowymi kolorami na ścianach, miękkimi dywanami i wanną z pozłacanymi kurkami. Wzięła długą kąpiel, po czym nałożyła na siebie wieczorową suknię. Pora lunchu dawno minęła, a ona poczuła nieodpartą potrzebę jedzenia. Postanowiła zejść na dół, nosząc się z zamiarem zapytania o kuchnię. Zatrzymała się na schodach, kiedy doszły do niej dźwięki rozmowy. Wyłapywała pojedyncze słowa. To był głos małolaty i właściciela pensjonatu – przystojnego lowelasa, który doprowadził ją do szewskiej pasji. Zrobiła krok do przodu, nie zdradzając swojej obecności. On stał nachylony nad kontuarem, mówić coś blisko twarzy blondynki. Ta zaśmiewała się do łez. Caren czuła, jak opowiada o niej. Relacje, które ich łączyły wskazywały, że jest to o wiele więcej, niż pracownik i szef.  Musiała to przerwać. Chrząknęła i zeszła, naciskając mocno obcasami na kolejne stopnie. Zamilkli. Jednocześnie na nią spojrzeli i ich miny stały się profesjonalnie.
- Dobry wieczór. Miło panią znowu zobaczyć – mężczyzna sięgnął po skórzaną aktówkę. Caren pomyślała, że on zamieszkuje w pensjonacie na stałe. W końcu to był jego przybytek.
- Szukam miejsca, w  którym mogę coś zjeść. Co państwo polecają?
- Na co ma pani ochotę? – dziewczyna zerknęła w stronę białego telefonu, jakby czekała na ważną rozmowę. – Zaraz zatelefonuję do kuchni i coś przyrządzą.
- Nie znam tutejszego menu – odrzekła z nutką wyniosłości.
- Jako szef preferuję i polecam polską kuchnię. Proszę mi zaufać. Nie zawiedzie się pani.
- Z zaufaniem do pana osoby jeszcze poczekam. Proszę wybaczyć szczerość, ale dostarczył mi pan dzisiaj wystarczająco atrakcji i wolę resztę wieczora spędzić w samotności.
- Naprawdę jest mi przykro z tego powodu. Szanuje pani decyzję, ale może pozwoli się pani w najbliższym czasie oprowadzić po okolicy?
- Szymon jest doskonałym przewodnikiem. Zna tutaj historie każdego miejsca i człowieka. – dorzuciła małolata.
- Dziękuję, ale póki co nie skorzystam. Naprawdę potrzebuję samotności.
- Dobrze, więc zapraszamy do naszej jadłodajni. -  dziewczyna wskazała jej drogę.

 Usiadła w pomieszczeniu, od początku czując się w nim swojsko. Okna przybrane w firany z falbanami, drewniane stoły ze śnieżnobiałymi obrusami, eleganckie serwety i sztućce. W myślach stwierdziła, że projektant miał ciekawy pomysł na ożywienie tego zaczarowanego miejsca. Kiedy kelnerka przynosiła kolejne ciepłe potrawy kręciła nosem patrząc na wielkość, ale ostatecznie zjadała je z wielki apetytem.  W końcu była na wakacjach. Nie myślała o kaloriach, zajadając się kapuśniakiem i kurczaku w warzywach. Na deser otrzymała lody w polewie kakaowej. To właśnie deser spowodował, ze jej mózg zaczął inaczej pracować, a ona sama poczuła się rozluźniona. Spojrzała na zegar ścienny. Dobiegała dwudziesta pierwsza. Na sen zbyt wcześnie. Postanowiła wyjść na spacer. Niezbyt długi. Wieczorem Malownicze wyglądało zupełnie inaczej. Światło z przydrożnych lamp wnosiło tajemnice, chowając je w ciemnych zakamarkach miasteczka. Na ulicach mijała przechodniów. Już miała wracać, kiedy jej uwagę przykuły dźwięki muzyki. Znała ten utwór. Napisał to Robert Szuman i zatytułował „Marzenie”. Ucieszyła ją myśl, że ktoś tutaj kocha muzykę i słucha właśnie takiej. Nogi same niosły ją w kierunku dźwięków. To było perfekcyjne wykonanie. Im bliżej była źródła, tym ludzie byli bardziej skupieni. Denerwowało ją, że nie wszyscy słuchają w milczeniu. Musiała się dowiedzieć, kto wykonuje „Marzenie”. Minęła żółtą kamienicę i z trudem poznała ryneczek. Na środku znajdował się podest, a  na nim ktoś grał na żywo. Zaskoczyła ja wykonanie, uderzanie każdego dźwięku w jej serce. Stała urzeczona i słuchała. Wykonawca był odwrócony. Widziała tylko jego zarys jego ciała. Kiedy wykonawca zakończył utwór, odłożył skrzypce i pochylił się. Caren biła brawo z innymi. Musiała porozmawiać z tym muzykiem. Wykonawca odwrócił się w jej stronę. Wtedy go poznała. To nie mogła być prawda.
- Co pani tutaj robi? – zapytał niezbyt przyjaźnie. – Pewnie chce pani wyśmiać moje wykonanie. W końcu jest pani muzykiem.
- Skąd pan to wie? – stanęła zdumiona.
- Wujek gogle mi powiedział. A tak poważnie chciałem wiedzieć coś więcej o pani.
- Na przykład?
- Czy jest pani zamężna,  a może zaręczona? – uśmiechnął się tajemniczo.
To zwierzenie w jakiś dziwny sposób nie poirytowało jej. Nawet w kącikach jej ust pojawił się uśmiech.
- No proszę. Pani się uśmiecha. Anglicy uchodzą za smutasów.
- Pan za to śmieje się zbyt często – nie mogła sobie darować złośliwości, przypominając sobie scenę z recepcjonistką.
- Kocham się śmiać. Kocham muzykę. Jestem Szymon. Proszę się już na mnie nie gniewać. Nie szukam w pani wroga.
- Caren. Przepraszam. Przyleciałam do Polski, aby zapomnieć o pewnych sprawach.
- Masz dwa wyjścia. Długi spacer, albo lampka wina. W pobliżu jest doskonała winiarnia prowadzona przez moich przyjaciół. Tym razem nie odpuszczę.
- Nie mam wiec wyjścia. Wybieram winiarnię. Lampka wina dobrze mi zrobi w towarzystwie wytrawnego wirtuoza.
 Szymon okazał się być doskonałym słuchaczem. Opowiadała mu o swoim życiu, o tragicznym wypadku rodziców i przyjeździe do kraju jej przodków. Nie przerywał do czasu, w którym wspomniała o babci.
- Jak ona się nazywała?
- Helena Borówna. Mówi ci to coś?
Szymon spojrzał na zegarek, po czym ujął je dłoń, dodając, aby o nic nie pytała. Prowadził ją przez uliczki, po drodze minęli cmentarz i kościół. W końcu stanęli przy małym domku, a właściwie jego konturach. Domownik jeszcze nie spał. Szymon zapukał kilkakrotnie. Drzwi otworzył starzec. Miał siwe, przerzedzone włosy i na jego twarzy malował się spokój.
- Dziadku. To jest Caren. Przyjechała z Anglii. Szuka swojej babci Heleny Borównej.
W oczach starego człowieka pojawiły się łzy. Niespodziewanie przylgnął do jej ciała. Czuła ulatującego z niego życie i woń leków.
- Dziadku, możemy wejść? – jego głos tym razem był mocniejszy.
- Oczywiście, zapraszam gołąbki. Co za niespodzianka.
Znaleźli się w dużym pomieszczeniu, w którym znajdowały się głównie stosy książek i partytury z nutami. Szymon z Caren usiedli w starych fotelach nakrytych narzutami, pamiętającymi czasy komuny. Starzec wpatrywał się w Caren, co ją peszyło. Opuściła wzrok.
- Jesteś jej wnuczką? – jego głos był zmęczony. – Prosiłem Boga, aby ją kiedyś jeszcze zobaczyć, a teraz widzę Helenkę w twojej osobie. Dziecko, jesteś do niej tak podobna. Sama zobacz – sięgnął niezgrabnie po czarno – białą fotografię.
- To ona. Twoja babka.
Podał jej fotografie osoby, łudząco do niej podobnej. Gdyby przebrała się w taki strój jak osoba na fotografii, pewnie trudno by było zobaczyć różnicę.
- Może mi pan coś o niej opowiedzieć?
- W czasie wojny została wywieziona z innymi do Oświęcimia. Już nie wróciła. Jej dzieci, a twoi rodzice wychowywali się w domu dziecka.
- Pamięta pan moich rodziców? Naprawdę?
- Dziadek prowadził dom dziecka. Uczył muzyki i filozofii. To dzięki niemu gram na pianinie i skrzypcach. Twoi rodzice byli jego wychowankami.
- Jesteś do niej taka podobna. Tak bardzo ją kochałem – chwycił się za serce.
- Dziadku, wszystko w porządku. Wziąłeś leki? – Szymon wstał, szukając wzrokiem fiolki z lekami.
- Oczywiście. Szymon jest dla mnie zbyt dobry. Chciał mnie zabrać do pensjonatu, ale starych drzew się nie przesadza. Każdego dnia odwiedza mnie opiekunka. Teraz już mogę umierać. Zobaczyłem moją Helenkę. Kto by pomyślał. – przymknął oczy.
- Ja nie jestem lekarzem, ale chyba potrzebuje pomocy.
- Dziadek cierpi na uwiąd starczy. Nie zgadza się na całodobową opiekę. Prawie każdej nocy przychodzę i czuwam nad nim, kiedy nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności.
- On znał moja rodzinę.
- O mały włos, bylibyśmy spokrewnieni. Muszę ochłonąć. Nic mu nie będzie.
- Poczekaj. Tylko przykryję go kocem. – narzucił na dziadka miękki materiał. Ten nawet nie drgnął. – Odprowadzę ciebie i jeszcze tutaj wrócę.
- Co na to twoja dziewczyna? Nie interesuje jej, gdzie spędzasz wieczory?
- Nie mam dziewczyny, ani żony. Nie mam na to czasu.
- Więc kim jest Karolina?
- Karolina jest moją siostrą. A ty sądziłaś….? – roześmiał się.
- Przepraszam. Zrobiłam z siebie idiotkę.
- Jak ci się tutaj podoba?
- Jest pięknie. Jestem tutaj zaledwie kilka godzin, a czuję że zostanę tutaj na dłużej. To raj na ziemi.
- Mam pytanie, ale wstydzę się zapytać.
- Pytaj proszę.
- Za kilka dni mój najlepszy przyjaciel wstępuje w związek małżeński. Obiecałem, ze zagram na jego ślubie. Zechcesz mi towarzyszyć i zaśpiewać kilka arii operowych?
- Oczywiście. Z przyjemnością.
- Jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju. Skoro twój dziadek opiekował się moimi rodzicami, kto kim był mąż babci?
- Jego przyjaciel. Miał na imię Jonasz. Był żydem. Również zginął w obozie koncentracyjnym. Twoja babcia nie kochała mojego dziadka, ale on kochał ją. Może nie powinienem tego mówić, ale faworyzował Marię i Janusza.
- Moich rodziców?
- Właśnie. Dlatego też nagle zniknęli z Malowniczego. Dziadek nigdy się z tym nie pogodził.
 Nad ranem sięgnęła po laptopa, pisząc obszernego emaila do przyjaciółki. Nie była pewna, czy ta nie posądzi jej o postradanie zmysłów, ale list zakończyła zdaniem :”Odnalazłam swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy mnie rozumieją. Zostaję na dłużej, może o wiele dłużej. Od dzisiaj ktoś maluje mój świat na żółto i na niebiesko”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz