czwartek, 15 maja 2014

O tym jak pozbawiam rodzinę spokoju i przyznanie się do winy

Ziemianki przy porannej herbacie.
APŁ, Archiwum Rzewuskich z Bratoszewic,
sygn. 59, k. 13.
Właśnie uświadomiłam sobie, że jestem fatalną panią domu. Podejrzewałam wprawdzie, (a czasami nawet podejrzenia przechodziły w pewność) że nie jestem w tym względzie wzorem cnót, ale jednak nie sądziłam, że jest ze mną aż tak źle. Ale niniejszym tutaj pragnę kornie chyląc głowę przyznać się, że jednak jest ze mną przerażająco fatalnie. I to od samego początku a mam wrażenie że i koniec nie będzie lepszy. Nie jestem jeszcze wprawdzie pewna tego końca, bo nie doczytałam publikacji, która to jest odpowiedzialna za uświadomienie mi mojej porażki, ale coś mi mówi, że lepiej nie będzie. Zacznijmy więc od poranka czyli pierwszego śniadania, które jednocześnie jest pierwszym jawnym dowodem na to, że marna ze mnie strażniczka domowego ogniska. Otóż pierwsze śniadanie w naszym domu jest albo i nie. A właśnie zostałam uświadomiona, że:

"Pierwsze śniadanie jest wstępnym akordem w symfonji dnia. Stanowi ono niejednokrotnie o nastroju dalszych godzin, jest niby gradowa chmura zaciemniająca horyzont domowy, lub też bierze na siebie rolę jasnego promienia słońca, który ujmuje w pogodną ramę ten szary dzień "codzienny", pomawiany na ogół o najgorsze instynkty."

I teraz sami możecie sobie wyobrazić co czułam czytając te zdania! Ani chybi jestem niczym ta chmura gradowa, niczym wyrodna pani matka, odmawiająca rodzinie wejścia w dzień w słonecznym nastroju! Chociaż to pomawianie poranne i podejrzewanie nadchodzący dzień o najgorsze instynkty to już może gdzieś tam bym u siebie odnalazła. Szczególnie jeżeli mowa o bardzo porannych godzinach kiedy po wstaniu  z łóżka wyglądam mniej więcej tak:


Ale przyjmijmy, że nie upadłam aż tak nisko, zapomnijmy o mojej prawdomówności i zajmijmy się dniami gdy ów posiłek pojawia się jednak na stole. Wtedy człapiąc i ziewając stawiam na blacie miseczki, płatki i mleko. Czasami nalewając to ostatnie rozchlapie mi się co nieco dookoła, bo przecież te moje niedobudzone oczęta niewiele widzą. Ktoś kto ma ochotę na coś innego musi sam upolować owo inne w kuchni i lodówce, bo ja jedyne czego pragnę to napić się kawy. W świętym spokoju:) Oczywiście mowa tutaj o porankach w dni powszednie. W weekendy i święta bywa lepiej, bo blady świt można zastąpić nieco bardziej przyrumienionym i wtedy jestem jakby przytomniejsza. Ale wracając do tematu. Jeżeli myślicie, że moje poranne płatkowe poświęcenie zmienia mój niezbyt pochlebny wizerunek pani domu, jesteście w w błędzie. Proszę bardzo, będę się pogrążać na własne życzenie i bez znieczulenia:

"Przyzwyczajenie - druga natura - gra tutaj niemałą rolę; jakże często zdarza się bowiem słyszeć z ust człowieka, wolnego od wszelkich gastronomicznych "grymasów", twierdzenie, że bez herbaty, lub kawy rannej nie umiałby się obejść. (To o mnie!)
O skali zadowolenia, jakie przyniesie ten pierwszy spożyty w dniu nektar, decyduje w dużej mierze sposób podania i smak samego napoju, oraz towarzyszących mu dodatków. Pierwszorzędną rolę gra tutaj: przyrządzenie, temperatura, podanie i nakrycie; jako czynniki współrzędne, występują z konieczności: otoczenie, nastrój współbiesiadników i ich wygląd zewnętrzny. (patrz powyższe zdjęcie:))
Pierwsze śniadanie powinno być bezwarunkowo podawane w pokoju sprzątniętym, doskonale przewietrzonym, przy starannie nakrytym stole; w naczyniach skromnych czy luksusowych - zależnie od środków, jakiemi dany dom dysponuje - jednak zawsze odpowiednich, przystosowanych do rodzaju posiłku i jednolitych. Pod słowem "jednolitych" rozumiem tutaj jednakowe filiżanki i spodeczki, dostosowane do nich talerzyki, aby zadać kłam nieszczęsnemu, a tak często u nas spotykanemu twierdzeniu, że "na codzień" obejść się można byle czem.
Uzupełnieniem starannego nakrycia rannego będzie ładny koszyczek do pieczywa, wysłany świeżutką, haftowaną serwetką; masielniczka szklana, lub dostosowana do porcelanowej czy fajansowej zastawy; także naczynia do miodu i marmelady; odpowiednie kieliszki do jaj, wreszcie wiązanka świeżych kwiatów, lub też w braku kwiatów kilka zielonych gałązek zręcznie ułożonych w wazoniku, odcinającym się barwną plamą od tła serwety, lub na jej tło rzuconym."

Że tak powiem wieloznacznie hmmmm. Jajka, marmelada, sprzątnięty pokój, miód, zastawa, kwiaty, albo jakiś inny zielony wiecheć w wazonie... Jakby to powiedzieć... Jednym słowem nie do końca tak to u mnie wygląda. A im głębiej w las tym gorzej. Niedopuszczalne bowiem są jeszcze inne rzeczy. Proszę bardzo wymieniam:

"...Wszelkie nieuczesane głowy, twarze napiętnowane sennością, zniszczone, przydeptane obuwie domowe (tak często w imię "wygody" faworyzowane) powinny i muszą zniknąć z horyzontu, a są, niestety, w wielu jeszcze środowiskach nie tylko tolerowane, ale wprost uświęcone zwyczajem i, jako takie, bezkrytycznie uznawane przy pierwszym śniadaniu."

Koszmar! Ale to jeszcze nie koniec. Bo tak naprawdę najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę dopiero za chwilę dowiecie się rzeczy najbardziej przerażającej. Otóż ja, jako pani domu jestem odpowiedzialna za to, że moi domownicy pozbawieni owego pierwszego akordu w symfonji dnia są narażeni na wszelkie nieprzyjemności i zgrzyty. Oto dowód:

"Jeżeli nazwałam  śniadanie ranne "pierwszym akordem symfonji dnia" miałam na mysli fakt, że przy tem właśnie rannem śniadaniu spotykają się domownicy poraz pierwszy w ciągu dnia i że powinni odejść od stołu pod wrażeniem, wolnem od wszelkich zarówno moralnych, jak i gastronomicznych rozdźwięków. Ile to razy bowiem źle zaparzona, zimna, brzydko podana herbata, lub kawa, niedbale wybrane pieczywo, masło o niemiłym posmaku, brak niezbędnych szczegółów zastawy - bywają przyczyną nieporozumienia pomiędzy panią domu, a służbą, lub panią domu a domownikami, zależnymi w tym wypadku od jej staranności."

Jedno zmartwienie z miejsca mi odpada, bo nie mam służby i w związku z tym wprost perfekcyjnie unikam nieporozumień z nią:) Z drugiej strony to na dwoje babka wróżyła: albo unieszczęśliwiam moją rodzinę brakiem tego uroczego porannego i dopracowanego posiłku, albo wręcz na odwrót: unikam konfliktów, które by mógł ów posiłek przyspożyć. Bo biorąc pod uwagę, że rano jestem jaka jestem (patrz sowa na obrazku) to marnie widzę przygotowanie śniadania w tak doskonały sposób. I jeszcze bym nie daj Boże podała chłodną herbatę, albo żle zaparzyła kawę, albo o czymś zapomniała i konflikt gotowy! A tak przynajmniej nas to omija:)

Cytaty z publikacji "Co kiedy i jak podawać" Warszawa : Towarzystwo Wyd. "Bluszcz", [1930]

4 komentarze:

  1. Nareszcie zrozumiałam dlaczego do tej pory nie zatrudniłam służby!
    Pozdrawiam
    Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja:) Też zostałam oświecona.
      Serdeczności przesyłam

      Usuń
  2. Ja bym nawet nie czytała takich tekstów, by się nie dołować.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ze mną jest jeszcze gorzej, bo ja jestem z tych co to wychodzą rano bez śniadania, jakoś tak przywykłam i dobrze mi z tym;-)

    Ale śniadanie śniadaniem, a mnie radość rozpiera z wieści o Twej wizycie na Podkarpaciu.
    Jeśli uda mi się, to zjawię się już w Białobrzegach (wszystko będzie zależeć czy znajdę transport bo ja niemobilna sama no i mam nadzieję że to chodzi o te Białobrzegi koło Łańcuta bo innych nie znam), ale jeśli nie w Białobrzegach to w Rzeszowie będę na bank i tylko jakiś "armagedon" mnie powstrzyma;-)
    Mam nadzieję, że jakoś się do Ciebie dopcham przez tłum licealistów;-D

    OdpowiedzUsuń