Młoda para, tuż przed planowanym ślubem wybiera się na wycieczkę w Góry Stołowe. Postanawiają zwiedzić słynny labirynt bez przewodnika. Para wykorzystuje zamieszanie wśród zwiedzających i rozpoczynają samotnie wędrówkę Jadwiga przeliczyła się z siłami, nie nadąża za swoim chłopakiem i w końcu się gubi. Przerażona wzywa pomocy, ale nikt jej nie słyszy. Zapada zmrok. Wystraszona dziewczyna uświadamia sobie, że została sama. Dlaczego nie szuka jej Rafał? Dlaczego nie wezwał pomocy? Po samotnie spędzonej nocy, podejmuje walkę o przetrwanie. Dawkuje prowiant i obmyśla plan. Szminką do ust, zaznacza kolejne skały w labiryncie, ale ku jej przerażeniu, wciąż wraca w to samo miejsce. Kto jej pomoże? Może duch?
Moim zdaniem bomba! Pani Wando czekam z niecierpliwością!
A teraz oddaje głos Pani Ilonie.
Ilona Ciepał-Jaranowska
„Cisza”
Przeraziłam się. Cisza, wszędzie cisza. Czułam ją w każdym zakamarku mojego ciała, pulsowała w skroniach, płynęła w krwioobiegu, dotykała mych dłoni, gładziła twarz. Zamknęłam oczy, żeby czuć ją jeszcze wyraźniej, jeszcze mocniej. W dole tętniło życie, sznury samochodów wykonywały swój taniec w rytm stukotu silników, hałasowały radia, krzyczały dzieci, nawet podmuch wiatru uwięziony w liściach drzew był słyszalny. Tu w górze było całkiem inaczej, jakby kosodrzewina dzieliła dwa światy: ciszy i dźwięku i nie pozwalała się im wzajemnie przenikać. Otworzyłam oczy – było to widać wyraźnie – ogromna przestrzeń otulająca mnie milczeniem kontrastowała z pociemniałymi dolinami. Było mi tak dobrze, szczyty gór szarpały błękitne niebo, ciepłe promienie słońca rozlewały się w dół. A ja trwałam w milczeniu i zachwycie. Nie chciałam wracać, nie chciałam się nawet poruszyć, ale czułam, że tam w dole jest coś, co chce mnie z powrotem. W końcu poddałam się temu dziwnemu uczuciu i zaczęłam stawiać kroki prowadzące mnie ku dolinie. Nie wiem jak długo szłam, szlak znałam doskonale, w końcu nie jeden raz go przebywałam, ale pochłonięta myślami traciłam poczucie czasu. Rozejrzałam się w około – byłam gdzieś w połowie drogi – przede mną roztaczał się widok na dolinę, na której zostawiłam samochód – ale coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam na tym szlaku, kazało mi się zatrzymać. Jak to możliwe, że przemierzając drogę wielokrotnie nigdy nie zwróciłam uwagi na dom stojący parę metrów od szlaku? Może zasłaniały go liście gęstego lasu, które teraz się przerzedziły? W końcu jest już październik. Pomyślałam, że podejdę bliżej – z czystej ciekawości, gdyż to, co jawiło się przede mną wyglądało na bardzo przytulną chatkę, a że nie wiedziałam o jej istnieniu, nie mogła być schroniskiem, a już na pewno nie schroniskiem, o którym piszą przewodniki.
Zbliżając się do celu, odkryłam coś jeszcze – tuż za chatką, którą wypatrzyłam, wznosiła się wieża kościoła a jeszcze dalej kolejny dom. Zdziwiłam się bardzo, wyglądało to na jakąś osadę, o której – mimo wielu wizyt w tej części gór, nigdy nie słyszałam. Byłam już blisko białego, drewnianego domu – otoczonego białym niskim płotkiem. Wzdłuż płotu rosły różnobarwne kwiaty – te same kwiaty wyłaniały się z szerokich donic ustawionych na parapetach i na brzegach werandy, która otulała wejście do domu. Na werandę prowadziły dwa szerokie schody, a na niej stało krzesło, maleńki stoliczek i fotel bujany. Miałam poczucie jakbym przeniosła się w inną rzeczywistość, a dom wydawał mi się znajomy – jakbym go już kiedyś widziała, w filmie? Na obrazie? Nie mogłam sobie przypomnieć. Zaledwie kilka kroków dzieliło mnie od białej chatki, gdy dostrzegłam słup z białym napisem na zielonym tle: Malownicze. A więc tak nazywa się ta miejscowość – teraz byłam pewna, że jest to niewielkie miasteczko, gdyż kilka dachów mieniło się w oddali – nie dostrzegłam ich od razu, ponieważ droga, którą szłam wyraźnie schodziła ku dołowi a punkt, w którym teraz przebywałam był najwyższy.
Sama nie wiedziałam, czemu tak mnie tu ciągnęło – powinnam już dawno być w samochodzie i wracać do domu – jednak magia tego miejsca zablokowała mi poczucie rzeczywistości. To już drugi raz tego dnia – najpierw tam, w górze, teraz tu – w połowie drogi. Znów poczułam, że mogłabym tu zostać na zawsze, gdyby jeszcze dom, który stoi przede mną mógł okazać się na sprzedaż – uśmiechnęłam się do swoich myśli.
Zbliżyłam się do werandy, pomyślałam, że skoro tu jestem, to zaspokoję swoją ciekawość i dowiem się, kto tu mieszka. Już wyciągnęłam rękę żeby zapukać, gdy drzwi się otworzyły – zaskoczona zrobiłam krok w tył. W drzwiach ukazała się sympatyczna staruszka - nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałam, że mogłaby być moją babcią. Uśmiechnęła się do mnie wąskimi ustami zatopionymi w okrągłej, lekko pomarszczonej twarzy.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, proszę wejść – staruszka otworzyła szeroko drzwi i gestem ręki zaprosiła mnie do środka – zupełnie jakbym była oczekiwanym gościem a nie obcą osobą pałętającą się, nie wiadomo po co, po cudzym podwórku.
- Ja…, bardzo przepraszam za najście, schodziłam szlakiem do doliny i zobaczyłam z daleka pani dom…
- Tak, proszę wejść do kuchni – właśnie upiekłam szarlotkę – lubi pani szarlotkę?
- Tak, bardzo – uśmiechnęłam się szeroko, bo to moje ulubione ciasto, a jego zapach unoszący się w powietrzu już zdążył podrażnić moje nozdrza i wbić się do pustego od dłuższego czasu żołądka.
- Ale nie będę pani przeszkadzać? Ja tylko na chwilkę zboczyłam z trasy – usilnie próbowałam wytłumaczyć moją obecność tutaj.
- Nie przeszkadza pani, a do niespodziewanych wizyt jestem przyzwyczajona – często ktoś do mnie zagląda.
- Naprawdę? Widocznie tylko ja nie wiedziałam o istnieniu tego miasteczka, nie ma go przecież w żadnym przewodniku, a ze szlaku nigdy wcześniej go nie wypatrzyłam.
- To prawda, nigdzie nie piszą o naszym miasteczku - nie jest też widoczne gołym okiem, ale zapewniam panią, że wędrowcy do niego trafiają – herbaty?
- Tak, poproszę.
Usiadłam na wiklinowym fotelu wyłożonym miękką poduszką – jednym z dwóch stojących w obszernej kuchni. Kuchnia widocznie pełniła też rolę salonu. Przy fotelach stał niewielki okrągły stolik a na nim świeże, kolorowe kwiaty. Naprzeciw znajdowało się okno z cudownym widokiem na góry. W głębi, przy drugim oknie stał niewielki stół z dwoma krzesłami, w rogu znajdował się piec – pamiętam taki piec z rodzinnego domu – paliło się w nim drewnem, można było na nim gotować a w dolnej części piec chleb.
- Bardzo tu u pani przytulnie, gdybym miała kiedyś własny dom, chciałabym urządzić go właśnie w takim stylu, tylko nie wiem czy w supermarkecie dostanę piec kaflowy. Staruszka uśmiechnęła się i postawiła na stoliczku filiżankę z herbatą, zaraz przyniosła też talerzyk z ciepłą jeszcze szarlotką.
- Mieszka tu pani sama?
- Na razie tak, ale niedługo dołączy do mnie mąż.
- Wyjechał?
- Tak, można tak powiedzieć… Kobieta zrobiła tajemniczą minę, ale nie dopytywałam, co kryje się za tym: „można tak powiedzieć”. – Jak ma pani na imię? Nie lubię mówić do moich gości jak do obcych…
- Oj, strasznie przepraszam, nawet się nie przedstawiłam – wstałam szybko i naprawiłam błąd – Agata Różycka, bardzo mi miło.
- Siadaj dziecko, ja jestem Emilia Jabłonowska i też jest mi miło – znów uraczyła mnie tym swoim ciepłym uśmiechem.
Upiłam łyk herbaty, jeszcze raz popatrzyłam na obszerną kuchnię i poczułam się cudownie, błogi spokój ogarniał moją duszę, pomyślałam, że mogłabym tu zostać na zawsze, o czym zaraz poinformowałam panią Emilię:
- u pani jest tak miło i spokojnie, że mogłabym tu zostać na zawsze.
- Nie dziecko, jeszcze nie czas, myślę, że masz do czego wracać – dziwna była jej odpowiedź. Zaraz też zapytała: - czemu spacerujesz po górach sama?
Czemu spaceruję sama? Właściwie to nie bardzo pamiętam, zawsze chodziłam po górach z Mikołajem, to on zaszczepił we mnie miłość do gór. Kiedy pierwszy raz zabrał mnie na długi i męczący szlak – krzyczałam na niego, że, po tej męczarni, jaką mi zafundował, już nigdy więcej nie przyjadę z nim w góry, ale, gdy stanęłam na szczycie – zapomniałam o bolących mięśniach i braku sił na drogę powrotną. Mikołaj uśmiechnął się wtedy i powiedział – kto raz wyjdzie na szczyt będzie myślał tylko o tym, aby na niego powrócić. Miał rację – na kolejną wyprawę wyruszyliśmy tydzień później. Mój Mikołaj... Tak teraz pamiętam:
- pokłóciłam się z mężem, on czasem mnie tak denerwuje, że nie jestem w stanie z nim wytrzymać – dlatego rzuciłam wszystko i przyjechałam tu, w góry.
- A było się, chociaż, o co kłócić?
- Oczywiście! Pani go nie zna, jedną rzecz potrafi robić pół dnia – kiedy gotuje obiad – to najczęściej jemy go dopiero na kolację! Kiedy go o coś proszę, zapewnia, że to zrobi a potem nic z tego, muszę to zrobić sama. Dziś rano wracał z nocnej zmiany a że po drodze miał piekarnię, prosiłam go, żeby kupił świeże bułki, oczywiście przyjechał bez bułek – gdy zrobiłam mu awanturę – chciał wracać i jechać specjalnie do piekarni po te nieszczęsne bułki, a ja zdenerwowałam się jeszcze bardziej – bo po co tracić czas i pieniądze na benzynę – miał zrobić zakupy p o d r o dz e!
- Dziecko, wybacz, ale czy pytałaś, dlaczego nie kupił tych bułek?
Zaskoczyła mnie swoim pytaniem – nie zadałam mu takiego pytania, właściwie nigdy nie pytałam, dlaczego czegoś nie zrobił, zawsze dawałam mu do zrozumienia jak bardzo jestem na niego wściekła, jak mnie zawiódł i zranił – nawet, gdy była to jakaś błahostka. Gdy tak o tym myślałam dochodziła do mnie gorzka prawda – zawsze myślałam o tym, aby zmienić Mikołaja, a to chyba ja powinnam przeanalizować swoje postępowanie.
- Ma Pani rację – nie pytałam go. Ostatnio miał ciężki okres w pracy – może po prostu zapomniał i chciał jak najszybciej znaleźć się w domu, przy mnie…
- Przypominasz mi Agatko moją wnuczkę, ona też najpierw działała a dopiero potem myślała, była strasznie nerwowa, wybuchała z byle powodu, ale wiem, że potem tego żałowała i bardzo cierpiała – to była dobra osoba i wiem, że ty też taka jesteś. Moja wnuczka miała wypadek samochodowy – teraz jest już w innym świecie, ale Ty dziecko jeszcze musisz wrócić, będziesz szczęśliwa. A moja rada na wybuchy złości jest taka (zawsze skutkowała, gdy spierałam się z moim Antosiem), zanim coś powiesz, policz do pięciu i wypowiedz w myślach słowo „cisza” – zobaczysz, że całkiem inne emocje w tobie zagoszczą. Pamiętaj też, aby pytać: „dlaczego?” bo często odpowiedź nie jest jednoznaczna.
- Pani Emilio, chyba Bóg kierował moimi krokami, że znalazłam się w Pani domu. Dziękuję za te słowa, chyba nigdy nie zapomnę o tym spotkaniu. Dopiłam ostatni łyk herbaty i dokończyłam szarlotkę. – Muszę już iść.
- Tak, dziecko, idź – on na Ciebie czeka.
Wybiegłam z domu tej wspaniałej starszej osoby. Czułam na sobie promienie słońca, ale im dalej odchodziłam, tym promienie stawały się słabsze. Powróciłam na szlak – musiałam teraz zejść do doliny, do samochodu. Zaczęła mnie otaczać gęsta mgła – rozglądałam się, ale nigdzie nie mogłam dostrzec parkingu. Mgła gęstniała, a ja z coraz głośniej bijącym sercem biegłam przed siebie. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Poczułam na sobie światło, jakby reflektor samochodu nadjeżdżającego z przeciwka. Zmrużyłam oczy i wtedy ktoś chwycił mnie za rękę.
- Agatko… Jesteś…
Otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą białą ścianę, obok stał Mikołaj i patrzył na mnie ze łzami w oczach – co on tu robi? Przecież poszłam w góry sama… Poczułam pod głową miękką poduszkę – leżę w łóżku?
- Co się stało? Co ja tu robię?
- Agatko, miałaś wypadek, jesteś w szpitalu.
- Wypadek, w górach?
- W górach? Nie kochanie, nie byliśmy w górach, pokłóciliśmy się rano, Ty wybiegłaś z domu, wsiadłaś do samochodu i gdzieś pojechałaś – była gęsta mgła, ktoś jadący znad przeciwka wpadł w poślizg i zderzył się z Tobą.
- Ale ja byłam w górach…
- Skarbie, pojedziemy w góry, gdy tylko dojdziesz do siebie. Teraz musisz odpocząć…
Po policzkach Mikołaja płynęły coraz gęstsze łzy, mówił z trudem i wyraźnie ściśniętym gardłem.
- Daczo płaczesz?
- Agatko, byłem przerażony, bałem się, że Cię stracę, ale już jesteś, wróciłaś.
W głowie zaszumiały mi słowa staruszki: „Ty dziecko jeszcze musisz wrócić, będziesz szczęśliwa”.
- Mikołaj! Przepraszam Cię za wszystko…
Teraz i po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Nie masz mnie za co przepraszać, kocham Cię. A teraz odpocznij i o niczym nie myśl – dzwoniłem do Twojej pracy, odwołałem też twoje wieczorne zajęcia ze studentami. Teraz pójdę do domu i przygotuję Ci Twoją ulubioną zupę, żebyś szybciej do siebie doszła. Wszystkim się zajmę.
Boże! A ja chciałam zmieniać tego człowieka, udoskonalać, a tak naprawdę mam przy sobie skarb, czułego, troskliwego towarzysza życia. Dziękuję Ci, Panie, że pozwoliłeś mi przeżyć ten wypadek i za tę podróż, która mnie tyle nauczyła, dziękuję Ci za Mikołaja – kocham go jak nigdy przedtem, pewnie przede mną jeszcze długa droga zmian, ale przynajmniej już wiem, co powinnam naprawić, w sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz