Kochani dopiero teraz, bo rano zakupy a potem brak netu. W związku z tym dziś tekst wieczorkiem i jutro kolejny późnym popołudniem żeby można było na spokojnie przeczytać. Odpowiadam na pytanie, które pojawiło się od kilku osób: opinie od Krysi będą pod każdym z tekstów. Dzisiaj i jutro nasz ekspert jest poza domem więc być może trzeba będzie chwilkę poczekać ale spokojnie, znając Krysię to wie, czuwa i pamięta :)
A teraz zapraszam na opowieść o Agacie :)
Kinga Kosiek
Konstelacje Agaty
Rozdział I
Życie Agaty rozsypało się przez głupią grypę żołądkową. Zaczęło się od tego, że na pięć minut przed planowanym pilnym zebraniem z Wielkim Szefem ( capo di tutti capi, jak zwykła mawiać złośliwie za jego plecami w związku ze znacznym przerostem ego jaki prezentował ) Agata nagle zzieleniała i w komicznych podskokach udała się do toalety. Sytuacja okazała się komiczna dla obserwatorów, ale za to nader krępująca dla samej zainteresowanej. Pech chciał, ze toaleta damska znajdowała się na przeciwległym końcu długiego korytarza podczas gdy męska zaledwie kilka metrów od sali konferencyjnej. Agata błyskawicznie zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie dobiec do toalety damskiej więc z impetem, niemalże wyrywając drzwi z futryny, wpadła do męskiej, przyprawiając o długotrwały uraz psychiczny kolegę z działu sprzedaży, który na widok kobiety w tym ściśle męskim przybytku w nerwowym odruchu przyciął sobie suwakiem zamka wrażliwą część ciała. Jego traumę pogłębiły jeszcze odgłosy jakie zdesperowana i nieświadoma piorunującego wrażenia jakie wywarła koleżanka wydała z siebie opróżniając gwałtownie zawartość zaatakowanego wirusem żołądka… I to by było na tyle romantycznych złudzeń na temat kobiet jako istot eterycznych i subtelnych. Nieszczęsny kolega miał jeszcze długo wspominać doznaną traumę podczas cotygodniowych wizyt u psychoterapeuty.
Agata zaraz po wyczołganiu się z męskiej toalety spotkała Wielkiego Szefa, a ten na widok jej zielonej twarzy natychmiast zdezerterował, i tylko przed odwrotem wydał jej polecenie służbowe bezzwłocznego udania się do lekarza. Otóż Wielki Szef nie bał się bardziej niczego niż wirusów i bakterii, które mogłyby ukrócić jego jakże potrzebną światu aktywność. Plusem tej fobii dla pracowników była możliwość bezproblemowego pójścia na zwolnienie chorobowe gdy zaszła taka potrzeba, minusem zaś konieczność pójścia na nie nawet z powodu głupiego kataru. Nieszczęśni desperaci, których terminy zdania ważnych sprawozdań goniły do pracy podczas gdy bojaźliwy szef gonił na zwolnienie posuwali się nawet do tego, że przemykali chyłkiem do swoich biur i barykadowali się w nich unikając za wszelką cenę spotkania. Teraz Agata objawiła mu się jako potencjalne zagrożenie więc wolał ją na wszelki wypadek odesłać do domu. W ten właśnie sposób miała zjawić się w mieszkaniu zaledwie półtorej godziny po wyjściu do pracy, a to z kolei miało zaważyć na całym jej życiu…
Agata przyjechała do pracy swoim samochodem, ale szybko stało się dla niej jasne, że szarpana skurczami żołądka i wymiotami nie jest w stanie usiąść za kierownicą. Jej auto musiało zostać na służbowym parkingu. Do domu podrzuciła ją Renia, koleżanka z kadr. Zawsze życzliwa i pomocna, jako jedyna nigdy nic sobie nie robiła z fobii Wielkiego Szefa. Była też chyba jedyną osobą na tej półkuli, która nie bała się zabrać do swojej wypieszczonej renówki rzygającej jak kot koleżanki. Wręczyła jej tylko plik jednorazowych reklamówek i stwierdziła krótko:
- Staraj się celować do środka z łaski swojej.
Obiekcje Agaty, która nie chciała sprawiać jej kłopotu skwitowała dosadnie acz konkretnie:
- A myślisz, że jak zarzygasz pół autobusu albo taksówkę to ktoś ci podziękuje?
Spacyfikowana i dozgonnie wdzięczna Agata dała się zapakować do samochodu Reni i, z kilkoma drobnymi ekscesami żołądkowymi po drodze, dotransportować pod swój blok. Renia zauważyła pogłębiającą się gwałtownie zieleń na twarzy koleżanki i nie dała się zbyć.
– Ty mi tu nie pyskuj – odpowiedziała na mizerne protesty – tylko dawaj klucz i idziemy do ciebie! Nie zostawię cię samej dopóki nie wypijesz przy mnie leków i nie położysz się do łóżka! Jeszcze walniesz gdzieś znienacka głową o kafelki i pogrzeb w firmie gotowy, a tu dziura budżetowa i na żadne dodatkowe wydatki w tym miesiącu nie mam! – dodała chcąc choć na moment rozśmieszyć pojękującą ofiarę wirusa. Słabnąca z minuty na minutę Agata posłusznie poszukała w przepastnej torbie kluczy, wręczyła je Reni po czym dała się prowadzić na piętro, pod drzwi własnego mieszkania. Resztką przytomności umysłu przyznała rację koleżance. Miała problemy z zachowaniem równowagi, a w mieszkaniu byłaby całkiem sama. Igor, jej mąż, zaczynał pracę w takich samych godzinach co ona, a wracał jeszcze później, co najmniej do dwudziestej była zdana tylko na siebie oraz na kaprysy własnego zawirusowanego organizmu. Chyba nie byłoby to wymarzone towarzystwo, stanowczo Renia wygrywała z wirusem w przedbiegach. Kilka ostatnich stopni pokonała właściwie na plecach koleżanki, wleczona przez nią miłosiernie. Wreszcie zdobyły Mount Everest jakim zdawało się dziś Agacie pierwsze piętro jej bloku, Renia cicho i zgrabnie przekręciła klucz w zamku i weszły do przedpokoju.
W tej samej sekundzie Agata poczuła zbliżający się nieuchronnie kolejny skurcz żołądka więc, nie zrzucając nawet butów, z impetem otworzyła drzwi sypialni przy której była usytuowana łazienka i toaleta. I zastygła jak przysłowiowa żona Lota. Okazało się bowiem, że sypialnia nie była pusta. W małżeńskim łóżku, skotłowanym jak po przejściu huraganu Katrina jakaś cycata brunetka właśnie uprawiała razem z jej zapracowanym ciężko mężem akrobatykę erotyczną rodem z filmów porno. Zaszokowana Agata zarejestrowała w kilka sekund, że tamta miała imponujący biust, a jej ciemnofioletowe stringi zwisały ze ślubnego zdjęcia stojącego na stoliku przy łóżku. Poza tym pomyślała, że jej szacownemu małżonkowi, unikającemu jak ognia dźwigania wszelkich ciężarów ze względu na wiecznie dokuczającą rwę kulszową jakoś wyraźnie się poprawiło – nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej widziała go w takiej pozycji. I to był ostatni przebłysk myśli zanim opóźniony szokiem skurcz żołądka nie wstrząsnął jej organizmem.
Renia, która niczego nieświadoma zdążyła akurat ściągnąć w przedpokoju buty i wchodziła właśnie do sypialni zdążyła na czas, żeby zobaczyć jak jej koleżanka opróżnia żołądek na czyjeś stringi, i swoje zdjęcie ślubne. I wtedy postacie z obrazka rodem z filmu porno ożyły. Cycata wrzasnęła jakby ktoś polał ją wrzątkiem i zerwała się z łóżka, przydeptując przy tym boleśnie nogę kochanka. Ten również ryknął jak rozjuszony byk, i przyskoczył do Agaty wrzeszcząc aż pluł śliną naokoło:
- Co ty krowo robisz?!!!
Cycata miotała się i piszczała:
- Misiu, moja bielizna, to Victoria’s Secret, czy ty wiesz ile to kosztuje?!
Misiu, niepomny że to chyba jednak on powinien się tłumaczyć, właśnie zabierał się za potrząsanie bladozieloną Agatą, gdy do akcji wkroczyła Renia. Chwyciła stojący obok sprofanowanego zdjęcia ślubnego flakon z kwiatami i bez mrugnięcia okiem wylała jego zawartość na głowę rozjuszonego Igora. Po czym błyskawicznie wyjęła swoją komórkę, cudeńko techniki, które jako prawdziwa gadżeciara sprawiła sobie kilka dni wcześniej, i zaczęła robić sesję gołej brunetce i miotającemu się mężowi Agaty. Ułamek chwili potem równie błyskawicznie schowała telefon do kieszeni i przemówiła. Dużo, dużo później Agata przyznała się jej, że nawet ją zmroził ton, który usłyszała.
– Macie dokładnie pięć minut, żeby stąd wyjść, albo jeszcze dziś wrzucę na you tube wasze gołe dupy! A jak już obejrzą je wszyscy na obu półkulach to możecie podać mnie nawet do Trybunału w Strasburgu! Pewnie pracownicy twojej korporacji chętnie zobaczą wyposażenie pana dyrektora – wysyczała do Igora - A ty będziesz mogła doradzać koleżankom w sprawie depilowania okolic bikini – rzuciła do cycatej.
Po czym, zanim zaskoczona para zdążyła zareagować, wepchnęła jednym zdecydowanym ruchem prawie nieprzytomną Agatę do łazienki, wcisnęła się za nią, zamknęła drzwi na klucz i krzyknęła przez nie:
– Mam łącze internetowe w komórce, daję wam cztery minuty po czym zamieszczam filmik z waszymi zdjęciami w necie! Przez zamknięte drzwi łazienki słyszała jeszcze popiskiwania kobiety i gniewne szepty Igora, dźwięk wysuwanych i w pośpiechu zasuwanych szuflad
– Czas wam się kurczy, zostało wam już tylko dwie i pół minuty! – krzyknęła. Jednocześnie kątem oka rejestrowała z niepokojem zmieniające się kolory na twarzy Agaty – mocna zieleń walczyła teraz o swoje z szarością. Wreszcie usłyszała z ulgą oddalający się popiskujący głos cycatej, i dźwięk zamykanych drzwi na klatkę schodową. Wypadła z łazienki, biegiem dopadła drzwi, włożyła w nie klucz i przekręciła. Teraz mogła już zająć się tylko Agatą. Zanim wróciła do łazienki usłyszała hałas – to zemdlona Agata właśnie ześlizgiwała się po ściance prysznica.
Agata głowę miała bardzo ciężką, tak samo powieki. Czuła się tak jakby ktoś dociskał jej czaszkę w imadle. A w powiekach ktoś zamontował jej miniaturowe woreczki z piaskiem, i te cholerne woreczki je obciążały i podrażniały oczy. No i jeszcze dodatkowo w przełyku czuła kwas żrący. Skupiona na tych dominujących czysto fizycznych doznaniach na razie nie czuła nic więcej. Przejęta Renia robiła jej okład z mokrego ręcznika. Agata wyraźnie gorączkowała, bo ręcznik zmoczony w lodowatej wodzie po zetknięciu się z czołem koleżanki błyskawicznie zmieniał temperaturę. Zdawać by się mogło, że za chwilę zacznie parować. W sumie to był normalny objaw po złapaniu wirusa, ale Renia bała się, że spotęgowany doznanym szokiem psychicznym może jednak wymagać interwencji lekarza. Położyła biedaczkę w łóżku w pokoju gościnnym, bo jakoś nie przypuszczała, że nadawałoby się do tego sprofanowane małżeńskie łóżko. Zresztą, ściągnęła już z niego skotłowaną pościel, i wrzuciła do prania czekając aż Agata oprzytomnieje. Posprzątała też sypialnię, przy okazji zauważyła, że drogocenne stringi zostały w tym samym miejscu w którym dosięgnął je atak wirusa. Tak naprawdę zniszczenia nie były spektakularne, bo Agata w chwili powrotu do domu miała już i tak pusty żołądek. Ale Renata z satysfakcją pomyślała, że kochanica Igora musiała wyjść z mieszkania z gołym tyłkiem. Nie wzięła na pewno bielizny Agaty, bo nosiła o jakieś dwa rozmiary więcej. I dobrze jej tak – pomyślała z satysfakcją. Wzięła długopis ze stolika w kuchni i używając go przeniosła stringi do pralki.
-Wyślę je jej kurierem, najlepiej do pracy! – mruknęła sama do siebie.
Renia nie miała wątpliwości, że hojnie wyposażona przez naturę zdobycz niewiernego małżonka koleżanki musiała z nim pracować. Mimo zaskoczenia i stresu zdążyła zauważyć dwie torby z laptopami starannie położone na fotelu w kącie sypialni. Ich Agata nie zdążyła sprofanować. A szkoda!
Renia była całym sercem po stronie koleżanki, bo na własnej skórze przekonała się czym jest zdrada. Przez wiele lat była wzorową żoną pana doktora. Pan doktor był szorstki w obejściu, nieprzyjemny i wymagający, ale ona, o naiwności, pocieszała się myśląc, że woli takiego zamkniętego w sobie ale uczciwego gbura od zdradliwego krasomówcy. Była tylko żoną przy mężu, bo pan doktor nie życzył sobie, żeby pracowała. Wymagał dyspozycyjności. Jeśli wracał do domu o trzeciej nad ranem to potrzebował gosposi, która wstanie, przygotuje mu ciepły posiłek, wysłucha opowieści o skomplikowanym przypadku medycznym, i przygotuje kąpiel. Na początku te rytuały Renię rozczulały i chwytały za serce, ale gdy okazało się, że szanowny małżonek wymagał takiej samej dyspozycyjności po kilka razy w tygodniu zapał przeszedł jej jak ręką odjął. Ale i tak trwałaby przy nim do dzisiaj gdyby nie przypadek. Pewnego wieczoru zdarzyło się nieszczęście – w pobliżu ich miasta zderzyły się dwa autobusy szkolne. Poszkodowanych dzieciaków było mnóstwo, więc wezwano wszystkich specjalistów. Po jej męża wpadł jak burza kolega chirurg, który dostał wezwanie akurat gdy przejeżdżał przez ich dzielnicę. W efekcie obaj wypadli z domu zostawiając za sobą przestraszoną Renię. Wiedziała, że przed wyjściem mąż pracował przed komputerem więc postanowiła pójść do gabinetu i wszystko wyłączyć. No i ledwo ruszyła myszką, wygaszony ekran ożył, a ona zobaczyła ni mniej ni więcej tylko zdjęcia swojego męża z jakąś obcą kobietą. Zdjęcia, które świadczyły jednoznacznie o zażyłości wykraczającej dalece poza ogólnie przyjęte ramy. Tyle, że Renia była wtedy głupia i niedoświadczona. Zamiast skopiować kompromitujące męża pliki wyłączyła komputer, a jemu zrobiła dziką awanturę po powrocie. Rezultat jej niefrasobliwego zachowania był taki, że to mąż wniósł sprawę o rozwód, żądając w dodatku obarczenia jej winą za rozpad ich pożycia. Wszystkie kompromitujące go zdjęcia zniknęły. Renia ledwo wybroniła się przed orzeczeniem rozwodu z jej winy, poza tym wyszła z tego związku goła i wesoła, z jedną parą butów. Właśnie to pouczające doświadczenie sprawiło, że odtąd była za pan brat z wszelkimi nowinkami technologicznymi, przygotowana na każdą sytuację. Zaraz po rozwodzie podczas ciągnących się niemiłosiernie bezsennych nocy miała mnóstwo czasu na przemyślenie co zrobiła źle. I wyciągnęła wnioski. Stąd jej błyskawiczna reakcja w obronie Agaty…
Agaty, która z jękiem próbowała właśnie otworzyć oczy. Jednocześnie podniosła rękę próbując namacać co ma na głowie.
– To tylko kompres – powiedziała Renia – próbowałam zbić Ci gorączkę.
Na te słowa Agata popatrzyła na nią nieprzytomnie i wyjęczała: O Boże! Czyli to wszystko mi się nie śniło?! I rozpłakała się cicho. Pocieszanie jej i utulanie, oraz doprowadzanie do stanu jakiej takiej przytomności zabrało Reni dobre parę godzin. Nie wróciła już do pracy. Zadzwoniła do szefa z informacją, że chyba złapała wirusa od Agaty, bo też zaczyna się źle czuć. Reakcja była do przewidzenia, wystraszony szef zakazał jej zbliżania się choćby w okolice firmy dopóki nie upewni się, że jest całkowicie zdrowa. Mogła więc poświęcić się stawianiu na nogi koleżanki. Zaczęła od tego, że wyłączyła telefon stacjonarny oraz znalazła i wyciszyła całkowicie komórkę Agaty. Rychło w czas – ekranik telefonu zaczął błyskać jadowicie napisem „Mężuś dzwoni” w chwili gdy odkładała go na stolik nocny.
- Mężuś wężuś – mruknęła jadowicie pod nosem – gadzina ohydna!
Potem poszła przygotować Agacie gorącej gorzkiej herbaty i świeży kompres.
Jak to bywa z wirusami przez kilka godzin nawet silne wzburzenie nie było w stanie postawić Agaty na nogi. Dopiero późnym wieczorem udało się jej zmienić pozycję horyzontalną na siedzącą. Skuliła się w fotelu, a Renia opatuliła ją troskliwie kocem i wcisnęła do rąk talerzyk z sucharkami. Czekała cierpliwie, aż zje choć kilka kęsów, i dopilnowała, żeby wypiła kolejny kubek herbaty. Gdy zobaczyła, że koleżanka, choć wciąż osłabiona, zmieniła kolor z zielonego na bladoszary usiadła spokojnie na wprost i spojrzała jej w oczy.
- I co teraz? – zapytała Agata? – Co ja mam zrobić? Rano miałam fajne poukładane życie a teraz czuję się jakbym wylądowała w jakimś Matrixie! Skąd on wytrzasnął tę zdzirę?! – wrzasnęła rozżalona – Jak mógł robić to z nią w naszym małżeńskim łóżku, cap jeden!
– No, jak to akurat widziałaś – mruknęła z przekąsem Renia. – Ale za to należy ci się medal za celność! Zdzirka wyleciała stąd z gołym tyłkiem, zostawiła ci swoje stringi na pamiątkę!
Na wspomnienie miotającej się komicznie po sypialni gołej pary kochanków Renia dostała głupawki i, wbrew najlepszym chęciom, nie dała rady powstrzymać ataku śmiechu. Zszokowanej w pierwszej chwili Agacie udzieliła się jej wesołość, bo po chwili śmiały się obie, i to do tego stopnia, że dostały czkawki. Dopiero po trwającym dość długo ataku tej oczyszczającej głupawki mogły spojrzeć na siebie spokojnie i zacząć poważnie rozmawiać.
- On do ciebie dzwonił chyba z piętnaście razy, ale wyciszyłam twój telefon – przyznała się Renia.
Agata zareagowała nad wyraz spokojnie:
- Bardzo dobrze zrobiłaś. Nie mam siły ani ochoty teraz z nim rozmawiać. Mogłabym go zabić, a to mi niepotrzebne. Nie pójdę siedzieć za zabicie taniego dziwkarza. Myślałam, że choć gust ma dużo lepszy! – prychnęła ze złością.
Renia patrzyła na koleżankę lekko zaniepokojona tym jak nagle przeszła ze stanu otępienia i szoku do bardzo logicznego rozumowania. Agata to chyba dostrzegła, bo odpowiedziała na niezadane pytanie:
- Tak naprawdę to domyślałam się od dłuższego czasu, że on mnie zdradza, tylko nie miałam siły doprowadzić do konfrontacji. Nie miałam odwagi na dokonanie radykalnych zmian. Myślałam, głupia gęś, że ma jakieś skoki na bok, ale i tak kocha tylko mnie. A on przyprowadził swoją cholerną kochankę do naszego łóżka! – wrzasnęła nagle, aż przestraszyła Renię – Tego samego łóżka, które wybieraliśmy wspólnie, żeby je zaraz po zamontowaniu razem wypróbować! To moje terytorium! – miotała się jeszcze chwilę w fotelu zaplątana w ciepły koc, żeby wreszcie ponownie się rozpłakać.
Renia, bezradna wobec tej huśtawki nastrojów, która kołysała psychiką jej koleżanki jak sztorm starą łajbą, donosiła tylko herbatę, poklepywała delikatnie Agatę po plecach, a w końcu pomogła jej, umęczonej do ostatnich granic, położyć się spać. Sama zdecydowała się zostać u niej na noc w niewygodnym fotelu w sypialni – jej też udzieliło się poczucie, że małżeńskie łóżko Agaty uległo profanacji.
Rozdział II
Nowy dzień, jakby dla udowodnienia, że życie toczy się dalej, bez względu na to ilu mężów zdradziło swoje żony ostatniej nocy, powitał Renię zadziornymi promykami słońca, które załaskotały ją w powieki i zmusiły do przekręcenia się na drugą stronę. Tyle tylko, że fotel w którym spała był nadzwyczaj wąski, więc przy tej próbie przekręcania się na bok straciła nagle kontrolę i zsunęła się po śliskim kocu na podłogę. Na szczęście fotel był niski, więc zetknięcie z podłożem nie było zbyt brutalne. Okazało się jednak wystarczająco motywujące do tego, żeby wstać i zrobić sobie kawę. Najpierw jednak Renia sprawdziła co robi Agata. Agata zaś, po wyczerpujących doświadczeniach poprzedniego dnia, spała głębokim i, o dziwo, chyba spokojnym snem. W związku z tym Renia na palcach przemknęła do kuchni i zaczęła cichutkie poszukiwania kawy. Były one o tyle utrudnione, że mieszkania koleżanki prawie wcale nie znała. W pracy lubiły się i szanowały, ale poza nią rzadko miały okazje do spotkań. Agata była stosunkowo krótko po ślubie, chyba jakieś trzy lata, po pracy biegła natychmiast do domu. Z kolei Renia zupełnie niedawno zakończyła bolesne sprawy związane z nieprzyjemnym rozwodem w związku z czym też nie grzeszyła nadmiarem kontaktów towarzyskich. W mieszkaniu Agaty była wcześniej tylko dwa razy – z okazji parapetówy na którą koleżanka zaprosiła kilka najbliższych osób z pracy, oraz kiedyś gdy zachorowała na grypę i Renia musiała odebrać pilnie potrzebne dokumenty. Kojarzyła sam rozkład mieszkania, co pozwoliło jej zresztą dzień wcześniej na szybki szantaż wobec Igora i jego kochanki, ale już na przykład w kuchni czuła się jak na obcej planecie. Teraz dopiero zaczęła tę kuchnię po cichutku oswajać. I szybko stwierdziła, że dobrze się tutaj czuje. Kuchnia była nieduża, ale bardzo ustawna i pełna światła dzięki dużemu oknu wychodzącemu chyba na południowy wschód. Tak przynajmniej Renia zgadywała, bo akurat pod tym względem była zawsze kompletną niedojdą i w lesie zginęłaby niechybnie nawet mając pięć kompasów. Ściany były pomalowane naprzemiennie na żółto i na niebiesko, kafelki niebieskie z delikatnym ornamentem. Meble w kolorze ciepłożółtym, wszystko razem tworzyło wrażenie lekkości, jasności i przytulności. Czuć w tym było rękę Agaty. Coraz bardziej rozbudzonej Reni zaraz przyplątała się piosenka i zaczęła nucić z lekka fałszując:
- Więc chodź, pomaluj mój świat, na żółto i na niebiesko...
Przeszukiwała po cichutku szafki, aż wreszcie znalazła puszkę z cudownie pachnącą kawą. Na blacie kuchennym pysznił się piękny ekspres do kawy rodem z filmów science-fiction, ale nie śmiała go nawet dotknąć pomna na swojego pecha do ekspresów. W pracy unicestwiła trzy po czym zabroniono jej kategorycznie zbliżać się do urządzeń tego rodzaju. Nie wiadomo dlaczego właśnie Renia, gadżeciara obeznana z nowinkami technologicznymi wszelkiego rodzaju, miała niewytłumaczalne upośledzenie pod kątem obsługi ekspresów do kawy. Przyjęła je jednak do wiadomości i nie podejmowała już żadnych wysiłków w kierunku oswojenia tego potwora. Zresztą, w pracy wszyscy wręcz na wyścigi oferowali jej zrobienie kawy ledwo pojawiła się w promieniu pięciu metrów od ekspresu po tym jak Wielki Szef, niemile zdziwiony koniecznością kupna czwartej maszyny, zagroził, że koszt kupna kolejnej potrąci z pensji pracowników. Ekspresu Agaty Renia nie tykała, postawiła po prostu wodę w wesołym czajniku w niebieskie róże, wsypała dwie łyżeczki kawy do kubka z aniołem znalezionego w szafce nad zlewem, usiadła cichutko i czekała. Zastanawiała się w jakiej formie fizycznej i psychicznej obudzi się koleżanka. Z własnego doświadczenia wiedziała, że brutalna prawda o tym co się zdarzyło dopiero dziś dotrze do Agaty i ugodzi ją skutecznie. Martwiła się o nią, ale nie mogła zrobić nic więcej niż tylko być obok.
Mniej więcej w tym samym czasie Igor obudził się z przerywanego wielokrotnie, męczącego snu w pokoju hotelowym. Podobnie jak Renia w mieszkaniu Agaty, nie mógł w pierwszej chwili zidentyfikować miejsca w którym się znalazł. Patrzył zaskoczony na beżowe zasłony w oknie, które znajdowało się, nie wiadomo dlaczego, nie z tej strony co powinno. I właśnie to nietypowe położenie okna nagle go otrzeźwiło. Zerwał się nerwowo i usiadł na łóżku. Niecierpliwym gestem przeczesał włosy. Wczorajszy poranek stanął mu nagle przed oczami. Jezu, co go napadło, żeby zabrać Lenę do własnego mieszkania! Przecież zawsze w takich wypadkach zabierał swoje kochanki do hotelu. Zawsze dbał o to, żeby uniknąć ewentualnej wpadki. Nie chciał, żeby Agata dowiedziała się o jego skokach w bok. Z zażenowaniem i złością przypominał sobie szczegóły wczorajszej sceny. Stanęło mu przed oczami prężące się ciało Leny, które przysłoniło mu w tamtej chwili wszystko. W ogóle nie słyszał dźwięku klucza w zamku. Mało tego, nie zauważył Agaty aż do chwili gdy zwymiotowała na ich zdjęcie ślubne. Jezu, a może ona jest w ciąży?! Od paru miesięcy starali się o dziecko, doszli do wniosku, że nie ma na co czekać. Może miała poranne mdłości i dlatego wróciła do domu, i to z koleżanką? I zastała go w ich małżeńskim łóżku z inną! O czym on, do kurwy nędzy, myślał sprowadzając tam tę młodą dupencję?!
Igor złapał za telefon, ale nie zobaczył ani jednego połączenia z numeru Agaty. Nerwowo wybrał kolejny raz od wczoraj jej numer, i kolejny raz połączył się z pocztą głosową. Wściekły, walnął komórką o łóżko, aż podskoczyła i spadła na dywan. Miał to gdzieś. Był przerażony. Nagle zdał sobie sprawę, że zależy mu cholernie na Agacie. Wszystkie kochanki były tylko zaspokojeniem jego męskiej próżności. Przed poznaniem Agaty i ślubem z nią Igor miał wiele kobiet, a argumenty na temat wierności brzmiały dla niego równie obco jak narzecze suahili. Przystojny wysoki brunet z błękitnymi oczami mógł mieć każdą kobietę, i korzystał z tego bez najmniejszych skrupułów. Kochał kobiety, wręcz uwielbiał, tak samo jak seks. Kolejne przygody traktował jak sport, nawet często zakładał się z kolegami czy uda mu się kolejny podryw. Absolwent prestiżowej uczelni ekonomicznej, jak również kilku stypendiów zagranicznych, piął się błyskawicznie po szczeblach kariery, żeby jeszcze przed trzydziestką dochrapać się świetnych pieniędzy i stanowiska najmłodszego dyrektora w międzynarodowej korporacji. Pracował niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, za to w weekendy odreagowywał całotygodniowy stres imprezami i seksem. Jego koledzy, którzy podobnie jak on dochrapali się wielkich pieniędzy i pożądanych stanowisk, bardzo często zalewali się w trupa albo nawet uzależniali od narkotyków. Igor był ponad to. Uważał się za lepszego, za takiego, który umie naprawdę korzystać z życia. Co weekend spał z inną kobietą, i szczycił się tym, że może wybierać w chętnych jak w ulęgałkach. Żył złudzeniem, że ma nad wszystkim kontrolę. Gdy po weekendowych ekscesach spotykał swoich kolegów cierpiących na gigantycznego kaca z uśmiechem wyższości dawał im do zrozumienia jaką nową laskę zaliczył. Po pewnym czasie stało się zwyczajem, że na początku każdej imprezy towarzyszący mu koledzy obstawiali zakłady o to czy uda mu się zaciągnąć do łóżka wybraną dziewczynę. Nader rzadko wygrywali ci, którzy nie wierzyli w jego urok osobisty i siłę przekonywania. Sam Igor był zdumiony łatwością z jaką dokonywał kolejnych podbojów. Powoli zaczął traktować seks jak wizytę na siłowni. Dla sportu. Dla rozładowania napięcia. Dla higieny psychicznej. Weekend bez seksu z kolejną zdobyczą był dla niego stracony. Nawet nie zauważył kiedy uzależnił się od tych przygód na jedną noc tak samo beznadziejnie jak jego koledzy od wódki i narkotyków.
I wtedy poznał Agatę. Miała być jego kolejną zdobyczą. Wpadła mu w oko podczas elitarnej imprezy branżowej, na którą zaproszenia dostawali tylko wybrańcy. Po skończonym bankiecie panowie dyrektorzy mieli w zwyczaju kontynuować zabawę w pobliskim modnym klubie. I właśnie tam ją zobaczył. Zwróciła jego uwagę, bo wyróżniała się odmiennym stylem na tle pozostałych kobiet. Na parkiecie i przy barze królowały dziewczyny lepiej lub gorzej zrobione na wampy. Prym wiodły kuse bluzeczki i spódniczki, cekiny, głębokie dekolty i seksowne szpilki. Styl, który on i jego koledzy na własny użytek nazwali „bierz mnie”. Tymczasem szczupła wysoka blondynka przy barze miała na sobie koszulową bluzkę z podwiniętymi rękawami i ołówkową granatową spódnicę. Poza tym buty na podwyższonym, ale wygodnym obcasie, i włosy zebrane w kok, który jednak co nieco się już wymknął spod kontroli, bo kilka niesfornych kosmyków opadało jej na czoło. Gdy ją zauważył właśnie głośno się śmiała i gestykulowała rozmawiając z inną kobietą. Tamta była ubrana dokładnie tak samo jak wszystkie pozostałe, czyli w coś kusego i błyszczącego. Potem dowiedział się, że to była koleżanka Agaty – Ewa, która tego dnia obchodziła urodziny, i wyciągnęła ją do klubu prosto z pracy. Postanowił wtedy, że właśnie ta stylowa blondynka zostanie jego zdobyczą na rozpoczynający się weekend. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że odniesie sukces, jak zawsze. Pewny siebie założył się nawet z towarzyszącymi mu kolegami o pokaźną sumkę. Jeszcze teraz uśmiechnął się mimowolnie na samo wspomnienie początków ich znajomości. Nie tylko sromotnie przegrał zakład dotyczący spędzenia upojnego weekendu w łóżku Agaty, ale miał problem nawet z przekonaniem jej, aby się z nim umówiła choćby na kawę. Prosił, błagał, przekonywał, wyciągał wszystkie dotąd sprawdzone sztuczki jak asy z rękawa, a ona tylko się uśmiechała oczarowując go przy tym uroczymi dołeczkami w policzkach. Zły jak diabli, po raz pierwszy nie wiadomo od kiedy, spędził wtedy weekend bez kolejnych przygód. Porażka w starciu z uroczą blondynką odebrała mu ochotę na cokolwiek.
Najpierw próbował ją zdobyć ze względów czysto ambicjonalnych. Nie był przyzwyczajony, aby kobieta mu odmawiała. Nauczony dostawać wszystko niemal bez proszenia czuł się urażony i dotknięty. Jego pierwotna motywacja, która ostatecznie doprowadziła do małżeństwa z Agatą była więcej niż godna pogardy. Wściekły z powodu porażki, tym dotkliwszej, że doznanej na oczach kolegów, postanowił za wszelką cenę uwieść Agatę, a potem upokorzyć i zostawić. Nigdy potem się do tego nikomu nie przyznał, to był jego brudny sekret, brudniejszy nawet od kolejnych kochanek. Gdyby sam przed sobą miał odwagę przyznać się do swoich motywacji musiałby też przyznać się do podłości i niedojrzałości. Tymczasem osaczał Agatę jak głodny pająk muchę. Zasypywał zaproszeniami na wernisaże, koncerty, do kina i do teatru. Gdy to nie podziałało, dowiedział się, że udzielała się w kilku akcjach charytatywnych, cudem zdobył zaproszenie na koncert promujący jedną z tych akcji, i tam doprowadził do ich na pozór przypadkowego spotkania. Tym samym przełamał lody. Nie przewidział tylko, że się w Agacie zakocha. A tak się właśnie stało. Może uwiodła go jej normalność? Przyzwyczajony do intensywnego życia, wiecznie na adrenalinie, przylgnął do jej ciepła, życzliwości, stałości. Pierwszy raz w życiu zaczął myśleć o kobiecie w kategoriach innych niż łóżkowe. Sam zaproponował Agacie małżeństwo, sam wręcz zmusił ją do szybkiego podjęcia decyzji, kupił jej bajeczny pierścionek, oświadczył się, a gdy tylko został przyjęty wręcz narzucił jej szybką datę ślubu. Koledzy pukali się w głowę nie wierząc w jego nagłą zmianę, ale w dniu ślubu stawili się wszyscy i, mniej czy bardziej szczerze, życzyli mu szczęścia. Ci mniej szczerzy robili za jego plecami zakłady jak szybko znudzi mu się monogamia.
Niestety, szczęście trwało tylko dziewięć miesięcy, bo po takim właśnie okresie Igor po raz pierwszy zdradził Agatę. W tych nielicznych chwilach gdy pozwalał sobie na myślenie o tym przychodziło mu do głowy, że ten szczęśliwy okres trwał tyle samo co ciąża. Tyle, że z ciąży przychodzi na świat dziecko, a tymczasem ta mentalna ciąża wydała na świat jego zdradę. Kiedy brał ślub z Agatą w pięknym starym kościółku, na co zgodził się tylko i wyłącznie ze względu na nią, bo sam był na bakier z wiarą i Panem Bogiem, to naprawdę wierzył, że panuje nad swoim życiem. Jak na razie wcześniejsze seksualne podboje i apetyty miały dla niego tylko jedną przykrą konsekwencję w postaci nieprzyjemnej spowiedzi przedślubnej. Prawie pokłócił się ze spowiednikiem gdy ten zapytał go jak zamierza dochować wierności przyszłej żonie mając za sobą tak burzliwą przeszłość. Owszem, spowiednik był młody i całkiem do rzeczy, dopóki nie zadał tego głupiego pytania, które podziałało na Igora jak czerwona płachta na byka. Poczuł się ciężko obrażony i mało brakowało, a wybiegłby z konfesjonału rujnując tym samym marzenia Agaty o ślubie kościelnym. Powstrzymał się. Za to kilka miesięcy później nie powstrzymał się od pójścia do łóżka z atrakcyjną panią menadżer poznaną na szkoleniu. Co prawda, po tej pierwszej zdradzie miał kaca moralnego i w duchu przysięgał sobie, że nigdy więcej. Kupił wtedy Agacie wymarzony naszyjnik z szafirową zawieszką, pozornie bez okazji. W rzeczywistości to był jego dobrowolny datek w ramach zadośćuczynienia. Agata cieszyła się tak bardzo, że wyrzuty sumienia przeszły mu szybciej niż przechodzi lekki katar. Rozgrzeszył się w duchu myśląc że, zgodnie z zasadą „czego oczy nie widzą tego sercu nie żal”, nikomu nie zrobił krzywdy. Agata cieszy się naszyjnikiem, ich związek kwitnie, i nie ma co kruszyć kopii o chwilę szybkiego seksu. Ta bezkarność sprawiła, że zaczął zdradzać swoją żonę regularnie. Przestał już nawet kupować jej prezenty po każdej zdradzie. Bezmyślny i nastawiony tylko na własną przyjemność nie myślał o krzywdzie jaką wyrządza swojej żonie. A skoro nie myślał nawet o niej, to tym bardziej nawet przez moment mu nie zaświtało, że krzywdzi również swoje przypadkowe zdobycze. Problem stanowili również jego koledzy. Właściwie prawie żaden z nich nie powiedział mu, że robi coś złego. W gronie tych mu najbliższych panowała całkowita tolerancja dla zdrad małżeńskich i przygód na jedną noc. Nie tylko nie było to powodem do wstydu, ale wręcz stanowiło powód do dumy. To wszystko sprawiło, że Igor stawał się z tygodnia na tydzień coraz bardziej zaślepiony. Granice dobra i zła zatarły się w nim do tego stopnia, że przestał się nawet specjalnie kryć ze swoimi przygodami.
Tylko jedna osoba spróbowała mu przemówić do rozsądku. Marcin, przyjaciel z lat szkolnych, informatyk, który czasami wykonywał różne prace dla jego firmy na umowę – zlecenie. Przyłapał go kiedyś na ostrym flircie z apetyczną praktykantką. Nie odezwał się ani słowem dopóki dziewczyna, lekko speszona, nie wyszła z biura Igora. Wtedy, nie hamując złości, zapytał:
- Chłopie, co ty robisz?! Masz przecież fantastyczną żonę!
Jego głos stał się jednak dla Igora przysłowiowym głosem wołającego na puszczy. Skoro żaden inny kolega nie tylko nie zwracał mu uwagi, ale wręcz zazdrościli mu kolejnych podbojów, zdanie Marcina wytłumaczył sobie zazdrością i złością. Pokłócili się wtedy ostro, do tego stopnia, że właściwie aż dotąd się nie widzieli. Do Igora echo tej kłótni wróciło teraz jak spóźniony wyrzut sumienia. Po raz pierwszy odkąd zaczął zdradzać Agatę zrozumiał, że wyrządził jej krzywdę.
Podniósł z dywanu rzucony tam w złości telefon, i po raz kolejny spróbował wybrać jej numer. Efekt był dokładnie taki sam jak chwilę wcześniej. Znowu przesunął mu się przed oczami wczorajszy poranek. Lena pracowała u nich zaledwie od kilku tygodni, ale od pierwszego dnia zwróciła jego uwagę. Ponętna, kipiąca kobiecymi kształtami źle skrywanymi pod eleganckimi garsonkami, taka trochę jak Monica Bellucci z filmu „Malena”. Robił do niej podchody od samego początku. No i wczoraj okazało się, że mieli razem jechać na rozmowy rekrutacyjne na drugi koniec miasta. W drodze powrotnej iskrzyło między nimi coraz bardziej, i Igor zagrał va banque zapraszając ją na kawę gdy przejeżdżali w pobliżu jego mieszkania. To chyba ta dotychczasowa bezkarność sprawiła, że tak zaryzykował. Teraz czerwienił się i bladł na przemian myśląc o tym co się stało po wejściu Agaty. To zaskoczenie, przyłapanie na gorącym uczynku wywołało w nim taką agresję. Nigdy wcześniej nie ubliżył Agacie. Nigdy nie próbował podnieść na nią ręki. Ale gdy znalazł się tam nagle, goły, z równie gołą Leną, w sytuacji, która byłaby jasna chyba nawet dla kogoś o mentalności pięciolatka, zareagował jak człowiek pierwotny. Chciał tylko dać upust swojej wściekłości, zakryć nią upokorzenie. Gdy w dodatku Lena okazała się totalną idiotką miotającą się i dbającą tylko o swoje cholerne majtki ( które, nota bene, chwilę wcześniej sam z niej z takim pośpiechem ściągnął ), jedyne czego pragnął to uciec stamtąd. Tak naprawdę to nie groźba Renaty wywołała w nim taki popłoch. Zmierziła go cała ta scena, i świadomość, że wyłącznie on zawinił. Dlatego zgarnął piszczącą Lenę i wyniósł się czym prędzej z mieszkania. Lenę podwiózł pod jej mieszkanie, zastanawiając się po drodze co go w niej oczarowało. Najpierw próbowała wzbudzić jego współczucie obsypując go pieszczotliwymi zdrobnieniami, z których misiaczek było najmniej debilnym, a później, gdy warknął, żeby się zamknęła, wyszła z niej hetera władająca łaciną kuchenną sto razy lepiej od najbardziej sfrustrowanego budowlańca. Przekonał się ze zdumieniem, że cała jej poprzednia słodycz była tylko grą. Innymi słowy, wreszcie swój trafił na swego, albo raczej na swoją. Czyż on sam nie grał tak samo podrywając kolejne zdobycze? Szeptał im czułe słówka ani przez chwilę nie myśląc o nich w kategoriach innych niż czysto sportowe. Cztery zet: zagadać, zauroczyć, zaliczyć, zapomnieć. I nigdy nie przyszło mu do głowy, że druga strona może o nim myśleć w ten sam sposób. Dlatego zachowanie Leny jeszcze dolało oliwy do ognia. Kiedy, purpurowa z wściekłości, wychodziła z jego auta, wysyczała jeszcze, zatrzaskując drzwi:
- Tylko sobie nie myśl, że na tym się wszystko skończy!
Podjudzony jej tonem, odjechał z piskiem opon omalże nie przejeżdżając jej po nogach. Teraz, po źle przespanej nocy, i wystygnięciu emocji, pomyślał przerażony, że właściwie nie zna Leny, i nie ma pojęcia na co ją tak naprawdę stać. Zrozumiał też, że Agata nie odbierze od niego telefonu. Będzie musiał, po raz pierwszy odkąd zaczął ją cynicznie zdradzać, wypić to piwo, którego tak ochoczo i bezmyślnie nawarzył. Potrzebował wsparcia. Prawdziwego wsparcia. Sięgnął ponownie po telefon i zaczął szukać na liście kontaktów imienia Marcin.
Rozdział III
Lena przeciągnęła się leniwie pod satynową pościelą, i odruchowo zaczęła szukać obok siebie Igora. Częściowo jej podświadomość błądziła wciąż w bardzo przyjemnym śnie, w którym seksowny pan dyrektor właśnie pieścił jej imponujący biust i szeptał czułe słówka. Nagle jednak senną idyllę zakłóciło pojawienie się jakiegoś piskliwego głosu krzyczącego coś o wrzucaniu zdjęć na you tube. Lena ocknęła się z cholernie nieprzyjemnym poczuciem, że coś tu nie gra. Dużo gorszym niż nieświeży poranny oddech przypadkowego kochanka, który zdarzało jej się nieraz cierpiętniczo znosić dla dobra sprawy. Otworzyła nagle oczy, zlustrowała pustą połowę łóżka, i przypomniała sobie z detalami wczorajszy poranek w mieszkaniu Igora! Kurwa mać! Na samo wspomnienie wyskoczyła z łóżka jak oparzona, niemal tak samo jak wczoraj, gdy ta jego popieprzona żonusia zarzygała pół sypialni! Pobiegła ochlapać twarz do łazienki, a gdy zimna woda rozjaśniła jej nieco umysł, spojrzała na siebie krytycznie w lusterku.
Lena już wieku trzynastu lat przekonała się, że najlepszym czym Pan Bóg mógł kobietę obdarzyć jest uroda, i nie wahała się nigdy tej wiedzy wykorzystać. Zresztą, miała dobrą nauczycielkę. Jej mama, lokalna miss piękności, od małego tłukła do głowy małej Lence, że mężczyźni to takie duże dzieci, i mądra kobieta może nimi manipulować jak zechce. W przeciwieństwie do innych matek, które przejmowały się tym czy ich córki ładnie stawiają pierwsze literki, matka Leny sprawdzała czy jej mała pociecha na pewno ubrała buciki pod kolor sukienki. Było w tym chorobliwe dążenie do perfekcji w wyglądzie, które musiało, wcześniej czy później, skrzywić psychikę dziewczynki. Ojca Lenka, wytresowana przez mamę, nie szanowała już jako pięciolatka. Ten spokojny mężczyzna nie udźwignął ciężaru bycia mężem miss, i rodzice rozstali się, gdy dziewczynka miała dziewięć lat. Wytrwali tylko do jej Pierwszej Komunii, co skutecznie i raz na całe życie zraziło Lenę do religii i Kościoła. Wdrukowało jej się w mózg, niczym mentalny tatuaż, jak w dzień po zakończeniu białego tygodnia ojciec pakuje walizkę i wychodzi z domu. Choć nie szanowała ojca, przecież go po dziecięcemu kochała. Modliła się żarliwie do Jezusa o jego powrót, bo siostra katechetka obiecała im przed komunią, że Jezus da im to, o co Go tylko poproszą. Nie podziałało, i Lena w wieku lat dziewięciu raz na zawsze dała sobie spokój z Panem Bogiem. Była za cwana, żeby narażać się na utarczki z rozhisteryzowaną matką, która ponad wszystko ceniła sobie zachowywanie pozorów, więc do kościoła chodziła. Zresztą, matkę było łatwo zadowolić, bo jej jedynym zmartwieniem było piękne ubranie i makijaż. Lena bezbłędnie wyłapała, że może wierzyć nawet w UFO, byleby w niedzielę, odświętnie ubrana, pomaszerowała dumnie do kościoła u boku matki.
Bardzo ale to bardzo chętnie przeczytałabym dalszą część.
OdpowiedzUsuńKrysia.
Bardzo mi miło to usłyszeć:-), dziękuję z całego serca:-)! Kinga Kosiek
UsuńJa również jestem ciekawa dalszej części
OdpowiedzUsuńDziękuję:-), to bardzo motywujące:-). Kinga
UsuńOj, a co dalej? :)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że muszę szybko pisać to "dalej";-)! W takim razie postaram się zmobilizować wbrew wszystkim przeciwnościom:-).
UsuńOdtąd każdy naszyjnik z szafirową zawieszką będzie budził moje obawy.
OdpowiedzUsuńPani Kingo, czekam na książkę, proszę pisać!
Bardzo dziękuję:-). Napiszę:-)! Teraz już widzę, że nie ma żadnych wymówek, bo "Agata" zaciekawiła sporo osób;-)!
UsuńHm, jak tak dalej pójdzie to akcja ,,Stop Szuflandii" dostarczy pracy co najmniej kilku wydawcom.
OdpowiedzUsuńZaskoczył mnie ten tekst. Nie jest doskonały, ale ma wyraźny potencjał.
Przede wszystkim jest tutaj poczucie humoru. Klucz do sukcesu, element uwielbiany przez czytelników, wydawców i właścicieli księgarni. Było kilka momentów, które naprawdę bawią.
Jest też talent do budowania akcji. Chce się czytać dalej i nie jest to tylko moje odczucie, ta sama uwaga pojawia się w komentarzach innych. Mamy bohaterkę, którą czytelnik lubi i przejmuje się jej losem. Fabuła jest oparta na znanym pomyśle (jak większość na tym świecie :) ale historia opowiedziana jest ciekawie, z pazurem, szybko, co w powieści obyczajowej tego typu ma bardzo duże znaczenie.
Teraz trochę uwag, ale to dlatego, że jest to tekst, który po dopracowaniu, można by posłać w świat. Zapotrzebowanie na zabawne powieści jest wieczne i nigdy niewyczerpane :)
Są pewne stylistyczne niedociągnięcia, czasem opisu np. kuchni jest za dużo, czasem czegoś za mało. Kiedy zmieniamy bohatera, z perspektywy którego opowiadamy historię, trzeba zacząć nowy rozdział lub oddzielić tekst znakiem graficznym. Retrospekcja, czyli opowiadanie przeszłości ( w tym przypadku historia poznania Igora i jego żony) zawsze zwalnia akcję. Lepiej pokazać niż opowiadać. Przedstawić w formie działania, akcji, scen. Z dialogami, które lepiej charakteryzują bohatera niż opis. Tym bardziej, że to daje większą możliwość tworzenia zabawnych sytuacji i komentarzy, a to jest Pani wielki atut i na to warto wyraźnie stawiać. Są fragmenty, w których za długo nie ma żadnych dialogów, wtedy znów warto opis zastąpić akcją, dialogiem. Niech bohaterowie sami nam opowiedzą, co się wydarzyło. To powieść z wyraźną funkcją rozrywkową, a one rządzą się takimi właśnie prawami.
Pani Kingo, naprawdę mi się podobało, zachęcam do poprawienia, skończenia i podjęcia próby znalezienia wydawcy. Taka literatura ma liczne grono odbiorców, warto spróbować. Ma Pani tę iskrę, która jest niezbędna do pisania. To wbrew pozorom aż tak często się nie zdarza. Proszę tego nie zmarnować. Kiedy się zaczyna zwykle nie ma dobrych warunków do skończenia powieści. Brak czasu, miejsca, spokoju, pewności. Dobrze to znam. Ale warto podjąć wysiłek. Z każdą kolejną powieścią będzie coraz łatwiej :)
Będę kibicować :) Czekam na Pani powieść.
Polecam przeczytanie jednego wybranego poradnika z podstawami warsztatu, bo dużo nie brakuje, przed wysłaniem pokazanie tekstu dobrej! polonistce, żeby wychwyciła drobiazgi, których we własnym tekście się nie widzi i życzę sukcesu :)
Pani Krystyno:-), dziękuję z całego serca:-)! "Agata" leżakuje sobie w mojej szufladzie ( albo raczej w pliku w komputerze;-) ) już jakiś czas, bo jest dokładnie tak jak Pani napisała;-) - setki dużych i małych rzeczy stoją mi na przeszkodzie:-). Ale zawzięłam się i jakoś je pokonam;-)))! Dziękuję szczególnie za uwagi krytyczne:-). Niektóre rzeczy wyłapałam już intuicyjnie sama ( zgadzam się zwłaszcza w kwestii dialogów, wiem, że jest ich tutaj za mało, sama to czułam:-) ), ale są też takie, których nie widziałam, bo rzeczywiście trudno jest oceniać swój własny tekst:-). Bardzo, bardzo dziękuję:-), zarówno pani jak i Madzi, bez której nie byłoby "Szuflandii":-)! To cudowne, że chce się Wam obu poświęcać swój czas dla innych:-)! Macie wielkie serca:-)! Pozdrawiam ciepło:-)! Kinga Kosiek
Usuń