Dzisiaj dwa opowiadania: Eweliny Krzewickiej i Ilony Ciepał - Jaranowskiej. Czego jak czego, ale wyobraźni obu paniom nie brakuje. Zapraszam do lektury.
Ewelina Krzewicka
Tajemnicze zniknięcie
Siedziała na szpitalnym łóżku i pustym wzrokiem wpatrywała się w majaczące na zewnątrz wielkie litery – nazwę sąsiedniego marketu. Nie wiedziała jak się nazywa, kim jest ani ile ma lat. Nie pamiętała jak znalazła się w Krakowie ani tym bardziej jakim cudem dotarła do szpitala. Wiedziała jedno... właśnie została matką. Jej maleńka córeczka, nakarmiona i wystrojona w zielonego pajacyka i maleńką czapeczkę, leżała tuż obok niej. Młoda kobieta nie miała ze sobą nic. Ani dokumentów, ani ubrań dla siebie czy dla małej. Koszulę nocną dostała od kobiety z łóżka po prawej, podstawowe przedmioty kosmetyczne i higieniczne potrzebne jej na oddziale podarowały jej pielęgniarki, zaś ubranka dla córeczki przyniosła osobiście pani doktor, która opiekowała się tą salą. Tyle dobrych serc wokoło. Tyle ciepła, uśmiechu i bezinteresownej pomocy. Tylko czy ona na to zasłużyła?
***
Pietrek siedział na swoim ulubionym kamieniu, nad przejrzyście czystym górskim potokiem i grzebał patykiem w jego żwirowym dnie. To było miejsce idealne do rozmyślań. Zawsze gdy miał jakiś problem, kłopot czy zmartwienie przychodził właśnie tutaj. Niektórzy woleli roztrząsać trudne sprawy przy kuflu z piwem w pobliskiej knajpie. Ale nie Pietrek. Jego wyciszał świergot ptaków siedzących na gałęziach strzelistych sosen, szum strumyka i widok majaczących w oddali ośnieżonych górskich szczytów.
Urodził się niemal w górach, bo jego matka ciesząca się wyśmienitym samopoczuciem w ciąży, nie zważała na przestrogi innych, aż jedna z jej porannych przechadzek na początku dziewiątego miesiąca zakończyła się akcją ratowniczą TOPR-u i wcześniejszymi narodzinami synka. Chłopiec wychowywał się wręcz na górskich szlakach, bowiem od najmłodszych lat często wyruszał ze swoją mamą na wycieczki. Dobrze czuł się pośród przyrody a klimat małej wioski u stóp wysokich gór był idealny do założenia rodziny. Tu właśnie chciał spędzić życie.
Pietrek poruszył się nieco na kamieniu, bowiem do jego uszu dotarł dźwięk zakłócający harmonię tego miejsca.
- Pewnie to znów dzieciaki od Kobosów jeżdżą na quadach. – pomyślał – Muszę pogadać z ich dziadkiem, bo pewnie nikt nie wie, że szaleją po terenie rezerwatu.
Kiedy po chwili już tylko wiatr poruszał gałęziami drzew, młody mężczyzna powrócił do rozmyślań o swoich ukochanych bliskich – do żony i nienarodzonego dziedzica nazwiska. Tak sobie przynajmniej Pietrek wymarzył... że to będzie syn. Malinowski to prosty chłop, nie był zbyt kształcony, ale gdyby wiedział, ile cierpień przysporzy mu ta ośla wiara w wymarzoną płeć dziecka...
Im dłużej rozmyślał, tym bardziej krew się w nim burzyła. Szukał tu ukojenia, ale chyba z każdym kolejnym dniem nie będzie potrafił go odnaleźć, nawet w swoim górskim zaciszu. Zaczynały przez niego przemawiać emocje, bo tak niewiele trzeba, by w jednej sekundzie stracić wszystko! Gdzie oni są??? Przecież ciężarna kobieta nie mogła się rozpłynąć w powietrzu! Brakowało mu bliskości ukochanej żony, porannych czułości, wspólnych posiłków, wieczornych rozmów o wydarzeniach i emocjach całego dnia. Byli tak w sobie zakochani, że każda chwila którą tylko mogli spędzać razem, była dla nich celebrowaniem tej miłości. Każdy dotyk, pocałunek czy pieszczota sprawiały, że w miejscu gdzie się znajdowali, iskrzyło. A teraz te iskry rozbłyskały tęsknotą w głowie i sercu Pietrka. Nie mógł sobie znaleźć miejsca w pustym domu, w którym nie czuł ciepła roztaczanego dotychczas przez panią Malinowską. Nie pachniało gotowanym obiadem czy świeżo upieczonym ciastem a gdy kładł się do łóżka, nie czuł swojego ukochanego zapachu – zapachu ciała Magdy chwilę wcześniej umytego w mandarynkowo-cytrynowym żelu pod prysznic. A teraz... teraz przejmowała go ogromna tęsknota, której nie dało się ukoić w żaden sposób. Po prostu musi odzyskać sens swojego życia – swoją rodzinę!
***
Tamtego dnia Pietrek miał dużo obowiązków w gospodarstwie. Z liczącego ponad dwieście sztuk stada owiec należało ostrzyc przynajmniej ćwierć i wypędzić na pastwisko. Najlepszy pracownik miał akurat złamaną nogę i jako gospodarz, Malinowski sam musiał zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Bo przecież nie tylko strzyżenie widniało w dzisiejszym grafiku.
Magda nie chciała przekładać wizyty u lekarza, bo jako przyszła matka pierwszego dziecięcia, chciała upewnić się, że maluchowi jest w jej brzuchu dobrze, a z medycznego punktu widzenia, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dlatego podjęła decyzję, że tym razem sama pojedzie na USG do Nowego Targu, a mężowi zda potem szczegółową relację i pokaże zdjęcia.
- Może maluszek wreszcie pokaże mamie czy ma kupować lalki czy samochodziki – rozmyślała Magda. - Przez osiem miesięcy uparcie ukrywał swoją płeć.
Dwudziestopięciolatka szybko pożegnała się z mężem i usadowiła wygodnie za kierownicą ich rocznego fiacika. Czekała ją niezbyt długa droga, ale dość kręta i wąska.
- Oby szczęśliwie dojechać – wypowiedziała na głos swoje życzenie i odpaliła samochód.
Była już dziesięć kilometrów przed Nowym Targiem, gdy rozdzwonił się jej telefon. - Któż to może być? - zastanawiała się zerkając na wyświetlacz, bo nie był to nikt, czyj numer by znała.
„Numer prywatny” - tak głosił napis na jej starym aparacie telefonicznym. Magda włączyła zestaw głośnomówiący.
- Halo... - rzuciła zniecierpliwiona, bo nie do końca chciała teraz odrywać się od uważnej jazdy.
- Dzień dobry. Czy ja rozmawiam z Magdą Ożarską? - rozbrzmiał w słuchawce męski głos.
- Z Magdą tak, ale już nie Ożarską. To moje panieńskie nazwisko – odpowiedziała zdumiona.
Na moment jej rozmówca zamilkł. Słychać było jedynie jego przyspieszony oddech.
- Halo, jest pan tam? - zapytała.
- A tak, przepraszam. W starym człowieku górę wzięły emocje i musiałem napić się łyk wody – wyjaśnił wciąż tajemniczy głos.
- Nie ma problemu, tylko widzi pan, jadę właśnie samochodem. Jest duży ruch a trasa dość trudna, dlatego jeśli to nie kłopot... - zawiesiła na moment głos - … to proszę o telefon za pół godziny.
Magda nie spodziewała się, że po tylu latach głosy przeszłości się o nią upomną. Zresztą gdyby wiedziała co za chwilę usłyszy, zjechałaby w najbliższą leśną dróżkę. Ale nie zrobiła tego... Dlatego w chwili, gdy we wnętrzu niebieskiego autka rozbrzmiały słowa - Madziu, to ja, twój ojciec – wypowiedziane przez obco brzmiący głos, kobieta zamarła i ścisnęła dłońmi kierownicę tak mocno, że aż jej palce pobielały. Przez jej umysł przebiegało tysiące myśli na sekundę, jednak żadna z nich nie dała odpowiedzi na pytanie po co dzwonił ten człowiek, którego już zdążyła wymazać z pamięci. Przecież minęło tyle lat... Ta chwila nieuwagi Magdy spowodowała na drodze tragiczne w skutki wydarzenia. Jej fiat gwałtownie skręcił w lewo uderzając w nadjeżdżający z naprzeciwka samochód dostawczy. W dwa wczepione w siebie auta uderzyło jeszcze pięć innych, które nie zdążyły wyhamować. A starszy mężczyzna kurczowo trzymający w dłoni słuchawkę telefonu, słyszał tylko groźnie brzmiący pisk opon podczas ostrego hamowania i głuchy dźwięk wgniatanej blachy. A potem już tylko ciszę... Telefon wypadł mu z ręki a głowa opadła na oparcie fotela, na którym siedział. Nie był w stanie uformować żadnej konkretnej myśli.
Szczęście w nieszczęściu było takie, że ani Magda ani kierowca dostawczaka nie jechali szybko. Dzięki temu przeżyli, jednak życie dziecka Malinowskich było zagrożone. Dlatego młoda kobieta w ciąży została przetransportowana śmigłowcem do krakowskiego szpitala, gdzie lekarze dokonali cesarskiego cięcia. Nie wiedzieli wtedy, że podwójny szok znacząco wpłynął na stan zdrowia kobiety, której z pozoru nic nie dolegało. Prócz urazu głowy.
***
Od wypadku minął już tydzień. Dlaczego nikt nie szukał dwudziestopięcioletniej kobiety w zaawansowanej ciąży? Przecież przed wypadkiem miała chyba kogoś, kto przejąłby się jej losem.
Starszy mężczyzna szukał swojej córki. Nie znał jednak jej nazwiska, nie wiedział też, że poszukiwania trzeba rozszerzyć o oddział położniczy.
Młody mężczyzna szukał swojej żony, ale kierując się męską intuicją pytał o kobietę oczekującą syna.
***
Amnezja Magdy wraz z upływem czasu zdawała się powoli oddalać. Kobieta zaczynała mieć przebłyski świadomości, kiedy to powracały do niej fragmenty wspomnień, krótkie wizje miejsc lub osób. Nie potrafiła jednak ich skonkretyzować, nazwać ani odnieść do swojego życia. Najbardziej wyraźnym obrazem była mała chatka z winogronem oplatającym dwie drewniane kolumienki przy wejściu a ponad spadzistym dachem przepiękne górskie szczyty, gdzieniegdzie jeszcze ośnieżone.
Tylko czy to wizja jej domu czy może jedynie podszepty wyobraźni? Tego Magda Malinowska nie wiedziała. Z miłością i szczęściem, do których nie potrzebowała pamięci tylko instynktu, oddawała się opiece nad swoją maleńką córeczką, starając się jednocześnie odgonić czarne myśli wypowiadane czasami na głos:
- Kim jesteśmy, kruszynko? Skąd się tutaj wzięłyśmy? Dlaczego nikt nas nie szuka, nie kocha, nie potrzebuje? Gdzie się podziejemy, gdy szpital będzie zmuszony nas wypisać?
W niebieskich oczach dziecka kobieta widziała miłość i bezbronność. Ta mała istota była całym jej światem, bo swojego dotychczasowego, Magda nie potrafiła sobie przypomnieć.
***
Pietrek codziennie jeździł na posterunek Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu i dopytywał o swoją żonę. Jednak schemat rozmów do znudzenia przypominał kiepski film z tekstami, z których wynika, że „nikt nic nie widział, nikt nic nie wie”.
- Czy wiecie już panowie coś nowego w sprawie? - pytał Pietrek tuż po zdawkowo rzuconym „dzień dobry” ze strony wysokiego rudzielca, który uchodził tu za najwyższego stopniem.
- Panie Malinowski – odpowiadał „rudy” - nie wiemy nic więcej ponadto, co już panu mówiliśmy. Wciąż badamy nowe tropy, szukamy poszlak i odwiedzamy wskazane przez ludzi potencjalne miejsca pobytu pańskiej żony.
- Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu! Nie jest małą myszką, tylko kobietą i do tego w ciąży – złościł się Pietrek – chyba panowie nie staracie się wystarczająco. Jesteście policjantami czy …
Malinowski w porę się opamiętał, bo na swoje nieszczęście dostałby jeszcze mandat za obrazę funkcjonariusza na służbie. Adrenalina w nim buzowała, był po prostu wściekły. Kiedy uspokoił się nieco, rudzielec zwrócił się do niego spokojnym tonem:
- Proszę pana, proszę mi wierzyć, że robimy co w naszej mocy, by odnaleźć zaginionych. Jedno jest pewne – żona gdzieś być musi, bo zajęli się nią lekarze pogotowia. Nie wiemy tylko dokąd ją zabrano.
- Ale kto ma to wiedzieć, jak nie wy! - odpowiedział od razu Pietrek – Czy służby ratownicze nie działają przypadkiem w porozumieniu z wami?
- Owszem, tak jest w normalnych przypadkach, ale tym razem nie otrzymaliśmy raportu z pogotowia - „rudy” zawiesił głos.
- To są jakieś kpiny! - krzyknął Malinowski – Niech mi pan powie wprost co pan wie. Mam prawo wiedzieć. Chyba że nie może się pan przyznać do zawalonej sprawy. Tylko że tu chodzi o moją rodzinę – dodał zrezygnowany.
W głowie Pietrka galopowały miliony myśli. Niestety niezbyt radosne. Mężczyzna postanowił zadziałać na własną rękę, bo wciąż miał w pamięci tematy programów telewizyjnych, w których mówiono o porwaniach, handlu żywym towarem czy narządami.
- Coś muszę zrobić – gorączkował się – bo te mundurowe pajace tylko pochłaniają kolejne pudełka pełne pączków popijając kawę z nowiuśkiego ekspresu. Ciekawe skąd mieli na niego kasę...
***
Działania – a może właśnie ich brak – nowotarskich policjantów, dotyczące sprawy karambolu na drodze wjazdowej do miasta, doczekały się odgórnej kontroli. Dochodzenie wykazało, że dopuścili się licznych uchybień w trakcie śledztwa. Nie odnaleźli ani torebki z dokumentami ciężarnej kobiety, ani aktówki mężczyzny z dostawczego. Czy ktoś celowo je ukradł z miejsca wypadku? Komendant Wojewódzki Policji z Krakowa wyciągnął konsekwencje wobec podwładnych z komisariatu prowadzącego sprawę. Zaniedbali nie tylko zabezpieczenie dóbr osobistych poszkodowanych, ale również nie skompletowali pełnej dokumentacji, z informacjami dotyczącymi miejsca ich pobytu, które otrzymali zapewne z pogotowia. Czy ktoś zrobił to celowo? Czy ciężarna kobieta przeszkadzała komuś w życiu, że postanowił ją unieszkodliwić? Jaką rolę w tych wydarzeniach odegrał telefon od ojca, akurat teraz, choć milczał przez piętnaście lat? Odpowiedzi na te pytania pozostaną tajemnicą do czasu odzyskania przez Magdę całkowitej pamięci.
***
Tego samego dnia, gdy pobyt na komisariacie doprowadził Malinowskiego do furii, spotkał się z wieloletnim znajomym - hodowcą owiec z sąsiedniej wsi. Podpisali szybką umowę, na mocy której pastwisko Pietrka opustoszało, ale na koncie bankowym pojawiła się okrągła sumka. Nazajutrz Malinowski ubrany w swój ślubny garnitur, stawił się w Nowym Targu. Miał tam spotkanie, w którym pokładał ogromne nadzieje. Czy wizyta w tym budynku zakończy się po jego myśli? Tego nie wiedział, ale nie miał nic do stracenia. Tylko dużo do zyskania. Wziął głęboki oddech i wcisnął dzwonek do drzwi, obok których widniała tabliczka z napisem „Jerzy Pojezierski. Prywatny detektyw.”
Ilona Ciepał-Jaranowska
„TAM”
Oczy otwierał powoli. Musiał przyzwyczaić się do światła, do blasku, jasności. Jeszcze chwilę temu zapadła ciemność, myślał, że na wieki, jednak gdzieś w oddali zaczęło coś migotać. Do świadomości wpływał jeden obraz, miał wtedy kilkanaście lat, wracał do domu. Był środek zimy, śnieg zakrył drogi, pola, wszystko naokoło. Mroźny wiatr przerzucał białe płatki z miejsca na miejsce. Do domu miał jeszcze kawałek drogi, musiał ją pokonać mimo przeszywającego zimna, przemrożonych rąk i przemarzniętych stóp. Szedł tak szybko, jak tylko mógł i gdzieś w połowie drogi ujrzał maleńkie światełko, migające pomiędzy gałęziami drzew. To światełko, to zapalona lampa w jego domu. Pomyślał, że ktoś na niego czeka, pomyślał o ciepłym pokoju, rozpalonym piecu ogrzewającym ściany. Nie pamiętał jak pokonał resztę drogi, zupełnie jakby postawił tylko jeden krok i już znalazł się w środku. To uczucie radości i nadziei, że mimo mrozu, zimna zaraz znajdzie się w ciepłym domu, towarzyszyło mu przez wiele następnych lat.
Czemu właśnie teraz sobie o tym przypomniał? Teraz było podobnie, gdzieś szedł, co prawda nie było mu zimno, ale ból przeszywał go w każdej części ciała, nie miał już sił walczyć, musiał się poddać. Otworzył na chwilę oczy a potem powoli je zamknął. Pod powiekami zamigotało światełko i poczuł, że idzie do domu. Znów wydawało mu się, że postawił tylko jeden krok i znalazł się w środku. Ale w środku czego? Gdy oczy przyzwyczaiły się do światła, niepewnie rozejrzał się dookoła. Niczego tu nie rozpoznawał. Biel ścian raziła go w oczy, podobnie białe meble, stół, krzesła. Jedynie okno niczym niezasłonięte odkrywało ciemność nocy tak bardzo nie pasującą do całości. Usiadł na łóżku. Trochę kręciło mu się w głowie, ale nic poza tym nie odczuwał, żadnego bólu. Odetchnął swobodnie – w płucach nic nie zalegało. Mięśnie, które prawie zaniknęły w czasie długiej choroby na powrót można było wyczuć.
Gdzie ja jestem?
…
Ten wyjazd planowaliśmy już dawno. Nie mogłem się doczekać. Zaraz po ślubie musieliśmy wracać do pracy, więc nasz miesiąc miodowy przesunęliśmy w bliżej nieokreśloną przyszłość i tak nastała zima a potem wiosna i obiecaliśmy sobie, że latem nic nas już nie powstrzyma. Tym bardziej, że nie chcieliśmy wyjechać daleko w świat. Nie przepadamy za zagranicznymi wycieczkami - wylegiwaniem się pod palmami przy hotelowym basenie, na szczęście w tym jesteśmy zgodni. Chcieliśmy pojechać w nasze ukochane góry, ale ponieważ Tatry przeszliśmy wzdłuż i w szerz, tym razem postanowiliśmy wyjechać w Sudety. Nie było nam do tej pory dane zwiedzić tego pasma, a wiele dobrego o nim słyszeliśmy.
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, nie mogliśmy oderwać wzroku od malowniczych krajobrazów, które wręcz zapierały nam dech w piersiach. Falujące szczyty miały w sobie jakiś magnetyzm, zapragnęliśmy zostać tu na zawsze.
Często myślałem o tym, jakie mam ogromne szczęście, że poznałem dziewczynę, która dzieli moje pasje. Na początku znajomości wcale nie była zafascynowana górami tak jak ja, ale wystarczył jeden wyjazd i pokochała je całym sercem. Kiedyś, wyczerpani ciężką wspinaczką, siedzieliśmy u szczytu i patrzyliśmy przed siebie. Powiedziałem jej wtedy, że w górach jest wszystko, co kocham. Uśmiechnęła się, pogroziła mi palcem i odpowiedziała, że na szczęście w tych górach jest też i ona, więc przyjmuje to wyznanie. Tak, to prawda, ona i góry, to mój cały świat.
Ostatniego dnia naszego pobytu, podczas wędrówki na jeden ze szczytów dostrzegliśmy chatkę, a właściwie stary, drewniany dwór. Zniszczony, ale łatwo można było sobie wyobrazić czasy jego świetności. Pomyśleliśmy zgodnie, że byłoby cudownie zamieszkać kiedyś w takim miejscu. Z dala od zgiełku, hałasu, w prostym wiejskim domku i to w tych wspaniałych górach. Miałem wtedy nieodparte wrażenie, że tak się kiedyś stanie.
…
W niezasłoniętym oknie pojawiały się pierwsze promienie słońca. Usiadłem na powrót na białym łóżku i znów zacząłem rozglądać się niepewnie - musiałem na chwilę przysnąć, przytłoczony jasnością, do której oczy nie chciały się tak łatwo przyzwyczaić. Gdzie ja jestem? Czuję się jakbym był w domu, tylko to, co widzę dookoła nie pasuje do żadnego znanego mi miejsca, może przenieśliśmy się tu z Alicją a ja tego nie pamiętam? Pewnie mam jakieś częściowe zaniki pamięci, bo wydaje mi się, że dobrze pamiętam to, co działo się niedawno. A może to nie było „niedawno”? Ostatni obraz jaki nasuwa mi pamięć to Alicja we łzach ściskająca moją rękę, a potem ciemność.
Usłyszał hałas - popatrzył w stronę drzwi, które powoli zaczęły się otwierać.
- Alicja?
To nie była ona. W progu stanął starzec, miał długą, jasną brodę, sięgającą prawie do pasa, długie włosy tego samego koloru, co broda, ubrany był w ciemny płaszcz, a w ręku trzymał coś w rodzaju laski. Zrobił krok do przodu, popatrzył na mnie uważnie. Podszedł jeszcze bliżej. Kogoś mi ten starzec przypominał, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć kogo. Wciąż siedziałem na łóżku, chciałem się z niego podnieść, ale brakowało mi sił. Po pierwszej próbie, zakręciło mi się w głowie i o mało nie upadłem. Starzec gestem ręki dał mi do zrozumienia, żebym nie wstawał. Patrzyłem na niego a z oczu płynęło całe mnóstwo pytań, których nie byłem w stanie wypowiedzieć.
-Odpocznij, jeszcze za wcześnie.
Po tych słowach wyszedł, a mnie znów zakręciło się w głowie. "Za wcześnie?" Na co?
Nie wiem jak długo spałem po wizycie staruszka, ale gdy się obudziłem poczułem siłę, zdawałem się być na tyle mocny, żeby móc wreszcie wstać. Usiadłem na łóżku a potem podniosłem się z niego, jak gdyby nigdy nic. Popatrzyłem na wnętrze, w którym się teraz znajdowałem. Nie przypominało w niczym tego wcześniejszego. Nie było już rażącej w oczy jasności, nie było białych ścian i mebli. Wystrój przypominał raczej wiejską chatkę - ściany były ciemne, drewniane, na środku stał okrągły stół i krzesła, łóżko, na którym spałem, stało pod ścianą, nad nim wisiał jakiś święty obrazek. Podszedłem do okna i zachwyciłem się tym, co zobaczyłem - przede mną rozpościerał się cudowny widok na pasma górskie, tonące w złotym słońcu. - Jestem w górach?
- Witaj - usłyszałem za sobą głos staruszka i szybko odwróciłem się w jego stronę,
- Chodź, już czas.
- Na co czas? Chyba pierwszy raz od dawna powiedziałem coś głośno, bo aż zapiekło mnie w gardle.
- Chodź, jest taka piękna pogoda, usiądziemy na ganku i porozmawiamy.
- Ale gdzie ja jestem? Kim pan jest? Gdzie jest Alicja? Co się stało? Chciałem natychmiast wszystkiego się dowiedzieć. Staruszek popatrzył na mnie i się uśmiechnął.
- Ledwie odzyskałeś mowę a już tyle pytań? Nie bój się, to, co najgorsze dla ludzi już za tobą. Usiądź i oddychaj głęboko, musisz być spokojny.
- Spokojny? Jak mam być spokojny skoro nie wiem co się ze
mną dzieje?
- Musisz, chłopcze, bo to, co mam ci do powiedzenia nie jest proste, muszę zacząć od początku, żebyś dobrze zrozumiał.
Patrzyłem przed siebie - starałem się cierpliwie słuchać i nie przerywać.
Z kolejnymi etapami opowieści zacząłem sobie uświadamiać wiele rzeczy. W pewnym momencie przypomniałem sobie nawet skąd znam tego starca, siedzącego obok. Widziałem jego podobiznę wiele razy – będąc dzieckiem mama czytała mi opowieści o Duchu Gór, błądzącym po górskich szczytach, starca z długą brodą, odzianego w płaszcz i podpierającego się laską. Mówiłem nawet, że jak dorosnę chcę zostać takim Duchem Gór. Potem na długi czas zapomniałem o tych dziecięcych fascynacjach dziwną postacią. Przypomniałem sobie o niej dopiero wtedy, gdy byliśmy w Górach Izerskich i znaleźliśmy opuszczoną chatkę. Patrząc na nią z daleka wydawało mi się, że ktoś do niej wchodził. Gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że nikogo tam nie ma, a chatka wygląda na taką, do której od dawna nikt nie zaglądał. Pomyślałem, że pewnie widziałem Ducha Gór, ale zaraz sam się śmiałem ze swojej wybujałej wyobraźni.
- Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos starca.
- Pamiętam, że byłem bardzo chory, miałem coś w głowie, coś czego nie dało się wyciąć, długo leżałem unieruchomiony w łóżku. Ostatni obraz, który zapamiętałem to płacząca Alicja, trzymająca mnie za rękę a potem ciemność i na powrót blask, najpierw słaby a potem coraz jaśniejszy. Popatrzyłem uważnie na starca i zadałem pytanie, które nurtowało mnie odkąd otworzyłem oczy w tym dziwnym białym pomieszczeniu:
- Umarłem?
Nie wydawał się być zdziwiony moim pytaniem i zaraz odpowiedział:
- Na ziemski sposób, tak.
- Ale to takie… dziwne. Wszystko wydaje się być normalne, takie… jak tam.
- Nie znalazłeś się w innym miejscu, tylko w innej przestrzeni.
Nie pojmowałem tego, co mówił, ale zamiast się nad tym zastanawiać zadałem jeszcze jedno pytanie:
- Kim jesteś? W mojej pamięci połączyłem cię z Duchem Gór.
- Dla ciebie mogę być Duchem Gór, ja wolę o sobie mówić: opiekun, ale nie tyle gór, co tych, którzy tu przybywają i od razu odpowiem na drugie pytanie, którego nie zadałeś – nie jestem Bogiem, jestem jego, jakby to nazwać, pomocnikiem.
Po tych słowach wstał i wydawałoby się, że chce odejść.
- Poczekaj!
- Myślę, że na razie wystarczy.
- Nie, proszę! Powiedz mi jeszcze dlaczego jestem w górach?
- Bo tak chciałeś, to twój raj.
- Tak wygląda raj?
- Tak. Twój, tak.
- Tylko, ja nie chciałem w nim być sam, chciałem tu być z Alicją…
- Ją kochałeś miłością ludzką, a góry były poza twoim ziemskim obszarem, one piętrzyły się w twoim sercu odkąd przyszedłeś na świat, to jest twoje przeznaczenie. Wiem, że jest ci ciężko to wszystko zrozumieć i zaakceptować, z czasem będzie łatwiej.
- Ale... Jak to teraz będzie wyglądać? Spędzę tu wieczność?
- Tak, to będzie twoja codzienność, z czasem zaczniesz dostrzegać, że nie jesteś tu sam - jest wielu takich, którzy tak jak ty w górach odnajdują wszystko, co kochają i podświadomie chcą w nich przebywać na wieki. Starzec zamilkł i jakby nad czymś się zastanawiał, w końcu przemówił:
- Zdradzę ci coś, czego zazwyczaj nie mówię tym, którzy przybywają na tą stronę. Nie martw się, że nie ma tu Alicji. Ona nie kochała ani nigdy nie pokocha gór tak jak ty, ale kocha ciebie i dzięki tej miłości dołączy do twojej wędrówki w tym samym miejscu, w którym ty ją rozpocząłeś. Musisz tylko być cierpliwy i na nią poczekać.
Po tych słowach wstał, wziął swoją laskę i zaczął oddalać się wolno. Patrzyłem jak znika we mgle. Nie byłem w stanie się odezwać, zawołać go, zadać jeszcze milion pytań, które kołatały mi się w głowie. Pomyślałem, że przecież mam na to dużo czasu.
Teraz muszę czekać. Cierpliwie czekać na Alicję.
Strony
- Strona główna
- 48 tygodni
- Uroczysko
- Sezon na cuda
- Okno z widokiem
- Wino z Malwiną
- Malownicze. Wymarzony dom.
- Wymarzony czas
- Tajemnica bzów
- Nadzieje i marzenia
- Anioł do wynajęcia
- Kontakt
- Świąteczny zakątek
- Telefon zapytania
- Seria Uroczysko - kolejność czytania
- Seria Malownicze - kolejność czytania
- Poza serią - moje książki
- Serce z piernika
- Jak zostać pisarką
Dzięki :) [wiesz za co]
OdpowiedzUsuń