Pierwszy tekst w tej odsłonie :) Powitajcie Kukumaty i panią Elę dzięki której ich świat zaczął istnieć.
Ela Matusiak
W krainie Kukumatów
Kiedy nadchodzą mrozy, po mokrej i szarej jesieni, świat szykuje się do zimowego snu. Rośliny hibernują do wiosny, pszczoły zaklejone żółtawym woskiem - leżakują w ulach, a żuki i bąki pochowały się w leśnym runie i śnią o słońcu. Przyroda się wycisza, uspokaja swą krnąbrność i grzecznie czeka na wyższe temperatury. Pogrąża się w głębokim śnie i jest całkiem bezbronna. Jednak nie wszędzie jest tak spokojnie. Dowód na to znajduje się całkiem niedaleko. W miejscowości Senna Mała stoi mały biały domek ze spadzistym dachem. Nieopodal niego, patrząc na północny wschód, rośnie spory sad pełen wiekowych, owocowych drzew, które widziały wiele ciekawych rzeczy i gdyby tylko umiały mówić, opowiedziałyby niesamowite historie.
Warto pobyć tam w zupełnej ciszy, ponieważ przechodząc nieopodal sędziwej śliwy Magdy, można usłyszeć szmer. Jednak kiedy przytknie się swoje ciekawskie ucho do pnia, odnosi się wrażenie, jakby wewnątrz odbywał się jakiś bal. Otóż, pod powierzchnią ziemi, wśród poplątanych korzeni - tętni życie.
W miejscu, gdzie ziemia łączy się z drzewem, 3 cm na wschód od domku kreta Kuty, znajdują się maleńkie drzwi. Żeby dostać się do środka, trzeba poprosić śliwę Magdę o sekretne hasło, dzięki któremu człowiek staje się malutki jak ziarenko grochu. Tuż za nimi znajduje się podziemna kraina zwana Kukumandią. Mieszkańcami tego miejsca są Kukumaty. Bardzo niewiele osób o nich wie, ponieważ chronią swoją prywatność wyjątkowo pieczołowicie.
Są to stworzenia przedziwnej urody. Ich patyczkowate drobne ciałka pokrywa skóra podobna do kory brzozy. Jest niezwykle gładka, biała i miła w dotyku. Włosy mają najczęściej kolor brązowy i poskręcane są w śmieszne dredopodobne pukle. Z maleńkich sympatycznych twarzy wyzierają oczy wielkie i przyjazne. Kukumaty ubierają się niezwykle modnie i gustownie. Chłopcy noszą spodnie na szelkach, utkane przez pajęczycę Nastulę. Materiał na tę tkaninę, zbierany jest z pierwszego wiosennego pokosu trawy, kiedy jest jeszcze najdelikatniejsza. Koszule zrobione są z dmuchawców czerwcowych mleczy, a na maleńkich głowach zatknięty jest zawsze kaszkiet, stworzony ze zszytych ze sobą łupek orzeszków bukowych. Dziewczęta natomiast, zazwyczaj przyodziewają się w sukienki uszyte z płatków bławatka, a na głowach mają maleńkie kapelusiki z truskawkowych szypułek. Ta niezwykła kraina ma też swojego władcę. Król Mikrus panuje w Kukumandii od dziesięciu wieków drzewcowych. Jeden wiek drzewcowy to w przeliczeniu, jeden ludzki rok.
W tej tajemniczej krainie, czas płynie inaczej i liczony jest nie od pierwszego stycznia do trzydziestego pierwszego grudnia, tylko od pierwszej kropli życiodajnego, wiosennego soku w najstarszym korzeniu Śliwy Magdy, aż do początku jej jesiennej drzemki. Kukumaty piją codziennie miksturę z rosy, pyłku irysów i otartych płatków tulipanów, zwany roritem. Tajemny sekret uwarzenia napoju jest pilnie strzeżony przez trzy siostry Wipoły, uchodzące w krainie za uzdrowicielki. Dzięki temu napojowi, mieszkańcy stają się świetliści i niezwykle silni. Kukumaci są odpowiedzialni za wszystkie korzenie drzew w obrębie sadu, cebulki kwiatów oraz maleńkie owady i stworzenia żyjące pod powierzchnią ziemi. Są strażnikami Międzykorzennych Krain.
W momencie naszych odwiedzin całe Królestwo Kukumandii, przygotowuje się do wielkiej fety na cześć Nasturcji, królowej kwiatów, która obdarzyła ich hojnie kwiatami. Dzięki nim mieszkańcy krainy będą mieli główny składnik pożywienia, który pozwoli im przetrwać zimę i walczyć z niebezpieczeństwami. W całej krainie odczuwalne jest radosne podniecenie. Mieszkańcy biegają tam i z powrotem, przyozdabiają tunele i korzenie pięknymi girlandami zrobionymi z koniczyny i stokrotek, które specjalnie na tę okazję były przechowywane w chłodniach blisko żyły wodnej.
W centralnej części Królestwa ustawiono stoły i przykryto je lancetowatymi liśćmi lnu. Przyozdobiono je tysiącami świec z wosku pszczelego, które rozjaśnią mrok ciepłym światłem i otoczą biesiadujących słodkim zapachem kwiatowego pyłku. Niedaleko stołów zbudowano podest z maleńkich okorków, na którym odbywać się będą tańce. W pięknej i misternej plątaninie korzeni śliwowych rozłożono matę z liści paproci, na której zasiądzie Król Mikrus. Tuż nad siedziskiem przygotowanym dla władcy znajduje się okienko. Jest to niewielki otwór w ziemi, mały witrażyk, dzięki któremu Kukumaty określają czas. Widać przez nie słońce i gwiazdy. Właśnie teraz zaglądał przez to okienko piękny srebrzysty rogal, a oznaczało to, że czas zacząć świętowanie. Zagrały fanfary i wszelki zgiełk ucichł, kiedy pojawił się Król Mikrus. Przyodziany był w płaszcz z liści rabarbaru i koronę z przytulii. Pozdrawiając swoich poddanych, dał znak by rozpocząć biesiadę. Wszyscy mieszkańcy zgodnie przystąpili do jedzenia i zabawy, bo była to jedna, jedyna noc w roku, kiedy mogli śmiać się, tańczyć i nie myśleć o troskach. Nieopodal orkiestry, wśród rozlicznych wiklinowych patyczków, stał stół, przy którym bawiła się młodzież.
- Daj spokój Balu, jutro pomyślimy o przecieku w tamie, a teraz się bawmy! Iiiiiaaaaa - wykrzyknął Wira i popędził w stronę parkietu.
Balu i Wira byli przyjaciółmi od dzieciństwa. Ich rodzice zostali mianowani na Strażników, a oni byli szkoleni w tej samej dziedzinie, by w przyszłości ich zastąpić. Wira jest wyjątkowym narwańcem, uwielbia przygody, jest dzielny i niczego się nie boi, natomiast Balu, zadaje wiele pytań i upewnia się kilka razy zanim podejmie decyzję. Przyjaciele wspaniale się uzupełniają i zawsze mogą na siebie liczyć. Ci dwaj mają jeszcze kilkoro innych kumpli, dzięki którym stróżowanie i praca nie są nudne. Do tej paczki należą: wiecznie rozchichotana Kara, która nawet w najtrudniejszej sytuacji zaraża wszystkich optymizmem, przysadzisty i kochający nad życie żywiczną lemoniadę i precle z gryki - Manfred, Rudzik - operator wszelkich maszyn wymyślonych przez konstruktora Wartę oraz Misza - pomysłowa, pyskata i sprytna. Dziś wszyscy się bawili. Tańczyli, śpiewali, jedli i pili do syta. O jutrze nie myślał nikt, bo szkoda im było na to cudnej zabawy.
Wira obudził się o świcie, bo coś szumiało mu nad uchem.
- Wstawaaaaj Wira, juzzzzzz jessst ranoooo... - Pomyślał, że zapomniał domknąć liliowego okienka i do izby wpadł świetlik Burczyk, jego brzęczący przyjaciel, który nie dawał mu spać, więc niecierpliwie machnął ręką, żeby odgonić intruza.
- Wiraaaaa, wstawaj - krzyknął zniecierpliwiony Balu.
- Ajjjj spokojnie Balu, co jest? Pali się? Daj mi pospać. Jest środek nocy!
- Wira, od 20 minut powinniśmy być przy tamie, nie mówiąc o niezjedzonym śniadaniu i drodze, którą musimy pokonać. Wstawaj, mówię! - zniecierpliwił się Balu.
Do Wiry powoli zaczęły docierać słowa przyjaciela. Świętowanie skończyło się bardzo późno, a on nawet nie pomyślał, że rano trzeba wcześnie wstać.
Nim zdążył położyć nogi na podłodze, do drzwi załomotała Kara, krzycząc coś o spóźnieniu i wyrwaniu Wirze wszystkich włosów z głowy, jeśli za minutę nie znajdzie się w Rumpaju, czyli pojeździe tunelowym, skonstruowanym przez Wartę. Dzięki niemu można było szybko przemieścić się między tunelami, ale zamiast kół miał płozy.
Wira wyskoczył z posłania jak oparzony. Chwycił kapelusz i wraz z Balu pobiegli do wrzeszczącej Kary. W Rumpaju czekali już na nich Manfred i Misza, ponieważ Rudzik był już przy tamie. Manfred zajadał precle z gryki i zaśmiewał się z Wiry.
- Chyba za dużo wczoraj tańczyłeś kolego, prawda? Nóżki bolą? Może precelka? Mnie zawsze pomaga i złe samopoczucie mija.
- Nie, dzięki - odparł Wira, ale burczenie w brzuchu przypomniało mu o niezjedzonym śniadaniu.
Jechali w milczeniu kilka minut, w czasie których, Wira zastanawiał się jakie zadania wymyśli znienawidzony przez niego strażnik Kieran. Rumpaj z głośnym sapnięciem pokonał ostatni zakręt tunelu i oczom pasażerów ukazała się tama w całej swojej okazałości.
Poniżej wyjść z tuneli całej Kukumandii znajdowała się sieć drenaży, dzięki którym wody gruntowe omijały krainę, ale wpływały do ogromnego zbiornika w Dolinie Wodnej, a stamtąd za pomocą gigantycznej tamy, dozowano wodę do sadu, ogrodu i na pola. Tama umieszczona została pomiędzy dwoma pniami wiśniowych drzew. Patyki, witki i drobne gałązki dostarczane przez wiecznie biegającego i wyrachowanego kreta Szmopsa, który cenił swą pracę zbyt wysoko, ułożone zostały jedna na drugiej. Spoiwem nieprzepuszczającym wody, był śluz ślimaka ogrodowego, wyjątkowo nielubianego przez Kukumatów, ze względu na jego szkodliwość w stosunku do roślin. Tuż przed wyschnięciem mazi ślimaka, utykano w nią igły jeża, dzięki którym tama przybierała formę fortecy obronnej i chroniła przed nieproszonymi gośćmi.
Wira wraz z resztą załogi wyskoczył z pojazdu i popędził wprost do namiotu strażnika Kierana, który nie należał do osób szczególnie lubianych, ze względu na swój oschły stosunek do innych. Był natomiast ulubionym i wysoce utytułowanym strażnikiem Króla Mikrusa i to właśnie jemu została powierzona obrona królestwa.
Zbliżając się do namiotu, Manfredowi zaczęły się pocić ręce, Kara czuła się jakby połknęła kilogram pylastego lessu, Misza dostała czkawki od śniadania zjedzonego w pośpiechu, a Balu i Wira opuścili potulnie głowy, zdjęli kapelusze na znak szacunku i cicho odchrząknęli, zaznaczając swoją obecność.
Opiekun stał tyłem do nich i nad czymś rozmyślał. Był barczysty i potężny, ale obrócił się w ich kierunku jak strzyga z groźną miną. Jego mięśnie drgały ze zdenerwowania, a oczy płonęły z gniewu.
- Co wy sobie myślicie?! - ryknął zdenerwowany.
- Czy do waszych małych i bezmyślnych móżdżków dotarło, że naraziliście Królestwo na brak obrony?! - Przyjaciele milczeli, a Kieran kontynuował.
- Mogliście dopuścić do przerwania tamy. Wejścia do tuneli nie były dostatecznie strzeżone, mógł uderzyć nieprzyjaciel! - Kieran zniżył ton i rzekł:
- Nie będę wysłuchiwał waszych beznadziejnych usprawiedliwień. Dziś nie jesteście tutaj do niczego potrzebni. Jutro rano widzę całą waszą piątkę przed moim namiotem, a tymczasem zejdźcie mi z oczu!
Przyjaciołom nie spieszyło się do domu. Z opuszczonymi głowami wrócili do rumpaja i w drodze powrotnej nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Wira kątem oka obserwował Karę, której twarz przybrała kolor dojrzewającej wiśni – na pewno było jej wstyd.
Ledwo dotarli do celu kiedy Kara wyskoczyła jak oparzona z rumpaja i popędziła w stronę swojego domu. Reszta załogi siedziała w pojeździe i nie mieli pomysłu na dalszą część dnia. W uszach wciąż dzwonił im głos wściekłego Kierana.
- Nie wiem jak wy, ale ja udałbym się do Murany. O tej porze przywożą świeżutkie precle gryczane. W domu mam kilka słoików dżemu z czeremchy i znajdzie się klika butelek lemoniady żywicznej. Co wy na to?- zapytał Manfred.
- Powinniśmy chyba się napić roritu, wszyscy jesteśmy zdenerwowani, a to nam dobrze zrobi - powiedział Balu. Jako, że nikt nie miał lepszego pomysłu, wszyscy podążyli za nim.
Do sklepu Murany było niedaleko. Podziemie tętniło popołudniowym życiem. Mijali szkółkę Kukumandzką, w której kształcili się przyszli strażnicy, królewscy szpiedzy, kwiatowi zwiadowcy i rzemieślnicy. Zaraz za szkołą, znajdował się zakład pajęczycy Nastuli - nikt jej nigdy nie widział, ale zatrudniała wiele osób i spod jej igły wychodziły wszystkie ubrania Kukumatów.
Wira nie miał humoru. Wchodząc do świetnie zaopatrzonego sklepu Murany, prawie rozdepnął jej pupila Putraszkę, czyli żuczka polnego. Zachwiał się i wpadł pod ladę. Murana była osobą filigranową i dość niską. Burza loków opadała na jasną twarz a jej uśmiech powodował poprawę samopoczucia u klientów. Była nie tylko właścicielką sklepu, ale także wspaniałą kucharką, przygotowującą potrawy, które później sprzedawała. Wira wstał i drapiąc się po głowie zaczął przepraszać za nieuwagę. Balu pomógł przyjacielowi i poprosili o szklanki. Murana nalała wszystkim hojnie roritu.
Przyjaciele usiedli w przytulnym kąciku, w którym kilkadziesiąt świetlików latało w szklanej kuli. Manfred w tym czasie postanowił uzupełnić swoją spiżarnię i żywo rozprawiał z Muraną na temat precli, lemoniady i nowego smaku dżemu, bo czeremchowy już się skończył, a był ulubionym przysmakiem chłopaka. Misza, Balu i Wira popijali rorit i myśleli nad jutrzejszą karą za spóźnienie. Wiedzieli, że Kieran wymyślił dla nich coś bardzo nieprzyjemnego i mieli ochotę cofnąć czas, żeby tylko nie widzieć wściekłości przełożonego.
Wira nie miał ochoty na wspólne omawianie tematu, ponieważ czuł, że to przez niego spóźnili się na wartę. Wstał od stolika i postanowił udać się do domu, gdzie sobie wszystko spokojnie przemyśli. Wpadł do domu z impetem zatrzaskując drzwi. Był na siebie wściekły i miał ochotę coś ze złości kopnąć. Opanował się w momencie, kiedy jego mały przyjaciel Burczyk usiadł mu na szczupłym ramieniu i zabrzęczał radośnie.
- Gdzie byłeś mała zgubo, co? Narozrabiałem i muszę coś wymyślić, żeby przyjaciele za mnie nie musieli ponosić konsekwencji - rzekł Wira.
Położył się na łóżku i wpatrywał się w sufit. Postanowił, że rano, tuż przed przyjazdem reszty przyjaciół, pójdzie do Kierana i powie, że to jego wina. Poprosi żeby strażnik nie karał reszty, tylko jego, bo to tylko i wyłącznie jego wina, że spóźnili się na wartę. Myśląc o jutrzejszej, trudnej rozmowie - usnął.
Obudził się tuż przed świtem. W Kukumandii nie widać słońca, ale jest coś co ogłasza jego nadejście. Z wielkich głośników zrobionych z liści łopianu, które zamontowano na wschodniej wieży zamku Króla Mikrusa wydobywa się o świcie dziwny dźwięk. Toczy się po Królestwie coś jakby "kukuryku". Z tych samych głośników, wieczorem słychać głośne ziewanie. Oznacza to, że zmierzcha i trzeba położyć się spać.
Wira wstał, włożył spodnie, koszulę i kapelusz i pobiegł do rumpaja. Droga nie była długa, ale serce mu biło z nerwów jak oszalałe. Po dotarciu na miejsce udał się wprost do namiotu Kierana. Strażnik siedział przy biurku i pisał coś bażancim piórem. Nie podnosząc wzroku kazał Wirze usiąść. Po kliku minutach zwrócił się do niego i przekazał listę.
- Masz stawić się przy wschodnim skrzydle tamy, niedaleko wyjścia na powierzchnię - powiedział sucho Kieran.
To nie zapowiadało nic dobrego. Wira obrócił się na pięcie i rzekł do Kierana.
- Chciałem coś wyjaśnić i prosić o nie karanie moich przyjaciół. To była moja wina. Ja zaspałem i naraziłem Królestwo.
- Zastanawiam się, czy jesteś tak głupi na jakiego wyglądasz, czy tylko udajesz szlachetnego. Nie minie was kara - to rzekłszy Kieran wyszedł z namiotu pozostawiając zdziwionego Wirę.
Mijając główne ujście wodne, chłopak pozdrowił Mysznika i Traszkę, dwóch braci, których znano głównie z ich machlojek i szachrajstw z przedstawicielami świata zewnętrznego. Naprawiali właśnie koryto wodne, w którym pojawiły się pęknięcia i przy najmniejszym przecieku, woda z mogłaby dostać się do Kukumandii.
Zbliżając się do wschodniego skrzydła poczuł dziwny zapach. Coś jakby zjełczałe mleko, albo stare, zepsute jajo. Im bliżej był celu, tym zapach był intensywniejszy. Ujrzał słupki z pozwijanych witek wierzby i usłyszał głosy, których się tu nie spodziewał.
- Kara, nie ma sensu się dąsać. Im wcześniej zaczniemy pracę tym szybciej skończymy, zakładaj kombinezon i ruszamy. Manfred i Misza już czekają. - Namawiał Balu. Wira stanął przed nimi i powiedział:
- No tak, mogłem się tego domyślić.
- Chyba nie sądzisz, że zostawilibyśmy ciebie samego z tym całym bałaganem? - powiedział Balu.
- A tak właściwie, to co mamy do zrobienia? - próbował się dowiedzieć Wira.
- Mamy się ubrać w kombinezony i czekać na Jastrynę. Ona nam wszystko powie.
W milczeniu kończyli zakładać kombinezony i czekali na strażniczkę. Jastryna była odpowiedzialna za kierowanie dostawą materiałów budowlanych z zewnątrz. To ona sprawdzała, czy śluz ślimaka jest wystarczająco galaretowaty, a igły jeża dostatecznie ostre. Dzięki niej Nastula miała pierwszorzędny materiał na tkaniny, a Wipoły swoje ingrediencje potrzebne do wyrobu roritu. Wybierała tylko najlepsze produkty, a te nie odpowiadające jej wymogom odsyłała.
-Ten smród jest nie do zniesienia - syknęła Kara.
- Nawdychaj się królewno, bo tam gdzie idziemy, będzie jeszcze gorzej - wyłaniając się z tunelu, powiedziała Jastryna.
Strażniczka poprowadziła ich wzdłuż lewego odpływu tamy. Im dalej od niej byli, tym gorszy był smród. Tuż przed bramą, wiodącą na powierzchnię skręcili w tunel po prawej stronie. Znajdowały się tam wnęki pokryte małymi otoczakami, a proste podłogi stanowił ubity tłuczeń. Każda wnęka wyglądała identycznie.
- A po co te wszystkie wnęki? Przecież jest ich chyba ze sto - zapytał zaintrygowany Manfred.
- Jest ich dokładnie sto pięćdziesiąt trzy i wszystkie macie zapełnić gałgurem - rzekła strażniczka.
- Za chwilę pojawią się tu trzy transporty. Każdy będzie miał wysokiej jakości produkty potrzebne do jego wyprodukowania.
- Co? To niemożliwe! Taka kara za kilka minut spóźnienia! - wykrzyknęła Misza.
- Nie marnuj sił dziecko na bezsensowne krzyki. Wieczorem będziesz marzyła tylko o spokoju i kąpieli w rosie - Jastryna była już zirytowana.
- Jastryno, a co tak śmierdzi? - zainteresował się Balu.
- Chodźcie za mną. Zanim przyjadą przewoźnicy, zdążę wytłumaczyć na czym będzie polegała wasza praca.
Udali się za Jastryną do samego końca tunelu. Kobieta zaprowadziła ich do tunelu, który kończył się niespodziewanie wielkim wgłębieniem. Okazało się, że jest to olbrzymi sagan z gotującą się i bulgoczącą srebrzysto - substancją. Smród był okropny.
- Co to jest? - zapytał Wira, zatykając nos rękawem kombinezonu.
- Kwas mrówkowy - odrzekła Jastryna.
- Pierwszym transportem przyjedzie nornica Greta, która dostarczy sproszkowanego piołunu, drugim przybędą łuski owsa od wróbla Kliczki. Pamiętajcie jednak, wróbel nie wejdzie do tunelu, więc będziecie musieli odebrać transport w głównej bramie. Trzecim i najważniejszym będzie ślina ropuchy plamistej, którą dostarczy jaszczurka Żerka. Nie wpuszczajcie jej jednak dalej niż do pierwszego tunelu, bo jej nie ufam. Ma kontakt ze szczurami. Chyba chce wyniuchać od nas jakieś informacje - tłumaczyła. - Gałgur warzy się według ściśle określonej receptury. Jest zarówno trucizną jak i świetnym lepiszczem, które skutecznie spowalnia wroga.
Przyjaciele spojrzeli po sobie, westchnęli i czekali na pierwszy transport.
Gałgur bulgotał leniwie w wielkiej kadzi. Raz po raz wypychał z siebie pękające bańki, z których wydobywał się cuchnący gaz. Kara i Misza wlewały go do waz i kładły na wózek, którym Wira i Balu odwozili je do pomieszczeń przeznaczonych do dojrzewania. Manfred i Rudzik odbierali towar przy zewnętrznej bramie i przynosili do wydzielonych dla nich pomieszczeń.
Po kilku godzinach ciężkiej pracy, wróciła Jastryna oznajmiając przyjaciołom, że na dziś koniec i pozwoliła im wrócić do domu.
- Tylko najpierw się wykąpcie - powiedziała. Nikt nie będzie miał ochoty wąchać smrodu dojrzewającego gałguru.
Przyjaciele z chęcią rzucili pracę i pognali do rumpaja.
- Należy się nam wielka szklanica roritu i ciepłe, puchate łóżko - powiedziała Misza.
Wracając do domu, mieli lepsze humory niż rankiem.
Rozpierzchli się więc wszyscy do swoich domów. Wira, który nie mógł zasnąć, postanowił udać się na wieczorny spacer. Szedł i uśmiechał się do swoich myśli – cieszył się, że ma takich oddanych przyjaciół. Szedł przed siebie tak długo, że nie zauważył, iż dotarł do bramy Królewskiego zamku. Zaniepokoiło go zbiorowisko na głównym placu. Podszedł do grupki mieszkańców skupionych na nasłuchiwaniu.
- Co się stało? Dlaczego wszyscy tutaj stoimy? - Zapytał Wira cieślę Wantora.
- Królestwo chyba jest w niebezpieczeństwie – odparł - Zebrała się Wielka Rada w tęczowej sali. Ostatnio kiedy obradowała, zapadła ciemność na trzy dekady.
Wira pamiętał te lata ciemności kiedy nie mogli wychodzić wiosną na zewnątrz. Król obawiał się, że przebywanie na powierzchni może być bardzo niebezpieczne dla mieszkańców krainy, dlatego wprowadzono zakaz. Tylko dzięki Królowi i kilku dzielnym żołnierzom i strażnikom udało się zwyciężyć w walce ze szczurami i odzyskać sad. To były przerażające czasy.
Nie czekając na obwieszczenie Króla Mikrusa, Wira postanowił sam się dowiedzieć o co chodzi. Zezując w stronę strażników wbiegł do oranżerii i tylnymi drzwiami dostał się do sali tronowej. Dotykając ścian i badając jej fakturę zastanawiał się jak daleko uda mu się dojść niepostrzeżenie. A może nawet coś usłyszy? Przesunął ręką w prawo i zorientował się, że nie jest tam sam. W ocienionym kącie sali stał Trentar - wygnaniec kukumandzki, który wściubiał nos w nie swoje sprawy i uważany był za szpiega.
Krew zawrzała w młodym Kukumacie. Obrócił się błyskawicznie i wymierzył Trentarowi potężny cios w żebra. Chłopak jęknął, ale udało mu się w porę wywinąć i zamknąć Wirę w żelaznym uścisku.
- Puść mnie - wysapał Wira - bo zawołam strażników.
- Dobrze wiesz, że nie zawołasz - rzekł mu do ucha Trentar. Zamilcz i nadstaw uszu, to co dzieje się na dole jest o wiele ciekawsze od bijatyki z tobą.
Wira spojrzał na niego ze złością, ale uspokoił się i podążył za Trentarem.
Podchodząc do balustrady zobaczyli Tęczową salę. Była piękna. Kolory padały na wielki okrągły stół, przy którym zasiadała Wielka Rada. Wokół głów zebranych krążyły świetliki, a ściany mieniły się perłowym blaskiem morskich muszli.
- To jest niemożliwe! - krzyknął Król Mikrus - Szczurze wojska nie mogą dostać się do Kukumandii. Jesteśmy zbyt dobrze strzeżeni! Mamy najlepszych strażników spośród wszystkich podziemnych krain. Niech mi ktoś wytłumaczy, jak Karbon dowiedział się o naszej kryjówce?
- Kim jest Karbon - zapytał Wira.
- To Król Szczurzej armii. Od dawna starał się wyśledzić nasze królestwo, ale podawałem mu złe namiary.
- TY? - przecież nie masz obywatelstwa kukumandzkiego, zostałeś wygnany - oburzył się Wira.
- Nic nie wiesz dzieciaku, z teraz zamilcz i słuchaj dalej. W Wielkiej Radzie jest zdrajca.
Wielka Rada składała się z 6 członków. Zasiadali tam znamienici obywatele Kukumadii, którzy swoją pracą i odwagą przyczynili się do jej rozkwitu. Swoje miejsce przy stole znaleźli: Ftalon - dyrektor szkoły, Margot - założycielka szpitala, Kieran - dowódca strażników, Kadrel - ambasador Kukumandii w innych krainach, Elros - uważany w krainie za uzdrowiciela - szarlatana, ale mający wielkie poparcie króla, oraz sam Mikrus.
- Czy ktoś mi odpowie na pytanie, czego tym razem chcą szczury?- zagrzmiał król.
- Myślę, że o to samo co zwykle, czyli o Wipoły - odpowiedział Kieran. - Rorit jak wiemy jest dla nich napojem, który ich zmienia. Powoduje natychmiastowy wzrost i ogromną siłę, którą zapewne chcą wykorzystać w walce o miejsce do zamieszkania. Kukumandia spełnia ich oczekiwania. Leży w samym środku Podziemnych Krain.
- Ale dla nas rorit to życie, a Wipoły są strzeżone tak mocno jak ja - odrzekł król. Nie można dopuścić do ich uprowadzenia, bo to będzie oznaczało nasz koniec.
- Rozumiemy królu, dlatego wcześnie rano zarządzimy apel i zwołamy młodych strażników. Będziemy werbowali ich do obrony krainy - wyjaśnił Ftalon.
Król opuścił głowę i z zatroskaną miną oznajmił koniec zebrania. Po czym oddalił się do swoich komnat. Wira odprowadził go wzrokiem i odniósł wrażenie, jakby zmalał ze zgryzoty.
Trentar szarpnął Wirę za rękaw i wymknęli się drzwiami do oranżerii i stamtąd na plac zamkowy.
- Idź dzieciaku i się prześpij. Zbieraj siły, bo będziesz ich dużo potrzebował, zaufaj mi - powiedział sucho Trentar.
- Jak mam ufać komuś takiemu jak ty? Komuś kto nie jest nawet przedstawicielem żadnej krainy! - krzyknął mu w twarz Wira.
- To się zmieni - odparł cicho - Jesteś butny i odważny, młody człowieku. Jutro otrzymasz rozkazy, a teraz wracaj do domu.
Trentar obrócił się na pięcie i zniknął chłopakowi z oczu.
Wira nie zamierzał wracać do łóżka. Co sił w nogach popędził obudzić swoich przyjaciół. Postanowił, że jak ma się coś dziać to oni muszą być razem! Wira dopadł do drzwi Balu, w czasie kiedy rozległy się pierwsze huki. Zaspany i rozkojarzony wyskoczył z łóżka i pospiesznie się ubierając, słuchał opowieści Wiry.
- Ale jak to szczury? - wysapał.
- Wyjaśnię Ci później - odparł - a tymczasem weź kilka najpotrzebniejszych rzeczy, ja pobiegnę po dziewczyny, Manfreda i Rudzika i spotkamy się przy rumpaju. Tylko spiesz się, nie ma czasu.
Dziewczęta bez zbędnych pytań spakowały plecaki. Były gotowe w kilka minut i z niecierpliwością czekały przed domem Manfreda. Ten wpadł w panikę. Najpierw zastanawiał się który plecak będzie odpowiedni. Ten zrobiony z łodyg perzu był mocny, ale mało się w nim mieściło, ten zielony z liści łopianu miał mnóstwo przegródek i schowków, ale był ogromny i ciężko byłoby go dźwigać. W końcu zdecydował, że w jeden spakuje prowiant, a drugi zaopatrzy w lemoniadę i dżem.
Wira jęknął na widok przyjaciela, ale pomógł mu wpakować bagaże do rumpaja i ruszyli. Wyjaśnił przyjaciołom swój plan.
- W królestwie panuje chaos. Szczury na pewno będą próbowały wysadzić wschodnią bramę. Jest najmniej strzeżona, ze względu na dojrzewający tam gałgur. Musimy przygotować się na odparcie ataku, bo mam przeczucie, że atak nastąpi lada chwila.
Dotarli do bramy bardzo szybko. Cuchnący i gryzący w nozdrza zielonkawy dymek unosił się we wnękach, dając znak, że gałgur jest gotowy. Wira i Manfred pobiegli do tamy i przynieśli pełne naręcza igieł jeża. Kara i Misza natomiast rozrywały kombinezony na cienkie pasy i owijały nimi kije. Balu zajął się napełnianiem gałguru. Wlewał go do małych słoi i ustawiał w rzędzie niedaleko bramy, a Rudzik biegał do bramy i sprawdzał, czy wróg się zbliża.
- Powstrzymamy ich - pomyślał Wira - poradzimy sobie i nikt nie będzie mi mówił, że jestem dzieciakiem, a już na pewno nie Trentar. On może sobie opowiadać bajki, ale ja swoje wiem.
Przyjaciele gorączkowo przygotowywali się do bitwy. Nie mieli pojęcia od czego zacząć, ani o której uderzy wróg. Byli jednak gotowi. Umazani śmierdzącą mazią, z rozwichrzonymi włosami i święcącymi oczami, czekali na atak. Pierwsze krzyki dobiegły ich uszu z wnętrza krainy. Wystraszeni dopadli słoi i patyków, unurzali je w gałgurze i zajęli stanowiska przy bramie. Balu i Wira stali kilka kroków od niej, dziewczęta weszły na skalne półki po obu stronach jaskini, a Manfred i Rudzik dzierżyli w dłoniach szpadle.
Nagle, tuż za ich plecami usłyszeli krzyk, który stawał się coraz głośniejszy. Wira odwrócił głowę i ujrzał Trentara i Kierana, ubranych w piękne, bojowe stroje strażników. Mieli na sobie mundury z rabarbarowych włókien, poprzetykane srebrnymi nićmi pajęczyny. Nogi okutane tkaniną zwaną manurą. Nastula robi ją sama z włókien pokrzyw i ostu. W dłoniach trzymali tarcze z zasuszonych łupek kasztanowca. Wnętrze tarcz wyściełane było mchem rosnącym pod paprociami - bardzo mocnym i wytrzymałym. W prawej dłoni Trentara znajdowała się włócznia spleciona z maleńkich różanych gałązek. Na jej szczycie połyskiwał grot z niebieskawej masy perłowej. Towarzyszący mu Kieran uzbrojony był w lśniącą, kolorową procę. Była wykonana z muszli omułków inkrustowanych złotym pyłem węglowym. Naboje z wysuszonych owoców tarniny, pokrytych gałgurową osłonką. Wyglądali dostojnie i strasznie.
- Co wy tu robicie? - zagrzmiał Trentar - Mieliście stawić się rano w swoich strażniczych pułkach! Wira, dlaczego mnie nie posłuchałeś? Poniesiesz konsekwencje. Nie jesteście dostatecznie wyszkoleni na atak szczurów!
Wira zrobił krok w kierunku strażnika i rzekł:
- Nie boimy się szczurów i będziemy im stawiać czoła tak długo jak będzie trzeba!
Kieran zaśmiał się słysząc te słowa, klepnął Trentara w ramię i powiedział:
- Tan chłopak i jego drużyna są tak pyskaci, że sobie poradzą. Ta walka to będzie dla nich świetną szkołą.
Trentar pokiwał głową i zrezygnowany powiedział:
- Od tej chwili ja tu dowodzę. Nie robicie nic, bez mojego wyraźnego rozkazu. Nie schodzicie z pozycji, dopóki wam nie pozwolę. Skoro tak rwiecie się do bitwy, to tylko na moich warunkach. Jeżeli się nie zgadzacie, to droga wolna. Możecie stanąć przy tamie i pilnować tych dwóch łapserdaków Mysznika i Traszkę. Oni i tak pewnie zwieją, kiedy usłyszą pierwsze tarabany. Słucham, zatem. Jaka jest wasza decyzja?
- Zostaję - odparł Wira podnosząc dumnie głowę.
- My też - odrzekła reszta.
- Dobrze. To teraz pokażcie jak chcieliście walczyć.
Przyjaciele pokazali strażnikom słoje, kije i szpadle i wyjaśnili swój plan.
- Jak na bandę rozrabiaków, całkiem dobrze myślicie. Zostajecie na swoich miejscach, dziewczęta. Chłopcy, wy za mną - rzekł Kieran. Trentar natomiast stanął przed wielką bramą, przybrał pozycję obronną i czekał.
Po kilku godzinach wróciła reszta. Manfred taszczył ogromny wór ziaren, który rozsypano tuż za wielkim saganem z gotującym się gałgurem. Kilka garści zboża rozsypali w korytarzu wiodącym do garnka. Kara zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała. Wszystkim burczało w brzuchach. Manfred wyjął z plecaka precle, chlebki z kaszy jaglanej i słoik dżemu z czeremchy. Zrobił kilka kanapek, podał każdemu i wsypał w otwarte dłonie po kilka precli. Popili roritem i czekali.
Kara i Misza przysnęły na swoich stanowiskach, ale podskoczyły przerażone, kiedy wielka brama zaczęła drżeć.
- Przygotujcie się - powiedział Trentar - rozpoczynamy walkę!
Wrota trzęsły się i trzeszczały. Po kilku minutach ciągłego naporu, ustąpiły i z impetem wypadły z zawiasów. Tuż za nimi stało kilkadziesiąt szarych i wyliniałych stworzeń z wystającymi, żółtawymi zębami.
Szczur stojący na przodzie zaśmiał się złowrogo, stanął na tylnych łapach i rzekł:
- Witaj, Trentarze. Wiedziałem, że pierwszą osobą, którą ujrzę będziesz ty! A, jest i mój przyjaciel Kieran. Jak twoja ręka, śmieszna istoto? W wojnie ciemności miałem przyjemność zatopić w niej zęby. Pamiętasz, brachu?
- Pamiętam, że zaraz potem odciąłem ci ucho, Karbonie. Czego chcecie? - krzyknął Trentar - odejdź, póki jeszcze masz możliwość.
- Ha, ha, ha, myślisz, że nas powstrzymacie? We dwójkę? - ha, ha, ha - niedoczekanie - wyprowadźcie się z jaskiń i zostawcie Wipoły, a wojny nie będzie!
Kilka rzeczy stało się jednocześnie. Kara kichnęła i strąciła łokciem słój z gałgurem wprost na szczura - olbrzyma stojącego po prawej stronie Karbona. Kieran wystrzelił z procy kilka pocisków, które ugodziły pozostałe zwierzęta w oczy i głowy. Potwory zawyły z bólu. Gałgur wżerał się w ich sierść sycząc i pozostawiając wypalone ślady.
Wściekły Karbon rozwinął swój długi ogon, zakręcił nim jak lasso i strzelił w kierunku Kierana. Trentar napadł na szczura, godząc go w przednią łapę. Misza w tym czasie zrzucała część płonących pocisków z kijków, a Rudzik i Manfred sypnęli ziarnem prosto w twarz szczurów. Część z nich, niczym wygłodniałe hieny, rzuciła się na jedzenie i połykając kolejne ziarna, wpadała do sagana ze żrącym płynem.
Wira i Balu, uzbrojeni w słoje z gałgurem i szpadle, uciekali w głąb tunelu. Przeskoczyli żwawo przez wykopany przez nich rów, a szczury wpadły do środka i nie mogły się z niego wydostać. Dziewczęta zeskoczyły ze swoich pozycji i polewały stwory błyszczącym płynem. Na polu bitwy pozostali tylko dwaj strażnicy, rozwścieczony dowódca - Karbon i poparzony olbrzym.
Wira, widząc przewagę szczurów postanowił pomóc. Przeskoczył rów, chwycił słój z gałgurem i jednym wielkim susem pokonał odległość dzielącą go między walczącymi. Z impetem roztrzaskał na głowie olbrzyma szkło i kopniakiem wycelowanym w jego brzuch, wypchnął za bramę. Przerażony Karbon, czując zbliżającą się klęskę, zwinął ogon i czmychnął.
Zmęczeni ale szczęśliwi przyjaciele, uściskali się serdecznie, naprawili bramę i udali się do królestwa by odwołać alarm bitewny.
Król podziękował za wspaniałą i odważną postawę, mianował ich głównymi strażnikami bram, jednak przestrzegł, że atak najprawdopodobniej się powtórzy i królestwo musi być gotowe. Wieczór spędzono przy pysznym posiłku i długich rozmowach. Przyjaciele cieszyli się z sukcesu, ale żaden z nich ferworze walki, nie zauważył przemykającej jaszczurki Żerki, która przycupnęła na półce skalnej...
Mam nadzieję, że Żerka nie jest pokroju szczurowej drużyny, pomimo że ich zna.
OdpowiedzUsuńAle tu dziwów w tej krainie Kukumatów. Wyobraźnia działa. Ciekawe jak wyglądają ...Dziewczęta w sukienkach uszytych z płatków bławatka, i z maleńkimi kapelusikami z truskawkowych szypułek na głowach.... Przydałby się ilustracje :)
Pozdrawiam autorkę :)
Przezabawna historyjka, pobudzająca wyobraźnię i wywołująca uśmiech na twarzy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrochę to trwało, bo chociaż przeczytałam tekst niemal od razu, jak tylko się pojawił, potrzebowałam chwili, żeby pomyśleć.
OdpowiedzUsuńA pierwsza myśl była taka: Widzę to. Bo tak właśnie się stało, przeczytałam i wcale nie tylko oczyma wyobraźni zobaczyłam krainę Kukumaty, i to zdecydowanie najlepiej świadczy o umiejętnościach językowych Autorki, dzięki której poczułam się prawie jak Makowa Panienka! Pani Ela w bardzo plastyczny sposób przedstawiła fantastyczną krainę tak wiarygodnie, że można niemal uwierzyć w jej istnienie. W dodatku zrobiła to bez dopuszczenia się grzechu większości debiutantów, czyli pewnej choroby zwanej potocznie „przymiotnikozą” wynikającej z ich nadmiaru. Tutaj przymiotników jest w sam raz. Dzięki temu i wielu innym czynnikom (m. in. porządnemu researchowi przyrodniczemu) Autorka zdołała poruszyć nie tylko wyobraźnię czytelnika, ale uruchomiła jednocześnie wszystkie jego zmysły, a to już jest prawdziwa sztuka. - zrobić tak, by wspomniany czytelnik nie tylko zobaczył, ale też usłyszał, poczuł zapach, smak i fakturę opowieści.”. Chapeau bas!
Co dalej? Jak zwykle, nie należy spoczywać na laurach, ale udoskonalać swój warsztat. Pisać, pisać, pisać! Zdecydowanie. Językowo i stylistycznie jest naprawdę dobrze, jedynie w paru miejscach zauważyłam drobne potknięcia redakcyjne (głównie powtórzenia, błędy fleksyjne, pisownia łączna/rozdzielana), wpadki z użyciem imiesłowów – w dwóch czy trzech miejscach pojawił się błąd tożsamości podmiotu z imiesłowem przysłówkowym, gdzie w zdaniu złożonym każda z jego części ma inny podmiot. Tak jest np. w zdaniu: „Zbliżając się do namiotu, Manfredowi zaczęły się pocić ręce” - można odnieść wrażenie, że to ręce Manfreda zbliżały się do namiotu. To dlatego, że podmiot w obu częściach nie jest tożsamy.
To tyle, jeśli chodzi o uwagi redakcyjne, bo do fabuły i całej reszty nie mam zastrzeżeń. No, może tylko jedno, przydałyby się tu jakieś przyjemne ilustracje. :)