W zamyśleniu zapatrzyła się na przywieszony naprzeciwko drzwi obraz przedstawiający bladą kobietę z zapadniętymi policzkami. Kąciki jej ust opadały ku dołowi. Nie była ładna, lecz ten, kto ją malował, widocznie umiał patrzeć w głąb duszy, bo poza tym, co było widoczne gołym okiem, uchwycił również głęboki smutek wyzierający z jej spojrzenia. Żałość w oczach sportretowanej rozpraszała się po całym jej obliczu, sprawiając, że patrzący zapominał o bladości i kanciastych rysach wychudłej twarzy. Z rzeczy pewnych Konstancja wiedziała o niej tylko tyle, że była daleką krewną ze strony ojca i mieszkała w Wilczym Dworze na długo zanim Konstancja pojawiła się na świecie. Nazywała się Izabela. I tyle – na tym wiedza o właścicielce smutnego wejrzenia się kończyła.
Mimo to kiedy już zdarzało jej się bywać w błękitnym saloniku, Konstancja zawsze starała się patrzeć przede wszystkim na nią. Jej zdaniem owa Izabela była najprzyjemniejsza i najbardziej ludzka spośród wszystkich sportretowanych przodków. Teraz też odruchowo popatrzyła właśnie w tym kierunku i nagle wróciło do niej zepchnięte na dno świadomości wspomnienie.
To było tuż po śmierci Tadeusza. Szalała wówczas z rozpaczy, lecz musiała to skrzętnie ukrywać, bo przecież była przede wszystkim matką siedmioletniego chłopca, który właśnie stracił ojca. Jak strasznie wtedy nienawidziła tych wszystkich ciotek i wujów, powtarzających jej na okrągło, że musi pamiętać, iż jest matką. „Nie możesz się załamywać, jesteś matką! Musisz być silna, przecież masz syna!”. Zdawali się zupełnie ignorować fakt, że poza tym, iż była matką, była też żoną, która straciła właśnie najdroższą osobę na świecie. Wraz z mężem z jej życia odeszła miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Całą sobą pragnęła choć na chwilę dać upust rozpaczy i zapomnieć o tym, o czym jej non stop przypominali troskliwi krewni. Chciała po prostu być tym, kim się czuła: zrozpaczoną młodą kobietą. Pragnęła rwać włosy z głowy, tłuc pięściami o podłogę i rozdzierająco krzyczeć. Przez jakiś moment udawało jej się trzymać te wszystkie uczucia na wodzy. Ale do czasu.
Miała wtedy za sobą nieprzespaną noc. Mały cały czas się budził i dopytywał, czy ojciec do nich wróci. Tłumaczyła mu, że tak naprawdę Tadeusz ich nie opuścił i że zawsze będzie nad nimi czuwał. Powtarzała wszystko to, co powinien usłyszeć mały chłopiec. Mówiła i nie wierzyła w ani jedno słowo. Wręcz przeciwnie – z każdym kolejnym zapewnieniem narastała w niej wściekłość na Tadeusza. Za to, że ją zostawił na pastwę losu, porzucił i ją, i Adasia, a przecież miał się nimi opiekować, miał być i trwać. Gdy w końcu nastał ranek, półprzytomna ze zmęczenia zeszła do jadalni i zastała w niej kuzynkę Jadwigę oraz jedną z ciotek, która po pogrzebie Tadeusza została we dworze na dłużej, by pomóc Konstancji dojść do siebie.
– Słyszałam, że Adaś znów płakał w nocy. Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz – kuzynka Jadwiga pokiwała cierpiętniczo głową.
– Wy, stare panny, nigdy tego nie zrozumiecie. Trzeba być matką, żeby to pojąć – oznajmiła moralizatorskim tonem ciotka Dusia, a Konstancja poczuła, że coś w niej pęka i jeżeli natychmiast się nie wykrzyczy, stanie się coś strasznego.
Przez moment wpatrywała się w ciotkę, myśląc o tym, że najchętniej złapałaby ją za starannie ufryzowane włosy i wywlekła na podwórze, a następnie wytarzała ją w błocie i zakazała jej używania słowa matka. Na myśl o pulchnej pani uwalanej w czarnej, lepkiej mazi zachciało jej się śmiać. Poczuła, że ten histeryczny chichot podchodzi jej do gardła i za moment nie zdoła go powstrzymać. Zerwała się od stołu i obrzuciła jadalnię spanikowanym, lekko szalonym wzrokiem, ale nawet w stanie, w jakim się znajdowała, wiedziała, że tutaj nie znajdzie schronienia. Prawie na oślep wbiegła na schody i wpadła na piętro. I wtedy jej wzrok padł na pokój na końcu korytarza.
Właściwie nie pamiętała, jak się znalazła w błękitnym saloniku. Wiedziała tylko, że drzwi zatrzasnęły się za nią, a ona upadła na sofę i rozpłakała się rozpaczliwe. Miała wrażenie, że nie tylko płacze, ale i krzyczy, i złorzeczy, i wyzywa Tadeusza… Była praktycznie pewna, że tak się stało, ale później Pelasia, która wbiegła za nią na górę, twierdziła, że z salonu nie dobiegał ani jeden dźwięk.
– Toć stałam pod drzwiami i umierałam z niepokoju, bo nie było nic słychać! Ani szlochu, ani jęku, ani słowa jednego – przysięgała, przyciskając ręce do piersi. – A potem, jakby tego było mało, okazało się, że drzwi nie można otworzyć…
I właśnie teraz, patrząc na portret Izabeli, Konstancja uświadomiła sobie coś, z czego do tej pory nie zdawała sobie sprawy: wtedy, gdy zrozpaczona schroniła się w błękitnym saloniku, nie czuła strachu ani tej dziwnej, niepokojącej aury. Wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że pokój ją przygarnął, otulił, otoczył zrozumieniem i opieką. Ten jeden, jedyny raz, bo potem wszystko wróciło do normy.
Na koniec powiem nielitościwie, że mam nadzieję, że narobiłam Wam apetytu i że na Waszych półkach znajdzie się miejsce dla "Córki wiatrów" :)
Z całą pewnością kupię! Nie wiem jak doczekam do czerwca!
OdpowiedzUsuńKrysia
Czekam!
OdpowiedzUsuńJa również kupię mimo że dopiero czytam trzecią ksiązkę, ale już jestem wielką fanką Pani prozy Małgorzata
OdpowiedzUsuńCzekam z wielka niecierpliwoscia, byle do czerwca:) Milego weekendu Magdo:)
OdpowiedzUsuńU mnie ciasno na półkach ale dla Ciebie zawsze. ;)
OdpowiedzUsuńIwona B
Błękitny salonik bardzo mnie intryguje i chyba nosi w sobie magiczną tajemnicę...
OdpowiedzUsuńNa Córkę w wersji ostatecznej czekam potrójnie :)
buziaczki Madziu :*
Oczywiscie juz z nogi na noge przestepuje by ruszyc za nia do empiku....
OdpowiedzUsuńKsiążka musi być moja! 😊
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie💝
Oj Potrafisz narobić smaku. I jak tu spokojnie teraz czekać. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNie czytam!! NIE i koniec. Czekam na całość:) Nie będę się poddawała Twoim torturom;):*
OdpowiedzUsuń