niedziela, 26 lutego 2012

Czy pamiętasz stary domu swoją młodość...

Kochasz ty dom, ten stary dach,
Co prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych wrót rodzinny próg,
Co wita cię z cierniowych dróg.
Maria Konopnicka, Pieśń o domu.

Właśnie dom. Dla mnie na razie ten wymarzony, wyśniony, ale jeszcze pozostający w sferze marzeń. Ale właściwie może dobrze się stało, że jeszcze nie udało nam się nabyć naszego własnego kawałka podłogi. Bo teraz już wiem, że nasz dom będzie na pewno w Sudetach. To nasze miejsce, jesteśmy o tym przekonani. Na pewno zgodzicie się ze mną, że czasami zupełnie niespodziewanie czujecie, że to jest to, że odkryliście coś bardzo ważnego. Tak właśnie było z nami gdy pewnego dnia zupełnie przypadkiem trafiliśmy do Kłodzka. Zanim to nastąpiło oglądaliśmy różne miejsca, w rożnych zakątkach Polski. Tęsknota za domem odzywała się w nas cały czas. Nie wiem przez ile progów przestąpiliśmy przez te wszystkie lata, ale jedno jest pewne, nie każde miejsce jest dla każdego... Pamiętam jak wiele lat temu (byłam w pierwszej ciąży, a córka za chwilę skończy 15 lat), pojechaliśmy do Dukli. Stamtąd pochodził mój tata, kochałam tamte strony i biorąc pod uwagę, że lato było gorące, odechciało nam się siedzieć w mieście i pojechaliśmy. Postanowiłam pokazać mężowi wszystkie miejsca, które znałam od dziecka. Wyprawa była totalnie spontaniczna - rano po prostu zebraliśmy trochę rzeczy do plecaka, wzięliśmy psa pod pachę i pojechaliśmy do Warszawy łapać stopa:)  Zupełne szaleństwo! Nie wiem czy teraz zdecydowałabym się na coś takiego. Co ja mówię - więcej niż pewne, że bym się nie zdecydowała. Ale wtedy wydawało nam się to zupełnie naturalne. Dukla to magiczne miejsce. Jeżeli nie byliście polecam! Ale nie o tym tu chciałam. W każdym razie dojechaliśmy jeszcze tego samego dnia. Niektórzy kierowcy zatrzymywali się tylko i wyłącznie dla psa. Jeden wprost powiedział, że psa zabiera, a jak my chcemy możemy zabrać się razem z nim:) Pies zresztą okazał się pojętną bestyjką i z miejsca skumał, że jak auto się zatrzymuje należy bez zastanowienia się do niego wpakować i bywało tak, że zanim jeszcze uzgodniliśmy czy odpowiada nam kierunek Barakuda już siedział na tylnym siedzeniu gotowy do drogi:) Jak już dotarliśmy na miejsce włóczyliśmy się po okolicznych górach, miasteczkach i wsiach. Wypatrywaliśmy pustych opuszczonych domów i zastanawialiśmy się jakby było zostać tu na stałe. Mój wujek widząc naszą pasję powiedział, że jest pewien dom, całkiem nowy, wystawiony na sprzedaż i to niedaleko. Że może warto obejrzeć. Niewiele myśląc pognaliśmy na własne oczy zobaczyć ów bezdomny dom. I muszę wam powiedzieć, że było to doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę. Do domu dotarliśmy popołudniem. Pies jako jedyny niezmordowany biegł przed nami i jak to pies na spacerze był w bardzo dobrym humorze. Do czasu. Gdy podchodziliśmy pod opuszczony dom pies zaczął się ociągać, a i nam zrobiło się jakoś nieswojo. Dom stał na wzniesieniu, przed nim rósł ogromny orzech, kwitły polne kwiaty. Tuż obok nowo postawionego budynku stała stara waląca się chałupina.  Gdy dotarliśmy pod sam dom poczuliśmy, że powinniśmy natychmiast stąd odejść. Nie wiem jak mam to opisać, ale wyraźnie czułam, że coś mówi mi że nie życzy sobie naszej obecności. Oczywiście chwilowo myślałam, że to tylko ja mam takie odczucia. Ale mimo, że byłam świadoma absurdalności sytuacji trzymałam się jak najbliżej męża. Pies z podkulonym ogonem niechętnie szedł za nami. Obeszliśmy nowy dom, zajrzeliśmy do starej chałupy. I w tej walącej się ruinie znów poczułam się normalnie, Nawet pomyślałam, że mam niezłą wyobraźnię i coś sobie wmówiłam. do czasu gdy wracając znów przechodziliśmy pod nowo pobudowanym domem. Tu znów dopadło mnie przeświadczenie, że natychmiast powinniśmy się stąd wynosić. Pies widać myślał tak samo, bo jak głupi wypruł do przodu i zatrzymał się dopiero na drodze. Wtedy spojrzeliśmy z Kubą po sobie i co sił w nogach pognaliśmy za psem. Możecie pomyśleć, że zwariowaliśmy, ale otoczenie domu było straszne, atmosfera wiała grozą. Tym dziwniejsze to wszystko się wydawało, że na pierwszy rzut oka to była kwintesencja sielskości: studnia, orzech, polne kwiaty... Potem wypytaliśmy wujka i okazało się, że poprzedni właściciel ni z tego ni z owego zabił się jadąc samochodem (ponoć podejrzewano samobójstwo) a jego ojciec się powiesił. Wujek przemilczał co stało się z żoną właściciela. Zaznaczam, że nie znaliśmy wcześniej tej historii więc nie mogla ona rzutować na to co czuliśmy. Od tamtego momentu wierzę, że są złe miejsca, które najzwyczajniej nie życzą sobie intruzów.
To było nasze jedyne takiego typu doświadczenie. Później na swojej drodze spotykaliśmy różne domy: jedne sprawiały wrażenie zobojętniałych na swój los, inne tęskniących. Niektóre sprawiały, że widzieliśmy już siebie siedzących na podwórku, sadzących rośliny, malujących ściany. Ostatni, który odkryliśmy i który okazał się najbardziej "nasz" znajduje się w okolicach Kamiennej Góry. To dom z wieloma pokojami, z piecami kaflowymi i piecem chlebowym. I stanowczo należny do tych z rodzaju tęskniących. Czuliśmy, że chętnie by nas przygarnął tak jak my byśmy przygarnęli go. Cóż jeżeli dotrwa to może za jakiś czas uda nam się go kupić. Jeżeli nie to mam nadzieję, że znajdzie kochających ludzi, którzy przywrócą mu świetność. A my cóż... Znajdziemy pewnie następny. Bo w końcu na pewno gdzieś tam jest dom, który czeka tylko na nas.
A wy o jakim domu marzycie? Mieliście jakieś przeżycia związane z poszukiwaniami? Piszcie!

2 komentarze:

  1. Madziu ja też marzę o własnym domu, a o jakim to pogadamy na mailu! Uważa że dom musi mieć duszę i żeby stał w towarzystwie drzew, najlepiej starych i kwitnących np. bez i ławeczka bujana pod nim...powiało wiosną...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dom z duszą to podstawa:) I czereśnie bym posadziła:) Bo ja maniak czereśniowy jestem.

    OdpowiedzUsuń