Bardzo lubię spotkania autorskie. Uwielbiam bezpośredni kontakt z czytelnikami, możliwość porozmawiania (a kto mnie zna wie, że mówić to ja lubię:)) i to, że na takie spotkania przychodzą zwykle ludzie mi życzliwi. Ale istnieją rzeczy które totalnie mnie zaskakują i które mówiąc słowami Ferdynanda Kiepskiego nie śniły się nawet fizjologom. I tak na jednym ze spotkań gdy nadszedł czas zadawania pytań z tylnego rzędu powstała elegancka starsza pani, odchrząknęła i wskazując na mnie palcem zapytała:
- A gdzie babcia?
Rozejrzałam się po sali ale starsza pani patrzyła ewidentnie na mnie, a wzrok miała wyraźnie oskarżający.
- Moja babcia? - zapytałam grając na zwłokę, bo szczerze mówiąc wolałam nie odpowiadać gdzie w tej chwili przebywa mojej świętej pamięci babcia, bojąc się, że przez dźgającą we mnie paluchem panią zostanę źle zrozumiana.
- No pani! A matka?
Tu było łatwiej. Mogłam podać dokładne miejsce pobytu mojej mamy, ale nie bardzo rozumiałam po co komu ta wiedza. Cała sala wyglądała na równie skonsternowaną co ja. Myślę, że moja mina w tym momencie była z cyklu tych bezcennych. Starsza pani natomiast wyprostowała się jak struna i z pretensją powiedziała:
- No tak! Bo pani mówi o mężu, że zawiózł coś tam do wydawnictwa, o córce, o przyjaciółce... No a kto tu jest najważniejszy? Kto panią powołał na świat?
- Babcia? - rzucił ktoś z sali nieśmiało i tu muszę się wam przyznać, że nie wytrzymałam. Cóż tu dużo mówić pisarz też człowiek i też może mieć chwilę słabości. Po prostu sytuacja mnie przerosła i zupełnie niegodnie leżałam na stoliku nakrytym eleganckim zielonym obrusem i przysłoniwszy się książką płakałam ze śmiechu.
Starsza pani nie poznała się na komizmie sytuacji i wyszła. Jeżeli by kiedykolwiek to czytała niech przyjmie moje najszczersze przeprosiny.
Innym razem na spotkanie poza czytelnikami przyszedł też dziennikarz pewnej lokalnej gazety. Scenariusz standardowy dla spotkań, najpierw rozmowa prowadzącego ze mną, potem pytania przybyłych. W pewnym momencie powstaje dziennikarz i pyta, cytuję:
- A po co pani właściwie napisała książkę, przecież inni zrobili to już przed panią i we wszystkich chodzi o to samo...
Muszę wam powiedzieć, że w pierwszym momencie zbaraniałam. Po sali przeleciał śmieszek, dziennikarz wyglądał na bardzo dumnego ze swojego podchwytliwego i szczwanego pytania.
- Hmmmm.... - powiedziałam po chwili zastanowienie - A ogląda pan mecze? - zapytałam modląc się, żeby był miłośnikiem sportu.
- Oczywiście - przytaknał nieco zaskoczony dziennikarz.
- A po co? - zapytałam niewinnie - Skoro widział pan jeden to chyba wystarczy.... We wszystkich przecież banda facetów biega za jedną piłką i na mój skromny gust chodzi w nich dokładnie o to samo...
Tym razem to dziennikarz zbaraniał.
Z kolei po innym ze spotkań młode dziewczę zapytało czy muszę używać tylu niezrozumiałych słów, bo ona też chce zostać pisarką, ale czy mogłabym tak jakoś prościej po ziomalsku jej to wszystko przetłumaczyć. Nie mogłam, ale w sumie to może dobry pomysł napisać poradnik dla początkujących pisarzy po ziomalsku... Ale to za parę lat, bo jak na razie sama jestem bardziej początkująca niż zaawansowana:)
A swoją drogą to macie pomysły jak napisać coś po ziomalsku??? Wszystkie sugestie chętnie przyjmę:)
No i gdzie Babcia!?
OdpowiedzUsuńDobre....
No właśnie gdzie:)
UsuńZapomniałam o pozdrowieniach dla bystrego pana dziennikarza :)
OdpowiedzUsuńPrzekaże jeżeli spotkam... Chociaż jeżeli czyta tego bloga to mogę owego spotkania nie przeżyć. Jeżeli usłyszycie, że zostałam zabita piłką do gry w nogę szukajcie dziennikarza!
UsuńNo, babcia wymiata :) Ale zagadnienie dziennikarza o mecz też zmyślne. Szczerze mówiąc, to ja nie do końca rozumiem, dlaczego panowie się w nie tak wgapiają, toż to nudne jest, a książki nie...
OdpowiedzUsuńNiestety dziennikarz nie wyjaśnił mi tej zagadki, ale jeżeli go spotkam to przy okazji przekazywania pozdrowień od Sabinki mogę zapytać:)
UsuńA jeżeli chodzi o książki to może on ma tak jak w tym dowcipie? Co kupić zonie na urodziny? Może książkę? A nie książkę to ona już ma:)
Ziomalski dziennikarz został zagięty! Brawo!! Dobrze, może, że ta Pani wyszła bo zostalaby Pani wypatana o miejsce przebywania wszystkich członków rodziny i jesień by tam Panią zastała ;)
OdpowiedzUsuńFakt, chyba na następne sporządzę sobie listę z adresami, bo przezorności nigdy za wiele:)
UsuńHehe niezła riposta z tą piłką.
OdpowiedzUsuńChoć ja mecze oglądam ;)
ja tez :D
UsuńDzięki, u mnie mecze ogląda córa:)Wyrodziła się:)
UsuńMadziu, ja też popłakałam się ze śmiechu przy babci. Twój blog to doskonały poprawiacz humoru ;-)
OdpowiedzUsuńKarolinko, dzięki:) A dziś postaram ogarnąć mejle:) Zajrzyj wieczorkiem do skrzynki:)
UsuńGratuluję refleksu, nawet popłakanie się było super:) no i cała relacja. Ja też lubię spotkania autorskie:) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Dobrze że mam wodoodporny tusz bo w innym wypadku obrus bym musiała prać:)
UsuńJa się cieszę że ,,babcia powołała Cię na świat'', bo dzięki temu możemy Cię czytać:)Tekst z meczem kapitalny:D Gratuluję refleksu!!
OdpowiedzUsuńNo myślę, że jak babcia mnie wtedy gdzieś tam z góry obserwowała to nieźle się ubawiła:) A tekst... Sama się dziwię, że na niego wtedy wpadłam:)
UsuńRefleks świetny, ja wpadłabym pewnie na ciętą ripostę dopiero po spotkaniu! A po ziomalsku to też nie pomogę, nie to pokolenie, niestety!
OdpowiedzUsuńZ tym ziomalskim będę miała problem :p Ale młodzi czytelnicy żądają i co zrobić... Pani Doroto a może zrobimy ziomalski we własnym wydaniu, to dopiero ziomale będą mieli problem:)
Usuńha ha ha ha :) ubawiłam się przednie :) kiedy przybędzie Pani na Śląsk? chętnie wybiorę się na spotkanie autorskie by zadać nietypowe pytania :)
OdpowiedzUsuńNa Dolny zapewne zawitam w sierpniu:) I nawet jak nie będę miała spotkań to chętnie się spotkam osobiście i odpowiem na wszelkie pytania. Oby tylko nie dotyczyły jakim cudem babcia...
Usuń