Kochani moi!
Wino z Malwiną za moment powędruje do wydawnictwa, ale w kolejce czekają już następne opowieści. Niektóre już są zaczęte, bohaterowie tupią w nich niecierpliwie nogami i popędzają mnie mając wyraźną pretensję, że każę czekać im w zawieszeniu i niepewności co do dalszych losów. I chciałabym podzielić się z wami właśnie takim fragmentem. To początek "Pięknego Nigdzie". Mam nadzieję, że wam się spodoba.A jeszcze jedno! Babka Matylda występująca tutaj nie jest Babka Matyldą z Okna. Jest to zupełnie inna babka. Zbieżność imion niestety musi zostać, bo o tej Matyldzie wspomniałam w Sezonie na cuda. To było zaledwie krótkie zdanie, ale cóż była tam Matylda babka malarki Agaty. Nie mogę jej teraz zmienić imienia. Tak to jest jak książki nie tylko żyja własnym życiem, ale pisza się w wybranej przez siebie kolejności:)
A zdjęcie... No cóż gdzieś tam kryje się właśnie Malownicze:)
Piękne Nigdzie
Malownicze – mój pierwszy świat, który został daleko ode mnie, moje marzenie umiejscowione w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości – może kiedyś gdy już zdobędę stabilizację finansową, gdy obrazy zaczną się jeszcze lepiej sprzedawać wrócę tam i będę rozkoszować się spokojem i leniwymi dniami. Kiedyś na pewno mi się uda – myślałam co rano pijąc pospiesznie kawę i marząc o tym by nigdzie się nie spieszyć. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to kiedyś nigdy nie nadejdzie. Zawsze będę miała tutaj coś do zrobienia, coś do zakończenia i do zaczęcia. Jak ktoś wybrał sobie wolny zawód nie miał co liczyć na emeryturę i święty spokój. Ledwo starczało mi czasu żeby raz w roku w Boże Narodzenie odwiedzić babkę. Zresztą te wizyty też były ograniczone czasowo, obiad z babcią i biegiem z powrotem. Mając tego świadomość mogłam spokojnie marzyć o Malowniczym nie musząc na nic się decydować. W głębi serca wiedziałam, że dobrze jest mi tak jak jest, a marzenia to rzecz ludzka, jakieś trzeba było mieć. No cóż zapomniałam tylko, że niektóre mogą się spełnić. I to zupełnie w nieoczekiwanym czasie i zaskakujących okolicznościach.
A wszystko zaczęło się od snu. Śniła mi się wielka łąka pełna kwitnących mleczy i zielonej soczystej trawy. Stałam tam i dziergałam na drutach coś długiego i czerwonego. Było to o tyle niesamowite, że w całym swoim życiu nigdy drutów nie miałam w ręku, a tu całkiem sprawnie tworzyłam to wełniane coś. Nawet we śnie się sobie dziwiłam. I nagle na niebie niczym wielka chmura pojawiła się babka Matylda. Płynęła lekko unosząc się na rozkloszowanej spódnicy i patrzyła na mnie ironicznie. To jedno akurat mnie nie zaskoczyło. Babka zawsze była nieco ironiczna i złośliwa. Gdy w końcu się do mnie zbliżyła wydobyła zza pazuchy wielki pędzel i zaczęła mnie nim poganiać śpiewając gromkim głosem: a przed nią bieży baranek, a nad nią lata motylek i ewidentnie ona była tym motylkiem a ja tym drugim, czterokopytnym. W życiu nie widziałam tak wielkiego motylka, który dodatkowo tak strasznie fałszował. Myślę, że właśnie dlatego żeby już tego nie słuchać zaczęłam na oślep gnać przed siebie gubiąc po drodze druty, a babka nic sobie z tego nie robiąc nadal płynęła nade mną dając mi co chwila po głowie pędzlem. Dzięki bogu nie miałam szans dowiedzieć się co było dalej, bo rozdźwięczał się telefon budząc mnie z tego koszmaru.
- Słucham? - mruknęłam przytykając słuchawkę gdzieś w okolice ucha i cały czas starając się odpędzić od siebie senne majaki.
- Dzień dobry, czy mógłbym rozmawiać z Agatą Jaramowicz? - zapytał lekko schrypnięty męski głos.
- To ja – potwierdziłam swoją tożsamość – słucham pana – dodałam, bo w słuchawce zapanowała cisza.
- No tak, od czego by tu zacząć... - zająknął się z lekka mężczyzna – Pani Agato dzwonię ze szpitala w Malowniczym. Pani babcia – Matylda znalazła się u nas na oddziale i...
- Boże kochany, ale żyje? - przerwałam mu zdenerwowana i natychmiast poderwałam się z łóżka.
- Niestety tak. To jest przepraszam nie to chciałem powiedzieć – bąknął mój rozmówca znękanym tonem, utwierdzając mnie w przeświadczeniu, że coś jednak jest nie w porządku. Albo z babką, albo z nim.
- Zaraz, po kolei – wysiliłam się na łagodny ton – Kim pan w ogóle jest?
- No tak wiedziałem, że coś pominąłem. Moja godność Jerzy Pokątny, jestem lekarzem. - Początkującym i może dlatego tak trudno mi rozmawiać o skomplikowanych sytuacjach – wyjaśnił z westchnieniem, a mi lodowaty dreszcz przeleciał wzdłuż kręgosłupa. Niewątpliwie coś się stało, babka nie na darmo mi się śniła.
- Panie Jerzy mam rozumieć, że z babcią nie jest dobrze? Jest umierająca, w stanie ciężkim? - wypaliłam z grubej rury, bo moje nerwy napięte jak postronki nie były w stanie wytrzymać niepewności ani minuty dłużej, a rozbuchana wyobraźnia tworzyła makabryczne wizje.
- Nie, w żadnym razie, ja nie w tej sprawie – pan Pokątny westchnął, a mnie zamurowało.
- To ja już nic nie rozumiem! Nie dzwoni pan w sprawie zdrowia babki? - zapytałam niebotycznie zdumiona zastanawiając się jednocześnie czy to co przeżywam nie jest przypadkiem dalszą częścią pokręconego snu.
- Dzwonie w sprawie swojego zdrowia i zdrowia całego personelu – podniesionym głosem odpowiedział mi początkujący doktor, a ja zaczęłam podejrzewać, że babka znalazła się w wariatkowie i podzieliła sie moim numerem z którymś z pacjentów.
- Chwileczkę, zreasumujmy. Jest pan lekarzem początkującym czy też nie o to mniejsza. I dzwoni pan do mnie bladym świtem, pyta czy jestem wnuczką pani Matyldy i chce pan ze mną rozmawiać na temat zdrowia personelu szpitala, dobrze zrozumiałam? Zatruliście się tam oparami terpentyny czy jak? Bo na mój gust to raczej nękają was problemy psychiczne. I co do tego ma moja babcia? Panie Pokątny ma pan minutę zanim się rozłączę i zadzwonię do pana przełożonego. Mam dość tej chorej sytuacji i zgadywanek! - ostrzegłam go podniesionym głosem.
- Proszę się nie denerwować, wystarczy, że ja prawie osiwiałem. Już wszystko tłumaczę. Pani babka trafiła do nas z bólami w klatce piersiowej. Zrobiliśmy wszystkie badania, nic poważnego się nie działo, została kilka dni na obserwacji i jest wszystko w porządku.
- No i? - popędziłam go, zastanawiając się czy sytuacja w szpitalu jest tak fatalna, że muszą zatrudniać ograniczonych umysłowo i niezdolnych do normalnej komunikacji.
- No i chcieliśmy wypisać ją do domu. Ale pani Matylda stwierdziła, że nie ma mowy, ona nie czuje się wcale najlepiej i wracać nigdzie nie zamierza.
- Ale przecież skoro dostała wypis... - mruknęłam siadając na krześle.
- Nie dostała go – wyznał skruszonym głosem pan Pokątny – Nikt nie odważył się jej wypisać. Pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić jak ta staruszka daje się nam się we znaki! Rozstawia pielęgniarki po kątach, krzyczy na lekarzy, sam nie wiem dlaczego, ale wszyscy się jej bo... to znaczy czują przed nią respekt i jak by tego było mało zaraziła cały oddział hazardem. Bez opamiętania gra w karty.
- Aha, w brydżyka – podpowiedziałam usłużnie.
- No właśnie,nie byłoby w tym nic nagannego gdyby nie to, że wszyscy grają nie zważając na porę, nie wiem kiedy ostatnio udało nam się zrobić obchód zgodnie z planem, pani babka wczoraj kazała lekarzowi pójść do diabła, bo właśnie była licytacja i nie zamierzała przerywać. Biedak załamał się zupełnie i zrezygnował z porannego obchodu. Co więcej i tu proszę panią o dyskrecję, mamy kłopot z ordynatorem...
- Też nie wytrzymał obcowania z babcią? - zapytałam siląc się na powagę.
- A nie, on tak łatwo się nie poddaje. Twardy z niego chłop, w końcu nie każdy może pracować na takim stanowisku, żelazne nerwy to podstawa.
- Aha, no więc co z nim?
- Popadł w nałóg, pani Agato. Nic tylko siedzi i rżnie w karty. Nawet niewiele śpi, do domu wpada tylko po to żeby się przebrać, jego żona jest zrozpaczona, boi się że mąż wszystko straci...
- A co grają na pieniądze? - groza sytuacji w pełni zaczęły do mnie docierać. Jak tak dalej pójdzie zamkną babkę za demoralizację personelu szpitalnego po to tylko by następnie wykończyła współwięźniów.
- Nie, nawet o tym nie pomyślałem, myśli pani, że pani babce może to wpaść do głowy? - ze słuchawki powiało przerażeniem.
- Sam pan się przekonał, że to piekielna staruszka – odpowiedziałam wymijająco – Ale skoro gra nie toczy się o nic konkretnego to czemu obawia się pan o ordynatora? Co można stracić przy niewinnej partyjce brydża?
- Pozycję zawodową pani Agatko. Ordynator hazardzista, który oddaje się nałogowi w pracy? Rozumie pani?
- No dobrze, rozumiem, ale czego pan ode mnie oczekuje? - zapytałam dla czystej formalności, bo niestety wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
- Ja panią błagam, mogę nawet na klęczkach niech pani tu przyjedzie i zabierze babkę do domu. Pani Alicja, jej przyjaciółka, twierdzi, że to z samotności jej się tak porobiło. Dała mi pani numer telefonu i stwierdziła, że może pani będzie mogła nam pomóc.
- A Olga? Przecież jest na miejscu – zrozpaczona wysunęłam ostatni argument jaki przyszedł mi do głowy, ale przecież tonący i brzytwy się chwyci, a mi właśnie niknął pod wodą cały ułożony świat.
- Pani siostra, tak? Dzwoniłem do niej, ale ona nawet nie przyszła. Powiedziała, że nie chce z tą chorą sytuacją mieć nic wspólnego. A i mam jeszcze jedną prośbę. Niech pani nie mówi, że do pani dzwoniłem. Pani Matylda by mi tego nie darowała, bo już na samym początku kazała pani nie zawracać głowy.
- No to co mam jej powiedzieć? Że duch święty mnie nawiedził i błagał o ratunek waszego szpitala?
- Niech pani coś wymyśli, w końcu to pani babka i pani najlepiej wie co na nią działa.
- No dobrze. Ale nie sądzi pan, że to głupie bać się jednej małej staruszki?
- Pani Agato łatwo pani mówić, bo jest pani daleko – westchnął pan Pokątny i zakończył rozmowę. A ja chciał nie chciał przyznałam mu rację. Przerażeniem tylko napawała mnie świadomość, że odległość za parę godzin drastycznie się zmniejszy i będę musiała stanąć twarzą w twarz z babką, która co jak co, ale charakterek miała iście piekielny, a uparta była jak całe stado osłów.
Z Wrocławia udało mi sie wyjechać dopiero trzy godziny później, bo musiałam się przed wyjazdem trochę ogarnąć, spakować i odwołać kilka spotkań w tym jedno prywatne. Adam, z którym byłam umówiona na wieczór na przeprowadzenie poważnej rozmowy był wyraźnie niezadowolony.
- Jak zwykle się migasz – fuknął – A może tu chodzi o Wojtka? Podobno byłaś z nim na kawie.
Nie migam się, nie migam tylko moja babka terroryzuje szpital i muszę ją stamtąd wyciągnąć. To mój społeczny obowiązek. Sam wiesz, że medycyna ma się w naszym kraju źle i świadomość, że moja najbliższa rodzina przyczynia się dodatkowo do jej upadku działa na mnie nie najlepiej - westchnęłam ciężko na samą myśl o tym co mnie czeka – A poza tym skąd wiesz, że spotkałam się z Wojtkiem?
- Przed momentem mi powiedział. Wprawdzie niewiele cię obchodzę, ale mogłabyś mieć na uwadze, że pracujemy razem i w końcu do mnie dotrze, że spotykasz się z moim kolegą! - rozgoryczenie w słuchawce sięgało zenitu.
- Adam, ale mi zupełnie nie zależy na utajaniu tego faktu – wyznałam prawdomównie – Poza tym nie krzycz na mnie, bo mnie to irytuje. Ostatnio powiedziałam ci, że bardzo cię lubię, ale nic poza tym, dobrze pamiętam? Więc nie wiem dlaczego miałabym informować cię o tym z kim i w jakim celu się spotykam. A tym bardziej nie widzę sensu by cokolwiek ukrywać.
- Tak to nie będziemy rozmawiać – Adam wyraźnie się obraził – I jeżeli już musisz kłamać, to mogłabyś robić to bardziej wiarygodnie. Terroryzująca szpital babka, też coś! To życie a nie film, moja droga! Żegnam! - zakończył dobitnie, a ja stwierdziłam że trudno się z nim nie zgodzić. Po prostu samo życie.
- Ledwo odłożyłam słuchawkę telefon rozdzwonił się na nowo. Na wyświetlaczu migało nie pozostawiające złudzeń Wojtek od Adama.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteście z Adamem razem? – zaatakował mnie bez wstępów.
- A jesteśmy? - z trudem pohamowałam irytację przyrzekając sobie w duchu, że po powrocie od babki porzucę zgubny nałóg umawiania się z mężczyznami, bo jak na razie trafiały mi się jakieś niewydarzone i z lekka upośledzone egzemplarze.
- To ty mi powiedz! Bo nic z tego nie rozumiem, spotykasz się z nim czy nie? Nie chcę być ostatnią świnią, która wyrywa kobietę koledze.
- Nic ci nie zamierzam mówić, wyjaśnijcie to sobie sami – w końcu tłumione od rana zdenerwowanie przyjęło werbalną formę – Muszę kończyć, babka czeka – dokończyłam z rozpędu, bo w końcu wszystkie rozmowy zaczęły mi się mieszać.
- Jaka babka? - zdziwił się Wojtek – Zresztą mniejsza z tym. To mówisz, że Adam zmyślał? No koleś wygląda na lekko zakręconego. Nie powinienem tak ufać ludziom. Bardzo bym się chciał jeszcze z tobą spotkać...
Szczerze mówiąc ostatnia deklaracja w ogóle mnie nie zdziwiła, bo na wspomnianej wcześniej kawie Wojtek głównie patrzył mi w oczy i zapewniał średnio co minutę, że bardzo chce się ze mną spotykać. Innych tematów nie poruszyliśmy. Na każde rozpoczęte przeze mnie zdanie odpowiadał wieloznacznym aaha, albo jakoś równie inteligentnie.
- Ja ci nic takiego nie mówiłam – sprostowałam – Ale co z twoim sumieniem? Już cię nie gniecie? A co jeżeli podle wykorzystuje was obu? - zapytałam ironicznie – Przemyśl sobie to wszystko. A teraz naprawdę muszę kończyć. Cześć – powiedziałam i się rozłączyłam.
Właściwie po co ja sie w to bawię? - zadałam sobie po raz setny pytanie. Jestem jakąś masochistką czy co? Adam (rozwiedziony czterdziestolatek) średnio raz w miesiącu umawiał się ze mną i przeprowadzał poważną rozmowę mającą uświadomić mi jak bardzo go ranię i jak wiele tracę nie chcąc z nim być. Po każdym takim spotkaniu obiecywałam sobie, że już nigdy w życiu sie z nim nie zobaczę, po czym przypominałam sobie znajomą psycholożkę, która przypadkiem okazała się terapeutką Adama i łamiąc tajemnicę lekarska opowiedziała mi, że biedak zupełnie się w życiu pogubił i że mówi o mnie jako o jedynej przyjaciółce. Od tej pory całym sercem nienawidziłam ludzi łamiących tajemnice zawodowe, bo wiedząc o jego problemach nie mogłam tak po prostu kazać mu iść do diabła. Natomiast jeżeli chodzi o Wojtka to jakoś nie miałam serca powiedzieć mu, żeby lepiej dał sobie spokój bo nasza znajomość i tak nie ma sensu.
Bo ty kochana po prostu jesteś za dobra – powiedziałam do odbicia w przedpokojowym lustrze – I za głupia – dodałam zawiązując pod szyją brązową apaszkę. I niestety obawiam się, że to ostatnie znacznie przeważa wszelkie inne moje cechy – pomyślałam zamykając drzwi i szykując się do drogi na końcu której czekała na mnie babka i jej upiorne pomysły.
Pani Madziu a może jakieś terminy???? choćby przybliżone.... Bo czekam coraz niecierpliwiej na wytwory Pani laptopa :) Ela
OdpowiedzUsuńWino z Malwiną to już lada moment, pewnie w maju:) A dalej... Myślę, że minimum pół roku, chyba, że jakimś cudem uda mi się napisać szybciej.
Usuńopowiesc doczytam w domu jak wroce od okulisty.. a termin w ksiegarni to kiedy? bo czekam z niecierpliwoscia
OdpowiedzUsuńMam nadzieje na opis wrażeń:) Czekam z niecierpliwością. A z terminami to wygląda tak, że Malwina pewnie już w maju, a dalej jeszcze nie wiem. Stawiam na pół roku przerwy:)
Usuńpół roku czekać na dalszy ciąg? o Matko i córko!!! do tego czasu to ja oszaleję nie wiedząc co jest dalej :) i powiem, że czuję niedosyt, świetne :) zazdroszczę lekkości pióra i dowcipu :) a uwielbiam za Mój Ukochany Wrocław :) tęsknię za nim okrutnie :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJeszcze!!! Ja chcę jeszcze !!!!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńtupie!
UsuńJa też tupię i popędzam!
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, kobieto, że wymyśliłaś wspaniały tytuł. Normalnie mistrzostwo świata.
OdpowiedzUsuńSpiesz się kobietko!!!!
OdpowiedzUsuńCudny ten fragment! Chcę jeszcze!!!!
OdpowiedzUsuń