środa, 11 kwietnia 2012

Poranne zabawy.

Dzisiaj ranek rozpoczął mi się od zabaw... No właśnie nie wiem dokładnie jak je określić. I proszę się tu nie uśmiechać pod nosem, nic z takich tam, które chodzą wam po głowie. Zabawy były akwariowe. Otóż akwaria mamy dwa. Jedno wielgaśne, drugie mniejsze. W akwariach jak można się domyśleć pływają sobie rybki i ogólnie nic ciekawego nie robią poza rybkowaniem, bo taka ich natura i nie należy mieć do nich o to pretensji. Ale dziś w tym wielkim (a jakżeby inaczej, przecież wiadomo, że w małym byłoby łatwiej a życie nie po to jest by nas rozpieszczać) otóż w dużym zaczęła się orybiać pani mieczykowa. Mój mąż zapewne stwierdziłby, że skoro już zataiła swoją ciążę to trudno, niech się orybi, a inne będą miały trochę urozmaiconą dietę w postaci małych rybiątek. Powołałby się tu na mądrość natury i to, że słabsze musi zginąć i tak dalej i tak dalej. I ja się teoretycznie bym z nim nawet zgodziła, ale w końcu natura naturą, a akwarium stoi u mnie w domu i zasady ustalam tu ja. Niech natura rządzi sobie w dzikiej głuszy a na moich oczach nikt nikogo pożerać  nie będzie. I tak część poranka spędziłam stojąc na chwiejnym taborecie (chwiejnym żeby było dramatyczniej, a co!) dzierżąc sitko w ręku i usiłując złapać oszalałą ze strachu mieczykową. Operację zakończyłam podwójnym sukcesem: nie zabiłam się, ba nawet nie spadłam z kolebiącego się stołka, Mieczykową odłowiłam i małe mieczykiątka (jak to się powinno napisać?) zostały uratowane. A tak przy okazji skojarzył mi się fragment z 48 tygodni, który to w jakiejś części opowiada nasze akwariowe początki. Niniejszym przytaczam:
"Sebastian ma rybki. Gosia oszalała, z radości rzecz jasna, mój mąż oszalał, moje koty oszalały. Dom przypomina maleńki - taki tyci - domek wariatów. Nigdy w życiu nie widziałam moich kotów tak zachwyconych. Natychmiast pokochały swojego pana. Jak mogłyby nie kochać kogoś, kto przynosi im żywy pokarm? Ryby są wszędzie. Znaczy się, mam je w każdym zakątku mojego umysłu. Śpią nawet z nami w łóżku.Oczywiście nie dosłownie, ale podejrzewam, że gdyby mogły żyć bez wody, niewątpliwie by się tam znalazły. Głównym tematem naszych rozmów są filtry, grzałki, kotniki, ogony, kształty płetw i gonopodia. To ostatnie to taka mała wypustka, która podobno jest oznaką męskości pana ryby. Zważywszy na wielkość tego narządu, wcale się nie dziwię, że panie ryby wyglądają na sfrustrowane i niezadowolone.
Pomna rad i przestróg różnych psychologów, postanowiłam dzielnie podzielać pasję mojego męża i wykazywać zainteresowanie. Posunęłam się nawet do tego, że przebrnęłam przez jakiś koszmarny artykuł o skuteczności filtrów. Tak, tak, bo oprócz akwarium i rybek w naszym domu zagościły tony gazet i książek o rybkach. Gosia podziela fascynacje swojego taty. Skąd ona na litość boska wie, co trzeba robić, by mężczyzna czuł się dowartościowany? Przecież na pewno nie przeczytała żadnej traktującej o tym książki. Z prostej przyczyny: nie umie jeszcze czytać. Może małe dzieci mają takie wrodzone zdolności, które z czasem zanikają? Dzisiaj rano Sebastian, wychodząc do pracy, radośnie oznajmił, że gupikowa z czarnym ogonem może się okocić i żebym pilnowała. Już wcześniej zostałam poinstruowana, co należy z taką rodzącą zrobić. Należy wrzucić ją do kotnika i pozwolić spokojnie się jej tam orybić. Jak skończy, trzeba ją wyjąć. Ale skąd wiadomo, że ona zaczęła i skończyła? Cholera wie. Pół dnia spędziłam więc, skradając się dookoła akwarium, bo podobno takiej ciężarnej ryby nie można denerwować. Tuż za mną skradały się koty i nie bacząc na stan szczególny pani gupikowej, usiłowały ją zjeść. Nie wiem, jak ona, ale ja sie denerwowałam. Koty też się denerwowały - z powodu niemożności zjedzenia żywego pokarmu, który w ich przekonaniu był przyniesiony dla ich osobistej przyjemności. W końcu, około południa, zobaczyłam w akwarium pływającą tycią rybkę. Widziałam ją dosłownie pół sekundy, bo inna rybka też ją dostrzegła i natychmiast zjadła. Oburzona brutalnością tych kanibali, rozpoczęłam trudny i żmudny proces wyławiania gupikowej..."
Zainteresowanym donoszę, że mieczykowa powiła? Porybiła? Całe stado małych, zdrowych mieczyków, które mają się świetnie i bezpiecznie pływają we własnym rybim żłobku:)

4 komentarze:

  1. Madzia, a Ty przypadkiem dziś nie umówiłaś się z moim mężem? Od rana grzebie w akwariach, bo też mamy takie jak Wy, mało tego i nam pani Mieczykowa ciążę zataiła! Ba i my nie lubimy dożywiać rybek więc już odłowione:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sabinko przed tobą nic się nie ukryje:) A swoją drogą to my podobne do siebie jesteśmy niesamowicie, nawet mieczyki nam się rybia w tym samym czasie:)

      Usuń
  2. rybi żłobek? to ile tych mieczykiątek jest? gratuluję :) to znaczy, że Matka Chrzestna uratowała małe rybeczki :) brawo brawo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są nie do przeliczenia, chmara czerwona pływa:) Mamusia odłowiona coby dzieci nie skonsumowała. A swoją drogą dużo tych Chrzestnych rybiątek mam, nie wiem czy spamiętam które kiedy powite:)

      Usuń