Właściwie powinnam napisać dziewczynka po przejściach i chłopiec z przeszłością, ale brzmiało mi to jakoś nie tak. Ale w sumie lepiej oddawałoby to o czym chce napisać. Ten post z założenia miał być zupełnie o czym innym. W związku z tym, że przyszła wiosna, a ja na wiosnę zwykle wracam do swoim starych ulubionych lektur chciałam wspomnieć o Ani Z Zielonego Wzgórza i Lucy Maud Montgomery. Nawet bardziej o Lucy niż o Ani. Ale wraz z lekturą rozdziału: Lucy z wyspy księcia, umieszczonego w Malwach na lewadach Barbary Wachowicz, co innego przykuło moją uwagę. Moje spostrzeżenie uderzyło mnie tym silniej, że dość niedawno przeczytałam Oko dnia Jonathana Carrolla (to taki swoisty pamiętnik autora), w którym opisuje grupkę dzieci, z których jedno jest wyraźnie odrzucone, stoi z boku. Jonathan pisze o nim, że właśnie z niego być może wyrośnie wielki pisarz. Nie mam w tej chwili książki pod ręką więc nie cytuję, ale właśnie o to chodzi we wspomnianym przeze mnie fragmencie. Ta sama wielka samotność aż uderza z tekstu o Lucy:
"Matka Klara śliczna i wiotka, delikatna i czuła umarła gdy Lucy była małym dzieckiem. Ojciec zostawił ją na starej farmie Cavendish - dziedzictwie dziadków po kądzieli, Macneillów. Babka Margaret, prawa, szorstka, zasadnicza, kazała jej klęczeć i literować psalm pokutny: Dobry Boże, wybacz mi, że byłam uparta. Dziadek David, którego się bała okrutnie, przychodził, gdy chorowała, by powiedzieć: Na wiosnę będziesz już w grobie.
W głębi serca byłam mała przerażoną dziewczynką - napisze po latach w "Dzienniku". Z nutą żalu, że spaliła dzienniczki dzieciństwa, w którym wszystko wydawało się wieczne.
Ojciec ożenił się ponownie. W żyuciu córki zajął miejsce nikłe. Wspomina o nim przywołując chwilę, gdy napisała swój pierwszy poemat. Na odwrocie starego rachunku, bo papieru na farmie nie było. Miała lat dziewięć. Wiersz nazywał się "Jesień": Jakże się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje październik...
Ojciec skrzywił się:
- Cóż to za poezja bez rymów?
- Bo to jest biały wiersz! - rozpłakała się Lucy.
- Bardzo biały - orzekł chłodno.
W samotności, uczuciowej pustce, narażona na szyderstwa zasobnych krewniaków, potrafiła, obdarzona wyobraźnią i wrażliwością, stworzyć sobie świat, który żył i kochał ją. To były liście, cienie, kwiaty, chmury, muszle, morski wiatr, ogród, gdzie każde drzewo miało swoje imię.
...... Bolesne pragnienie domu stanie się lejtmotywem twórczości. Ania z Zielonego Wzgórza - czy chce być mewą, wiatrem, różą, czy pszczołą, zawsze marzy o powrocie do swojego domu, gdzie bucha płomień u kominka rzucając ciepły czerwony żar w chłodną noc jesienną."
Ciekawe czy gdyby dzieciństwo Lucy było inne napisałaby tyle pięknych książek? A jeżeli nie, to czy warto płacić aż tak wysoką cenę za tworzenie? Natomiast z całą pewnością gdyby Lucy była szczęśliwą dziewczynką, Ania nie byłaby tą samą Anią z Zielonego Wzgórza.
I tak przyglądając się sylwetkom pisarzy i ogólnie ludzi tworzących rzeczywiście można dostrzec, że dość często wychowywali się w trudnych warunkach, brakowało im ciepła i stabilności. Z reguły byli też osamotnieni, trochę wykluczeni ze środowiska. I tu nasuwa się kolejne pytanie: czy ci wybitni są tak zaabsorbowani własnym światem, że poniekąd sami się wykluczają z tego rzeczywistego, czy z powodu wykluczenia tworzą swój świat, który pozwala im stać się wybitnymi...
A jak wam się wydaje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz