Lucy Maud Montgomery: myślała, że jest złą pisarką
Damian Gajda / Onet
Przez całe życie musiała udowadniać, że nie jest Anią Shirley. Fascynowała ją nauka, uwielbiała koty, panicznie bała się jazdy samochodem, nie przepadała za publicznymi wystąpieniami, zmagała się też z poczuciem niedoskonałości, myśląc, że jest złą pisarką. Jaka naprawdę była Lucy Maud Montgomery, której przez lata przypinano łatkę autorki pretensjonalnych powieści dla dziewcząt?
"Jestem niska, podobno wesoła, lubię dobrze się bawić i cieszyć życiem. Mam aparat fotograficzny i robię zdjęcia. (…) Lubię też koty, konie, ręczne robótki, ładne suknie i w ogóle różne kobiece drobiazgi. Pasjami czytam książki. Nie uprawiam sportu, ale lubię spacery", charakteryzowała siebie L.M. Montgomery, autorka "Ani z Zielonego Wzgórza". Dzięki tej powieści kanadyjska pisarka osiągnęła spektakularny sukces. Mimo to przez całe życie czuła się niespełniona.
"Przeklęta Ania", mówiła o postaci, którą pokochały miliony czytelniczek. "Mogłabym być magikiem z egzotycznej baśni, który zostaje niewolnikiem wyczarowanego przez siebie dżina. Jeśli do końca życia będą zaprzęgnięta do karety powożonej przez Anię, gorzko pożałuję tego, że kiedyś stworzyłam tę postać". Irytowała się na sugestie, że opisane w tej powieści przygody głównej bohaterki są odbiciem jej losów. Podkreślała to, co różniło ją z Anią Shirley, może poza kilkoma szczegółami: wieczną tęsknotą za dzieciństwem, wiarą, że kwiaty i drzewa mają duszę, tuzinem piegów, słabością do ciasta malinowego i ujmującym poczuciem humoru.
"Moja wyobraźnia była biletem wstępu do krainy marzeń"
Montgomery przyszła na świat w 1874 roku jako dziecko Clary Woolner Macneill i Hugh Johna Montgomery'ego. Kiedy miała 2 lata, jej matka zmarła na gruźlicę. Wówczas ojciec przeprowadził się na zachód Kanady, a opiekę nad córką powierzył teściom,, którzy mieszkali w Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda. "Było to wymarzone miejsce, gdzie mogłam zaspokoić swoją nienasyconą i wciąż poszukującą wyobraźnię".
Krajobraz Cavendish wywarł na Montgomery tak silne wrażenie, że po latach wielokrotnie wracała do niego pamięcią w swoich książkach. Szybko nauczyła się czytać, mówiła, że "równie dobrze mogłaby się z tym urodzić". Uwielbiała popisywać się wiedzą i sprytem. Zawsze chciała być w centrum uwagi. Kiedyś specjalnie poparzyła się pogrzebaczem, by "przez chwilę stać się kimś ważnym". Dziadkowie, zwolennicy surowego wiktoriańskiego wychowania (babcia była pierwowzorem postaci Maryli Cuthbert z "Ani z Zielonego Wzgórza"), nie pozwalali Maud na tego rodzaju fanaberie.
W dzieciństwie nie miała przyjaciół. Powiernikami jej trosk były najczęściej przedmioty, a także przyroda, w której zatracała się bez reszty. Często wyobrażała sobie, że rozmawia z porcelanowymi figurkami lub lustrem. "Najlepszą przyjaciółką" nazywała pamiętnik prowadzony regularnie przez prawie 60 lat. "Zostałam odcięta od życia towarzyskiego. (…) odizolowano mnie od młodzieży. Jedynymi moimi towarzyszami były książki, a rozrywką – samotne wędrówki po okolicy". W wolnych chwilach zajmowała się więc pisaniem biografii kotów i lalek (wszystkie te teksty potem spaliła), a także łowieniem ryb, zbieraniem jagód i układaniem bukietów z suszonych kwiatów.
Nie mogła pozwolić sobie na dziecięce igraszki, bo dziadkowie za każdy przejaw nieposłuszeństwa wymierzali jej dotkliwą karę – musiała klęczeć na drewnianej podłodze i prosić Boga o przebaczenie. Przez rok mieszkała też z ojcem i macochą w Prince Albert, ale kobieta traktowała pasierbicę jak służącą (doświadczenia z tego okresu zainspirowały ją do napisania powieści "Czary Marigold", której główna bohaterka, choć traktowana jest z szacunkiem, też wychowuje się bez jednego z rodziców, tyle że bez ojca), dlatego postanowiła wrócić do dziadków.
Montgomery od zawsze była przewrażliwiona na punkcie swojej twórczości – denerwowała się, kiedy redakcje odmawiały jej współpracy. "Często zastanawiam się, czemu nie poddałam się po tych rozczarowaniach. Najpierw czułam się potwornie zraniona, kiedy opowiadanie lub wiersz, nad którym ślęczałam po nocach, zostało odesłane z tą ich lodowatą notką odmowną (...). Ale po jakimś czasie zhardziałam i przestałam tak się przejmować. Zaciskałam zęby i mówiłam sobie – dopnę swego. Wierzyłam w siebie i zmagałam się samotnie w tajemnicy i milczeniu. Nigdy nie mówiłam nikomu o moich ambicjach i wysiłku, i upadkach. Gdzieś głęboko, pod całym zniechęceniem, wiedziałam, że któregoś dnia dotrę do celu". Jako 16-latka debiutowała wierszem "On Cape LeForce" na łamach "The Patriot".
Marzyła o karierze literackiej, a pracę nauczycielki, którą wykonywała, uważała za nudną. "Jestem zmuszona iść starymi, przetartymi szlakami myśli i ekspresji, bo inaczej wpadłabym w niezłe tarapaty". Pisała zazwyczaj przed wyjściem do szkoły, od 4 do 7 rano, a także późnym wieczorem. Żyła w trudnych warunkach – opuszczone izby, brak ogrzewania i prądu – które dawały się we znaki młodej nauczycielce. Wciąż jednak liczyła na poprawę swojego stanu. Po latach wspominała, że kiedy już straciła nadzieję, że z literatury można żyć, jedno z jej opowiadań opublikowano w "Ladies Journal". Po raz pierwszy otrzymała wówczas za swoją pracę pieniądze, "marne 50 centów, które było jak kufer złota".
Mistrzyni frazesu
O wiele lepiej niż za nauczycielskim biurkiem, czuła się w redakcji gazety "The Daily Echo", w której pracowała jako korektorka. Nie zarabiała dużo, około 5 dolarów tygodniowo, ale traktowała tę posadę jako dobrą "szkołę warsztatu". Przez kilka godzin dziennie poprawiała przecinki, spacje, tytuły, wymyślała reportaże na wypadek, gdyby któryś z dziennikarzy spóźniał się z oddaniem tekstu i prowadziła autorską rubrykę "Przy podwieczorku", poświęconą aktualnościom z życia towarzyskiego. Podobno "spod jej pióra nie wyszła nigdy choćby linijka złego tekstu".
Z czasem jednak zajęcie to stało się na tyle wyczerpujące, że odsuwało ją od pisania. "Przyzwyczaiłam się, że przerywam w połowie zdania i rozmawiam z niecierpliwym klientem, a pisanie wierszy przeplatam korektą przysłanego tekstu albo prawie nieczytelnej gazety". "Mistrzyni frazesu", jak ją wtedy nazywano, wciąż jednak publikowała swoje teksty (powieści w odcinkach, wiersze, felietony) na łamach różnych gazet – m.in. "Sunday Times", "Family Herald", "Current Literature".
Jako żona pastora (w 1911 roku po 5 latach narzeczeństwa związała się z Evanem MacDonaldem) i początkująca pisarka była bardzo zajęta, dlatego większość przyjaźni – m.in. z pisarką z Massachusetts Lucy Lincoln Montgomery, pisarzem Ephraim Weberem czy młodym szkockim dziennikarzem George'm Boyd'em MacMillanem – podtrzymywała dzięki korespondencji. Nigdy jednak nie stroniła od ludzi, tak jakby chciała nadrobić zaległości towarzyskie z dzieciństwa. Kiedy tylko mogła, oferowała potrzebującym swoją pomoc. Docenili to mieszkańcy Leaskdale, gdzie Maud i Evan osiedlili się po ślubie, którzy pokochali młodą Maud już pierwszego dnia za jej otwartość, bezpretensjonalność i ogromną wiedzę. Zawsze była świetnie zorganizowana. Podobno umiała robić kilka rzeczy jednocześnie – na przykład podczas spotkania z czytelnikami dziergała mistrzowskie koronki, a w czasie gotowania czytała lub recytowała wiersze.
"Dziwi mnie, że wszyscy poważnie traktują tę książkę"
Kiedy rezygnowała z pracy zawodowej, napisała w liście do przyjaciela, że "stawia wszystko na jedną kartę". Uznała, że aby zostać pisarką, musi się temu poświęcić w pełni. "Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę wielką pisarką. Ale mam ambicje stać się dobrym rzemieślnikiem w dziedzinie, z której uczyniłam zawód. Nie osiągnę w niej mistrzostwa. Wystarczy mi szacunek zwykłych ludzi". Wiosną 1905 roku szukając pomysłu na opowiadanie do gazetki rozprowadzanej w szkółkach niedzielnych, zanotowała w notesie jedno zdanie – "Para w podeszłym wieku stara się o adopcję chłopca z sierocińca. Przez pomyłkę wysłana zostaje dziewczynka" – które okazało się punktem wyjścia do napisania najważniejszej w jej dorobku książki, czyli "Ani z Zielonego Wzgórza".
"Wkrótce Ania stała się dla mnie bardzo rzeczywista i zawładnęła mną z nieprawdopodobną mocą". Entuzjazmu nie podzielali wydawcy. Pięciu ją odrzuciło, twierdząc, że, owszem, jest interesująca, ale "nie na tyle, by mogła odnieść sukces". Autorka zniechęcona negatywnymi głosami, włożyła maszynopis do pudełka po kapeluszu, które ukryła w szafie. Po roku postanowiła po raz kolejny wrócić do książki – zredagowała ją i rozesłała do kilku oficyn. Nie musiała długo czekać na odpowiedź. List od jednego z redaktorów przyszedł po tygodniu: "Z przyjemnością donosimy, iż czytelnicy wypowiedzieli się pozytywnie o Pani powieści dla dziewcząt". Książka ukazała się drukiem w 1908 roku i natychmiast stała się bestsellerem.
"Wydaje się, że postać Ani trafiła w gusta publiczności". Recenzenci byli jednak podzieleni – jedni pisali o zupełnie nowej jakości literatury młodzieżowej, inni z kolei twierdzili, że "Ania..." jest żałosna i pretensjonalna. W ciągu kilku lat powieść doczekała się aż 38 wydań. Do dziś cieszy się ogromną popularnością na całym świecie. Jej fragmenty umieszczane są na przykład w podręcznikach dla uczniów japońskich szkół.
"Dziwi mnie, że wszyscy niezwykle poważnie traktują tę książkę, zupełnie tak jakby była przeznaczona dla dorosłych, a nie dla dzieci. Jestem rozczarowana, bo sądziłam, że recenzje czegoś mnie nauczą". Pisarka szybko stała się niewolnicą cyklu o Ani. Nieświadomie podpisała umowę na wyłączność publikacji kilku książek w jednym wydawnictwie. Redaktorzy nalegali na kolejne tomy o przygodach Shirley, mimo że autorka wcale nie miała ochoty ich pisać. I choć zyski z publikacji "Ani z Zielonego Wzgórza" były oszołamiające, Maud czuła się wyczerpana pisaniem. "Ania prześladowała mnie jak zmora. Zupełnie przy niej zesztywniałam, dlatego muszę wymyślić nową bohaterkę".
Życie rodzinne
Na starość najlepiej czuła się w otoczeniu rodziny i zwierząt ("Jakie to byłoby straszne, gdyby na świecie nie istniały koty!"; śmierć jednego z nich, Daffy'ego, opisywała z taką czułością, jak by żegnała się z kimś bardzo bliskim). Lubiła zajmować się domem – pracować w ogrodzie, gotować dla męża i bawić się z dziećmi. Świetnie odnajdywała się w roli matki. Urodziła trzech synów – Chestera w roku 1912, Hugh, który zmarł po porodzie w 1914, i Stuarta w 1915. Mimo to czuła się samotna. "Tylko samotni piszą pamiętniki", notowała pewnego lipcowego wieczoru. W pamiętnikach wspominała o rozpaczy związanej ze śmiercią drugiego syna, lęku przed jazdą samochodem, wyniszczającej ją depresji męża. Pod koniec życia podupadała na zdrowiu – cierpiała z powodu anemii i niewydolności nerek. Przytłaczała ją też wojna, której panicznie się bała. "Nie mogę jeść ani spać. Postarzałam się bardzo w ciągu dwóch tygodni".
Do końca żałowała, że "nie wydała ani jednej poważnej książki". Co prawda miała na swoim koncie powieść dla dorosłych ("Błękitny zamek"), ale wciąż marzyła "o książce, z której mogłaby być dumna". Codziennie dostawała setki tysięcy listów od czytelników oferujących jej opowiedzenie historii swojego życia w zamian za połowę zysku ze sprzedaży napisanej na ich podstawie książki. Odpisywała na każdy, bo uważała, że kontakt z ludźmi, którzy poświęcają czas na lekturę jej powieści, za wyjątkowo cenny. W ostatnich latach zmagała się nie tylko ze swoimi dolegliwościami, ale też chorobą męża. "Mój mąż jest bardzo chory. Przez 20 lat starałam się ukrywać jego zaburzenia psychiczne i głębokie depresje, gdyż ludzie nie potrzebują chorego pastora. W końcu jednak załamałam się. Chyba nie wstanę już na nogi". W listach do przyjaciół coraz częściej wspominała o śmierci. "Chciałabym, aby śmierć przyszła niespodziewanie. Nie chcę czuć, że nadchodzi. Zazdroszczę ludziom, którzy umierają we śnie".
Zagadkowa śmierć Montgomery
Odeszła 24 kwietnia 1942 roku. Oficjalną przyczyną zgonu był atak serca, ale po latach prawnuczka pisarki, Kate Macdonald Butler, przyznała, że bardziej prawdopodobna jest wersja o samobójczej śmierci Montgomery. Pisarka miała się targnąć na swoje życie po powrocie z Tornto, gdzie w wydawnictwie złożyła dziewiąty, jak się okazało, niepełny tom o przygodach Ani, "The Blythes Are Quoted" (książka w niepełnej wersji ukazała się w 1974 roku pt. "The Road to Yesterda:", oficjalna edycja pojawiła się dopiero w 2010 roku z inicjatywy Benjamina Lefebvre'a), domykający serię. Jej syn, Stuart Macdonald, znalazł podobno przy łóżku matki puste opakowania po lekach, które mogła przedawkować, a także kartkę z tajemniczym zapisem z dziennika:
"Ta kopia jest nieukończona, i tak już pozostanie. Jest w strasznym stanie, ponieważ zrobiłam ją, gdy zaczęłam cierpieć z powodu mojej strasznej depresji, w 1940 roku. Musi się to zakończyć w tym miejscu. Jeśli jacyś wydawcy będą chcieli wydać jakieś urywki z moich prywatnych pism, zgodnie z moją wolą muszą zatrzymać się w tym miejscu. Dziesiąty tom nie może nigdy zostać skopiowany i opublikowany za czasów mojego życia. Są tu fragmenty zbyt straszne, i mogą zranić wielu ludzi. Straciłam równowagę psychiczną przez te teksty, i nie ośmielam się myśleć, co mogłam w nich napisać. Może Bóg mi wybaczy, i mam nadzieję, że wszyscy mi wybaczą, nawet jeśli nie zrozumieją. Mój stan jest zbyt okropna, by go znieść, a nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. Cóż za koniec życia, w którym zawsze próbowałam dawać z siebie to, co najlepsze".
Spekulacjom nie ma końca. Badacze twórczości autorki "Doliny Tęczy" twierdzą, że w ostatnich latach rzeczywiście pisarka nie czuła się najlepiej. "O Boże, co za koniec życia. Cóż za niedola i cierpienia". Jej zły stan pogłębiała wojna, rozwód syna i choroba męża. Miesiąc przed śmiercią zapisała: "Od tamtej pory moje życie było piekłem, piekłem, piekłem. Mój umysł – wszystko, dla czego żyłam – świat oszalał. Moje życie powinno wkrótce dobiec kresu. Nikt nie podejrzewa, w jak strasznym stanie jestem". Ciało pisarki spoczęło na cmentarzu w ukochanym Cavendish. W pogrzebie wzięła udział najbliższa rodzina. Śmierć żony nie wpłynęła dobrze na stan Evana, który po roku również zmarł. "Nie chciałabym być nikim innym w świecie, tylko sobą. Nawet gdybym miała być kimś lepszym i znaczniejszym".
Pisząc tekst, korzystałem z:
"Maud z Wysp Księcia Edwarda" Mollie Gillen, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008 r.
Artykuł pochodzi STĄD
A wy lubicie Anię? Jeżeli tak, to które części są Wam najbliższe? Mi najbardziej w serce zapadły pierwsze, aż do "Wymarzonego domu Ani". A widzieliście ekranizację tych dalszych losów? Ja pierwszy raz jak zobaczyłam byłam rozczarowana. Ania na wojnie? Zielone Wzgórze w ruinie? Toż wszystko we mnie zaprotestowało! To nie była moja Ania! Teraz oglądam tylko pierwsze części.
A tak przy okazji dotarły kolejne opowiadania, są nowe rzeczy we włoskim wyzwaniu. W zakładce Włochy w kulinariach i opowieściach mamy nowy tekst we Frytach Rity i całkiem nową uczestniczkę wyzwania - Dawnego_ Basika (którą udało mi się namówić do uczestnictwa, za co jej serdecznie dziękuję:) Zajrzyjcie. Zapraszam serdecznie!
Kiedys zaczytywalam sie w mojej imienniczce, pozniej mi przeszlo, jakos nie moglam strawic infantylnego jezyka tej ksiazki. Chyba sie zestarzalam. Nie przepadam za ekranizacjami, bo rzadko odpowiadaja moim wyobrazeniom o bohaterach i z koniecznosci sa skrocone lub przerobione.
OdpowiedzUsuńJa przyznaję się bez bicia, że omijam w pierwszym tomie początek. Nuży mnie droga na Zielone Wzgórze i ta poetycka przemowa Ani. Ale potem od momentu gdy Ania robi awanturę pani Linde jest już bosko:) No i poczucie humoru Montgomery ma niesamowite. Te jej lekko ironiczne uwagi śmieszą mnie do dziś:)
UsuńPozdrawiam
Mnóstwo ciekawych informacji o Lucy Maud Montgomery. Zamysliłam się nad jej losem - autorka tak optymistycznych historii miała dość trudne życie. Wciąz jej rozmarzona, wrazliwa natura obijała sie o kanty bezdusznej rzeczywistości. Myślę, ze często tak jest, iż cały swój optymizm i radosć życia autorzy zawierają w tworzonej przez siebie literaturze. To jest jak gdyby ich drugie zycie rekompensujące im niedogodności codziennego bytu. To wołanie o ziszczenie marzeń. Na prywatne, prawdziwe, w przeważającej części szare zycie zostaje im jakaś marna resztka nadziei...
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, ze komicy to często prywatnie dość smutni ludzie...
Olgo a wiesz, że masz rację... Z tymi komikami. A Montgomery lekko nie miała, choć ponoć ludzie tworzący są bardziej narażeni na te wszystkie kuksańce od losu. Widać że i ona była.
UsuńSerdeczności
Anią kiedyś zaczytywałam się namiętnie, potem urzekła mnie błękitny zamek ale doskonale rozumiem rozterki pisarkii i poczucie niespełnienis- dziekuję za tyle ciekawych wiadomości na jej temat
OdpowiedzUsuńBłękitny zamek jest piękny. A rozterki - któż ich nie ma. Swoją drogą z jednej strony to zrozumiałe, że Lucy miała dość Ani, ale w głębi serca mam taką małą nadzieję, że choć trochę ją lubiła. W końcu stworzyła postać, którą kochają całe pokolenia dziewcząt, podlotków, pań w sile wieku i staruszek. Montgomery powinna być z siebie dumna:)
UsuńChyba każda z nas jako mała dziewczynka przeczytała lub miała czytaną ,,Anię (...)'', ahh..cóż to była za historia :). Osobiście do tej pory lubię książki Montgomery, ostatnio nawet dorwałam kolejne na kiermaszu starych książek :)
OdpowiedzUsuńJa je kompletuję sukcesywnie, uwielbiam tez Emilkę i Błękitny zamek, Lucy Montgomery umiała stworzyć taką niesamowitą atmosferę i postacie niebanalne... No i umie wywołać tęsknotę i pragnienie bycia lepszym:)Ja zawsze po przeczytaniu Ani mam większą ochotę do tego żeby się starać. Uściski przesyłam!
UsuńNajmniej lubię pierwszą część. A najbardziej? Chyba "Wymarzony dom Ani" i "Rillę ze Złotego Brzegu". Czytałam niepoliczalną ilość razy. A co do ekranizacji - zgadzam się całkowicie. Inwencja scenarzysty poszła za daleko!
OdpowiedzUsuńUściski
Asia
P.S. Spróbuję w weekend machnąć opowiadanie, ale z czasem cienko, cieniutko...
A.
Scenarzysta po prostu pohulał. I najgorsze jest to, że gdyby ten film miał jakiś inny tytuł byłby pewnie ciekawy i zajmujący. Ale tak? Nawet nie mam ochoty go oglądać:)
UsuńZ brakiem czasu doskonale cię rozumiem. Też mam pomysł na opowiadanie, ale Antośka mnie pochłania całkowicie. I życie i lato, człowiek chciałby chociaż na godzinkę na słońce wyskoczyć,a i to nie zawsze się udaje:) Tak czy inaczej czekam na Twoje opowiadanie z niecierpliwością. I mam nadzieję, że doba ci się w jakiś czarodziejski sposób wydłuży albo coś w tym stylu:) Przedłużenia doby życzę i Tobie i sobie:)
Nigdy nie przepadałam za pierwszym tomem Ani. Kolejne bardziej mi się podobały - najbardziej chyba Ania na Uniwersytecie, Ania ze Złotego Brzegu, Dolina Tęczy i Rilla ze Złotego Brzegu. Jeśli chodzi o film, to dalsze losy Ani raz obejrzałam i szybko postanowiłam zapomnieć, że istnieje coś takiego. Profanacja moim zdaniem, to co zrobili w filmie z jej życiem. Szkoda, że nie powstał porządny serial oparty na książkach. A może i lepiej, bo w sumie można sobie wszystko idealnie wyobrazić :
OdpowiedzUsuńZ bohaterek L.M.M. moją faworytką pozostaje od zawsze moja imienniczka :) Uwielbiam Srebrny Nów i pozostałe dwa tomy. Posiadam stare wydanie z 1988 roku w moich ulubionych okładkach :)
Muszę chyba znowu sobie odświeżyć latem :)
Ja tez jestem wielbicielka ksiazek L.M.Montgomery.
OdpowiedzUsuńNie tylko Ani ale bardzo lubie wszystkie inne jej ksiazki. I wszystkie ksiazki mam w Polsce . Niedawno znalazlam ebook z malo znanym 9 tomem opowiesci o Ani.
Nazywa sie "Ania z Wyspy Ksiecia Edwarda ".
Chetnie przesle ten tom milosniczkom Ani.
Moj mail wariatka3@gmail.com
Pozdrawiam
Ja się muszę przyznać, że jeszcze do niedawna Ania była dla mnie postacią z lektury szkolnej, aż chyba z rok temu pożyczyłam z biblioteki pierwszą część jej przygód tak z ciekawości, żeby teraz już świadomie przeczytać tę książkę.....i przepadłam na dobre;-) Nie mogłam pojąć jak tyle lat żyłam nieświadoma jak wspaniałą postacią jest Ania, jak doskonale napisana książka, jej pogrążanie się w otchłani rozpaczy i niepowtarzalne opisy zachwytu przyrody.....wieczna marzycielka;-)
OdpowiedzUsuńZdziwieniem było też, że jest tyle tomów opisujących losy Anie z Zielonego Wzgórza. I udało mi się je wszystkie zdobyć (niech żyje allegro;-D). Teraz czytam sobie po jednym z dużymi przerwami, żeby mi na długo starczyło, powoli poznaje ten świat Zielonego Wzgórza. Wyszperałam też cudny obraz przedstawiający Anie i Dianę, na oryginał nie było mnie stać, ale przyjaciółka namalowała mi kopie która teraz wisi nad moim łóżkiem:
http://www.garnek.pl/marcysi/25119455
Co do filmu to mam podobne odczucia, najbardziej lubię pierwszą część;-)
Ania Shirley to osoba, na której się wychowałam, przypominała mi zawsze mnie samą, uwielbiam jej losy i ta romantyczna miłość do Gilberta, Zielone Wzgórze, Mateusz i Maryla... z chęcią przeczytałabym wszystkie części, ale masz rację, że te dalsze losy wywołują szok...
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać, że jestem wstrząśnięta, nic nie wiedziałam o życiu pisarki, smutne to bardzo, że była niedoceniana za życia...
Usuń