Otóż niniejszym oznajmiam, że jestem z powrotem przywrócona życiu blogowemu, telewizyjnemu, lodówkowemu... Tak, tak temu ostatniemu też. Ale o tym za moment. Otóż wróciłam z wojaży i mimo, że obiecałam sobie, że w tym roku nie zaniedbam w sierpniu bloga to jak to zwykle w takich wypadkach tak i teraz powiem: miało być pięknie a wyszło jak zwykle. A wyszło jak wyszło, bo przez większość sierpnia nie miałam internetu. O tym już część z Was wie, bo wczoraj zaczęłam trudny proces odgruzowania poczty mailowej i odpisałam na kilkanaście maili. Odpowiem na wszystkie tylko proszę o wyrozumiałość, bo trochę to potrwa.
Teraz na moment wrócę do zbiorku. Niestety brak internetu nie pozwolił mi być na bieżąco z tym co się wokół niego działo. Część z Was już go dostała. To Ci, których adresy miałam. Do tych, których adresy dostałam trochę później przesyłki dopiero dotrą, bo dopiero teraz odebrałam pocztę. Przepraszam wszystkich bardzo zniecierpliwionych i obiecuję, że uporam się z wysyłaniem w przeciągu dwóch góra trzech kolejnych dni. Poza tym w zbiorku wkradły się nam (czyli mnie i Kubie) błędy. Coś się posypało w czasie składu, coś nam umknęło i bardzo, ale to bardzo chciałam przeprosić dwie osoby: panią Michalinę i panią Edytę. Opowiadanie pani Michaliny umknęło mi przy czytaniu i nie zostało wpisane ani w spis treści ani wyróżnione pogrubionym tytułem. Moja wina i biję się w piersi i proszę o wybaczenie. Pani Edycie natomiast właśnie wysłałam maila z przeprosinami, bo tam problem powstał w połączeniu nazwiska z tytułem opowiadania. Tutaj Kuba nie dopatrzył, ja też nie zauważyłam. Przykro mi niezmiernie i mam nadzieję, że panie mi wybaczą. Następnym razem absolutnie nie będę się spieszyć i jeszcze po składzie poproszę kogoś o przeczytanie całości. Teraz zależało mi na czasie, bo sezon urlopowy ma to do siebie, że w drukarni też trzeba było dłużej czekać na odbiór książki. Cóż jeszcze raz prawdą okazało się powiedzenie, że jak się człowiek spieszy to się diabeł cieszy. Tak czy inaczej bardzo jeszcze raz przepraszam.
A teraz kilka słów o moim urlopie. A raczej o jego ostatnim etapie w Szklarskiej Porębie. Tak ogólnie. Szczegóły zostawię sobie na później. Szczerze Wam powiem, że tak naprawdę dobrze, że w ogóle wróciłam, bo mało brakowało, a w rzeczonej Szklarskiej Porębie padłabym na zawał serca. Otóż kwaterę, w której w tym roku nocowaliśmy jak zwykle znalazłam w necie. Obejrzałam zdjęcia. Wyglądały w porządku. Zamówiłam. Wpłaciłam zaliczkę. Dostałam mail z adresem, pod który pojechaliśmy. Przed domem czekał na nas pan, który wprowadził nas do środka. Ledwo przekroczyłam próg klatki schodowej wszystko we mnie zamarło. Wyglądała wypisz wymaluj jak miejsca z filmów, w których za moment ktoś popełni morderstwo. Brudna, obdrapana, cuchnąca. Idąc za panem właścicielem minęliśmy uchylone drzwi z napisem WC. Nie muszę dodawać, że nie pachniało stamtąd różami. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest nasza łazienka. Pan jednak nie zatrzymując się doprowadził nas do innych drzwi, na których ku mojej uldze nic nie nie było napisane. Za drzwiami było mieszkanie ze zdjęć. No może nie całkiem, bo zdjęcia robiono chyba kilka lat wcześniej, ale w porównaniu z klatką schodową wnętrze jawiło się niczym luksusowy apartament. Obeszliśmy z Kubą wszystkie kąty i stwierdziliśmy optymistycznie, że w końcu to my tam będziemy głównie spać, bo przecież nie po to tu przyjechaliśmy, żeby w domu siedzieć. Oznajmiliśmy panu gospodarzowi, że zostajemy. I zostaliśmy. Wszystko było w jako takim porządku (bo ściągnięcie zagrzybionej maty ze ściany i odkrycie, że łóżko gdy się na nim siada zamienia się w dziwną łóżkową zjeżdżalnię zupełnie się nie liczy) dopóki nie nastała noc. Położyliśmy się. Po chwili Kuba wstał i pod drzwiami postawił krzesło. Na górze, w mieszkaniu nad nami działo się coś dziwnego. Odgłosy, które stamtąd dochodziły przypominały pędzące stado słoni. Po chwili przekonaliśmy się nawzajem, że to tylko podłoga (w naszym wypadku sufit) jest cienka i wszystko słychać. Nawet to jak mieszkająca nad nami rodzina w środku nocy galopuje po mieszkaniu. Miałam tylko nadzieję, że w pewnym momencie nie wpadną do nas z wizytą razem z sufitem. W końcu przywykliśmy do łomotu. W sumie człowiek jest stworzeniem, które do wszystkiego z czasem się przyzwyczai. Zmęczona zamknęłam oczy i nawet już zaczęło robić mi się błogo gdy nagle usłyszałam przeciągłe zawodzenie. Wystawiłam głowę spod kołdry pewna, że mam omamy słuchowe, ale nic z tego. Coś wyło przeciągle: Łuuuuuuuu. Po chwili wycie ustało, ale o śnie chwilowo nie mogło być mowy. Gdy po raz kolejny złowieszczy dźwięk przeszył powietrze ruszyliśmy z moim mężem na poszukiwanie. Na całe szczęście mieszkanie było niewielkie. Wycie z miejsca doprowadziło nas do łazienki gdzie radośnie zawodziła terma. Uspokojeni wróciliśmy do łóżka. Wreszcie zaczęłam zasypiać. I nagle z tego błogiego półsnu wyrwało mnie coś takiego: Pufff!!!! Brzmiało to jak wystrzał i rozległo się tuż nad moim uchem. Usiadłam w łóżku na baczność, serce mało co mi nie wyskoczyło, no po prostu prawie, że zeszłam na zawał. Kuba siedział obok mnie. O pomyłce nie mogło być mowy. Nie muszę mówić, że tej nocy już nie spaliśmy. Złowieszczy dźwięk powtarzał się co jakiś czas, terma wyła w łazience, sąsiedzi na górze sądząc po dźwiękach przesuwali meble tańcząc przy tym jakiś taniec z przytupem. Gdy się rozwidniło zwlekliśmy się z łóżka. Półżywi. Ledwo wstaliśmy znów rozległo się tajemnicze pufnięcie. Zdesperowani zbadaliśmy okolice szafy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy odkryliśmy, że sprawcą naszego niepokoju, był... No kto zgadnie? Odświeżacz powietrza, który załączał się co jakiś czas. I tak moi drodzy wykończyłaby mnie terma i na spółkę z odświeżaczem. Korzyść z tego była niewątpliwie taka, że kolejną noc przespałam jak zabita. Mimo tego, że łóżko nad podziw dobrze pełniło rolę zjeżdżalni. Potem jeszcze o mało co spadający karnisz nie zabił Zuzanny, lodówka okazała się nie chłodzić, a z kranu w kuchni leciał tylko i wyłącznie wrzątek, a w pewnym momencie odłączono wodę. Na całe szczęście tylko na jeden dzień. Internetu tak jak wspomniałam nie było, telefon zasięg łapał tylko w rogu parapetu, a rodzina na górze ćwiczyła co noc biegi. Chyba już się nie dziwicie, że po powrocie do domu z radością schłodziłam wszystko co tylko do schłodzenia się nadawało:) To jeszcze nie koniec relacji, ale na pierwszy rzut wystarczy:)
A jeszcze jedno: bardzo żałuję, że nie udało mi się spotkać z Agą nad kociołkiem i miksturami:( Niestety brak dostępu do netu uniemożliwił mi złapanie kontaktu. Następnym razem już będę mądrzejsza i zaopatrzę się w numer telefonu.
A ja właśnie tak się zastanawiała,wiedziałam,że jesteś blisko a się do mnie nie odzywasz i już sobie pomyślałaś,że zrezygnowałaś nie z kociołka, a z mojego towarzystwa;)
OdpowiedzUsuńWasza noc była rodem z filmu grozy:) Chociaż galopujący lokatorzy mnie rozłożyły na łopatki:)
Faaaajnie,że już w końcu jesteś!!:)
to ja dziwię się, że po takiej nocy przygód tam zostaliście... nie ma to jak wrażenia...
OdpowiedzUsuńno to przygody były,że hej!:)
OdpowiedzUsuńJa chciałam ten autograf w Szklarskiej dostać :( Kocham te nasze góry i kochaną Szklarską....
OdpowiedzUsuńNo wreszcie, bo ja już zaczęłam się zastanawiać czy przegapiam Twoje notki czy co:) To jak wypoczęłaś to do roboty, ja czekam na Antoinette:)
OdpowiedzUsuńRównież powróciłam do świata podłączonego do prądu i szczerze powiem, że nawet niezbyt mi tego brakowało- ta cudowna wiejska cisza była czymś co idealnie koiło moje nerwy :).
OdpowiedzUsuńJa też się dziwię, że tam zostaliście. Ja bym zmykała, gdzie pieprz rośnie...
OdpowiedzUsuńMadziuniu, cieszę się ogromnie, że już jesteś!
Witaj Madziu. Wreszcie się doczekałam. Zaglądałam tu co dzień w oczekiwaniu na Twoje wpisy. A tu teraz taka niespodzianka.
OdpowiedzUsuńWrażenia po wakacjach niczym wyjęte z filmu grozy. Ja chyba bym podziękowała za ten pokoik :-)
Pozdrawiam
Magdusiu kochana, po pierwsze to się strasznie cieszę że wróciłaś, bo już z niepokojem zaglądałam na bloga i poważnie zaczynałam się martwić.
OdpowiedzUsuńDobrze że znów jesteś z nami;-)
Po drugie, wiem że nie powinno się śmieć z ludzkiego nieszczęścia, ale przepraszam poprostu nie mogłam się powstrzymać, ubawiłam się do łez zwłaszcza przy "pufającym" odświeżaczu;-D
No to Wam się miejscówka noclegowa trafiła, ale co jak co takie przygody będzie się wspominać przez długie lata;-D
Już się nie mogę doczekać dalszej relacji;-)
Serdeczności posyłam;-)
Witam wiec serdecznie po powrocie do pelnej cywilizacji. Mam teorie, ze takie przygody sa po to, zeby doceniac urok domowych pieleszy, ktore czesto nas denerwuja. Serdecznosci :)))
OdpowiedzUsuńFajnie, że już jesteś. Smutno bez Ciebie było:)
OdpowiedzUsuńJestem teraz w trakcie czytania książki "Pamiętam cię" i takie same odgłosy towarzyszą bohaterom. To kryminał w konwencji horroru. Gdybym czytała książkę w warunkach, jakie miała Pani, pewnie jak nic skończyłoby się zawałem. ;) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWidać bujna wyobraźnia również łączy małżonków. Ale się uśmiałam, choć wam do śmiechy zapewne nie było. Wiem coś o drewnianych stropach i bawołach biegających nad głową. Taki urok wielu domów letniskowych. Pamiętam, że tylko raz poszukałam kwaterę przez internet w Łebie i zdjęcia w ogóle nie oddawały rzeczywistości. Syn był przerażony, jednak tak jak wy stwierdziliśmy, że tylko będziemy tam spać i jakoś damy radę. Od tej pory staram się polegać na rekomendacjach znajomych. Super, że wróciłaś. U mnie na blogu też cicho, jak to w wakacje.
OdpowiedzUsuńkochana droga Madziu ja tez uwielbiam szklarską w tym roku sie tam nie wybralam ale za rok jestem jeśli coś to mam wspaniała kwatere w tym miejscu mogę polecić mam nadzieję że pomimo tej historii wakacje sie udaly pozdrawiam Aga Balcerska
OdpowiedzUsuńOj tam, ojatm, może i strasznie, ale do książki się nada :P
OdpowiedzUsuńA tak na serio, to współczuję. Właśnie szukam kwatery wakacyjnej i mam nadzieję na coś bez sensacji :)