poniedziałek, 9 czerwca 2014

O potwornej ilości początków czyli tajemnice warsztatu część druga:)

Nawiązując do wczorajszego posta i do tego jak powstaje początek książki chciałabym Wam to pokazać, że tak powiem naocznie:) Odbywa się to mniej więcej tak: piszę, piszę piszę, potem czytam i coś mi nie pasuje. Otwieram kolejny plik, bo przecież nie wiem czy z poprzedniego coś mi się jednak nie przyda i zmieniam koncepcję i piszę, piszę, piszę... Operację powtarzam kilka razy. Rezultaty? Proszę bardzo:

Początek pierwszy (skwitowany westchnieniem: to jednak nie to...)

Stanisław przez długą chwilę stał przed drzwiami pokoju matki przestępując z nogi na nogę. To już drugi raz podczas pięciu ostatnich miesięcy, czuł się tak jakby znienacka cofnął się w czasie i na powrót stał się małym chłopcem, który spłatawszy figla szukał ratunku i sojusznika w tym przestronnym, ciepłym wnętrzu. Tym razem był jeszcze bardziej zdenerwowany niż poprzednio. Ale i sprawa z którą przychodził była poważniejsza. Choć gdyby ktoś przed pięcioma miesiącami powiedział mu, że będzie miał jeszcze większy problem niż wtedy gdy stanął przed matką kurczowo ściskając w dłoni małe misternie zdobione, srebrzone pudełko, pewnie by nie uwierzył. W pudełku spoczywał pierścionek zaręczynowy jego babki. Pierścionek, który absolutnie nie mógł być wręczony Elżbiecie. Stanisław sam nie wiedział jak racjonalnie wytłumaczyć przeświadczenie, że nie powinien wsunąć go na palec przyszłej narzeczonej. Żeby to jeszcze tylko o przeświadczenie chodziło, dałby sobie z tym radę. Do tej pory był racjonalnym i trzeźwo myślącym mężczyzną, który częste wzmianki matki dotyczące  przeczuć czy znaków kwitował kpiącym uśmieszkiem.
- Babskie gadanie – mruczał pod nosem, bo głośno jednak nie ośmielał się mówić tak do matki. 

Początek drugi (tylko fragment żeby Was nie zanudzać, skwitowany lekko podirytowanym tonem - eeee, zupełnie nie tak, nie mówi do mnie)

Jej babka mówiła o niej odmieniec.  A było w jej tonie tyle podziwu i zachwytu, że z miejsca było wiadomo, że w ten dość oryginalny i nietuzinkowy sposób prawi wnuczce komplementy. Być może dlatego że sama babka też była niesztampowa ten nietypowy wyraz uznania w jej ustach nikogo nie dziwił. Tak czy siak Leontyna – Zofia od początku swojego pojawienia się na świecie przyniosła ze sobą coś nieokreślonego ale doskonale wyczuwalnego. Coś co miało za nią podążać przez całe jej życie.

Początek trzeci (zaczynam wchodzić w fazę lekkiej paniki i pojawia się najgorsza zmora tego zawodu, myśl: a co będzie jak mi się nie uda? Jak już nic nigdy sensownego nie napiszę?)

Jesień u Leontyny budziła dwojakie uczucia. Z jednej strony była to jedna z jej ulubionych pór roku. Upały ustępowały chłodniejszym ale nadal nagrzanym słońcem dniom. Nareszcie można było odetchnąć pełną piersią i nie obawiać się, że rozgrzane powietrze poparzy człowiekowi płuca. Poza tym,  świat z przyjściem jesieni piękniał. Nie dość, że zmęczona upalnymi dniami zieleń prawie, że niedostrzegalnie przeistaczała się w istną orgię kolorów mieniącą się od purpury po brązy poprzetykane gdzieniegdzie pomarańczowymi akcentami to jeszcze w tym całym przepychu królowały wszelkie odcienie złota. Leontyna odkąd pamiętała miała słabość do tego koloru. A jesień była jego królową. Współgrała z nim 
Tego ranka specjalnie wyszła z domu wcześniej. Niespiesznie wędrowała po pustych o tej porze uliczkach Malowniczego...

Takich próbnych początków mam jeszcze sztuk cztery. I właśnie siedzę nad kolejnym, choć ten wydaje mi się właśnie tym właściwym. Potem pójdzie już z górki, potem czyli tak pi razy drzwi przy 50 stronie:) I tak mniej więcej wyglądają początki:) Ale jest nadzieja, że może jednak uda mi się jeszcze co nieco napisać. Widzę światełko w tunelu. Trzymajcie więc za mnie kciuki, bardzo, bardzo proszę!

7 komentarzy:

  1. Pierwsza czesc mnie zaintrygowala. Ten pierscionek. Ladnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytam wszystko co wyjdzie z pod pióra Twego Droga Pisarko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hah szalona moja!;) musisz kiedyś wydać zbiorek swoich zaczętych i nie dokończonych wstępów ;D może ty wyjść całkiem interesująco ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się podoba ten drugi z babką Leontyny:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwsze zdanie! Wiele dobrych książek ma nijakie pierwsze zdanie. Wiele kiepskich książek ma genialne pierwsze. Wiele dobrych książek ma genialne pierwsze zdanie... i to są z reguły arcydzieła. Ja zacytuje tylko jedno:
    "W pewnej miejscowości Manczy, której nazwy nie mam ochoty sobie przypominać, żył niedawno temu pewien szlachcic z tych, co mają kopię w tulei, starodawną tarczę, rapier zardzewiały, chudą szkapę i gończego charta."
    Można ogłosić konkurs na najlepsze pierwsze zdanie z powieści... Po przeczytaniu którego całość, przeczytać się już musi...
    Jeżeli ktoś z państwa jest zainteresowany przeczytaniem tego co jest po wyżej cytowanym zdaniu? (Tłumaczenie XX- wieczne), temu mogę przesłać całość (tłumaczenie XIXw)

    OdpowiedzUsuń
  6. Życzę weny, dobrych początków aż do końca :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobra literatura musi trochę boleć twórcę.Ale to chyba miły taki ból tworzenia,prawda?

    OdpowiedzUsuń