Agnieszka Miśkowiec
Niespodziewane uczucie
Obudziła się z uśmiechem na twarzy. Była pierwsza sobota maja. Poranek wstawał leniwie, tak jak i Matylda. Usiadła na łóżku wyciągając ręce ku górze. Świeciło wiosenne słońce, śpiewały ptaki. Do uszu dziewczyny dochodził też cichy szmer potoku znajdującego się przed nieopodal położonym lasem. Ubrana w kusą nocną koszulkę wstała by odsunąć zasłony po czym oparła dłonie o zimny parapet i zapatrzyła się w krajobraz za oknem. Dom, odziedziczony po prababci, położony był na końcu małej wioski. W Malowniczym można było znaleźć kościół, jeden całkiem nieźle zaopatrzony sklepik, pocztę oraz kilkanaście gospodarstw. Wychodząc na maleńki ryneczek, Matylda samoistnie zaczęła się uśmiechać do nieznajomych. Nikt nie pomyślałby nawet, że krocząca dziarskim krokiem dziewczyna miesiąc temu zerwała zaręczyny oraz wszystkie kontakty ze znajomymi. Chciała zacząć wszystko od nowa, odciąć się od ciężkiej przeszłości. Z perspektywy czasu rozumiała, że związek z Frankiem nie mógł się udać. „Znajdziesz innego” - powtarzała jej mama i pewnie miała rację.
Dotarła na rynek, usiadła na ławce i wyciągnęła długie nogi przed siebie. Było jej dobrze, po prostu dobrze. Słońce pieściło jej twarz a lekki wiatr doskonale chłodził czerwone, wręcz bordowe już ramiona.
- Czy mogę się przysiąść? - ciepły męski głos skłonił ją do otwarcia oczu. Przed Matyldą stał niski, szczupły jegomość w dżinsach i białej koszuli, w dłoni trzymał skromny bukiecik stokrotek. Wciąż się uśmiechał.
- Oczywiście, proszę bardzo. - odsunęła leżącą obok niej torbę robiąc miejsce. Nie miała w sumie ochoty na towarzystwo, lecz ten człowiek zrobił na niej miłe wrażenie, być może dlatego, że przyniósł kwiaty, które ubóstwiała.
- Taki piękny dzień, w sam raz na spacer z ukochaną osobą. No właśnie, z ukochaną osobą. Ha, jeśli się ją ma. - zaśmiał się gorzko. - Wracam właśnie od dziewczyny a właściwie od byłej dziewczyny. Wie pani, poszedłem się oświadczyć, życie chciałem sobie ułożyć, jej nieba uchylić a tu co zastałem? A szkoda mówić. Przepraszam, że tak prosto z mostu do nieznajomej gadam. Waldek jestem. - uścisnął dłoń Matyldy.
- Matylda, bardzo mi miło. - uśmiechnęła się.
- Co też pani Matylda robi sama w tak cudne popołudnie? Piękna pani, piękny czas, w maju przyroda ożywa i takie śliczne twarzyczki nie powinny przesiadywać samotnie. Pani tutejsza czy turystka?
- Można powiedzieć, że tutejsza. Mam dom na końcu wioski, do którego uwielbiam wracać i szczerze powiedziawszy strasznie korci mnie, by zamieszkać w nim na zawsze. A jeśli chodzi o miłość, to cóż tu wiele mówić, myślę, że wiele nas łączy w tej kwestii. Miesiąc temu zerwałam zaręczyny i wszystkie kontakty ze znajomymi. Na prawdę nic ciekawego. - machnęła ręką i wpatrzyła się w niską odrapaną już kamienicę stojącą przed nimi.
- Proszę to dla pani. - podał jej bukiecik kwiatów. - Tak na poprawę humoru, bo taka osóbka jak pani nie powinna być smutna. Jak to mówią: Tego kwiatu jest pół światu.
- Bardzo dziękuję, stokrotki to moje ulubione kwiaty. Mam do nich słabość bo nie można dostać ich w kwiaciarni a przynajmniej ja ich nigdy tam nie widziałam. - po namyśle dodała. - Jest w nich coś magicznego, może dlatego, że zasadził je sam Bóg. Wierzy pan w Boga? - zapytała nagle a potem ugryzła się w język. Za późno.
- Oczywiście, że wierzę i w przeznaczenie też wierzę. - spodobało mu się to pytanie. Lubił kobiety, dla których Bóg był ważny. Kilka miesięcy temu, gdy poznawał Kamilę, sam zadał to pytanie a czekając na odpowiedź, czuł zdenerwowanie.
-To dobrze, bo jak ufamy Stwórcy to przejdziemy przez wszystkie życiowe zakręty. - zamyśliła się na moment po czym dorzuciła – Panu też się uda. Widocznie ta kobieta nie była dla pana odpowiednia.
- Na pewno ma pani rację. Przepraszam ale muszę już iść, ciocia prosiła bym szybko wrócił. Mieszkam u wujostwa na roli „Lipowo” a jeśli nam szczęście dopisze, to może się jeszcze spotkamy? Cóż ja to miałem kupić? - zastanowił się pocierając brodę w zabawny sposób.
- Nie wiem gdzie jest „Lipowo”, aczkolwiek wiem, że będzie można mnie tutaj spotkać codziennie. Ta sceneria – rozejrzała się po placu z uśmiechem. - jest fantastyczna i dobrze działa, tak odświeżająco.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, tylko odwiedzać to miejsce częściej. Dziękuję za rozmowę, życzę miłego popołudnia oraz bajecznego wieczoru. - pocałował dłoń Matyldy i oddalił się z czarującym uśmiechem.
Dziewczyna odprowadziła wzrokiem Waldka a gdy wreszcie zniknął za rogiem jednej z ulic, wstała i skierowała się w stronę sklepu. Otwierając drzwi jej oczom ukazała się młoda kobieta. Stała za długą ladą i z uśmiechem witała klientów. Wnętrze było małe, całe w drewnie. Półki uginały się pod ciężarem produktów spożywczych oraz kosmetyków. Wzięła mały koszyk i ruszyła między regały. Zdecydowała szybko, że na kolację przyrządzi ulubioną jajecznicę z boczkiem i cebulą więc ostrożnie wzięła jaja a z nimi jeszcze boczek wraz z cebulą. Do zakupów, już przy kasie, dodała herbatę, kawę.
- Witamy w Malowniczym. - ekspedientka uśmiechnęła się do Matyldy.
- Skąd pani wie, że nie jestem stąd? - zapytała zdziwiona dziewczyna wkładając produkty do wielkiej fioletowej torby, którą nosiła zawsze przy sobie.
- Oj złociutka my tu wszyscy się znamy. Ciebie tutaj nie widziałam, więc jestem pewna, że dopiero przyjechałaś. Cieszymy się, że powiększa się krąg naszych Malowanych.
- Malowanych? - spojrzała na kobietę nie rozumiejąc.
- Jeśli Malownicze to i Malowani, chociaż szkoda, że nie barwni bo tutaj chodzimy ubrani kolorowo, ale i wiele malarzy tu wpada zobaczyć, sprawdzić grunt a jak im się spodoba to wracają malować. Nieraz już w drodze z pracy spotkałam przystojnych panów siedzących przed sztalugami z pędzlami w ręku. Tacy wszyscy mili, że ho ho!
- Również bardzo się cieszę, że wkroczę do Malowanych, może dodacie mi kolorów. Do widzenia. - objęła mocno ciężką torbę i już wychodziła ze sklepu, gdy usłyszała.
- Miłego wieczoru! - krzyknęła kobieta.
Droga do domu nie była męcząca. Słońce już dawno zaszło i zapanował bardzo przyjemny chłód, tak potrzebny po upalnym dniu. Miasteczko opustoszało a latarnie dopiero teraz nieśmiało zaczynały swoją pracę. Parkowe ławeczki, jak zawsze o tej porze, zajęte były przez zakochane pary, które nie miały oporów przed okazywaniem sobie czułości w miejscu publiczny. Matylda była inna. Przez trzy lata trwania związku z Franciszkiem ani razu nie pocałowała mężczyzny w parku, a przecież bywali w nim często. Na spacer szli najczęściej obok siebie, nie trzymając się za ręce. Czas na pieszczoty czy też całusy mieli wieczorami w zaciszu pokoju. Franek nigdy nie protestował po prostu dostosował się do potrzeb ukochanej. Kiedy wreszcie dotarła do domu, szybko rozpakowała zakupy i zabrała się za przygotowanie kolacji.
Pierwsza noc w chatce po długiej nieobecności nigdy nie należała do najprzyjemniejszych. Każdy szmer dochodzący z parteru powodował naciągnięcie kołdry na głowę i przerażone wpatrywanie się w ciemność. Drzewa szumiały, deszcz uderzał o dach, psy szczekały. Po godzinie wreszcie udało jej się zasnąć a gdy na powrót otworzyła oczy i poczuła potrzebę pójścia do toalety, pokręciła głową na znak protestu, po czym odwróciła na drugi bok.
Poranek przywitał Matyldę pochmurną, brzydką pogodą. W długiej nocnej koszuli ostrożnie zeszła do kuchni gdzie czym prędzej włączyła ulubione radio, nie lubiła ciszy, i zaparzyła herbatę. Usiadła przy oknie, nogi podciągnęła pod brodę i zapatrzyła się w dal. Z kuchni roztaczał się widok na wielkie jezioro, po którym pływały kaczki i łabędzie. Na brzegu stała mała dziewczynka w różowej sukience, uśmiechała się rzucając kamienie do wody.
Będąc w rodzinnym domu, w sobotę sprzątała, by odciążyć mamę. Renata zwykle w weekendy pracowała Powiodła wzrokiem po szafkach i blatach, ani śladu kurzu. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona, odstawiła pusty kubek do zlewu po czym udała się do sypialni. Wciągnęła dżinsy i kremową bluzę z kapturem, włosy rozczesała, usta pociągnęła jasno różową szminką a na nadgarstek założyła zegarek, który nosiła, kiedy komórkę odstawiała na bok. Telefon leżał teraz na dnie walizki w szafie w salonie i tam miał pozostać. Ułożyła się wygodnie na łóżku i sięgnęła po leżącą na nocnym stoliczku książkę.
Waldek ubrany w kurtkę przeciw deszczową wyszedł na podwórze z aparatem w ręku. Dokończy zbierać materiały do czerwcowego wydania magazynu „Mój ogrodowy zakątek” i wraca do Warszawy. Nic go już tutaj nie trzyma. Od razu po studiach dziennikarskich i studium fotograficznym załapał się do pracy w gazecie. Zadowolony z szansy jaką otrzymał, solennie wykonywał wszystkie swoje obowiązki, realizował zadania w trybie natychmiastowym. Teraz, gdy Kamila odrzuciła jego zaręczyny, postanowił rzucić się w wir pracy.
- Dziecko przeziębisz się. Masz, załóż. - Pani Katarzyna wyszła do siostrzeńca z grubym polarem w popielatym kolorze. - Pod kurtkę. Ale leje, czy w taką pogodę da się robić zdjęcia? Dziecko drogie, przecież będą zamazane.
- Zdjęcia, ciociu, da się robić w każdą pogodę. - odparł Waldek. Zgodnie z życzeniem kobiety pod kurtkę założył polar. - A w taką robi się najlepiej. Spójrz. - zaprezentował jej czarno białą różę skąpaną w deszczu. Po chwili wyświetlacz poryty był wodą, którą mężczyzna zdecydowanym ruchem wytarł.
- Piękne. Gdzie ty się tego nauczyłeś? Na kursach? - usiadła na ławce i otuliła się pledem leżącym na wielkim drewnianym stole.
- Gdy uczestniczyłem w zlocie fotoreporterów, wiele tam pokazywali, rzucali złotymi myślami na prawo i lewo. - roześmiali się. - Ale w większości to sam się uczyłem.
- Taki samouk z ciebie Walduś. Wiola to dumna musi być.
- Czy dumna to nie wiem, bo nigdy tego nie okazuje. Mama jak to mama, zawsze miała problemy z ujawnianiem uczuć.
- Chwali się, oj chwali, że fotografa w rodzinie ma. - powiedziała Katarzyna po czym wstała i podeszła do schodów. - Pracuj sobie spokojnie. Na obiad cię zawołam trochę później.
Skinął głową i zatopił się w swoich myślach, nie przepadał za rozmowami o rodzicach a tym bardziej o mamie. Podążył ścieżką w stronę furtki. Po dłuższej chwili zza drzew wyłonił się stary dom z duszą. Tak, niewątpliwie miał duszę. Przed chatką stała studnia zarośnięta wysoką trawą, parę metrów dalej w równych odstępach od siebie stały cztery, stare ule. Mężczyzna ustawił odpowiednio aparat i zrobił serię zdjęć. Na ścianach wisiały stare naczynia: konewki, patelnie i duże zardzewiałe talerze. Okrążył mały budynek dookoła a kiedy dotarł do drzwi wejściowych, zauważył karteczkę: „Witam szanownych gości, dom zawsze jest dla was otwarty. Serdecznie zapraszam.” Zaskoczony Waldek nieśmiało nacisnął klamkę. Zawahał się przez moment ale słowa, które przeczytał ośmieliły go i wszedł. Szybko zmienił opcję w aparacie na „cichy” i zaczął pstrykać zdjęcia, przez chwilę zapomniał, że jego zadanie to fotografowanie ogrodu a nie wnętrz. Skrępowany wkroczył do kuchni, z zachwytem obejrzał pomieszczenie zatrzymując się na dłużej przy starej maszynie do szycia, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Gdy zwiedzał salon, usłyszał śpiew dobiegający z poddasza i czym prędzej wyszedł z domku. Ukrył się za drzewem od przodu chaty.
Matylda zapadła w drzemkę a kiedy znów otworzyła oczy, zauważyła z uśmiechem, że przestało padać. Czym prędzej odrzuciła kołdrę, książkę położyła na stoliku obok łóżka, po czym zbiegła na dół. Zaglądnęła do lodówki ale stwierdziwszy, że z resztki boczku i cebuli nic nie wyczaruje, sięgnęła po leżącą na krześle torbę, wybiegła z domu. Rozejrzała się po ogrodzie wyczuwając czyjąś obecność lecz nie zauważywszy nikogo ze śpiewem podążyła w stronę głównego placu.
W centrum Malowniczego panowała cisza. Pojedyncze osoby przechadzały się po rynku ze sprawunkami. Zza chmur powoli wyłaniało się słońce rozjaśniając stopione w mroku otoczenie i susząc powstałe wielkie kałuże. Zmierzając w kierunku sklepu w oddali po lewej stronie dostrzegła młode mamy siedzące na ławce. W wózkach przed sobą ich pociechy śmiały się i radośnie gaworzyły. „Ciekawe czy są szczęśliwe?” - zastanowiła się Matylda wchodząc do znajomego już wnętrza, w którym dziś unosił się zapach świeżych pierników. „Tutaj wszyscy są szczęśliwi” - odpowiedziała sobie.
- Dzień dobry. - uśmiechnięta sprzedawczyni wyłożyła już na ladę wielką reklamówkę. - Wyspała się pani?
- Dzień dobry. Tak, dziękuję. Chociaż wie pani, perspektywa spędzenia nocy w samotności w chatce na skraju lasu nie nastraja zbyt optymistycznie. - odwzajemniła uśmiech po czym ruszyła między półki.
- Jeśli na skraju lasu to pewnie na roli Lipowo? Toż to tam bać się nie trzeba. Tuż za drzewami ma pani przemiłych sąsiadów. Państwo Słowińscy to chyba najstarsi gospodarze w Malowniczym. Zawsze tacy usłużni, uśmiechnięci. - „A któż tu nie jest uśmiechnięty?!” - pomyślała Matylda pakując niezbędne produkty do koszyka. - Teraz przyjechał do nich Waldemar, taki niski niezbyt urokliwy młodzieniec. Fotograf. Z Kamilką od Gawlików chodził dość długo ale ostatnio coś się pokłócili i rozstali. Oj ci młodzi to dziwnie myślą, zamiast powalczyć, wybaczyć błędy to najłatwiej poszukać czegoś nowego. Łudzą się oj łudzą, że nowe to lepsze a tak różowo nigdy nie jest. To wszystko kochaniutka? - spojrzała na klientkę.
- Tak, tak to wszystko. Mówi pani, że fotograf? A często tu bywa?
- A to zależy ile zleceń ma. Jak się młodym układało to bywał co chwila. Wpadali codziennie pokazać się, porozmawiać. Zawsze tacy roześmiani, szczęśliwi. Wszyscy im kibicowaliśmy bo tworzyli wspaniałą parę. - podała Matyldzie paragon a gdy ta podała wyliczone pieniądze, uśmiechnęła się ciepło. - Siedzę tutaj od rana do wieczora sama to jak się kto pojawi, fajnie porozmawiać, otworzyć usta do kogoś. Jeszcze jak siostra pracowała to wraz z Władzią prowadziłyśmy ten sklepik a teraz już na emeryturę poszła, wnuki bawi.
- Któregoś dnia po pracy zapraszam do siebie. Posiedzimy poplotkujemy. - zaprosiła serdecznie bo choć się do tego przed sobą nie przyznawała, zaczynało brakować jej towarzystwa.
- Dziękuję, dziękuję kochaniutka. Na pewno kiedyś przyjdę tylko mojemu powiem, że mnie dłużej nie będzie. Przyzwyczajony, że zaraz po osiemnastej jestem, czeka na kolację. Mimo, że zawsze nagotuję więcej, to czeka żeby mu pod nos podsunąć. - pokręciła głową z dezaprobatą.
- W takim razie będę czekać. Miłego dnia i do zobaczenia.
- Malowanego dnia.
„Malowani”? „Malowanego dnia”? Zaczęła się zastanawiać czy chodzi jeszcze po tej samej ziemi, na której są wojny, zamieszki i kłótnie. Wszystko tu było inne, czas płynął wolniej, nikt się nie spieszył a jedynymi osóbkami, które biegały, były rozkrzyczane i roześmiane dzieci. Za żadne skarby świata nie chciała wracać do zakurzonego, głośnego i szybkiego miasta. Nie tęskniła.
Korzystając z pięknej pogody, dużo czasu spędzała w ogrodzie. Sadziła kwiaty, plewiła, kosiła trawę zakupioną wcześniej kosiarką. Rozkoszowała się bujną roślinnością, zapachem rosnącego pod oknem salonu bzu, widokiem pływających po spokojnej tafli wody kaczek. Czuła się szczęśliwa. Tutaj, w tym małym zakątku świata była bezpieczna, spokojna i zrelaksowana.
W dzień wyjazdu do Malowniczego usłyszała, że ucieka od problemów.
- Ucieczka niczego nie załatwi, nie zamiataj problemów pod dywan bo prędzej czy później wyjdą i będziesz musiała się z nimi zmierzyć. - z czym zmierzyć? Jakie problemy? Mama jak zwykle musiała powiedzieć swoje.
Nie było żadnych problemów. Stchórzyła, gdy dotarło do niej, że lada chwila, wyjdzie za mąż? Co tak dokładnie się stało, nie wiedziała. Była pewna, że postąpiła dobrze. Nie chciała okłamywać Franka. Od czasu, kiedy na jej palcu lśnił piękny zaręczynowy pierścionek, myślała o tym, co będzie dalej. Zabawne, jeszcze dwa lata temu oddałaby wszystko by usłyszeć najważniejsze pytanie z ust ukochanego mężczyzny: „czy wyjdziesz za mnie?”.
Wieczorem w niedzielę postanowiła wreszcie zadzwonić do mamy. Podeszła do szafy i z walizki wyjęła telefon po czym zamknęła wielkie drzwi mebla. Pik, pik... przychodzących wiadomości nie było końca. Wszystkie były od Franka. „Twoja mama mówiła, że wyjechałaś, na jak długo?”, „Tęsknię za Tobą”, „Niemiłosiernie za Tobą tęsknię”. Reszta SMS – ów informowała Matyldę, że jest miłością jego życia, że będzie na nią czekał, że bardzo ją kocha. Usunęła wszystkie po czym wystukała numer mamy.
- Witaj. Jak się masz? Nie odcięli ci prądu w tej ruderze? - standardowe powitanie. Mogła się domyślić, że i tym razem będzie tak samo. Łudzenie się, że rodzicielka tęskni, na nic się nigdy nie zdawało więc Matylda już dawno przestała się okłamywać.
- Cześć mamuś. Nie nie odcięli, żyje mi się bardzo dobrze. A ty jak sobie radzisz? Co u ciebie? - w momencie straciła ochotę na rozmowę. Ironia w głosie mamy nigdy nie nastrajała pozytywnie. Kiedyś chciała z nią walczyć, z ironią, nie z mamą ale szybko zaniechała tych prób.
- A jak mam sobie radzić? - burknęła. - Franek mnie odwiedza płacze, że go nie chcesz. Co ty, dziecko robisz to ja nie wiem. Taki świetny mężczyzna.
- Pytałam co u ciebie, nie o Franka. Nie pamiętasz co mi mówiłaś? „znajdziesz innego”, „nie ma sensu się męczyć”. - z trudem panowała nad nerwami.
- Do pracy chodzę, obiady sobie gotuję, po internecie czatuję i nic więcej nie robię. Prać to od tygodnia nie prałam bo wszystko czyste. A co ci miałam powiedzieć? Przecież to właśnie chciałaś usłyszeć! - odparowała Renata ostrzejszym tonem.
-To dobrze. Nie wiem kiedy wrócę, świetnie się tutaj czuję. Czyste powietrze, wspaniali ludzie, cisza, spokój, raj na ziemi. Może przyjedziesz? - „Po jakiego licha jej to proponuję?!” skarciła się w duchu.
- Wiesz przecież, że nie wytrzymamy bez kłótni nawet jednego dnia. Zadzwoń jeszcze. - po tych słowach rozłączyła się a Matylda wiedziała, że prędko nie zadzwoni.
Wyłączyła komórkę, wsunęła stojące przy wejściu adidasy i wyszła. Zapadał już zmrok, chłodniejsze powietrze przesycone było zapachem kwiatów oraz krzewów rozrastających się za ogrodzeniem. Ręce skrzyżowała na piersi i podążyła w górę, do lasu. Dziwiła się jak ludzie mogą mieszkać w mieście, skoro wieś oferuje tak wiele atrakcji. Przez dwadzieścia sześć lat żyła w przekonaniu, że gwar, hałas, ruch to jej żywioł. Nie zastanawiała się kiedy zajdzie słońce a na zegar spoglądała najczęściej, gdy była z kimś umówiona. Usiadła na deskach rzuconych niedbale pod lasem. Z tego miejsca mogła zaobserwować całą wioskę, kolorowe dachy, w niektórych ogrodach dostrzegła nawet jasno brązowe duże domki dla ptaków.
- Dobry wieczór miłej pani. - wzdrygnęła się słysząc znajomy męski głos. - Czy można się przysiąść?
- Jasne, proszę bardzo tylko uprzedzam, nie jest tu tak wygodnie, jak na ławce na rynku. - roześmiała się.
- Nic nie szkodzi. W takim towarzystwie siedzieć można nawet na mokrej trawie.
- Pan, panie Waldku to chyba lubi bajerować, co? - położyła dłonie na kolanach, nachyliła się by spojrzeć na jego twarz.
- Ależ skąd. Lubię mówić prawdę, zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. - trzymając w rękach aparat uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie swoich dzisiejszych wyczynów pod domem tej kobiety. Zachował się jak dzieciak podglądający obiekt swoich westchnień, który nigdy nie zdobędzie.
- To się bardzo ceni zwłaszcza teraz, w tych czasach, gdy wkoło tyle kłamstw. - wciągnęła głośno powietrze – Zrobił pan dzisiaj jakieś ładne zdjęcia? - zapytała patrząc na aparat.
- A dziś... e... takie tam. - nie mógł przecież pokazać jej swoich prac, bo wśród kwiatów i krzewów był jej domek. Gdyby tylko zewnętrzna jego strona....
- Może mi pan kiedyś pokaże? Mam nadzieję, że pan jeszcze nie wyjeżdża?
- Kiedyś na pewno pokażę. A może zamiast tak oficjalnie... to po prostu Waldemar? - znów się uśmiechnął pokazując idealnie proste i białe zęby.
- Matylda. Bardzo mi miło. - uścisnęli sobie dłonie. - No więc, Waldku z niecierpliwością czekam na prezentację twoich dzieł.
Minęła już dwudziesta druga, kiedy zbliżali się do domu Matyldy.
- Może wstąpisz na herbatę? Serwuję malinową z odrobiną miodu i cytryny. Wiem, że może brzmi dziwnie ale smakuje nieziemsko.
- Zmarzłem trochę, więc herbaty nie odmówię. - podjął szybką decyzję co bardzo jej się podobało.
Dziewczyna wstawiła wodę, z szafki nad zlewem wyjęła wielki ręcznie zdobiony niebieskimi, delikatnymi kwiatuszkami talerz, na który wyłożyła zakupione rano ciasteczka oraz pączki. W tym właśnie momencie zreflektowała się i postanowiła przyrządzić kanapki. Była to pora kolacji i jej gość zapewne umierał z głodu bowiem na łące spędzili parę ładnych godzin. Z dwoma dużymi talerzami pojawiła się w pokoju.
- Widzę, że dużo czytasz. - Waldek stał przy regale z książkami czytając po kolei tytuły. - Tematyka bardzo zróżnicowana lecz przeważają obyczajowe oraz romanse. Ne wyglądasz na taką, która lubi płakać nad książką. - Stwierdził siadając na kanapie obok kobiety, gdy ta przyniosła wypełniony herbatą biały dzbanuszek.
- Na jaką wobec tego wyglądam? – nalała gorący napój do dwóch beżowych filiżanek po czym rozsiadła się wygodnie.
- Robisz wrażenie silnej, takiej samowystarczalnej. W życiu nie powiedziałbym, że pozwalasz sobie na łzy. - Mężczyzna wpatrzył się w biały spodeczek pod swoją filiżanką. Zamilkł na moment.
- Pozory, jak widać, mylą mój drogi. - pociągnęła łyk herbaty, wzięła kanapkę i po chwili zapytała - Skąd przyjechałeś?
- Z Warszawy. Siostra mojej matki tutaj mieszka z mężem i kotem. Nie mają dzieci, często zapraszają mnie, więc, jeśli tylko czas pozwala, przyjeżdżam. Przez ostatnie miesiące naprawdę często tutaj bywałem, głównie ze względu na Kamilę. Nie lubiliśmy się rozstawać, te wspólne poranki i wieczory były niezwykłe. Bywały nawet dni, że nie wracałem na noc.
- To teraz musi ci być cholernie ciężko chodzić po wsi, gdzie wszystko przypomina spędzone razem chwile. - powiedziała spokojnym głosem. Wzięła pilot i skierowała w stronę radioodtwarzacza, z którego po chwili popłynęła relaksacyjna muzyka.
- Szczerze mówiąc, to twój dom jest pierwszym miejscem pozbawionym wspomnień. Ilekroć wchodzę do kościoła, wydaje mi się, że zaraz zada szeptem pytanie: „Tam gdzie zawsze?”. Doskonale wiedziała gdzie siadamy a mimo to pytała, by usłyszeć mój głos. Zabawne, prawda? Dopiero co wkroczyliśmy do świątyni a ona już tęskniła za moim głosem a przynajmniej tak zawsze mówiła. Nie ważne, było, minęło. Mam dwadzieścia sześć lat, jeszcze nie jeden zawód miłosny przeżyję. - skwitował uśmiechając się.
Waldek opuścił dom nowej znajomej kilka minut po pierwszej w nocy. Wędrując przez ciemny las śmiał się z dowcipów serwowanych tego wieczoru przez Matyldę. Była zabawna, spokojna a na jej twarzy przez cały wieczór królował uśmiech. Kobieta miała w sobie to coś. Tak, niewątpliwie...
Niepostrzeżenie naszedł czerwiec, dni były już długie, ostrzejsze słońce hojnie obdarowywało świat swym ciepłem. Malowani coraz chętniej wychodzili z domów, dzięki czemu Matylda miała możliwość spędzenia czasu w miłym towarzystwie. Działające w wiosce Koło Gospodyń Wiejskich przyjęło dziewczynę z otwartymi ramionami a fakt, że otaczały ją tylko panie w wieku pięćdziesiąt plus, dział na korzyść. Na spotkaniach wreszcie nauczyła się piec ciasteczka takie, jakie przyrządzała babcia. Mama wielokrotnie pokazywała córce jak je zrobić, lecz efekt nigdy nie był zadowalający.
- A bo to Matyldziu trzeba cierpliwym być i serce w to włożyć wtedy wszystko wyjdzie tak, jak ma być. - pouczyła ją pani Stenia, najstarsza z całej grupy. Stały przy blacie, dziewczyna wałkowała ciasto i przysłuchiwała się opowieści starszej pani, z którą uwielbiała spędzać czas. - Zanim zrozumiałam, gdzie tkwi sekret dobrego placka upłynęło sporo czasu. Obserwowałam jak mama robiła i próbowałam ją naśladować. Pamiętam, że już się chciałam poddać ale była sobota, mama w pracy, tata też a ja lekcje odrobiłam, siostrę na zajęcia dodatkowe z haftowania wysłałam to i nudzić się zaczęłam. Wzięłam mąkę, margarynę, jaja, cukier, proszek do pieczenia i tak krok po kroku powolutku zaczęło coś powstawać. Gdy do pieca wstawiłam to paznokcie obgryzałam czy wyjdzie. Wyjęłam je na czas i szybko oceniłam, że wyszły takie, jak mamie. Radości było co niemiara.
- Miała pani niebywałe szczęście, że mama była tak cierpliwa, bo moja to już nie raz stwierdziła, że nieuk ze mnie. No, proszę zobaczyć. Wyszło? - zapytała patrząc na uśmiechniętą panią Stenię.
- Wyszło dziecino, wyszło. Teraz wstawiamy do pieca i czekamy. Będą idealne. - złapała paterę z ciasteczkami i wsunęła ją do piecyka. Zignorowała słowa Matyldy o rodzicielce. - Chodź na herbatę, odwaliłaś kawał dobrej roboty.
Ciasteczka, zgodnie z przepowiednią staruszki, wyszły idealne. Matylda poczęstowała wypiekami całe Koło Gospodyń i jeszcze zostało na wieczór w towarzystwie Waldka. Minęła już dwudziesta, gdy w drzwiach małej sali przy kościele stanął pan Eryk. Zabawny mężczyzna tanecznym krokiem podszedł do zamiatającej podłogę żony i pocałował w policzek.
- Dobry wieczór szanownym paniom. Czy wiecie, która jest godzina? Dziewczyny drogie proszę was, chodźcie do domu. - rzekł stojąc przy długim stole i obserwując krzątającą się jeszcze panią Stenię.
- Panie Eryku to ja zatrzymałam żonę. Dzięki niej nauczyłam się piec ciasteczka serwowane parę lat temu przez moją babcię. Proszę się poczęstować. - podsunęła mu pudełko po brzegi wypełnione słodkościami. - Strasznie się zagadałyśmy, pójdę już. Dziękuję za wszystko i do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
- Ależ mowy nie ma, panienka nie może wracać sama po nocy i to przez las. - zaprotestował mężczyzna wkładając ostatni kęs do ust. Chwycił Matyldę delikatnie za rękę.
- Idź, idź z Matyldzią, mi tu jeszcze trochę zejdzie. - zawołała pani Stenia z kuchni. - Poczekam na ciebie. Tylko nie rozsiadaj się u panienki za długo, bo odpocząć musi.
Uśmiechnęła się do siebie. Dawno nikt tak się o nią nie troszczył. Staruszek posłuchał żony i gdy tylko miał pewność, że Matylda jest bezpieczna, pożegnał się. Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Malowani mają szczęście, że mieszkają w takim miejscu na ziemi. Gdzie człowiek nie spojrzy, tam króluje uspokajająca zieleń. Do najbliższego miasta było sześć kilometrów. Tylko sześć kilometrów dzieliło ją do zakurzonego, głośnego i męczącego świata. Nie miała ochoty opuszczać wioski, już nie. Zamknęła oczy, naciągnęła kołdrę na głowę i zasnęła.
Waldemar postanowił zostać w wiosce dłużej niż planował wcześniej. Relacje z Matyldą pogłębiał z dnia na dzień i choć była to na razie luźna znajomość, wybierając się na spotkanie z kobietą staranniej niż zwykle prasował koszulę, układał fryzurę i dbał o odpowiedni zapach. Tak też było dzisiaj. Dzień był słoneczny i ciepły. Spokojny, głęboki sen dziewczyny przerwało głośne walenie w drzwi. Wsunęła leżące koło łóżka kapcie i zeszła na dół. Spojrzała przez okno usytuowane przy wejściu i zobaczyła roześmianą twarz Waldka. Szczelniej otuliła się szlafrokiem, przygładziła sterczące włosy po czym otworzyła.
- Dzień dobry śpiochu. - pocałował ją w zarumieniony policzek.
- Boże, Walduś naprawdę cię lubię ale czy musimy widywać się o takich porach? - zapytała usiłując otworzyć wciąż sklejone powieki.
- Musimy, musimy. Ubieraj się, zabieram cię do miasta.
- Nie chcę. W mieście nie byłam już od kilku tygodni i wcale za nim nie tęsknię. - poczłapała do kuchni gdzie ciężko usiadła przy stole – Chcesz kawy?
- Poproszę. - rozsiadł się obok rozespanej kobiety i objął ją ramieniem.
- To zrób.
Roześmiał się myśląc, że żartuje ale nie, była poważna. Wciąż siedziała na ławce przy blacie z głową opartą o jego ramię. Była piękna, dopiero dziś to zauważył. W duchu zaczął się z siebie śmiać. Widział ją już tyle razy w różnych odsłonach, w letniej zwiewnej sukience, gdy przyszła na festyn rodzinny tydzień temu, w dżinsach i jasnej bluzie z kapturem, w krótkich spodenkach odsłaniających jej piękne i długie nogi lub w długiej spódnicy. Mężczyzna nie zastanawiał się długo, szybko zrozumiał dlaczego Matylda w kusej nocnej koszulce wydała mu się najpiękniejsza. Była naturalna, włosy w nieładzie opadały jej na ramiona, często blada twarz teraz nabrała rumieńców a na ramieniu widział odbitej poduszki. Swojej byłej kobiety nie miał okazji oglądać w takim wydaniu, zawsze pokazywała mu się w makijażu, nienagannie ubrana i uczesana.
Nie ociągał się zbyt długo, po chwili przed Matyldą stała biała filiżanka z gorącym napojem, który szybko wypiła parząc sobie język.
- Pyszna kawka postawi mnie na nogi szybciej, niż orzeźwiający prysznic. - oznajmiła wkładając puste naczynie do zlewu.
- To teraz, jeśli pozwolisz, zabiorę cię na spacer po lesie ponieważ zauważyłem, że uwielbiasz takie wędrówki. - rzekł jak zawsze z uśmiechem Waldek przyglądając się zmywającej kubek Matyldzie.
- Dość szybko odpuściłeś ten wypad do miasta.
- Nic na siłę. - rzucił w jej stronę po czym odwrócił się i wyszedł na zewnątrz.
- Poczekaj momencik, ubiorę się. - krzyknęła po czym pobiegła do sypialni.
Podczas spaceru wspominali miniony weekend, kiedy to wraz z panią Stenią serwowały gorące posiłki przy głównym stole na rodzinnym pikniku.
Tydzień temu w sobotni wieczór ubrała fioletową zwiewną sukienkę, zaplotła warkocz, który opadał na jej ramię i o siedemnastej była gotowa do wyjścia. Miejsce na festyny, imprezy czy koncerty regionalnych zespołów, mieściło się na wielkim placu obok kościoła.
- Dzień dobry pani Steniu, a gdzie małżonek? - zapytała kładąc na stół przyniesiony garnek z pierogami z kapustą i grzybami, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu pana Eryka. - Powiedział, że będzie, że nie przepuści kolejnego festynu, na którym pani stoi za stołem. Stwierdził, że na wszystkich był wraz z panią.
- A witaj Matyldziu. Eryk przyjdzie, przyjdzie tylko, że troszkę później. Basia z dziećmi wpadła to i przecież dziadka tak szybko z domu te małe brzdące nie wypuszczą. - uśmiechnęła się staruszka rozkładając na przykrytym białym obrusem stole półmiski oraz plastikowe talerze, sztućce i kubki. - Zaraz się zjawi Ola, Iga i Ula to pokroją przyniesione ciasta. O, są pierożki. - ucieszyła się zaglądając do naczynia, które Matylda położyła obok placuszków z bananami dla dzieci.
Nad rozstawionymi na całym placu stolikami, królowały kolorowe parasole skutecznie ochraniające przed deszczem bądź zbyt ostrym słońcem. Na północnej części rozłożono wielki dmuchany zamek ze zjeżdżalnią dla najmłodszych uczestników festynu, lecz, jak się później okazało, korzystali z niego także dorośli, spragnieni powrotu do dzieciństwa. Nie zapomniano również o dużej scenie, która stanęła tuż przy ogrodzeniu kościoła.
Gdy wybiła dziewiętnasta i wierni wyszli ze świątyni, wszyscy zebrali się by wspólnie świętować. Zjawił się też wyposażony w sprzęt uśmiechnięty fotograf. Waldek podszedł do Matyldy gdy przysiadła na chwilę w cieniu nieopodal stołu, przy którym wciąż gromadziło się dużo osób.
- Dobry wieczór pięknej pani. - rzekł z uśmiechem, którego mógł mu pozazdrościć nie jeden aktor. - Czy to tak ładnie zostawić szanowne gospodynie same? - spojrzał na spacerujące za głównym stołem starsze kobiety.
- Witamy, witamy fotografa! Ale się wyszykowałeś, czyżby Kamila miała przybyć na festyn?
- Gdzieżby tam. Kamila to przeszłość i dobrze o tym wiesz. Jest tu taka śliczna dziewczyna, dla której postanowiłem tak się ubrać. - usiadł obok niej.
- Bardzo chciałabym ją poznać. - wyczuła, że Waldek mówi o niej, lecz nie mogła przepuścić okazji by powiedzieć coś zaczepnego. Schlebiało jej to, że adorował ją i kokietował ale nie chciała wchodzić w żadne bliskie relacje z mężczyznami. Jeszcze nie była na to gotowa. W głębi serca czuła, że żaden romans z Waldemarem nie wchodził w grę. Jeśli coś mogło być między nimi, to tylko poważy i stały związek.
Po dłuższej chwili, gdy dostrzegła ciągnącą się w nieskończoność kolejkę, wstała i wraz z innymi paniami zaczęła nakładać na plastikowe talerze kształtne i apetyczne pierogi. Kiedy ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki, ludzie ruszyli na parkiet, dzięki czemu kolejka do stołu zmalała. Po chwili, gdy wszyscy dostali swoje porcje, kobiety usiadły na ławce i popijając lemoniadę rozmawiały o kuchni, nadchodzących imprezach, których było mnóstwo w okresie letnim. To, że Malownicze było małą wioską, nie znaczyło, że nic się w nim nie działo. W wakacyjne weekendowe wieczory organizowane były tańce przy znanych w regionie zespołach serwujących najlepsze przeboje z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, przy których chętnie bawiła się także i młodzież. Przyjeżdżał również cyrk będący nie lada gratką dla najmłodszych.
Pod koniec imprezy, gdy ludzie rozeszli się do domów lecz kapela jeszcze grała w najlepsze, Waldemar zostawił sprzęt pod opieką pani Steni i porwał do tańca Matyldę. Nie protestowała, lubiła tańczyć i odpowiadało jej towarzystwo fotografa. Wirując na parkiecie, przyjrzała się dokładniej twarzy mężczyzny. Wróciła pamięcią do dnia, w którym zobaczyli się po raz pierwszy. Przez grzeczność kontynuowała rozmowę, nie chcąc wyjść na samolubną i zwracającą uwagę tylko na wygląd kobietę. Teraz z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że był przystojny. Jego piękno skrywało się głęboko w sercu, nie można było go dostrzec na pierwszy rzut oka.
Muzyka ucichła, parasole zniknęły, światła sceny zgasły i słychać było polne koniki hasające beztrosko wśród gęstej trawy. Posprzątali porozrzucane po trawniku puszki po piwie, których nigdy nie mogło zabraknąć, pan Eryk, zwerbowany do pomocy, przenosił puste naczynia do samochodu a pani Stenia podśpiewując cicho, składała brudne obrusy w zgrabną kostkę. Waldek zarzucił torbę z aparatem na ramię i ująwszy dłoń Matyldy, ruszył przed siebie. Dziewczyna nie puściła go aż do momentu gdy wkroczyła do ciemnego domu. Wybiła pierwsza, kiedy położyła się na łóżku i od razu zapadła w sen.
Nim się spostrzegła, od festynu minął tydzień i znów spacerowała po lesie w towarzystwie Waldka.
- Chruzikowa opowiadała mojej ciotce, że tak cię wyobracałem na parkiecie, że później stać nie mogłaś. - zaśmiał się. Zarwał rosnący przy polnej dróżce storczyk i wręczył dziewczynie. - Ta to ma nie wyparzony język. Ciocia nie mogła przyjść na festyn bo wujek się rozchorował a jak wiadomo facet chory, to gorzej jak z dzieckiem.
- Coś poważnego? - zapytała trzymając kwiat tuż przy nosie napawając się jego cudownym zapachem.
- Nie. Grypa go dopadła, wciąż w polu robił, do domu na chwilę wpadał zimne napoje pił to musiało się tak skończyć. Leży pod kołdrą, gorączkę ma, katar. Wygląda jak siedem nieszczęść. Ciotka lata z herbatkami, gotuje rosołek za rosołkiem. No fakt, są kochani ale na dłuższą metę bywają męczący.
- A mi się to podoba. Jeśli dwoje ludzi się kocha to troska o siebie jest na porządku dziennym, nie wspominając już, że w chorobie to już wręcz konieczna. - rzekła pewnym tonem. Przysiedli na wzgórzu, na które doszli pierwszy raz.
Warto było zrezygnować ze znanych dróg, by odkryć nowe tak piękne. Teraz przed nimi roztaczał się piękny widok na całe Malownicze. Krajobraz zapierał dech w piersiach.
Zapadł już wieczór, rozmawiali tak jak zawsze, spokojnie wymieniając się poglądami na przeróżne tematy, kiedy Matylda nagle poczuła nieodpartą chęć przytulenia się do Waldka. Była pewna, że nie było to chwilowe pragnienie. „Dziwna sprawa” - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. „Jeśli jest to silna potrzeba jego bliskości, poczekam na odpowiedni moment” - postanowiła natychmiast.
- Robi się coraz zimniej. Może już wracajmy? - zapytała wkładając ręce do wielkiej kieszeni na przodzie bluzy.
- Oczywiście, wracajmy.
Przez całą drogę do domu milczeli, pogrążeni we własnych myślach. Weszli na ganek akurat, gdy na niebie można było zaobserwować całą gamę gwiazd. Mężczyzna zrobił krok w kierunku stojącej już w drzwiach Matyldy i złożył na jej policzku miękki pocałunek po czym cofnął się a po chwili, zaskoczony tym, co zrobił, odszedł bez słowa.
Mijał czas a Matylda nadal spacerowała po Malowniczym, zajmowała się ogrodem, spędzała długie godziny w towarzystwie pani Steni. Myśl o szukaniu pracy odkładała na później. Ten dzień jednak nadszedł szybciej, niż się spodziewała.
„ Poszukuję niani dla rocznego dziecka”, „Sprzątanie szkoły w godzinach wieczornych”, „Szukam młodej dziewczyny do pracy na stoisku z warzywami i owocami w Malowniczym”. Matylda na dłużej zatrzymała się przy ostatnim przeczytanym ogłoszeniu umieszczonym na powiatowej stronie internetowej. Co prawda spędzać całe dnie na słońcu w letnie dni było nie lada wyczynem lecz nie miała za bardzo w czym wybierać. Było późne popołudnie, gdy zamknęła laptopa, chwyciła leżącą na fotelu brązową torbę i pobiegła na rynek. Żwawym krokiem weszła do chłodnego wnętrza sklepu pani Lidii.
- Dzień dobry. Już się niepokoić zaczęłam, że nie przychodzisz. Pomyślałam, że wsiadasz w samochód i na większe zakupy jeździsz do miasta. A co ty taka zdyszana? - przyjrzała się Matyldzie i pokręciła głową.
- Dzień dobry. Czy może pani coś wie o pracy przy straganie z owocami i warzywami? Gdzie i do kogo mam się zwracać? Ktoś dał ogłoszenie na stronie internetowej ale nie napisał gdzie się wstawić. Żadnego numeru telefonu... - zignorowała pytanie kobiety i od razu przeszła do sedna sprawy, z którą przyszła. W duchu obiecała sobie, że przyjdzie kiedyś dotrzymać jej towarzystwa. W końcu jeden dzień może poświęcić na plotki z miłą ekspedientką.
- Jak masz na imię drogie dziecko?
- Matylda.
- Matyldziu droga jesteś w dobrym miejscu i o dobrym czasie. - zniknęła w ciemnościach zaplecza. Matylda usłyszała donośny męski głos a po chwili miała przyjemność poznać jego właściciela.
- Witam panienkę. - postawny mężczyzna znalazł się obok kobiety, ujął jej dłoń i pocałował – Czyżbyś była zainteresowana pracą? - oparł się o ladę.
- Dokładnie. Od kiedy mogłabym zacząć?
- No proszę, ale szybka. Turczyk jestem. - podał dziewczynie dłoń i ukłonił się tak, jak na dostojnego pana przystało. Oparł dłonie o blat i kontynuował. - Waldek stoisko rozłoży jutro o ósmej, będzie czynne do siedemnastej codziennie łącznie z sobotą. Niedziela wolna. Co roku o tej porze rozkładamy. Teraz sezon turystyczny w pełni, owoce świeże dowozimy więc i branie będzie.
- Wystarczy jak przyjdę jutro o siódmej?
- A gdzieżby tam! Wyśpij się Matyldziu, wyśpij i o siódmej pięćdziesiąt wystarczy. Waldek tu wszystko przygotuje, koszyczki z truskawkami poustawia to nie musisz się o nic martwić. Szanowne panie z Koła Gospodyń na pewno z chęcią dotrzymają ci towarzystwa. - puścił oczko do podekscytowanej dziewczyny.
Odkąd podjęła pracę, dni stały się jeszcze ciekawsze. Wstawała rano, parzyła kawę, ze smakiem zjadała kupioną dzień wcześniej drożdżówkę, chwytała torbę i wybiegała z domu. Codziennie przed południem zjawiał się Waldek zawsze z uśmiechem szedł w jej stronę. Tak też było tej pięknej słonecznej soboty. Matylda zauważyła go wychodzącego ze sklepu pani Lidii, zapewne, gdy wchodził otaczał ją wianuszek klientek ponieważ nie zauważyła jego powolnego kroku i uśmiechu rozjaśniającego twarz. Ubrany w krótkie spodenki w niebieską krateczkę oraz biały T-shirt, prezentował się wyśmienicie.
- Hej. Przed piętnastoma minutami miałaś tutaj niezłe oblężenie. - zauważył podbierając dorodną truskawkę z drewnianego koszyczka.
- Cześć. Nie podjadaj. - zwróciła mu uwagę. „A niech je, jedna truskawka...” pomyślała nagle przyglądając się mu z uśmiechem. - Przed chwilą było oblężenie a teraz cisza, spokój. Nie podjadaj, mówię! - skarciła go, gdy wziął jeszcze jeden owoc.
- Przecież i tak wiem, że masz do mnie słabość. Choćbym wziął cały koszyczek, nic byś nie powiedziała. - obszedł stół dookoła po czym przykucnął przy niej. - Nie, nie czytam ci w myślach. Wywnioskowałem to z twojego spojrzenia. - delikatnie ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. - Jesteś śliczna, naturalna, zawsze roześmiana...
Poczuła jak serce podskakuje w jej piersi. Pod wpływem chwili pochyliła się i dotknęła gorących, miękkich ust Waldka. Pocałunek trwał kilka sekund ale tyle wystarczyło, by pomiędzy nimi wytworzyła się niezwykła więź. „Kobiety są dziwne, najpierw nie chcą a później wystarczy codzienna obecność mężczyzny, jego zainteresowanie by wszystko mogło się zmienić” stwierdziła w duchu.
- Dzień dobry, poproszę dwa koszyczki truskawek. Malowany ten dzień, wiele dobrego się dziś zacznie, nowego i pięknego. - usłyszawszy kobiecy głos, Waldek natychmiast wstał. Obserwował szybkie ruchy Matyldy uśmiechając się pod nosem.
- Pani Majerczykowa a co pani tak wcześnie dziś? - zapytał podbierając winogrono leżące w cieniu za stołem. Kobieta podała Matyldzie wyliczone pieniądze.
- Mój wstał skoro świt, hałasu narobił a jak się starej babie przerwie spanie, to już nic ino wstawać. Idę do Lidki poplotkować trochę a później coś trza ugotować. Wieczorem dzieci się zjadą. Trzymajcie się.
- Do widzenia. - powiedzieli oboje. Odprowadzili staruszkę wzrokiem a gdy zniknęła za drzwiami sklepu, Waldek znów chwycił dłoń dziewczyny.
„Im bardziej przed czymś się bronimy, tym szybciej nas to dopada”. Tak było również z Matyldą. Malownicze nabrało jeszcze więcej barw, słońce zaczęło świecić jaśniej, ptaki śpiewały tuż nad jej głową a w sercu dziewczyny zapanował tak długo wyczekiwany spokój.
W pierwszą niedzielę lipca późną porą ktoś zapukał do drzwi małej chatki na skraju lasu. Waldek posłał zdziwione spojrzenie w stronę narzucającej na siebie szlafrok kobiety.
- Kogo to u licha niesie w niedzielę o tej godzinie?! - zirytował się. Pospiesznie zaścielił łóżko i zbiegł na dół.
- Dobry wieczór córeczko. - radosny głos mamy zaniepokoił Matyldę. Szczelniej otuliła się szlafrokiem po czym zerknęła na zdezorientowanego Waldka. - Nie odzywasz się i nie odzywasz, nawet nie odbierasz, gdy dzwonię, że postanowiłam wpaść zobaczyć co u ciebie ale jak widzę radzisz sobie, oj radzisz. - Renata zmierzyła wzrokiem postać mężczyzny, o dziwo, z miłym uśmiechem.
- Cześć mamo. Wejdź dalej, zapraszam. - posłała zmęczone spojrzenie Waldkowi.
Mężczyzna pożegnał się szybko i wyszedł z przepełnionej zapachem bzu chatki. Szedł powoli poprzez las. Zapadł już zmrok, powietrze było chłodne. Dochodził do niego śpiew koników polnych ukrytych w wysokiej trawie. Dziękował Opatrzności, że idąc za głosem intuicji ubrał długie spodnie, które teraz chroniły go przed pokrzywami rozrastającymi się po całej długości ścieżki. Dotarłszy do domu, przemknął przez ciemny korytarz, cicho otworzył drzwi i nie ściągając butów, ułożył się na łóżku. Zerknął na zegarek stojący na nocnej szafce, wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści...
- Czy nie rozumiesz, że nie chcę wracać do miasta? Po co? Pracę tutaj znalazłam, dom jest w dobrym stanie tak, że nawet zimę w nim przetrwam. - rozejrzała się po mieszkaniu, z uśmiechem poklepała solidny blat kuchennego stołu. - Na prawdę jest mi tutaj dobrze.
- Świetnie córeczko, bardzo się cieszę, że ci się układa. - Matylda nie wierzyła własnym uszom. - Nie przyjechałam prosić cię o pożyczkę, chciałam zobaczyć moją córkę. Tęskniłam za tobą.
Dziewczyna miała ochotę powiedzieć co naprawdę czuje i że nie wierzy w żadne słowo matki. Odkąd pamiętała zawsze była tą najgorszą, znikała na całe wieczory, szwendała się po barach z koleżankami w poszukiwaniu przygód. Do domu wracała zawsze trzeźwa, nie dała się nigdy namówić na choćby lampkę wina. Nie pamiętała żadnych miłych rozmów z mamą, kiedy był jeszcze tata, to on łagodził ich kłótnie....
- Jest już późno, pościelę ci w sypialni. - powiedziała odnosząc puste kubki do zlewu. Jedno musiała przyznać, nie potrafiła rozmawiać z mamą normalnie. Krzyczeć i bronić swoich racji nauczyło ją życie bardzo szybko, tylko czy teraz, gdy Renata pokazała wreszcie ludzką twarz, Matylda zdoła zmienić nastawienie?
- Mogę spać na kanapie. - rzuciła matka wstając od stołu. - Ślicznie tu urządziłaś.
- Nic nie zmieniałam, jest tak, jak było za czasów babci. - pierwszą uwagę mamy puściła wolno, wiedziała bowiem, że gdyby spała na kanapie, na drugi dzień nie mogłaby się ruszać. Kręgosłup od dawna dawał jej we znaki.
Gdy Matylda zamknęła drzwi wielkiej sypialni, zeszła na dół, położyła się na kanapie i w tym momencie pomyślała o Waldku, który wyszedł tak nagle. Jutro na pewno zobaczą się przy straganie...
- Dzień dobry mojej pani. Proszę to dla ciebie. - od rana Matylda trwała wiernie przy swoim stole, na którym dzisiaj królowały borówki a pod nim w dużych koszach wylegiwały się znalezione w niedzielę grzyby. Dzień był mglisty i wilgotny lecz chmury zbierające się nad Malowniczym, nie zwiastowały deszczu. Wraz z mamą wstały skoro świt i delektując się świeżo zaparzoną herbatą, rozmawiały. Była to szczera wymiana zdań. Renata miała nadzieję na przekonanie córki, że pragnie poprawy stosunków między nimi, lecz wiedziała jak uparta jest Matylda. Była gotowa na wszystko, byle relacje były takie jakie być powinny. Teraz przed dziewczyną stanął rozpromieniony Waldek z jedną dużą stokrotką w ręku, którą od razu jej podał. - Wyspany, wypoczęty ale bardzo stęskniony. - przykucnął obok.
- Nawet nie podziękowałam ci za wczorajszy wieczór tak szybko i niepostrzeżenie wyszedłeś. - rzekła patrząc na Waldka smutnym wzrokiem.
- I z tego powodu jest ci smutno? Nie przesadzaj! - zawahał się na moment lecz w końcu dotknął jej dłoni i uśmiechnął się ciepło. - Co się dzieje?
Nie zdążyła wypowiedzieć słowa ponieważ w jednej chwili przed nią utworzyła się długa kolejka. Kobiety z zmęczonymi twarzami wybierały produkty. Matylda szybko obsłużyła klientki i usiadła na białym, plastikowym krześle.
- Nie rozumiem skąd to nagłe zainteresowanie mamy? Ni stąd ni zowąd zaczyna się o mnie troszczyć, pytać jak się mam, jak się czuję. Wiem, że jeden wieczór spędzony z nią bez kłótni nie znaczy, że tak będzie zawsze ale ona naprawdę się stara! - podniosła głos wpatrując się w ich splecione dłonie. - Gdyby relacje między nami były takie, jakie być powinny, pomyślałabym, że po prostu zatęskniła. Praca, dom, praca, dom a w tym domu ust nie ma do kogo otworzyć. - wbiła wzrok w otwarte drzwi sklepu pani Lidii i westchnęła głośno.
- Następne dni wszystko wyjaśnią, zobaczysz. Tak sobie pomyślałem, jeśli byś miała ochotę, to w następny weekend moglibyśmy polecieć na trzy dni do Włoch. Wiem, wiem – zaoponował widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy. - Musisz się zastanowić, pomyśleć i dopiero wtedy dasz mi odpowiedź.
- Dokładnie, ale wiesz co? Nie jest to najlepszy pomysł, przynajmniej teraz. Mama, praca jeszcze Koło Gospodyń, które ostatnimi czasy bardzo zaniedbałam.
- W takim wypadku... co się odwlecze to nie uciecze. - uśmiechnął się pokazując idealnie proste i białe zęby po czym pocałował Matyldę.
- Pod koniec lipca, jeśli byś chciał, to możemy pojechać.
- Najdroższa, polecimy kiedy zechcesz. - odrzekł spokojnym tonem.
I tak mijały kolejne dni, przyjaźń z Waldkiem niespodziewanie zmieniła się w miłość a dawne rany na sercu zagoiły się w szybkim tempie. Renata krok po kroku odzyskuje zaufanie córki, które kiedyś bezpodstawnie zdeptała. Skończywszy sezonową pracę przy owocach, Matylda została zatrudniona na stałe w sklepie pani Lidii. Koło Gospodyń Wiejskich, któremu dziewczyna tak wiele zawdzięczała, teraz była zmuszona opuścić i w całości poświęcić się pracy. Na wycieczkę do Włoch polecieli dopiero we wrześniu. Podczas jednego ze spacerów po Placu Świętego Piotra, Waldek oświadczył się Matyldzie i zaraz po powrocie ustalili datę ślubu.
- Pamiętam jak dziś był słoneczny majowy dzień, rozkoszowałam się ciszą, spokojem i nie miałam ochoty na towarzyskie pogawędki, tym bardziej z nieznajomymi. Byłam pewna, że na Malowniczym rynku nic mi nie grozi aż tu nagle zjawia się on. Niski, szczupły, niebieskooki mężczyzna. Przecież nienawidziłam niebieskookich facetów. Kurde – myślę sobie – czy naprawdę nie mógł pójść dalej do baru, upić się, przecież to taka normalna reakcja u mężczyzn: dostałem kosza to idę zapić smutki no ale nie. Zaprzeczenie mojego ideału! - krzyczało we mnie wszystko. Zaczęliśmy rozmawiać... i tak rozmawiamy do dziś. - niespodziewanie zakończyła swój wywód Matylda malując paznokcie przeddzień swojego ślubu. Siedziała w kuchni wdychając niesamowity zapach polnych kwiatów stojących w wazonie. Wieczór panieński spędzała z mamą. Waldek miał zjawić się dopiero rano, miały czas na ostatnie przygotowania.
- Twoim ideałem był Franek. Latałaś za nim wszędzie ale to nie była prawdziwa miłość. Ona jest wtedy, gdy nie wiesz dlaczego kochasz, wtedy, kiedy czujesz, że pomimo złych humorów, pomimo tego, że druga połowa często doprowadza cię do szewskiej pasji nie wyobrażasz sobie koło siebie nikogo innego. Miłość znajdzie drogę tam, gdzie nie ma nawet ścieżki a w tym przypadku naprawdę tak jest. Przecież gdyby nie przyszedł nadal byłabyś sama. Boski plan jest w trakcie realizacji... - powiedziała Renata uśmiechając się do córki.
Podniosły do połowy pełne kieliszki.
- Za miłość. - rzekła mama z łzami szczęścia w oczach.
- Za niespodziewane uczucie. Oby nigdy nie zgasło.
Strony
- Strona główna
- 48 tygodni
- Uroczysko
- Sezon na cuda
- Okno z widokiem
- Wino z Malwiną
- Malownicze. Wymarzony dom.
- Wymarzony czas
- Tajemnica bzów
- Nadzieje i marzenia
- Anioł do wynajęcia
- Kontakt
- Świąteczny zakątek
- Telefon zapytania
- Seria Uroczysko - kolejność czytania
- Seria Malownicze - kolejność czytania
- Poza serią - moje książki
- Serce z piernika
- Jak zostać pisarką
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz