wtorek, 15 lipca 2014

Tytuł zapowiada, że będzie romantycznie:) Zapraszam!

NORBERT GÓRA

MIŁOŚĆ RODZI SIĘ W DESZCZU

Nad Malownicze nadciągała wieczorna burza. Agata przeszła obok okna, z kubkiem słodzonej herbaty malinowej w ręce i zamarła, widząc potężne wyładowanie atmosferyczne. Wychowując się i mieszkając prawie całe życie w zatłoczonej, przepełnionej hałasem Warszawie, nigdy nie bała się burz. Dla niej, typowej miejskiej kobiety, były niczym potwór za niezniszczalnym szkłem – straszyły, ale nie powodowały szkód. Teraz, gdy wynajmowała pokój w małym, drewnianym domku, jej strach przed burzą wzrastał. Chociaż mieszkała w Malowniczych zaledwie pół roku, widziała nieszczęścia, jakie sprawiała natura. Gwałtowna wichura odebrała sąsiadom dobytek ich życia. To było wstrząsające doświadczenie, ale Agata nabrała wtedy respektu przed siłami przyrody.
Westchnąwszy, podeszła bliżej okna, gdy usłyszała pierwsze stuknięcie kropel wody o szybę. Właśnie rozpoczynał się koncert Matki Natury. Delikatne stukanie błyskawicznie przeistoczyło się w bębnienie o szkło. Deszcz przypomniał jej tamten lodowato zimny styczniowy wieczór, kiedy wszystko się zmieniło. Tamtego dnia, jej idealne plany na przyszłość rozsypały się jak domek z kart, a pierwszą złą wiadomość usłyszała w momencie, kiedy o szyby uderzał deszcz ze śniegiem.
Przestała być narzeczoną, znienawidziła imię „Marek”, opuściła głośną Warszawę i odpowiedziała na ofertę pracy w niewielkim sklepiku spożywczym w oddalonej o ponad pięćset kilometrów miejscowości Malownicze. Właścicielka dochodowego biznesu była nią tak zachwycona, że bez wahania zaproponowała jej przytulny, mały pokoik, w którym mogłaby zamieszkać.
Życie jest nieprzewidywalne, pomyślała, popijając herbatę i wpatrując się w strugi zacinającego deszczu. Miała być żoną. Wspólnie z Markiem myśleli o niedużym domku do remontu, pod stolicą. Już prawie zdecydowaliby się na niego, gdyby nie opłakane w skutkach zderzenie z rzeczywistością. Narzeczony zdradził ją i opuścił dla innej. Pech chciał, że razem pracowali i każdy kolejny dzień spędzony w towarzystwie tego drania doprowadzał Agatę do białej gorączki. Odważyła się postawić krok do przodu, krok w kierunku pozytywnej zmiany.
I co teraz mam? – zapytała siebie na głos, po cichu, czując jak drży. Nie zauważyła, kiedy pierwsza kropla jej łzy spadła na ciemny, marmurowy parapet. Złe wspomnienia uwielbiały ją nękać. Wracały zawsze wtedy, gdy już myślała, że powoli wychodzi na prostą i zapomina o bolesnej przeszłości.
Otrząsnąwszy się z bezdennej studni przykrych wspomnień, zwróciła uwagę na małą uliczkę widoczną z jej okna. W ciągu dnia zwykle przechadzało się nią wiele mieszkańców Malowniczych, ale teraz była prawie pusta. Prawie. Z niebywałym trudem dostrzegła niewyraźną sylwetkę mężczyzny. Ktoś był na zewnątrz.
Boże drogi, w taką ulewę? – pomyślała, a na jej czole zagościł charakterystyczny mars. Zacinający deszcz zerwał już z delikatnością. Teraz łomotał w szybę jak perkusista w trakcie koncertu rockowego. Agatę zaniepokoiły podejrzane ruchy nieznajomego, niespokojnie snującego się od prawej do lewej. Czyżby był pijany? A może potrzebował pomocy?
Zdecydowanym ruchem odłożyła kubek na parapet, przetarła opuszkami palców zwilżone oczy i wybiegła z domu, wprost na ulicę skąpaną w deszczu. Zapomniała o parasolu, ale to nie było w tym momencie najważniejsze. Być może dla kogoś była w tej chwili ostatnią deską ratunku i to ją napędzało. Nie przejmowała się zimnymi kroplami rozbijającymi się o jej kręcone, kasztanowe włosy. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w nieznajomego. Poruszał się niedbale, powoli.
– Halo! Nic panu nie… – już prawie zapytała, gdy, przerażona jak nigdy, przytknęła dłoń do ust. Mężczyzna miał przekrwione oczy, a z nosa ciekła mu niewielka strużka czerwonobrunatnej krwi. Jego błagalny wzrok wskazywał na fakt, iż potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. W pierwszym momencie nie popatrzyła na rękę nieznajomego – nie ruszał nią. Dopiero, kiedy omiotła spojrzeniem resztę ciała mężczyzny, zorientowała się, że jest przeraźliwie blada. Coś mu się musiało stać. To było pewne.
– Dzwonię po karetkę, niech pan wejdzie do mnie do domu – zaproponowała stanowczo, ale nieznajomy zdołał jedynie uśmiechnąć się. Agata dostrzegła, że miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, przemoczoną do suchej nitki, a także jasnoniebieskie spodnie dżinsowe. Do tego brązowe buty, przypominające nieco kowbojki. Skąd ten człowiek się urwał? Z daleka sprawiał wrażenie macho, który musiał być wyjątkowo mocny, ale w prowokowaniu bójek.
Agata zrezygnowała z przyglądania się nieznajomemu i pobiegła do domu po telefon. Zdołała jeszcze wykręcić numer na pogotowie, opisać całe zajście i odsunąć komórkę od ucha, gdy mężczyzna w czarnej skórze osunął się bezwładnie na ziemię.
Do licha! – pisnęła i pospieszyła do niego, celem jak najszybszego rozpoczęcia resuscytacji.

**

Dwadzieścia minut później znowu siedziała na krześle przy marmurowym parapecie.
Była mokra i zmęczona, a także zbyt zszokowana, żeby mogła pójść spać i zapomnieć o wszystkim. Ratownicy medyczni zabrali mężczyznę do karetki. Zanim odjechali, nieznajomy zdążył jeszcze otworzyć oczy i spojrzeć na nią.
Wtedy widziała te niesamowite, magnetyzujące spojrzenie nieskazitelnie czystych, błękitnych oczu. Przez moment zadrgała. Czuła, jakby świat na chwilę zatrzymał się, wyłączył wszystkie, rozpraszające uwagę bodźce i pozwolił się jej delektować tą chwilą niczym słodkim winem, popijanym przy lekturze ulubionej książki. Poczuła dziwny, nieokiełznany przymus zobaczenia tego człowieka jeszcze i jeszcze, patrzenia na niego całymi godzinami.
Pojawił się w jej życiu tak nagle, nieoczekiwanie… w deszczu. W deszczu!
Deszcz. Och, to wprost nieprawdopodobne. Deszcz w styczniu sprawił, że dotychczasowa – szczęśliwa! – egzystencja Agaty rozpłynęła się jak czekolada wystawiona na zbyt długie działanie słońca. Z kolei deszcz w lipcu postawił na jej drodze kolejnego mężczyznę. Jak niefortunnie, że musieli się poznać akurat w takich okolicznościach.
Nie była nawet do końca pewna, czy nieznajomy nie chciał jej coś przekazać.
Naprawdę wydawało mi się, że ruszał ustami, pomyślała rozkojarzona. Agata chwyciła za kubek i zdała sobie sprawę, że jest już prawie pusty. Cały ten czas piła herbatę, myśląc o błękitnookim szatynie. Kim był? Dlaczego pojawił się na tej uliczce w Malowniczych o tak późnej porze, kiedy lało jak z cebra? Najważniejszym jednak pytaniem było, co mu dolegało i czy wyjdzie z tego.
Przetarłszy dłońmi twarz, podniosła się z krzesła i spojrzała przez okno na ulicę, raz jeszcze. Może nieznajomy wrócił? Nie, to niemożliwe. Dopiero co zabrało go pogotowie. Nie dałby rady wrócić tu, pod jej okno. Zrezygnowana, westchnęła i dopiero po chwili zorientowała się, że deszcz przestał padać. Agata zaczęła zastanawiać się, ile to wszystko mogło trwać? Czy na pewno dwadzieścia minut? Ile właściwie minęło, odkąd zauważyła snującego się po ulicy szatyna, aż do chwili, kiedy ratownicy medyczni zamknęli drzwi karetki? Z niepokojącym uczuciem żalu wypuściła powietrze z ust i uśmiechnęła się do siebie.
Ja to mam szczęście. Los zawsze stawia na mojej drodze mężczyzn w dziwnych, dwuznacznych sytuacjach, pomyślała, kręcąc głową na znak niedowierzania.
Przecież z Markiem było tak samo. W supermarkecie wzięła przez przypadek jego koszyk i chodziła z nim od jednego działu do drugiego, aż przy kasach uświadomiła sobie, że to nie jej produkty. Z resztą, kto by kupował w supermarkecie pogniecione spodnie dresowe do joggingu, przymierzane co najmniej sto razy? Mimo tego, ich pierwsze wspólne chwile zaczęły się właśnie od joggingu.
Ach, kobieto, nie myśl już o tych samcach, bo znowu zaczniesz płakać, ponagliła siebie w myślach i postanowiła doprowadzić się do porządku przed spaniem.

**

Rano obudziła się za piętnaście ósma, dokładnie piętnaście minut przed dzwonkiem budzika. Śnił jej się ten sam przystojny nieznajomy. Wrócił do niej. Wrócił, szepcząc, że całe życie szukał takiej kobiety jak ona. Jakby zapomnieli o sytuacji, w której się poznali. Nie było śladu po przekrwionych oczach, krwi cieknącej z nosa i sinej ręce.
Dotykał ją. Lubieżnie. Przejeżdżał raz za razem opuszkami palców po wrażliwej skórze jej ramion. Czuła radość wypełniającą serce. Nie doświadczyła podobnego uczucia nawet wtedy, kiedy była w związku z Markiem. To było jak rozmowa z aniołem.
Lekko pisnęła, gdy przyciągał ją do siebie. Niestety, nie zbliżył się do niej wystarczająco. Wibrujący, głośny dzwonek budzika przeszkodził mu w muśnięciu jej warg swoimi wargami.
Pięknie, wymamrotała i przeciągnęła się. Za oknem rozpoczynał się nowy, słoneczny dzień. Żółte promyki odbijały się o szyby w jej pokoju. Ten widok sprawił, że chociaż na moment przestała myśleć o błękitnookim.
Po zacinającym, nieprzyjemnym deszczu na zewnątrz nie pozostał nawet ślad. Zapowiadał się kolejny, upalny dzień w urokliwej miejscowości Malownicze. Agata ściągnęła swoją satynową piżamę połyskującą jak złoto, a następnie udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Szybki – dzisiaj już śmiała się z tego słowa. Mieszkając w Warszawie musiała być „ekspresowa”. Załatwiała ważne sprawy z prędkością nieomalże światła. Pozostawała w ruchu przez długie godziny i nie dziwił jej fakt, iż wracając do mieszkania, ledwo utrzymywała się na nogach. Tutaj, w Malowniczych, życie zmusiło ją do włączenia przycisku „Stop” i spojrzenia na wiele spraw z innej, wolniejszej perspektywy. Czasami nawet zastanawiała się, czy po dłuższym pobycie tu, pośród krajobrazów jakby żywcem zdjętych z najpiękniejszego obrazu, zdołałaby jeszcze odnaleźć się w promieniującej hałasem metropolii.
Narzuciła na siebie wypłowiałą, dżinsową bluzkę i czarne spodnie z dzianiny. Może to nie był ostatni krzyk mody – ani żaden z jej poprzednich – ale przebywając z dala od stolicy wielokrotnie los dał jej do zrozumienia, że to nie szata zdobi człowieka, tylko wnętrze. Co dziwne, jako wykształcona, inteligentna kobieta, nie zrozumiała tego prostego przekazu, żyjąc pośród autobusów i tramwajów.
Cywilizacja zawsze zmienia ludzi.
Agata weszła jeszcze do łazienki i chwyciła za brązowy grzebień, po czym wróciła do pokoju i stanęła przed niedużym lustrem. Wpadające przez okno promienie światła słonecznego podkreślały szarość jej oczu. Rozczesując włosy grzebieniem, przyglądała się swojej owalnej twarzy. Miała trzydzieści jeden lat – koło oczu zaczęły pojawiać się „kurze łapki”, prawdziwa zmora kobiet. Mimo tego, opalenizna dodawała Agacie seksapilu.
Spojrzawszy w lustrze na włosy, pokręciła enigmatycznie głową.
O nie, nie dam wam się znowu zakręcić, pomyślała i uśmiechnęła się ironicznie. Postanowiła je wysuszyć, wyprostować, a następnie zjeść pożywne śniadanie.

**

Po pół godzinie była już w kuchni, gdzie szykowała tosty z serem i szynką, a także nalała sobie do przezroczystej szklanki soku pomarańczowego. Dom, w którym teraz mieszkała był własnością właścicielki sklepu, gdzie pracowała, ale ta kobieta traktowała Agatę nieomalże jak córkę. Miała do niej wielkie zaufanie, co czasami ex-warszawiankę aż dziwiło. W stolicy rzadko kiedy spotykała się z podobnym zachowaniem.
Postawiwszy biały porcelanowy talerz na kuchennym stoliku z mahoniu, chwyciła pierwszy kęs tosta, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
Kto to może być? – pomyślała zdziwiona, patrząc na ścienny zegarek w tandetnej, zielonej obudowie z plastiku. Dochodziła już dziewiąta. Nikogo nie spodziewała się o tak wczesnej porze.
Poirytowana niemożnością spokojnego dokończenia śniadania, skierowała się do przedpokoju. Odgłosy walenia w drzwi nasilały się z każdą upływającą minutą.
– Idę, już idę! – krzyknęła i otworzyła drzwi. Mało brakowało, aby pisnęłaby. Tuż przy drzwiach stało dwóch funkcjonariuszy policji.

**

Pierwszy z policjantów był wysokim, szczupłym i dobrze zbudowanym blondynem. Schludnie ogolona, kwadratowa twarz sprawiała, że Agata nie mogła oderwać od niego oczu. Mógł być w jej wieku, ewentualnie trochę młodszy.
– Pani Agata M… Mie… – dukał z trudem, po czym wyciągnął małą, pogniecioną karteczkę, rozprostował ją, przeczytał i schował z powrotem do kieszeni służbowego uniformu. – Przepraszam, zawsze miałem problem z zapamiętaniem nazwisk – powiedział, siląc się na uprzejmość. Agata zupełnie nie zrozumiała tego dowcipu, o ile dowcipem można to było nazwać.
– Pani Agata Mieląż, tak? – zapytał w końcu, dokładnie ją obserwując.
– Tak, to ja – odparła, czując, jak w jej wnętrzu wzbiera się fala wątpliwości. Czy zrobiła coś złego?
– Młodszy aspirant, Grzegorz Mejer. Pani dzwoniła wczoraj wieczorem na pogotowie, zgadza się?
Agata otworzyła szerzej oczy. Od razu przypomniała sobie błękitnookiego. Czy… nie żyje?
– Tak, tak – stwierdziła, chociaż jej głos przypominał bardziej piśnięcie słowika.
– Chciałbym z panią porozmawiać – powiedział aspirant Mejer, a Agata pobladła.
– Nie zrobiłam nic złego – wyjąkała, opierając się o drewnianą, lekko zniszczoną framugę drzwiową.
– Nie, nie, spokojnie – zapewnił funkcjonariusz i uśmiechnął się. – Nie chodzi o to, że zrobiła pani coś złego. Wręcz przeciwnie, uratowała pani życie człowieka, ale, jakby to powiedzieć, przychodzę właśnie w sprawie tego człowieka.
– Czy coś mu się stało? – zapytała, wpadając policjantowi w słowo. Aspirant Mejer podniósł prawą brew do góry i zlustrował ją zielonymi oczami.
– Delikatnie ujmując, tak. Ten mężczyzna miał poważny wypadek samochodowy i to cud, że przeżył. Zdołał opuścić auto i szedł piechotą, na przekór zacinającemu deszczowi, ze złamaną ręką. Przeżył szok i, no cóż, chwilowo ma problemy z pamięcią. Najgorsze jest jednak to, że nie miał przy sobie żadnych dokumentów.
Agata skinęła głową. Nadal jednak nie rozumiała, dlaczego przyjechali akurat do niej.
– Ten człowiek wymaga pomocy, a zanim uda nam się go zidentyfikować i powiadomić rodzinę, o ile oczywiście ją ma, minie parę dni. Chciałbym zapytać, czy mogłaby go pani przenocować na te kilka dni?
Agata zdębiała i nachmurzyła się.

– Słucham?
– Ja rozumiem, że to niecodzienna sprawa, ale on musi trochę ochłonąć. Może już jutro dojdzie do siebie – stwierdził aspirant Mejer, wykonując nieokreślony ruch ręką.
– D… dobrze – wypowiedziała, chociaż podświadomość krzyczała: „Co ty wyprawiasz? A jeśli to jakiś oszust i cię okradnie albo zrobi coś jeszcze gorszego?”. Wahała się, ale aspirant Mejer odwrócił się do niej plecami i machnął ręką, przywołując swojego współpracownika siedzącego za kierownicą służbowego samochodu, skody octavii.
Zarówno Mejer jak i Agata patrzyli na policjanta wysiadającego z auta i otwierającego tylne drzwi od strony kierowcy. Ze środka wysiadł ten sam mężczyzna, którego Agata widziała wczoraj. Błękitnooki. Miał rękę w gipsie. Jego widok sprawił, że zachwiała się i jęknęła.
– Panie aspirancie, ja, ja… właściwie powinnam była powiedzieć, że nie jestem właścicielką tego domu. Ja tu tylko wynajmuję pokój – mówiła z niewysłowionym trudem.
Mejer spojrzał na nią ze wzrokiem przepełnionym wątpliwościami.
– A mogłaby pani skontaktować się z właścicielką? To niezmiernie ważne, sama pani rozumie.
Agata przełknęła ślinę, odwróciła spojrzenie od aspiranta Mejera i westchnęła. Jeszcze tego pożałuję, pomyślała i, obróciwszy się do policjanta, delikatnie uśmiechnęła się.
– Spróbuję – powiedziała i poszła po telefon, a następnie wykręciła numer do właścicielki. Gdy usłyszała sympatyczny głos pani Magdaleny – równie sympatyczny jak jej nazwisko, a nazywała się Magdalena Miła – w możliwie najkrótszy sposób wyjaśniła całą sytuację. Kobieta musiała być wyjątkowo zdziwiona niespodziewaną wizytą funkcjonariuszy. Nie mniej dziwiło ją też spotkanie z tajemniczym, błękitnookim mężczyzną. Takie rzeczy nie zdarzały się w Malowniczych często. Mimo tego zgodziła się. W kilku słowach opisała Agacie historię ze swojego życia. Ex-warszawianka słuchała ze zdziwieniem, kiedy pani Magdalena wspominała o tym, jak poznała męża, który to tragicznie zmarł trzy lata po ślubie.
Poznali się w Malowniczych podczas… ulewy. Wówczas udzieliła mu noclegu w swoim domu i tak rozpoczęła się prawdziwa, wolna od zahamowań miłość. To wszystko było tak niesamowite, że Agata nie chciała uwierzyć. Czy to mógł być przypadek?
– Proszę pani, i jak? Właścicielka wyraziła zgodę? – zapytał głośno aspirant Mejer, stojąc w pobliżu drzwi wejściowych. Agata obróciła się twarzą w kierunku wejścia, po czym podniosła słuchawkę bliżej ucha, podziękowała za zgodę i zapytała, co zrobić, skoro ma dzisiaj zmianę w pracy.
– Kochana, niczym się nie martw. Zastąpię cię dzisiaj, a jutro, jak już dowiemy się, kim jest ten mężczyzna, i czy ktokolwiek zgłosił jego zaginięcie, odrobisz zmianę. Jestem przekonana, że do jutra będziemy wiedzieć wszystko – odparła pani Magdalena i rozłączyła się.
Agata uśmiechnęła się mimowolnie, odsunęła słuchawkę od ucha i otworzyła szerzej oczy, jakby wciąż śniła jakiś bajkowy sen i nie mogła się dobudzić.
– Pani Agato? – zapytał po raz kolejny aspirant Mejer, tracąc cierpliwość.
– Tak, panie aspirancie. Właścicielka wyraziła zgodę – stwierdziła machinalnie, jak gdyby szybko recytowała wiersz, ze strachu, że zapomni, co ma powiedzieć. Młody funkcjonariusz pokiwał porozumiewawczo głową i obrócił się do swojego współpracownika, wykonując zamaszysty ruch prawą dłonią, zapraszający drugiego policjanta wraz z tajemniczym mężczyzną do środka, do domu pani Magdaleny.
– Będziemy pracować na maksymalnych obrotach, tak szybko, jak tylko będzie się dało. Mam nadzieję, że do jutra zdołamy ustalić tożsamość tego człowieka – zaczął Mejer, widząc jak przystojny mężczyzna, którego Agata poznała wczoraj wieczorem, przechodzi przez próg z pewną dozą wątpliwości i staje zaledwie trzy kroki od niej.
Też mam taką nadzieję, pomyślała Agata i pozwoliła sobie jedynie na zwykły uśmiech. Gdy policjanci opuścili dom pani Magdaleny, kobieta przyjrzała się bliżej nieznajomemu.
To dziwne, stwierdziła w myślach i zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawił się charakterystyczny mars. Już kiedyś widziała tego człowieka, tylko… gdzie i kiedy?

**

Zamknąwszy drzwi i obróciwszy się twarzą do przystojniaka, Agata podeszła bliżej niego.
– Naprawdę nic nie może pan sobie przypomnieć? Nic a nic? – zapytała, chociaż w jej głosie dało się wyczuć nutkę wrogości, odpowiedniejszą dla pracowników służb wywiadowczych.
– No cóż, niestety nie. Staram się, ale mam w głowie tylko jedną wielką lukę – odparł mężczyzna, siląc się na obojętność. W głębi duszy był wystraszony jak małe, zagubione dziecko w parku zabaw, które straciło z oczu swoją mamę.
– Miał pan wielkie szczęście, że trafił akurat na mnie. Tam skąd pochodzę, z Warszawy, ludzie bywali mniej serdeczni – mówiła lodowatym tonem.

Po chwili jednak opanowała się i skarciła w myślach samą siebie.
Co ty wyprawiasz, kobieto? Nie rozumiesz, że ten człowiek przeżył poważny wypadek i tylko cud sprawił, że żyje? Zgrywając policjantkę niczego nie zdziałasz, a wręcz przeciwnie, jeszcze mu zaszkodzisz, pomyślała, czując się głupio. Zdrada dokonana przez Marka doprowadziła ją do nienawiści wobec mężczyzn. Bez wyjątku.
Nieznajomy najwidoczniej musiał zauważyć ten chłód, bijący od niej na kilometr. Podniósł lewą brew do góry, a mina błyskawicznie mu skwaśniała.
– Przepraszam – wypaliła, podnosząc ręce do góry i po chwili powtórzyła to jeszcze raz. – Ja, naprawdę… Mam bardzo złe wspomnienia z mężczyznami.
Błękitnooki otworzył szerzej oczy i zamrugał, zdziwiony.
– Och, to przykre. Może opowie mi pani co nieco o sobie. Wie pani, czasami rozmowa potrafi, jak to się mówi, zdziałać cuda – powiedział z wielką dozą serdeczności.
Wtedy Agata zastanowiła się, co musiała czuć pani Magdalena podczas pierwszej rozmowy ze swoim przyszłym mężem, który mokry i zdezorientowany siedział w jej pobliżu. Życie uwielbiało pisać dziwne scenariusze.
Agata w końcu zaczęła opowiadać nieznajomemu swoją historię, pełną smutku, rozczarowań i wątpliwości, przeplataną od czasu do czasu drobnymi momentami szczęścia.

**

Obydwoje nie zauważyli, kiedy nastał wieczór. Rozmawiali, zjedli obiad, znowu rozmawiali, trochę odpoczywali i po raz kolejny rozmawiali.
Krótko przed spaniem – Agata pościeliła nieznajomemu łóżko w pokoju gościnnym, bardzo rzadko przez kogokolwiek odwiedzanym – mężczyzna wszedł do jej sypialni i, stojąc jak słup soli, cicho jak mysz, zaczął wybuchać pojedynczymi spazmami śmiechu, po czym nerwowo mrugał oczami i kręcił głową w nieokreślony sposób.
– Agata Mieląż, tak? Agata Mieląż, córka Krystyny? – zapytał, a ona, leżąc już w łóżku i obserwując jego dziwne zachowanie, wytrzeszczyła oczy i zamarła.
– Skąd pan o tym wie?
– Agatko, tylko nie pan, tylko nie pan, proszę cię – wyszeptał namiętnym, aksamitnym głosem, kojącym jak szum morza na gdańskiej plaży.
– Słucham? Skąd pan… – chciała wyrzucić całą litanię przykrych słów, ale mężczyzna nie pozwolił jej kontynuować.

– Opowiadałaś mi o całym swoim życiu. Opowiadałaś, a ja słuchałem i jakby z każdym słowem otwierało się coś we mnie.
Nie umiem tego wyjaśnić, ale zdaje się, że odzyskałem pamięć. Agatko, to ja, Rafał.
Agata cicho pisnęła, a w oczach zakręciły się jej łzy. Już wiedziała, skąd kojarzyła te błękitne, piękne oczy. To był Rafał – chłopak, z którym rozstała się, zanim poznała Marka.
Odeszła od niego, nie wierząc, że jest dla niego idealna. Odeszła od niego z wielką wyrwą w sercu, niemożliwą do załatania nawet przez Marka.
– Rafał? – zapytała ledwie słyszalnym głosem.
– Tak, Agatko. To właśnie ja, Rafał – odparł i zdrową ręką pogładził jej włosy.
– Boże, jaka ja byłam głupia, że zrezygnowałam z ciebie, jak ja za tobą tęskniłam – mówiła, co chwila chlipiąc i przecierając łzy.
– Byliśmy jeszcze za młodzi na poważny związek – stwierdził Rafał i uśmiechnął się. Jego błękitne oczy błyszczały, a Agata nie mogła oderwać od nich spojrzenia.
– Czy możemy to wszystko naprawić? Zacząć od początku? – zapytała, podnosząc się z łóżka i krocząc w stronę Rafała.
– Tak, kochanie.
Kochanie. Słowo, za którym tęskniła najbardziej. Życie mogło być znowu kolorowe, po długo panującej dynastii rozczarowań i szarości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz