niedziela, 26 października 2014

Po zabójczych zielonych sukienkach przyszła pora na śmiertelnie niebezpieczny fortugał:)

Wciągnęła mnie ostatnio tematyka ciuchowa. I nie chodzi mi bynajmniej o zakupy albo porządki w szafach (choć prawdą a Bogiem porządki by się przydały:)). Ale u mnie jak to u mnie nie może być całkiem normalnie. I tak przede wszystkim interesują mnie ubrania z morderczymi skłonnościami. Co poradzić! Widać na starość dziwaczeje i były już zabójcze zielone sukienki (TUTAJ) a teraz przyszła pora na fortugały (franc. vertugadin), przodka krynoliny i na samą krynolinę. Ale po kolei. Fortugał, jak się już zapewne domyśliliście był to stelaż na który nakładano spódnicę. To ustrojstwo miało za zadanie poszerzenie bioder i nadanie spódnicom a co za tym idzie figurze kobiecej kształtu stożka lub dzwonu. Od dołu rzecz jasna. Bo z górą rzecz miała się inaczej. Składała się z usztywnionego materiału, który miał za zadanie spłaszczać brzuch i piersi. Coś jakby na odwrót niż dziś. Współczesna elegantka bowiem woli mieć czym oddychać niż czym kołysać. Z tego wniosek, że dziś powinniśmy zbudować stelaż na klatkę piersiową a usztywniany i spłaszczający element zakładać na biodra:).
Wracając do tematu to oczywiście wiem, że o gustach się nie dyskutuje ale o skutkach noszenia takowych konstrukcji już można. 
Hiszpańskie verdugado pojawiło się w formie obręczy z trzcin (los verdugos). Podobno na samym początku zaczęto wykonywać go z gałęzi krzewu zwanego verdugo, od którego to wzięła się tamtejszą nazwę – verdugado. Zważywszy, że hiszpańskie „verdugo” tłumaczy się na polski jako „kat”, „oprawca” możemy sobie wyobrazić jak fajnie było w czymś takim chodzić. Wprawdzie niektórzy nazwę wywodzili od słowa „vertu”, oznaczającego cnotę, którą taka konstrukcja jakoby miała chronić, ale na mój gust kat lepiej pasuje.
Naprawdę wiele można było pod taką kiecką ukryć. I nie o cnotę mi bynajmniej chodzi. Mam wrażenie, że niejeden kochanek by tam się zmieścił:). A przynajmniej jego część o czym doskonale wiedziała królowa Margot. Jej fortugał ponoć skrywał nie tylko bujne kształty ale też puszki z sercami zmarłych kochanków. Poza tym jej spódnica podobno była tak obfita, że do przejścia przez drzwi potrzebowała pomocy. Służba musiała ją siłą przez nie przepychać.
Jak wiadomo moda bywa kapryśna i fortugały powoli zaczęły ustępować godnym następczyniom: rogówce i krynolinie. Funkcjonowały podobnie, na konstrukcji naciągano sztywne halki a na nie bardzo obficie zdobione spódnice. Powiecie mi, że o niczym nadzwyczajnym tu nie wspominam i że zapewne chodzi mi o szkodliwe działanie owego ustrojstwa na ciało, organy wewnętrzne i tak dalej. Tego oczywiście nie można pominąć, bo fakt jest taki, że łatwo się ich nie nosiło. Krynoliny posiadały od czterech do (uwaga!) czterdziestu coraz większych obręczy. A to wszystko mocowane w talii, oparte na biodrach... A na tym wszystkim materiały, falbanki... Ważyło to sporo. Jednym słowem modnisie łatwo nie miały.

Ale tak naprawdę chodzi mi zupełnie o coś innego. Bo fortugały i krynoliny miały też inne i to dużo mroczniejsze właściwości. Pomyślcie o ich kształcie. Czemu sprzyjał? Oczywiście pomijając ukrywanie pod nimi najróżniejszych pamiątek:) (znana jest anegdota, że ponoć podczas powstania styczniowego jedna z dam ukryła pod krynoliną dwóch powstańców). Otóż moi drodzy konstrukcje te były niebywale podatne... Na podmuchy wiatru. Podobno niejedna modna dama porwana przez prąd powietrza wylądowała w rzece lub morzu. Zważywszy na to ile warstw materiałów liczyła obfita spódnica jej koniec bywał raczej przesądzony. Kolejnym niebezpieczeństwem był ogień. Obfite suknie dość często stawały w płomieniach. Nic dziwnego skoro ich posiadaczki nie mogły stwierdzić gdzie znajduje się koniec ich ubioru. Podobno od płomieni między końcem lat 50-tych i 60-tych XIX wieku, w Anglii spłonęło od własnych sukien aż trzy tysiące kobiet! Niekiedy suknie odpowiadały nie tylko za śmierć swoich właścicielek ale też innych. Jedna z historii z morderczą krynoliną w roli głównej opowiada o pożarze w kościele, w którym zginęło kilkaset wiernych. Czemu aż tylu? Bo ubrane modnie kobiety zablokowały obfitymi spódnicami wyjście...
Podsumowując: krynoliny z całą pewnością nie były miłe. Jawią mi się jako śmiertelnie niebezpieczne twory. A pomijając już ich mordercze właściwości, jak w tym czymś skorzystać z ubikacji? Albo usiąść? No chyba że kobiety w tamtych czasach po prostu były ponad to:)
Gwoli ścisłości coby sprawiedliwości stało się zadość, przeczytałam też o jednym przypadku, w którym to krynolina uratowała swojej właścicielce życie. Owa dama po kłótni z ukochanym skoczyła z klifu a wtedy spódnica zadziałała niczym spadochron i umożliwiła niedoszłej samobójczyni bezpieczne lądowanie.
Ale nawet jeżeli owa historia jest prawdziwa to jest to ten wyjątek potwierdzający regułę. Jeżeli chodzi o mnie to jakoś mnie nie ciągnie do zamykania się w tym ustrojstwie. Mimo tego, że suknie z dawnych lat budzą mój podziw to jednak krynolinie mówię stanowczo nie:)

Wiadomości zebrałam z:
   

3 komentarze:

  1. Myślę, że te krynoliny są piękne, a opowiadania o przygodach powiązanych z nimi bardzo ciekawe :-) Krynolina jako spadochron chyba najlepsza ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam /Madziu demonizujesz :D ja bym z chęcią ubrała się w tego kata i tę krynolinę i pokicała przez wieś dumna niczym, paw, a raczej by mnie ta kieca ciągła bo jak ona taka ciężka, to pewnie by mnie prowadziła w dół :D no a popatrz jak wiatr zawieje to nie musisz dreptać, polecisz sobie, same korzyści, świec u nas już nie ma, więc nie spłoniemy, chyba,że nam ktoś stosa uwije jak zobaczy dumające nad kociołkiem, chociaż teraz jak się zastanawiam to taka toaleta nie uchodzi do kociołka, co robić, co robić? ;)
    Przyznaj sama, spódnice miały cudne, a z tym spłaszczaniem góry u mnie problem byłby załatwiony, bo nie mam co spłaszczyć tam i tak nic nie ma więc nic tylko w czasie się przenieść! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Krynoliny podziwiam na zdjęciach i filmach, ale do obecnych czasów już nijak się mają. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń