Rzeczywiście tekst pojawił się na blogu dwa lata temu, ale w związku z nadchodzącymi świętami jakoś tak mi się przypomniał i pomyślałam, że może część z Was go nie widziało:) A że nie stracił na aktualności pozwalam sobie go przypomnieć. W ramach przestrogi coby najpierw wnikliwie przejrzeć lektury naszych najmłodszych. Zapraszam Was na opowieść o Mikołaju, rzeźniku i Tyśku (moim synku)w roli głównej.
... I w związku z tym wszystkim przypomniały mi się zeszłoroczne święta, a raczej okres przedświąteczny kiedy to stwierdziłam, że fajnie będzie wprowadzić w odpowiedni nastrój młodsze dziecię, wtedy liczące 4 lata. W ramach wprowadzania zakupiłam książkę 24 opowieści wigilijne. Przez Internet zakupiłam, bo to moja ulubiona forma książkowych zakupów. W duchu już widziałam jak siedzimy sobie co wieczór (od 1 grudnia) na łóżku i czytamy po jednym opowiadaniu, jak coraz bardziej nie możemy doczekać się Świętego Mikołaja i ubierania choinki i w ogóle tych wszystkich rzeczy które u maluchów wywołują rumieńce ekscytacji a u trochę starszych radość, że można komuś podarować trochę tej magii, którą się odczuwało będąc dzieckiem. No i jakby to krótko opowiedzieć... Hm. Chyba najlepiej podsumuje to stwierdzenie: Miało być pięknie a wyszło jak zwykle:) A wszystkiemu winna była książka. Wydana pięknie, a jakże! Obrazki kolorowe, aż się chciało oglądać. Ale schody zaczęły się już na początku. Jedno z pierwszych opowiadań mówiło o biednej dziewczynce, która niestety nie liczyła na prezenty, bo były razem z mamą tak ubogie, że wiedziała, że nic nie dostanie. W drodze do domu znalazła rudzika, któremu uratowała życie (zabrała go do domu, ogrzała i nakarmiła) narażając się na szyderstwa ze strony koleżanek, które twierdziły, że nie warto pomagać komuś kto się za pomoc nie może odwdzięczyć. Nasza mała bohaterka oczywiście nic sobie z tego nie robi, mówi, że ona uważa inaczej, wspomina, że ich bardzo bogaty sąsiad też na pewno by pomógł i jej i jej mamie gdyby wiedział, że potrzebują pomocy i na pewno kupiłby im - tu zostają wymienione różne rzeczy. Skracając: wraca do domu, a nazajutrz pod drzwiami znajduje kosz z wszystkimi rzeczami o których mówiła. To jej sąsiad usłyszał jej rozmowę z koleżankami i otworzył swoje serce. Przepraszam za te wszystkie szczegóły, ale były konieczne. Opowieść w sumie bardzo ładna. I pouczająca. Z tym, że w trakcie czytania brewki mojego synka coraz bardziej się marszczyły aż w końcu złączyły się w jedną groźną linię. Widząc to wiedziałam, że nie jest dobrze.
- Mamo a dlaczego ta dobra dziewczynka nie dostałaby prezentów a te złe miały dostać? - zapytał Tysiek oskarżycielsko.
- Bo one z mamą były biedne i nie miały pieniędzy - usiłowałam tłumaczyć, ale i tak wiedziałam do czego zmierza mój syn.
- Ale Mikołaj przynosi prezenty wszystkim grzecznym dzieciom, a biednym grzecznym nie? - drążył nieustępliwie wpijając we mnie szczere niewinne spojrzenie.
- Przynosi, przynosi, wszystkim bez wyjątku, a grzecznym biednym w szczególności - zapewniłam czując, że stąpam po grząskim gruncie - Tylko może... No nie mógł tam dotrzeć więc.... - na biegu szukałam wiarygodnego wytłumaczenia dla Mikołaja - wysłał sąsiada! No wiesz żeby był jego pomocnikiem - wpadłam na genialny pomysł - Taki sąsiad elf... - dodałam na wszelki wypadek. Tymek nie wyglądał wprawdzie na przekonanego (cóż na jego miejscu też bym miała pewne wątpliwości), ale temat odpuścił. Za to od tamtego czasu zaczął z podejrzliwością patrzeć na wszystkich sąsiadów. Jednego nawet zapytał czy jest elfem. Sąsiad na całe szczęście stanął na wysokości zadania i bez mrugnięcia stwierdził, że w życiu imał się różnych zajęć ale o tym sza, bo to tajemnica. Odtąd Tymek patrzy na niego z nabożnym szacunkiem i nawet kazał mu dać list do Świętego Mikołaja, coby szanowny święty dostał listę życzeń bezpośrednio. W każdym razie to była pierwsza historia która nastręczyła mi pewnych trudności. Ogólnie w tej chwili podtrzymywanie wiary w świętego Mikołaja wymaga od dorosłych niezłych kombinacji. Wystarczy włączyć telewizor i trafić na reklamy i już wiara zostaje zachwiana. Ja na pytanie dlaczego w telewizji to ludzie sobie kupują prezenty odpowiedziałam, że to na użytek Mikołaja jest zrobione, bo jak ktoś zapomni napisać listu to wystarczy, że Mikołaj włączy telewizor i już wie czego pragną ludzie na ziemi. Ale wracając do książki. Jak się miało okazać to historia dziewczynki to był mały pikuś w porównaniu z tym co dopiero miało nastąpić. Kolejny rozdział nosił tytuł Legenda o Świętym Mikołaju. Brzmiało niewinnie prawda? Opowieść zaczyna się od matki, która miała trzech synów, biedni byli, skończyła im się mąka, matka wysłała chłopców po pozostałe po żniwach kłosy. Swoją drogą nie bardzo rozumiem o co chodzi z tym wysyłaniem w bajkach nieletnich po żywność. W każdym razie chłopców zaskoczył zmierzch, zgubili drogę i w oddali zobaczyli migoczące światło. Widać nie czytali bajki o Jasiu i Małgosi bo w te pędy pognali do oświetlonego domu stojącego na pustkowiu. I teraz wam powiem, że nasza stara dobra Baba Jaga to wcielenie dobroci w porównaniu z tym kto mieszkał w owej chałupce. Otóż chłopcy dotarli do domku, zapukali a drzwi otworzył im... Kto zgadnie? Otóż nie kto inny tylko rzeźnik w krwistoczerwonym fartuchu. Chłopcy powiedzieli dzień dobry, ale nic więcej nie zdążyli, bo rzeźnik zabił ich, przyprawił i zakonserwował w solance. Tutaj mnie z lekka przytkało. Mój syn wielkimi oczami popatrywał to na mnie to na rysunek, na którym Mikołaj pochylał się nad skrzynią z chłopcami. Skojarzenie było oczywiste:
- Mamo to Mikołaj jest RZEŹNIKIEM?! - w głosie Tyśka było tyle samo przerażenia co fascynacji - I co to jest solanka?
Znękana wyjaśniłam najdokładniej jak umiałam co to znaczy konserwować, jak się robi solankę i stanowczo zapewniłam że Mikołaj z przetwórstwem mięsnym nie ma nic wspólnego. Potem zaproponowałam, że może jednak poczytamy coś innego. Ale o tym mowy nie było! W sumie to co się dziwić? Moje czteroletnie dziecko, które było do tej pory karmione bajeczkami o misiach, kotkach, względnie piratach, w życiu nie słyszało o kimś tak przerażającym jak RZEŹNIK. Chciał nie chciał dokończyłam "bajkę".
Otóż matka bardzo rozpaczała po zaginięciu dzieci aż w końcu tę rozpacz dostrzegli aniołowie w niebie i jako agenta 007 wysłali do rzeźnika Świętego Mikołaja. I teraz mamy powtórkę z rozrywki: Mikołaj idzie, puka do drzwi, otwiera mu rzeźnik w krwistoczerwonym fartuchu. Matko - myślę spanikowana - ani chybi za chwile zasolankuje i świętego! Ale na całe szczęście Rzeźnik przed Mikołajem odczuwał respekt i wpuścił go do środka proponując poczęstunek. Ale Mikołaj był twardy! Nie chciał ani szynki ni baleronów ni połaci schabów! On chciał tylko to co Rzeźnik trzyma w solance! Rzeźnik przeraził się, uciekł, Mikołaj wskrzesił dziatki z solanki i odtąd uważany jest za patrona grzecznych dzieci. Końcówka brzmi:
"Od tego dnia Święty Mikołaj uznawany jest za patrona grzecznych dzieci, którym co roku 6 grudnia przynosi słodycze i podarki. A co z niegrzecznymi maluchami? Te, niestety dostają tylko rózgi!"
Na mój gust lepsze rózgi niż solanka:) W każdym razie po przygodach z zeszłego roku najpierw sama przeglądam to co zamierzam Tyśkowi przeczytać. Nawet coś z pozoru tak niewinnego jak opowieści wigilijne może zawierać w sobie straszne treści. Nawiasem mówiąc dzięki tej nabytej ostrożności ominęłam rozdział z książki o smokach, gdzie smok kąpał się w krwi pożartych królewien:) I tak moi drodzy nie pozostało mi nic innego jak życzyć wam miłej cenzury książeczek dziecięcych:)
Mój synek nie potrafi zrozumieć jakim cudem Mikołaj chodzi tyle razy, bo przecież 6-go i potem, 24-go. Mówimy, że to Dzieciątko, Aniołek, ale te wszechobecne postacie czerwonego grubaska cisnącego się przez komin konfundują mi dziecko... :D
OdpowiedzUsuńTo prawda, Pani Magdo. Sama jestem przerażona tym, co serwują nam niektórzy wydawcy dla naszych pociech. Sama piszę wierszyki i opowiadania dla dzieci, ale ze względu na wiek , czyli babciny, piszę według schematów z mojego dzieciństwa. Czyli kultowy Czerwony Kapturek, to dobra dziewczynka, a nie taka jaką znalazłam w jednej z bajeczek zakupionych w kiosku. Tamta miała pomarańczowy czub na głowie, jeździła na wrotkach i oszukała babcię. Kiedy spotkała wilka w lesie, przywiązała go do drzewa, a sama wszystko zjadła, co było w koszyczku. O zgrozo!! Zwaliła wszystko na tego nieszczęśliwego zwierzaka. Niby potem się poprawiła i została opiekunką zwierząt, ale po co był ten początek. Mam takie wigilijne opowiadanie, co kiedyś napisałam. Szkoda, że nie ma Pani córeczki, bo z chęcią bym jej podarowała moje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńMówiłam Ci,że Wasz Tysiek mnie zaskakuje swoim rozumowaniem? ;D nie ma co, strach czytać bajki, hihih. ale z tym rzeźnikiem padłam, kto wymyśla tego typu historyjki, i dzieci w solance, a Mikołaj to je potem składał z części czy one samoistnie wróciły do pierwotnego wyglądu? :D
OdpowiedzUsuńNo właśnie, dlaczego on w Polsce tylko chodzi dwa razy? :-) Biedne grzeczne dzieci za granicą muszą czekać aż do Świąt. I gdzie tu sprawiedliwość jest?
OdpowiedzUsuńA ja sobie sama zrobiłam Mikołajki. W postaci spodni dresowych i bluzki takiej pseudo nietoperkowej. Rodzicom w buty wsadziłam po 2 małe czekoladki, piwo i rózgę :D napisałam:
OdpowiedzUsuńsłodkie w nagrodę, piwo na ochłodę, a rózgi, ZA BRUDNE BUTY!
mama mówiła, że jak wstała o 3:00 rano napić się do kuchni wody, to myślała, że zawału dostanie coś widziała w korytarzu, ale dokładnie nie wiedziała co i bała się wrócić do pokoju. No ale w gruncie rzeczy stwierdziła, że nie przytrafiło jej się coś takiego od czasu kiedy wyrośliśmy (ja i moje rodzeństwo) :D
Zgadzam się w zupełności, że czasem lepiej samej przeczytać wcześniej książeczkę dla dziecka, aby potem nie trzeba było opuszczać fragmentów nie przeznaczonych jednak dla malucha. Miałam tak już kilka razy, gdy czytałam synkowi.
OdpowiedzUsuńoj pamiętam ten tekst doskonale;-D
OdpowiedzUsuńWłaśnie pierwszy raz weszła mi w ręce książka Pani autorstwa i zanim się za nią wzięłam, weszłam na Pani bloga i już czytając Pani posty widzę, że książkę będzie mi się czytało świetnie, czytając Pani słowa czuje się tyle ciepła i takiej życiowej mądrości.
OdpowiedzUsuń