piątek, 2 stycznia 2015

Miłość niejedno ma imię... To prawda, przekonajcie się sami pierwsze trzy teksty do tomiku o miłości są!

Nowy rok, nowe postanowienia i... Nowy tomik oczywiście:) Wiem, że część z Was niepokoiła się tym, że nic o nim nie słychać i że mnie jest trochę mniej tutaj z Wami. Uspokajam więc wszystkich zaniepokojonych: tomik będzie tak jak miał być, teraz ruszamy już pełną parą. Ze mną jest trochę gorzej, bo teraz moi kochani mam najgorętszy moment pracy i rzeczywiście kontakt ze mną jest nieco utrudniony. Ale będę się starała z całych sił żeby wszystko szło tak jak powinno. Tak więc uroczyste otwarcie tomu "Miłość niejedno ma imię" nastąpi w tej chwili:) Pierwszymi opowiadaniami. Zapraszam Was serdecznie do lektury:) A zanim zatopicie się w miłosnych opowiadaniach chciałabym jeszcze dodać dwa słowa w sprawach formalnych: otóż wiersze też mają być w scenerii zimowej, akcja opowiadań może odbywać się tam gdzie Wam się zamarzy. Malownicze było w poprzednim tomiku, a ten jest już zupełnie inny:) Jeżeli ktoś jeszcze chciałby o coś zapytać śmiało, proszę pisać. Na wszystkie pytania odpowiem:) A teraz zapraszam, opowiadania i wiersze czekają:)

Urszula Sosnowska 

Zimowe miłości 


Zima to dla  mnie szczególna pora roku . Gdy śnieg i mróz, świat uśpiony,  w moim życiu następuje ożywienie .
W śnieżnej atmosferze przyjechałam do Krakowa w celu rozpoczęcia pracy .
Ktoś pomyśli: zakochała się w Krakowie, banał. Wszyscy, a przynajmniej większość, kocha Miasto Królów . Kraków zimą jest piękny, ale choć jestem tu 17 lat, nie kocham tego miasta . Rozumiemy się, tolerujemy, ale miłość - nie .
Moja pierwszą miłością w Krakowie byli moi mali Pacjenci . Dzieci Szczególne. Dlaczego takie Wyjątkowe? Ich największą wadą była wada serca . Mimo że praca ciężka, nie zawsze widać sukces leczenia. Aniołki „lekko fioletowe” sprawiały, że świat stawał się lepszy i nawet zima nie była straszna . Z Nimi spędzałam święta, sylwestry . Przyjmowałam Mikołajów . Tylko bałwana nie lepiliśmy .
Nadszedł jednak czas kolejnej zimy. Jakieś ogłoszenie, telefon, rozmowa kwalifikacyjna i w ten oto sposób nastąpiła kolejna zimowa zmiana . Idzie luty, obuj buty, u mnie to powinno być: idzie luty, rozpoczynaj nową pracę . Mimo że sercu było ciężko pożegnać Dzieci, to głowa wiedziała, że czas rozstania  nadszedł .

W ten oto sposób małych Ludzi zamieniłam na troszkę starszych,  równie wspaniałych. Są takie chwile w pracy pielęgniarki, mojej zawodowej miłości, gdy jeden uśmiech, gest, kawałek ciasta czynią świat piękniejszym .
Nowa praca, nowi ludzie. Po latach spotkałam kolegę sprzed lat . Z tej znajomości zrodziła się miłość. Na razie letnio-jesienna . Doprowadziła nas jednak do ślubu . Ślubu zimowego.
W ten najważniejszy w naszym życiu dzień świeciło piękne słońce. Odbijając swe promienie w śniegu. Lekki mróz nadawał rumieńców. Otuleni przez miłość nie czuliśmy zimna , ani przez chwilę nie było nam zimno. Przysięga wypowiedziana , obrączki lśnią na palcach . Miłość jest z nami każdego dnia, ale zimowe dni są szczególne

Wanda Sewioł
Pensjonat pod Amorem.

Po dwóch nieudanych związkach stwierdziłam, że chyba już nigdy nie znajdę tej prawdziwej miłości. Mój ostatni partner, okazał się zwykłym bawidamkiem i oszustem. Długo nie mogłam otrząsnąć się po tym, jak zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką. Przepłakałam wiele nocy i dni, aż w końcu powiedziałam sobie dość.
Postanowiłam wyjechać na jakiś czas, zmienić otoczenie i zapomnieć o wszystkim. Znalazłam w Internecie świąteczną ofertę w górach. Pobyt w Zakopanem rozpoczynał się w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i kończył  2 stycznia, po Sylwestrze. 
- Córeczko, a co ty tam sama będziesz robić? Zapytała mama z troską w głosie. To są takie święta, że spędza się je w rodzinnym gronie.
- Wiem mamo, ale mój nastrój zepsułby wam tylko humor. Muszę pobyć trochę sama i zastanowić się nad dalszym swoim życiem. To tylko tydzień, a i wy odpoczniecie sobie też ode mnie. 
Podczas kolacji wigilijnej rodzina próbowała mnie jeszcze przekonać do zmiany decyzji, ale ja byłam już zdecydowana i zaraz na drugi dzień wyjechałam w góry.
Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że nastąpiła pomyłka i zarezerwowano mój pokój także innej osobie.
- Przepraszam, ale jak to nie ma miejsca? Zapytałam zdenerwowana.
- Proszę nam wybaczyć, nie wiemy jak to się stało, ale mamy dla pani inna propozycję i myślę, że będzie pani zadowolona – powiedziała młoda recepcjonistka. To moja wina i nie ma dla mnie wytłumaczenia – dodała z płaczem na końcu nosa.
Zrobiło mi się jej żal. Gdybym zrobiła  awanturę, to dziewczyna mogła stracić pracę.
-  No cóż, trudno. Co ma pani w zastępstwie?
-  To cichy pensjonat w okolicy Morskiego oka. Nasz pracownik zawiezie panią na miejsce. Będzie pani naprawdę zadowolona. Domowa kuchnia i miła rodzinna atmosfera zrekompensuje pani wszystko.
- Jestem samochodem, więc sama tam pojadę. Proszę o adres.
Po otrzymaniu namiarów na pensjonat, pożegnałam kobietę i ruszyłam w drogę.
Recepcjonistka miała rację. Kiedy dojechałam na miejsce, byłam pozytywnie zaskoczona. Pensjonat znajdował się zupełnie na uboczu, prawie w samym lesie. Właścicielka przyjęła mnie bardzo serdecznie i pokazała pokój.
- Wybrałam dla pani najlepszy nasz pokój, na prośbę Magdy. Bardzo przeżywała swoją pomyłkę i była wystraszona jak pani na to zareaguje. Ale widzę, że należy pani do osób, które potrafią zrozumieć innych.
- Szukam spokoju, i czy to będzie tu czy gdzie indziej nie ma dla mnie większego znaczenia.
- To jak się pani już rozpakuje, zapraszam na świąteczne śniadanie.
Właścicielka zostawiła mnie samą i wróciła do swoich obowiązków, a ja miałam okazję przyjrzeć się miejscu, gdzie miałam spędzić świąteczny tydzień.
Pokój urządzony był na styl myśliwski. W kominku palił się ogień a na ścianach wisiały myśliwskie trofea. Na skórzanej sofie leżały baranie skóry. Ucieszyła mnie mała biblioteczka z książkami. W końcu będzie czas na czytanie.
Rozpakowałam walizkę i po odświeżeniu się zeszłam do jadalni.
Już na schodach poczułam zapach świeżo zaparzonej kawy.
- O jest już pani, zapraszam do stolika – powiedziała gospodyni, wskazując mi miejsce tuż przy oknie.
Na stoliku nakrytym śnieżnobiałym obrusem, stał kolorowy stroik świąteczny. Miła kelnerka podała mi kawę w porcelanowym dzbanku, a po chwili przyniosła półmisek z wędlinami własnej produkcji. Ach jak to wszystko pachniało.... a jak fantazyjnie było podane. Poczułam głód i nie zwlekając przystąpiłam do śniadania. Zaraz poprawił mi się humor.
W tym pensjonacie nie było wiele gości. Spojrzałam na sąsiednie stoliki i było ich zaledwie siedem, oprócz mojego. Goście, to przede wszystkim zakochane pary. Ale wcale mnie to nie zdziwiło, bo nazwa tego pensjonatu brzmiała. „ Pensjonat pod Amorem” O ironio losu, że ja tu właśnie musiałam trafić?
Właśnie zbierałam się do swojego pokoju, kiedy do jadalni wszedł młody mężczyzna, trzymający za rękę małą dziewczynkę. Zajęli stolik obok mnie.
- Dzień dobry – zwrócił się do wszystkich obecnych.
- Tato, ja nie chcę szyneczki – powiedziała pucołowata dziewczynka z burzą czarnych loków na głowie, wykrzywiając śmiesznie małe usteczka.
- Marysiu, zobacz jak ta szyneczka pachnie. Zrobię ci cudowną kanapkę.
Mężczyzna posmarował kromkę chleba masłem, położył plaster szynki. Następnie wyciął z rzodkiewek dwa kółka i ułożył je jako oczka. Potem z papryki uformował usta, a całość posypał wkoło szczypiorkiem imitując tym włosy. 
- No i co? Podoba ci się ?
Marysia obracała talerzykiem na różne strony, aż w końcu wzięła kanapkę do malutkich rączek i zjadła z wielkim apetytem, ku uciesze taty.
- Jak zjesz jeszcze tą z serkiem, to pójdziemy lepić bałwana powiedział ojciec do córki.
- Hura!!! Pójdziemy lepić bałwana?
I kolejna kanapka znikła z talerza.
Wróciłam do swojego pokoju. Jaką cierpliwość ma ten człowiek i jakie podejście do dzieci – pomyślałam. Tylko dlaczego są sami? To okres świąteczny. Gdzie jest mama tej małej? Wydawało mi się to bardzo dziwne, ale przecież nie po to tu przyjechałam, żeby zajmować się życiem innych. Postanowiłam wybrać się na spacer.
Już na schodach, słyszałam radosny śmiech dziecka. To mała Marysia ze swoim tatą, bawiła się w śnieżne kulki. Nagle jedna z nich trafiła prosto w moje plecy. Kiedy się odwróciłam, dziewczynka ukryła się za swoim ojcem.
- Bardzo panią przepraszamy, to miało być dla mnie – powiedział mężczyzna.
- Nic się nie stało – odparłam szczerze, widząc strach w oczach małej.
- A może przyłączy się pani do nas? Mamy zamiar z córką ulepić bałwana.
- Właściwie to miałam zamiar pospacerować, ale skoro potrzebna pomoc, to zgoda.
Dopiero wtedy Marysia wyszła z za pleców taty i uśmiech pojawił się na jej twarzyczce.
- Jestem Robert – przedstawił się ojciec dziewczynki.
-  Maryla. A ty masz na imię Marysia? Prawda młoda damo?
- Tak, jestem Marysia i mam pięć lat.
Po prezentacji zabraliśmy się do pracy. Dawno nie byłam tak wyluzowana. Przypomniały mi się lata dzieciństwa, kiedy bawiliśmy się na podwórku w śnieżne kulki, lepiliśmy fortece i musowo bałwany.
Kula za kulą i nasz bałwan rósł jak na dożdżach. Kiedy Robert osadził głowę, Marysia zapytała.
- A buzia, oczy i nos?
- Zaraz coś załatwimy. Chcesz iść ze mną do pani gospodyni?
Mała spojrzała najpierw na ojca, potem na mnie.
- Nie mogę, tata nie pozwala mi rozmawiać z obcymi.
- Ależ Marysiu. Pani Maryla nie jest już obca. Przecież przyjęliśmy ją do naszej grupy. Idźcie załatwić to z gospodynią, a ja tu wszystko jeszcze dopieszczę.
Dziewczynka tylko na to czekała. Złapała mnie za rękę i pociągnęła do wejścia. Wyszłyśmy zaopatrzone we wszystko, co było potrzebne do przystrojenia bałwana.
Stary filcowy kapelusz, dwa węgliki jako oczy, marchewka na nos i stara wierzbowa miotła. Oczywiście nie mogło zabraknąć czarnych guziczków. Wreszcie bałwan był jak z obrazka.
- Poczekajcie tu panie, skoczę tylko po aparat fotograficzny i zaraz wracam.
Zostałyśmy same z Marysią. Nagle zauważyłam, że posmutniała.
- Co się stało Maryniu? Nie podoba ci się nasz bałwanek?
- Podoba się, tylko szkoda, że moja mamusia nie może go zobaczyć, bo jest w niebie, a to tak daleko – powiedziała ze smutkiem w głosie.
Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam jak się mam zachować. Ze słów dziecka, można było tylko jedno przypuszczać. Jej matka nie żyje. Boże, jakie to smutne. W jednej chwili wstyd mi się zrobiło, bo ja użalam się nad swoimi nieudanymi związkami i czuję się najnieszczęśliwsza na tym świecie, a ta biedna dziewczynka straciła swoją mamę, zanim jeszcze dorosła.
- Marysiu – wydukałam, żeby jakoś ją pocieszyć. To nieprawda, że niebo jest daleko. Twoja mamusia wszystko widzi i jest z ciebie dumna, że tak pięknie lepiłaś bałwana. Ona jest przy tobie w każdej chwili, wtedy kiedy śpisz, kiedy jesz i kiedy się bawisz.
- To przy jedzeniu też mnie widzi?
- Oczywiście, że tak. Ona jest cały czas obok ciebie, ale ty ją nie możesz zobaczyć, bo jest aniołem, a anioły są niewidzialne. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale tylko to wpadło mi do głowy.
- O.... To muszę teraz wszystko zjadać, bo nie chcę robić jej przykrości – powiedziała i znów uśmiech pojawił się na jej rumianej od mrozu buzi.
Na szczęście pojawił się Robert z aparatem. Zrobił nam pamiątkową fotografię. Potem ja przejęłam aparat i też zrobiłam kilka zdjęć ojca z córką, w towarzystwie dostojnego bałwana.
Zadowoleni wróciliśmy do swoich pokojów, bo zbliżała się pora obiadowa.
 Mimo przyjemnie spędzonego czasu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Taka tragedia, nie mieści się w głowie. Żal mi było Marysi. Stracić matkę w tak młodym wieku. Boże, gdyby była niemowlakiem, to przynajmniej nie miała by pojęcia jak wyglądała jej matka, ale ona ma pięć lat i zapewne dobrze ją pamięta.
Po obiedzie postanowiłam coś poczytać. Zakopałam się w mięciutki wełniany koc i oddałam  powieści, mojej ulubionej pisarki. Ciepło z kominka i zupełna cisza panująca w pensjonacie, sprawiła, że usnęłam nad książką. Nagle obudziło mnie ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam.
- Przepraszam pani Marylo, ale nie wiem co się dzieje Marysi. Jest taka rozpalona. Nasza gospodyni gdzieś wyszła i......
- Oczywiście , nie ma sprawy zaraz tam do pana przyjdę.
Nie zwlekając poszłam zobaczyć co z dzieckiem. 
- Co tam księżniczko? Boli cię coś?
- Nie.
Usiadłam na łóżku i przyłożyłam usta do jej czoła.
- Wszystko w porządku, nie ma temperatury – stwierdziłam.
- A na jakiej podstawie pani to stwierdziła? Przecież nie zmierzyła pani termometrem? Robert spojrzał na mnie, uśmiechając się pod nosem.
- Cha, cha, moim termometrem są usta. Tak robiła moja babcia i tak robiła moja mama. Ale żeby pana uspokoić, mam w pokoju termometr elektroniczny i zaraz sprawdzimy czy mam rację.
- To niewiarygodne! Miała pani rację – powiedział Robert spoglądając uważnie na termometr. Faktyczne 36. 6.
- Marysia ma rumieńce, bo spędziła prawie dwie godziny na dworze. To zdrowe rumieńce, proszę się nie martwić.
- Bardzo dziękuję i przepraszam panią za fatygę.
- Nie ma o czym mówić, to normalne przecież. Każda kobieta tak by zareagowała.
- Proszę pani – odezwała się dziewczynka. Czy może pani trochę z nami zostać?
- Marysiu, tak nie można. Pani przyjechała tu na odpoczynek, a nie do niańczenia dzieci.
- Ale ja nie mam niczego do roboty, z chęcią dotrzymam Marysi towarzystwa – oznajmiłam.
- A przeczyta mi pani bajkę, bo tatuś mi czyta, tylko on ma taki gruby głos.
Myślałam, że pęknę ze śmiechu widząc minę Roberta.
- Dobrze, przeczytam.
Dziewczynka wyskoczyła żwawo z łóżka, i po chwili wróciła z książką. Usiadła na kanapie i przysuwając się blisko mojego boku, podała mi bajkę.
Kiedy czytałam dziewczynce historię Calineczki, jej ojciec siedział obok w fotelu i patrzył w okno. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że i on słuchał tej bajeczki.
- I co Marysiu, podoba się?
Nie otrzymałam odpowiedzi, bo dziewczynka spała sobie smacznie na moim ramieniu. Delikatnie ułożyłam ją na kanapie i okryłam kocem.
- To na mnie już czas – zwróciłam się do Roberta.
- A może pani jeszcze chwilę dotrzymać mi towarzystwa? Spojrzał na mnie z nadzieją.
- Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie. Jakoś nie chce mi się wracać do pustego pokoju.
- To super! Czy będzie niestosowne, jak zaproponuję lampkę wina?
- To dobry pomysł panie Robercie.
I już po chwili sączyliśmy czerwone wino i gawędziliśmy jak starzy znajomi. Robert opowiadał o swojej córce, jaka to z niej rezolutna dziewczynka, jak ustawia wszystkich w przedszkolu, nawet panie kucharki. Ja tylko słuchałam i nie próbowałam mu nawet przerwać.
- No.... ja tu tak paplam bez przerwy nie dając pani dojść do słowa.
- I dobrze, bo ja tak naprawdę nie mam o czym opowiadać. Ale czy możemy mówić sobie na ty? Bo tak właściwie, to chyba jesteśmy w tym samym wieku – zaproponowałam.
- Nie miałem śmiałości zaproponować, ale skoro wyszło to z pani ust, to jestem Robert – powiedział wstając z fotela.
- Maryla.
Skrzyżowaliśmy swoje kieliszki z winem i przepiliśmy brudzia. Kiedy Robert pocałował mnie w policzek, poczułam niesamowite dreszcze. Jego usta były miękkie jak aksamit, a ten zapach dobrej wody kolońskiej, przyprawił mnie o zawrót głowy. Szybko się pozbierałam i usiadłam ponownie na kanapie. Przez chwilę milczeliśmy, aż Robert pierwszy przemówił.
- Zapewne ciekawa jesteś co stało się z mamą Marysi?
- Nie musisz o tym mówić, jeśli sprawia ci to ból.
- Ale ja chcę, ja muszę z kimś o tym porozmawiać.
Żona Roberta zmarła dwa lata wstecz. Miała podobno tętniaka w mózgu. Wtedy zawalił mu się cały świat na głowę. Marysia wciąż pytała o mamę, a on i dziadkowie kłamali, że wyjechała. Aż któregoś dnia, jakiś dzieciak z przedszkola powiedział jej, że mama nie żyje. Była na tyle mała, że można jej było to jakoś wytłumaczyć. Do dziś patrzy w niebo szukając swojej mamy – powiedział na koniec swojej historii.
- Bardzo mi przykro, to straszne co spotkało ciebie i dziecko. Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć.... chyba żadne słowa pociechy nie złagodzą twojego bólu – powiedziałam kładąc mu swoją dłoń na jego dłoni. Myślę, że czas na mnie – zwróciłam się do mężczyzny, nie patrząc mu w oczy. Nie zatrzymywał mnie.
Przy kolacji ich stolik był pusty, ale nakryty. Czyli nie wyjechali. Biłam się z myślami, czy zajrzeć do nich, jednak wciąż miałam przeczucie, że Robert po tym wyznaniu chce być sam.
Kiedy rano zeszłam na śniadanie, byli już przy stoliku.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry! Zawołała Marysia. Dziś jedziemy z tatusiem na kulig saniami i prawdziwymi konikami. Pojedzie pani z nami?
- No jasne, że tak. Kocham koniki.
- Tatusiu, słyszysz? Pani z nami pojedzie.
- Tak słyszę Marysiu, też się cieszę.
W powrotnej drodze do swoich pokoi, Robert zwrócił się do mnie prawie szeptem.
- Cieszę się, że będziesz na tej wycieczce. Marysia wciąż o tobie wspomina. Coś mi się wydaje, że masz stały etat w czytaniu bajek. Wczoraj na dobranoc chciałem jej coś poczytać, ale stanowczo odmówiła. Koniecznie chciała, bym poszedł po ciebie, hi, hi.
- No.... to mamy problem, hi, hi. Tylko jak my to zrobimy? Trzeba ustalić grafik, hi, hi.
- To nie jest wcale śmieszne Marylko – szepnął mi do ucha, a ja znów poczułam ten dziwny dreszcz na całym ciele.
Kiedy zostałam sama, myślałam co dalej z tą znajomością. Marysia podbiła moje serce, a Robert? Jak mam odczytać jego intencje? Czy szuka opiekunki do dziecka, tylko opiekunki? Czy jednak czuje to co ja? Te pytania nie dawały mi spokoju. Z jednej strony byłam rozdarta, bo jakby na to nie spojrzeć, nieświadomie zaczynam wkradać się w ich życie. Zastanawiam się, czy miłość na którą tak czekam, przyszła w takiej szacie? Młody wdowiec z córką. Czy mało go życie skrzywdziło? Przecież nie musi być sam na resztę swojego życia. Ale czy ja sobie za wiele nie obiecuję? To dopiero kilka dni naszej znajomości.  Myślę, że może ma już kogoś, a ja jestem tylko na czas wyjazdu. Ech..... muszę sobie dać z nim spokój i nie łudzić się już. Nie zniosłabym kolejnej porażki.
Kulig był wspaniałym wydarzeniem. Zajęłam miejsce w saniach Z Robertem i Marysią, która tuliła się do mnie, bo zaprzęgi z końmi jechały tak blisko siebie, że konie dotykały czasami naszych głów. Ja z Robertem trzymałam pochodnie. Na miejscu górale rozpalili ognisko. Były kiełbaski i grzane wino, muzyka i śpiewy. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Wszyscy uczestnicy kuligu złapali się za ręce i tańczyli wkoło ogniska. Kiedy nadszedł czas powrotu, Marysia poprosiła mnie, żebym przed snem przeczytała jej bajkę. Obiecałam, że przyjdę.
Zmieniłam ubranie i wzięłam prysznic, bo cała byłam przesiąknięta dymem z ogniska i tak odświeżona poszłam do Marysi i Roberta. Czekał na mnie z butelką wina. Też się przebrał w gustowne polo w kolorową kratkę. Był świeżo ogolony i pachnący tą zniewalającą wodą.
- Ciii...... Marysia usnęła. Powiedział szeptem, wskazując wzrokiem na łóżko.
 Dziewczynka usnęła z książką w dłoniach i wyglądała jak mały aniołek.
- Myślę, że nie odmówisz dalszej części dzisiejszego wieczoru i wypijesz ze mną lampkę wina? Wprawdzie nie taki miał być cel twojej wizyty u nas, ale skoro nasza mała gospodyni zawiodła, to ja postaram się czynić honory domu.
- Marylo..... nie wiem....jak...
- Nie mów nic – przerwałam mu w pół słowa. Robercie nie mów nic.
- Dlaczego? Czy robimy coś złego?
- Nigdy nie zastąpię matki Marysi, nie potrafię i tyle. Skłamałabym mówiąc, że nie zależy mi na tej dziewczynce, bo zależy, ale.... nie potrafię.
Robert odstawił kieliszek z winem i usiadł obok mnie. Ten dziwny dreszcz, znów zapanował nad moim ciałem. 
- Masz kogoś? Zapytał patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie, i nie mam zamiaru tego zmieniać. Za dużo spotkało mnie rozczarowań ze strony mężczyzn. Dlatego nie myślę na razie o kolejnym związku. Sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. Ale bałam się kolejnego rozczarowania.
- Przepraszam, chyba się zagalopowałem. To wszystko przez ten alkohol. Robert wstał z kanapy i podszedł do okna.
- Zobacz  ile gwiazd na niebie, to wróży dobrą pogodę na jutro – powiedział odwrócony do mnie plecami, na moje szczęście. Trzęsłam się jak galareta i miałam problemy w utrzymaniu kieliszka w dłoni.
Nagle odwrócił się i złapał mnie w ramiona. Poczułam jego ciepło i przestałam się bronić. Robert pocałował mnie tak, jak nigdy żaden facet. Staliśmy wtuleni w siebie i żadne z nas, nie było w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. W końcu ja zorientowałam się, że nie jesteśmy sami w pokoju. Szybko odepchnęłam Roberta i spojrzałam w stronę łóżka. Dziewczynka już nie spała.
- Tato, czy pani Maryla zostanie z nami? Mamusia na pewno pozwoli, bo ona jest tam w niebie i nie może przy mnie być.
Wybiegłam zawstydzona z pokoju, nie oglądając się za siebie. Rzuciłam się na łóżko i beczałam jak dziecko. Tak mi wstyd, straciłam zupełnie kontrolę nad sobą. Muszę zaraz wyjechać. W pośpiechu pakowałam walizkę. Chciałam jak najszybciej opuścić pensjonat. Właścicielka próbowała mnie zatrzymać, ale ja byłam zdecydowana.  Nagle uświadomiłam sobie, że przecież nie mogę teraz wyjechać, bo piłam alkohol. Usiadłam zrezygnowana przy spakowanej walizce. Ok. Jutro wyjadę z samego rana, jeszcze przed śniadaniem.
W ubraniu położyłam się na sofie. Wciąż miałam przed oczami Marysię patrzącą na nas, jak się całujemy. I te jej słowa, czy zostanę z nimi. Jak mogliśmy być tacy nieostrożni? Nagle bez pukania wszedł do pokoju Robert.
- Dowiedziałem się od gospodyni, że podobno skracasz pobyt? Czy to prawda? Powiedział z wyrzutem w głosie. Jeśli to przeze minie, to wybacz. Ja pierwszy jutro wyjadę.
- Czyś ty zupełnie zwariował! Wykrzyczałam. Chcesz zrobić dziecku przykrość? Nie ma mowy, to ja jutro wyjadę.
Nagle otwarły się drzwi i do pokoju weszła Marysia. Była na bosaka. Usiadła obok nas i przytuliła się do mnie.
- Lubię panią i tatuś też chyba panią lubi. Czy zostanie pani z nami na zawsze?
Nie mogłam powstrzymać płaczu. Przytuliłam ją do siebie, ale nie mogłam nic powiedzieć, bo ze wzruszenia słowa uwięzły mi w gardle. Robert siedział obok i też milczał.
- No.... jeśli chcesz, to mogę was co jakiś czas odwiedzać – wydusiłam.
- Hura!! A będzie mi pani czytała bajki?
- Tak Marysiu, będę.
Dziś jesteśmy już wszyscy razem. Marysia zaakceptowała mnie jako członka rodziny. Ze ślubem jeszcze poczekamy, mimo, że czas żałoby już minął. Postanowiliśmy z Robertem, że musimy być na sto procent pewni naszego uczucia, by stworzyć prawdziwą rodzinę.
Do Zakopanego pojechałam, by zapomnieć o moich porażkach, a znalazłam tam miłość  życia i cudowną córeczkę o imieniu Marysia.


Anna Dral

Zapałczana historia 

Gdzieś w środku zimy koło Krakowa,
Zdarzyła się historia całkiem wyjątkowa
Środkiem wąziutkiej ścieżki szła dziewczynka mała,
Która Dziewczynkę z zapałkami” przypominała.

Szła śmiejąc się do ludzi, których wciąż mijała.
Zaganiani przechodnie zwykle nie mówili,
Tylko za swoimi sprawami ciągle gonili.
Przeszła tak zziębnięta kruszynka dość spory kawałek,
Szukając  ludzi, którzy mogli kupić chociaż  garść zapałek.

Pewien bardzo bogaty malarz pochodzący z Łodzi,
Powiedział jej, że w takich łachmanach dziś już nikt nie chodzi
I nie spoglądając na nią, odtąd ani razu
Wrócił do malowania swojego obrazu.
Pani w  boa nie kupiła zapałek z racji 
Pośpiechu i jakiejś służbowej kolacji.

Biedna dziewczynka siły już nie miała. 
Usiadła przy drodze i gorzko płakała.
Nagle gdzieś pomiędzy wielkimi sosnami
pojawił się ktoś zaniepokojony tymi odgłosami.
Był to miejscowy leśniczy, który pilnował,
By żaden kłusownik tutaj nie buszował.
Podszedł do dziewczynki śmiało
Pytając z troską co się tutaj stało.
Ola zaraz szybciutko wstała
I swą smutną historię w mig opowiedziała
Miły starszy człowiek mocno się wzruszył.
Los biednego dziecka bardzo go poruszył.
Obiecał kruszynce, iż od tej pory stale
Będzie od niej kupował pudełka zapałek.
Mówiąc te słowa wcale nie żartował,
Gdyż wieczorami domki z zapałek budował
Małą panienkę bardzo wieść ta ucieszyła,
Gdyż od dawna w małej chatce tylko z babcią żyła.
Następnie do chałupki pobiegła pośpiesznie,
Gdyż wiedziała, że już nie jest pewnie wcześnie
 Tymczasem staruszka już przy oknie już stała
Powrotu swej Olusi bacznie wyglądała

Przy skromniej kolacji, która już czekała
O zachowaniu ludzi wnuczka rozprawiała.
Dziwiła się nasza Aleksandra wielce, 
Że bogaci ludzie mieli twarde serce.

Wtedy stara babcia, które życie znała,
Takie oto słowa wnuczce powiedziała:
„By być prawdziwie bogatym nie musisz wcale 
Mieć dużo pieniędzy i chadzać na bale.
Wystarczy tylko z wielką czułością
Pochylić się nad kimś, darząc go miłością”.

13 komentarzy:

  1. Nareszcie! Należałam do tych zaniepokojonych i zniecierpliwionych. A teraz mogę znów sobie poczytać nowe opowiadania. Owocnej pracy pani Magdo!
    Pozdrawiam Krysia.

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja się cieszę, że opowiadania się pojawiły, bo też się martwiłam losem tomiku... Magdo, moje opowiadanie już jest, jeszcze tylko wymaga dopieszczenia :) I prześlę

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe, tak fajnie czyta się. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkiego dobrego i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku Pani Magdo!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wciąż pusto... Panowie i Panie, palce rozprostować i do pracy. Czekamy na wasze opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadania wysłane - przynajmniej moje - ale faktycznie cisza...

      Madzia - martwię się! Wszystko ok?

      Usuń
    2. Moje też wysłane i też zaczynam się niepokoić. Dawno nie było nowego posta. Jakiegokolwiek :(

      Usuń
    3. Dziewczynki wszystko ok. Dziękuję za troskę, zaraz Wasze teksty się pojawią:)

      Usuń
  6. Magda a ja mam pytanie z innej beczki , czy to prawda że masz oprócz rodzonej siostry jeszcze troje przyrodniego rodzeństwa z pierwszego małżeństwa Twojego ojca ? znam Twojego brata fajny kumpel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście mam przyrodnie rodzeństwo ale niestety się nie znamy. Dobrze usłyszeć, że przyrodni choć nieznany brat jest fajnym człowiekiem:)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. I przekazuję serdeczności również dla brata. :)

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń