czwartek, 15 października 2015

Lwowskie klimaty w naszym nowym tomiku:)

Zapraszam do lektury! A nasz "Telefon zapytnia" (banerek po lewej stronie bloga) chyba powolutku się przyjmuje:) Bardzo mnie to cieszy! 

Magdalena Goc
Lwowski wehikuł czasu
  
  
To była bardzo męcząca doba. Magda pędziła do domu, w którym czekały na nią dzieci gotowe do szkoły i przedszkola. Gdy już odprowadzi swoje szkraby, w drodze powrotnej będzie musiał zrobić jeszcze rundkę po sklepach w celu uzupełnienia lodówki, oczyszczonej przez kochane głodomory. Po śniadaniu, nim upora się z praniem, gotowaniem obiadu oraz ogarnięciem lekkiego rozgardiaszu w kuchni i w pokojach, dopada ją południe. Niechybny to znak wyprawy do szkoły po Władzia i Amelkę.
   Zmęczenie i niewyspanie daje o sobie znać. Ileż to razy Magda po każdej służbie obiecywała sobie drzemkę, ale zawsze coś stawało na przekór jej zamierzeniom, bo trzeba szybciutko zrobić to i owo, bo szkoda pogody, bo to, bo tamto. I tak wkoło Macieju. Mija czas, oszukiwany kolejnymi filiżankami kawy. Zawsze na pierwszym miejscu obowiązek, potem przyjemność. Tylko, kiedy znajdzie wreszcie czas dla siebie? Wieczorem nie ma już siły na nic. Dzieciom poczyta, owszem, bardzo chętnie, ale zaraz potem pada i swoich ukochanych książek już nie czyta, bo oczy same się zamykają i zapada w sen. Jedynie w drodze do pracy lub do domu, może pozwolić sobie na ten luksus. No i może jeszcze w weekend, gdy na służbie ma święty, anielski spokój i niczym niezmąconą ciszę. Wtedy, tak, zatapia się w innym świecie, z przerwą na cogodzinny patrol obiektu.
   Na domiar złego dziś jeszcze wypadło szczepienie sześcioletniej Amelki. W poczekalni córka znów zajęła się swoim ulubionym zajęciem, czyli układaniem ulotek, dotyczących różnych specyfików farmaceutycznych. Zawsze na pytanie Magdy, po co to robi, Amelka z rozbrajającą szczerością i wrodzonym urokiem osobistym stwierdza, że ktoś musi zrobić z tym porządek i to musi być ona. Ton, z jakim wypowiada te słowa i poważna mina córki, nie pozwalają mieć Magdzie jakichkolwiek wątpliwości w sens działań tej uroczej małej kokietki. Nie tak dawno ta mała spryciara wymyśliła, w jaki sposób mama, będąc w pracy, może jej pomóc w odrobieniu trudnego zadania domowego. Zrobiła zdjęcie strony książki z tym zadaniem, przesłała za pomocą jednego z komunikatorów i cierpliwie czekała na telefon od swojej zapracowanej rodzicielki. Magda po chwilowym zaskoczeniu, spowodowanym sprytem Amelki, pokierowała córkę i wspólnie odrobiły zadanie. To już nie pierwszy raz, gdy córka postępuje w myśl zasady „jak nie drzwiami, to oknem”. Dała radę. Skoro nie ma taty, mama w pracy, dziadek gdzieś przepadł a brat jeszcze w szkole, no to trzeba problem jakoś samemu rozwiązać. A że panna Amelia geny po kądzieli ma silne, no to wymyśliła sposób na odrobienie pracy domowej. Obowiązkowość wyssała z mlekiem matki a spryt odziedziczyła po babci Halince.
   Po szczepieniu, Magda odebrała jeszcze Staszka z przedszkola i w trójkę ruszyli do parku. Pogoda tego dnia mimo schyłku lata, była upalna. Słońce zachęcało do pobytu na świeżym powietrzu, z czego ochoczo skorzystali. Spacer okazał się bardzo owocny, gdyż, co chwila dzieci znosiły znalezione w parku skarby. Obok relaksującej się na trawie Magdy, zebrała się całkiem pokaźna kolekcja kasztanów, żołędzi, kolorowych liści. Chociaż żal było wracać, Amelka i Staś, dzierżąc swoje skarby, wracali szczęśliwi do domu, gdzie czekał na nich, pochłonięty bez reszty lekturą książki, straszy brat Władzio.
   Było już późne popołudnie i nadal kilka rzeczy do zrobienia, więc Magda znów postanowiła poratować się kolejną kawą. Gdy tylko upora się z obowiązkami, wskoczy do wanny pełnej piany. Dziś bez książki, bo ten błogi stan relaksu w kąpieli mógłby wyciszyć Magdę i uśpić jej czujność, a wtedy nieszczęście gotowe.
   Co, jak co, ale dla niej książki są czymś bardzo wyjątkowym. Dzieci zawsze uczyła, że książki się szanuje, po książkach się nie kreśli, książkom nie robi się oślich uszu. O książki się dba jak o przyjaciela. Kiedyś wytłumaczyła im, że czytanie jest prawdziwym źródłem bogactwa człowieka. Dzieci, które czytają lepiej się uczą, myślą pozytywnie, ponieważ poziom wykształcenia związany jest z sukcesem i zadowoleniem w życiu.
   Magda poczuła nagle, że jakaś nieopisana siła ciągnie ją w kierunku łóżka. Nie było to tylko zmęczenie po całym dniu wypełniania obowiązków drugiego etatu, czyli bycia mamą. Czy to ta ostatnia dyskusja z dziećmi o książkach tak na nią podziałała? A może to wspomnienie bliskich zmarłych w związku ze zbliżającymi się niebawem Zaduszkami. Mózg ludzki jest wciąż tajemnicą i płata czasami różne figle, szczególnie ze zmęczenia i niewyspania.
   Magda była zawsze związana ze swoimi przodkami. Od zawsze zbierała rodzinne pamiątki, zdjęcia i listy. Pod tym względem według niektórych zawsze postrzegana była, jako sentymentalna i staroświecka, ale nigdy się tym nie przejmowała. Niestety, jej ukochani pradziadkowie i dziadkowie nie żyją a Magda bardzo za nimi tęskni. Wiele by dała za możliwość cofnięcia się w czasie i spotkania się z nimi w czasach, gdy żyli i mieszkali w domu, który teraz otrzymała w spadku od babci. Chciałaby uzgodnić z babcią i prababcią, jakie kwiaty ma zasadzić wokół domu, chociaż wie, że im obu – prababci Anieli i babci Elżbiecie – spodobałyby się każde. W sadzeniu i pielęgnowaniu ogródka pomaga jej ukochana córka Amelia, która – jako piąta kobieta w rodzinie – obejmie kiedyś ten dziewięćdziesięcioletni już dom.
   To były irracjonalne odczucia. Gdy Magda położyła się wreszcie do łóżka i już miała zatapiać się w otchłaniach pościeli, nagle na dywanie dostrzegła leżącą fotografię swoich pradziadków ze Lwowa.
- Do licha – powiedziała do siebie Magda – dopiero, co o nich pomyślałam a teraz znajduję ich fotografię. To chyba jednak zmęczenie. Tylko, dlaczego to zdjęcie nie zostało schowane razem z pozostałymi? – zastanawiała się nadal.
   W życiu nic nie dzieje się przez przypadek. Na zdjęciu ujrzała swoją prababcię Anielę, czytającą gromadce dzieci jakąś książkę. Okładka nie była widoczna, ale nie to było teraz istotne, bo moja prababcia dając tym dzieciom swój czas i poświęcając im swoją uwagę, otrzymywała od nich życzliwość i pomoc a od rodziców tych dzieci zaufanie. To wszystko to wartości ponadczasowe, których nie da się kupić za żadne pieniądze świata.
Książka to duchowy testament, który przekazuje jedno pokolenie drugiemu <HERCEN>
Czytanie dobrych książek jest niczym rozmowa z najwspanialszymi ludźmi minionych czasów <KRATEZJUSZ>
  
   Magda zapadła w głęboki sen, ledwie przyłożyła głowę do poduszki. Nie, to nie był sen.
   Był rok 1933. Magda nagle znalazła się we Lwowie, w drewnianym domu swoich pradziadków, tym samym, który teraz należy do niej. To była inna rzeczywistość. Prababcia kręciła się przy piecu, nad którym wisiały suszone zioła. Były tam rumianek, dziurawiec, piołun, melisa, mięta. Także na półkach i przy ścianach znajdowała się bogata kolekcja naturalnych lekarstw, pochodząca z bogactwa łąki. Zapewne prababcia, gotowała obiad, gdy zajrzałam z niezapowiedzianą wizytą w innej czasoprzestrzeni, co wskazywała godzina na kuchennym zegarze.
   Na środku kuchni moich pradziadków, stał stół, centrum życia rodzinnego. Nawet, jeżeli był skromnie zastawiony, nie miało to większego znaczenia, od tego, że rodzina rozmawiała ze sobą i była razem. Więzi rodzinne były pielęgnowane. Pradziadek Józef kręcił się przy obejściu, szykując drewno na opał, gdy nadejdzie zima. Tak, z opowieści mojej mamy pamiętam, że to był bardzo pracowity i uczynny człowiek. Taki do rany przyłóż. Wszystkim dokoła pomagał, o sobie nie myśląc wcale. Ale takie też były wtedy czasy, że ludzie pomagali sobie bezinteresownie. Ludzie, którzy sami żyją mniej zamożnie lub nawet w niedostatku, lepiej rozumieją takich jak oni sami. Na szczęście dla takich jak oni, istniała wtedy ludzka solidarność. Przykre to bardzo, że tamten świat miniony, pełen życzliwości, uczciwości i prostoty życia, odszedł bezpowrotnie.
   Sadyba pradziadków była pełna miłości, ciepła i niezwykle przytulna. Magda miała okazję przyjrzeć się oszczędnemu życiu pradziadków, mimo, że Aniela była wziętą krawcową. Przebywanie w ich domu sprawiło Magdalenie ogromną radość, mimo panujących wówczas skromnych warunków. To jej jednak wcale nie zniechęcało, wręcz przeciwnie, dzięki podróży w czasie, Magda jeszcze bardziej doceniła to, co posiada. Nie ważne jest MIEĆ, trzeba BYĆ, ale nie egoistą, ale być dla drugiego człowieka. To pierwsza lekcja, wyciągnięta dzięki podróży w czasie. Każdy człowiek ma jakąś potrzebę kontaktu z ludźmi, ale nie takiego przypadkowego. To musi być bliskość charakteru, myślenia, nastroju. Pradziadkowie i dziadkowie byli zawsze ważni dla Magdaleny, dlatego bardzo szybko odnalazła się w ich rzeczywistości, tej sprzed osiemdziesięciu lat. Bardzo wyraźnie widziała też ośmioletnią wtedy babcię Elżbietę i jej młodszego brata Edwarda. Nie było wśród nich jeszcze Jerzego, najmłodszego z pośród trójki rodzeństwa, który urodził się dopiero w 1943 roku.
   Dom pradziadków otoczony był sadem owocowym a podwórko ozdabiało mnóstwo kwiatów. W całym Lwowie nie było wtedy równie pięknego ogródka, jak ten, należący do Anieli. Prababcia, – co Magda pamięta z opowieści babci Elżbiety – była z niego bardzo dumna. Sąsiadki wielokrotnie korzystały z dobroczynności jej prababci i przychodziły do niej po piękne bukiety. Na wszystkie ważne uroczystości, to właśnie te kompozycje kwiatowe zdobiły kościół św. Elżbiety. To było jej podziękowanie za ocalenie córki Elżbiety od spotkania z kostuchą. Wiązanki – jak się okazało z czasem – Aniela przekazywała w szczerości serca, gdyż moja babcia Ela dożyła pięknego wieku i zabrakło jej roku do dziewięćdziesiątych urodzin. Sama Aniela żyła niewiele dłużej, bo żywot swój zakończyła trzy lata po swoich dziewięćdziesiątych urodzinach.
   Magda przebudziła się na chwilę, gdyż pęcherz dobitnie domagał się swoich praw. Nie była z tego powodu szczęśliwa, gdyż niemal brutalnie została przerwana jej podróż w lata minione, do ukochanych pradziadków. Pełna obaw o to, czy powrót do przeszłości będzie jeszcze możliwy, wróciła do łóżka i jakaś przemożna siła pozwoliła jej na powrót zapaść w sen. A jednak udało się, ale zmienił się czas i moment odwiedzin domu pradziadków.
   Był rok 1934. W pokoju gościnnym stał odświętnie acz skromnie zastawiony stół. Wtedy, od suto zastawionego stołu, bardziej liczyło się to, z kim i w jaki sposób spędza się czas. Magda spojrzała na datę widniejącą na kartce zrywanego kalendarza, na której było napisane 16 listopada, piątek. Był to dzień trzydziestych urodzin prababci Anieli. Na nakastliku, przy lampce nocnej, leżała „Gazeta Lwowska”, nr 296, z widniejącym dopiskiem: wychodzi każdego dnia. Z okładki krzyczały nagłówki artykułów „Minister Rzeszy o „diabelskim pakcie” wersalskim”, „Zarzuty przeciwko partyji i deklaracje pokoju” albo ten „Wypadek kanclerza Hitlera” czy też „Układ polsko-rumuński”. Z bardziej przyziemnych tematów, na pierwszej stronie gazety, znajdowała się notka „Renta wieczysta” czy też tekst „Rodzina”. Rano Magda obudzi się w swoim ciepłym łóżku ze świadomością, że pradziadkowie z dziećmi szczęśliwie przeżyli wojnę. Teraz natomiast żal jej było tych wszystkich członków rodziny, bo nie byli świadomi tego, co ich czeka za pięć lat. Gdy spoglądała na złowrogie tytuły artykułów prasowych i przebiegł jej po plecach dreszcz, gdyż ona wiedziała, jaki będzie finał, gdy nadejdzie dzień 1 września 1939. Los szczęśliwie oszczędził jej rodzinę. Najchętniej zostałaby z nimi, aby im pomóc i wesprzeć w tych trudnych chwilach, które nadejdą, ale nie mogła. Wciąż to był tylko sen, a ona była tam tylko nieproszonym gościem. A tak a ‘propos gości, pewnie zaraz zaczną się schodzić. Niech spędzą piękne chwile, bo kto wie, kiedy znowu będzie im dane spotkać się w swoim gronie.
   Nagle na podwórku usłyszała jakieś ożywienie. To zapewne pierwszy z gości, bo usłyszała głos obcej kobiety.
 - Jak tam zdrowie Józefie? – zapytała nieznajoma postać.
 - Dobre, dziękuję Zofio – odparł pradziadek i zaprosił pierwszego gościa do domu.
  - Wielkie nieba! – krzyknęła do siebie Magda na widok Zofii Nałkowskiej i zaraz potem z wrażenia opadła na stojący obok pieca fotel – a jednak to prawda, co opowiadała mi prababcia. Zawsze myślałam, że robi sobie ze mnie żarty, a tymczasem pani Zofia jak żywa.
Do tego grona dołączyli po chwili pianista i kompozytor Alfred Schutz (twórca melodii „Czerwonych maków na Monte Cassino” i szlagierów dla Ordonki, Foga i Bodo), Bruno Schulz, Marian Hemar oraz wspaniały duet Kazimierz Wajda i Henryk Vogelfanger, czyli Szczepcio i Tońcio. Wszyscy oni, – co pamiętam z opowieści pradziadków - lubili odrywać się od zgiełku małego Wiednia (jak określano wówczas Lwów) i odwiedzali Anielę i Józefa, czego efektem była wieloletnia przyjaźń. Nie jest, więc dziwne, że uczestniczyli w spotkaniu towarzyskim z okazji urodzin prababci. Aniela była – w przeciwieństwie do cichutkiego i spokojnego Józefa – rozrywkową, jak na owe czasy osóbką. Goście odnosili się do pradziadków z życzliwością i szacunkiem, tak jak oni do nich. Jak dotąd lepszego sposobu na dobre relacje między ludźmi jeszcze nikt nie wymyślił.
   Po niezwykle udanym poczęstunku urodzinowym, pradziadkowie wybrali się na spacer do Parku Stryjskiego. Szli powolnym krokiem, przechadzając się obok domów Władysława Bełzy, Marii Konopnickiej, Stanisława Lema i Ignacego Mościckiego. Gdy doszli już do parku, wciąż zakochani w sobie Aniela i Józef, usiedli na ławce i przytulili się do siebie. Nie potrzebowali słów, chcieli pobyć ze sobą i tylko w swoim towarzystwie, po prostu razem pomilczeć. Czasem tego potrzeba, nawet tak rozgadanej, na co dzień Anieli. W parku wygasły już lampy gazowe, więc przyświecały im tylko gwiazdy i księżyc, niemi świadkowie ich szczęścia.  
   Między pradziadkami było czternaście lat różnicy. Mimo dużej różnicy wieku, dogadywali się doskonale i tak też się czuli w swoim towarzystwie. Prababci imponowała dojrzałość i wynikająca z niej powaga pradziadka, jego trzeźwość umysłu oraz rozsądek. Józef zaimponował jej tym wszystkim, więc skradł jej serce. Aniela natomiast od samego początku czuła się pewnie przy Józefie i tak też było przez całe ich małżeństwo, aż do jego śmierci w lipcu 1967 roku. Wiek nie był dla nich przeszkodą do szczęścia. PRAWDZIWA MIŁOŚĆ nie zna, bowiem żadnych granic – a tych wiekowych – już na pewno. Pradziadkowie stworzyli prawdziwy dom, miejsce, gdzie zaczynają się miłość, nadzieja i marzenia. Każdy dobry uczynek dokonany w tym domu, był maleńkim cudem. W tym domu nie było podziałów na religie, pochodzenie i inne wyimaginowane różnice. Każdy z nas jest inny i basta. Dixi * Szczególnie prawdziwe są te słowa w kontekście wydarzeń, jakie miały miejsce w ich domostwie przez 3 lata okupacji. Takich ludzi jak Aniela i Józef mianuje się teraz Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata.
  Szczepcio i Tońcio, najwięksi gwiazdorzy programu radiowego, byli bodaj najczęstszymi gośćmi pradziadków. Po niedzielnej audycji „Wesołej lwowskiej fali”, której słuchało nawet sześć milionów ludzi, zawsze zachodzili do Anieli i Józefa. Uwielbiali wspólne rozmowy w zaciszu drzew owocowych ich sadu. To tam rodziły się pomysły na kolejne audycje, podsyłane później Wiktorowi Budzyńskiemu, autorowi tekstów. Józef był skromnym człowiekiem, zawsze, więc prosił Szczepcia i Tońcia o anonimowość autora pomysłów, które rodziły się przy kieliszku nalewki. Ot, zwykła rozmowa między ludźmi a tyle wnosi w życie człowieka. Ile osób, tyle wrażeń, tyle wniosków, tyle odczuć. Rozmowa, przede wszystkim. To już kolejna lekcja, którą wyniosła Magda z podróży w lata 30-te.
   Po śmierci w 1955 roku Kazimierz „Szczepcio” został pochowany w Krakowie, na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Pradziadkowie, a potem już sama Aniela, póki starczyło jej sił, odwiedzała jego grób niemal w każde Zaduszki. Teraz tę tradycję przejęła Magda, bo jeśli było to ważne dla prababci, stało się też ważne dla niej samej. W Londynie, na grobie Henryka „Tońcia”, kwiaty zostawiła Aniela podczas pierwszych Zaduszek po jego śmierci w 1990 roku. Potem wiek prababci nie pozwolił na kolejną podróż samolotem. Do samego końca prababcia Aniela wspominała te pamiętne urodziny 1934 roku, spędzone z Zofią, Marianem, Alfredem, Szczepciem i Tońciem oraz Brunonem. Zawsze wtedy w jej oczach było widać iskry radości, na myśl o pięknej przyjaźni, którą przerwała jedynie śmierć tych ludzi.    Magda, rocznik 1976, bardzo chętnie słuchała zawsze tych i innych opowieści prababci, bo pradziadka Józefa już niedane jej było poznać. Teraz, we śnie, miała niespotykaną możliwość gościć u nich. I zobaczyć małą babcię Elżbietę i wujka Edwarda. Wrażenie niepodobne do innego. Ech, gdyby ten sen już nigdy się nie skończył… Ale tęskniłaby przecież za swoimi kochanymi dziećmi, Władziem, Amelką i Stasiem. Bez nich życie Magdy traci sens. Kocha dzieci najbardziej na świecie.
  
   Nieznośny dźwięk budzika postawił Magdę na nogi. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Jedyne, czego była pewna to nieopisanej siły, którą otrzymała nie wiedzieć skąd. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na myślenie o tym, gdyż już po chwili w pokoju zjawiła się jej ukochana trójka dzieci.
- Dzień dobry mamusiu – zaszczebiotała Amelka a Władzio ze Stasiem obsypali ją całusami. Z takim czułym powitaniem, dzień mógł być tylko udany. Przez chwilę rozejrzała się po domu i oznajmiła dzieciom:
- Czas na realizację marzeń. Kto chce mi pomóc? – zapytała retorycznie, dobrze wiedząc, że na wsparcie i pomoc dzieci zawsze może liczyć.
- My! – zgodnym chórem odpowiedziały jej dzieci.
- Plan jest taki: ostatni pokój jest wolny i ma osobne wejście a my lubimy czytać książki i zapraszać gości. Ja w dodatku jestem nałogowym kawoszem, zgadza się? – zapytała Magda, obserwując zaciekawione twarze dzieci.
- Tak mamusiu, ale co wymyśliłaś, bo połączenie książek, gości i kawy jest bardzo tajemnicze – odpowiedziała zaintrygowana Amelka.
- Ja wiem – wtrącił się Władzio – i to jest dobry pomysł mamo. Chcesz tu stworzyć coś na wzór klubokawiarni, prawda? Popraw mnie, jeśli się mylę.
- Tak, masz rację Władku – odparła Magda. – Pokój pradziadków ma niesamowity klimat, dzięki dobrze zachowanym meblom, do których mam ogromny sentyment. Na ścianach powiesimy fotografie naszych przodków, szczególnie te z przedwojennego Lwowa, co jeszcze doda mu uroku. W oszklonej biblioteczce, która stoi pod ścianą obok drzwi, prowadzących z naszego pokoju, umieścimy książki, które będzie można wypożyczać. Rozłożymy ten okrągły stół, przy którym będzie można podyskutować o książkach, racząc się przy nim kawą lub aromatyczną herbatą. Napoje będą, na „co łaska” a z pozyskanych funduszy kupimy od czasu do czasu jakąś nową książkę. Na stoliku, obok drzwi prowadzących na ganek, postawimy przedwojenne radio, które ostatnio kupiłam na pchlim targu w Krakowie. Przypomina mi audycje „Wesołej lwowskiej fali” oraz Szczepcia i Tońcia – rozmarzyła się na końcu Magda.
- Mamusiu, jaka lwowska fala? Jaki…jak jemu tam było…Szczepcio? – dopytywał Władzio – Skąd ty wiesz, co było przed wojną? – nagabywał syn, nie podejrzewając zupełnie, że Magda dzisiejszej nocy, przeniosła się do Lwowa lat 30-ych i miała sposobność widzieć ten uroczy duet.
- Ech – westchnęła Magda – kiedyś wam o tym opowiem kochani.
- Mama, zapomniałaś o czymś – powiedziała ganiącym tonem Amelka.
- O czym? – zapytałam zaskoczona, bo byłam pewna, że zaplanowałam już wszystko, co możliwe.
- A co podasz do kawy lub herbaty? Bo chyba nie paluszki – odparła z poważną miną Amelka – masz po babci Elżbiecie takie piękne serwety. Do tego lwowskiego klimatu, pasuje przecież twoje popisowe ciasto. Będzie jak wisienka na torcie. Nie pomyślałaś, mama!
Panna Amelia znów miała rację, więc oberwało się Magdzie za pominięcie dość istotnego szczegółu. Po kim ona ma takie wyczucie tamtej epoki i estetyki. Podobno niektóre cechy przejawiają się co kilka pokoleń. Czyżby to w Amelii odżyły cechy prababci Anieli? Kto wie, czy tak właśnie nie jest.
- No tak, wisienka na torcie – uśmiechając się do siebie, Magda pomyślała, że teraz nie pozostaje jej nic innego tylko działać, szczególnie, gdy ma wokół siebie tak wspaniałych pomocników jak swoje kochane dzieci.
   Wzorem pradziadków, gdy tylko sprzyjała pogoda, posiłki spożywali na podwórku przed domem. Ponieważ – mimo schyłku lata - pogoda tego dnia była niemal wiosenna, śniadanie zjedli przy akompaniamencie śpiewu słowika rdzawego, który skuszony wrześniowym słońcem, nie kwapił się do odlotu do Afryki. Zaraz potem Magda włączyła piosenki przedwojennego Lwowa, które kiedyś kupiła i wszyscy zabrali się do pracy. Miała dziwne przeczucie, że pradziadkowie oraz babcia i wujek, są wśród nich, w tym upiększanym właśnie pokoju. To wspomnienia pradziadków i Lwowa oraz fascynująca podróż w czasie wywołały członków rodziny Magdy, bo - chociaż może to się wydać dziwne - ona czuła ich obecność.
   W pracy nad lwowską metamorfozą ulubionego pokoju pradziadków, było wiele radości i entuzjazmu. Najważniejsze w tym wszystkim było coś jeszcze: ten czas spędzali RAZEM. Czas spędzony z dziećmi jest bezcenny, bo nie liczy się ilość, ale jakość uwagi skupianej na dzieciach. Oby to wszystko, co wymarzyła sobie Magda, spełniło się jej całkowicie.

-----------------------------------------------------------------------------
*Dixi (łac.) – powiedziałem, skończyłem mówić





                                

2 komentarze:

  1. Moi drodzy,
    dziękuję wam serdecznie, że zechcieliście przeczytać moje opowiadanie. Jestem wam jednak winna wyjaśnienie. Otóż zdjęcie, dołączone do mojego opowiadania, przedstawia moich pradziadków, Anielę i Józefa a wydarzenia, lekko podkoloryzowane, miały naprawdę miejsce. Ta Magda to w 100% ja.
    Pozdrawiam serdecznie, Magdalena Goc

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się atmosfera tego opowiadania. :) Gratuluję. :)

    OdpowiedzUsuń