|
Dukielski rynek (zdjęcie STĄD) |
No więc Dukla... Przez moment zachodzę w głowę jakim cudem jeżdżąc tam tyle lat, rok po roku tak wielu pobliskich rzeczy nie widziałam. A jednak po zastanowieniu już się nie dziwię. Wtedy nie trzeba mi było niczego więcej. Starczało to co było najbliżej. Codziennie chodziło się w góry. Tak po prostu. Nie myślało się nad sensownością. Nie trzeba było mieć konkretnego szczytu do zdobycia, miejsca do zobaczenia. Zwyczajnie chciało się wejść wyżej i wyżej, żeby pobrodzić w pachnących zielenią trawach. Były takie miejsca gdzie wystarczyło w tej zieloności zanurkować i wpadało się w czerwień i oszałamiający zapach poziomek. Wieczorami cykały świerszcze, pieczone w ognisku ziemniaki parzyły palce zmrok pachniał beskidzkim latem. Czasem wybieraliśmy się do Pustelni Świętego Jana. I to już była wielka wyprawa. Najpierw podróż rozklekotanym autobusem, potem droga poboczem szosy a dopiero później wspinaczka w górę. Po to by obmyć się chłodną cudowną wodą. Ta woda na twarzy, przeciekająca przez palce to było jak dotknięcie magii, posmakowanie baśni. Miała przecież uleczać. Czary w postaci migoczących kropli ściekających po brodzie. Magia w stanie ciekłym. Coś w tym widać jest bo w tym roku nasz syn też się nie mógł od niej oderwać. Kilka razy wracał do źródełka i nabierał ją w ręce. Pił małymi łyczkami. Słuchał opowieści o swoim dziadku, który też tu przychodził. Tak jak potem ja a teraz on... Pokazałam mu w domu zdjęcia. Czarno białe migawki dawnego życia. Mój tata a jego dziadek w pustelni świętego Jana. Ze stareńkim pustelnikiem z długą siwą brodą. Pamięć płata mi figla,bo mam wrażenie, że i ja tego pustelnika widziałam. Ale to niemożliwe. Tata z mamą na zdjęciach są jeszcze tacy młodzi a pustelnik stary. Mnie w ogóle jeszcze nie ma. Nie mam prawa wiedzieć o jego istnieniu. Pewnie żyje we mnie odbitka tego zdjęcia oglądanego od wczesnego dzieciństwa. I mam nadzieję, że udało mi się uprząść tę nić pamięci dalej, podać nieprzerwaną Tyśkowi. Że być może kiedyś on zabierze tam swoje dzieci i opowie im o ich pradziadku, babci i dziadku, którzy tak jak oni w tej chwili, której jeszcze nie ma, której mój synek nawet nie przeczuwa, pili tutaj cudowną wodę... Tak chyba właśnie tworzy się pamięć pokoleń.
No więc Dukla. I zachwyt gdy po raz pierwszy obejrzałam "Wino Truskawkowe". Zanim jeszcze pojawiła się tam wzmianka o dobrze mi znanym końcu świata wiedziałam, że film opowiada o tych miejscach, które na zawsze wyżłobiły ścieżki w mojej pamięci. Wszystko tam było takie moje, tak dobrze znane tak prawdziwie nieuchwytne. I budzące ogromną tęsknotę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to charakterystyczne dla Andrzeja Stasiuka. Opowiadając o tym co mu w duszy zagrało, melancholijnie zanuciło sprawia, że i my za jego przewodnictwem odkrywamy swoje własne pieśni. Nasze prywatne fado*. Już sam początek książki o tym samym tytule wywołuje dreszcz oczekiwania:
„Najlepsza jest noc w obcym kraju. O zmierzchu porzuca się jakąś okolicę, ponieważ okazała się beznadziejnie nudna, i rusza, powiedzmy, prosto na południe. Ciemność spada na równiny, zakrywa ich smutek i o dziesiątej wieczór jedzie się już przez czystą, czarną przestrzeń. Można wyobrażać sobie różne rzeczy, można odgadywać zarysy niewidzialnego pejzażu, pola, sady, miasta z białego kamienia (...), ale koniec końców zdaje się to psu na budę, bo zostajemy sam na sam z przestrzenią, która jest najstarsza ze wszystkich rzeczy.”
Tak zaczyna się podróż. Nie tylko ta realna ale też ta najbardziej osobista: ruszamy w głąb samych siebie. I już nie ma dokąd uciec, nie ma wyboru. Trzeba spojrzeć prosto w serce. I pozwolić sobie zatęsknić.
Spróbujcie. Przeczytajcie "Fado" Stasiuka albo obejrzyjcie "Wino Truskawkowe" nakręcone na podstawie jego "Opowieści Galicyjskich. Jedno i drugie powoduje nawrót pamięci, potrzebę przeszłości. Nawrót wspomnień. Zobaczycie co tym zyskacie. Ja otrzymałam miejsce, którego przedtem nie znałam.
Jaśliska...
Ciąg dalszy nastąpi :)
*Fado to melancholijna, nostalgiczna portugalska pieśń.
Zdjęcie tylko chwilowo dodane. Dysk z naszymi fotkami został w pracy :) Niedługo zamieszczę nasze własne.
Tak myślę, że każdy ma albo powinien mieć takie miejsce, które łączy nasze pokolenia. gdzie wracają wspomnienia rodzinne. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZgadzam się w całej rozciągłości. Pamięć, umocowanie w przeszłości jest nam niezbędne. Nie można żyć bez korzeni.
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Nie znam tej miejscowości, ale patrząc na zdjęcie jest to miejsce, które mogłoby mnie zauroczyć :)
OdpowiedzUsuńTam jest coś magicznego, taki nieuchwytny spokój, lekko nostalgiczny. I niespieszny. Myślę, że rzeczywiście można się zakochać :)
UsuńPięknie Pani o tym pisze. Rzeczywiście fado...
OdpowiedzUsuńKrysia.
Pani Magdaleno...moja "historia" związana z Duklą,i wielka miłość,bo to moje ukochane miejsce na świecie trwa...od 1979 roku gdy jechałam autobusem PKS z Krosna do Barwinka...Zauroczyła mnie alejka akacjowa,która wtedy wyglądała jak piękny ,zielony tunel.Tyle lat a tak to pamiętam....Dukle pokochałam najpierw ,ale niedługo później pokochałam chłopaka z Dukli....z którym jesteśmy już razem....ponad 30 lat.Więc gdy dzisiaj mignął mi ratusz....w Dukli na rynku....i te wspomnienia zrobiło mi się nadzwyczaj cieplutko w okolicach...serca.Dziękuję więc bardzo serdecznie za Pani wspomnienie...a przy okazji dziękuję za Pani książki pełne uroku....Uroczysko ,Malownicze..uwielbiam takie klimaty.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam z tej jakże dzisiaj słonecznej Dukli...
jako że moja dusza często wypełniona melancholią i fado i "Wino Truskawkowe " jest jak najbardziej dla mnie, już raz podchodziłam do oglądania tego filmu, ale trafiło to na złe czasy mojego komputera i jego zacinanie mnie zniechęciło, ale już znalazłam film na yt więc napewno zobaczę;-)
OdpowiedzUsuńpiękna słowa piszesz powyżej, przepełnione emocją i nostalgią, dobrze mieć takie wspomnienia i dobrze że one nabierają z upływem czasu jeszcze większego, cenniejszego znaczenia;-)
Ja w Dukli byłam w tym roku w maju po raz pierwszy, byłam w pustelni i masz rację to miejsce magiczne, od rana tego dnia padało, a w pustelni akurat się rozpogodziło i las dookoła "dymił" mgłą, a fascynację Tyśka źródlaną wodą rozumiem zupełnie;-)
uściski gorące ślę spod ciepłego kaflowego pieca;-)