poniedziałek, 12 października 2015

Nowi zaczarowani słowami czarują :) I zapowiedzi na jutro.

Tak jak obiecałam kolejne opowiadania do tomiku tylko czekają na Waszą uwagę. Dostałam też kilka próśb o przedłużenie terminu. Wiem, że dla niektórych z Was to naprawdę ważne więc w porządku, przedłużymy. Ostateczny termin to 12 listopada. Zaraz pozmieniam w oficjalnym poście. Jutro kolejne informacje w sprawie Szuflandii i jeszcze jedno opowiadanie tomikowe i jeden post o pewnej generałowej, która ostatnio zawładnęła moim sercem. Będę się oburzać :) Ale to dopiero jutro. Dziś życzę Wam przyjemnej lektury i dobrej spokojnej nocy :) Taki buziak ode mnie:



Edyta Sawicka

Opowieści lwowskie


Rajca Anczowski – właściciel Kamienicy Czarnej przy rynku we Lwowie miał dwóch synów bliźniaków Pawła i Piotra. Kamienica była okazała i miała zacnych mieszkańców. Chłopcy rośli i byli lubiani przez lokatorów.
Rajca wraz ze swoją żoną Jolantą prowadził salonik literacki i często gościł pisarza poetę, a jednocześnie burmistrza Lwowa Bartłomieja Zimorowca. Takie spotkania odbywały się w domu rajcy w każdy czwartek. Goście za każdym razem wychodzili zadowoleni.
Gdy Piotr i Paweł mieli po dwadzieścia lat jednocześnie zakochali się w dwóch siostrach, które ujrzeli podczas niedzielnej mszy w Kościele Jana Chrzciciela we Lwowie. To były panny pobożne i pogodne. Przychodziły do kościoła z ciotką, u której mieszkały. Pobierały edukację we Lwowie, a same pochodziły z majątku 50 km od Lwowa. Jedna nazywała się Jadwiga, a druga Stanisława Pawłowskie. Nie były jak chłopcy bliźniaczkami – dzielił je rok. Chłopcy byli na tyle szarmanccy, że od razu zwrócili uwagę panien. To niewiarygodne, ale takie rzeczy się zdarzają.
Dziewczęta wraz z ciotką zostały zaproszone do domu rajcy, a z czasem także do saloniku literackiego, w którym zaczęły wodzić prym. Obie były bardzo oczytane, a dla gości były nową krwią, którą natychmiast zaakceptowali i polubili. Goście saloniku to kulturalni ludzie, którzy docenili panny i byli pod ich wrażeniem, bo przecież takie młode, a już z takim spojrzeniem na literaturę i z takimi refleksjami  – coś niebywałego – mówili.
Lwów to miasto historyczne, w którym już się wiele wydarzyło i jeszcze wiele wydarzy mówiono na Rynku.
W Rzeczypospolitej na tron wstąpił Michał Korybut Wiśniowiecki, a wojska tureckie zaczęły zbliżać się do Lwowa.  Jan Sobieski w Radzie Miejskiej mówił, że Lwów to twierdza i ma być broniony.  Jednocześnie radził by starcy, kobiety i dzieci wyjechali do Zamościa.
Burmistrz Bartłomiej Zimorowic, w dniu 14 sierpnia 1673 roku zwołał na Rynku wszystkich mężczyzn umiejących obchodzić się z bronią. W tej grupie znaleźli się dwaj bracia bliźniacy Piotr i Paweł.
Burmistrz dowiedział się, że lwowianki nie posłuchały Sobieskiego i nie wyjechały ze Lwowa i to zarówno te starsze jak i młodsze. Panny Pawłowskie także były oczywiście w tym gronie.
Turcy atakowali, ale miasta nie zdobyli. Walczyli zawodowi jak i ochotnicy. Młodzi Anczowscy dwoili się i troili, aby ratować miasto niejednokrotnie narażając życie, a gdy tylko udawało im się przespać chwilkę to w marzeniach widzieli obie panny.  Zimorowic z racji tego, że znał obu chłopców i ich ojca, gdy tylko było możliwe podchodził do nich i wspierał jak mógł. Obaj to doceniali. A panny myślami były przy swoich żołnierzach klęcząc przed świętym obrazem.
 Zbliżały się przymrozki i Lwów miał zapłacić harach, ale nie zebrano żądanej kwoty, dlatego Kapalan Pasza zażądał zakładników – gwarantów brakującej kwoty. Zgłosił się Zimorowic – bo uważał, że musi – jest odpowiedzialny za miasto i musi zapłacić każdą cenę, ale jego kandydaturę odrzucono. Z tych, których wybrano po latach z niewoli powróciło czterech. W każdym bądź razie Turcy odstąpili od miasta.
Po chocimskim zwycięstwie do Lwowa uroczyście z łupami wkroczył przyszły król Sobieski to witał go nie, kto inny, a sam Zimorowic.
Salonik literacki w domu Rajcy Anczowskiego, jak wszystko, co dobre wrócił, a obie panny Pawłowskie z czasem zostały paniami Anczowskimi radując swoimi celnymi uwagami swoich mężów i teściów.
Opowiadanie powstało na podstawie książki Ryszarda Jana Czarnowskiego: Lwów legenda zawsze wierna.


Jadwiga Stróżykiewicz
Skarby w plecaku

Park kryje różne tajemnice. Drzewa, samosiejki, ślimaki,  ptaki także ławki dostrzegają przypadkowych i stałych bywalców. Starsza kobieta bywa tu niemal codziennie, chyba, że ulewa lub śnieżna zawierucha zatrzyma ją w domu.
Kiedy z aparatem fotograficznym, udała się za wiewiórką, płacząca wierzba musnęła jej policzek, poczuła się jak przed laty, na turystycznym szlaku, na Chojnik. Wtedy doznała muśnięcia kosodrzewiny. Myśli jej pobiegły wstecz. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki wróciły wspomnienia z harcersko-pionierskiej przygody.
Przypomniała sobie wskazówki rodziców odnośnie szacunku wobec starszych, bez wyjątku, ze szczególnym naciskiem o godnym zachowaniu się wobec nauczycieli. Podczas powitania na dzień dobry należało się zatrzymać i uczynić skłon głową. Jeśli uczeń był niezadowolony z oceny, decyzji albo uwagi nie miał prawa wyrażać sprzeciwu. Postanowienia nauczycieli były „święte”!
Ona – uczennica wiejskiej szkoły podstawowej uczyła się przeciętnie. W głowie Jagody gnieździły się myśli o tańcu bądź fryzjerstwie. Kiedy etat nauczycielki otrzymała pani Helena, która w ramach zajęć pozalekcyjnych założyła kółko taneczne, Jagoda jako pierwsza zgłosiła swój udział. Zespół stanowiły same dziewczęta. Dziś już nie pamięta źródła muzyki w takt, której ćwiczyły kroki i taneczny korowód. Sama, później nazwana primabaleriną, mogła ujawnić akrobatyczne umiejętności. Pan Klemens-kierownik szkoły, po obejrzeniu walca, miał wątpliwości, czy jest stosowne wystawić go w konkursowe szranki na powiatowym przeglądzie szkolnych zespołów artystycznych. Grupowy taniec nie budził zastrzeżeń, ale te wygibasy dziewczynki w odsłaniającej uda spódniczce były wyzywające.
Pod czujnym okiem opiekunki dziewczęta pojechały pociągiem na ten konkurs. Dla jurorów kilkugodzinny przegląd był określonym zajęciem. Dla „tancerek” było to niezwykłe zdarzenie i oczekiwanie na werdykt. Jagoda nie miała pewności co do nagrody. Zwieńczeniem pierwszego miejsca był wyjazd na V Międzynarodowy Pionierski Obóz Pokoju w Cieplicach  Śląskich Zdrój.
W małym stopniu pamięta reakcję rodziców. Jednak to również oni poparli nauczycieli, którzy podjęli decyzję, że pojedzie na obóz, który rozpoczynał się w czasie trwania roku szkolnego.
Lista rzeczy potrzebnych na obozie była długa. Należało kupić nie tyko strój harcerski.  Wprawdzie miała mundurek i chustę, ale były one bardzo zniszczone. Jeśli nawet, napawała ją dumna z tytułu jego posiadania podczas zaledwie jednego biwaku, kilku zbiórek i podchodów ze szkolną drużyną.  A przed wyjazdem na wygrany obóz, drużynowy udzielił jej wskazówek, jak powinna zachowywać się prawdziwa harcerka. Ponadto pan Henryk przykazał, żeby nie narobiła mu wstydu.
Zbiórka uczestników z województwa lubuskiego wyznaczona była w okolicach dworca kolejowego w Zielonej Górze. Kilka osób umundurowanych w harcerskie stroje ulokowano w czteroosobowym przedziale wagonu sypialnego, który był podłączony do składu jadącego w kierunku Poznania. W dalszej drodze wagon zapełniał się uczestnikami letniej wyprawy. Nad snem czuwało kilku instruktorów.
W drodze z Jeleniej Góry do Cieplic  Jagoda, po raz pierwszy, dostrzegła pejzaż gór, które otulała mgła i przesłaniały obłoki. Prześwity słońca zwiastowały pogodny dzień.  Autokar zatrzymał się przed pałacem rodu Schaffgotschów. Ogromne, barokowe drzwi otworzyły przed nią inny świat, na pięć tygodni.  Została zakwaterowana z trzema dziewczętami w budynku oficyny na pierwszym piętrze. Tu przedpokój był garderobą, a ponadto umywalnią ze zlewem i kranem. W pokoju znajdowały się  cztery łóżka,  stolik i krzesła. To był tylko nocny azyl … Wszystko, poza apelami, odbywało się w pałacu. Znajdowała się tam stołówka i prysznicowa łaźnia. Ponadto sala wykładowa i sale spotkań. W pierwszej odbywały się prelekcje, z których niewiele pamięta. Podczas spotkań przy kominku z drużyną obcokrajowców obecny był tłumacz. Bo niby w jaki sposób mieli się porozumiewać ludzie mówiący różnymi językami? Kiedy na spotkaniu ze Szwedami wymieniła chustę i adres z Evą, nie wierzyła w jakąkolwiek więź. Jednak po obozie przesyłały sobie pozdrowienia. Kontakt się zerwał. Całkiem niedawno szperała w Internecie, imię i nazwisko wspomnianej pojawiało się wielokrotnie. Ale bez znajomości języka, nie mogła trafić na tą z obozu.
Apel – na przypałacowym dziedzińcu gromadzili się pionierzy trzynastu drużyn, z których najbardziej pamięta Albańczyków w dziwnym nakryciu głowy i ich odzew na hasło czuwaj. Niejednokrotnie powtarza je sobie, ale napisać tego nie potrafi. Ponadto nie jest w stanie opisać lęku, który jej towarzyszył podczas komend. Kiedy padał rozkaz zwrotu w prawo lub w lewo, musiała „na uwięzi trzymać prawą rękę”. W innym przypadku uczyniłaby znak krzyża, aby się upewnić co do kierunku. Wówczas był zakaz  ujawniania  wyznawanej wiary.
Marszruta na Chojnik pozostawiła w pamięci ową gałązkę, która podobnie jak tutaj, w parku musnęła jej twarz oraz legendę o Kunegundzie i rycerzu. Córka kasztelana przysięgła sobie dziewictwo. Przyrzeczenie mógł złamać śmiałek, który na urwistym zboczu okrąży zamek. Wielu konkurentów spadło w przepaść.  Po latach piękny młodzieniec spełnił wymagania cnotliwej panny, ale odrzucił  zaloty kasztelanki, która zauroczona jego urodą i odwagą gotowa była pojąć go za męża. Ów śmiałek powiedział, że wyczynu dokonał, by pomścić ofiary. A w zamku pojawiał się jako duch. Jagoda miała obawy, że ukaże się jej w oficynie.
Wyprawa na najwyższy szczyt w Karkonoszach ¬– po śniadaniu w obozowej stołówce harcerze otrzymali suchy prowiant. Wyposażeni w plecaki i brezentowe kurtki wsiedli do autokarów. Pojechali do Karpacza. Dla Jagody i większości była to mordercza wspinaczka. Zdobyli oni zaledwie położenie Strzechy Akademickiej. Biesiadowali w schronisku, a wytrwalsi pomaszerowali na Śnieżkę.
Podczas wycieczki na Szrenicę towarzyszyła im gęsta mgła. Szlak opasywały liny. Zdobywcy tego wzniesienia, pouczeni przez przewodników, trzymając się linowych ograniczników dotarli do celu. Urok panoramy był przesłonięty mgielną sukienką, stąd we wspomnieniach pozostał tylko szlak. Na szczyt spoglądała  podczas oddzielnej wycieczki do Szklarskiej Poręby. A później była tam kilkakrotnie.
W grudniu 2014 r. wróciła wspomnieniami do zamku w Książu. Przypomnienie o tym obiekcie przywołał  pożar. Podczas pobytu na obozie miała okazję go zwiedzić…
Z pobytu na zgrupowaniu bohaterka wspomnień pamięta epizod ze strojem kąpielowym. Był on na liście wyposażenia. Szukały więc z matką nie tylko w pobliskich miasteczkach. Nie dostały  go ani w gorzowskim okrąglaku, ani w sklepach w Zielonej Górze. Matka Jagody uszyła go ze starej kotary. Kiedy obozowicze udali się na odkryty basen, szaleli w wodzie pod nadzorem ratowników. Po wyjściu z wody ktoś szepnął, że jej strój na pośladkach ma dziury. Bardzo zawstydzona, przykrywając wierzchnią garderobą ślady starości materiału, udała się do pokoju w oficynie. Podczas kolejnych kąpieli, siedząca w kucki na brzegu basenu, z żalem patrzyła na pluskających współtowarzyszy.
Powrót na niziny nie był prostą drogą do domu. Poprzedził go wieczorny, pożegnalny, orszak obozowiczów z pochodniami po Cieplicach. Mijając oficynę Jagoda doznała wstrząsu. W oświetlonym przedpokoju wisiał na haku jej szlafrok. Na ciemnoniebieskim tle, białe grochy były bardzo wyraźne. Zapewne sylwetki myjących się półnago dziewcząt były także widziane przez przechodniów. A kto wie, czy nie celowo podglądających … Przed spakowaniem swojego stanu posiadania uspokoiła się trochę. Upewniła się, że wyłącznie jej głowa sięgała ponad parapet widokowego okna.
Wielowagonowy skład pociągu miał miano zakwaterowania podczas tygodniowej wycieczki dookoła Polski. Po nocnych przejazdach zwiedzili wiele miast. Jagoda ze szczegółami pamięta szczecińskie Wały Chrobrego i Zamek Książąt Pomorskich, gdzie po raz pierwszy widziała słoneczny zegar. Co ważniejsze, od tamtej pory rozpoznaje renesansowe budowle. Na domiar tego doskonale pamięta zwiedzoną stolicą, zwłaszcza Pałac Kultury i Nauki. Wielkie wrażenie zrobiła na niej jazda windą. Z tarasu widokowego oglądana panorama Warszawy miała w  sobie coś z gór. Widziane obiekty w konturach przypominały karkonoskie wzniesienia. W Sali Kongresowej, podobnie jak pozostali uczestnicy obozu, łącznie z kadrą ponad czterysta osób, na chwilę usiadła na fotelu, na widowni.
Po wakacjach musiała pozostałym uczniom opowiedzieć o tej przygodzie. Nie była dobrą oratorką, więc opowieść miała charakter skrótowy. A teraz? Wspomnienia, upływem czasu zamazaną pamięć i album ze zdjęciami z tamtego okresu, jak skarby przechowuje w starym plecaku …
Niewiastę z zadumy wyrwała dziwna jasność. Niczym słoneczny blask zapanował wokół. To latarnie określiły wieczorną godzinę. Kobieta jakby do opuszczanej ławki wyznała półszeptem, że obrazy z przeszłości zawdzięcza nauczycielom z małej wiejskiej szkoły. To oni, pomimo trwania roku szkolnego, wysłali ją na ten obóz. Gdyby mogła, pochyliłaby przed nimi czoła tak, jak to czyniła  w latach pięćdziesiątych minionego stulecia w czasie edukacji, w szkole podstawowej na prowincji.



1 komentarz: