Katarzyna Olszewska
„Święty Walenty” z Giewontu zdjęty
Niby to tylko głośne, beznadziejne i komercyjne święto, a jednak samotność w ten dzień, dla kogoś kto jest singlem, staje się nie do zniesienia i wydaje się trwać wieczność…Do tego jeszcze we własnym mieście, gdzie wszystko staje się nagle obce. Bez chwili namysłu otworzyłam swój „ukochany laptop”, wyszukałam pierwsze lepsze połączenie do Zakopanego i zarezerwowałam bilet. Skoro przez te wszystkie lata mojego życia nie znalazł się nikt poza papugą, komu idąc za miejskim tłumem, mogłabym wyznać w ten dzień swoją miłość, to do jutra pewnie też się nie znajdzie, więc zrobię to po swojemu i wyznam ją górom…
Podróż mijała spokojnie, samotnie, z książką na której nie mogłam się skupić i wydobywającą się z słuchawek, głośną, iście metalową muzyką, w celu zagłuszenia swoich myśli. Te natomiast znalazły sobie odpowiednie miejsce i czas na to, żeby prowadzić ze sobą bitwę wewnątrz mojej głowy. Może coś jest ze mną nie tak. Może zamiast każdą wolną chwilę spędzać w górach powinnam każdą wolną chwilę spędzać u fryzjera, kosmetyczki, albo włóczyć się wydając ciężko zarobione pieniądze , po galeriach handlowych, próbując każdorazowo wpaść na tego jednego jedynego. Może lekki makijaż, buty trekkingowe i chodzenie godzinami z kijkami po naszych szczecińskich „górach bukowych” powinnam zamienić na godziny spędzane przed lustrem i strojenie się nawet na tak specjalną okazję, jaką jest wyrzucanie śmieci na swoim podwórku??? Z zamyśleń wyrwała mnie pochylająca się nade mną, wpadająca już niemalże w purpurę , rozwścieczona twarz konduktora i sądząc po jego wymachach rąk skierowanych we wszystkie strony bez ładu i składu ,albo miał problemy z koordynacją ruchową, albo naprawdę go rozwścieczyłam przez te słuchawki Z rozbrajającym uśmiechem dziecka, które ukradło ostatni kawałek tortu ze stołu, podałam mu bilet do kontroli i położyłam się spać.
Po wyjściu z pociągu ogarnął mnie lekki chłód. Opatuliłam się mocno arafatką, nałożyłam plecak, w którym jak zwykle targając tylko najpotrzebniejsze rzeczy wyglądałam jak wielbłąd, nie mówiąc już nic o samopoczuciu. Omijając Krupówki szerokim łukiem, wskoczyłam do pierwszego lepszego nadjeżdżającego busa i …urwałam lusterko kierowcy hacząc o nie swoim „wielbłądem z przypiętymi rakietami”. Musiało być chyba przyklejone na gumę do żucia i upaść już ze sto razy, ale to właśnie dzięki mojej zasłudze spadło po raz 101 (!) i to tak, że nic z niego nie zostało. Moja twarz musiała przybrać kolor kredowobiały, bo kierowca zapytał czy wszystko w porządku. Mimo wszystko zapłaciłam za swoją szkodę jak za zboże tracąc przy tym wszystkie trzymane do tej pory w skarpecie oszczędności na wyjazd. Na szczęście nie musiałam płacić 3 złotych za bilet do Kuźnic, co było istnym aktem łaski ze strony kierowcy. Tak więc zapowiadał się całkiem niezły początek walentynkowego święta. Z miną obrażonej na cały świat księżnej Walii grzałam siedzenie w busie studiując mapę i zastanawiając się gdzie mi przyjdzie spędzić noc, a raczej jak za nią zapłacić. Ale do wieczora jeszcze daleko.
Szybko minęłam „Kalatówki” i dotarłam do schroniska na „Hali Kondratowej” . Tam zrobiłam sobie krótką przerwę na prawdziwie góralską herbatkę, przygotowaną jeszcze w domu ,specjalnie na tą okazję. Dobrze, że chociaż termos był po mojej stronie, a zaparzona kilkanaście godzin temu herbata, była jeszcze wystarczająco gorąca, żeby poprawić nastrój . W celu zrekompensowania sobie tak kiepsko rozpoczętego dnia, udałam się w kierunku Giewontu. Pogoda może nie była najlepsza, ale za to satysfakcja ze zdobycia szczytu i obiecywane sobie „walentynkowanie” z górami, były silniejsze niż strach przed jej załamaniem.
Droga mijała przyjemnie, ale biorąc pod uwagę wiejący jak zwykle prosto we mnie wiatr, do tego moje amatorskie i niezdarne poruszanie się w rakietach, nieskoordynowane ruchy kijkami zapadającymi się w śnieg i ciężki plecak na plecach, była trochę mozolna. Im wyżej tym wiatr był coraz chłodniejszy i może mi się zdawało , a może naprawdę tak było – nabierał pewności siebie zwiększając prędkość. A temperatura spadała z każdym krokiem. Żeby nie było zbyt lekko i przyjemnie chmury opadły nisko, zapewniając mi absolutny brak jakichkolwiek widoków. Kiedy już moja twarz i ubrania były tak zmrożone, że nie trudno było mnie przy tej mgle pomylić z niedźwiedziem polarnym podeszłam jeszcze parę kroków i pozwoliłam sobie na przerwę. Usiadłam na plecaku i popijałam herbatę , bijąc się przy tym z myślami czy podjąć decyzję o powrocie ,czy brnąc dalej w nieznane. Rozsądek wziął chyba jednak górę nad złamanym sercem i postanowił odpuścić, tłumacząc sercu, że czasami większą odwagą i bohaterstwem jest zawrócić, niż podejmować ryzyko. Godząc się z myślami o podwójnej walentynkowej porażce, zbierałam się do zejścia. Nagle wiatr całkowicie ustał. Zrobiło się dziwnie cicho. Jakaś nieznana siła kazała mi iść. Parę metrów nade mną ktoś leżał i cicho wołał pomocy. Prawdę mówiąc jeżeli ja przypominałam niedźwiedzia polarnego, to on przypominał yeti kimkolwiek był. Na moment zamarłam. Nabrałam w płuca powietrza, policzyłam do trzech i z sercem w przełyku pognałam do góry. Ów yeti leżał nieruchomo, a jego twarz kolorem nie odbiegała zbytnio od śliwki. Był tak wyziębiony, że ledwo mógł wydobyć z siebie słowo. Przy schodzeniu zaczepił o coś rakietą i spadł prawdopodobnie łamiąc sobie nogę. Wyciągnęłam komórkę i drżącą ręką wybrałam numer TOPRU…Pomogłam mu rozsznurować buty, z apteczki wygrzebałam folię ratunkową, rozsypując przy tym w panice wszystko dookoła, przykryłam go szczelnie, wyjęłam drugi termos i kazałam mu pić gorącą herbatę, wtuliłam się w niego i próbowałam rozgrzewać , modląc się w duchu, żeby tylko nie próbował zasnąć zanim pomoc nie dotrze na czas…Odpędzając od siebie myśli co mogło by się wydarzyć, gdyby decyzja o moim powrocie zapadła chociażby minutę wcześniej a wiatr nie zdążyłby przestać wiać…Wskazał mi tylko szeptem miejsce gdzie jest jego portfel z dokumentami. Czekałam.
Z dowodu wynikało, że moja „zguba” okazała się być kawalerem, więc bez zastanowienia podałam się za narzeczoną, a personel szpitala pozwolił mi zostać. Parę godzin później obudził się. Chyba przeczuwając, że jestem obok przewrócił głowę w moją stronę i złapał mnie za rękę. Spojrzał głęboko w oczy. Nie musiał nic mówić, żadne słowo dziękuję nie odda wdzięczności, którą zobaczyłam w jego oczach.
*********
Dwa lata później wzięliśmy ślub pod Giewontem. Nie wiedzieć tylko czemu na datę wybraliśmy Walentynki…
Magdalena Bruchal
Moje miejsce na ziemi
- I ty myślisz, że po tym, co mi zrobiłeś będę w stanie ci wybaczyć? – powiedziałam ze łzami w oczach, które powoli zaczęły płynąć
na zaczerwienionych policzkach od gniewu i złości.
- Nadal mam taką nadzieję – odpowiedział mi męski głos mężczyzny stojącego przede mną. Tego było już za wiele. Czułam, że zaczynam się w środku gotować od nadmiaru negatywnych emocji, które potrafił (jak na razie) wywołać tylko ON. Facet, który myślał, że może wszystko, że jest idealny
i jedyny w swoim rodzaju, niezastąpiony, że będę w stanie wybaczyć mu takie… świństwo! Miałam ochotę wyładować na nim swoje emocje, ale powstrzymałam się. Nie będę zniżać się do jego poziomu. Bo w końcu nieraz już mnie uderzył. Za każdym razem mu wybaczałam. Nie pomyślałam jednak, że na sporadycznych ciosach w policzek się nie zakończy. Teraz posunął się
za daleko.
- Skoro nie dociera do ciebie, że mnie skrzywdziłeś, zrobimy inaczej – zaczęłam z nadzieją, że w końcu coś zrozumie - postaw się w mojej sytuacji. Pomyśl, że osoba, którą z całego serca kochałeś i bez której nie wyobrażasz sobie dalszego życia robi to, co ty zrobiłeś. Jak postąpisz – wybaczasz jej, czy zostawiasz, bo cię zraniła? I błagam cię, nie udawaj głupka, bo dobrze wiesz, że nie chodzi mi o te twoje, jak ty to nazywasz, „wyładowania negatywnych emocji”.
Zapadła cisza. Chyba zrozumiał o co mi chodzi. Teraz gdy dowiedziałam się całej prawdy, nie będę taka łagodna. Co to, to nie. Widać było, że wie, iż popełnił błąd i jest mu teraz wstyd, bo spuścił głowę i wpatrywał się w podłogę w milczeniu. Tylko niech mi zaraz z tekstem nie wyskoczy, że to się nigdy więcej nie powtórzy, że mnie kocha i pragnie ze mną spędzić resztę życia. To już nie zadziała. Jego zachowanie nie jest do wybaczenia, bo gdyby dopuścił się tego tylko raz, może byłabym w stanie przebaczyć… Chociaż… Sama już nie wiem. Powinnam trzy razy się zastanowić, zanim mu wybaczę, a nie mięknąć
na czułe słówka.
Po długim milczeniu, postanowiłam przerwać ciszę.
- Widzę, że potraktowałeś zadane przeze mnie pytanie, jako pytanie retoryczne. To może zapytam jeszcze raz, ale trochę jaśniej - co byś zrobił, gdyby osoba, którą kochasz, zdradziła cię: a) wybaczasz i zapominasz, b) zostawiasz?
- Nie wiem – odpowiedział cicho. Zaraz, mimo tego co wcześniej postanowiłam, wyładuje na nim negatywne emocje. Oczywiście nie chciał mi przyznać racji, jak to on.
- Posłuchaj, nie denerwuj mnie, bo zaraz również ty będziesz miał powód, abyśmy się rozstali. Odpowiedz na pytanie poprawnie, bo nie przypominam sobie, bym podawała możliwą odpowiedź c.
- No dobra, masz rację! Źle postąpiłem, zdradziłem cię, ale, proszę, wybacz mi! To się nigdy więcej nie powtórzy. Przysięgam.
Upadł przede mną na kolana i złożył ręce na moich dłoniach.
- Nie widzę powodu, dla którego miałabym ci wybaczyć.
- Kocham cię – gdy to powiedział, pocałował moje dłonie, jednak ja zabrałam je sprzed jego ust. Strasznie mnie zdenerwował. Naprawdę nie wiem, jak mam mu jaśniej wytłumaczyć, że go zostawiam.
- Wstań – nakazałam. – Nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Nasz związek się rozpadł przez ciebie i przez twoją lekkomyślność. Więc zapomnij, że ci wybaczę – dodałam, gdy wstał z podłogi. – Teraz idź do sypialni, spakuj swoje rzeczy i wyjdź stąd.
- Ale kochanie…
- Nie rozumiesz? Mam ci wytłumaczyć „z polskiego na nasz”? Zrób to, co ci kazałam, bo inaczej wywalę twoje ciuchy przez okno.
Po chwili patrzenia na mnie błagalnym wzrokiem, wykonał moje polecenie. Poszło mu szybciej niż myślałam.
- Zostaw klucze na półce w przedpokoju – dodałam mu na pożegnanie. Gdy już wyszedł, usiadłam w salonie na kanapie i zaczęłam się zastanawiać, co zrobiłam nie tak, jak powinnam? Co teraz ze mną będzie? Jak sama utrzymam mieszkanie? Co powie moja i jego rodzina? W głowie miałam naprawdę dużo myśli, a najgorsze było to, że nie wiedziałam co z nimi zrobić.
Sięgnęłam po telefon. Postanowiłam, że to dobry moment, aby porozmawiać
z rodzicami. Nie odzywaliśmy się do siebie od lat. Nigdy nie lubili Dawida i nie akceptowali naszego związku. Uważali, że jest nieodpowiednią osobą dla mnie i nie szanuje tego, co ma, bo wydawał pieniądze swojego ojca na prawo i lewo. I z ogromnym bólem muszę przyznać, że mieli rację. Nie dość, że nie szanował pieniędzy, których u nas w rodzinie zawsze brakowało, to jeszcze nie szanował mnie.
Wystukałam numer i zadzwoniłam. Nie czekałam zbyt długo, mama większość czasu siedziała w kuchni, gdzie znajdował się telefon stacjonarny.
- Halo?
- Cześć, mamo – powiedziałam niepewnie.
- Jowita? Córeczko, to ty? – zapytała mama ze zdziwieniem.
- Tak, to ja. Mieliście racje. Dawid nie jest dla mnie. To najgorszy człowiek na świecie.
- O Boże! Co on ci zrobił? Skrzywdził cię? Jeśli tak, obiecuję, że tak go przetrzepie, że będzie bał się na ciebie spojrzeć. Żeby moją własną córkę krzywdzić? O nie, nie, nie! Pożałuje tego. Przysięgam!
- Mamo, spokojnie. Jestem cała w jednym kawałku. Nic mi nie zrobił. Prawie…
- Co ma znaczyć „prawie”!?
Nastała cisza. Było mi wstyd przyznać się przed własną mamą, że chłopak mnie zdradził. Bałam się, że będą myśleć, że to moja wina.
- Nieważne – powiedziałam w końcu. Nie jestem jeszcze gotowa na powiedzenie prawdy.
– Mam do ciebie pytanie. Mogę do was przyjechać?
- Oczywiście, kochanie! Jak najbardziej. Kiedy masz zamiar wyjechać?
- Dzisiaj – powiedziałam bez zastanowienia. Muszę jak najszybciej stąd uciec. Już przytłacza mnie to duże miasto, nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona.
Od dziecka mieszkałam w małym miasteczku obok Zakopanego. W sumie nie można nawet tego nazwać miasteczkiem. Wszędzie góry i drewniane domki jednorodzinne. Każdy się z każdym znał, więc jeśli ktoś zrobił coś nieprzyzwoitego, to… nie chciałabym być w jego skórze.
- O! – krzyknęła mama w słuchawce. – To ja przygotuje twój ulubiony obiadek
i zaraz powiem ojcu, na pewno się ucieszy!
Ja nie byłam tego taka pewna.
- Mamo, ja będę dopiero za cztery godziny. A nawet za pięć, bo muszę się jeszcze spakować.
- To po co jeszcze ze mną rozmawiasz? Leć się pakować! A my czekamy.
I się rozłączyła. Jeszcze nie byłam do końca pewna, czy to dobry pomysł. Ale w końcu musiałam porozmawiać z ojcem. Ta cisza między nami nie mogła trwać wiecznie. Jestem identyczna jak ojciec – pierwsza nie wyciągnę ręki
po kłótni. Tylko, że tym razem to ja zawiniłam, a cała zła sytuacje wynikła
z mojej łatwowierności, którą odziedziczyłam po mamie. Lepszych genów
po rodzicach nie mogłam otrzymać!
Siedziałam tak jeszcze chwilę, aż wreszcie wstałam i poszłam do sypialni, aby spakować kilka niezbędnych rzeczy na mój powrót.
***
Cztery i pół godziny później zaparkowałam samochód przed małym, parterowym domkiem z drewna, który dawniej był i moim domem. Niby wygląda tak samo jak reszta domów z okolicy, ale jest w nim coś magicznego, to co najbardziej w nim kocham. Z tym domem łączy się wiele wspomnień z dzieciństwa i z lat młodzieńczych. Pamiętam, że jak miałam cztery lata tata co niedzielę siadał ze mną przed dużym kominkiem z nowo zakupioną gitarą i grał moje ulubione piosenki. Mimo tego, że strasznie fałszowałam zawsze mu podśpiewywałam, a mój brat, który miał zaledwie ponad rok, po każdej skończonej piosence bił mi brawo. W późniejszych latach też mi grał, ale niestety nie tak często jak wtedy.
Były też mniej wesołe chwile. Pamiętam jak bardzo chciałam być Tarzanem i tak jak on, skakać po drzewach. Miałam wtedy siedem lat i w okresie wakacji postanowiłam sprawdzić w jakim stopniu potrafię chodzić po drzewach. A że miałam z tyłu domu duży ogród mogłam to robić bezkarnie. Założyłam na siebie krótkie spodenki i czarną bluzkę mojego taty (oczywiście na stopach nie miałam niczego) i zaczęłam wspinać się na pierwszym drzewie. Siły w rękach nie miałam, więc musiałam zrobić kilka podejść. Kiedy w końcu udało mi się wejść na pierwszą gałązkę, zaczęłam wspinać się coraz wyżej i wyżej. Jak można się domyślić, nie skończyło się to dobrze. Gdy byłam w połowie drzewa gałąź, na której stałam złamała się pod moim ciężarem i poleciałam w dół. Ale to jeszcze nie koniec. Gdybym po prostu spadła na ziemię to nie byłoby tragedii, ale spadając, zawisłam na ostatniej gałęzi. Wisiałam tak przez kilka minut wołając mamę, ale ostatecznie przyszedł tata, popatrzył na mnie z przerażeniem i uratował mnie.
Byłam więcej niż pewna, że jak teraz wejdę do domu, zobaczę ten sam wyraz twarzy mojego taty. Bałam się jego reakcji na tą całą sytuacje. Nie wiedziałam nawet czy odzywać się do niego. Przecież jak wychodziłam z domu powiedział mi, że on już córki nie ma. To skoro jej nie ma, to nie będzie się do mnie odzywał, nawet jeśli go przeproszę.
Wyszłam z samochodu i wzięłam z tylnego siedzenia dużą torbę, w której miałam część ubrań i kilka rzeczy potrzebnych do normalnego funkcjonowania. Powoli zmierzałam w stronę drzwi, coraz bardziej się denerwując. Gdy już chciałam zapukać, drzwi same się otworzyły, a w progu stanął mój brat. Młodszy brat. Muszę przyznać, że nie wyglądał na dziewiętnaście lat, a na więcej. Kiedy wyjeżdżałam byłam w jego wieku.
- Marcin… - zaczęłam. Zrobiłam krok w przód, a on szybko mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk.
- Brakowało nam ciebie – powiedział, gdy wypuścił mnie z objęć.
- Wam, czy tobie? Bo to jest zasadnicza różnica.
- Nam wszystkim. Nawet ojcu. Wiem, że się pokłóciliście przed twoją ucieczką, ale on bardzo to wszystko przeżywał i tęsknił. Powiem ci, że jak się dowiedział, że przyjeżdżasz to przyniósł gitarę ze strychu i przez ostatnie pięć godzin ćwiczył piosenki, które kiedyś ci grał.
- Naprawdę? – zapytałam dusząc w sobie łzy. Nie chciałam się już przy drzwiach rozkleić.
- Tak, a teraz chodź, bo już się rodzice niecierpliwią.
Ruszyłam za nim do dużej kuchni, gdzie była siedziba mamy. Idąc przez krótki korytarz nie zauważyłam żadnej zmiany. Wszystko wyglądało tak, jak w dniu mojego odejścia.
Gdy dotarliśmy do kuchni przy stole siedziała mama, która od razu jak mnie zobaczyła wstała. Koło okna stał ojciec. Kiedy wchodziłam patrzył przez nie, ale jak usłyszał, że weszłam momentalnie się odwrócił. Na twarzy miał uśmiech, co bardzo mnie ucieszyło i dało mi odwagi.
- Kochanie, wróciłaś! – krzyknęła mama i podbiegła do mnie. Mocno mnie uściskała. Teraz już zaczęłam płakać. Mama zresztą też.
- Przepraszam, zrobiłam wielki błąd wyjeżdżając do miasta – powiedziałam przez łzy.
– Mogę do was wrócić?
- Ależ dziecko to twój dom. Nie pytaj się mnie o takie rzeczy – powiedziała.
– Idź porozmawiaj z ojcem – dodała szeptem.
Popatrzyłam w stronę taty. Cały czas na mnie patrzył. Ruszyłam więc powoli, zanim jednak podeszłam tato powiedział:
- Chodź, pokażę ci coś.
Poszłam za nim do dużego pokoju, gdzie koło kominka leżała na dywanie ze skóry barana gitara i dwie poduszki jak za dawnych czasów. Ojciec usiadł
na jednej z nich i gestem ręki poprosił mnie o towarzystwo. Usiadłam koło niego na poduszce, a on wziął gitarę i chciał zacząć grać, ale do pokoju wszedł Marcin z mamą i usiedli na kanapie. Tato uśmiechnął się i zaczął grać piosenkę, którą uwielbiałam jako dziecko. Ku mojemu zdziwieniu, nawet ją zaśpiewał
i dość dobrze mu wyszło. Na pewno lepiej niż mi. Gdy skończył, całkiem się rozkleiłam i przytuliłam do taty. A on tylko powiedział:
- Nie zostawiaj mnie już więcej.
Pocałował mnie w głowę i zaczął grać następną piosenkę. Tym razem to ja zaczęłam śpiewać. Zrobiło mi się bardzo miło na sercu. Cieszyłam się, że tak miło mnie przyjęli i nie robili mi żadnych wyrzutów.
Mama z Marcinem podeszli do nas i uklęknęli, po czym włączyli się
do śpiewania. I teraz wiedziałam, że tu, w górach jest moje miejsce.
Bo tak naprawdę w górach jest wszystko, co kocham.
Katarzyna Lepiarz
„Próba od losu”
- Stary, jutro Twój wielki dzień. Denerwujesz się?
Chwila ciszy.
- No co jest? Nie mów, że się wahasz. Już mam koszulę wyprasowaną.
Kamil nie wiedział co ma odpowiedzieć. Sam nie wiedział co się z nim dzieje. Wszystkie wspomnienia wróciły, a jutro ma wziąć ślub.
- No mówże chłopie co jest grane, bo pomyślę że to piwo Ci szkodzi.
- Magda przysłała mi kartkę z życzeniami – powiedział, chociaż sam nie był pewny czy się mu to nie śniło. Sięgnął ręką do kieszeni spodni i upewnił się, że koperta faktycznie tam jest. Więc to nie był sen, ani jego wyobraźnia.
Paweł odstawił piwo mocniej niż zamierzał, ale to co właśnie usłyszał wytrąciło go z równowagi. Odgłos uderzenia szklanym kuflem o blat stołu sprawił, że obaj wrócili myślami do rzeczywistości.
- Z okazji ślubu? – upewnił się Paweł.
- Urodziny mam w styczniu, więc jak myślisz? – bardzo się starał, żeby jego głos brzmiał lekko.
- Ale skąd wiedziała? Napisała coś konkretnego? – oburzył się Paweł.
- Życzyła nam wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Wyobrażasz to sobie? Mi i Justynie.
- I tyle? – zbyt dobrze znał Kamila, żeby uwierzyć, że tylko to tak go rozstroiło.
- Tak. Zastanawia mnie po co się w ogóle odzywała. Byłem pewny, że o mnie zapomniała; że ułożyła sobie życie na nowo.
- Skąd wiesz, że nie? Może ma kogoś. – przyjaciel zrobił się podejrzliwy.
- Gdyby była szczęśliwa z kimś innym, nie wysyłałaby mi kartki. – Kamil szybko się zreflektował.
- Tylko czego ona w tym momencie od Ciebie oczekuje? Przecież sama odeszła, nawet nic Ci nie wyjaśniła… - Paweł doskonale pamięta co się wtedy działo. Kamila świat nie zawalił się aż tak bardzo nawet wtedy, kiedy rok później jego brat trafił do więzienia za gwałt. On sam lubił Magdę, ale tego co zrobiła jego najlepszemu przyjacielowi nie umiał i nawet nie chciał zrozumieć.
- Nie wiem i staram się nad tym nie zastanawiać – szybko uciął temat.
- Z marnym skutkiem – mruknął Paweł, ale nie zamierzał dogryzać kumplowi, który był w niezbyt dobrej formie.
Dwie następne godziny minęły na rozmowie o niczym. Na Pawła, który odzwyczaił się od takich wypadów, piwo podziałało lekko usypiająco i obaj zgodnie uznali, że pora wracać.
***
Nazajutrz, pomimo nieprzespanej nocy, Kamil nadal nie wiedział jak powinien zareagować na list od Magdy. Wypił mocną kawę, zjadł dwa tosty i pierwszy raz pożałował, że rzucił palenie. Zabawne, że zrobił to właśnie dla Magdy. Wysłał Pawłowi sms-a: „Bądź przed wszystkimi. Oprócz kartki był list.” Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: „Będę. Wiedziałem, że jest coś jeszcze.” Odłożył telefon i poszedł pod prysznic.
Godzinę później, pod Urzędem Stanu Cywilnego:
- Cześć.
- Spałeś chociaż trochę?
- Aż tak widać, że nie?
- Znam Cię dobrze, a Twoja twarz tylko potwierdza.
- Przeczytaj – Kamil podał kartkę przyjacielowi.
Witaj!
Przepraszam, że odzywam się w takim momencie i jeszcze raz życzę Wam wszystkiego najlepszego.
Sporo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania i długo miałam Ci za złe to co mi zrobiłeś.
- Ty jej? O co tu do cholery chodzi?
- Czytaj dalej.
Nie rozumiałam jak mogłeś mnie tak wystawić, przecież tak się kochaliśmy. Pękło mi serce na milion kawałków, a Ty nawet się nie starałeś, żeby cokolwiek wyjaśnić. Kiedy zamknęłam przed Tobą drzwi, tak po prostu odszedłeś. Chociaż co miałbyś mi powiedzieć?
Dziś wiem, że oboje zostaliśmy oszukani. Wiem też, że z Twojej strony wyglądało to tak jakbym to ja odeszła, bez słowa wyjaśnienia.
- No przecież tak było! – Paweł nie mógł sobie darować tego komentarza.
- Właśnie nie, czytaj dalej. – tak załamanego głosu Kamil nie miał odkąd… no właśnie, odkąd Magda go zostawiła.
Tydzień temu dostałam list, który zmienił sporo w moim życiu. Choć nam to nie pomoże, to uważam, że też powinieneś mieć możliwość zrozumieć to wszystko. Wiem, że bierzesz ślub i nie oczekuję niczego od Ciebie. Szczerze trzymam za Was kciuki i całym sercem chcę, żebyś był szczęśliwy. Uważam jednak, że jest to najlepszy moment na wyjaśnienia, w które ja nadal nie mogę uwierzyć. Musiałam uciec od tego wszystkiego i na nowo poukładać sobie wszystko w głowie.
List, o którym mówię, dostałam od Twojego brata.
Napisał, że jest w więzieniu i miał sporo czasu na przemyślenia. Ruszyły go wyrzuty sumienia, że wszystko między nami zniszczył. Wyobraził sobie chyba, że tym listem odpokutuje i mu wybaczę to, co nam zrobił.
Nie wiem, czy jeszcze pamiętasz w jakiś okolicznościach zakończyła się nasza znajomość, ale obiektywnie można nazwać to nieporozumieniem. Prawda, że brzmi niewiarygodnie? Twój brat się o to postarał.
Dziś wiem, że tamten weekend spędziłeś w delegacji, za granicą. Wiem też, że informowałeś mnie o tym, choć ja dostałam od Ciebie zaproszenie - na sobotni wieczór, na „romantyczną kolację”.
Ucieszyłam się jak głupia i przyznam szczerze – liczyłam wtedy na oświadczyny. Gdybym wtedy wiedziała jak bardzo się mylę…
Przyjął mnie wtedy Twój brat. Powiedział, że poszedłeś do sklepu po wino i zaraz wrócisz. Zaproponował kawę, a kiedy zauważyłam, że jakoś długo Cię nie ma i chciałam zadzwonić - wyrwał mi telefon. Usiadł blisko mnie i poinformował, że mnie wystawiłeś, bo wisisz mu sporo kasy. Nie rozumiałam o czym do mnie mówi, dopóki nie zaczął się do mnie dobierać. Siłą chciał ściągnąć ze mnie spódnicę, naderwał moją bluzkę. Próbował mnie zgwałcić! Uratowała mnie lampka nocna, która stała na szafce przy łóżku. Sięgnęłam po nią, kiedy szarpał się ze swoim rozporkiem. Nawet nie wiem w co trafiłam – najważniejsze było dla mnie, że zwinął się z bólu i byłam go w stanie z siebie zrzucić. Złapałam torebkę, telefon, buty i wybiegłam. Nie uwierzyłam w to co powiedział; przecież mnie kochałeś i nie mógłbyś mi tego zrobić, prawda?
Kilkanaście minut po tym jak przestałam biec, dostałam sms-a od Ciebie – tak wtedy myślałam – w którym przeprosiłeś i tłumaczyłeś, że nie miałeś innego wyjścia. Obiecałeś przyjechać w poniedziałek i wszystko mi wyjaśnić, ale ja już niczego nie chciałam słuchać. W jednej sekundzie umarłam. W tej samej Cię znienawidziłam. Wiesz już dlaczego zamknęłam przed Tobą drzwi i kazałam wynosić się z mojego życia.
Twój brat przyznał się, że podmienił Ci karty w telefonie i pisał do mnie w Twoim imieniu. Z tego samego numeru pisał do Ciebie; tylko w Twoim telefonie widniał on jako kontakt do mnie. Dzięki temu te wiadomości, które pisałeś do mnie trafiały do niego. Zagmatwane? Dla mnie to jak jakiś scenariusz, tylko do dziś nie wiem dlaczego to właśnie ja musiałam grać w tym główną rolę.
Mam nadzieję, że tym listem nie namieszam Ci w życiu aż tak, jak zrobił to Twój brat z moją głową. Uciekam w chmury, może tam znajdę ukojenie…
- Jasny gwint – Paweł nie był w stanie wydusić nic więcej.
- Co ja mam z tym zrobić? – Kamil naprawdę liczył na gotową receptę.
- Ty, o co chodzi z tymi chmurami? Czy ona chce coś sobie…?
- Nie, pojechała w góry. Mieliśmy taki sposób na problemy. Chodząc po szlakach można pomyśleć, zdystansować się.
- To może też jedź?
- Nie mogę tego zrobić Justynie. Za pół godziny bierzemy ślub, pamiętasz?
- I chcesz ją tak oszukiwać całe życie?
- To co mam zrobić? Tyle jej zawdzięczam, pomogła mi się pozbierać po tym wszystkim. Nie mogę jej zranić.
- Zauważyłeś, że ani raz nie powiedziałeś, że ją kochasz?
- Bo kocham Magdę. Nawet na moment nie przestałem. A teraz chciałbym wierzyć, że ona też coś jeszcze do mnie czuje. Chciałbym z nią teraz być, przytulić i powiedzieć, że jeszcze się nam wszystko ułoży. Tylko jak po tym wszystkim miałaby mi uwierzyć? I jak mam wystawić Justynę? Nie zasłużyła na takie okrucieństwo.
- A Magda zasłużyła? Została z tym sama. Myślałeś jak ona się czuje?
- Od kiedy przeczytałem ten list nie myślę o niczym innym.
Ich rozmowę przerwali nadchodzący goście. Nie było ich dużo – tylko najbliższe rodziny i wspólni znajomi. Trzeba więc było podejść do nich i porozmawiać.
Kamil czuł się okropnie. Z jednej strony był bardzo wdzięczny Justynie, że była cierpliwa i pomogła mu się pozbierać po stracie ukochanej. Po roku ich wspólnego życia wiedział, że liczy na jego oświadczyny, więc zrobił co należało. Teraz, kiedy minął kolejny rok, trzeba było dokończyć to, co zaczął.
Z drugiej jednak strony nigdy o Magdzie nie zapomniał, a nawet nigdy nie przestał jej kochać. Ten list wywrócił wszystko w jego życiu, ale ze ślubu nie potrafił się wycofać.
Jako ostatnia pod Urząd dotarła Justyna ze swoją siostrą. Goście już weszli do Sali Ślubów, kiedy Panna Młoda złapała Kamila za ramię.
- Jesteś pewien, że tego chcesz?
- No jasne. – odparł zaskoczony.
- Widziałam jak czytałeś jakąś kartkę i list. To od niej, prawda?
Spuścił głowę i potwierdził.
- Tak myślałam. Odkąd to przeczytałeś jesteś strasznie nieobecny. Coś się stało? Powinnam się denerwować?
Zastanowił się, czy ona czasem nie umiała czytać w myślach. Nie, po prostu tak dobrze go znała.
- Dowiedziałem się, że przeszłość jest zupełnie inna niż myśleliśmy. Ale to nie ma już znaczenia. Bierzemy ślub i wchodźmy, bo nikt nie będzie na nas tyle czekał.
Przyjrzała mu się uważnie, ale objął ją ramieniem i poprowadził do środka.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających… - powtarzał regułkę jak automat. Myślał cały czas, że powinien spotkać się z Magdą, porozmawiać, przeprosić, że nie walczył o nią wtedy za wszelką cenę. Tylko jak miałoby to wyglądać? Co miałby jej powiedzieć?
Przyszła pora na złożenie przysięgi przez Justynę. Zamiast tego goście usłyszeli coś, co wprawiło ich w osłupienie.
- Nie mogę. Nie dam rady. Nie możemy wziąć tego ślubu. Ty nie kochasz mnie, tylko nadal Magdę. Nie wiem co było w tym liście od niej, ale cały czas o tym myślisz. To nie ma sensu, jedź do niej i bądź szczęśliwy. Chciałabym, żeby mnie tak ktoś kiedyś pokochał; ma dziewczyna szczęście.
- Przepraszam – pocałował ją w policzek, wybiegł z Urzędu, wsiadł do auta i pojechał do domu po kilka niezbędnych rzeczy. Przebrał się szybko, spakował plecak, porwał śpiwór i ruszył w ślad za ukochaną. Pokonując kolejne kilometry zastanawiał się, jakie jest prawdopodobieństwo, że ją odnajdzie.
***
Przejeżdżając obok Dworca PKS w Zakopanem Kamil z sentymentem zerknął w miejsce, w którym kupowali z Magdą drożdżówki. Zaskoczony, że budka nadal tam jest, znalazł miejsce do zaparkowania i poszedł po ich ulubione wypieki. Kupił dwie drożdżówki z budyniem, które uwielbiała Magda; dla siebie dwie z truskawką i cztery pączki z czekoladą, którymi zachwycali się oboje. Chociaż miał wielką nadzieję ją spotkać, nie bardzo wierzył w takie szczęście.
Podjechał do Kuźnic, zapukał do jednego z domów i zapytał właścicielkę czy mógłby zostawić na 2-3 dni auto u niej w ogródku. Miał szczęście, że sympatyczna, starsza kobieta nie widziała w tym żadnego kłopotu. Nie chciała nawet słyszeć o pieniądzach za tę przysługę. Wypytała Kamila gdzie się wybiera, a kiedy opowiedział jej w skrócie swoją historię, bardzo się wzruszyła. Zapakowała dla niego połowę ciasta drożdżowego, które było jeszcze ciepłe oraz połowę chleba, kilka jajek ugotowanych na twardo, karton maślanki i termos herbaty.
Z Kuźnic szedł przez Boczań, nad Czarny Staw Gąsienicowy. Piękny widok, jaki zaczął ukazywać się jego oczom, przypomniał mu jak bardzo kocha góry i jak bardzo za nimi tęsknił. Najbardziej jednak brakowało mu Magdy u jego boku – na szlaku i tak na co dzień.
Dwie i pół godziny po tym, jak pomachał starszej pani na pożegnanie, był już nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Siedział na kamieniu i wpatrywał się w rodzinę kaczek, kiedy usłyszał za plecami cichy, niepewny głos.
- Kamil?
Odwrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tak bardzo chciał ją zobaczyć, przytulić… A teraz, kiedy stała przed nim, zupełnie nie wiedział jak się zachować.
- Drożdżówkę z budyniem? – wypalił bezwiednie. Tyle chciał jej powiedzieć, ale każde słowo wydawało mu się nieodpowiednie.
- A pączka z czekoladą masz? – była mu wdzięczna, że próbował rozluźnić atmosferę.
- Oczywiście – uśmiechnął się i wyciągnął z plecaka papierowe torebki. – Mam też jajka na twardo, ciasto drożdżowe i herbatę.
Widząc jej pytający wzrok opowiedział jej o starszej kobiecie i cieszył się, że może uciec na chwilę od dużo cięższych tematów.
- A co Ty tu właściwie robisz? Nie powinieneś szykować się do nocy poślubnej? – siedzieli już oboje i kończyli jeść słodkości .
- Nie było ślubu.
- Czyli jednak namieszałam…
- Nie obwiniaj siebie. Cieszę się, że poznałem prawdę, chociaż tak ciężko w to wszystko uwierzyć.
- Nie wierzysz mi? Myślisz, że mogłabym coś takiego wymyślić? Pokazać Ci list od Twojego brata? – Poczuła się zaatakowana.
- Nie, nie. Absolutnie. Nie przyszło mi to do głowy. Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. – Było mu strasznie głupio, że nie umie lepiej dobierać słów. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że mój własny brat… że był w stanie to wszystko ukartować. Wiedział jak bardzo Cię kocham, przez cały czas patrzył w jakiej jestem rozsypce, potrafił mnie nawet pocieszać. Przez cały ten rok, zanim trafił do więzienia, patrzył mi w oczy wiedząc, że zrujnował moje życie. Nasze życie. – Spuścił głowę, żeby nie zauważyła łez płynących po jego policzku.
- Co teraz zrobimy z tą wiedzą, którą już mamy? – chciała usłyszeć, że nadal ją kocha. Chociaż wiedziała, że jest coś, co sprawi, że nie będą razem. A raczej ktoś.
Sięgnął do kieszonki plecaka, wyjął małe pudełeczko i położył na jej kolanach. Na reakcję długo nie musiał czekać.
- Co to jest?
- Coś co dawno chciałem Ci dać. Otwórz proszę.
- Pierścionek? – chciała mieć pewność, że nie pomylił pudełek i właśnie to miała zobaczyć.
- Tak, po babci.
- Przecież Justyna… Ona powinna go nosić.
- Dla niej kupiłem. Obiecałem babci, że ten dostanie kobieta, którą pokocham nad życie. A Justyny nie kocham. Oświadczyny i ten ślub były dlatego, że na to liczyła. Dużo jej zawdzięczam, a tylko tyle mogłem jej dać.
- Czy Ty się…
- Tak, oświadczam Ci się. Kocham Cię! Cały czas Cię kochałem i nie wiem czy będziesz umiała mi wybaczyć, że wtedy nie obroniłem Cię przed nim. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie walczyłem o Ciebie, kiedy kazałaś mi się wynosić. Obiecuję walczyć o Ciebie każdego kolejnego dnia i zrobię wszystko, żeby wynagrodzić Ci każdą chwilę, w której nie było mnie przy Tobie.
- Kamil… to nie takie proste. Musisz o czymś wiedzieć zanim zdecydujesz co dalej – głos bardzo jej drżał. – Decydując się na przyszłość ze mną, musiałbyś przyjąć do serca jeszcze jedną kobietę. – Wyjęła zdjęcie małej dziewczynki i podała mu. – To jest Natalka, moja córka.
Wstał i poczuł jak kręci mu się w głowie. Czyli Magda związała się z kimś na tyle poważnie, że mają dziecko? Czy to jakaś przygoda, a facet się wyparł dziecka? Chciał wiedzieć jaka historia się za tym kryje, ale wiedział, że nie ma prawa pytać. Nie po tym, jak sam prawie się ożenił.
- Kamil ! To Twoje dziecko! – wiedziała jakie myśli krążą po jego głowie i chciała wreszcie wyjaśnić to, o czym miał prawo wiedzieć od samego początku. – Tydzień po tym co się stało, wtedy u Ciebie w domu, odkryłam że jestem w ciąży. To był 3 tydzień. Nasza córeczka za 3 miesiące kończy 2 latka.
- Dlaczego… dlaczego nic mi wtedy nie powiedziałaś? Dlaczego milczałaś tyle czasu? Nie było mnie przy Tobie, nie było mnie przy mojej córce… Przecież pomógłbym Ci… spieprzyłem wszystko.
- Wiem, że miałeś prawo wiedzieć, ale wtedy tak bardzo Cię nienawidziłam. A potem dowiedziałam się o Justynie i nie chciałam psuć Ci nowego życia.
- Przepraszam Cię. Przepraszam, że byłaś z tym wszystkim sama. Pozwolisz mi zaopiekować się Wami?
Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Była pewna, że zacznie na nią krzyczeć, albo po prostu odejdzie. On jednak chciał znów być z nią i - co najważniejsze – Natalka mogła mieć wreszcie ojca.
- Myślę, że ten pierścionek pięknie będzie wyglądał na moim palcu, a ja z dumą będę go nosić.
Objął ją i mocno przytulił do siebie. Poczuła się znowu bezpieczna, znów była w jego ramionach.
Wiedzieli, że już nic ich nie rozdzieli. Skoro przetrwali taką próbę, którą los im zgotował - poradzą sobie ze wszystkim, co jeszcze dla nich ma. Tym razem wspólnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz