Jeżeli myślicie, że chcę Wam w ten sposób zasugerować, że będzie o pogodzie to absolutnie nie macie racji :) Choć właściwie może jednak trochę będzie... I o deszczu i o burzach i o pięknych słonecznych dniach. O poczuciu bezpieczeństwa, o herbacie pitej na tarasie, o zapachu szarlotki, o miłości... Tej, która już niejedno przetrwała i tej która dopiero stawia pierwsze kroki. A także o tej, która gdzieś się zgubiła i na nowo trzeba utorować jej drogę. Dodatkowo nie można nie wspomnieć o ciepłym domu, który nieustannie czeka i czuwa nad mieszkańcami. Nawet tymi, którzy już opuścili jego bezpieczne progi. Ale taki dom ma moc przyciągania. I to do niego się wraca gdy zdarza się, że życie daje w kość. Do domu ale przede wszystkim do ludzi. Bo to oni otwierają najpierw drzwi a potem ramiona, które przytulają zziębnięte serca ukochanych bliskich.
To wszystko właśnie znajdziecie w najnowszej sadze rodzinnej Krysi Mirek "Jabłoniowy sad" "Szczęśliwy dom" (tom pierwszy) i "Rodzinne sekrety" tom drugi. Przyznaje się bez bicia, że mam słabość do opowieści, w których dom odgrywa główną rolę. Być może jest tak dlatego, że w moim sercu mam obraz tego wymarzonego, wyśnionego, wyczekiwanego... Ale przyznacie, że nie jestem wyjątkiem. Każdy chyba nosi w sobie taką wizję domu, który chce lub chciał własnymi rękami zbudować. Jednym się już udało drudzy cały czas na to czekają. I nie chodzi mi tutaj o postawieniu ścian tylko o to co sprawia, że dom staje się nie tylko budynkiem ale azylem, miejscem do którego tęsknimy. Miejscem, na którego widok z naszych piersi wydobywa się głębokie westchnienie ulgi. Dom jest tam gdzie czekają na nas kochający ludzie, bo bez nich nawet najpiękniejsze budynki pozostają martwe.
Taki dom właśnie stworzyli dla swoich córek państwo Zagórscy. Wprawdzie czas płynął dziewczynki z małych brzdąców z włosami związanymi w kitki zmieniły się w kobiety ale jedno nadal pozostawało niezmienne. Rodzinny dom, otoczony sadem, taras, na którym ich rodzice od zawsze zasiadali by wspólnie wypić aromatyczną herbatę, skrzypiąca gdzie niegadzie podłoga, półki wypełnione książkami i spiżarnia po brzegi zastawiona konfiturami i innymi dobrami, których nie skąpiły czule pielęgnowane i zadbane drzewka owocowe.
Rodzinę Zagórskich poznajemy w momencie gdy rodzice dziewcząt, Helena i Jan, przygotowują się do uroczystych obchodów czterdziestej rocznicy ślubu. Biorąc pod uwagę ile już lat są ze sobą i to jak bardzo się kochają można by było przypuszczać, że żadna poważna zawierucha im nie grozi.
Z kolei ich córki, niby dorosłe, wychowane w atmosferze troski i z ogromną miłością wyglądają na nieco pogubione.
Gabrysia od lat starająca się o zajście w ciąże nie umie myśleć o niczym innym. Powoli traci radość życia i nie dostrzega skradającego się, złowróżbnego niebezpieczeństwa.
Julia pracuje w przychodni weterynaryjnej, kocha swoją pracę i mężczyznę z którym spotyka się od dłuższego czasu. Ba, ma nawet się z nim zaręczyć. Tyle tylko, że w jej głowie żyją cały czas, gorące i siejące zamęt w sercu, wspomnienia związane z całkiem innym chłopcem. Coraz częściej nachodzą ją wątpliwości czy jej obecne uczucie to na pewno miłość? Czy może jednak przyjaźń?
Maryla ma dwóch synków i byłego męża. I mnóstwo miłostek, które niczym wicher porywają ją, przez moment niosą ogromnym pędem a potem porzucają na pastwę losu. A przecież Maryla pragnie czegoś zupełnie zwyczajnego: miłości i poczucia bezpieczeństwa. Tego czym z taką naturalnością obdarzyli ją rodzice.
Anielka, najmłodsza z córek jest najbardziej tajemnicza. Nikt nie wie kim jest ojciec jej córeczki. Wszystkie pytania zahaczające o tajemniczą postać jej byłego partnera pozostają bez odpowiedzi. Ale jak wiadomo los nie lubi niedopowiedzeń.
I tak nad rodziną Zagórskich rozpęta się burza. I ta prawdziwa, niosąca zniszczenie w gospodarstwie i ta emocjonalna, która nierzadko w spadku po sobie zostawia porwane na strzępy dusze i serca.
Czy miłość jest wystarczająco mocnym przeciwnikiem by pokonać przeciwności losu? Już widzę wasze uśmiechy, które mówią, że odpowiedź sama się nasuwa. Ale nie bądźcie tacy pewni, bo w drugiej części "Jabłoniowego sadu" zdarzy się wiele. I nie wszystko zakończy się tak jak by się na początku wydawało. Przyjazd brata Jana wszystko skomplikuje. Stabilność rodziny zawiśnie na włosku. Nie wyjaśnione sprawy z przeszłości cały czas będą dawały o sobie znać. A jak wiadomo gdy coś w ten sposób o sobie przypomina nie można tego zlekceważyć. Trzeba w końcu stawić czoła trudnym sprawom. I to takim, które tkwiły niczym zadra w sercu od ponad czterdziestu lat.
I tak oto zostawiam Was z pytaniem czy rodzina Zagórskich pomimo wielu przebytych burz nauczyła się tańczyć w deszczu? Czy w ogóle nabycie takich umiejętności jest możliwe? Musicie przekonać się sami :)
Ja ze swojej strony powiem, że Zagórscy na stałe zamieszkali w moim sercu. A ich dom na czas lektury otworzył przede mną drzwi i pozwolił ogrzać się w cieple mądrości, miłości i poczuciu zrozumienia.
A na koniec dla wszystkich wytrwałych konkurs. Do przytulenia dwie części "Jabłoniowego sadu", tom pierwszy "Szczęśliwy dom" i tom drugi "Rodzinne sekrety". Książki powędrują do jednej z osób prosto od Krysi Mirek więc będą z autografem :) A żeby je zdobyć w komentarzach napiszcie kilka zdań o szczególnej osobie, która przewijała się w waszym domu. Takiej cioci, babci, sąsiadce, bez obecności której Wasz dom i wspomnienia o nim wiele by straciły :) Dla rodziny Zagórskich takim kimś była ciocia Marta, o której nie wspomniałam w recenzji, ale to jedna z moich ulubionych bohaterek. Jestem przekonana, że Wy również zachowaliście we wspomnieniach kogoś takiego :) Konkurs trwa do piątku, do 24:00. Zwycięską odpowiedź wybierzemy wspólnie z Krysią.
Taki dom właśnie stworzyli dla swoich córek państwo Zagórscy. Wprawdzie czas płynął dziewczynki z małych brzdąców z włosami związanymi w kitki zmieniły się w kobiety ale jedno nadal pozostawało niezmienne. Rodzinny dom, otoczony sadem, taras, na którym ich rodzice od zawsze zasiadali by wspólnie wypić aromatyczną herbatę, skrzypiąca gdzie niegadzie podłoga, półki wypełnione książkami i spiżarnia po brzegi zastawiona konfiturami i innymi dobrami, których nie skąpiły czule pielęgnowane i zadbane drzewka owocowe.
Rodzinę Zagórskich poznajemy w momencie gdy rodzice dziewcząt, Helena i Jan, przygotowują się do uroczystych obchodów czterdziestej rocznicy ślubu. Biorąc pod uwagę ile już lat są ze sobą i to jak bardzo się kochają można by było przypuszczać, że żadna poważna zawierucha im nie grozi.
Z kolei ich córki, niby dorosłe, wychowane w atmosferze troski i z ogromną miłością wyglądają na nieco pogubione.
Gabrysia od lat starająca się o zajście w ciąże nie umie myśleć o niczym innym. Powoli traci radość życia i nie dostrzega skradającego się, złowróżbnego niebezpieczeństwa.
Julia pracuje w przychodni weterynaryjnej, kocha swoją pracę i mężczyznę z którym spotyka się od dłuższego czasu. Ba, ma nawet się z nim zaręczyć. Tyle tylko, że w jej głowie żyją cały czas, gorące i siejące zamęt w sercu, wspomnienia związane z całkiem innym chłopcem. Coraz częściej nachodzą ją wątpliwości czy jej obecne uczucie to na pewno miłość? Czy może jednak przyjaźń?
Maryla ma dwóch synków i byłego męża. I mnóstwo miłostek, które niczym wicher porywają ją, przez moment niosą ogromnym pędem a potem porzucają na pastwę losu. A przecież Maryla pragnie czegoś zupełnie zwyczajnego: miłości i poczucia bezpieczeństwa. Tego czym z taką naturalnością obdarzyli ją rodzice.
Anielka, najmłodsza z córek jest najbardziej tajemnicza. Nikt nie wie kim jest ojciec jej córeczki. Wszystkie pytania zahaczające o tajemniczą postać jej byłego partnera pozostają bez odpowiedzi. Ale jak wiadomo los nie lubi niedopowiedzeń.
I tak nad rodziną Zagórskich rozpęta się burza. I ta prawdziwa, niosąca zniszczenie w gospodarstwie i ta emocjonalna, która nierzadko w spadku po sobie zostawia porwane na strzępy dusze i serca.
Czy miłość jest wystarczająco mocnym przeciwnikiem by pokonać przeciwności losu? Już widzę wasze uśmiechy, które mówią, że odpowiedź sama się nasuwa. Ale nie bądźcie tacy pewni, bo w drugiej części "Jabłoniowego sadu" zdarzy się wiele. I nie wszystko zakończy się tak jak by się na początku wydawało. Przyjazd brata Jana wszystko skomplikuje. Stabilność rodziny zawiśnie na włosku. Nie wyjaśnione sprawy z przeszłości cały czas będą dawały o sobie znać. A jak wiadomo gdy coś w ten sposób o sobie przypomina nie można tego zlekceważyć. Trzeba w końcu stawić czoła trudnym sprawom. I to takim, które tkwiły niczym zadra w sercu od ponad czterdziestu lat.
I tak oto zostawiam Was z pytaniem czy rodzina Zagórskich pomimo wielu przebytych burz nauczyła się tańczyć w deszczu? Czy w ogóle nabycie takich umiejętności jest możliwe? Musicie przekonać się sami :)
Ja ze swojej strony powiem, że Zagórscy na stałe zamieszkali w moim sercu. A ich dom na czas lektury otworzył przede mną drzwi i pozwolił ogrzać się w cieple mądrości, miłości i poczuciu zrozumienia.
A na koniec dla wszystkich wytrwałych konkurs. Do przytulenia dwie części "Jabłoniowego sadu", tom pierwszy "Szczęśliwy dom" i tom drugi "Rodzinne sekrety". Książki powędrują do jednej z osób prosto od Krysi Mirek więc będą z autografem :) A żeby je zdobyć w komentarzach napiszcie kilka zdań o szczególnej osobie, która przewijała się w waszym domu. Takiej cioci, babci, sąsiadce, bez obecności której Wasz dom i wspomnienia o nim wiele by straciły :) Dla rodziny Zagórskich takim kimś była ciocia Marta, o której nie wspomniałam w recenzji, ale to jedna z moich ulubionych bohaterek. Jestem przekonana, że Wy również zachowaliście we wspomnieniach kogoś takiego :) Konkurs trwa do piątku, do 24:00. Zwycięską odpowiedź wybierzemy wspólnie z Krysią.
No i kliknięte i zamówione. Zbankrutuję przez Panią. Ale jak tu się oprzeć po takiej rekomendacji?
OdpowiedzUsuńKrysia
Ma Pani rację chyba każdy ma wizję wymarzonego domu. Ludzie są bardzo ważni, ale dla mnie samo miejsce też ma znaczenie. Właśnie wracam po kilku latach do rodzinnego miasta i bardzo się cieszę. W moim domu zawsze pełniły i pełnią ważną rolę zwierzęta, wszyscy je uwielbiamy i te żyjące są obecne w każdej sytuacji a te które już odeszły często wspominamy, rozmawiamy o nich i tęsknimy. Nie potrafię sobie wyobrazić domu bez zwierzaków, najbardziej oddanych przyjaciół.
OdpowiedzUsuńkilka zdań o szczególnej osobie, która przewijała się w waszym domu. Takiej cioci, babci, sąsiadce, bez obecności której Wasz dom i wspomnienia o nim wiele by straciły...
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością mogę napisać i szczególnej osobie Stasiulce, kobiecie o która miała PIĘKNE, OGROMNE SERCE, w którym pomieściła wszystkich ludzi świata. Dzięki któremu dzieliła się SOBĄ ze wszystkimi, ale najbardziej z trzema "obcymi" istotami, którym dzięki przysposobieniu dała więcej niż wszystkie skarby świta- MIEJSCE w tym SERCU i DOMU.
Do domu, który tworzyła schodziła się cała blokowa dzieciarnia, nikt nie wychodził głodny. Dokarmiała, leczyła rany. Służyła radą i pomocą każdemu z sąsiadów. Była niczym Latarnia Morska. Podziwiam Ją, za bezinteresowność, ciepło, czułość, pracowitość, empatię, sprawiedliwość przez wielkie S, cierpliwość, hojność, mądrość, pobłażliwość, wnikliwość, zaradność, oddanie, dobre słowo, za wiarę w dobro, za dar wybaczania...
Podziwiam za prostotę, za to co za sobą w tej prostocie niosła, za to czego mnie nauczyła( i inne dzieciaki) ...
" Pamiętaj, nie to kim, ale jakim człowiekiem jesteś" się liczy.... CÓRCIU.
To dla niej powstał ten wiersz.
"Miłość prawdziwa".
Matko.
Twa miłość:
Bezgraniczna,
bezinteresowna.
Od zmierzchu,
do świtu.
Od uśmiechu,
do łez.
Od wiosny,
do zimy.
Od początku,
do końca.
Nie ma innej
prawdziwej miłości.
-Ewa Maćkowiak-
To jakieś dobre myśli mną kierowały, nie czytając jeszcze Pani wpisu miałam dzisiaj właśnie w ręku książkę Krystyny Mirek i pierwsza myśl chciałabym mieć i już czytać. No niestety finanse w tym miesiącu nie pozwolą. To tak na marginesie. A wracając do konkursu. U mnie taką dobrą duszą była moja cioteczka. Z wielu powodów. Po pierwsze przez wiele miesięcy była dla mnie "matką" (po śmierci mojej) A i już kiedy żyłam w pełnej rodzinie była dla mnie kimś bliskim. Szyła dla mnie piękne stroje, pokazywała gdzie rosną najpiękniejsze grzyby. A nawet, kiedy będąc nastolatką i zwierzyłam się, że podoba mi się pewien chłopiec tak zaaranżowała spotkanie, żebym mogła go poznać. Było jej to łatwo gdyż z zawodu była nauczycielką i lubianą przez wszystkich uczniów. Taka była moja cioteczka kochana.
OdpowiedzUsuńCudowna lektura, czytałam obie części (-:
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo trudne pytanie, bo u mnie nie było kogoś takiego - to była pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, a zaraz potem przypomniałam sobie o cudownej, ciepłej i zawsze wesołej cioci K. To była kuzynka mojej mamy, dużo starsza, ale były niczym najlepsze siostry i przyjaciółki. Kiedy ciocia się pojawiała zawsze było wesoło. Patrząc na nią myślałam, żeby tak właśnie się zestarzeć. Chyba nie było szaleństwa, którego by się z mamą nie dopuściły (w młodości oczywiście, bo potem, to tylko przy miodowym krupniku wspominały te szaleństwa). Teraz kiedy o tym myślę i wspominam ciocię oraz jej życie, te wszystkie tragedie, których doświadczyła, wojnę, tragiczną śmierć bliskich, życie na wsi, to aż niewiarygodne, że była zawsze taka wesoła. A może po prostu zrozumiała czym jest życie, że na pewne wydarzenia nie mamy wpływu więc lepiej przeżyć je tak, by się nie żałowało niż żyć w cieniu przeszłości i tracić cenny czas na zamartwianie się. Chociaż od jej śmierci minęło już wiele lat wciąż widzę ją, jak wtedy, kilka dni przed odejściem. To było takie niezwykłe, że do nas zajrzała, nie miała tego w planach, ale los ją przygnał, pewnie, żeby się pożegnać :)
OdpowiedzUsuńOczywiście byłam zbyt mała by spamiętać wszystkie historie, a ciocia znała mnóstwo rodzinnych opowieści - o ślubach, o duchach, o zdradach i potrafiła opowiadać, jak nikt.
Andrzej nie uznawał zapowiadania się. Przyjeżdżał do nas i mówił, że się stęsknił (choć pracowaliśmy tuż obok) albo że upiekł właśnie blachę ciasta i sam nie zje, albo wcale się nie tłumaczył, po prostu przyjechał i siadał w fotelu.
OdpowiedzUsuńBył pazerny na naukę. Umiał zrobić prawie wszystko. Pewnego lata nauczył się haftować krzyżykami, mówić po angielsku i jeździć konno. Nie byłoby w tym nic szczególnego gdyby nie to, że miał sześćdziesiąt kilka lat. Porzucił wtedy pracę, kupił kilka hektarów łąki za miastem i zajął się hodowlą koni. Jedna z klaczy chodziła za nim jak pies, wkładała głowę przez kuchenne okno i domagała się smakołyków. Opowiadał o tych swoich konikach jak o ukochanych dzieciach.
Pewnego dnia przyjechał do nas konno i przywiózł pod kurtką małego, czarnego szczeniaka.
Macie tylko jednego psa, pies nie może być..samotny jak pies, niechże ma towarzysza! - zarządził. Miał rację - nasz pies od tamtej pory nie miał czasu na leżenie z pyskiem na łapach, ten mały nie dawał mu chwili spokoju.
Ups, miało być kilka zdań o człowieku ;)
Dziękuję za wspomnienia,cdn.
OdpowiedzUsuńOsobą, którą bardzo ciepło wspominam jest moja nieżyjąca już od 9-ciu lat moja babcia Miecia, mama mojej mamy.Jeździliśmy z rodzeństwem do niej na wakacje na wieś.Babcia urodziła sześcioro dzieci, wnuków miała kilkanaście sztuk, dlatego wakacje były w sporym gronie. Babcia była "chodzącą dobrotą", pewnie to niepedagogiczne dziś , ale pozwalała nam na bardzo wiele. Miała nowy dom z białej cegły, na podwórku została kuchnia węglowa ze starego drewnianego domu, na której latem gotowała i paliła drzewem.Mieliśmy potem "węgiel dzrzewny", którym rysowaliśmy po domu( teraz nie do pomyślenia), ale babcia tak się cieszyła z tego i mówiła,że potem jak sobie popatrzy, to nas powspomina. Jak się maciora oprosiła pozwalała nam nosić małe prosiaczki. Pamiętam eskapady wozem zaprzęgniętym w konia kiedy jeździliśmy z babcią do cioci i nocne powroty, opatuleni kołdrami. Pamiętam proste jedzenie, które serwowała nam babcia, szczególnie pobudki o 5 rano i picie przez sen świeżo wydojonego mleka od krowy.To chyba u babci pokochałam życie na wsi i sama od 19 już lat jestem żoną rolnika, pracuję przy zwierzętach(krowy). Właśnie u babci w wieku 12-stu lat nauczyłam się doić krowy ręcznie i z zapałem to robiłam.Babcia Miecia bardzo nas kochała,robiła dla nas swetry na drutach, parzyła rumianek zerwany z łąki . Do dziś pamiętam smak papierówek i widok babcinych rąk powykręcanych reumatyzmem, kiedy kroiła pokrzywy dla małych kaczuszek, bez rękawc zawsze. Rozpisałam się za bardzo, ale mogłabym jeszcze tak długo. Babcia była prostą kobietą bez wykształcenia, jednak posiadała ogromną mądrość życiową, którą się z nami dzieliła. Iwona
OdpowiedzUsuńMoim domem, do którego wracam myślami, kiedy jest mi ciężko i źle jest dom mojej Babci Konstancji. Mam związane z nim wszystkie wspomnienia dzieciństwa - smak pieczonego przez Babcię chleba maczanego w śmietanie z cukrem, drożdżówki i morwy prosto z drzewa. To spokój, atmosfera rodzinnych posiłków i praca na gospodarstwie.. Ten dom już nie jest dla mnie dostępny..Został sprzedany obcym ludziom. Niekiedy mijam go z daleka i widzę, ale nie mam odwagi zmierzyć się z obecnym stanem. Wolę wracać do wspomnień i rozmów z Babcią o jej młodych latach, do robótek ręcznych i spędzania chwil przy herbatce z sokiem malinowym albo kawie zbożowej z mlekiem.. Babcia Kostka to dla mnie azyl - do którego uciekam, kiedy jest mi źle. Zostało mi tylko to, bo ani domu, ani Babci już nie ma. Tęsknię za nią!
OdpowiedzUsuńW moim zyciu to byla babcia Jadzia. Mama mojej mamy. Babcia potrafila wszystko, to od niej nauczylam sie haftowac, szydelkowac i robic na drutach, to z babcia w niedzielne pooludnia siadalismy i gralismy cala rodzina w remika. To babcia nauczyla mnie kochac ksiazki ktorych zawsze bylo pelno w naszym domu. Piekla przepyszne ciasta, jej paczki musialy byc zawsze na koledzie bo nasz proboszcz chyba po nie wlasnie przychodził. 40 lat zmieniajacych sie sukiene w szafie "do trumny", zmienianie ich co jakis czas kiedy kolejna zjadly mole:-) Nowenna na stole obok szklanki z herbatka:-) Najbardzoej jednak kocham moja babcie za to ze kiedy sama w bardzo mlodym wieku zostalam mama, a moja mama byla zajeta swoim dzieckiem a moim bratem to babcia Jadzia byl taka prawdziwa babcia dla mojego syna. Nie zapomnę sytuacji kiedy mama przyszla do babci z bratem i kupila mu statek... Marzenie kazdego chloca... Plywajacy w wannie. Widzialam jak moj syn chcialby taki miec, niestety nie moglam sobie na to pozwolic i slowa babci Jadzi"chodz wnuczus babcia ci kupi taki statek"Nigdy nie zapomne szczęśliwego spojrzenia mojego syna. Statek do dzis lezy w jego pokoju choc ma juz 21 lat:-)
OdpowiedzUsuńW moim zyciu to byla babcia Jadzia. Mama mojej mamy. Babcia potrafila wszystko, to od niej nauczylam sie haftowac, szydelkowac i robic na drutach, to z babcia w niedzielne pooludnia siadalismy i gralismy cala rodzina w remika. To babcia nauczyla mnie kochac ksiazki ktorych zawsze bylo pelno w naszym domu. Piekla przepyszne ciasta, jej paczki musialy byc zawsze na koledzie bo nasz proboszcz chyba po nie wlasnie przychodził. 40 lat zmieniajacych sie sukiene w szafie "do trumny", zmienianie ich co jakis czas kiedy kolejna zjadly mole:-) Nowenna na stole obok szklanki z herbatka:-) Najbardzoej jednak kocham moja babcie za to ze kiedy sama w bardzo mlodym wieku zostalam mama, a moja mama byla zajeta swoim dzieckiem a moim bratem to babcia Jadzia byl taka prawdziwa babcia dla mojego syna. Nie zapomnę sytuacji kiedy mama przyszla do babci z bratem i kupila mu statek... Marzenie kazdego chloca... Plywajacy w wannie. Widzialam jak moj syn chcialby taki miec, niestety nie moglam sobie na to pozwolic i slowa babci Jadzi"chodz wnuczus babcia ci kupi taki statek"Nigdy nie zapomne szczęśliwego spojrzenia mojego syna. Statek do dzis lezy w jego pokoju choc ma juz 21 lat:-)
OdpowiedzUsuńMiałam taką wspaniałą ciocię-babcię... Była to młodsza siostra mojego Dziadka. W czasie wojny została wybrana przez Niemców do wyjazdu na przymusowe roboty. Mój Dziadek zgłosił się na ochotnika, a hitlerowcy zgodzili się na tę wymianę i to On pojechał zamiast Niej. Regina poprzysięgła Bogu, że wstąpi do klasztoru jeśli pozwoli Franciszkowi szczęśliwie wrócić do domu. Tak też się stało, Franciszek wrócił po wojnie do domu i ożenił się (dzięki czemu dzisiaj i ja jestem na tym świecie), a Regina zasiliła szeregi Michalitek, mimo iż nie brakowało Jej adoratorów. Będąc w Zakonie Regina pracowała w ogrodzie i Domu Dziecka lecz nie zapominała także o swojej rodzinie. Pamiętam wakacyjne spotkania z Nią w domu rodzinnym Babci i Dziadka oraz Jej opowieści przed snem. Moją największą pamiątce po Cioci Reginie jest moje imię. To Ona opowiedziała rodzinie o świętej Iwonie, która zamurowała się w celi obok kościoła bo Dziadek Franek uważał, że to ruskie imię i za żadne skarby nie chciał słyszeć o wnuczce noszącej takie imię.:D
OdpowiedzUsuńSzczególnie ważną osobą, która się przewijała w moim domu i miała dla mnie duże znaczenie w życiu odegrała moja babcia która była najwspanialsza na świecie, kochana, dobra i wesoła, a widoku babci krzątającej się po kuchni i robiącej różne smakołyki nie zapomnę nigdy, a ja ją obserwowałam i broń Boże żebym się odezwała i jej przeszkodziła musiała być cisza, a babcia w pełnym skupieniu przygotowywała wszystko dopiero później mogłyśmy pogadać, pożartować i pośmiać się. Dziś pozostały mi już tylko piękne wspomnienia z tego okresu... zachowam je w pamięci na zawsze, nikt mi ich nie odbierze!
OdpowiedzUsuńJabłoniowo-gruszkowy sad i Dziadek Czesław. W sadzie ule pszczół, które pieczołowicie doglądane przez Dziadka dawały pyszny miód. Drewniany dom z okiennicami i ganeczkiem, obsadzony kolorowymi malwami i dzikimi różami, zbudowany rękami Dziadka. Ogród otaczał drewniany płot, wzdłuż którego rosły świerki.
OdpowiedzUsuńDziadek miał najładniejsze konie w całej wiosce. Dbał o nie, czyścił, karmił, kochał je bardzo. Jak przez mgłę pamiętam, miałam niecałe 3 lata, że przyprowadzał mi konie zimą pod okno pokoju, żebym mogła się cieszyć.
Więcej wspomnień, znam bardziej z opowieści albo ze zdjęć .Mam taki obrazek: wóz wyładowany snopkami zboża, zaprzężony w parę koni, na wozie Dziadek, w kapeluszu, trzyma mnie na rękach. Ja ubrana w sukieneczkę, z bukiecikiem polnych kwiatów w rączkach. Byłam pierwszą wnuczką w rodzinie, ukochaną wnuczką Dziadka.
Niestety nie dane było mi dorastać w obecności Dziadka. W styczniu minęło 47 lat od Jego śmierci.
Do dziś pamiętam smak gruszek ,które można było zrywać wprost z okna w kuchni albo zbierać soczyste klapsy spod drzewa.
Jesienią pachniało jabłkami w sadzie, złociste kule oblepiały gałęzie jabłoni, które uginały się pod ich ciężarem .Zanim nadeszły mrozy ,zbieraliśmy dorodne owoce i pod czujnym okiem Babci Helenki, żony Dziadka Czesława ,układaliśmy je w skrzynkach z sianem, by w piwnicy przechowane, cieszyły swoim smakiem w czasie mroźnej zimy.
W cieniu rozłożystych grusz chroniłam moje małe dzieci przed słońcem, kiedy jeszcze mieszkaliśmy u Rodziców.
Niezapomnianym też pozostanie smak kompotu z jabłek, który robiła na zimę, moja Babcia Helenka, Jabłka pokrojone w ósemki, zanurzone były w słodkim syropie, zawekowane w szklanym słoiku z gumką, pod szklaną przykrywką. Były przepyszne. W chłodne zimowe wieczory, przypominały słoneczne dni.
Babcia wyszywała firany. Na dużej ramie rozpinała siatkę, by potem ,bawełnianą nicią, wyszywać śliczne wzory. Towarzyszyłam Jej przy tym, niekoniecznie pomagając. Pamiętam te obrazki z dzieciństwa, choć minęło już tyle lat.
Firanki i miód Babcia sprzedawała, często wyjeżdżała ,”za handlem”, (tak mówiono,)nad morze. Stamtąd przywoziła ryby i wędzone szprotki. Cóż to był za smak! Pamiętam ,że zajadałam się nimi.
Babcia Helenka uczyła mnie pacierza, opowiadała bajki, robiła ze mą bukiety i plotła wianki z chabrów i polnych kwiatów. Zabierała mnie na pole i na łąkę.
Dbała o mnie. Czesała moje cienkie włosy w dwa kucyki, na których wiązała białe duże kokardy. Odeszła, kiedy miałam siedem lat.
Nie ma już Babci Helenki i Dziadka Czesława, ani sadu Dziadkowego ani drewnianego domu z malwami, pozostały już tylko zdjęcia i wspomnienia w czasie spotkań rodzinnych, przy wigilijnym stole. Zostały Wartości: Wiara, Rodzina i szacunek dla drugiego człowieka. Jest miejsce, ziemia, którą uprawiali, po której chodzili, są ludzie i…trudna ,bolesna rzeczywistość.
I jeszcze zostały świerki, strzeliste, aż do nieba prawie, sadzone rękami Dziadka .Ilekroć jestem u Rodziców, przyglądam się drzewom i słucham o czym szumią. Z całego szpaleru ocalały cztery. Stoją majestatyczne, jakby strzegły z powagą, tego co zostało. Zielone, jakby chciały dać Nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Zawsze, kiedy odwiedzam rodzinny dom, kiedy chodzę po ścieżkach mojego dzieciństwa, kiedy słyszę szum świerków, które znają wszystkie historie tego miejsca, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że powinnam, to wszystko ocalić od zapomnienia.
Pani Magdaleno, Pani Krystyno- Dziękuję za wywołanie wspomnień i za wzruszenia, których mi dostarczyły.
W naszej kuchni siedzimy wszyscy przy dużym, drewnianym stole. Za oknem już prawie noc, ale nikomu z nas nie spieszy się do snu. Jest lato, a przez otwarte drzwi słychać, dochodzące od strony łąk, kumkanie żab. Wsłuchujemy się w tę tajemniczą melodię, która od zawsze nas wycisza i na swój sposób zniewala. Jest błogo i bezpiecznie. Uśmiechamy się do siebie, a stara Marianna nalewa nam do kubków wiśniowego kompotu. Patrzę na jej dłonie; tak bardzo pomarszczone i spracowane. A przecież, mimo wszystko, piękne. I marzę o tym, żeby kiedyś też takie właśnie mieć. Piotr wstaje od stołu i spogląda za okno. Uśmiecha się. Chciałabym wiedzieć do kogo. Jego twarz jest pogodna i tak bardzo stara, że nawet nie wiem, ile może mieć lat. Pewnie dużo. Bo zawsze był i jest i na pewno już będzie. To przecież takie pewne. Mam dziesięć lat. Nazywają mnie swoim Cudakiem. Marianna smaruje mi chleb dżemem, a Piotr głaszcze po włosach. Przeglądam się w jego oczach. Mają kolor nieba. Innego przecież mieć nie mogą. Szczeka pies. To Rudy, trzeba otworzyć mu furtkę. Marianna śmieje się i mówi, że wrócił z wieczornej, psiej imprezy. A ja jej wierzę. Że wrócił, i że było tam bardzo fajnie. Po psiemu właśnie. Piotr przynosi z podwórka kołdrę i poduszkę. Wietrzyły się cały dzień, aby teraz dać mi świeże i pogodne sny. Oboje odprowadzają mnie na górę, do mojego pokoju. Marianna gasi lampkę i całuje mnie na dobranoc. Zanurzam się w moje senne, dziecięce marzenia.
OdpowiedzUsuńMam czterdzieści lat. Nikt nie nazywa mnie już swoim Cudakiem. Ale to nic. Kiedyś już przecież dla kogoś nim byłam. I ten ktoś kochał mnie bezgranicznie. Stara Marianna i Piotr. I nasz dom. I żaby, kompot wiśniowy, Rudy, chleb z dżemem i mój piękny pokój, maleńki jak ziarnko maku. I miłość. Wszędzie była miłość. Ula.
Ja nie jestem dobra w konkursach, zresztą jest juz chyba po terminie. Czy można juz nabyć druga część w sprzedaży detalicznej?
OdpowiedzUsuńJa nie jestem dobra w konkursach, zresztą jest juz chyba po terminie. Czy można juz nabyć druga część w sprzedaży detalicznej?
OdpowiedzUsuń