Pamiętam jak kiedyś gdy byłam jeszcze dziewczynką (nie taką zupełnie małą, bo już sama czytałam) do mojego pokoju weszła mama i zastała mnie ryczącą jak bóbr. Długo nie mogła mnie uspokoić i dopiero po chwili udało mi się spośród szlochów wydobyć wyznanie, że te wszystkie łzy płyną z powodu śmierci ojca Emilki, którą właśnie czytałam (Emilka ze Srebrnego Nowiu Lucy Maud Montgomery). Potem płakałam jeszcze nad niejedną książką, niejednokrotnie złorzecząc autorowi i pragnąc zmienić środek i koniec. Jakoś do początków z reguły nie miałam zastrzeżeń. Niewątpliwie gdybym miała możliwość interwencji ocaliłabym niejednego bohatera. I właśnie, mieliście tak kiedyś? Którego z bohaterów książkowych byście ocalili? Ja z całą pewnością wspomnianego już wyżej ojca Emilki i Mateusza z Ani z Zielonego Wzgórza. Chociaż oczywiście wiem, że gdyby nie śmierć taty, Emilka prawdopodobnie nie trafiłaby do Srebrnego Nowiu, ale o to mniejsza:)Dalej: pana Włodyjowskiego i Longinusa Podbipiętę. A tak przy okazji czy wiecie, że w pierwotnej wersji to wcale nie Longinus miał zginąć? Sienkiewicz zamiast niego planował uśmiercić.... Zagłobę! Ale imć pan Jan Onufry cieszył się taką sympatia u czytelników, że Sienkiewicz postanowił darować mu życie, a pod topór (wiem, że to były strzały:)) wysłał Longinusa. Poza tym z całą pewnością nie dałabym umrzeć bohaterom Kamieni na szaniec, ale to już nie autor, ale los zadecydował i wiem, że gdyby udało mi się wprowadzić w czyn chytry plan odmienienia losów książkowych bohaterów w tym wypadku ocaleliby prawdziwi ludzie... Jeszcze uratowałabym psa, który jeździł koleją i zapewne w mojej wersji żyłby szczęśliwie do dziś. Z tego wynika, że bardziej leżą mi na sercu bohaterowie dawnych książek. Z literaturą współczesną mam większy problem. Nie wiem dlaczego. Czy te pierwsze emocje, gdy sie dopiero odkrywało literaturę są mocniejsze? Czy po prostu mniej teraz jest książek których bohaterowie tak zapadają nam w serca, że aż chciałoby się im zapewnić nieśmiertelność? A właśnie przypomniałam sobie Oskara z Oskara i Pani Róży. Jego też bym uratowała gdybym tylko mogła.
A wy czyje literackie losy byście odmienili?
A tak przy okazji trochę odbiegając od tematu (skojarzyło mi się z Sienkiewiczem) nie wiem, czy czytaliście, że jest pomysł na stworzenie Parku Historycznego sienkiewiczowskiej Trylogii. To fragment z artykułu o tym mówiącego:
"Do parku będzie się wchodziło przez Bramę Zbaraską. Po jej przekroczeniu zwiedzający mają przenieść się do epoki, w której miały miejsce wydarzenia opisane przez Sienkiewicza. Tuż za bramą znajdą się "Dzikie Pola", gdzie mają odbywać się jarmarki, pokazy i turnieje. Stąd będzie się można wybrać się np. do dworu Oleńki albo do wsi Lubicz, którą odziedziczył Andrzej Kmicic, czy do kresowej stanicy Chreptiów, gdzie komendantem był Wołodyjowski. W zalesionej części parku znajdzie się tzw. Czarci Jar, gdzie będzie można odwiedzić grób Wołodyjowskiego i zwiedzić chatę wiedźmy Horpyny."
Moim zdaniem brzmi całkiem ciekawie:)
A ja bym nikogo nie ocaliła(no, może poza psem) bo wszystko dzieje się z jakiegoś powodu i czemuś służy. Gdyby nie trudne doświadczenia bohaterowie byliby płascy jak ta kartka papieru, na której figurują:) A poza wszystkim to fajnie sobie czasem popłakać nad książką. A jeszcze fajniej, będąc autorem, móc takiego bohatera wysłać na tamten świat. Od razu człowiek jakiś taki spełniony się czuje...:)
OdpowiedzUsuńno ja mam widać innego rodzaju spełnienie:) Nie mam sumienia wysyłać bohaterów na tamten świat, przynajmniej tych głównych, wyrzuty sumienia by mnie zabiły!
OdpowiedzUsuńAle infantylny post .... Juz wiem ze nie mam po co siegać do pani książek. Bo co tam znajdę prócz kupy infantylizmów?
OdpowiedzUsuńhmmmm:) Ma wrażenie, że Anonimowy mnie nie lubi:)
UsuńPozdrawiam
Nie przejmuj się. Anonimowi nie lubią nikogo.
UsuńJa też opłakałam szczerze Mateusza. Przy "Emilce" ryczałam, kiedy Judysia umierała i Srebrny Brzeg się spalił. Za każdym razem leję ślozy, czytając końcówkę "Ziela na kraterze". I cieszę się z tego. Dopóki ujawniam ludzkie uczucia, nie jest ze mną jeszcze najgorzej. Jak przestanę, powinni mnie zamknąć ze względu na bezpieczeństwo otoczenia.
Montgomery w ogóle ma coś takiego w sobie, że człowiek nad nią się wzrusza. Przy Judysi też kapałam i czy mi się nieszczelne zrobiły:)Może to by był dobry sposób na sprawdzanie zawartości człowieka w człowieku? Zdolnośc wzruszania się nad książkami jako wyznacznik?
Usuńoczy tam miały być:)
UsuńA ja bym ocaliła tytułowego Zaklinacza koni z książki Nicholasa Evansa. Psa Irenki z "Panny z mokrą głową" Makuszyńskiego oraz wspomnianego przez Ciebie Lampo.
OdpowiedzUsuńMateusza z Ani z Zielonego Wzgórza i pierwsze dziecko Ani, maleńką Joy.
Przybraną babcię Heidi, mieszkającą w górach.
Drugiego męża Anny oraz ich wspólne dziecko z "Drzewa sprawiedliwości" Moniki Warneńskiej i jeszcze wielu, wielu innych.
Chciałabym jeszcze powiedzieć, że Judysia była jedną z bohaterek "Pat ze Srebrnego Gaju", a nie "Emilki ze Srebrnego Nowiu", tak jak napisała EMKA.
O, faktycznie. Dałam plamę. Pewnie dlatego, że przeczytałam wszystko, co napisała L.M.Mongomery, a co wydano u nas i zlało mi się razem. Biję się w piersi i walę głową o ścianę w ramach ekspiacji. Osobiście chętnie ocaliłabym większość ukochanych bohaterów skazanych przez autorów na śmierć, ale obawiam się, że wtedy książki straciłyby na atrakcyjności. No bo co by było, gdyby taka Stefcia Rudecka przeżyła?
UsuńPozdrawiam Karolinę i dziękuję za zwrócenie uwagi. M.J.Kursa
Karolinko dzięki za przypomnienie córeczki Ani! Zapomniałam o niej zupełnie. Ehh ależ namieszałybyśmy w literaturze gdybyśmy tylko mogły:)Chociaż zgadzam się z Emką, że wtedy na pewno nie byłoby tak ciekawie no i tyle łez wzruszenia poszłoby na marne:)
UsuńMną tak wstrząsnęła śmierć paru bohaterów Gry o Ferrin, że musiałam napisać tom II i ich ocalić. ;D
OdpowiedzUsuńCzyli Kasiu wykonałaś robotę od podstaw:)
UsuńHmmm... Zrobiłam przegląd niesłusznie (moim zdaniem )uśmierconych bohaterów literackich i z całej ich kolekcji wybrałam DZIEWCZYNKĘ Z ZAPAŁKAMI. Czytając o niej ryczałam nad książką po raz pierwszy w życiu. A i dziś zdarza mi się to często, ku nieustającemu zdumieniu otoczenia... El.
OdpowiedzUsuńRacja i jeszcze Mała Syrenka... Ona też powinna mieć te swoje nogi i księcia:) Ja też do dziś potrafię popłakać sobie nad książka i na filmie:)
OdpowiedzUsuńA ja nie mogłam przeboleć i nadal nie umiem, że zginął pies i to nie byle jaki, ale ten, który jeździł koleją. Nawet teraz jak o tym pomyślę, to chce mi się płakać :(
OdpowiedzUsuńTen pies w wywoływaniu łez łączy wszystkie pokolenia:)
OdpowiedzUsuńA, ja ocaliłabym Bogumiła Niechcica...
OdpowiedzUsuńBogumił - racja. Swoją drogą, jak myślę o Niechcicu, to przed oczami staje mi Jerzy Bińczycki. Już zawsze dla mnie Bogumił będzie wyglądał tak jak on.
Usuńoj chyba mam za krótką pamięć i nikt na chwilę obecną nie przychodzi mi do głowy :(
OdpowiedzUsuńJa też jak pisałam posta w pewnym momencie zastanowiłam się i kogo jeszcze? I nic nie przychodziło mi do głowy. Ale za to komentarze mi przypomniały:)
Usuńale teraz już wiem :) Anię, żonę Maksa, bohatera książki Aleksandra Sowy "Modliszka", prawdę mówiąc zginęła "przypadkiem" (jeśli przez przypadek można zginąć) w momencie kiedy wszystko między nią a Maksem miało zostać wyjaśnione i w dodatku była w ciąży, tak więc uratowałabym Anię :)
Usuń