poniedziałek, 19 listopada 2012

O Mikołaju którego podejrzewano że Rzeźnikiem został, czyli ku przestrodze wszystkich czytających.

Dzięki temu, że czytam Wasze opowiadania świąteczne trudno mi przestać o świętach myśleć  Jakoś tak zrobiło się już bożonarodzeniowo  a w świątecznym zakątku to już w ogóle unosi się zapach choinki i pierniczków. I w związku z tym wszystkim przypomniały mi się zeszłoroczne święta, a raczej okres przedświąteczny kiedy to stwierdziłam, że fajnie będzie wprowadzić w odpowiedni nastrój młodsze dziecię, wtedy liczące 4 lata. W ramach wprowadzania zakupiłam książkę 24 opowieści wigilijne. Przez Internet zakupiłam, bo to moja ulubiona forma książkowych zakupów. W duchu już widziałam  jak siedzimy sobie co wieczór (od 1 grudnia) na łóżku i czytamy po jednym opowiadaniu, jak coraz bardziej nie możemy doczekać się Świętego Mikołaja i ubierania choinki i w ogóle tych wszystkich rzeczy  które u maluchów wywołują rumieńce ekscytacji a u trochę starszych radość, że można komuś podarować trochę tej magii, którą się odczuwało będąc dzieckiem. No i jakby to krótko opowiedzieć... Hm.  Chyba najlepiej podsumuje to stwierdzenie: Miało być pięknie a wyszło jak zwykle:) A wszystkiemu winna była książka. Wydana pięknie, a jakże! Obrazki kolorowe, aż się chciało oglądać. Ale schody zaczęły się już na początku. Jedno z pierwszych opowiadań mówiło o biednej dziewczynce, która niestety nie liczyła na prezenty, bo były razem z mamą tak ubogie, że wiedziała, że nic nie dostanie. W drodze do domu znalazła rudzika, któremu uratowała życie (zabrała go do domu, ogrzała i nakarmiła)  narażając się na szyderstwa ze strony koleżanek, które twierdziły, że nie warto pomagać komuś kto się za pomoc nie może odwdzięczyć. Nasza mała bohaterka oczywiście nic sobie z tego nie robi, mówi, że ona uważa inaczej, wspomina, że ich bardzo bogaty sąsiad też na pewno by  pomógł i jej i jej mamie gdyby wiedział, że potrzebują pomocy i na pewno kupiłby im - tu zostają wymienione różne rzeczy. Skracając: wraca do domu, a nazajutrz pod drzwiami znajduje kosz z wszystkimi rzeczami o których mówiła. To jej sąsiad usłyszał jej rozmowę z koleżankami i otworzył swoje serce. Przepraszam za te wszystkie szczegóły, ale były konieczne. Opowieść w sumie bardzo ładna. I pouczająca. Z tym, że w trakcie czytania brewki mojego synka coraz bardziej się marszczyły aż w końcu złączyły się w jedną groźną linię. Widząc to wiedziałam, że nie jest dobrze.
- Mamo a dlaczego ta dobra dziewczynka nie dostałaby prezentów a te złe miały dostać? - zapytał Tysiek oskarżycielsko.
- Bo one z mamą były biedne i nie miały pieniędzy - usiłowałam tłumaczyć, ale i tak wiedziałam do czego zmierza mój syn.
- Ale Mikołaj przynosi prezenty wszystkim grzecznym dzieciom, a biednym grzecznym nie? - drążył nieustępliwie wpijając we mnie szczere niewinne spojrzenie.
- Przynosi, przynosi, wszystkim bez wyjątku, a grzecznym biednym w szczególności - zapewniłam czując, że stąpam po grząskim gruncie - Tylko może... No nie mógł tam dotrzeć więc.... - na biegu szukałam wiarygodnego wytłumaczenia dla Mikołaja - wysłał sąsiada! No wiesz żeby był jego pomocnikiem - wpadłam na genialny pomysł - Taki sąsiad elf... - dodałam na wszelki wypadek. Tymek nie wyglądał wprawdzie na przekonanego (cóż na jego miejscu też bym miała pewne wątpliwości), ale temat odpuścił. Za to od tamtego czasu zaczął z podejrzliwością patrzeć na wszystkich sąsiadów. Jednego nawet zapytał czy jest elfem. Sąsiad na całe szczęście stanął na wysokości zadania i bez mrugnięcia stwierdził, że w życiu imał się różnych zajęć ale o tym sza, bo to tajemnica. Odtąd Tymek patrzy na niego z nabożnym szacunkiem i nawet kazał mu dać list do Świętego Mikołaja, coby szanowny święty dostał listę życzeń bezpośrednio. W każdym razie to była pierwsza historia która nastręczyła mi pewnych trudności. Ogólnie w tej chwili podtrzymywanie wiary w świętego Mikołaja wymaga od dorosłych  niezłych kombinacji. Wystarczy włączyć telewizor i trafić na reklamy i już wiara zostaje zachwiana. Ja na pytanie dlaczego w telewizji to ludzie sobie kupują prezenty odpowiedziałam, że to na użytek Mikołaja jest zrobione, bo jak ktoś zapomni napisać listu to wystarczy, że Mikołaj włączy telewizor i już wie czego pragną ludzie na ziemi. Ale wracając do książki. Jak się miało okazać to historia dziewczynki to był mały pikuś w porównaniu z tym co dopiero miało nastąpić. Kolejny rozdział nosił tytuł Legenda o Świętym Mikołaju. Brzmiało niewinnie prawda? Opowieść zaczyna się od matki, która miała trzech synów, biedni byli, skończyła im się mąka, matka wysłała chłopców po pozostałe po żniwach kłosy. Swoją drogą nie bardzo rozumiem o co chodzi z tym wysyłaniem w bajkach nieletnich po żywność. W każdym razie chłopców zaskoczył zmierzch, zgubili drogę i  w oddali zobaczyli migoczące światło. Widać nie czytali bajki o Jasiu i Małgosi bo w te pędy pognali do oświetlonego domu stojącego na pustkowiu. I  teraz wam powiem, że nasza stara dobra Baba Jaga to wcielenie dobroci w porównaniu z tym kto mieszkał w owej chałupce. Otóż chłopcy dotarli do domku, zapukali a drzwi otworzył im... Kto zgadnie? Otóż nie kto inny tylko rzeźnik w krwistoczerwonym fartuchu. Chłopcy powiedzieli dzień dobry, ale nic więcej nie zdążyli, bo rzeźnik zabił ich, przyprawił i zakonserwował w solance. Tutaj mnie z lekka przytkało. Mój syn wielkimi oczami popatrywał to na mnie to na rysunek, na którym Mikołaj pochylał się nad skrzynią z chłopcami. Skojarzenie było oczywiste:
- Mamo to Mikołaj jest RZEŹNIKIEM?! - w głosie Tyśka było tyle samo przerażenia co fascynacji - I co to jest solanka?
Znękana wyjaśniłam najdokładniej jak umiałam co to znaczy konserwować, jak się robi solankę i stanowczo zapewniłam że Mikołaj z przetwórstwem mięsnym nie ma nic wspólnego. Potem zaproponowałam, że może jednak poczytamy coś innego. Ale o tym mowy nie było! W sumie to co się dziwić? Moje czteroletnie dziecko, które było do tej pory karmione bajeczkami o misiach, kotkach, względnie piratach, w życiu nie słyszało o kimś tak przerażającym jak RZEŹNIK. Chciał nie chciał dokończyłam "bajkę".
Otóż matka bardzo rozpaczała po zaginięciu dzieci aż w końcu tę rozpacz dostrzegli aniołowie w niebie i jako agenta 007 wysłali do rzeźnika Świętego Mikołaja. I teraz mamy powtórkę z rozrywki: Mikołaj idzie, puka do drzwi, otwiera mu rzeźnik w krwistoczerwonym fartuchu. Matko - myślę spanikowana - ani chybi za chwile zasolankuje i świętego! Ale na całe szczęście Rzeźnik przed Mikołajem odczuwał respekt i wpuścił go do środka proponując poczęstunek. Ale Mikołaj był twardy! Nie chciał ani szynki ni baleronów ni połaci schabów! On chciał tylko to co Rzeźnik trzyma w solance!  Rzeźnik przeraził się, uciekł, Mikołaj wskrzesił dziatki z solanki i odtąd uważany jest za patrona grzecznych dzieci. Końcówka brzmi:
"Od tego dnia Święty Mikołaj uznawany jest za patrona grzecznych dzieci, którym co roku 6 grudnia przynosi słodycze i podarki. A co z niegrzecznymi maluchami? Te, niestety dostają tylko rózgi!"
Na mój gust lepsze rózgi niż solanka:) W każdym razie po przygodach z zeszłego roku najpierw sama przeglądam to co zamierzam Tyśkowi przeczytać. Nawet coś z pozoru tak niewinnego jak opowieści wigilijne może zawierać w sobie straszne treści. Nawiasem mówiąc dzięki tej nabytej ostrożności ominęłam rozdział z książki o smokach, gdzie smok kąpał się w krwi pożartych królewien:) I tak moi drodzy nie pozostało mi nic innego jak życzyć wam miłej cenzury książeczek dziecięcych:) A gdybyście mieli ochotę poczytać coś o bajkach to podaję linka do mojego tekstu, który wstawiłam na samym początku prowadzenia bloga:) Wystarczy kliknąć TUTAJ


22 komentarze:

  1. Matko jedyna. A to podobno Atomówki i Johnny Bravo były szkodliwe dla dzieci. Któż to wymyśla takie okropieństwa dla dzieci - Mikołaj konserwujący dzieci w solance. Zgroza. Szkoda że mojej miny teraz nie widzisz.
    A sąsiad elf?! Czad, sama chciałabym mieć takie znajomości:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuje. Ty sobie wyobraź jaką ja miałam kminę jak przeczytałam o tych morderczo - kulinarnych zapędach, o Tyśku nie wspomnę. A co do znajomości to proszę bardzo wykorzystaj moje:) Mogę wręczyć sąsiadowi twój list i przy okazji sprawdzimy czy on na pewno jest tym elfem:)

      Usuń
  2. Kilka razy nacięłam się na niewinną z pozoru literaturę dziecięcą i zmuszona byłam zmieniać treść na poczekaniu udając oczywiście, że pilnie czytam. nie zawsze było to łatwe mając przed sobą 20 wścibskich 5-latków ;). ale nauka nie idzie w las -teraz zawsze czytam wcześniej to, czym mam zamiar uszcześliwić moje skarby

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja od pana Rzeźnika też to czynię. swoją drogą to jakim cudem takie rzeczy wychodzą drukiem w kategorii literatura dziecięca? Chyba w książkach dla dzieci przydałaby się jednak taka malutka cenzura, choćby tycia:)
    Pozdrawiam Elly serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz tylko do tej cenzury to trzeba by selekcję ostrą zrobić, bo znowu ktoś się doszuka podtekstów w Teletubisiach. Więc to tak na dwoje babka wróżyła, ale sądząc po dzisiejszych kreskówkach to dzieci muszą być wyjątkowo odporne, o dorosłych już nie mówiąc. Sama jestem czasami przerażona jak widzę co moje chrześniaki oglądają.

      Usuń
    2. Bo to by było trzeba jakiś złoty środek zastosować... Na początek proponuję punkt pierwszy: żadnych solanek i rzeźników:)

      Usuń
  4. Po prostu brak współczesnych, dobrych baśni dla dzieci.A jeśli nawet są, to nie tak ładnie wydane i nie tak rozreklamowane, jak te chore opowiastki, o których piszesz.Jedyna rada, to wymyślać swoim dzieciom bajki samemu, na bieżąco.Wszak to my znamy swoje pociechy najlepiej i wiemy co je interesuje i czego im wciskać nie można, bo są na to zbyt inteligentne i wrażliwe.
    Ja miałam z moja Aneczką (to moja córcia, która już teraz jest dorosłą Anną) właśnie takie twórcze wieczory. Ja zapoczątkowywałam opowieść, ona dopowiadała, podchwytywała wątki. Improwizowałyśmy wspólnie, bawiac sie przy tym znakomicie i nie raz zaśmiewając do łez, wskutek czego magiczna pora snu oddalała sie coraz bardziej. A na następny dzień brałysmy kredki i rysowałyśmy scenki z ostatniej bajki. Albo wycinałysmy postaci z kartonu i robiłysmy na ścianie teatrzyk cieni.Mnóstwo było takich zabaw! Nie pracowałam wtedy i miałam mnóstwo czasu dla niej. Dzisiaj wspominam te czasy z rozrzewnieniem, tęsknotą i uśmiechem...
    Jestem u Ciebie pierwszy raz Magdo a od razu tak sie rozpisałam. Wybacz, proszę.
    Jeśli pozwolisz zajrzę tu jeszcze czasami, bo widzę na pasku z boku Twojego bloga, że recenzujesz wiele z książek, które i ja przeczytałam...
    Pozdrawiam ciepło i do napisania!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ cudne wspomnienia! U nas bajki opowiada mąż:) Tysiek uwielbia jak mu Kubuś (mąż właśnie) opowiada o psie i kocie i ich przygodach na wiejskim podwórku. Ja jestem od czytania. Kiedyś w ogóle więcej używało się wyobraźni, teraz podaje się dzieciom wszystko "na talerzu".
      Tak w ogóle to witam Cię Olgo serdecznie i mam nadzieję, że jeszcze sobie popiszemy do siebie, bo i ja pozwoliłam sobie zajrzeć do Ciebie i już wiem, że zaglądać częściej będę:) Pozdrawiam serdecznie również Anię, która teraz jest już Anną:)

      Usuń
    2. Magdo!Dziękuję za serdeczne przywitanie i szybką odpowiedź.
      To intensywne rozwijanie wyobraźni w dzieciństwie ma, niestety, nie tylko dobre strony. Takie dziecko, które preferuje inne zabawy niż lalkami Barbie i nie potrzebuje do szczęścia klocków lego, bo wystarczają kamyczki i patyki, takie dziecko w pewnych sytuacjach nie ma lekko. Rówieśnicy nie bardzo potrafią docenić jego inwencję i inność. Nie przywykli do twórczych zabaw nudzą się, stresują i zniechęcają szybko. Przywykli do podawania wszystkiego na tacy. Do plastikowych, różowych zabaweczek bez duszy. To jest ich świat. Tylko ich, a nie mamusi, która ma wazniejsze sprawy na głowie.Nie rozumiejąc kolegi, śmieją sie z niego, mają go za dziwaka i czasami w ogóle porzucają zabawy z nim. I pojawia się dziwne wyobcowanie. Samotność tego pomysłowego, chętnego do błyskotliwych dyskusji dziecka.Dziecka, które właściwie nie czuje bariery między światem dzieci a dorosłych, bo dorośli przecież na co dzień uczestniczą w jego zabawach i rozmawiają z nim prawie jak partnerzy. Panie nauczycielki oczywiście to doceniają, ale dzieci chętnie szydzą i odsuwają się.Może z zazdrości, a może tylko z niezrozumienia...? Och, to temat na dłuższą dyskusję!

      Pozdrawiam ciepło o poranku a Tysia wirtualnie po czuprynce czochram!:-))

      Usuń
    3. Coś w tym jest. Jonathan Carroll w "Oku dnia" pisał, że to właśnie z takich dzieci stojących z boku i wyobcowanych wyrastają pisarze:) Mam wrażenie, że można tę myśl rozszerzyć i stwierdzić, że to z nich wyrastają twórczy ludzie, tacy trochę oderwani od świata dziwacy, którzy nam ten świat upiększają:) A że lekko im nie jest to fakt, ale tak chyba było jest i będzie. Inność przeraża ludzi bez wyobraźni. Ale jak już wspomniałaś to temat rzeka:) Tysiek poczochrany i pozdrowiony pomaszerowała do przedszkola:)
      Pozdrawiam w jego imieniu i swoim również.

      Usuń
  5. Matko, że też ktoś wydał coś takiego... Dzieci lubią się bać, ale bez przesady. Te bajki są chore moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No z cała pewnością nie są typowe:) Wyczuliły mnie niezmiernie i teraz sama pilnie czytam zanim zdecyduję się na głośna lekturę.
      Pozdrawiam i przytulam Cię Karolciu mocno.

      Usuń
  6. Witaj:)
    Trafiłam tu do Ciebie dzięki Asi z siedliska , jestem pod wrażeniem tym bardziej że mogę poprzez bloga poznać pisarkę z pokaźnym dorobkiem a to rzadkość , sama uwielbam książki więc z pewnością znajdę to i ciekawe rzeczy u Ciebie :)
    Pozdrawiam serdecznie Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w takim razie ciepło i serdecznie:) No z tym pokaźnym dorobkiem to bez przesady:) Jak dorobię się tylu półek co Kraszewski to dopiero będzie dorobek:) Swoją drogą kiedyś miałam pomysł, żeby czytać w bibliotece autorami i dotarłam właśnie do litery K i utknęłam w połowie regału z Kraszewskim, przejadł mi się straszliwie:) Cieszę się, że do mnie zajrzałaś i z całą pewnością będę Cię tęsknie wypatrywać!
      Pozdrawiam i dobrej nocy życzę.

      Usuń
    2. A zapomniałam! Blog o agroturystyce cudny!!!

      Usuń
  7. Witam , ja trafiłam tu od Olgi Jawor, jeśli pozwolisz będę tu częściej zaglądać bo spodobało mi się ,lubię książki:)
    Opowieści wigilijne od razu skojarzyło mi się z jakimś smutkiem ,traumą nie wiem w każdym razie z niczym wesołym :(
    Bajka o Mikołaju i rzeźniku koszmarna , omijam szerokim łukiem takie bajki o starych baśniach np. Braci Grimm nie wspominając naszpikowane patologią ,smutkiem,śmiercią brrr. Mam małego synka prawie 3 lata ,obecnie nasze ulubione to wiersze Brzechwy.
    Miejmy nadzieję że Tymek jeszcze jest na tyle mały że bajka o Mikołaju jakoś nie odciśnie piętna w jego pamięci ,masz rację lepiej samemu najpierw przeczytać niż później gęsto się tłumaczyć. Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko pozwolę, ale zapraszam serdecznie i będę bardzo szczęśliwa, że do mnie zaglądasz:) Tysiek traumy mieć nie będzie raczej, na całe szczęście już zapomniał o Rzeźniku i jego psychopatycznych pomysłach:) Właśnie nie wiem dlaczego opowieści wigilijne są często smutne. Wydaje mi się, że powinno być na odwrót, w końcu to radosne święta, i z religijnego punktu widzenia i z ludzkiego również. Ale co tam, zmówimy się dziewczyny i same napiszemy optymistyczne wigilijne opowiastki. A czytałaś synkowi Opowieści z parku Percy'ego? Są bardzo ładne, ślicznie ilustrowane i Tysiek do tej pory je uwielbia:)
      Pozdrawiam serdecznie
      P.S. Zapomniałam, torba z konwaliami Twojego autorstwa mnie oczarowała, tak samo zresztą jak ta z listkami bluszczu:)

      Usuń
  8. No że we współczesnych bajkach telewizyjnych czyha na dzieci zagrożenie to słyszałam, ale w życiu bym się nie spodziewała że książki noszą w sobie takie "krwiożercze" tematy. I to te w świątecznym klimacie. Aż włos się jeży na głowie.
    Choć nie powiem poza przerażeniem, wizja Mikołaja jako "solankowego wskrzesiciela" wywołała u mnie atak śmiechu;-)
    Wielki podziw dla Ciebie Kochana za umiejętność wytłumaczenia obu sytuacji, bo mnie zatkało jak czytałam, a co dopiero wytłumaczyć dziecku.
    A tak odbiegając od tematu, czytam komentarze powyżej i strasznie mnie cieszy że coraz więcej osób trafia tutaj za te góry i lasy odkrywa Twój wspaniały wirtualny świat, oby tak dalej;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Basieńko znalazłaś mi się, to dobrze, bo jakoś tak mi się zawieruszyłaś już miałam wiadomość dzisiaj słać na maila z pytaniem co tam u Ciebie:) Uwierz mnie też przytkało szczególnie ten rzeźnik wprawił mnie w konsternację, dodatkowo mina Tyśka, no bezcenne! Ale fakt faktem jak to opowiadam też się śmieje, bo w sumie skojarzenie Mikołaja z przetwórstwem mięsnym choć makabryczne śmieszne jest. Cieszę się, że cieszysz się ze mną w związku z moimi nowymi gośćmi. To niesamowicie miłe jak ludzie zaglądają, odzywają się, komentują. Szczególnie, że ja ludzi lubię i gadała jestem to sobie przynajmniej mogę popisać i znajomości różnorakie nawiązać. Na przykład z taką Basią cobym jej nigdy nie poznała gdyby się do mnie na blogu nie odezwała i co by było? Kiepsko po prostu:)
    Pozdrawiam ciepło i serdeczności przesyłam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaglądam stale do Ciebie, niemal codziennie, tylko nie zawsze starcza czasu na komentarze. Ale nadrabiam;-)
    Ty poprostu Kochana przyciągasz ludzi do siebie, i jak już raz człowiek zaglądnie, pozna, to już zostaje. Bo miło tu i ciepło i przyjaźnie.
    Ja też się strasznie cieszę, że mogę Cię poznać nie tylko przez to co piszesz w książkach, ale i tak niemal osobiści przez bloga. To bardzo wyjątkowe uczucie;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. niewinny czarodziej20 listopada 2012 22:31

    No właśnie :-) My to tak jakoś lubimy się posmucić w " ten czas", wiem coś o tym . To nasze wschodnio-północne dusze . Geny ludzi po borach przepastnych pogubionych :-)
    Dlatego tak lubimy Toskanię :-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nostalgia i smutek przenoszony w genach? Podoba mi się:) A Włochy to w każdym momencie i o każdej porze:)

      Usuń