To był świat
W zupełnie starym stylu,
To był świat
Zza szyb automobilu,
Śmieszny świat,
Pasjanse potem koncert,
W świetle świec
Ktoś grał na klawikordzie,
Śpiewał walc w karnecie zapisany,
Ty i ja znów w sobie zakochani.
Szalał bal aż do białego świtu.
To był świat w zupełnie starym stylu.
To mi się właśnie nuciło przy czytaniu "Ziemiańskiego Świętowania" napisanego przez Tomasza Adama Pruszaka. Może bardziej powinna mi się po głowie snuć jakaś kolęda, albo świąteczna piosenka, ale nic z tego. To właśnie ta melodia do mnie przylgnęła i uważam, że w sumie pasuje do treści "Świętowania", bo książka opowiada właśnie o dobrym starym stylu, o dworach ziemiańskich, o tym jak to nasi przodkowie nie tylko lubili ale też umieli świętować. Autor już na samym początku mówi co natchnęło go do napisania tej pozycji. Otóż moi drodzy była to nadzieja na ożywienie dawnych tradycji. Tutaj się muszę przyznać, że już od dawna snuje mi się po głowie takie marzenie: wigilia wzorowana na tych obchodzonych dawniej. I tutaj przy czytaniu zaczęłam zastanawiać się (jak zwykle zresztą przy lekturze tego typu książek) o co chodzi z tą chęcią powrotu do przeszłości. Co nas ciągnie do tych dworków, dawnych domów, do tamtego życia, które wydaje nam się bardziej... No właśnie jakie? I tutaj doznałam skojarzeń z opowiadaniami, które pisaliście. Właściwie nie było w nich nic o prezentach, nie było o oczekiwaniu na gadżety, za to w każdym wyczuwało się tęsknotę i nadzieję na bliskość, rodzinność, na bycie razem. I to jest własnie odpowiedź na moje pytanie: my wszyscy jak jeden mąż, świadomie albo podświadomie marzymy o ciepłych, rodzinnych i pełnych miłości świętach. I z tym nam też kojarzą się dawne obyczaje, tradycje. Są gwarantem tego wszystkiego. Ale żeby święta przesycone były magią i żeby pachniały świątecznie niezbędne było i jest odpowiednie do nich przygotowanie. Bo moi kochani świąteczna magia gdzieś tam jednak pachnie wysprzątanym mieszkaniem, jabłkami z cynamonem, kompotem z suszu i smażonym karpiem:) I tak przygotowania do świąt w dworach i siedzibach ziemiańskich rozpoczynano zwykle już pod koniec listopada. W niektórych domach nawet wcześniej. Tak więc nie tylko teraz zaczynamy myśleć o świętach wcześnie. Dawniej też zaczynano gromadzić zapasy, robić sprawunki kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Zwykle wiązało się to z wyprawami do miasta, gromadzeniem potrzebnych rzeczy, a jak wiadomo nie było to łatwe. Samo określenie "wyprawa do miasta" daje już pewne wyobrażenie, że nie był to zwykły spacer, ale coś wymagającego dobrej organizacji i przygotowania. Tak więc nastrój świąteczny zaczynał się bardzo wcześnie. Sprzyjało temu również wspólne spędzanie czasu w gronie rodziny. W okresie jesienno - zimowym najczęściej spędzano wolny czas siedząc przy kominku, wokół jednej lampy, w salonie, jadalni lub bibliotece. Takie gromadzenie się w jednym miejscu podyktowane było przyczynami praktycznymi - po prostu zwykle oszczędzano naftę i nie ogrzewano wszystkich pokoi. Jak widać na załączonym obrazku praktyczność bywa bardzo potrzebna:) Nic dziwnego, że rodziny były zwykle tak zżyte. Więź pomiędzy młodymi i starszymi wytwarzała się samoistnie, wszak był czas i na rozmowy i na zabawę i na wspólne czytanie i muzykowanie, a to wszystko zbliżało. Gdyby tak się nad tym głębiej zastanowić to może raz na jakiś czas i w naszych domach powinna pojawić się jedna jedyna lampa...
Jednym z ważniejszych dni na który czekano był 4 grudnia (imieniny Barbary). z niepokojem wyglądano tego ranka przez okno i obserwowano pogodę. Stara przepowiednia mówiła bowiem, że: "Święta Barbara po wodzie - Boże Narodzenie po lodzie" i na odwrót. Zdaniem Jerzego Rozwadowskiego, który spędził dzieciństwo w latach XX w majątku rodziców w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego ta reguła sprawdzała się prawie zawsze.
"Jeśli przepowiednia zapowiadała Boże Narodzenie bez śniegu i lodu, bardzo się martwiono."
Ogólnie w książce pełno jest fragmentów pamiętników, z których szerokim strumieniem płyną do nas świąteczne historie obrazujące czas oczekiwania na przyjście świąt.
I tak bardzo ciekawie opisuje Pan Pruszak zwyczaje dotyczące choinki. Ozdoby choinkowe zwykle wykonywały dzieci. Tradycyjnie choinkę ubierano w papierowe, słomiane domowo wyprodukowane zabawki. Na gałązkach wieszano też pierniczki, cukierki, jabłuszka. Tak opisywał strojenie choinki Tadeusz Chrzanowski z majątku Moroczyn:
"[Na choince wieszano] [...] mnóstwo ozdób i smakołyków (wieszano bowiem na niej także jabłka, pierniczki i cukierki w kolorowych papierkach). W tamtych czasach nie było jeszcze tego rozbudowanego <<przemysłu gwiazdkowego>> z tworzyw sztucznych. Owszem: bańki już istniały, były też włosy anielskie i srebrny proszek do posypywania gałęzi, ale cały arsenał ozdób był wytwarzany w domu. Więc przede wszystkim łańcuchy, których ogniwa wycinało się z kolorowych papierów, a następnie sklejało.Robiono też z marszczonej bibułki gwiazdy na usztywniaczu kartonowym, a największej przypinano okazały ogon, wiadomo bowiem, że trzech króli do Betlejem prowadziła gwiazda, a właściwie kometa, która tym razem nie była wróżba wojen czy innych nieszczęść, ale dobrą nowiną. Orzechy włoskie i kształtne szyszki powlekano pozłotką, a wydmuszki z jaj przekształcano na jakieś dziwolążne stwory: ptaszki i zwierzątka czworonożne. Z drucików majsterkowano pająki lepiono domki i inne zabawki".
Nie wiem też czy wiecie, bo dla mnie była to totalna nowość, że na ubieranie choinki miał też wpływ patriotyzm! I tak w 1918 roku powszechnie nie kupowano baniek (bombek) i nawoływano do strojenia drzewek we własnoręcznie robione ozdoby. Czemu? Otóż chodziło o to, że bombki nie były wytwarzane w Polsce, ale sprowadzane z Niemiec. I w ten sposób bojkotowano niemiecki przemysł i uwypuklano patriotyczne uczucia. Jednym z ciekawszych fragmentów jest opis przygotowań do świąt. To czas, który w sposób szczególny wspominają dzieci. Nie dość, że kuchnia pełna byłą smakołyków, które można było podjadać, nie dość, że przygotowywanie ozdób choinkowych sprawiało ogromną frajdę to jeszcze z każdym dniem przybliżał się dzień gdy próg domu przekroczy święty Mikołaj, Gwiazdor lub Aniołek. W jednym z majątków po 6 grudnia dzieci znajdowały zaczepiony gdzieś anielski włos co było znakiem, że niechybnie do domu zawitał aniołek i trzeba zacząć się bardzo starać, żeby pod choinką znaleźć upragnione prezenty:)
Ale przygotowania do świąt to również porządki, polowanie w wigilijny ranek (polowanie poza tym, że należało do wigilijnych tradycji urządzano też z zupełnie innego powodu... Po prostu panie domu wolały zająć mężów czymś innym żeby nie przeszkadzali im w ostatnich przygotowaniach do wieczerzy:)), przygotowywanie wigilijnych potraw i całej kolacji (przygotowywanie stołów, obrusów itd). Tutaj też można znaleźć wiele ciekawych szczegółów. Kładzenie sianka pod obrusem nie było tak jak dziś symboliczne. Kiedyś sianko znajdowało się na całym stole co powodowało, że naczynia stały niestabilnie i zdarzało się, że kieliszki się przewracały plamiąc zawartością obrusy. Siano służyło też zabawie. Z wyciągniętych ździebeł młodzi wróżyli sobie długość życia, kiedy wyjdą za mąż itd. Jeszcze mniej znany zwyczaj to wkładanie pod obrus karteczek z dowcipnymi wierszykami dla panien i młodzieńców, które po wylosowaniu dawały pretekst do wesołości i przepowiedni. Bardzo ważna była ilość osób zasiadających przy stole. Parzysta liczba była zapowiedzią, że w nowym roku nikogo nie zabraknie, że wszyscy usiądą do stołu w tym samym składzie. Jeżeli liczba była nieparzysta dostawiano do stołu krzesło i nakrycie "dla pana Niewiadomskiego" Dla nieżyjących i nieobecnych często stawiano na stołach talerze. Oczywiście stawiano też nakrycie dla niespodziewanego wędrowca.
Na koniec wspomnę jeszcze tylko o potrawach wigilijnych. W zależności od rejonu różniły się od siebie, ale wszędzie na stołach królowały ryby (których jedzenie przysparzało biesiadnikom ogromnego stresu, bo zdarzały się przypadki niebezpiecznego zadławienia ością - zapewne miało na to wpływ słabe oświetlenie) , potrawy z makiem i kompot zawierający śliwki suszone. Czyli właściwie nic nowego, bo i u nas na większości stołów pojawiają się potrawy zawierające te same produkty. O rybach nie wspominając, bo tak jak królowały one wtedy tak i teraz zajmują pierwsze miejsce na świątecznym stole. Ale już pewną nowością może być znaczenie maku i śliwek. Nie pojawiały się one na stołach bez przyczyny. Otóż mak i śliwki to szczególne produkty, nawiązujące do starych pogańskich wierzeń, które mówiły o obecności na Wigilii dusz zmarłych przodków. I tak śliwki symbolizowały uśpione życie a mak jest symbolem zarówno życia jak i śmierci, współistnienia i żywych i umarłych przy stole wigilijnym. Wiedzieliście? Ja o maku coś słyszałam, ale o śliwkach słyszę pierwszy raz:)
Ha, tak naprawdę nie napisałam nawet 1/3 rzeczy, których dowiedziałam się czytając książkę pana Pruszaka. Tyle w niej szczegółów dotyczących wspólnego spędzania czasu, dekorowania choinki, salonu, przygotowywania Wigilii i dla siebie i dla służby, przyjmowania kolędników, opisów dni poświątecznych (ach te sanny, kuligi, przyjęcia...), zabaw dzieci, dzielenia się opłatkami i z ludźmi i ze zwierzętami. Eh... Bogate i ciekawe życie mieli ci mieszkańcy dworów. Ale o tym musicie doczytać sami, tak samo jak o Wielkanocy, bo o niej też traktuje ta książka. Ja skupiłam się na Bożym Narodzeniu z wiadomych przyczyn:) W końcu mamy grudzień. Niedługo napiszę też o białym karnawale, o Sylwestrze i Nowym Roku i o jeszcze innych świętach. Bo w końcu czy istnieje coś milszego niż wspólne rodzinne i blogowe świętowanie?:)
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Pani Marcie.
Strony
- Strona główna
- 48 tygodni
- Uroczysko
- Sezon na cuda
- Okno z widokiem
- Wino z Malwiną
- Malownicze. Wymarzony dom.
- Wymarzony czas
- Tajemnica bzów
- Nadzieje i marzenia
- Anioł do wynajęcia
- Kontakt
- Świąteczny zakątek
- Telefon zapytania
- Seria Uroczysko - kolejność czytania
- Seria Malownicze - kolejność czytania
- Poza serią - moje książki
- Serce z piernika
- Jak zostać pisarką
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No i przyczyniłaś się po raz kolejny do tego, że chcę mieć tę książkę. To taka słodka zemsta?!
OdpowiedzUsuńJaka zemsta??? Raczej dbałość o to żeby w Twojej bibliotece domowej nie zabrakło wartościowych tomów:)
UsuńPozdrawiam:)
Z dużą przyjemnościa przeczytałam Twój post i dziękuję, że mogłam dowiedzieć się tylu ciekawych rzeczy i znowu za Twoją sprawą przenieść się wyobraźnią w dawno minione lata - tym razem w mój ulubiony XIX wiek.
OdpowiedzUsuńI jak tak się przyniosłam, to sobie przypomniałam opisy wigilii w literaturze polskiej i w filmie. Np. w moich ukochanych "Nocach i Dniach" albo w opowiadającym o życiu Chopina "Pragnieniu miłości". A w obu tych filmach, bardzo w stylu tamtej epoki Jadwiga Barańska, wraz ze swym dźwięcznym, stworzonym wprost do śpiewania kolęd, głosem...
Oj tak, aż by się chciało się tam znaleźć i choć na moment, choć z kącika się przypatrzeć jak to naprawdę było, jak wyglądało. A ziemiańskie świętowanie polecam, bo ja zaledwie maleńką cząstkę opisałam. Ta książka to kopalnia wiedzy. I działa na wyobraźnię:)
UsuńPozdrawiam wieczornie.
Jakże wspaniale poczytać o dawnych czasach i tradycjach, kiedyś tak bardzo poważnie podchodzono do wszystkiego, dzisiaj tak jakby coraz mniej czuć atmosferę świąteczną,,a szkoda. Coraz więcej ludzi zamienia choinkę na jakieś dziwadła o kształcie tuby twierdząc,że mniej miejsca..nie rozumiem w końcu Ona jest symbolem!
OdpowiedzUsuńO maku i śliwkach nie miałam pojęcia i właśnie ostatnio zastanawiałam dlaczego muszą znajdować wśród potraw:)
A właśnie tak sobie skojarzyłam, że w książce jest też fragment o tym, że nie zawsze choinka byle mile widziana, bo wypierała nasze polskie snopy zbóż, które ustawiano w kątach pokoju:) Ale ja sobie szczerze mówiąc w tej chwili nie wyobrażam świąt bez choinki i jej zapachu. Powinnyśmy założyć stowarzyszenie pod hasłem żadnych tub i basta:) Te śliwki też były dla mnie zaskoczeniem. Zresztą w książce sporo takich nowości, o których nie miałam pojęcia się znajduje.
UsuńPozdrawiam serdecznie i zimowo, bo za oknem śnieży:)
Mam przez sobą zachowany pierwszy, i ostatni, jak się okazało, numer magazynu kulinarnego Smakosz autorstwa Jana Kalkowskiego. W nim artykuł "Wigilia na Podolu" przywołujący książkę Andrzeja Kuśnierewicza "Mieszaniny obyczajowe". Książkę czytałam, warto byłoby wrócić. Z opisem polowania w wigilijny ranek oraz wieczerzy; samych zup trzy do wyboru - barszczyk z uszkami, migdałowa na słodko, grzybowa. Wuj Runio, babka Leokadia, pan Przetocki,zarządca stary kawaler... przeminęło.
OdpowiedzUsuńAleż fajnie mieć coś takiego jak wspomniany przez Ciebie Smakosz:)W świętowaniu też te zupy są wymienione, polowaniu poświęcono też sporo stron, ja z konieczności ograniczyłam się do wybranych szczegółów, bo inaczej bym kolejną książkę napisała:) A "Mieszanin obyczajowych" nie czytałam. Można tę książkę jeszcze dostać? Rozejrzę się za nią w bibliotekach i na allegro. Ponoć jeżeli czegoś nie ma na allegro to nie istnieje więc jest szansa, że ją w końcu upoluję:)
UsuńPozdrawiam serdecznie ze śnieżnego Otwocka
Dziękuję za pozdrowienia, aż chciałoby się zawołać - Rzuć wszystko, chodź lepić bałwana!
UsuńPoprawiam siebie samą - Andrzej Kuśniewicz oczywiście.
Dzięki za wprowadzenie w świąteczną atmosferę jakże różną od "White Christmas" zespołu Wham
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło:) Swoją drogą ciekawe jak ci nasi przodkowie by się odnaleźli w naszym pełnym komercji świecie. Jedno jest pewne, gdyby zawitali do mojego domu załamaliby ręce bo salonu u mnie brak, w kuchni zapewne nie rozpoznali by w ogóle tego pomieszczenia no i służby jakoś ani widu ani słychu:) Myślę, że byliby zszokowani:)
UsuńPozdrawiam
Pogryzę cię. Dlaczego? Bo jeszcze nie mam tej książki, a tak mnie zachęciłaś recenzją, ze MUSZĘ ją mieć, po prostu muszę:)
OdpowiedzUsuńSzkoda zębów:) Ale cieszę się niezmiernie, że wyzwoliłam w Tobie tyle emocji i to z samego rana:) A świętowanie boskie. Potwierdzam: MUSISZ je mieć:)
UsuńZłożyłam właśnie zamówienie na tę książkę na pod choinkowy prezent do mojego osobistego Mikołaja :)
OdpowiedzUsuńStrasznej ochoty na nią mi narobiłaś :)
List trzeba było napisać i na parapecie zostawić:) Mam nadzieję, że Mikołaj da radę dotargać ja pod choinkę, bo fajna jest:) Cieszę się, że rozbudziłam Twój apetyt na świętowanie:)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak nie przysmaki kulinarne, to takie "kąski" książkowe nam serwujesz. Wodzisz na pokuszenie Kochana, oj wodzisz;-)
OdpowiedzUsuńMam wielką nadzieję, że prędzej czy później i ta książka trafi w moje ręce;-)
Pozdrawiam ciepło nocną, zimową pora;-)
Bo ja taka kusicielka jestem:) A jak Ci się Baśku drzewo Solomonów czyta? Bo ciekawa jestem bardzo.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
"Drzewo Salomonów" niestety już się przeczytało;-(
UsuńMoże przemyślenia napisałam pod Twoją recenzją tej książki tu na blogu. Mam nadzieję że jak najwięcej osób się skusi na to niezwykłe przeżycie jakim było czytanie tej książki.