piątek, 22 marca 2013

Na co mi te obce kraje czyli o pensjonacie na wrzosowisku

Znaleźć do tej niepodobną
tę właściwą, własną przestrzeń
czy się zaprzyjaźnić z tą, bo
tu też się jakoś mieszczę
Może jednak nic nie zmieniać
chociaż trochę niewygodnie
w końcu nie ma przeludnienia
tylko żal, że chłodniej

Po co mi te obce kraje
co nie tęsknią wcale za mną
może tylko się wydaje
że starczy ruszyć klamką
i że wszystko się odmieni
byle tylko, byle dalej
Może tylko się wydaje
Może tylko się wydaje…

  Uciec. Zmienić te na inne
                                                                   krajobrazy i powietrze
                                                                   i wyruszyć zaraz, nim mnie
                                                                   nie minie chęć na lepsze…*

Macie tak czasem, że wabią Was te wspomniane wyżej obce kraje? Ja miewam. Chęć zmiany, wrażenie, że gdzieś indziej na pewno odnajdę tę prawdziwą siebie bywa czasami dominujące. Szczególnie jak życie dopiecze i nagle wydaje się, że zagubiliśmy się zupełnie, że my to już nie my tylko jakieś dziwne twory zniekształcone przez kłopoty i problemy. Wtedy z jednej strony natychmiast chciałoby się spakować walizkę, ale z drugiej... Właśnie, z drugiej zwykle coś nas trzyma na miejscu: praca, dzieci, szkoła. I dlatego zazwyczaj walizka z powrotem wędruje na półkę, a my chciał nie chciał mozolnie i krok po kroku prostujemy to co nam się w życiowej drodze pogniotło, pokonujemy kolejne zakręty, tak jak w piosence "Obce kraje" na nowo zaprzyjaźniamy się ze starą z lekka niewygodną przestrzenią, a gdy czasami znów czara się przeleje buntujemy się i marzymy o tym nowym, nieznanym i na pewno lepszym.
Podobnie czuła się Basia, bohaterka "Pensjonatu na wrzosowisku". Z tym, że ona poszła o krok dalej i spakowała walizkę zabrała  swoje najmłodsze dziecko i wyjechała. Wprawdzie tylko na tydzień, ale czasami i tak niewiele dni wystarczy żeby zobaczyć siebie i swoich bliskich w innym świetle.
Basia jest osobą totalnie zagubioną. Gdy wyjeżdżała z rodziną do Wielkiej Brytanii wydawało jej się, że czeka ją przygoda, lepsze życie. Mam wrażenie, że to były jej pierwsze obce kraje, które miały przynieść ogromną zmianę. I przyniosły. Tylko nie zawsze to co wydaje nam się atrakcyjne z daleka pozostaje takie gdy na dobre się zadomowi w naszym życiu. Do Basi powoli dociera, że gdzieś  zatraciła część siebie. I to tę część, która pozwalała śmiać się, cieszyć i brać z życiem za rogi. W Polsce prowadziła małą firmę organizującą śluby, realizowała się zawodowo, dom był tylko dodatkiem. Teraz wszystko się zmieniło. Czuje się wypalona, znudzona siedzeniem z Marcinem (najmłodszy syn) w domu i zmęczona ciągłymi utarczkami z nastoletnimi córkami. Nie ma pojęcia co dalej ze sobą zrobić i zapewne dlatego rezygnuje z rodzinnych wakacji i wyjeżdża w całkiem innym kierunku niż reszta najbliższych. Jednym słowem ucieka. Moim zdaniem jej wyjazd był przejawem desperacji, ostatnią próbą ratowania samej siebie. Ten tydzień ma spędzić w krainie sióstr Brontë, na przepięknych wietrznych wrzosowiskach, zwiedzając okolicę, czytając, szukając zgody z samą sobą i odpowiedzi na pytanie: co dalej? Poza tym ma zamiar w końcu zapoznać się z zawartością tajemniczej przesyłki, która dostała już jakiś czas temu. Rzeczy w nieotwartym do tej pory pudełku należały do zmarłej  kuzynki Basi - Joli.
Niestety Basia tuż po przyjeździe do pięknego pensjonatu ulega wypadkowi, który nie tylko modyfikuje jej wypoczynkowe plany, ale w rezultacie jest początkiem dużo poważniejszych zmian. W ogarnięciu rzeczywistości i spojrzeniu na siebie z dystansem pomoże Basi jej gospodyni - Charoll. Zresztą jej postać ubarwia bardzo całą historię. Jej opanowanie, spokój i siła sprawiają, że przy roztrzęsionej i niestabilnej psychicznie Basi Charoll wydaje się opoką. Dzięki niej Basia zobaczy jak wygląda prawdziwe życie i dostrzeże, że nie tylko ona musi zmagać się z problemami. Surowe życie na wrzosowiskach, wizyta u Hanny, farmerki, która za moment będzie zmuszona opuścić swój dom, bo nie daje rady już prowadzić gospodarstwa, pobyt w szpitalu, pamiętnik zmarłej kuzynki, który znajdzie w tajemniczym pudełku -  to wszystko otworzy jej oczy. Pytanie tylko czy na tyle żeby doceniła to co już ma.
Pensjonat na wrzosowisku poza ciekawą fabułą ma jeszcze jeden ogromny atut. Anna Łajkowska rewelacyjnie opisała otoczenie, w którym znalazła się Basia. Podczas lektury wręcz czuć wiatr, który hula po rozległych wrzosowiskach, widzi się szczyty gór otaczających pensjonat, spaceruje po wąskich uliczkach Haworth, zwiedza plebanię, na której mieszkały siostry Brontë. Wręcz pragnie się samemu tam pojechać i podążyć śladami Basi.
Książka jest lekko napisana, ale porusza wiele trudnych spraw. Zagubienie, osamotnienie, choroba, cierpienie, zdrada, trudy życia w obcym kraju, to wszystko przewija się przez karty "Pensjonatu". No i problemy rodzinne... I tu już na zakończenie dodam, że mimo tego, że w dużej mierze rozumiem Basię i jej dylematy to jednak przez całą powieść żal mi było jej męża, który na mój gust został potraktowany nieco niesprawiedliwie. Ale to tylko moje zdanie. Wy  jeżeli jeszcze nie czytaliście przekonajcie się sami.

*fragment piosenki "Obce kraje" Basi Stępniak Wilk

Właśnie znalazłam zapowiedź trzeciej części Wrzosowisk (druga to "Miłość na wrzosowisku"), a kolejna "Cienie na wrzosowisku" już do kupienia:)




12 komentarzy:

  1. I co ja mam biedna zrobić? w koło tyle wspaniałych książek aż chce się od razu usiąść i czytać a dostępu nie mam żadnego, w wypadku tylko płakać pozostaje z bezradności:(
    ale wpiszę sobie na listę, może kiedyś nadejdą lepsze czasy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agaaa. Skontaktuj się za mną, najlepiej na stronie "Książka zamiast kwiatka". Pomijając, że tam ciągle są konkursy, w których można wygrać nowości, to może będę mogła Ci pomóc w dostępie do książek.

      Usuń
    2. Aguś na pewno w końcu się uda. Przeczytasz wszystko co chcesz, zobaczysz:)

      Usuń
  2. Każdy kiedyś miał takie "przeciążenie", że musi odpocząć i uciec od tego zgiełku i hałasu. Sam mam czasem ochotę rzucić to wszystko i zniknąć na parę dni, tygodni? Może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, wtedy wyobrażam sobie taką samotnię w górach albo nad jeziorem. Słuchałabym ciszy, chodziła na spacery, czytała, pisała... Ehhh... Pomarzyć dobra rzecz:)

      Usuń
  3. Czytałam, ale podobało mi się średnio. W drugiej części mąż potraktowany jest jeszcze gorzej:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nawet z jednej strony ją rozumiałam (Basię), ale z drugiej jej egoizm był zaskakujący. Ale książka porusza sporo innych zagadnień i to sprawiło, że czytało mi się ją dobrze. Drugą część właśnie kończę - rzeczywiście tam się to wszystko jeszcze bardziej komplikuje:)

      Usuń
  4. Nie miałam okazji czytać książek pani Anny Łajkowskiej.Czytałam za to WSZYSTKIE-ABSOLUTNIE WSZYSTKIE książki Magdy Kordel.Zamiast do Prowansji-chyba wolałabym do Uroczyska! Tu tak swojsko i wesoło życie płynie.nawet jeżeli od czasu do czasu mieszkańcami coś zatrzęsie-to przecież "samo życie"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ mi się sympatycznie zrobiło! Broń Boże nie dlatego, że nie czytałaś Jolu pani Anny, ale tak ładnie napisałaś o Uroczysku! Dziękuję! Jak tylko powstanie moje prywatne rzeczywiste Uroczysko dam znać. Może kiedyś ten mój wymarzony pensjonat w końcu się urealni:)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  5. Ta książka już mi się w oczy raz rzuciła, okładka przyciągnęła uwagę;-)
    Całe szczęście pierwsza i druga część jest w mojej bibliotece więc kiedyś w końcu trafi w moje ręce;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basik ja też cieszę się niesamowicie z możliwości korzystania z bibliotek. W innym wypadku, albo bym zbankrutowała albo byłabym niedoczytana:) A tak nawiązując do wspólnych lektur dziś mi się śniłaś razem z Hanką Ordonówną. Śpiewałyście mi jakąś tkliwą pieśń, a ty Basiu miałaś suknię rodem z lat 20:)

      Usuń
    2. U mnie to samo, staram się jak mogę ograniczać zakupy książkowe po pierwsze z względu na wizję bankructwa jak i coraz mniejsza powierzchnią do ich przechowywania;-)
      Bogu dzięki za biblioteki;-D
      Co do sukni rodem z lat 20 niestety nie miałam;-( marzy mi się taka mała czarna z frędzelkami na dole;-D
      Jedyną sukienkę którą mogę nazwać suknią byłą moje studniówkowa, w kolorze ciemnego bordo, z długą do ziemi spódnicą, gorsetem z fiszbinami i przezroczystymi rękawami....prawdziwe cudo zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia;-)
      Niestety od studniówki minęło sporo kilogramów już się w nią nie mieszczę ale w pamięci zostanie na zawsze;-)

      Usuń