sobota, 5 lipca 2014

Malownicze przy sobocie czyli kolejne opowiadanie. Zapraszam:)

                                                 
 Joanna Patrzylas                                                              

„Wszystko jest energią...”                                      

 Weronika zatrzymała się nagle w pół kroku. Rozejrzała się zdumiona wokół siebie. Świat wirował. Czuła jak gęste, ciężkie powietrze ociera się o jej skórę. Obraz rozmazał się, kształty wyciągnęły się i rozlały w szarą plamę. Budynki, które przed chwilą ją otaczały wtopiły się w tło i zniknęły. Gęsta mgła pojawiła się znikąd i osnuła wszystko dokoła. Dziewczyna osunęła się powoli na kolana i podparła rękoma. Jej ciałem wstrząsnęły torsje. Podniosła z trudem lewą dłoń i przetarła mokre czoło. Ręka była ciężka jak z ołowiu. Czas zwolnił bieg. Zdziwiona obserwowała jak jej dłoń odjęta od skroni powoli opada i płynie przez przestrzeń lądując na zielonej murawie. Ciałem wstrząsnął nagły ból pulsujący w lewym nadgarstku. Przed oczami zrobiło jej się ciemno.
- Chodź, pokażę ci - usłyszała nad sobą niski, miękki głos.
Nie była w stanie unieść głowy. Z trudem spojrzała w górę i zobaczyła ciepłe, niebieskie oczy. Przez chwilę nie rejestrowała niczego poza tym niezwykłym spojrzeniem. Jego blask wlewał się w nią kojąc ból ręki i niepokój. Poczuła jak puszcza napięcie w karku i wyostrza się jej wzrok. Rozprostowała plecy i podniosła głowę w stronę znajdującej się przed nią postaci. Nisko nad ziemią unosiła się niewielka staruszka. Zdawała się nie dotykać stopami podłoża. Uśmiechała się życzliwie przyglądając się w zadumie klęczącej kobiecie. Wyciągnęła rękę i powiedziała cicho:
- Chodź, musisz coś zobaczyć.
Weronika rozejrzała się wokół siebie. Uświadomiła sobie, że zniknęły gdzieś budynki starego rynku. W dali majaczyły drzewa i niewielkie wzgórza. Górował nad nimi jeden wysoki szczyt, przykryty białą czapą śniegu. Niebo rozlewało się nad wzgórzami błękitem. Barwy zdawały się być wysycone a powietrze przejrzyste i czyste. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie czuje lęku. Podała staruszce rękę i sprawnie dźwignęła się z kolan. Nie czuła bólu w nadgarstku a jej ciało zdawało się lekkie i sprężyste. Wciągnęła mocno powietrze i spojrzała na swoją towarzyszkę. Twarz starszej pani wydawała się wiekowa, nie szpeciły jej jednak zmarszczki. Tchnęła z niej dziwna radość i spokój.
- Kim jesteś? -  wychrypiała Weronika. Jej głos zabrzmiał nienaturalnie, jakby wydobywał się z długiego tunelu.Chrząknęła zakłopotana.                                                                                             - - Nie przejmuj się głosem, zaraz tu za tobą dotrze - powiedziała staruszka wesoło i roześmiała się nagle.
Jej perlisty śmiech rozlał się w powietrzu wypełniając przestrzeń miliardami maleńkich błyszczących gwiazdek. Weronika zdumiona poczuła jak unosi się lekko nad ziemią i płynie obok staruszki. Ścisnęła kurczowo małą, kościstą dłoń i spojrzała z lękiem w dół. Ziemia oddalała się powoli lśniąc pod nimi feerią barw. Dziewczyna uniosła twarz ku słońcu i zamknęła oczy. Poczuła na twarzy ciepło i delikatny powiew wiatru. Rozkoszowała się tą chwilą czując radość i spokój. Zaczęła zniżać się nagle i poczuła w głębi duszy jakiś niejasny niepokój. Zamajaczyły jej przed oczami rozmazane obrazy, w uszach pojawiły się urywane dźwięki. Widziała śpiesznie poruszających się ludzi w białych kitlach, którzy nachylali się nad stołem, na którym leżała jakaś postać. W tle rozlegało się coraz głośniejsze pikanie przechodzące w końcu w przenikliwy pisk. Mężczyna w białym fartuchu nerwowo rzucił się w stronę aparatury, inny pochylił się nad leżącą postacią i zaczął rytmicznie uciskać jej klatkę piersiową. Weronika poczuła szarpnięcie za rękę i otworzyła oczy. Nad nią nadal rozciągał się błękit, wokół zieleniły się krzewy, kwitły kwiaty, w powietrzu rozległ się słodki trel ptaka. Kobiety zniżały się nad zieloną łąką. Weronika poczuła pod stopami miękki grunt i rozejrzała się. Stała na szczycie wzgórza, obok wznosił się jeszcze wyższy szczyt, pokryty białą czapą. W dole, wśród odcieni zieleni, srebrzyście błyszczał strumień.
- Jesteśmy na miejscu - odezwała się nagle staruszka.
- Po co mnie tu przyprowadziłaś? - zapytała niepewnie Weronika nie ufając sile swego głosu, ale zabrzmiał już pewnie i dźwięcznie.
- Chciałam, żebyś coś zobaczyła - odparła pogodnie staruszka. - Wejdźmy - powiedziała wskazując ręką wejście do jakiejś groty lub jaskini.
- Dziwne - pomyślała Weronika - nie zauważyłam tego wejścia wcześniej.
Weszła za starszą kobietą do środka zniżając głowę pod niskim sklepieniem. Wewnątrz panował półmrok rozświetlony rozproszonym bladym światłem, dobywającym się niewiadomo skąd. Na stole znajdującym się pośrodku groty leżała gruba zakurzona księga. Staruszka ruszyła w jej stronę. Zdmuchnęła pył ze stronic i przekartkowała energicznie.
- O! Tutaj! Dawno już nikt tej księgi nie używał – powiedziała wesoło. - Podejdź – skinęła na dziewczynę. - To o tobie.
Weronika podeszła niepewnie kilka kroków i stanęła za plecami starszej pani.
- Jak to o mnie?- zapytała oszołomiona.
- No tak! Spójrz!
Dziewczyna zerknęła w stronę zszarzałej kartki i oniemiała ze zdumienia. Na jej powierzchni zaczęły się pojawiać rozmazane obrazy, które po chwili wyostrzyły się i ułożyły w ciąg przesuwających się slajdów. Weronika ujrzała siebie idącą za rękę z młodym mężczyzną, wysokim blondynem z włosami do ramion, przez chwilę zobaczyła jego zielone oczy. Potem zobaczyła swoją postać biegnącą po moście z dwójką maluchów. Wiedziała w głębi duszy, że to jej dzieci. Obraz rozmył się i na stronicy pojawiła się postać kobiety na podwyższeniu, obok masywnej katedry. Rozpoznała w tej pani w średnim wieku swoje rysy. Następnie siedziała w kościele a przy ołtarzu stało dwoje młodych ludzi, dziewczyna w długim welonie odwróciła się na chwilę, miała to samo zielone spojrzenie, co mężczyzna z pierwszego kadru. Obraz rozmazał się nagle. Weronika otarła spływające po policzkach łzy.
- Będę żyła? - zapytała cicho. - To moje życie?
- Oczywiście głuptasku, to twoje życie – odparła szeptem staruszka i ujęła dziewczynę za rękę.
Weronika odwróciła się w jej stronę i zajrzała w niebieskie, pogodne oczy.
- Czyli nie mam już raka?- rzuciła jednym tchem.
- Nie masz i nigdy nie miałaś – odparła pogodnie starsza pani. - Medycyna czasem się myli. Lekarze nie wiedzą wszystkiego. Powinnaś już była się tego nauczyć - dodała wesoło.
- Ale...
Nagle świat zawirował i Weronika poczuła głuchy łomot, jakby pędzącego tuż obok pociągu. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i poczuła jak nogi jej miękną. Zaczęła osuwać się w dół, coraz szybciej i szybciej, łoskot narastał i potężniał aż nagle w ułamku sekundy wszystko urwało się i zapanowała ciemność.

     Weronika poczuła gwałtowny wstrząs i ból rozchodzący się za mostkiem. Przez zamknięte powieki nagle przedarło się światło i zakuło ją pod nimi mnóstwo małych igiełek. Próbowała otworzyć oczy, ale nie udało jej się to. Powieki były ciężkie jak z ołowiu. Zaczęły docierać do niej słabe dźwięki. Najpierw ciche i niewyraźne, wkrótce zaczęła odróżniać poszczególne słowa.
- Mamy ją - rozległ się niski męski głos.
- O dzięki Bogu! Taka młoda jeszcze. Co ona ma za obciążenie? - zapytał damski głos.
- Raka mózgu.
- Nie mam raka -  usiłowała krzyknąć Weronika ale z jej ust dobył się tylko słaby jęk.
- Dobrze, już będzie dobrze -  usłyszała ponownie kobiecy głos. - Leż spokojnie, już będzie dobrze.
- Dziecko! - To był głos mamy.
Weronika poczuła jak pod powiekami robi jej się mokro i spróbowała ponownie otworzyć oczy. Ukazał jej się rozmazany obraz. Nad nią nachylała się jakaś twarz.
- Córciu -  usłyszała cichy głos.
- Mamo -  dziewczyna wyszeptała z trudem. - Ja będę żyła. Ja nie mam raka.
Matka zaczęła płakać gwałtownie. Chwyciła Weronikę za rękę i przycisnęła tę dłoń do swojej mokrej twarzy.
- Oczywiście, kochanie. Oczywiście, że będziesz żyła -  szlochała cicho kobieta.
- Mamo, ja widziałam swoje życie, męża i dzieci i swoją pracę, będę naukowcem. Wymyślę coś na tego cholernego raka.
- Dobrze dziecko, ale teraz odpocznij. Ja porozmawiam z lekarzem - odparła matka szeptem i podniosła się z krzesła.
Weronika zapatrzyła się sufit. Obok krzątała się młoda pielęgniarka. Podłączała jej kroplówkę i ustawiała aparaturę. Spojrzała ciekawie na Weronikę.
- Widziała pani swoje życie? - zapytała cicho.
Weronika zerknęła w jej stronę. Dziewczyna miała miłą twarz i szczere, życzliwe spojrzenie.
- Wiem, że to nieprawdopodobnie zabrzmi, ale tak, widziałam swoją przyszłość. Ja nie mam raka.
Pielęgniarka poprawiła Weronice poduszkę i uśmiechnęła się do niej ciepło.
- To było poważne niedotlenienie mózgu - powiedziała poważnie. - W takim stanie różne wizje są normą.
Weronika otworzyła usta ale zrezygnowała i nie odezwała się. Zacisnęła wargi i zamknęła oczy.
- Przepraszam - szepnęła pielęgniarka. - Przepraszam, że to powiedziałam, ja nie chciałam odbierać pani nadziei... ale przecież pani studiuje medycynę i... przepraszam.
Wyszła cicho z sali zostawiając uchylone drzwi. Weronika została sama. Leżała chwilę bez ruchu zaciskając mocno powieki. W jej głowie kotłowały się natrętne myśli.
- „Różne wizję są normą”... To były jakieś halucynacje? Może uderzyłam się w głowę i... Nie, to nie były omamy, ja naprawdę spotkałam tę staruszkę. Nawet nie zapytałam jak jej na imię...
Usłyszała szybkie kroki na korytarzu. Podparła się na łokciu, usiłując się podnieść i poczuła dotkliwy, rozpierający ból w lewym nadgarstku. Do sali weszła matka.
- Mamo, co mi się stało? - zapytała Weronika.
- Znowu straciłaś przytomność, upadłaś na ulicy.
- Boli mnie nadgarstek - poskarżyła się Weronika.
- Powiem lekarzowi. - Matka zerwała się z krzesła.
- Poczekaj mamo. Ty mi wierzysz... że widziałam swoją przyszłość?
- Nie wiem córciu... Tak, wierzę ci... Myślę, że mogłaś ją zobaczyć.
- Bo przeszłam niedotlenienie i w takim stanie pojawiają się różne wizje? - zapytała Weronika rozdrażniona.
- Nie. Ponieważ... żyjemy w świecie, którego nawet w części nie znamy. Obracamy się w rzeczywistości ograniczonej naszymi zmysłami... a ja wierzę, że można wyjść poza te zmysły...
- Czyli nie zwariowałam? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Nie, dziecko. Na pewno nie. Może spotkało cię coś wyjątkowego... - Głos matki zadrżał lekko. - Trzymaj się tej myśli. Przywołuj to wspomnienie w swojej pamięci.
- Dziękuję ci mamo... Za to, że jesteś moją mamą. - Weronika uśmiechnęła się ciepło.
Matka pochyliła się nad czołem dziewczyny i pocałowała ją mocno i czule.
- Pójdę po lekarza. Niech obejrzy twój nadgarstek - rzekła.
Wychodząc z sali uśmiechnęła się w progu. Gdy zniknęła za framugą drzwi zaszlochała gwałtownie zatykając ręką usta i przytknęła czoło do zimnej ściany szpitalnego korytarza.

      Weronika otworzyła oczy zbudzona nagłym hałasem. Jej wzrok zatrzymał się na waniliowej ścianie i obrazku z morskimi falami. Właściwie było to zdjęcie, które zrobiła w czasie ostatnich wakacji. Niesamowite ujęcie z rozbryzgującymi się falami. Krople niemal wystrzelały z kadru w stronę patrzącego. Dziewczyna kochała szum fal i dotyk chłodnej wody na stopach. Może dlatego, że od dziecka mieszkała w górach i miała je na co dzień, w czasie wakacji lubiła jeździć nad morze. Szczególnie ukochała sobie Bałtyk, za jego nieposkromioną naturę, wiatr we włosach, piaszczyste, rozległe plaże i specyficzny zapach. Fale nie tańczyły tak po żadnym ciepłym morzu, które widziała. Śródziemnomorskie przypominało jej raczej wielkie jezioro. Oderwała wzrok od zdjęcia i rozejrzała się po pokoju. Z lubością pogładziła satynową pościel w motyle, jej ulubioną. Uśmiechnęła się do siebie. Mama zawsze ubierała jej tę pościel, kiedy wracała ze szpitala. Już trochę było tych powrotów. Historia jej choroby ciągnęła się już kilka tygodni. Zaczęło się od zawrotów głowy, potem doszły poranne bóle w potylicy i nagłe zasłabnięcia. Długo nie dopuszczała do siebie myśli, że coś poważnego może jej dolegać. Złe samopoczucie kładła na karb egzaminów i przemęczenia. Kończyła właśnie czwarty rok medycyny i miała ciężką sesję. W końcu zemdlała na zajęciach i wylądowała w szpitalu. Po diagnostyce poinformowano ją, że wykryto w rezonansie magnetycznym zmianę w mózgu, guz wielkości włoskiego orzecha. Świat zawalił jej się w tym momencie i długo nie mogła się pozbierać. Najpierw była wściekła na wszystkich wokół i prowadziła długie dysputy z Bogiem. W kółko kołatało się w jej głowie tylko jedno pytanie:  „Dlaczego ja?”
Potem przyszła rozpacz i otępienie. Nie wychodziła przez dwa tygodnie z domu. Codziennie wpadała wprawdzie Gośka, relacjonując co dzieje się na uczelni. Weronikę nie cieszyły te wizyty. Nie wierzyła, że wróci jeszcze na studia. W jej głowie powstawał czarny scenariusz. Aż któregoś wieczoru Gosia rozzłoszczona jej nieustannym szlochaniem rzuciła szorstko:
- Weronka, ja naprawdę domyślam się jak jest ci ciężko. Ale do cholery, nie kładź się do grobu za życia! Póki oddychasz zajmij się czymś! Wyjdź do ludzi, nie jesteś obłożnie chora, możesz się ruszać, czytać, spacerować, zwiedzać muzea, iść do teatru, do kina! Cokolwiek! Och, już sama nie wiem! Po prostu zrób coś! Nie leż tu po całych dniach... Wykończysz swoją rodzinę i siebie. Takie rozpoznanie to nie wyrok. Takie rzeczy się operuje. Wrócisz do zdrowia. Nie poddawaj się, walcz z tym paskudztwem!
Weronika patrzyła na przyjaciółkę w osłupieniu. Po raz pierwszy od postawienia tego fatalnego rozpoznania ktoś nie użalał się nad nią, nie współczuł jej a za to wrzeszczał na nią i krytykował! Była wstrząśnięta. I to miała być przyjaciółka? Przyjaciele tak nie...
- Stop...- mruknęła Weronika pod nosem kontynuując wcześniejszą myśl.
- Co powiedziałaś? - Gośka podniosła głowę, którą w nagłej rezygnacji złożyła na dłoniach.
- Powiedziałam „stop”. Przyjaciele tak właśnie postępują. Dziękuję ci Gocha.
- Ty chyba już do końca zwariowałaś - powiedziała Gosia w zadumie przypatrując się koleżance.
- Masz rację Gosiu, ogarnął mnie jakiś marazm. Pamiętam takie zdanie: „Życie jest za krótkie, żeby się nad sobą użalać. Zajmij się życiem albo zajmij się umieraniem.” Chyba faktycznie zajęłam się tym drugim. Jest mi ciężko... ale nie poddam się. Wyjdziemy na spacer?
Gosia patrzyła na przyjaciółkę w oszołomieniu. Czy ona naprawdę to powiedziała? Wyszły wtedy na długi spacer, pierwszy raz od wielu dni. Po powrocie w drzwiach powitała Weronikę uśmiechnięta mama. Dziewczyna zrozumiała wtedy, jak wielki ciężar złożyła swoim zachowaniem na barki najbliższych.
 
- Weronika, chcesz coś ze sklepu? Wychodzę po banany. - Do pokoju wpadł Bartek.
- Wiesz co, poczekaj, ubiorę się i pójdę z tobą - odparła wesoło.
- Dasz radę? Wczoraj wróciłaś ze szpitala... - wyczuła wahanie w głosie młodszego brata.
- Daj spokój - odparła szybko. - Nic mi nie jest. Nawet się bardzo nie potłukłam. To była tylko chwilowa niedyspozycja.
- Tiaaa... Zapytam mamę. - Bartek odwrócił się na pięcie. - Mamo!- rozległo się w mieszkaniu – Weronka wybiera się ze mną po zakupy! - No, też jej mówiłem – kontynuował po chwili, gdy przebrzmiał niewyraźny dźwięk głosu matki.
W tym czasie Weronika ubrała się w dres i weszła do łazienki. Z głębi domu dochodziły niewyraźne dźwięki prowadzonej ściszonymi głosami dyskusji. Po chwili do korytarza wszedł Bartek, zobaczył siostrę i zawołał:
- Mamo, ta wariatka już się ubrała w buty! Zabieram ją!
Podszedł do drzwi i otworzył je zamaszystym ruchem, gestem zapraszając siostrę do wyjścia.
- Wariatki przodem – rzucił niedbale.

        Lipiec dobiegał końca. Rynek w Malowniczem mienił się barwami kwitnących kwiatów. Kolory nie były już tak intensywne jak na początku lata. Palące słońce odebrało barwom świeżość. Rośliny poskręcały listki starając się zachować w swych tkankach resztki wilgoci.
Weronika siedziała na ławce w cieniu niskiego drzewka obserwując życie swojego sennego miasteczka. Po rynku kręciło się niewiele osób. Ludzie przemykali obok dzierżąc w dłoniach butelki z wodą. Postacie wyglądały jak pionki skaczące po szachownicy, przemierzając pędem zalane słońcem połacie i zwalniając z ulgą w kolejnej plamie cienia. Suche powietrze drażniło Weronice oczy i  drapało w gardle. Dziewczyna zerknęła na zegarek. Zbliżało się południe. Od strony zabudowań wyłoniła się z cienia postać szczupłej dziewczyny. Szybkim krokiem przemierzyła dzielącą ją od Weroniki plamę słońca i z ulgą opadła na ławkę.
- Ale zaduch – jęknęła Gosia. - Cieszę się, że przyszłaś. Jak się czujesz?
- Dobrze. Już możesz przestać o to pytać – odparła Weronika patrząc ciepło na przyjaciółkę.
- Oj, przepraszam cię, nie chcę ciągle ci przypominać, że masz... no wiesz... O rany, ale to jest trudne.
- Gocha, dziękuję ci za troskę. Powiedziałam, że możesz przestać pytać, bo od kilku tygodni nie miałam ataku.
- Tak wiem, ale... - Gosia niepewnie zerknęła na przyjaciółkę.
- Nie wymyślaj żadnych ale, przyjmujemy do wiadomości, że nie mam żadnych dolegliwości i zostawiamy ten temat – odparła Weronika z uśmiechem tłumiąc ziewnięcie. - Zasnę tu z gorąca. Chodź, pójdziemy do kawiarenki na rogu, mają tam klimatyzację.
- Chętnie, marzy mi się chłodna woda. Masz materiały? - zapytała Gosia podnosząc się z ławki.
- Mam. - Weronika poklepała leżący obok niej wypchany plecak. - Za dużo tego stanowczo, zaczynam wątpić, czy do września z tym zdążę.
- Dasz radę, przesegregujemy to. Pokażę ci z czego Więckowski pytał. Na kiedy wyznaczyli ci termin operacji? - rzuciła Gosia jednym tchem, jakby bała się, że zbraknie jej odwagi, by zadać to pytanie.
- Na początek sierpnia. Jutro mam zrobić jeszcze powtórny rezonans. - Weronika spochmurniała i zagryzła wargi.
Przez chwilę dziewczyny szły obok siebie w milczeniu, wreszcie Gosia odezwała się pierwsza:
- To dobrze, będziesz miała jeszcze sporo czasu po zabiegu, żeby nadrobić zaległości i zdać we wrześniu resztę egzaminów.
- Tak... pewnie. - Weronika starała się uśmiechnąć, ale grymas, który wykrzywił jej usta nie przypominał uśmiechu. Szybko spuściła głowę.
Gosia potarła bezradnie czoło.
- Wiesz Weronka, – powiedziała cicho – ja myślę, że będzie dobrze. Ten sen, który mi opowiadałaś...
- To nie był sen – szybko rzuciła Weronika.
- Tak. To wydarzenie, które cię spotkało. Myślę, że to dobry znak. Tak czuję.
- Ja już sama nie wiem, co o tym myśleć – westchnęła Weronika. - Moje życie od pewnego czasu stało się takie jakieś... nierealne. Nawet nie wiesz, jak po takich doświadczeniach wszystko się zmienia. Przecież jesteśmy niezniszczalni, a przynajmniej tak sądzimy kiedy jesteśmy młodzi i silni. Nie myślimy o śmierci, o końcu ziemskiej wędrówki... ja też nie myślałam. A kiedy stajesz w obliczu tak wstrząsającej zmiany nagle uświadamiasz sobie własną kruchość... Nagle zaczynasz dostrzegać rzeczy wcześniej przed tobą zakryte i zaczynasz pojmować co w życiu tak naprawdę jest ważne...
- Co? - zapytała cicho Gosia.
- Każda chwila, życzliwość, która ciebie spotyka i którą ty ofiarujesz drugiej osobie, emocje, które sprawiają, że wszechświat drży w posadach i...każdy oddech – dokończyła Weronika z zapałem i zaśmiała się radośnie.
Jej czysty śmiech poszybował w upalne powietrze i Gosia miała wrażenie, że rozniósł się echem po całym rynku Malowniczego.

         Weronika już od kilku minut siedziała w sterylnym lekarskim gabinecie. Biel ścian raziła oczy odbijając blask wpadającego południowym oknem słonecznego światła. Zza drzwi dochodził rozmyty dźwięk grającego w poczekalni radia. Dziewczyna podniosła się z krzesła i podeszła do okna. Czuła napięcie i zdenerwowanie. Narastał w niej lęk. Dlaczego lekarz nie wraca? Przecież wynik miał w kopercie? Dlaczego nic jej nie powiedział? Spojrzał tylko z niedowierzaniem na kartkę papieru, na klisze, znowu przeczytał opis, spojrzał dziwnym wzrokiem na Weronikę i wyszedł szybko z gabinetu mruknąwszy w drzwiach coś niewyraźnie.
Dziewczyna uchyliła okno, do gabinetu wdarło się gorące powietrze. Zamknęła je z powrotem i zrezygnowana oparła głowę o szybę.
- Wszystko jest dobrze. Jakieś nieporozumienie, może data źle wpisana – powtarzała sobie w myślach. - Och, a jeśli guz się powiększył? Ten wzrok lekarza, wyrażał zdumienie. Czyżby było aż tak źle?
Weronika gorączkowo zaczęła wyłamywać palce u rąk. Zagryzła wargi i zacisnęła powieki. Wzięła kilka głębokich wdechów i szepnęła do siebie:
- Przecież tak dobrze się czułam. Jest dobrze, wszystko jest dobrze...
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł lekarz a za nim jeszcze dwie osoby. Weronika rozpoznała w nich lekarkę, która prowadziła ją w oddziale szpitalnym i młodego radiologa, który kilka dni temu wykonywał jej badanie rezonansu magnetycznego.
- Pani Weroniko – zaczął lekarz. - Nie wiem, jak to pani powiedzieć... - chrząknął zakłopotany. - Sami nie wiemy jak to się stało i jak to wytłumaczyć... To znaczy, proszę mi wierzyć, że sprawdziliśmy wszystko kilkakrotnie, żeby nie było pomyłki...
- Nie znaleźliśmy guza w ostatnim badaniu – rzuciła zniecierpliwiona lekarka. - Nie ma pani żadnego guza w mózgu.
- Słucham... - bąknęła niewyraźnie Weronika i osunęła się na krzesło.
Lekarka podbiegła do niej i zapytała z troską:
-Źle się pani czuje?
- Nie... to znaczy... sama nie wiem... Nie, dobrze się czuję! - wykrzyknęła nagle Weronika radośnie.- Ja w głębi duszy to przeczuwałam, ale bałam się w to tak w pełni uwierzyć. Jestem zdrowa!
Weronika podniosła się nagle z krzesła i zaczęła ściskać zaskoczonych lekarzy.
- Wie pani, będziemy to jeszcze wyjaśniać – zaczął niepewnie lekarz.
- Nie trzeba! Nie trzeba niczego wyjaśniać – powiedziała szybko Weronika. - Dla mnie to oczywiste. Przecież ona mi to powiedziała.
- Kto? - zapytała zdumiona lekarka.
- A, nieważne, i tak by pani nie uwierzyła – zaśmiała się radośnie dziewczyna. - Dziękuję, bardzo państwu dziękuję – krzyknęła i wybiegła z gabinetu.

         Na przystanku autobusowym koło rynku w Malowniczem siedziało kilkoro młodych ludzi. Plecaki rozrzucone walały się dokoła nich. Chłopak z rudymi włosami siedział w kucki na chodniku i grał na gitarze wesołą melodię. Dwie dziewczyny śpiewały klaszcząc w dłonie.
W zatoczkę wjechał autobus. Wysiadła z niego tylko jedna osoba – Weronika. Spojrzała przyjaźnie na młodych ludzi i uśmiechnęła się szeroko, kucnęła obok dziewczyn i przyłączyła się do śpiewu. Po chwili wstała i machnąwszy ręką w stronę grupki pobiegła chodnikiem w stronę księgarni. Po drodze pogłaskała po głowie małe dziecko i pozbierała jabłka, które wypadły z siatki starszej pani.
W księgarni powitał ją przyjemny chłód. Weszła między regały i gorączkowo przekładała książki. Gdzie ten tomik wierszy, który widziała tu wczoraj? Pamiętała jeszcze cytat na obwolucie: „Wszystko jest energią. Wszystko. Dostrój się do częstotliwości tego, czego pragniesz, a w nieunikniony sposób stanie się to twoją rzeczywistością. To nie filozofia. To fizyka”.
Wreszcie znalazła cienką książeczkę i ruszyła w stronę kasy. Stanęła za plecami wysokiego mężczyzny i zaczęła wertować swój tomik. Nagle książka wysunęła się jej z rąk i upadła na podłogę. Weronika schyliła się i zobaczyła dłoń sięgającą po jej książkę. Podniosła głowę i spojrzała w twarz młodego chłopaka z długimi do ramion włosami. Miał zielone oczy...

3 komentarze:

  1. Bardzo mi się podobało. Daje nadzieję na lepszą przyszłość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że podobało Ci się, Beato, moje opowiadanie:) Cytat, który pojawił się w tekście ("Wszystko jest energią...") to słowa Alberta Einsteina. Przesłanie piękne i rzeczywiście niesie w sobie nadzieję:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń