poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Opowieści Lwowskie. O pewnym starutkim pudełku śniącym o dawno zapomnianej słodyczy

ulica Akademicka (Ze zbiorów Narodowego Archiwum
Cyfrowego)
Pewnego wieczoru prześladowana przez swoją najnowszą lwowską pasję weszłam do internetu w poszukiwaniu czegoś co by mnie zbliżyło do miasta, w którym Leośka przeżywała najpiękniejsze dziecięce lata. Najlepiej czegoś takiego co bym mogła zakupić i mieć. Większość z Was, przynajmniej tych, którzy odwiedzają mnie już jakiś czas pokiwa ze zrozumieniem głową. Wiecie przecież, że jestem zbieraczem rzeczy najróżniejszych. Najlepiej takich, które pamiętają. Im więcej mają wspomnień zachowanych w starych wgłębieniach, rysach, pęknięciach i przetarciach tym lepiej. W czasie pisania "Tajemnicy bzów" wzbogaciliśmy się o zdjęcia mogące przedstawiać Leośkę i jej rodzinę, o pocztówki przedwojenne przedstawiające Lwów, o zdjęcia z dawnym Lwowem, o książkach o tematyce lwowskiej nawet nie wspomnę. Ale że bakcyl został połknięty, bynajmniej nie wystarczało mi to co już miałam. Chciałam więcej. I niewątpliwie miałam szczęście. Wertując najróżniejsze ogłoszenia i aukcje znalazłam "coś"... Coś było tajemnicze. Brudne jak nieboskie stworzenie. Jedno co można było o tym czymś powiedzieć na pewno to to, że jest puszką. I ma napis" Lwów Akademicka". Tyle można było rozszyfrować na pierwszy rzut oka. Ale to wystarczyło. Akademicka to była jedna z najpiękniejszych lwowskich ulic. Skoro puszka miała na sobie jej nazwę musiała kryć w sobie niejedną lwowską tajemnicę. Było jasne, że muszę, po prostu muszę, ją mieć.
No i mam:) Przybyła do mnie zapakowana w kartonowe pudełko. Wyczyściliśmy ją z Kubą na tyle na ile się dało. Ale to wystarczyło, by puszka odkryła przed nami skąd dokładnie pochodzi.
Kiedyś kiedy była jeszcze młoda i lśniąca stała wśród podobnych sobie puszek i puszeczek. Wdychała przepiękne słodkie zapachy, patrzyła na przylegające do wystawowej szyby dziecięce buzie... Puszka ta bowiem stała na półce cukierni Zalewskiego.
To była cukiernia o której śniły wszystkie lwowskie dzieci. Pełna słodkich cudów, jej wystawa to było istne dzieło sztuki. Szczególnie dwa razy w roku gromadziła dzieciarnię i dorosłych: w grudniu gdy za szybą rozpoczynali swoje panowanie święci Mikołajowie, aniołki i diabły. Z marcepanu, z cukru, pierników powstawała cała zimowa sceneria, domy, ulice, ludzie. Ożywały cukrowe choinki, marcepanowe owoce a wyobraźnia dziecięca szalała. To
Cukiernia Zalewskiego (Ze zbiorów Narodowego Archiwum
Cyfrowego) 
samo działo się na wiosnę przed Wielkanocą. Tyle że zamiast Mikołajów pojawiały się zajączki, baranki, króliczki. U Zalewskiego zamawiało się też słodki wielkanocny stół dla dzieci (czekoladowe pisanki, kurczaki itd). Cukiernia zdobyła taką sławę, że jej wyroby były przewożone samolotem do Warszawy i Paryża.
Tak wspomina ją lwowianka Pani Wanda Niemczycka Babel:    

Kiedy nie miałyśmy jeszcze dziesięciu lat najbardziej pociągającym miejscem ul. Akademickiej była oczywiście cukiernia Ludwika Zaleskiego, sklep z zabawkami Klaftena oraz wystawa cukierni Welza, mieszczącej się w gmachu Banku Cukrownictwa, tuż naprzeciw bocznej fasady hotelu George'a.
Do cukierni Zaleskiego wchodziło się z nabożeństwem, tak tu lśniły marmurowe lady otoczone aluminiowymi uchwytami, szklane przegrody, za którymi piętrzyły się sterty najwspanialszych, a przede wszystkim doskonałych ciastek, ciast i tortów oraz np. (zwłaszcza w okresie Wielkanocy ) wyrobów marcepanowych imitujących wszystkie potrawy"Święconego", wykonywanych w skali mini. I ten cudowny zapach migdałów, ponczu, palonych orzechów, a może i kawy sprawiał, że miałyśmy ochotę wciągać powietrze nieomal głośno naszymi nosami. Ze wszystkich ciastek, które rodzice z różnych okazji tu kupowali, najbardziej lubiłam"murzynki"- dwa krążki biszkoptowe spojone masą śnieżno białej śmietany kremówki, oblane grubym lukrem z przepysznej czekolady, których smak pamiętam do dziś, no i oczywiście pączki, które stały się prawie legendą i wizytówką tej znakomitej firmy cukierniczej. Na rok czy może dwa przed II wojną wysyłał je Zaleski samolotem nie tylko do Warszawy, ale nawet do Paryża.
ŹRÓDŁO

O tym magicznym miejscu pisał też Stanisław Lem w autobiograficznej książce "Wysoki Zamek". Oto jak zapamiętał cukiernię Zalewskiego: 

 „W owym czasie z osobliwości i monumentów Lwowa uwagę moją przykuwała cukiernia Zalewskiego przy ulicy Akademickiej. Miałem widać dobry gust, ponieważ od tego czasu nie widziałem doprawdy nigdzie wystaw cukierniczych urządzanych z takim rozmachem. Była to zresztą właściwie scena, oprawna w metalowe ramy, na której kilkakrotnie w roku zmieniano dekoracje stanowiące tło dla potężnych posągów i figur alegorycznych z marcepanu. Jacyś wielcy naturaliści albo i Rubensowie cukiernictwa urzeczywistniali swoje wizje, a szczególnie już przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą działy się za szybami zaklęte w masę migdałową i kakaową dziwy. Cukrowi Mikołaje powozili zaprzęgami, a z ich worów kipiały lawiny smakołyków; na lukrowych półmiskach spoczywały szynki i ryby w galarecie, też marcepanowe z tortowym nadzieniem, przy czym te moje informacje nie mają czysto teoretycznego charakteru. Nawet plastry cytryny, przeświecające spod galarety, były udaniem cukierniczego rzeźbiarstwa. Pamiętam stada różowych świnek z czekoladowymi oczętami, wszystkie możliwe rodzaje owoców, grzyby, wędliny, rośliny, jakieś knieje i wertepy: można było dojść do przeświadczenia, że Zalewski potrafiłby Kosmos cały powtórzyć w cukrze i czekoladzie, słońcu przydając łuskanych migdałów, a gwiazdom lukrowego lśnienia; za każdym razem w nowym sezonie umiał ten mistrz nad mistrze zajść duszę moją, łaknącą, niespokojną i nie całkiem jeszcze ufną, od nowej strony, przeszyć mnie wymową swych marcepanowych rzeźb, akwafortami białej czekolady, Wezuwiuszami tortów rzygających bitą śmietaną, w których jak wulkaniczne bomby nurzały się ciężko kandyzowane owoce. Ciastka Zalewskiego kosztowały 25 groszy, straszny pieniądz, jeśli zważyć, że duża bułka kosztowała pięć, cytryna koło dziesięciu, ale trzeba było widać płacić za jego panoramy, za słodką odświętną batalistykę, kto wie, czy gorszą od tej, jaką ukazywała Panorama Racławicka”.


A to bohaterka naszej opowieści :)


Gdy to piszę puszka stoi przede mną. Nie mogę się oprzeć marzeniu i pragnieniu by choć na chwilę mogła przemówić. Opowiedzieć o tym kto ją kupił i do jakiego domu trafiła. Jakimi ulicami ją niesiono. Czy to mąż kupił  w niej ciasteczka i zaniósł w niedzielne popołudnie żonie i dzieciom? Czy może zakochany po raz pierwszy chłopak nieśmiało wręczał ją zarumienionej dziewczynie... Co było potem? Jaką drogę przebyła zanim trafiła do mnie? Och gdyby to było możliwe! Użyczyć choć na chwilę głosu przedmiotom... Ciekawe co by nam opowiedziały. Macie takie rzeczy w domu? A jeżeli tak to którą z nich poprosilibyście o opowieść? 





18 komentarzy:

  1. O taką opowieść poprosiłabym odziedziczoną po prababci lampę naftową. Myślę, że miałaby sporo do powiedzenia.
    Pozdrawiam Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle lat, zdarzeń, obserwacji... Myślę, że to byłby materiał na sporą powieść.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Mam taką puszkę:)To pamiątka po babci.Lubię trzymać ją czasem w rękach i wyobrażać sobie,jak babcia wkładała do niej ciasteczka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie wiekowe, pamiętające rzeczy mają przedziwną moc. Działają na wyobraźnię.
      Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  3. Ach, ja też uwielbiam stare przedmioty i podobnie do Pani, dotykam, wdycham zapach, uruchamiam wyobraźnię i galopuję myślami ku historii przedmiotu. Lubię gromadzić różne naczynia i meble. Ostatnio stałam się posiadaczką pięknego secesyjnego talerza, który był własnością babci męża. Dostała go od biednej kobiety w czasie okupacji, która chciała się odwdzięczyć za udzieloną jej pomoc. Babcia nazwała ten talerz "skorupą", choć nie wiem dlaczego, ponieważ jest wyjątkowo piękny. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O mamo, już słowo "secesyjny" brzmi pięknie i obiecująco :) A dodatkowo talerz ma swoją historię, piękna sprawa i niewątpliwie szczególna "skorupa" :)
      Ciepło pozdrawiam
      MK

      Usuń
  4. Idź przynudzać gdzie indziej nudna krowo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dość odważne słowa zważając, że to ty jesteś u mnie a nie ja u ciebie.

      Usuń
    2. Kocham trolli :D Madziu mogę pokarmić trollka? pamiętaj trolik też stworzenie Boże, należy o niego odpowiednio zadbać :D Muuuuu muuuuuu ;)

      Usuń
    3. Bo ja bym chciała nazwać trollka, a może się nam przedstawi? Anonimku ujawnij się, albo zapraszam do siebie, mnie żaden nie chce odwiedzić :(((

      Usuń
    4. Widać drastyczny spadek edukacji, gdy istota z całą pewnością gatunku homo sapiens nazywana jest krową ��. Ciekawa rzecz, ile, drogi Anonimie, osiągnąłeś(aś) w ciągu dotychczasowego życia, że śmiesz w ten sposób nazywać osobę, która odniosła sukces? Broń Boże, nie oburzam się, takich jak Ty tylko to nakręca. Życzę tylko, byś znalazł(a) inny cel, niż odwiedzanie blogów takich "nudnych krów". Dodam również, że przydałoby by się cofnąć do podstawówki, by pojąć podstawowe zasady interpunkcji. Na koniec: kiedyś pewien młokos, którego miałam okazję spotkać, powiedział: "nie kozaczy się na nieswoim podwórku". Widać młodzi, nawet ci, którzy inteligencją nie grzeszą, niejednokrotnie mają rację. Polecam zastosować się do powyższej zasady. Życzę miłej nocy... I produktywnego złapania za widły z rana :).
      P. S. Dołączam się do zabawy i również pozostaję anonimowa :).

      Usuń
  5. Magdo, nie dziwię się, że puszka wywołuje w Tobie tyle znaków zapytania. :) Też bym tak pewnie miała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak żeby był taki dzień w którym przedmioty miałyby głos! Pięknie by było!

      Usuń
  6. Moja Babcia kochała Lwów :-) Przepiękna puszka .
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puszka zapełniła się cukierkami więc na pewno ostała szczęśliwą puszką:) Dziadek mojego męża też pochodzi ze Lwowa i też widać u niego ogromny sentyment do tego miasta. Musiało być szczególne.
      Serdeczności przesyłam

      Usuń
  7. ale historia, ta puszka to Twój prawdziwy skarb;-)
    a co do tych mówiących przedmiotów to byłabym niezwykła sprawa, u mnie też by się takich sporo znalazło. Te co mają najwięcej do powiedzenia to obrazy, pewnie niejedną historię mojej rodziny by opowiedziały;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak przedmioty kryją w sobie niejedną tajemnicę. A opowieści o obrazach wyciągnę z Ciebie Basiku przy najbliższej okazji :)
      Ściskam najmocniej jak potrafię.

      Usuń