Tak jak obiecałam pierwsze opowiadanie w drugiej odsłonie "Stop szuflandii" jest :) Zapraszam, dziś czaruje nas słowami Zbyszek Chrząszcz.
Zbyszek Chrząszcz
Pod podszewką magii (fragment)
Francois Picaud był porucznikiem
francuskiej armii, tak wynikało z zapisków. Zjawił się w Egipcie ponad
czterdzieści lat przed Napoleonem w roku 1752. Znaleziony list wprawdzie
wyjaśniał w jakich okolicznościach Francuz trafił do Egiptu, będącego wtedy częścią
imperium osmańskiego, ale historia ta była wręcz nieprawdopodobna.
Zainteresowanie Łukasza listem porucznika
wzrastało wraz z kolejnymi przetłumaczonymi wersami. Usiadł wygodnie i
postanowił spokojnie przeczytać jeszcze raz całość listu.
Luksor,
10 marca Roku Pańskiego 1752.
Najukochańszy
Bracie Mój.
Być
może jest niepodobnym, że ten list dotrze do Ciebie. Podejmę tylko jedną próbę
wysłania go. Jeśli się nie powiedzie, list ten ukryję przed oczami zarówno
przyjaciół, jak wrogów.
Historia,
którą chcę Ci opowiedzieć zaczęła się ponad trzy lata temu w Paryżu. Mój
serdeczny przyjaciel kapitan Jean Auberge został wysłany ze swoim oddziałem,
żeby aresztować Żyda Panikisa. Ten śmieć miał czelność spiskować przeciwko Jego
Wysokości. Jego brudna nora w pobliżu Sekwany wypełniona była różnymi księgami,
najpewniej służącymi do uprawiania czarów.
Jean,
na swoje nieszczęście, miał słabość do tajemniczych woluminów. Zawsze cechowała
go nieokiełznana ciekawość. Kiedy obił Żyda i zakuł go już w kajdany, włożył do
swojej sakwy księgę, która nazywała się Sirlar Odasi. Jak się później
dowiedziałem księgę wydrukowano prawie sto lat temu w Konstantynopolu w
kilkunastu egzemplarzach, przeznaczonych wyłącznie dla członków tajnego
stowarzyszenia magów.
Miesiąc
później spotkałem się z Jeanem w oberży Pod Krukiem. Wydawał mi się wtedy
bardzo odmieniony. Pogardliwie spoglądał na żołdaków wychylających wypełnione
winem po brzegi cynowe kubki i wydzierających się ochrypłymi głosami. Ledwie
zaczęliśmy biesiadować, gdy Jean powiedział:
-
Którego z twoich wrogów chciałbyś najdotkliwiej ukarać?
Od
razu pomyślałem wtedy o kapitanie Etienne. Ta szuja upokorzyła mnie wobec
kobiety, która mogła zostać damą mego serca. Jego perfidny podstęp sprawił, że
poślubiła tego szubrawca. Poprzysiągłem mu zemstę, Panie Boże przebacz.
-
Teraz będziesz mógł się zemścić, a w dodatku przeżyjesz coś niezwykłego! – Po
tych słowach Jean pociągnął mnie na piętro, gdzie wynajmował pokój.
Zablokował
drzwi solidnym skoblem i zamknął szczelnie okiennice. W pokoju zapanował
półmrok. Jean zapalił świecę i kazał mi usiąść przy stole. Otworzył księgę i
zaczął coś mamrotać pod nosem. Rozochocony wypitym winem mało co nie
wybuchnąłem śmiechem. Po chwili jednak zamarłem, gdy Jean chwycił mnie za
prawicę i mocno ścisnął.
W jednej
chwili pokój zniknął, a my dwaj zaczęliśmy płynąć nad dachami Paryża! Do tej
chwili wydawało mi się, że znam to miasto jak własną kieszeń. Wszak mieszkam w
nim od urodzenia. Oglądane z wyżyn, objawiło jednak swoje nowe oblicze. Czułem
się jak Guliwer w grodzie liliputów. Zaprzęgi konne ciągnące złocone karoce,
woły zaprzężone do wozów wyładowanych różnymi towarami, gromady mieszczan
śpieszących we wszystkich kierunkach, rzeźnicy spuszczający krew z zarzynanych
zwierząt, skulone żebraczki przycupnięte pod murami kościołów, grupy wyrostków
pastwiących się na bezpańskimi psami – wszystko to mogłem ogarnąć wzrokiem
jednocześnie i schować do kieszeni surduta.
Oczywiście
wtedy byłem pewien, że śnię, ale nie chciałem żeby ten sen się skończył. Jean
musiał mnie uśpić swoim mamrotaniem. Spojrzałem na niego. Już nie trzymał mnie
za rękę. Płynął obok i zagadkowo się uśmiechał.
Kiedy
z wyżyn zobaczyłem katedrę Notre Dame, majestatycznie górującą nad dachami
Paryża, podobna mi się zdała wielkiej kwoce nawołującej rozbiegane wszędzie
pisklęta. Szybko jednak miasto zostało za nami i popłynęliśmy na zachód nad
zielono-żółtą szachownicą pól.
Ogrody
Wersalu oglądane z góry, które ujrzeliśmy w dole były niczym naszyjnik z
drogocennych klejnotów, który zgubił jakiś władca krainy gigantów. Jean
wyciągnął rękę i wskazał na pałac. Nic jednak nie powiedział. Po chwili
zniżyliśmy lot i… przeniknęliśmy przez grube mury!
Przestraszyłem
się nie na żarty, bo komnata w której się znaleźliśmy należała do królowej
Marii[1].
Nagle głos Jeana odezwał się w mojej głowie:
- Nie
bój się, ona nas nie widzi.
Na
dowód czego stanął obok toaletki królowej i wziął sobie piękną broszę wysadzaną
rubinami. Zaprotestowałem gwałtownie w myślach. Jean musiał to usłyszeć, ale
zbliżył się i włożył broszę do rozchylonej kieszeni w moim surducie. Miałem
tego dość i wydawało mi się, że krzyknąłem.
To
błyskawicznie zakończyło naszą podniebną podróż. Ocknąłem się przy stole w
pokoju Jeana. Ten otworzył okiennice i jakby nigdy nic poklepał mnie po
przyjacielsku po plecach. Niedługo po tym opuściłem przyjaciela, rozmyślając o
swoim dziwnym śnie.
Najgorsze
miało jednak dopiero nadejść. Kiedy wieczorem rozbierałem się w swojej
sypialni, z kieszeni surduta wypadła złota brosza ozdobiona kilkunastoma
rubinami. Zaparło mi dech w piersiach. Zaraz potem gwałtowne dobijanie się do
drzwi wejściowych zapowiedziało kolejne kłopoty.
To
była, wyrywająca sobie z rozpaczy włosy z głowy, służąca państwa Etienne.
Niesłusznie uważała mnie za przyjaciela swojego pana, dlatego zapukała do moich
drzwi. Nie pytając już o nic pobiegłem za szlochającą dziewczyną. Widoku, który
zastałem na miejscu nigdy nie zapomnę. Nigdy też nikomu nie poprzysięgnę
zemsty, nawet największemu wrogowi.
Collette
Etienne, moja niedoszła narzeczona leżała rozciągnięta na podłodze sypialni w
kałuży krwi. Brzemienny brzuch miała rozpłatany i gdzieś w kłębowisku
wnętrzności znajdowało się jej nienarodzone dziecko. Jej mąż, którego jeszcze
godzinę temu przeklinałem, leżał na ich łożu. Można by pomyśleć, że śpi, gdyby
nie oddzielona ostrym mieczem od tułowia głowa z wytrzeszczonymi z przerażenia
oczami. Naciągnięta pierzyna zakrywała nieco przesiąknięte krwią łoże.
Jak
możesz się domyślić, sporo czasu i nieprzespanych nocy zajęło mi zrozumienie
tego, co się wówczas wydarzyło. Jean mi nie pomógł. Gdzieś zniknął. Dwie
niedziele później postanowiłem działać. Najpierw zakradłem się w nocy Pod Kruka
i z łatwością dostałem się do sypialni Jeana. Nadal była pusta. Nie zabrał
jednak swoich rzeczy – najwidoczniej zamierzał wrócić.
Na
dnie kufra spoczywała ukryta księga czarów. Przeżegnałem się i bez wahania
wsunąłem ją do swojej sakwy. Wiele dni podróżowałem, unikając głównych
gościńców, i wciąż trwożliwie spoglądając w górę, jakbym mógł dostrzec tam
lecącego Jeana. W końcu dotarłem do Marsylii.
Statkiem
handlowym z grupą greckich kupców dopłynąłem do Aleksandrii, a stamtąd Nilem,
wprost do Luksoru. Dlaczego tu? Bo w księdze napisano, że cała mądrość, zawarta
w niej, zaczerpnięta została z tutejszej świątyni Amona. Dlatego też ta
diabelska księga zostanie pogrzebana na zawsze w tym przybytku Szatana. Już ja
się o to postaram.
Nigdy
nie wrócę do Francji, więc żegnaj Mój Bracie! Zbudowałem sobie szałas na
pustyni i wiodę tu żywot pustelnika, modląc się i żałując za swe grzechy. Tak
dokonam żywota. Strzeż się Jeana! Gdybyś go spotkał, najlepiej go zabij. Nawet
bez swojej księgi zaprzedał duszę diabłu i jest niebezpieczny.
Twój
ukochany brat Francois.
P.S.
Nie znalazłem nikogo, komu mógłbym zaufać, więc jednak nie przeczytasz tych
słów. Historię tę również więc skryje pył pustyni. Będę się za Ciebie modlił!
Dzwoniący telefon wyrwał Łukasza z
zamyślenia. Chwilę trwało, zanim zdołał zrozumieć co się dzieje. Przeprosił
zaniepokojoną Kasię, że zapomniał do niej zatelefonować. Ze zdumieniem
stwierdził, że zapadł już wieczór. Szybko uprzątnął swoje biurko i popędził do
samochodu.
Obiecujący fragment. Zagadka z przeszłości, tajemnica, magia to dobre sposoby by "złapać" czytelnika, przyciągnąć jego uwagę i wzbudzić ciekawość. By koniecznie chciał poznać dalsze losy autora listu, dowiedzieć się, jak list trafił w ręce Łukasza i co z tego wynikło. Autorowi się to udało.
OdpowiedzUsuńOprócz kilku błędów interpunkcyjnych i kilku zdań do poprawienia, żeby lepiej brzmiały, właściwie nie ma się do czego przyczepić:) Jeśli całość jest na tym samym poziomie, warto szukać wydawcy. Pozdrawiam serdecznie, Panie Zbyszku!
Dziękuję Pani Joanno!
OdpowiedzUsuń