poniedziałek, 26 października 2015

Stop szuflandii powraca. Dziś fragment autorstwa Zbyszka Chrząszcza:)

Tak jak obiecałam pierwsze opowiadanie w drugiej odsłonie "Stop szuflandii" jest :) Zapraszam, dziś czaruje nas słowami Zbyszek Chrząszcz. 

Zbyszek Chrząszcz

Pod podszewką magii (fragment)


Francois Picaud był porucznikiem francuskiej armii, tak wynikało z zapisków. Zjawił się w Egipcie ponad czterdzieści lat przed Napoleonem w roku 1752. Znaleziony list wprawdzie wyjaśniał w jakich okolicznościach Francuz trafił do Egiptu, będącego wtedy częścią imperium osmańskiego, ale historia ta była wręcz nieprawdopodobna.
Zainteresowanie Łukasza listem porucznika wzrastało wraz z kolejnymi przetłumaczonymi wersami. Usiadł wygodnie i postanowił spokojnie przeczytać jeszcze raz całość listu.

Luksor, 10 marca Roku Pańskiego 1752.
Najukochańszy Bracie Mój.
Być może jest niepodobnym, że ten list dotrze do Ciebie. Podejmę tylko jedną próbę wysłania go. Jeśli się nie powiedzie, list ten ukryję przed oczami zarówno przyjaciół, jak wrogów.
Historia, którą chcę Ci opowiedzieć zaczęła się ponad trzy lata temu w Paryżu. Mój serdeczny przyjaciel kapitan Jean Auberge został wysłany ze swoim oddziałem, żeby aresztować Żyda Panikisa. Ten śmieć miał czelność spiskować przeciwko Jego Wysokości. Jego brudna nora w pobliżu Sekwany wypełniona była różnymi księgami, najpewniej służącymi do uprawiania czarów.
Jean, na swoje nieszczęście, miał słabość do tajemniczych woluminów. Zawsze cechowała go nieokiełznana ciekawość. Kiedy obił Żyda i zakuł go już w kajdany, włożył do swojej sakwy księgę, która nazywała się Sirlar Odasi. Jak się później dowiedziałem księgę wydrukowano prawie sto lat temu w Konstantynopolu w kilkunastu egzemplarzach, przeznaczonych wyłącznie dla członków tajnego stowarzyszenia magów.
Miesiąc później spotkałem się z Jeanem w oberży Pod Krukiem. Wydawał mi się wtedy bardzo odmieniony. Pogardliwie spoglądał na żołdaków wychylających wypełnione winem po brzegi cynowe kubki i wydzierających się ochrypłymi głosami. Ledwie zaczęliśmy biesiadować, gdy Jean powiedział:
- Którego z twoich wrogów chciałbyś najdotkliwiej ukarać?
Od razu pomyślałem wtedy o kapitanie Etienne. Ta szuja upokorzyła mnie wobec kobiety, która mogła zostać damą mego serca. Jego perfidny podstęp sprawił, że poślubiła tego szubrawca. Poprzysiągłem mu zemstę, Panie Boże przebacz.
- Teraz będziesz mógł się zemścić, a w dodatku przeżyjesz coś niezwykłego! – Po tych słowach Jean pociągnął mnie na piętro, gdzie wynajmował pokój.
Zablokował drzwi solidnym skoblem i zamknął szczelnie okiennice. W pokoju zapanował półmrok. Jean zapalił świecę i kazał mi usiąść przy stole. Otworzył księgę i zaczął coś mamrotać pod nosem. Rozochocony wypitym winem mało co nie wybuchnąłem śmiechem. Po chwili jednak zamarłem, gdy Jean chwycił mnie za prawicę i mocno ścisnął.
W jednej chwili pokój zniknął, a my dwaj zaczęliśmy płynąć nad dachami Paryża! Do tej chwili wydawało mi się, że znam to miasto jak własną kieszeń. Wszak mieszkam w nim od urodzenia. Oglądane z wyżyn, objawiło jednak swoje nowe oblicze. Czułem się jak Guliwer w grodzie liliputów. Zaprzęgi konne ciągnące złocone karoce, woły zaprzężone do wozów wyładowanych różnymi towarami, gromady mieszczan śpieszących we wszystkich kierunkach, rzeźnicy spuszczający krew z zarzynanych zwierząt, skulone żebraczki przycupnięte pod murami kościołów, grupy wyrostków pastwiących się na bezpańskimi psami – wszystko to mogłem ogarnąć wzrokiem jednocześnie i schować do kieszeni surduta.
Oczywiście wtedy byłem pewien, że śnię, ale nie chciałem żeby ten sen się skończył. Jean musiał mnie uśpić swoim mamrotaniem. Spojrzałem na niego. Już nie trzymał mnie za rękę. Płynął obok i zagadkowo się uśmiechał.
Kiedy z wyżyn zobaczyłem katedrę Notre Dame, majestatycznie górującą nad dachami Paryża, podobna mi się zdała wielkiej kwoce nawołującej rozbiegane wszędzie pisklęta. Szybko jednak miasto zostało za nami i popłynęliśmy na zachód nad zielono-żółtą szachownicą pól.
Ogrody Wersalu oglądane z góry, które ujrzeliśmy w dole były niczym naszyjnik z drogocennych klejnotów, który zgubił jakiś władca krainy gigantów. Jean wyciągnął rękę i wskazał na pałac. Nic jednak nie powiedział. Po chwili zniżyliśmy lot i… przeniknęliśmy przez grube mury!
Przestraszyłem się nie na żarty, bo komnata w której się znaleźliśmy należała do królowej Marii[1]. Nagle głos Jeana odezwał się w mojej głowie:
- Nie bój się, ona nas nie widzi.
Na dowód czego stanął obok toaletki królowej i wziął sobie piękną broszę wysadzaną rubinami. Zaprotestowałem gwałtownie w myślach. Jean musiał to usłyszeć, ale zbliżył się i włożył broszę do rozchylonej kieszeni w moim surducie. Miałem tego dość i wydawało mi się, że krzyknąłem.
To błyskawicznie zakończyło naszą podniebną podróż. Ocknąłem się przy stole w pokoju Jeana. Ten otworzył okiennice i jakby nigdy nic poklepał mnie po przyjacielsku po plecach. Niedługo po tym opuściłem przyjaciela, rozmyślając o swoim dziwnym śnie.
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Kiedy wieczorem rozbierałem się w swojej sypialni, z kieszeni surduta wypadła złota brosza ozdobiona kilkunastoma rubinami. Zaparło mi dech w piersiach. Zaraz potem gwałtowne dobijanie się do drzwi wejściowych zapowiedziało kolejne kłopoty.
To była, wyrywająca sobie z rozpaczy włosy z głowy, służąca państwa Etienne. Niesłusznie uważała mnie za przyjaciela swojego pana, dlatego zapukała do moich drzwi. Nie pytając już o nic pobiegłem za szlochającą dziewczyną. Widoku, który zastałem na miejscu nigdy nie zapomnę. Nigdy też nikomu nie poprzysięgnę zemsty, nawet największemu wrogowi.
Collette Etienne, moja niedoszła narzeczona leżała rozciągnięta na podłodze sypialni w kałuży krwi. Brzemienny brzuch miała rozpłatany i gdzieś w kłębowisku wnętrzności znajdowało się jej nienarodzone dziecko. Jej mąż, którego jeszcze godzinę temu przeklinałem, leżał na ich łożu. Można by pomyśleć, że śpi, gdyby nie oddzielona ostrym mieczem od tułowia głowa z wytrzeszczonymi z przerażenia oczami. Naciągnięta pierzyna zakrywała nieco przesiąknięte krwią łoże.
Jak możesz się domyślić, sporo czasu i nieprzespanych nocy zajęło mi zrozumienie tego, co się wówczas wydarzyło. Jean mi nie pomógł. Gdzieś zniknął. Dwie niedziele później postanowiłem działać. Najpierw zakradłem się w nocy Pod Kruka i z łatwością dostałem się do sypialni Jeana. Nadal była pusta. Nie zabrał jednak swoich rzeczy – najwidoczniej zamierzał wrócić.
Na dnie kufra spoczywała ukryta księga czarów. Przeżegnałem się i bez wahania wsunąłem ją do swojej sakwy. Wiele dni podróżowałem, unikając głównych gościńców, i wciąż trwożliwie spoglądając w górę, jakbym mógł dostrzec tam lecącego Jeana. W końcu dotarłem do Marsylii.
Statkiem handlowym z grupą greckich kupców dopłynąłem do Aleksandrii, a stamtąd Nilem, wprost do Luksoru. Dlaczego tu? Bo w księdze napisano, że cała mądrość, zawarta w niej, zaczerpnięta została z tutejszej świątyni Amona. Dlatego też ta diabelska księga zostanie pogrzebana na zawsze w tym przybytku Szatana. Już ja się o to postaram.
Nigdy nie wrócę do Francji, więc żegnaj Mój Bracie! Zbudowałem sobie szałas na pustyni i wiodę tu żywot pustelnika, modląc się i żałując za swe grzechy. Tak dokonam żywota. Strzeż się Jeana! Gdybyś go spotkał, najlepiej go zabij. Nawet bez swojej księgi zaprzedał duszę diabłu i jest niebezpieczny.
Twój ukochany brat Francois.
P.S. Nie znalazłem nikogo, komu mógłbym zaufać, więc jednak nie przeczytasz tych słów. Historię tę również więc skryje pył pustyni. Będę się za Ciebie modlił!

Dzwoniący telefon wyrwał Łukasza z zamyślenia. Chwilę trwało, zanim zdołał zrozumieć co się dzieje. Przeprosił zaniepokojoną Kasię, że zapomniał do niej zatelefonować. Ze zdumieniem stwierdził, że zapadł już wieczór. Szybko uprzątnął swoje biurko i popędził do samochodu.






[1] Chodzi oczywiście o królową Marię Leszczyńską.

2 komentarze:

  1. Obiecujący fragment. Zagadka z przeszłości, tajemnica, magia to dobre sposoby by "złapać" czytelnika, przyciągnąć jego uwagę i wzbudzić ciekawość. By koniecznie chciał poznać dalsze losy autora listu, dowiedzieć się, jak list trafił w ręce Łukasza i co z tego wynikło. Autorowi się to udało.
    Oprócz kilku błędów interpunkcyjnych i kilku zdań do poprawienia, żeby lepiej brzmiały, właściwie nie ma się do czego przyczepić:) Jeśli całość jest na tym samym poziomie, warto szukać wydawcy. Pozdrawiam serdecznie, Panie Zbyszku!

    OdpowiedzUsuń