piątek, 30 października 2015

Szuflada w szponach hazardu!

No to dalej zaglądamy do szuflad. Dzisiaj Bukmacherka. Zapraszam.

ANDRZEJ MICHAŁ – „BUKMACHERKA” 

(Początek i fragment przedostatniego rozdziału)


Rozdział I.
Dzisiaj wszyscy postawili na Włochów!



Pan Ekspert obserwował młodego mężczyznę, który najwidoczniej miał zamiar popełnić samobójstwo!
Mężczyzna znajdował się pomiędzy jezdniami, szerokiej śródmiejskiej alei i motał się zapalczywie w swym szaleństwie. Wykrzykując niezrozumiałe kwestie i wykonując dziwne ruchy, ukazujące pełnie swego obłędu!
- Mnie to się nigdy nie przytrafi! Ja nigdy nie zagram „za wszystko”! – Zapewniał Ekspert sam siebie.
A że przyglądał się szaleńcowi z wysokiego na piętro barowego tarasu to wydawało mu się, że góruje nad nim nie tylko emocjami, lecz także i rozumem. W jego mniemaniu ów tamten był zwykłym chciwym głupcem, który chce mieć to wszystko tu i teraz, nie bacząc na okoliczności i swój potencjalny wkład pracy.
Ekspert zapewnił siebie raz jeszcze, iż nie obniży swego poziomu i tak nisko nigdy nie upadnie.
Spojrzał z obrzydzeniem i bez wyrazu współczucia na życiowego skazańca… Tamten w dalszym ciągu szukał śmierci w amoku. Jego wykrzywiona w grymasie bólu twarz podobna była do opętanej osoby, szukającej czy to w śmierci, czy w drugim człowieku, pomocy.
Ekspert nie to, że był zupełnie nie czułym człowiekiem, wręcz przeciwnie! To dosyć romantyczny mężczyzna, słusznej postury, którego los obdarzył tak chwilami radości jak i smutku. Nie mógł on jednak udzielić pomocy tamtemu, gdyż w jego mniemaniu należeli oni do zupełnie innego rodzaju ludzkiego. Tamten był przegrany zupełnie a on Pan Ekspert, był najbardziej znanym bywalcem salonów bukmacherskich w całej okolicy! A że odnosił małe sukcesiki i trafnie podpowiadał wyniki meczów piłkarskich. To i szacunkiem cieszył się w miarę względnym, pośród swego środowiska. Co napełniało go złą dumą i stawiało ponad wszystkimi innymi. A na pewno nie pozwalało zniżyć się do poziomu tamtego szaleńca!

Pan Ekspert mylił się jednak okrutnie. Pomiędzy nim a tamtym wykolejeńcem nie było żadnej różnicy jakości. Owszem ilości tak, ale nie jakości! Obydwaj, byli hazardzistami i obydwaj zmierzali do piekła bram. Z tą różnicą, że tamten pośrodku drogi już tam był jedną nogą a Pan Ekspert szedł jeszcze spokojnym spacerkiem szerokim duktem pośród szemrzących zdrojów – tych małych pieniężnych wygranych, które uśpiły jego czujność, stępiły wzrok i słuch. Bo jak wytłumaczyć, iż ten w miarę rozgarnięty i rozumny facet, nie słyszy diabelskich chórów, trąb grających na czarną nutę otchłani… Pan Ekspert był święcie przekonany, że panuje nad swym żywotem, choć fakty mówiły; co innego.

Kilka godzin wcześniej w obszernym salonie firmy bukmacherskiej, Pan Ekspert właśnie obserwował tego młodego mężczyznę, jak ten stawiał olbrzymie pieniądze „na pewniaka”.
Bardzo dobrze ubrany młodzieniaszek, był wtenczas w zgoła odmiennym humorze. Jego piegowata roześmiana twarz i pewny młodzieńczy głos, odzwierciedlały pełnego życia mężczyznę, który ma świat u swych stóp i dysponuje dużą ilością gotówki, którą zwiększy poprzez postawienie na zwycięstwo reprezentacji Włoch w finałach piłkarskich mistrzostw świata!
- Wiadomo to Włosi! Wielokrotni mistrzowie! Nie jest możliwe by odpadli we wstępnej fazie turnieju! W dodatku grają z jakimiś cieniasami… z nie wiadomo skąd! Wygrają na pewno!” – Przekonywał znajdujących się w salonie bukmachera klientów.
Zwykli to byli mężczyźni, dziś pomiędzy nimi była również kobieta. Nawet śliczna blondynka przed trzydziestką z miłym uśmiechem na twarzy. Podobno miała chłopaka w Barcelonie i tam chodziła na piłkarskie mecze, których wyniki trafnie przewidywała, niestety Katalonka – tak ją nazwał kiedyś jeden pisarz – grała dość ostro i pomimo wygranych notowała też bolesne wpadki, co nie pozwalało jej zająć godnego miejsca w tej opanowanej przez mężczyzn dziedzinie.
Młody mężczyzna, zanim postawił swe pieniądze, mówił tak żarliwie, że można było odnieść wrażenie, iż usiłuje przekonać nie tylko słuchaczy, ale i siebie. Widać miał do tego dar.
Wszyscy obecni hazardziści jak jeden mąż; zgodzili się z jego opinią. Nawet Pan Ekspert, który to w swym zwyczaju, zwykle się z nikim nie zgadzał, wcześniej przeanalizował sytuację i również nie wydawało mu się, aby grający w pełnym składzie ze wszystkimi „zdrowymi wielkimi gwiazdami” Włosi mogli przegrać! A mecz ten musieli wygrać, by wyjść z grupy i tym samym awansować do następnej fazy turnieju.
Tylko Katalonka - jedyna w tym towarzystwie kobitka kręciła noskiem i wyjaśniała:
Że jej kobiece oko nie dostrzega we Włoskiej drużynie ducha zwycięstwa, którym to dysponowali ostatnio, kiedy byli najlepsi i że obecni Włosi raczej przypominają „rozkapryszone panienki”, niż herosów z Rzymskiego Colloseum… w tych to była zakochana do szaleństwa! A ci zniewieściali, nie dość, że jej się nie podobali to dodatkowo nie wzbudzali zaufania… Ale biorąc pod uwagę, kogo dziś mają za przeciwnika to i tak wygrają na pewno!
Mistrzostwa Włosi nie zdobędą, ale z grupy wyjdą! – Dodała.
„W następnej rundzie wpadają na Brazylię! A z Brazylią nie będą mieli żadnych szans!
Już mam pewniaka na następną rundę!” – Przemówił siedzący przy stoliku obok eksperta jego starszy o dwadzieścia lat kolega - Wąsaty.
Włosi są drużyną turniejową, rozkręcają się z meczu na mecz. Brazylia będzie miała z nimi ciężko! - Nie zgodził się Ekspert.
To stwierdzenie tylko utwierdziło młodego człowieka w powziętej wcześniej decyzji. Upewniwszy się, co do swojego postanowienia, włożył właśnie gotówkę do kasy!
Z zadowoleniem odebrał kupon potwierdzający zawarcie zakładu! Cieszył się bardzo, iż wzrósł kurs na Włochów! – Wygrana będzie większa! Jutro odbierze niemalże drugie tyle, co dziś wpłacił!
Nie mógł zresztą zrobić niczego innego, skoro dwóch najbardziej wytrawnych graczy z punktu, spiera się o to jak Włosi wypadną z Brazylią w następnej rundzie.

Teraz już jest po wszystkim! Włosi nieoczekiwanie zremisowali mecz, który powinni wygrać a młodzieniec stracił pieniądze ze sprzedaży domku po swych przodkach.
Pan Ekspert już nie śledził dalszych jego poczynań i udał się do środka baru, gdyż ujrzał nadchodzącego typa, którego nienawidził serdecznie…
Widziałeś jak cieszą się Afrykańczycy z awansu? – Zapytał już we wnętrzu Wąsaty.
Tak, oni się potrafią cieszyć… Don Pedro tu idzie. – Ekspert poinformował i usiadł tak by nikt przy nim nie mógł zasiąść.
Don Pedro wypije jedno piwko i sobie pójdzie, my obejrzymy sobie następny mecz, szkoda, że Włosi zawalili wszystkie kupony. – Wąsaty był nie pocieszony faktem, że następne spotkanie będzie oglądane bez emocji.
Ekspert obserwował jak Don Pedro zamawia piwo przy barze… I tu jego niechęć do to tego typa się znacznie zwiększyła! Bowiem Don Pedro kupił ciemne zagraniczne a nie miejscowe jasne… zagryzł tylko zęby i czekał na rozwój wypadków.
Don Pedro to pedał. – Dało się gdzieś usłyszeć.
Nie, to swój chłop, artysta, książki piszę. – Bronił znajdującego się jeszcze przy barze faceta, Wąsaty.
Ekspert nic się nie odezwał, nie miał zamiaru nikogo bronić, szczególnie jego. Ale też nie mógł potwierdzić oskarżeń, gdyż znał Don Pedra bardzo dobrze a znienawidził go jednej nocy, kiedy to jego własna małżonka przez sen wymówiła imię tego „gościa”!
Wcześniej przez niemalże dwadzieścia lat byli sąsiadami i dobrymi kolegami. Ich drogi się rozeszły, kiedy Ekspert wziął ślub z miłością swego życia w najlepszym okresie swego życia!
Ekspert miał wtenczas nieźle prosperujący interes – sklep z modnymi ciuchami w centrum i nie miał problemu z zakupem dużego mieszkania w sąsiedniej, lepszej dzielnicy, gdzie tuż po weselu przeprowadził się wraz z kochającą go małżonką.
Idylla nie trwała długo. Po roku żona Eksperta urodziła maleństwo. Radość przemieniła się w smutek, kiedy się okazało, że chłopczyk jest niepełnosprawny.
Ekspert cierpiał bardzo, lecz nie potrafił tego okazywać i całymi dniami siedział w swym sklepie. Don Pedro przychodził wtenczas do niego i razem popijali sobie małe, co nieco, które łagodziło ból.
Któregoś dnia Don Pedro przyniósł gazetkę z bukmachera i kilka piw. Ruch w handlu był wtenczas malutki, więc bez przeszkód obstawili swe typy. I stała się rzecz straszna! Oni oboje wtenczas wygrali!
Nie były to znaczne pieniądze, ale dawały one szczęście i radość… Tym sposobem pogrążyli się w nałogu, wiedząc teraz, iż w to można wygrać przestaje się liczyć porażki, które jak czarny ocean otaczają nieliczne wysepki wygranej.
Teraz właśnie Don Pedro podchodził do stolika, przy którym Wąsaty, Ekspert i Zajączek siedzieli od kilku godzin…
Można się przysiąść? – Zapytał Don Pedro.
Siadaj. – Odpowiedział Wąsaty, który lubił również i jego.
Policja zgarnęła z drogi jakiegoś łebka… jak ten się rzucił pod radiowóz. – Don Pedro przyniósł nowinę.
Postawił na Włochów mnóstwo forsy. – Mimowolnie wyjaśnił Pan Ekspert.
Dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent graczy na świecie postawiło dziś na Włochów. – Don Pedro powiedział to z uśmiechem na ustach i by już nie denerwować towarzystwa dodał cicho: - Ja też.
Za tydzień w środę jedziemy na jeden dzień w góry. – Wyskoczył nieoczekiwanie znajdujący się jeszcze przy stoliku Zajączek.
Kto jedzie? – Zapytał Pan Ekspert i już miał swoim zwyczajem skrytykować ten pomysł, kiedy Don Pedro się odezwał:
Ja nie jadę, za tydzień są mecze…
Za tydzień w środę nie ma żadnych meczy, a postawić kupon można i w górskim kurorcie, prawda Zajączek? – Pan Ekspert był zadowolony z faktu, że przyłapał mądralę na ewidentnej niewiedzy.
Prawda. – Odezwał się Zajączek i od razu dodał: - A ja bym chciał, byśmy wszyscy razem tam pojechali!
Po propozycji Zajączka zapanowała cisza. Zajączek był fajnym ogólnie lubianym gościem. Niestety był doświadczony przykro przez los. - Lekkim kaleką.
Porażenie mózgu, jakie przeszedł w dzieciństwie nie pozwalało mu funkcjonować na równi z innymi, lecz nie przeszkadzało zupełnie w przebywaniu z nimi w barach, czy salonach bukmacherskich, gdzie Zajączek nawet nieźle sobie radził. Nie wygrywał, ale też nie stawiał dużych pieniędzy. Miał odłożony comiesięczny budżet i traktował ten hazardzik jako dobrą zabawę. A za zabawę jak wiadomo; należy płacić!
Pośród tej krótkiej ciszy; Ekspert czekał na to, co powie Don Pedro, by się oczywiście z nim nie zgodzić, Don Pedro jednak nie mówił nic, tylko Wąsaty wyjaśnił, iż nigdzie nie jedzie, bo tu mu dobrze i już!
Na to po zastanowieniu jednak głos zabrał Don Pedro i zaproponował, że można jechać w cztery osoby i tanio to wyjdzie gdyż; Ekspert pojedzie z synem a ten ma wszelakie zniżki i Ekspert nie wyda dużo forsy, bo on w końcu jako rodzic i opiekun też ma ustawowe zniżki na transport i nie tylko!
Młodego, Stara nie da mi pod opiekę… - Zaczął Ekspert.
Ja jej wytłumaczę, że to korzystne i już! Przecież ruchowo to on jest całkiem sprawny. A zresztą na górę wyjedziemy wyciągiem, tylko zejdziemy pieszo.- Don Pedro przedstawił sprawę a Ekspert tylko zgrzytał zębami na myśl, że ten typ będzie rozmawiał z jego żoną!
Ja też przecież mam zniżki jako osoba niepełnosprawna. – Odezwał się Zajączek.
Tak wiem! Ja pojadę jako twój opiekun… jeżeli się zgadzasz?- Don Pedro.
Zgadzam się! – Zajączek był bardzo zadowolony.
No to jesteśmy umówieni! Ja zmykam. – Don Pedro szybko wypił swe piwo i zanim się zaczął mecz na wielkim barowym ekranie, wyszedł z lokalu i podążył piechotą do swego mieszkania.
On mieszka przecież koło Ciebie. – Wąsaty zaczepił zafrapowanego Eksperta.
Dalej… kiedyś mieszkaliśmy w jednej kamienicy, ja teraz mieszkam tu bliżej. – Ekspert odpowiedział mimo woli i zaczął liczyć drobne pieniądze… brakowało mu na piwo.
………………………………………………………………..
………………………………………………………………..
………………………………………………………………..
 Rozdział przedostatni – jego „druga część”.

Robert przyjechał dokładnie minutę później i prawdę mówiąc nie poznał Pisarza, kiedy ten zasiadał w jego samochodzie.
Co żeś brał? Wyglądasz na wypoczętego, jakbyś spał całą noc! – Robert spoglądał na niego z niedowierzaniem.
Przez kwadrans byłem poza czasem i przestrzenią. To wystarczy… Organizm odbiera taki krótki relaksik jako dwugodzinny sen. – Don Pedro.
To coś związane z naukami wschodu? Medytacja i takie inne sprawy. – Robert był ciekawy.
Nie wiem. Prawdę mówiąc doszedłem do tego sam… - Pisarz nie dokończył.
Nie mów, doszedłeś do tego, co Budda i Ghandi?! – Robert z niedowierzaniem.
A ja wiem? Czym tam zajmował się ten Budda? Ja po prostu idę swoją drogą… w swoim świecie żyje. – Don Pedro nie chciał się na ten temat wypowiadać. Nie miał zamiaru wyjawiać wszystkich swoich dziwactw. Zresztą Robert był zajęty prowadzeniem auta na zatłoczonych ulicach i zbytnio też go już nie słuchał. Ostatnie minuty podczas jazdy spędzili bezgłośnie jeden na kierowaniu, drugi na rozmyślaniu.
Na parkingu przed barem o dziwo było mnóstwo miejsca a w środku też znalazłoby się kilka wolnych miejsc. Mecz o trzecie miejsce nie cieszył się zbytnim powodzeniem, jednak Zajączek był bardzo uradowany tym, że sprostał zadaniu i do rozpoczęcia meczu obronił wszystkie zajęte miejsca, które teraz się wypełniły jego dobrymi znajomymi.
A kogóż tutaj dziś widzimy? W kolejności przychodzenia Zajączek zanotował sobie ich wszystkich po kolei! Wszak on pierwszy był i z piwem zimnym na pozostałych oczekiwał. Przychodzili oni w różnych odstępach czasowych; najpierw kędzierzawy Krystian ze swym kolegą, łysawym Lolkiem zajęli miejsca koło Zajączka, po chwili zjawił się Ekspert ze swą małżonką Panią Ekspertową, Robert jak zawsze w trekkingowych wdziankach, Don Pedro elegancko ubrany w czerń, za nimi przyszła Marta ze swym uśmiechniętym mężem, do stolika przysiadła się też taka jedna „przechodzowana parkieciara”, która widocznie znała Zajączka i Wąsatego. Nikt jej nie przegonił a nawet Zajączek zadzwonił po jej wiernego druha – śmiesznego Tadka w jeszcze śmieszniejszej czapeczce. Świniak dopiero, co wyszedł ze szpitala i pił piwo przez słomkę, wiadomo niedawno stracił uzębienie. Młoda wysoka dziewczyna, siatkarka miejscowego klubu pierwszoligowego usiadła najpierw obok Don Pedra i się nawet nim zainteresowała, lecz po chwili została poproszona do sąsiedniego stolika, gdzie zasiadał właściciel tego klubu wraz ze swymi kochankami.
- Ech cóż by mi wypadło? Jest wyższa ode mnie o pół głowy, jej nogi kończą tak wysoko, iż byłyby problemy z „zarządzaniem”… - Pomyślał tylko Don Pedro i zbytnio się tym nie przejmował, gdyż tego dnia znajdował się w sidłach bożka Mamona.
Kiedy rozpoczął się mecz wszyscy byli już na swoich miejscach i wszyscy prawie pili piwo! Piwa i żadnego innego alkoholu nie pili jedynie Robert i Pani Ekspertowa, raczyli się oni colą i sokiem.
- Ja też postawiłem kupę forsy na Brazylię. – Wąsaty, który jako ostatni dotarł do baru usiadł koło Pisarza i cały czas zachowywał się tak jakby mu chciał wyznać jakiś swój sekret, lub poradzić się w jakieś sprawie. Don Pedro zupełnie tego nie dostrzegał, gdyż sącząc powoli zimne piwko znalazł się w stanie samoistnej podniesionej euforii. W przerwie meczu odbędzie się przecież losowanie Lotto, które tylko będzie tylko formalnością i potwierdzi liczby na jego kuponie.
Don Pedro podczas pierwszej połowy meczu znów nabrał rozumu i powrócił do poprzednich swoich ustaleń, co do rozdysponowania ogromnej kwoty, która jako wygrana w sumie już należy do niego. To przecież jest jego dzień! Nie może być inaczej. A w dodatku dzisiaj jest wigilia jego urodzin! Jutro będzie miał urodziny, więc w sumie to nawet normalne, że już dziś dostanie prezent w postaci kilkudziesięciu milionów! Co prawda realnie otrzyma je za kilka tygodni, lecz że nie ma zamiaru z nich w nadmiarze korzystać to nie ma znaczenia kiedy dokładnie wpłyną na jego konto! WAŻNE, ŻE DZIŚ WYGRA I JUŻ!
Pierwsza połowa meczu przebiegała nieoczekiwanie pod dyktando Holandii, która strzeliła dwie bramki i wszyscy hazardziści zamarli w oczekiwaniu na drugą połowę, wszystko było nie tak! Jedynie Pani Ekspertowa się cieszyła i pokazywała swój kupon z zaznaczoną wygraną Holandii. Ekspert był dumny ze swej małżonki i nawet mu to nie przeszkadzało; iż sam postawił odwrotnie. Dla Pani Ekspertowej, niemożnością już było ażeby Holandia straciła ten brązowy medal. Choć jak wiemy takie mecze się zdarzają i wszyscy inni hazardziści byli zdania, że w drugiej połowie Brazylia odrobi straty a oni będą mogli odebrać wygraną. To jednak dzisiaj jak wiemy się nie stanie. Holendrzy dołożą jeszcze po przerwie jedną bramkę i wygrają ten mecz pewnie!… Tak!? WIEM,
 W PRZERWIE BYŁO LOSOWANIE LOTTO!
Don Pedro dziwnie spokojnie oczekiwał losowania… niestety okazało się, że na barowym wielkim telebimie nie będzie ono pokazywane a tylko na tym małym telewizorku nad barem, więc Pisarz udał się kilka kroków by je zobaczyć… i tu niespodzianka! Telewizor się zawiesił! To niczym nie zrażony Don Pedro postanowił w tym czasie udać się zapalić przed bar papieroska, kiedy wrócił było już po losowaniu. Przy barze spotkał Eksperta, który go poinformował, że postawił mu piwo, tak jak wszystkim, Don Pedro uznał to za dobry znak i powtórnie udał się do roześmianego stolika. Na którym Ekspert właśnie położył gazetkę z bukmachera, kilka osób ją przejrzało i gazetka sobie leżała pośród kufli i szklanek.
Kiedy zaczynała się druga połowa Don Pedro postanowił na swym smartfonie, potwierdzić swą dzisiejszą wygraną… i tu znów niespodzianka! Zapomniał doładować baterii podczas dnia, to smarfon się wyłączył. Nie zrażony niczym poprosił Eksperta by ten sprawdził na swym aparacie wyniki dzisiejszego losowania i mu zapisane podał na kartce. Ekspert wykonał tą czynność z wielką ochotą! Sam w końcu też wysłał kupon i teraz był ciekawy… a że o tym zapomniał to teraz wdzięczny był nawet koledze, iż ten mu o tym przypomniał.
Ekspert odczytał na swym smarfonie wyniki losowania Lotto i tylko zaklął pod nosem! Siedzący po drugiej stronie stolika Don Pedro uważnie go obserwował i wydało się mu to zupełnie oczywiste, że Ekspert dzisiaj nic nie wygrał… Ekspert, że nie miał, na czym zapisać wyników losowania to wziął do ręki gazetkę z bukmachera i na jej okładce zapisał wyniki losowania. Don Pedro widział każdy szczegół tej operacji; jak Ekspert klnie pod nosem, zapisuje liczby a następnie podaję gazetkę najpierw Wąsatemu, który zerkając na zapisane liczby też się krzywi pod swym wąsem.
Don Pedro już wie, że też Wąsaty nie postawił takich liczb jak on!… Kiedy gazetka dociera do rąk Pisarza ten… nim odbiera ją z ręki wąsatego kolegi, widzi na niej zapisane numery dokładnie takie same jakie ma na swym wysłanym kuponie! Dokładnie takie same, jakie wymyślił na plaży!
Fala gorąca zalała Pisarza od stóp po czubek głowy! Lecz on dzielny, nie spanikował! Trzymał się! Nie pisnął słówkiem! Choć serce waliło i chciało wyskoczyć mu z piersi, on nie wył z radości! Zachował spokój i względne opanowanie.
Ostatkiem sił woli sprawdził raz jeszcze zapisane na gazetce liczby. Wszystko się zgadzało! Jego data urodzenia, jego imieniny i adres! Odłożył gazetkę na stolik i sięgnął po kufel zimnego piwa, który na moment ostudził rozdygotane do granic wytrzymałości jego doczesne istnienie. Nikt z siedzących przy stoliku nie zauważył jak siedzący w rogu kanapy Pisarz omalże nie zszedł z tego świata na skutek nadmiaru radości. A jeżeli ktoś by uchwycił zmienność nastroju siedzącego w wygodnym kącie kanapy, to i tak zrzuciłby to karb wpływu alkoholu, na jego lub na siebie.
Don Pedro po kilku minutach i kilku łykach piwa ochłonął niemalże zupełnie i zaczął w sumie normalnie myśleć; sprawdził kupon w portfelu – był tam, liczby się zgadzały, schował głęboko do kieszeni portfel z kuponem Lotto w środku, upił znów trochę piwa i rozejrzał się po obecnych przy nim znajomych jak i po całej sali i stwierdził w duchu; „Że w sumie nic wielkiego się nie wydarzyło! Ktoś przecież musi być bogaty, ktoś przecież musiał zgarnąć kumulację! I to, że to będzie właśnie on, to wiedział przecież o tym od samego rana!”
Pozostawała jeszcze tylko jedna nie wyjaśniona kwestia: Ile dokładnie odbierze? Czy tylko będzie jedna główna wygrana? Czy niestety będzie więcej i zostaną one podzielone na równe części. Don Pedro zakładał, że tylko on dziś wygrał i zgarnie całą pulę, milion w jedną czy druga stronę nie robił różnicy. Kwota i tak była ogromna.
- „Tak, dobrze byłoby zgarnąć całość...” – Pomyślał Don Pedro i choć znajdował się w umiarkowanie zatłoczonym barze to zdawało mu się być poza tym wszystkim, zajmował miejsce ciut powyżej tych ludzi dookoła zgromadzonych i z wielką pasją pijących piwo podczas oglądaniu meczu na wielkim telebimie.
Piwa ani innego alkoholu nie pił Robert i Pani w ciąży, czyli Ekspertowa. Meczu natomiast nie oglądał Don Pedro, lecz udawał, że to robi, Pisarz zaczął już grać swą życiową rolę;
- Niczego nie mogą poznać po mnie, bo inaczej będzie źle! Będę musiał zmienić miejsce zamieszkania i zacząć pędzić żywot… bogaty żywot. A tego to ja nie chcę! – Rozmyślał Don Pedro, podczas tego swoistego przyjemnego zawieszenia, cały czas znajdował się poza czasem i przestrzenią, tam hen u góry w stanie podniesionej szczęśliwości, nie zajmowały go w tym momencie sprawy doczesne… a może jednak nie? Jak najbardziej realne zadawał sobie pytania i odpowiedzi mocno ważył; Jak tu dalej żyć? Co robić dokładnie? Co kupić a czego nie?
- Może jednak od razu kupię jakiś dom i się do niego sprowadzę? Nie ważne gdzie, ważne tylko żeby w nim dało się dobrze żyć! Czytać i pisać! Muszę kupić sobie duże biurko! Bo cóż ze mnie za Pisarz? Bez biurka… a do dużego biurka muszę mieć duży dom… - Don Pedro został lekko wytrącony przez Wąsatego, który szturchając go lekko cały czas dawał mu do zrozumienia, że chce mu powiedzieć coś ważnego!
- Chodź idziemy na papierosa! – Wąsaty niemalże za rękę wyprowadził Pisarza z baru głównym wyjściem. Don Pedro nie szedł pośród tłumu! On leciał ponad nimi wszystkimi, nie tylko ponad barowymi stolikami, lecz też ponad całym tym światem. On już był właścicielem wydawnictwa, w którym najpierw wyda sam siebie a następnie będzie wydawał tych wszystkich pisarzy z robotniczych miast, tych, na którzy mądrale w stolicach spoglądają z pogardą, że co? Że nie maja oni żadnych praw, ażeby zaistnieć na księgarskim rynku, tych, którym nikt nie daje żadnych szans…
Co się z Tobą dzieje? Wyglądasz jakbyś się naćpoł… - Głos Wąsatego na chwilę postawił Pisarza z powrotem na ziemi!
Wiesz ja dostałem teraz twórczej weny! Nowa powieść układa mi się w głowie jak film… - Don Pedro wymyślił to na poczekaniu! Wąsaty popatrzył na niego podejrzliwie a jednak z pewną nutką podziwu…
To tak, to wygląda.
Tak, dokładnie, kiedy tworzysz to jesteś ponad światem! Tam z wysoka spoglądasz na świat, jesteś na Olimpie, pośród Bogów a oni mają cię za równego siebie. – Don Pedro mógł już sobie na to pozwolić, by być pisarzem na całego!
Paląc papierosy przed barem Don Pedro unosił się wraz z dymem w górę na szczyty szczęścia, troszkę nieszczęśliwy z powodu niemożności podzielenia się z kimś innym swym szczęściem, więc żeby, choć trochę upuścić skażonego radością powietrza ze swych płuc zwrócił się do Wąsatego:
Będą mnie wydawać.
To świetnie! – Wąsaty okazał szczerą radość.
Nie wiem jeszcze, kiedy? Ale za kilka dni wpłacą mi pieniążki na konto, więc chyba jeszcze w tym roku… - Don Pedro wiedział, że Wąsaty rozpowie to wszystkim, których zna! Etap pierwszy już wykonany!
To dużo ci zapłacą? – Wąsaty nieśmiało zapytał.
Mam napisane pełne dwie duże nowele… trzecia jest już w drodze. To jak zapłacą od razu za te trzy? To będę miał na dom. – Don Pedro już żył innym życiem, on był już poza tymi nieszczęśliwcami, przebywał całym ciałem i duszą w rajskich ogrodach.
To czemuś tego wszystkim nie powiedział przy stoliku? – Wąsaty zapytał ćmiąc następnego peta.
Powoli, powoli, wszystko w swoim czasie, klepałem biedę długie lata. Teraz muszę zachować spokój! – Pisarz tym zdaniem uspokoił samego siebie i kulturalnie zgasił niedopałek papierosa w popielnicy i zostawiając na zewnątrz Wąsatego udał się na swe wygodne miejsce w rogu kanapy.
Pisarz wszedł powtórnie do baru sportowego, ale pierwszy raz zrobił to jako absolutny zwycięzca! Czuł w sobie dumę i radość, tak jakby zdobył właśnie mistrzostwo świata! Szedł pośród stolikowego tłumu pewnie przybierając nadzwyczaj wyprostowaną postawę. Szedł środkiem jako zwycięzca pośród wiwatujących tłumów! Chociaż w zasadzie ten tłum zupełnie nie zwracał na niego uwagi! W sumie to dobrze, oszczędzono sobie w ten sposób obopólnego rozczarowania.
Szczęśliwie pogrążony we swym szczęściu Pisarz, ponownie zasiadł w rogu wygodnej skórzanej kanapy, pośród swych znajomych, którzy jednak nie zwracali na niego zupełnie uwagi! Oglądali w dalszym ciągu mecz i pili piwo… dumny Pisarz przyjrzał im się wszystkim po kolej – trochę za szybko, by wyrazić o kimkolwiek z nich swoją opinię. Nie zdążył! Od tyłu, ktoś słowem jak brzytwą podciął mu gardło:
…w następnym losowaniu będzie można zgarnąć chyba ze sto milionów!
Pisarz cały czas zachowywał spokój, lecz krew z jego szyi tryskała już obfitym strumieniem!
Jak to sto milionów? Przecież ja dziś trafiłem wszystkie liczby! To nie może być! Na następne losowanie będzie podstawowa pula, kumulacji już nie będzie!… Na pewno się pomylili! – Don Pedro pomyślał nawet, że tak ma być!
Specjalnie zarząd Totolotka podaje takie mylne informację, ażeby główny zwycięzca mógł bezpiecznie odebrać swą wygraną… - Don Pedro pomyślał sobie jeszcze, lecz rana była już śmiertelna, upływu krwi nie dało się zatamować.
Dobry Bóg nie pozwolił męczyć się dalej swemu Pisarzowi i go dobił ciosem sztyletu prosto w serce! Don Pedro czuł to śmiertelne i zimne stalowe ostrze jak zagłębia się w jego ciele! Pisarz był już martwym, czyli w dalszym ciągu był duchem…
…Jego wzrok był skierowany na leżącą na stole gazetkę z bukmachera, tej, na której Ekspert zapisał mu dzisiaj wylosowane numery Lotto! Owszem były tam i co więcej; były one poprawne! Lecz zapisane były dokładnie „u góry” po drugiej stronie okładki.
Pół godziny temu, kiedy Ekspert podawał gazetkę Pisarzowi z zanotowanymi zwycięskimi liczbami Lotto, ta najpierw trafiła do ręki Wąsatego a dopiero potem „przekręcona do góry nogami” – czyli poprawnie –  do ręki Pisarza, który w jej dolnym rogu odczytał swoje liczby! Te, które on sam tam umieścił, kiedy około południa przebywał w przyplażowej altanie!
Jego wzrok i umysł odebrał liczby te „swoje” jako zwycięskie również i z tego powodu, że liczby, które zapisał Ekspert znajdowały się w drugim skrajnym rogu i nie dość, że były zapisane „odwrotnie” i całkowicie koślawą dłonią, to na dodatek Don Pedro nie mógł ich zupełnie dojrzeć, gdyż odbijające się światło sprawiało, iż były doń zupełnie niewidoczne.
Don Pedro znalazł się w świecie mroku a przybył tam po krótkim pobycie ze strefy światła!
Prędkość, z jaką odbył on tą podróż wystarczyłaby ażeby doprowadzić do zejścia z tego świata a przynajmniej do pomieszania zmysłów u każdego śmiertelnika. U każdego nawet u niego… kiedyś może, ale nie teraz! Don Pedro został doświadczony przez los w taki okrutny sposób nie pierwszy raz w życiu. Nie umarł z rozpaczy wiele lat temu, to przeżyje i tym razem.
Pisarzowi najbardziej było szkoda, że nie założy wydawnictwa… wstał sztywno od stolika i pośród tłumu udał się do wyjścia. Kroki jego zostały skierowane przez salę główną do wyjścia najpierw na taras… Don Pedro nie wiedział, gdzie idzie!
W uszach słyszał szum, w piersi ucisk miażdżył mu serce i nie pozwolił oddychać a żołądek chciał zwracać wszystko, czym go napełniono. Pośród barowego tłumu, na środku sali stał największy zwycięzca i przegrany zarazem!
Na wielkim telebimie był wyświetlany właśnie mecz o trzecie miejsce na mistrzostwach świata a dobry Bóg sprawił, że w uszach Pisarza zabrzmiała Carmina Burana ze swą Fortuną na początku. A on szedł pośród tłumu stolików jako zupełnie przegrany! Tak, że nie był w stanie iść! On pełznął niczym wąż, jak robak przemykał niezauważony! W ciągu dwóch kwadransów jego położenie zmieniło się diametralnie; z podniebnego szybowania stoczył się do pełzania po podłodze! I nie miało dlań znaczenia, że teraz również nikt na niego nie zwraca szczególnie uwagi!
 Don Pedro zamiast do wyjścia głównego wyszedł wyjściem na taras. I tam znów przystanął… zacisnął pięści a ci, którzy go widzieli, byli przekonani, że pijany jest doszczętnie!
Wzrok jego podniósł się w górę i tuż nad ścianą drzew parku, okalającego lokal zobaczył dobrze sobie znaną wieżę Katolickiego Kościoła. Wieża ta wysoka na ponad sto metrów i oświetlona majestatycznie, wyglądała niczym pojazd do gwiazd, do nieba! Don Pedro cały czas miał skierowany wzrok na nią i pomyślał głęboko o swym upadku i w jednej chwili zapragnął udać się nią już w swą ostatnią podróż, ale zanim to uczyni zapytał:
Panie Boże, dlaczego mi to uczyniłeś?
Bo ja cię nie lubię! – Jakiś żartowniś siedzący przy stoliku obserwował „nawalonego” jak ten wychodził na taras a że ten stał koło niego to i sobie zażartował.
Don Pedro spojrzał na tamtego i się ucieszył, bo zamiast tępego pakera w koszulce z krótkim rękawem zobaczył włochatego czarta z rogami! Nie miał siły i ochoty zagadać do niego i poszedł dalej; przeszedł w amoku cały obszerny taras i zszedł bocznymi schodami do parku, gdzie ukryty za drzewami znalazł małą polankę, na której przykląkł i zaczął uderzać wielokrotnie głową w murawę!
Panie Boże, dlaczego mi to wyrządziłeś? Panie Boże, dlaczego? Dlaczego mnie tak doświadczasz? – Wypowiadał pytania. A chłodna wieczorna rosa zmoczyła już mu całą twarz i całe jego ubranie.
Wieczór w zasadnie jak dzień cały był bardzo ciepły, wręcz upalny, więc Pisarz niemalże od razu poczuł znaczny spadek temperatury. Był na klęczkach pochylony przed siebie i bardzo go zaintrygowało, kiedy zauważył, że z jego ust z każdym wydechem unosi się chmurka pary wodnej. Jego ciało całkiem znalazło się już w strefie przenikliwego chłodu, który docierał do niego na wprost…
Don Pedro podniósł głowę i zobaczył źródło tego zimna. Na wprost o kilka metrów stała ONA! Ta, którą kochał pomimo tego, że od piętnastu lat przebywała w grobie! Ta, która zanim zeszła z tego świata, kochała też i jego! I co więcej chciała z nim dzielić życie swe już do końca! I kiedy ustali już sobie termin ślubu. On pojechał sobie na tydzień w góry! Zresztą Ona sama na to nalegała. – Później Tobie na to nie pozwolę! – Pamiętał to zdanie do dzisiaj zupełnie wyraźnie. Teraz ją też widział jak najbardziej realnie; jak w swej białej obcisłej sukni stała przed nim ta blond włosa piękność!
Don Pedro zauważył; iż chociaż powietrze było nie zmącone żadnym, chociaż to najmniejszym powiewem, to jej długie włosy falowały regularnie jakby cały czas była owiewana lekką nadmorską bryzą.
Nie wiedział, co powiedzieć? Uśmiechnął się a ona odwzajemniła ten uśmiech! W jednej chwili przebiegło mu przez głowę całe wspólne dawne życie, szczególnie ten ostatni tydzień. Kiedy szczęśliwa posiadaczka nowego samochodu podwoziła go na dworzec kolejowy z którego udał się w niedostępne góry, te na południu Polski. Gdzie przez tydzień odcięty od cywilizacji przemierzał górskie szlaki, zdobywając niedostępne szczyty!
Don Pedro dokonywał wtenczas czynów niezwykłych! Zdobył trzy bardzo trudne górskie szczyty dzień po dniu, przechodząc w między czasie najtrudniejszym Europejskim górskim szlakiem. Był niezmiernie szczęśliwy, kiedy schodząc w dolinę po siedmiu dniach jako człowiek niewątpliwego sukcesu napotkał po drodze budkę telefoniczną a że były to jeszcze czasy, w których telefon komórkowy stanowił niezwykłą rzadkość i Don Pedro go też jeszcze nie posiadał. Postanowił zatelefonować do niej, do jej mieszkania, by przekazać; że jest wielki i potężny, że zdobył te góry i wraca już do niej! I nigdy jej nie opuści!
Don Pedro wspominał wielokrotnie tę chwilę i tydzień ją poprzedzający! Nie przypominał sobie, ażeby tam w górach miał jakieś… przeczucie czy cokolwiek coś innego; jakiś znak dany… zupełnie nic.
Kiedy w słuchawce telefonu słuchał jak nieznana kobieta, która najpierw przedstawiła się za jej ciotkę, spokojnym głosem opowiedziała mu historię ostatnich dni, on przez szybę w budce telefonicznej spoglądał w wysokie góry a szczególnie krzyż na szczycie jednej z nich przybliżył się do niego niespodziewanie. Góra ta zresztą, tak jakby na nią spojrzeć z boku; jak śpiący rycerz w zbroi. Don Pedro słuchał kobiety i kiedy ten rycerz stał już przed nim to po jego policzkach płynęły łzy.
Teraz po twarzy Pisarza łzy nie płynęły, owszem był zmoczony kroplami rosy, lecz na jego twarzy widniał uśmiech.
Przyszłaś po mnie? – Zapytał na postać stojącą przed nim, ta pokręciła głową przecząco i odpowiedziała:
Nie czekaj na mnie ja nie przyjdę. A i też się nie śpiesz, ja poczekam.
Don Pedro słyszał jej głos w środku głowy a że odzyskał pełnie swych intelektualnych możliwości i postanowił ducha pociągnąć z język, dowiadując się „jak tam jest?”
Zadał w swym umyśle pytanie:
Co ja mam robić? – I spojrzał na ducha.
Jesteś pisarzem i masz zapomnieć o wszystkim pozostałym czymkolwiek i pisać! To jednak wiesz doskonale!… Postaraj się jednak i ułożyć swe życie. Znajdź sobie żonę, kobietę, która urodzi ci mnóstwo dzieci! – Duch się uśmiechnął a Pisarz zadał podchwytliwe pytanie:
To znaczy? Po zakończeniu ziemskiej kariery się rozdwoję i będę dla Ciebie i tej, której jeszcze nie poznałem?
Pisarz spojrzał na Ducha, a że na sprawach „teologicznie nie z tej z ziemi” zna się w stopniu wystarczającym, ażeby ocenić sytuację, to zdał sobie sprawę, że przed sobą widzi Ją jako ducha, lecz to wcale nie jest ona! Tylko demon, który się pod nią podszywał i zadał temu pytanie zanim ten odpowiedział na poprzednie:
Zagra Pan ze mną w szachy?
Nie jesteś na to gotowy! – Usłyszał męski głos w środku swej głowy, którą znów pochylił i zamoczył w wilgotnej dawno ni przystrzyżonej trawie, miejskiego parku.
Temperatura wokół Pisarza znów się podniosła i kiedy podniósł głowę do góry i powstał na nogach, przed nim nie było już żadnego ducha, tylko stał dość wysoki wąsaty facet w staromodnym ubraniu, to był Lumpik, menel z centrum miasta, Don Pedro poznał go momentalnie. A że po spotkaniu z demonem znacznie mu sił przybyło, to wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów i poczęstował tamtego, samemu też pozwalając sobie na tą przyjemność.
Wygląda Pan, jakby ducha widział! – Zagadnął Lumpik, który lubił Don Pedra a że i w sumie był porządnym człowiekiem to Don Pedro też nie czuł do niego uprzedzenia.
Bo widziałem! – Opowiedział krótko.
A co się stało? Można wiedzieć? – Zapytał nieśmiało Lumpik a Don Pedro
opowiedział mu jak to „wygrał dziś miliony w Lotto”.
Czyli jak błędnie odczytał liczby. Za wygrane wziął te, które sam rano zapisał! A w rzeczywistości wylosowane, były zupełnie inne.
Opowiedział jak odbył w tym czasie podróż między niebem a piekłem! A kiedy się zorientował w sytuacji to czuł się tak jakby stracił naprawdę to całe bogactwo! O duchu zmarłej tragicznie ukochanej Don Pedro nie wspominał.
Mogło być znacznie gorzej! – Wypowiedział z filozoficzną pewnością Lumpik po wysłuchaniu całej tej historii.
Że co? Gorzej! To znaczy mogłem umrzeć? – Sztachnął się z pełnym oburzeniem Don Pedro.
Nie o to chodzi! – Opowiedział Lumpik z wdziękiem paląc peta. – Mógł Pan wygrać te pieniądze naprawdę! A proszę mi uwierzyć; że to by było największe nieszczęście, jakie mogłoby Pana spotkać obecnie.
TAAAK A CO PAN MĄDRALA MA MI WIĘCEJ DO POWIEDZENIA! – Don Pedro najwidoczniej doszedł do siebie przebytej traumie wygrano- przegraniowej i się mocno zdenerwował.
No, bo ja wiem jak to jest! Ja trzydzieści lat temu wysłałem kupon totolotka u tej ślicznej młodej Żydówki w centrum… - Lumpik nie dokończył…
Ona już jest trochę starsza. – Zauważył Don Pedro.
- … i wygrałem. – Lumpik dopowiedział i wyrzucił żarzącego się kiepa w mrok między drzewami, obaj obserwowali ten niezgrabny lot papierosowego świetlika, Don Pedro Postąpił prawie tak samo, lecz pstryknął umiejętnie z dużą siłą swych palców peta w ciemną przestrzeń, jego żarzący się papierosowy łuk był o niebo zgrabniejszy od niedbałego lotu kiepa jego rozmówcy. Widok tego drugiego lecącego świetlika mógł wprawić w lekki artystyczny zachwyt…
a to że Pana narzeczona zginęła w wypadku to ja wiedziałem! Bo to było, kiedy pracowałem na cmentarzu jako grabarz i wszyscy o tym mówili… - Lumpik nie dokończył i znów został wybity z kontekstu.
Założyłeś przedsiębiorstwo pogrzebowe? – Don Pedro zapytał poważnie.
Nie, gdzie tam! Wtedy już nic nie miałem… - Lumpik.
To ty jesteś tym? Co stawiał piwo całemu miastu a potem wracałeś dwoma taksówkami do domu?
Tak to ja! W tej drugiej jechał mój kapelusz. – Lumpik przypomniał sobie czasy, kiedy był bogaty i posmutniał;
Ta wygrana to było jedne wielkie przekleństwo! Poprzednio pracowałem na hucie i wiodłem spokojne życie. Mieszkałem ze swą żoną w małym pokoiku i byliśmy szczęśliwi. Kiedy odebrałem wygraną to kupiliśmy wielki dom koło jeziora i przestaliśmy chodzić do pracy. Z nudów zaczęliśmy zaglądać do kieliszka i się nie obejrzeliśmy a już byliśmy najbogatszymi alkoholikami w mieście! Zwiedziłem wszystkie drogie lokale w tym kraju. Kupowałem wszystko, co popadnie; zegarki, meble, futra… ubrania zakładało się kilka razy i się wyrzucało lub dawało znajomym. Po nowe do sklepów się jechało, co tydzień, nie liczyłem się z pieniądzem zupełnie! Po pięciu latach forsa się skończyła, ale i wtenczas nie zaznałem umiaru. Kiedy sprzedałem dom zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu i przepiliśmy to co zostało. Mojej żonie Bóg nie pozwolił zaznać biedy. Zapiła się zanim eksmitowano nas z mieszkania. To znaczy; wywalili tylko już mnie samego, bo żonę wcześniej pochowałem. – Lumpika wzięło na wspomnienia.
Ja bym nie stracił tych pieniędzy. – Don Pedro powiedział pewnie, Lumpik tylko machnął ręką i dokończył.
Kiedy znalazłem się na ulicy przyjechali do mnie dziennikarze i przeprowadzili wywiad. Okazało się jednak, że moje wspomnienia są mało ciekawe, ponieważ tak postępują prawie wszyscy szczęśliwcy, którym się udaje wygrać ogromne pieniądze.
Ja bym nie stracił tych pieniędzy. – Powtórzył Don Pedro.
Wierzę Ci! Czyli dokładnie byś Pan był zaliczany do tej drugiej kategorii szczęśliwych zwycięzców. – Lumpik.
Tak spożytkowałbym korzystnie i pomnożył! – Don Pedro już się miał zgodzić z rozmówcą.
Nie! takich nie ma! Druga kategoria to taka; odbierasz wygraną… to znaczy wpłacają ci na konto pieniądze i tam one pozostają w całości! Bo ty nie chcesz nic zmieniać i boisz się je ruszyć! I jesteś cały czas nieszczęśliwy! – Lumpik tłumaczył.
Rozsądnie dysponować można. – Don Pedro był trochę znudzony rozmową.
A jeżeli choć trochę ruszysz z konta, to uruchamia się lawina i znajdujesz się w pierwszej kategorii… - Lumpik mówił już w pustą przestrzeń, bowiem Don Pedro podążył w drogę powrotną do baru.

3 komentarze:

  1. Widzę, że autor brał również udział w pierwszej odsłonie Szuflandii i że pisze już od wielu lat. A skoro pisanie jest jego pasją, z pewnością chce to robić coraz lepiej. Jeśli chodzi o wskazówki nad czym i jak pracować, w pełni zgadzam się z tym, co zaleciła Krystyna Mirek. Wobec tego zwrócę uwagę tylko na to, co spodobało mi się w tekście.
    Zaciekawiło mnie pierwsze zdanie (aczkolwiek byłoby mocniejsze gdyby zamiast wykrzyknika postawić kropkę).
    Spodobała mi się Katalonka - jedyna kobieta w tym męskim towarzystwie występującym w pierwszym rozdziale i jedyna, która miała inne zdanie niż wszyscy. Żałuję, że nie spotkałam jej w kolejnym fragmencie.
    Ciekawa jest też postać Lumpika, a w jego opowieści rozbawiła mnie ta druga taksówka, w której jechał jego kapelusz.
    Panie Andrzeju, życzę wytrwałości i powodzenia. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autor podobnie jak Pani nie sypia po nocach...

      Usuń
    2. Katalonka i Lumpik to po postacie "epizodyczne"... Jestem przekonany, iż dlatego je Pani. Choć przecież całości "Bukmacherki" nie czytała. To jednak wiedziała. Dziękuję! I Pozdrawiam!

      Usuń