poniedziałek, 7 grudnia 2015

To ostatnia szuflandia, jutro się rozstaniemy...

No i nadeszła ostatnia szuflandia... Pachnie jaśminem i jaśminem pamięta... Zapraszam :) Ewo odezwij się, bo nie wiem jak mam podpisać opowiadanie.


Ewa Maćkowiak
Rozdział IV - Jaśminowa miłość.

Samochód poruszał się leniwie. Jezdnia lśniła od padającego kapuśniaczku. Wycieraczki tańczyły rytmicznie, zbierając z szyby podniebne łzy. Z głośnika sączyła się muzyka zielonego przylądka. Cesaria Evora ulubiona pieśniarka obydwojga podróżników śpiewała w duecie z Kają.
Nie tylko cierpienie jest na świecie,
Ale jak można uwierzyć w szczęście,
Patrząc w te smutne oczy,
Które tak samotnie toną we łzach?
Na statku naszego losu
Chcemy dobrego sternika,
Co zdąży na czas opuścić żagle przed burzą
I wyrwie nas z głodnych objęć fal rozpaczy.
Pewnie upragniony ląd w oddali
Będzie jak zwykle złamaną obietnicą,
Bo marzenia rodzą się w porcie iluzji,
A coś z niego ciągle wypędza nas w morze.
Nasza przyszłość to nieznany kurs,
Ale ty, wietrze, wiej w żagle
I kieruj naszym statkiem w stronę horyzontu.
Tam, gdzie spokojny i jasny brzeg,
Chociaż go jeszcze nie widać.
Kobieta spojrzała w stronę kierowcy i z uśmiechem, który zarezerwowany był tylko dla niego szepnęła. Uwielbiam te nasze podróże. Z tobą czuję się tak bezpiecznie. Gustaw uśmiechnął się na to wyznanie i patrząc na drogę odpowiedział żonie. Różyczko i ty jesteś moim światem. Każdy port bez ciebie byłby nie do zniesienia. Jesteś moim przeznaczeniem. Roześmiali się na te słowa, no tak, w końcu przecież mama …
– Opowiedz raz jeszcze Gustawku…
– Pamiętam, ten dzień, było jak dziś. Niebo płakało, a ja porzucony i zdradzony, nieszczęśliwie zakochany jechałem na spotkanie z magią. Jedź do wróżki zawyrokowali koledzy. Chodzisz jak cień, schudłeś, zapuściłeś się i przez kogo? Nie warta ta Baśka jednej twojej łzy, stary. Ogarnij się człowieku, bo zostanie z ciebie statek widmo. Masz tu adres i jedź. Może ta czarodziejka odczaruje twój los. A my mamy nadzieję, że wrócisz od niej odmieniony. Łatwo im było się śmiać, a ja wtedy myślałem, że moje życie właśnie się skończyło. Co z tego, że byłem świeżo upieczonym przewodnikiem wycieczek. Kiedy ostatnią rzeczą jaką chciałem robić, to spotykać się z ludźmi. Jakże byłem w błędzie, moje życie dopiero wtedy się zaczęło.
Rozłożyłem mapkę, którą wyrysowali Krzysiek i Paweł, moi wierni pożal się boże przyjaciele.  Droga prowadziła prosto spod mojego domu do miejsca przeznaczenia. Na czystej kartce papieru wiła się czarna, gruba kreska, a przy niej zapiski: najpierw prosto na Warszawę, po drodze mijasz dwie wioski i przed lasem zakręt w lewo i już tylko kilometr do celu. Na prowizorycznej mapce jak dla nieogarniętego turysty narysowane były charakterystyczne punkty, budynek straży, szkoła gminna, mleczarnia, skład budowlany. Na końcu szlaku niczym najsłodszy cukierek odmalowany był dom w kolorze różowej  landryny. Pamiętam, że barwa tej landryny dosłownie wywołała salwę śmiechu. Skąd oni wytrzasnęli takie kredki. I te świerki, Różyczko- Picasso wysiada- zwrócił się do żony, no aż musiałem zwolnić. Zgrywusy, oj zgrywusy, przecież ich znasz. Pomyślałem wtedy: niech no ja tylko do was wrócę, rozśmiałem się na widok tego ósmego cudu świata. Różowej landryny. Jechałem dalej ostrożnie, nie lubię szarżować, choć kusiło wcisnąć gaz. Chciałem jak najszybciej usłyszeć, że kocha, że wróci, że to wszystko co mi zrobiła, to tylko sen. Ale rozwaga wzięła górę. Nie naraziłbym życia ani swojego, ani tym bardziej cudzego. Spiesz się po woli, wryło się w moją głowę. Mama wpajała mi od dziecka. W przysłowiach jest jakaś mądrość. I choć moja niecierpliwość wzrastała z każdym pokonanym metrem, jechałem powoli.
Różyczko, nigdy, do końca swoich dni nie zapomnę zapachu tego dnia, tego domu. Nie muszę zamykać oczu, żeby go przywołać. Pachniał… magią… nie da się tego ubrać w żadne słowa. Samochód podjechał pod samą chatkę, już za zakrętem widziałem jego słomiany dach i ten rozbrajający kolor różu. Oni mówili prawdę. Landrynkowy jak najprawdziwsza landryna. Otwarte okiennice sprawiały wrażenie jakby dom spoglądał na przechodniów. W jednym z okien delikatnie  poruszyła się firanka. A ja miałem wrażenie jakby właśnie dom do mnie mrugnął. Uśmiechnąłem się do niego odruchowo. Pośrodku pomiędzy okiennicami pod niewielkim daszkiem, pyszniły się niebieskie jak modrak drzwi, na których mały, namalowany aniołek w białej koszulce nocnej łapał za klamkę, jakby chciał otworzyć gościowi drzwi, zapraszając do środka. W powietrzu panoszyła się nuta jaśminu wymieszana z truskawkowym aromatem. Miałem wrażenie, że aż gęsto od tego zapachu. A ja sam  poczułem jak wraca do mnie spokój ducha. Jaśmin zadziałał kojąco.
Nagle z ganku usłyszałem głos, który brzmiał niczym muzyka. Pamiętam jak od niego przeszedł mnie po plecach ciepły jak promień słońca dreszcz. Miła pani z kolorową chustą na głowie wołała: Różyczko, skończ już to pielenie, obiad stygnie.
Wtedy zza krzaków jaśminu przepełnionego białymi delikatnymi kwiatuszkami wyłoniła się postać. Już idę mamciu, już idę odkrzyknęła ze śmiechem w stronę dojrzałej pani. A ja na nowo poczułem ten sam ciepły dreszcz przechodzący w górę i w dół po całym ciele. Stanąłem jak wryty. Moja szczęka zawędrowała w dół. Musiałem wyglądać dość osobliwie, bo dziewczyna zmarszczyła nos, zachichotała, po czym zakryła dłonią usta zasłaniając rząd śnieżnobiałych równiutkich niczym klawisze fortepianu zębów. Wszystko we mnie śpiewało jak na tym jaśminowym krzewie białych kwiatów, czerwcową pieśń. Nigdy w życiu nie widziałem takiego widoku. Ognistowłosa, młoda dziewczyna z buzią, którą swą miłością naznaczyło słońce, tak jakby chciało podkreślić jej piękno i upszczyło piegami twarz. Zamarzyłem być wiatrem bym mógł dotknąć każdego z nich. Zliczyć te brązowe plamki jedną po drugiej. Wszystko we mnie śpiewało. Rozśpiewała się dusza i serce, które podpowiedziało myślom słowa.
Róża… cóż za imię..
Czułem się tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz jako małe dziecko zobaczyłem tęcze. Byłem nią tak oczarowany, że wyciągałem małe rączki i chciałem jej dotknąć, tak jak w jaśminowym ogrodzie ciebie wtedy.
Pomyślałem, że Róża, podbiła moje serce, ale dla mnie zostaniesz na zawsze Jaśminą. Dziś wiem, że ta nazwa pochodzi od perskiego słowa yasmin, które oznacza „dar od boga”. Tak zapach jaśminu, to miłość od pierwszego powąchania, tak jak i moja miłość do ciebie od pierwszego spojrzenia. Jesteś moim darem od Boga.
Uwielbiała, kiedy opowiadał jej to spotkanie. Spotkanie dusz. Bo już wtedy zaplotły się ze sobą w tańcu przeznaczenia.
Zniknęłaś za modrymi drzwiami zostawiając je lekko uchylone. A moje nogi niosły mnie wprost do ciebie. Zapukałem, popchnąłem je. W malutkim przedsionku czekała na mnie uśmiechnięta pani domu. Pomyślałem, że jest bystra jak górski potok. Od kiedy stała na ganku minęło zaledwie kilka minut, a zdążyła zmienić strój. Miała inną suknię i nie miała kwiatowego turbana. Jej włosy lśniły rozognioną mahonio miedzią. Witam pana, mam na imię Stefania. Czekałyśmy na pana, zapraszam do środka. Moje oczy zrobiły się wielkości spodka, co nie uszło uwadze kobiety, bo roześmiana powiedziała, niech pana nie dziwi młody człowieku...nie słyszał pan? W tej chacie mieszkają wiedźmy. A to oznacza te, które wiedzą. Na moje aaa eee yyy zaśmiała się jeszcze bardziej i popchnęła delikatnie stare drewniane drzwi, które skrzypiąc zaprosiły mnie do wnętrza, które za sobą skrywały. W przestronnym  pokoiku pod oknem stało przepiękne, rzeźbione łóżko, tuż obok czarowny sekretarzyk, a na mim przedziwne przedmioty. Poczułem zmieszanie.
Gospodyni wskazała miejsce przy owalnym stole nakrytym ręcznie robioną serwetą. Na srebrnej paterze pyszniły się ciasteczka w polewie czekoladowej. Poczułem głód, co chyba wyczuła „ta która wie”, bo usłyszałem melodyjne: śmiało, proszę się częstować. Zaraz podamy herbatkę jaśminową. Po czym zniknęła za drzwiami. Nie śmiałem się  ruszyć, a co dopiero zjeść ciasteczek, choć zapach czekolady i migdałów boleśnie przypominał, że od rana nie miałem nic w ustach.
Rozejrzałem się po pokoju, na sekretarzyku leżał dość pokaźnych rozmiarów bursztyn w którego łonie zamknięte było małe stworzonko. Promienie słonka, które wemknęły się do pokoju przez firankę podświetliły jantar, a ten mienił się swoim złotem. Bursztyn,” ten który się pali”, tak, to było idealne tłumaczenie z niemieckiego. Ten okaz właśnie tak wyglądał, jakby płonął złotym płomieniem. Obok niego stała żółta woskowa świeca, częściowo wypalona zamocowana na srebrnym świeczniku z fikuśnie zakręconą rączką. Piękna rzeźbiona skrzyneczka w której leżały różnej wielkości woreczki. Pudełeczko w którym spoczywały jakieś kamyki, na których widniały wyryte dziwne znaki. Piramidka w której leżały srebrnobiałe liście związane w palemkę. Na ścianach obrazy z motywami aniołów. Pomyślałem wtedy, że ten pokój należy do wyjątkowej osoby i wtedy drzwi skrzypnęły znajomo, do pokoju wleciał zapach jaśminu. Wiedziałem, że za moimi plecami stoi ta, którą nazwałem Jaśminą.
Na tacce którą postawiłaś przede mną stał imbryczek z parującym napojem, piękna biała porcelanowa filiżanka, która kiedy patrzeć na nią pod światło odkrywała swoje delikatnie przeźroczyste wzory. Cukiernica, łyżeczka i maleńkie szczypczyki. Pomyślałem, że bałbym się zdradzić drżenia rąk i nie zaryzykowałbym osłodzenia tego napoju dopóki stałabyś tak obok, ty, miedzianomahoniowa piękność. Już wtedy zakochany po uszy uleczyłem rany. Już wtedy zapomniałem co było, po co przyjechałem do landrynkowej chatki, tych które wiedzą. Nie chciałem pytać czy wróci, wyrwałem i odrzuciłem strzępki wspomnień. Zostawiłem zaprzeszłość, teraz chciałem wglądu w przyszłość. Dzisiaj chciałem pytać czy jaśminowa panna przemierzać będzie moim szlakiem. Wczoraj już nie ma. Jest tu i teraz, jest przyszłość. Jadąc na spotkanie z wróżką nie widziałem przed sobą nic...
Moja Róża róż nalała herbatki, podniosła tackę z ciasteczkami i podstawiła mi pod sam nos, wlewając aksamitem swego głosu w moje wnętrze …miłość: proszę skosztować, to magiczne ciasteczka. Już po jednym kęsie poprawiają nastrój. Sięgnąłem odruchowo i wpałaszowałem z takim apetytem, że aż mi wstyd na to wspomnienie. Potem jeszcze jedno i jeszcze. Rzeczywiście świat jakby pojaśniał, a ja rozmyślałem czy to od ciasteczek, czy od pięknej ognistowłosej dziewczyny. Wreszcie do pokoju weszła Serafina, podeszła, podała dłoń i przedstawiła się jestem Antonina. A pan zapewne do mnie i do moich kart z wizyta.  Eee…aaa…yyy Dzień dobry mam na imię Gustaw. Eee..aaa…yyy… przepraszam jak ma pani na imię? Antonia ? Czy ja tracę pamięć? Przed chwilką mówiła pani że na ma imię Stefania. Nie mogłam ci tego powiedzieć, bo nie rozmawiałam z tobą młody człowieku – odrzekła. W tej chwili włos zjeżył mi się na głowie. Raz ma kolorową chustę, za chwilę jej nie ma. Raz jest Stefanią, raz Antoniną. Chyba nie powinienem tu dłużej bawić, ale Róża…
Gustawie, już ci wyjaśniam. Stefanio możesz na chwilkę do mnie zajrzeć krzyknęła w stronę drzwi, a za chwilkę stanęła w nich ona. Pani bez kolorowej chusty na głowie. Matko, aleście do siebie podobne, jęknąłem. Jak dwie krople wody odrzekła Stefania i znikła tak szybko jak się pojawiła. Antonina podeszła do mnie. Wzięła moją dłoń, przyjrzała się chwilkę i powiedziała. – Twoja linia serca zakończona rozwidleniem – szczerość uczuć i dobrotliwość, szlachetność, dobroć i wierność. Dłuższa od linii głowy – osoba kierująca się uczuciem. Przebiegająca blisko linii rozumu – oznacza ścisłe powiązanie z domem i tradycją rodzinną. Przeżyłeś wielkie rozczarowanie uczuciowe, ale pokochasz miłością wielką i to będzie miłość twojego życia. Po czym zamknęła dłoń. A ja wiedziałem, że miłość którą miałem wypisaną na dłoni będzie miała na imię Róża. Pewnego dnia, przypadkiem, choć wiemy, że przypadki nie istnieją zobaczyłem ciebie i już od wtedy nie mogę przestać bez tego widoku. Nie ma początku, ani końca. Nie ma ja, ty nie istnieje. Jest tylko jedno słowo. My. Dziękuję ci za te jaśminowe wspomnienie.  Moja Różo, moja Jaśmino.
Powiedz jeszcze wiersz, kochany mój Gustawku, powiedz – poprosiła męża.
– Ty mój upierdusiu, powiem ci, powiem po raz tysięczny i będę mówił do końca świata i jeszcze jeden dzień – odpowiedział i wyrecytował słowa, które ułożył dla niej.

Zapamiętanie.

Jaśminem cię owieję.
Zapachem jego owładnę.
Pyłkiem jaśminowym oprószę.
Białymi płatkami zapłaczę,
gdy opadać będą, dywanem się ścieląc.
Tak oto, czerwcowym spotkaniom dwojga
hołd składa, ten krzew ozdobny.
Naszych czułości świadek.
Jaśminem cię zapamiętam.

Kobieta podniosła dłoń, pogładziła oszroniałe skronie męża i powiedziała: jestem taka szczęśliwa z tobą Gustawie, moja miłości.

Deszcz siąpił z nieba niekończącymi się zasobami, jakby płakali wszyscy anieli. Deszcz, który zmywa wszystko, nie wszystko jest jednak w stanie zmyć. Nie zmyje śladów miłości. Ich miłości. Zanim zatrzymał się na pobliskim drzewie wbijając się w nie, kolorowy pojazd przekoziołkował, zawirował, zatańczył w powietrzu. Kwiaty na przedniej karoserii straciły swój niepowtarzalny urok.
Teraz wyglądały jakby ktoś zdeptał świeżo zebrany bukiet polnych kwiatów. Ze sobą na zawsze… aż do śmierci. Tę część przysięgi wypełnili niechcący. Tę część wypełnił los. Nie, nie los, los nie byłby tak okrutny, nie zabrałby małemu chłopcu rodziców. To pijany kierowca, który za nic na swoje życie, za nic ma życie innych. To pieprzony, nieodpowiedzialny nawalony idiota, który wypija kilka drinków i wsiada za kierownicę. To pan życia i śmierci. Ignorant życia. Taki co to za pieniądze ma wszystko. Ale rozumu za grosz. Taki co to wypija trunki z najwyższej półki, ale na taxi gdzieżby tam miał wydawać, przecież ma dobrą nową brykę, przecież to tylko kilka drinków. Dojedzie, tak jak dojeżdżał do dziś. Zawsze się udawało.
Wchodzili w zakręt kiedy padły ostatnie słowa ich miłości. Po przeciwnej stronie on, bezmyślny zabójca. Pruł na podwójnym gazie. Nie bacząc na pogodę i promile w żyłach. Gaz, gaz do dechy i wypuszczam czad, gaz, gaz do dechy, aż pulsuje krew. Nagle światła samochodu naprzeciwko i znów gaz, nie hamulec. Amok. Potem poślizg, huk i migotanie świateł.

– Czy pan mnie słyszy? Proszę pana czy pan mnie słyszy? Niech ktoś wezwie karetkę. Na litość boską niech ktoś wezwie pomoc. Trzeba wezwać pomoc, tam jest dwoje ludzi…
Z oddali słychać wycie syren. Deszcz zmywał czerwone ślady. Krew wsiąka w ziemię. Może kiedyś wyrośnie tu krzak róży albo jaśminu…
Policjant zaciskając szczęki powiedział do mężczyzny. – To znów pan?! Tym razem nie ujdzie panu na sucho. Tym razem posunął się pan za daleko. Mężczyzna zamknął oczy, alkohol pozwolił mu odpłynąć… Policjant odwrócił głowę w odruchu złości i dzięki temu zobaczył chłopca. Leżał niedaleko. Z trzepoczącym się sercem podbiegł do dziecka. Boże, niech on żyje, niech ten chłopiec żyje wypowiadał niczym magiczną formułkę. Ciało chłopca leżało bezładnie. Przykucną i drżącą dłonią sprawdził puls. Karetka, gdzie ta karetka wykrzyczał na całe gardło. Pociemniało w oczach. Gdybym mógł własnoręcznie unicestwiłbym tego patałacha pomyślał. Dwa lata temu stracił swoje dziecko myślał, że nigdy się nie pozbiera, że nie wróci do służby. Ale wrócił, wrócił, żeby nie oszaleć i żeby łapać takich łapciuchów, takich bezmyślnych morderców. Wrócił, aby śmierć jego jedynego syna nie pozostała „zbezczeszczona”. Nienawidził pijaków. Nie miał dla takich litości. Klęczał przy chłopcu, nie był w stanie wstać. Wróciły najgorsze koszmary. Żyj chłopaku, żyj. Z oddali słyszał głos syren. Strażacy „szczypcami” cieli blachę samochodu. Wyciągając ciała. Lekarze przekładali dziecko na nosze. Kapitan Sadowski zapytał – co z nim? – Żyje, ale stan jest ciężki. Miejmy nadzieję, że .
Niech pan nie kończy zdania – padło – niech pan uratuje tego chłopca. Tej nocy  Kapitan Sadowski nie zmrużył oka.


Tej nocy nie wypełniło się życie. Nie wykipiało z brzegów. Beztroską nie dotrzymało słowa, nie dopełniło obowiązku. Tyle mieli chwil do przeżycia, historii do opowiedzenia. Tyle zdjęć do pokazania. Zostali tak bezpańsko tam, w miejscu o którym się mówi zakręt przejścia, most na drugą stronę. Na nic ostrożność . Wpadli na drzewo z którego kiedyś stolarz wystruga trumnę. Bo taki jego los, przyjmować to co odebrało. Życie.

Małe dzieci pamiętają wiele. Czasami otwierają się na chwilkę bramy pamięci. Potem zamykają, tak jakby miały za zadanie bronić niewinnych. Serafin potrafił otwierać tą furtkę. Czasami, kiedy usłyszał głos syreny strażackiej, albo kiedy poczuł zapach jaśminu, albo tęsknił za rodzicami przywoływał ten zapamiętany fragment. Ostatni fragment podróży rodziców.

2 komentarze:

  1. Piękna treść, zwłaszcza zakończenie mocno chwyta za serce. Miejscami czytało się ciężko, ale może to dobrze, bo są sprawy, o których nie da się mówić lekko... Poza tym Autorka wybrała dość trudny (przynajmniej w moim odczuciu) rodzaj narracji pierwszoosobowej, być może momentami zdarzyły się drobne potknięcia w warstwie dialogowej, jednak nie tyle stylistyczne, ile dotyczące zapisu graficznego - nie zawsze od myślnika, i nie zawsze od początku wersu. Być może celowy zamysł artystyczny, jednak niektórym może utrudnić czytanie. Na pewno narzuca wolniejsze tempo, może też przy okazji refleksję?
    Styl, w jakim napisane zostało opowiadanie jest ogromnie specyficzny, może stać się dla Autorki sporym atutem, o ile będzie obchodzić się z nim ostrożnie. Doskonaląc warsztat dobrze jest podążać tą samą, obraną na początku drogą, a wszelkie eksperymenty (literackie i językowe) przełożyć na inne okazje, nie mieszać.
    Trzymam kciuki, by Autorka nie pobłądziła ;) i szczerze życzę powodzenia!
    Renata Kosin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za opinię.
      Ale budujące słowa. Aż mi się chce fruwać :)

      (...)Drobne potknięcia w warstwie dialogowej,dotyczące zapisu graficznego - nie zawsze od myślnika, i nie zawsze od początku wersu(...)
      Niestety tekst "poszedł" z tym przeoczeniem i jak to się stało pojęcia nie mam.

      Myślniki poprawione :)
      A teraz zabieram się za pozostałe rozdziały :)
      cdn...
      Serdeczności zostawiam. Ewa Maćkowiak

      Usuń