środa, 2 grudnia 2015

Z szuflady wydobywa się kocia zemsta!

ANDRZEJ MICHAŁ 
„WARSAW”

- Witaj! Zapraszam Cię do miasta Warszawa!
- Nie wiesz? Gdzie ono się znajduję? - Nieważne, ta wiedza przyjdzie z czasem sama.
Teraz słuchaj uważnie, gdyż wbrew swemu zwyczajowi nie będę się powtarzał a czas płynie nieubłaganie – jest już dziesiąta godzina – nie wiem czy to wczesna pora dnia czy zupełnie już późno – to zależy, jak komu się życie układa? Mnie życie układa się wyśmienicie – właśnie się obudziłem. A gwoli ścisłości to zostałem obudzony przez kota – olbrzymią kocicę, amerykankę o imieniu Baset.
Niebieskawa długowłosa kotka gładzi czule moją twarz swą przednią łapą. Jestem jej za to wdzięczny, gdybym tylko spróbował się nie obudzić, kotka użyłaby swoich ostrych nie obciętych pazurów.
Baset najwidoczniej jest głodna a sucha karma dostępna w każdej chwili w karmidełku widocznie jej się znudziła. Ona chce mięsa! No cóż? Moja droga. – Dostaniesz, czego pragniesz, ale nie teraz, za chwilę! Ja muszę się ogarnąć. A na razie wiem tylko, która jest godzina: Tak trochę już po dziesiątej.
Przez szklaną ścianę apartamentu widzę olbrzymią tarczę zegara znajdującą się na odległym o całe pięćset metrów i wysokim na ćwierć kilometra Pałacu Kultury i Nauki. Zegar ten znajduje się w górnej części filigranowej wieży wyrastającej wprost z potężnego cielska budynku, tak, ja wiem? Jakieś dwieście metrów od poziomu chodnika. Ja znajduję się znacznie wyżej.
Mieszkamy z Baset na pięćdziesiątym piętrze w najwyższym budynku mieszkalnym Europy. Do dyspozycji mamy ogromny apartament złożony z niezliczonej ilości pokoi i łazienek. Baset chyba wszystkie już musiała zapaskudzić, czuję unoszący się niemiły fetor w całym mieszkaniu już od pewnego czasu. Jutro podobno ma się zjawić ekipa sprzątająca i coś temu zaradzić. Ale to dopiero jutro. Dziś jest czwartek – powszedni dzień tygodnia.
Ten fetor zaczyna mi doskwierać, chętnie bym otworzył okno i zachłysnął się miejskim powietrzem, lecz nie mogę tego zrobić, bo w całym mieszkaniu nie ma ani jednego uchylnego okna, o balkonie czy tarasie też mogę tylko pomarzyć. Dookoła mnie, wszędzie tylko szklane ściany. Powietrze do wnętrza mieszkania jest dostarczane przez potężne klimatyzory.
Fakt pomieszkiwania z kotem w szklanej klatce ma też swe pozytywne strony. Kotek nam nie ucieknie przez uchylone okno a sami też jesteśmy objęci szczególną, bo anty samobójczą ochroną. Po prostu, kiedy mieszkasz w budynku pozbawionym uchylnych okien i balkonów to nie odbierzesz sobie życia, rzucając się z wysokości na bruk. Owszem jakbyś bardzo chciał to możesz wyjść na dach i stamtąd podziwiając widok z zapartym dechem poszybować trzysta metrów w dół.
Lot z tak dużej wysokości pozwala człowiekowi zastanowić się dogłębnie nad sobą. Tym, dokąd zmierzamy i skąd przyszliśmy. Czy uwierzycie, że wszyscy skaczący z dachów wysokich budynków już po dwóch sekundach lotu chcieliby się znaleźć na owych dachach z powrotem?
Ja i moja kotka nie mamy takiego problemu. My po prostu, kiedy najdzie nas ochota, znów kogoś zabijemy i tym sposobem nabierzemy chęci do życia.
Śliczny koteczek w dalszym ciągu łapką mizia moją twarz.
-Jadłaś łososia o piątej rano, czy ty kobieto nie dbasz o linie?

- Miaauu… - Odpowiedział mi tylko koteczek, co oznacza, że muszę się w ciągu najbliższych kilku sekund ostatecznie pozbierać i nakarmić kotkę świeżutką wieprzowinką.
Kiedy karmię kota zwykle obserwuję jego zachowanie a następnie spoglądam przez szklaną ścianę na miasto… z letargu wybija mnie kotka, która skończywszy jeść skacze mi zwykle na kolana, domaga się pieszczot i skierowania na nią całej swej uwagi.
Z wysokości pięćdziesiątego piętra to miasto wygląda zupełnie inaczej – znacznie lepiej!
W Krakowie jest zupełnie na odwrót. Tam miasto z wysokości wygląda niezbyt ciekawie, ale za to z poziomu ulicy wzbudza nieodparty zachwyt. Ale ja już nie mieszkam w Krakowie.
Wprowadziłem się do tego Warszawskiego mieszkania jakiś tydzień temu, może dwa tygodnie temu – nie pamiętam dokładnie, kiedy to było… A że od tamtej pory nie opuszczałem jeszcze tego lokalu, to czuję oczywistą potrzebę wyjścia na zewnątrz.
Niestety nie mogę tego zrobić! – Kotka mi nie pozwala!

Jako właściciel nie tylko mieszkania, ale też i całości budynku jestem przez nikogo nie niepokojony, zresztą budynek jest nie dokończony i w sumie ja i kotka jesteśmy jego jedynymi mieszkańcami. Na parterze znajduje się jeszcze pomieszczenie ochrony, ale to pięćdziesiąt pięter w dół. Ochroniarze i tak nie mieliby odwagi na wyjazd windą tu do mnie pod niebo. Schodami to na pewno by im się nie chciało, schodami tylko wychodzi mój brat, ale on ma przyjechać dopiero jutro wieczorem… wszystko jutro, ale teraz jest dziś! I jeżeli nie wyjdę dziś na spacer to na pewno kogoś zabiję! Ale jeżeli opuszczę ten budynek wbrew mej kudłatej Pani – to ona kogoś zabiję, a do tego nie mogę dopuścić, bo kotka zabija osoby przypadkowe w większości przypadków – niewinne! Ja uśmiercam tylko osoby na to zasługujące; Bandziorów, skorumpowanych polityków i urzędników a w podróży pociągiem z Krakowa do Warszawy nie mogłem zdzierżyć jednego Katolickiego Księdza, który miał szczęście podróżować w mym przedziale. Ksiądz ten zasłużył sobie na natychmiastowy wyrok tym, że nie wierzył już w Pana Boga!
Poprosiłem, więc moją kotkę by zakradła się księdzu pod sutannę i przegryzła mu tętnice udową, tak by mógł przyjemnie na skutek wykrwawienia opuścić tą Boską krainę!
Kotka wykonała mą prośbę czule i namiętnie a ostatnie słowa bezbożnika brzmiały:
- O jaki miły kotek! – Po tych słowach księdza zjawił się diabelski orszak i powiódł go do Piekła bram.
Niestety nie pozwolono mi tego oglądać, gdyż zostałem poproszony do sąsiedniego przedziału, w którym to moi pracownicy naradzali się nad tym czy ten miliard zainwestować w to? Czy w tamto? Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać, bo to wszyscy źli ludzie – prawnicy i ekonomiści wyższego szczebla, ale kotka zaczęła mi się łasić wokół nogi a to oznacza, że jest głodna i najchętniej by sobie zjadła kawałeczek łososia a ja też lubię łososia, więc wziąłem kotkę na ręce i udaliśmy się do wagonu restauracyjnego, gdzie na niewygodnym siedzisku przyszło mi spożywać mą ulubioną kanapkę z łososiem „na zimno”, Kotka woli łososia „na gorąco” i takiegoż też dostała.
Po skończonym posiłku – tuż przed pierwszym przystankiem na terenie Warszawy zostałem poinformowany przez swego pracownika, że stała się wielka tragedia… Mój osobisty spowiednik - Ojczulek Ksiądz miał nieprzyjemny wypadek na skutek, którego się wykrwawił i najprawdopodobniej nie żyję.
- Och! To nie możliwe, jeszcze przed chwilą udzielał mi rozgrzeszenia! – Udałem smutek i żal. Ale w chwilkę potem dodałem, że to całe zdarzenie musi zostać jakoś wyciszone!
- Bo przecież zanim zostanie udowodnione, że był to zwykły wypadek, to akcję na Warszawskim Parkiecie spadną na łeb, na szyję! A na to nie możemy sobie pozwolić.-  Podróżujący wraz z nami minister finansów, natychmiast przyznał mi rację i sam postanowił jak najszybciej tym się zająć, dzwoniąc do podległych mu służb, by na Centralnym zorganizowali „akcję”…
Tego ministra też kiedyś zabiję! No chyba, że Kocica mnie w tym uprzedzi – bardzo go nie lubi!

Kiedy mieszkałem w Krakowie bardzo lubiłem spacery po tamtejszym lasku miejskim, znajduję się on na wzgórzu a pośrodku niego jest ogród zoologiczny… Dokładnie w nim to dawno nie byłem, bo podczas ostatniej tam wizyty Baset zabiła słonia! Tego, co przy wejściu tak wdzięcznie trąbą machał. Szkoda słonika, żal mi serce przeszył, ale cóż mogłem zrobić? Jak można się oprzeć samicy? Wcześniej Baset uśmierciła kilka węży i jednego starego bawołu. Ale tych mi żal nie było… Szliśmy później na kopiec widokowy, z którego podziwialiśmy całe miasto… widok po horyzont i jeszcze dalej… kiedy byliśmy tam pierwszy raz, Baset była jeszcze bardzo malutka i nie przejawiała zbrodniczych zamiarów – to było dziesiątego kwietnia w sobotni poranek, Baset zaintrygował podchodzący do lądowania samolot… - Mrraałł!!!- wydała ma kotka odgłos pełen niechęci… samolot ten wylądował bez przeszkód na pod Krakowskim lotnisku, ale godzinę później z głośnika radiowego dowiedzieliśmy się że w Smoleńsku rozbił się samolot z Prezydentem Polski na pokładzie!
Nie wiem, czym Polski Prezydent zawinił mojej Kocicy?… Prywatnie to on przecież bardzo lubił koty!… Może nabrała do niego niechęci, kiedy czytałem jej list od niego?… Odmawiał mi pomocy w słusznej sprawie! A może to była wina mediów? Które szkalowały bardzo Pana Prezydenta a Baset jako namiętna telemaniaczka wchłaniała te bzdury do swej małej główki każdego dnia, któż to wie? Baset to tylko kotka, więc jej nie pytam, może mi sama kiedyś to wyjawi?

Teraz już Baset zasnęła, będę miał kilka godzin względnego spokoju. Ze śpiącą Kocicą na kolanach można jednak bez przeszkód pracować na laptopie. A pracy dziś mam w bród. Muszę napisać przemówienie dla Pana Prezydenta – tego nowego, żywego jeszcze! Pan żywy jeszcze Prezydent będzie przemawiał właśnie na forum parlamentu europejskiego. Jego dobry występ spowoduję wzrost kursów akcji, w które zainwestowały me fundusze, więc muszę się postarać w przeciwnym razie miliony emerytów straci swe oszczędności i będzie musiała, przymierać głodem na starość, a tego bardzo byśmy z Baset bardzo nie chcieli, bo emeryci to klasa społeczna w większości lubiąca koty! A tych, którzy lubią koty to my też lubimy i wspieramy.
Ktoś kiedyś chciał bym napisał artykuł na temat: Co widzę z okna. – To było jeszcze w Krakowie. Tam miałem wiele widoków z okien. Jedne na Las, drugie na Stare Miasto… tak miałem zamówienie z poważnej gazety dla panów… Napisałem jakieś głupoty nie związane z rzeczywistością. Artykuł ponoć się podobał a że był napisany bardzo względnie, więc po kilku przeróbkach poszedł do druku na całym świecie, we wszystkich wydania „Chłoptasiagracza”, Oczywiście w artykule poza owym widokiem z okna na pierwszym planie umieściłem pikantne sceny wyuzdanego seksu… Jakiś czas później do mojego mieszkania zapukała jedna bardzo śliczna Pani, która zapragnęła urzeczywistnić wraz ze mną i mym mieszkaniu owe wyuzdane sceny!
Nie wiem czy nie podobał się jej widok z mego okna? Czy ja też nie stanąłem na wysokości mego zadania, wszystko jedno… Pani była zawiedziona! A jako mężczyzna odebrałem to bardzo poważnie i leżałem przez trzy dni w rozpaczy, skłonny sobie zrobić coś głupiego! Przez te trzy dni Baset była przy mnie cały czas! Tuliła się, łasiła… przynosiła mi swe kocie jedzenia a kiedy po tych trzech doszedłem do siebie zniknęła dosłownie na dwa dni!
Nie wiem gdzie była, ale w wiadomościach podano, że znaleziono martwą, młodą Panią Prokurator w odległym mieście! Sprawa była dziwna, kobieta miała rozszarpane gardło… kiedy oglądając te wiadomości w TV odwróciłem wzrok spoglądając na Baset, ta wydawała się być bardzo z siebie zadowolona. Po tym zdarzeniu zagościła nawet w mym mieszkaniu nadgorliwa Policja kryminalna ze swoimi głupimi pytaniami typu: - Czy znam? - Gdzie byłem? - Co robiłem? I tak dalej i tak dalej… znudziło to mnie i miast pozabijać policyjną durnotę od razu to mówiłem prawdę: - Że poza namiętnymi kilkoma godzinami z tą Panią nie miałem innych przyjemności… a w tym czasie dokładnie, kiedy ta Pani dosłownie traciła głowę ja byłem na spotkaniu rady nadzorczej w towarzystwie takich Szych, że policjanci mi nie uwierzyli i coś przebąkiwali o aresztowaniu!
Zachowałem się jak palant i zadzwoniłem do ich przełożonego ministra… a mogłem jak prawdziwy mężczyzna ich tylko pozabijać! Po kilku dniach dostałem list z oficjalnymi przeprosinami… a Kotkę znowu gdzieś poniosło, wróciła cała przemoczona! A w radiu podali, że policyjny radiowóz wpadł do rzeki… My nie lubimy jak nam się wchodzi w paradę!
Teraz jesteśmy w Warszawie. Kraków to już historia… Kotka śpi na mych kolanach a ja piszę przemówienie dla Pana Prezydenta. Kiedyś sam zostanę Prezydentem i wywołam sprawiedliwą wojnę, w której zginą miliony… a może już to będą miliardy?
Przemówienie dla Prezydenta udało mi się napisać w ciągu dwóch godzin, on sam będzie je wygłaszał nie dłużej niż piętnaście minut, potem będzie odpowiadał na zadane pytania, ale odpowiedzi na pytania nie leżą w mojej gestii, ja nie lubię odpowiadać na pytania, to ja zadaję pytania i oczekuję na nie dogłębnych odpowiedzi… Czytam przemówienie dla napisane przez siebie dla Prezydenta i nanoszę poprawki zadając sobie pytanie:
- Czy aluzje w tekście przemówienia są wystarczające? By ekonomiczny plankton, po jego wysłuchaniu rzucił się na akcje firm, które ja niedawno nabyłem po okazyjnych cenach?
- To dobre przemówienie i aluzje są wystarczające, dzięki niemu zarobię całe osiem procent w kilka dni! – Osiem procent to mało? – Żartujesz!? Obracam miliardami! Nie jestem chciwy! Osiem procent na plus w kilka dni, wystarcza mi zupełnie!

Wysyłając maila z przemówieniem na tajny adres kancelarii Prezydenta stwierdziłem, że Kotka się właśnie obudziła i zgrabnie się przeciąga, drapiąc mnie przy okazji swymi pazurami – to nawet jest przyjemne uczucie.
Kotka zeskoczyła z mych kolan i prawdopodobnie udała się do toalety, jakoś nigdy się nie nauczyła korzystania z muszli klozetowej a ja się nigdy nie nauczyłem wymiany żwirku w kuwecie, więc Baset nie ma wyboru i zasrywa mi wszystkie łazienki w moich posiadłościach. Na szczęście nie jest zboczona i nie wyciera jak niektóre koty - zasranym tyłkiem po ścianach i drogich tapicerowanych meblach.

Oparty czołem o szklaną ścianę krzyczę w myśli: -Ratunku!- Niech ktoś mnie stąd zabierze! – Nie odważę się tego wypowiedzieć głośno, jeszcze kotka mnie znienawidzi i zabije!
Jest już przy mnie… wypróżniła się w łazience, prawdopodobnie w moje ulubione bamboszki z pomponikiem. No cóż? Trzeba będzie kupić nowe. Ale to później. Teraz należy wziąć kota na ręce i go ponosić po mieszkaniu… a mnie tak bardzo chce się opuścić to miejsce!
Spoglądam w dal ze swej szklanej wieży. Widzę tam w oddali nadzieję – to Rzeka Wisła się wije… przecina ją most z wysokimi pylonami… Tam dalej jest mnóstwo zieleni! Zwracam się do Kotki z pytaniem:
- Zobacz tam, a może byśmy kupili duży dom pod miastem?… O tam na południu, wśród drzew.-
Baset nie odpowiedziała od razu na zadane pytanie, tylko na chwilę mocno utkwiła wzrok w odległym punkcje na horyzoncie, by po chwili powiedzieć:
- Nie! Tam jest śmierć! – Jej łapka wskazała południe. – Ja zrozumiałem!
- Tak wiem! Wysypisko radioaktywnych śmieci! Zapomniałem o tym. Przepraszam! – Obraz na południe od Warszawy zrobił się nagle bardzo mętny.
To radioaktywna chmura unosiła się znad wysypiska śmieci położonego nieopodal południowej granicy miasta! Chmura ta nie dotarła do centralnych dzielnic Warszawy a tylko rozproszyła się nad jego południowymi przedmieściami!
- Ciekawe czy oni naprawdę tego nie wiedzą? – Zwróciłem się do Kotki z pytaniem, ale ta już nie była tym zainteresowana, przemieściła się z mych ramion na me barki.
Zaistniała sytuacja nie dawała mi spokoju, więc zadzwoniłem do oficjalnie najbogatszego w tym kraju zadając mu pytanie:
- Panie Julianie! Proszę mi szczerze odpowiedzieć na pytanie: Czy wy tam w Konstancinie zupełnie nie zdajecie sobie sprawy z grożących wam niebezpieczeństw?
- Jakich niebezpieczeństw? – Zapytał Pan Julian Kanarek, oficjalnie najbogatszy.
- A takich, że kilka kilometrów od waszych przerośniętych domów znajduję się śmiercionośne składowisko śmieci, z którego właśnie podniosła się chmura radioaktywnego pyłu, by opaść na waszą leśną mieścinkę.
- Drogi Panie takiego słownictwa to się po Panu nie spodziewałem! Żegnam Pana! I uważam naszą znajomość za zakończoną! – Zamiast podziękować to Pan Julian mnie obraził, no cóż?
To by się zgadzało, bogate ludziki z jego okolic, choć maja całe multum kochanek to wcale nie mają dzieci! – Radioaktywne składowisko działa!
 Zresztą Pan Julian Kanarek za kilka miesięcy z powodu podwyższonej radiacji zejdzie przedwcześnie z tego świata a gdyby mnie tylko posłuchał…
- Baset a może domek w innej części podmiejskiej przestrzeni?
- Mmiiiaaałłł. – Baset wyraziła zgodę a ja zacząłem się już szybko ubierać do wyjścia, mając nadzieję, że Kotka nie zmieni zdania.
Kilkuminutowy zjazd windą z pięćdziesiątego piętra trzymał w napięciu me zmysły do samego końca, Kocica chyba jednak nie miała zamiaru wracać z powrotem na górę, bo wygodnie się usadowiła na mym karku, okrytym w pośpiechu skórzaną kurtką.
Jakimś cudem Kotce udało mi się założyć szeleczki ze smyczą – musi to lubić, albo myśli sobie, że to ja jestem przez nią prowadzany.
Dalej i jeszcze dalej od tego budynku! Udało mi się przejść „niezauważonym” przez patio, pilnowane przez ochroniarzy. Na pewno chleją piwsko po kątach – a niech im będzie na zdrowie!
Wychodząc z budynku straszliwie odczułem zmianę klimatu – momentalnie dostałem migreny. Powietrze w apartamencie, choć zasyfione przez Kota to jednak dużo czystsze niż na ulicy.
Stężenie spalin w powietrzu przekracza wszystkie normy, nawet Kot zaczyna się tym niepokoić. Muszę iść coraz szybciej przed siebie, by czasami nie zachciało mu się wracać. Baset wtula się w mą szyję. To również na skutek wszechobecnego hałasu!
Przebywając przez wiele dni w wyciszonym pomieszczeniu całkowicie odwykłem od ulicznego hałasu. Przeżywam teraz istne katusze, głowa mnie boli, chce mi się wymiotować. Mimo tego jestem szczęśliwy, że udało mi się wyjść na światło dzienne.
Kot też chyba jest szczęśliwy. Właśnie zeskoczył z mych pleców i zarzygał przystanek autobusowy, koło którego właśnie przechodziliśmy.
Znajdujący się tam ludzie w ciszy i skupieniu obserwowali to zwyczajne dla Kotów zjawisko. Jeden pijak tylko się zdziwił, iż tak śliczny Kotek a rzyga jak „git falbana”!…
Nie wiem? Co to znaczy „git falbana”? Ale dałem pijaczkowi kilka drobnych, by czule wspominał tą chwilę, ostatecznie mógł być zły – Baset tak przy okazji zabrudziła mu nogawki od spodni.
Na wymioty również i mnie się cały czas zanosiło, ale tak jakoś nie mogłem się zmusić w ustronnym miejscu a na środku chodnika nie wypadało, kryzys na szczęście przyszedł koło zielonego skwerku, na który wyszło ze mnie śmierdzące, co nieco.
Baset popatrzyła na mnie z uznaniem w przeciwieństwie staruszków siedzących na pobliskiej ławce. – Przegoniłem Moherów! Muszę się w końcu gdzieś na chwilę położyć! Nie będę przecież leżał na ziemi, potrzebna mi jest ławka.
Po mniej więcej piętnastu minutach doszedłem do siebie. Kotka w tym czasie pilnowała mnie rozłożywszy się w cieniu pod ławką.
Wyczuwając smród, rzygowin podniosłem się osłabiony z ławki i wraz z Kotem, tym razem idącym na smyczy koło mojej nogi, udałem się do pobliskiego fastfuda na hamburgera, kole i frytki do tego.
Baset nie je frytek, ale to mięso - podobne gówienka ze środka bułki wybiera z apetytem. Tak samo czarna lura bardzo jej smakuje. Nieoczekiwanie to śmieciowe żarcie postawiło mnie na nogi, pozwoliłem sobie jeszcze na dużą kawę z mlekiem, z automatu.
Po wyjściu z lokalu Kotka stwierdziła, że znów jestem w formie i wskoczyła mi na plecy, by owinąć się następnie gustownie wokół mej szyi. Ja już zupełnie doszedłem do pełni sił. Pozwoliłem sobie zapalić papieroska, znalazłem paczkę w kieszeni mej kurtki, zapalniczkę miałem w kieszeniach spodni. Baset na szczęście niema nic przeciwko wyrobom tytoniowym, choć sama ich nie używa.
Paląc wyśmienitego papieroska wpadłem również na nie mniej wyśmienity pomysł na zarobienie kilku miliardów a może nawet kilkunastu? Dzwonie w tej sprawie do zwykle zapijaczonego właściciela największej firmy budowlanej w tej części świata:
- ...słuchaj Wojtek: ty oczywiście wiesz, że na wysypisku na południe od Konstancina są przywożone odpady nuklearne od ponad czterdziestu lat? – Wojtek mieszka w zupełnie innej części Polski.
- Tak, wiem! Zawsze mnie dziwiło, że śmietanka towarzyska tego kraju uwielbia mieszkać w bezpośrednim sąsiedztwie tego ustrojstwa. – Wojtek był tylko lekko podpity.
- Dobrze, więc mój plan jest taki: Ja załatwię dotacje z Uni Europejskiej a ty w tym samym czasie zmontujesz załogę naukowców i robotników, którzy zrobią porządek z tym wysypiskiem.
- Skąd ja mam wziąć pracowników do tego przedsięwzięcia?
- Pod urzędami pracy jest wielu bezrobotnych magistrów… biorąc pod uwagę miejsce pracy to nikt nie będzie zadawał pytań o bezpieczeństwo.
- Tak to Konstancin – Jeziorna! Polskie Bevery Hills…
- Tak, ważniaki z Konstancina też nam nie będą przeszkadzać, wolą zdychać na białaczki i inne choróbska niż dopuścić do obniżenia wartości swych nieruchomości. A nasza operacja wyjdzie im tylko na zdrowie… Ha! Ha! Ha!
- Hi, hi, hi. – Zaśmiał się też Wojtek i dodał: - To jak posprzątam to może wreszcie się tam przeprowadzę?
- Ja też rozważam tą opcję.
- To my będziemy sąsiadami!
- Tak, Wojciechu. Będziemy sąsiadami.

Pieniądze są wspaniałą nagrodą za to wszystko, co wyrabiamy w życiu, za każdą zmarnowaną chwilę są najlepszym lekarstwem, za każdą przepracowaną ciężko sekundę!
Pod warunkiem, że przypilnujemy, iż zostaną nam one dostarczone w dostatecznej ilości w miarę szybkim odstępie czasu.
Zastanawia mnie też, że już sama możliwość zarobienia dużych sum wyzwala w człowieku olbrzymie pokłady samozadowolenia. Ja na wywiezieniu z podwarszawskiego wysypiska nuklearnych śmieci zarobię miliardy. Tych pieniędzy nie mam jeszcze na swym koncie i nawet nie potrafię określić, kiedy? I czy w ogóle? Wpłyną mi na konto. Ale już sam pomysł zarobienia tak olbrzymiej kwoty sprawił, że czuję się nadzwyczaj szczęśliwy, że przemierzam z Kotem na ramieniu brzydkie ulice Polskiej Stolicy uśmiechając się życzliwie do wszystkich mijanych przez nas osób.
Obserwuję mieszkańców tego miasta i mam wrażenie, że wszyscy oni znajdują się permanentnie w stanie głębokiej depresji. Tylko ja jestem uśmiechnięty, tylko ja jestem szczęśliwy!
Przechodząc na pasach przez ulicę obserwuję mężczyznę w Aston Martinie. To zwykły pacan. Nie potrafi się cieszyć ze zwykłej filiżanki gorącej herbaty i słodkiego ciasteczka, to jak on może wyrażać radość z posiadania tak drogiego samochodu. On nie zasługuje na ten samochód. On nie zasługuje na litość. Jego twarz wyjaśnia wszystko! Ma wyraz podłego ryja, który mówi do wszystkich: - „Ja was wszystkich pozabijam!” – Ja i Baset bardzo takich nie lubimy.
Podchodzę do Astona i pukam w szybkę… kierowca odpowiada bardzo wrogo:
- „CZEGO KURWA?”
- Jesteś martwy. – Uśmiecham się, jestem miły! Kiedy zabijam to uśmiecham się do swej ofiary, kiedy mnie będą zabijać też będę się uśmiechał!
Centrum miasta to idealne miejsce na zabójstwo! Wokół mnie przemieszcza się kilka tysięcy przechodniów i nikt z nich nawet nie zauważył, kiedy jednym szybkim ruchem lewej ręki przekręciłem kierowcy Astona, głowę, tak, że zerwały się jego kręgi szyjne! W czego konsekwencji ustały funkcje życiowe jego organizmu.
Wyciągnąłem trupa z samochodu i położyłem go na trawniku, tak, że jest zupełnie nie widoczny z chodnika jak ulicy. Sam usadowiłem się za kierownicą jego samochodu, by odbyć ze swą Panią romantyczną przejażdżkę po mieście. Baset uwielbia szybkość i luksus. Aston Martin to chyba jej ulubiona marka?
Przez ponad godzinę przemierzyłem ponad sto kilometrów ulicami zatłoczonego miasta, szczególnie pokonywanie mostów sprawiało mi przyjemność Baset zdecydowanie bardziej lubi szybką jazdę w tunelach! To dla niej w tunelu rozpędziłem się do znacznej prędkości! Podczas tego przejazdu miałem wolną drogę, nikogo przed sobą zupełnie – to nie możliwe! O tej godzinie?
Aston Martin to wspaniały, ręcznie wykonany samochód, kiedy go podpalałem w parku nad modrym brzegiem Wisły, żal mi go się zrobiło, lecz ten piękny widok, pięknie płonącego auta ukoił mój ból. Baset wskoczyła mi na ramiona, teraz ona ma zamiar kogoś uśmiercić. Ojci, ojci! Zazdrosny Koteczek!

Na skutek miłych wrażeń dnia dzisiejszego niemalże zapomniałem odwiedzić biuro agencji nieruchomości, wchodzę tam przed samym zamknięciem, obsługa mnie nie poznaje i jest bardzo niezadowolona – chcą lenie jak najszybciej urwać się z roboty – takich też nie lubię. Będę musiał zastosować kary cielesne. – Wymyślne, sprawiające ból intymne tortury, bacikiem i pejczem po gołej skórze. Leniwi pracownicy mego biura nieruchomości się do tego idealnie nadają, to mimo wrodzonego lenistwa chciwe kobiety. Za pieniądze zrobią wszystko. Ale to nie dziś! Dziś tylko wybrałem kilka pozycji z katalogu. Baset żadna nie przypadła do gustu. Cóż trzeba będzie nadal mieszkać w apartamencie.
Krakowskie Przedmieście to najpiękniejsza ulica w Warszawie. Stoi przy niej pałacyk, w którym mieszka Prezydent. Może zajrzę tam i zapytam o moje przemówienie? Niestey Baset ma inne plany. Ona chce iść do księgarni!
- Dobrze pójdziemy! – Uspakajam Kotkę. Gładząc jej futro. Jest miłe.
W dużej księgarni na Warszawskiej Starówce właśnie się odbywa spotkanie autorskie z pisarzem. A w zasadzie to z Pisarką.
Zajmujemy miejsce w ostatnim rzędzie, Baset jest bardzo spokojna. Ja zaniepokojony, gdyż znam Kotkę na tyle, by wiedzieć, że szuka właśnie swej ofiary!
Na sali przed nami na średnio wygodnych fotelach zasiadają głównie kobiety, jest kilku mężczyzn, ale jest ich niewielu i zdają się wyrażać sztuczne zainteresowanie tym, co tu się odbywa. Mężczyźni przyszli tu jako osoby towarzyszące swych partnerek, które dla odmiany są bardzo szczęśliwe, iż mogą się spotkać ze swą ulubioną Pisarką, która właśnie opowiada o swej twórczości, nie skąpiąc przy okazji opowieściami z życia codziennego.
Spotkanie autorskie z Panią Pisarką przebiegało w miłej rodzinnej atmosferze, czytelniczki na ogół były znakomicie zorientowane w twórczości swej Pisarki i często padało z ich ust zapewnienie: - Że jest najlepszą Pisarką na Świecie! – przekładało, się to również na sprawy z jej życia osobistego za które jako przykładna żona i matka zbierała należne jej pochwały.
Idylla jednak nie trwa nigdy wiecznie… jakaś wścibska kobita wprawia Panią Pisarkę w zakłopotanie, bo domaga się szczegółowych informacji na temat z jej życia osobistego, a dokładniej o tragiczną chwilę, kiedy ta mając dziesięć lat trzymała za rękę swego umierającego ojca… W oczach Pani Pisarki pojawiły się łzy a babsko domagało się dalszych opowieści na ten temat! – Cóż za tupet! Kiedy Pani Pisarka z oczywistym smutkiem odmówiła, wstrętne babsko demonstracyjnie opuściło pomieszczenie księgarni. A Kotka Baset wybrała swą nową ofiarę!
- MMMRRRAAAŁŁŁ!!! -  Powiedziała Kotka, zwracając uwagę na siebie wszystkich obecnych, nawet Pani Pisarka się zaciekawiła, podchodząc do nas bliżej i głaszcząc Kota:
- „Jaka śliczna kicia! To Maine Coon?… - Pani Pisarka była zachwycona Kotem a ja z przerażeniem odkryłem, kto naprawdę jest celem Baset!

Zdążyłem nabrać sympatii do Pani Pisarki. Podczas spotkania sprawdziłem w swoim smarfonie wszystkie informacje na jej temat i postanowiłem sobie za punkt honoru; że nie pozwolę jej uśmiercić przez „Śliczną  Kicię.” – tak o Baset się wyraziła przecież.
Okazało się, że Pani Pisarka jest Facebookową znajomą jednego gościa z południa kraju, którego ja lubię i wspieram od czasu do czasu. Facet ten jest podobno pisarzem? A  dla mnie to idealny kompan do kufla piwa! Facet nie ma pojęcia, kim jestem naprawdę i że forsy mam więcej niż komukolwiek mogłoby się wydawać, więc spotykam się z nim tak kilka razy w roku i stawiam morze alkoholu. Ja opowiadam jakieś głupoty, on historie z życia wzięte, czyli nawet ciekawe głupoty… On o tym nie wie, ale jest mym jedynym przyjacielem. Następnym razem, kiedy razem będziemy chlać piwsko w najlepszym lokalu w mieście to opowiem mu może coś o sobie prawdziwego, on na tej podstawie napiszę opowiadanie… A może nawet całą wielką powieść?
Pani Pisarka powróciła do opowiadania swym czytelniczką, różnych historii a ja niezauważony, wyszedłem z księgarni… Baset była niezadowolona, zaczęła drapać po kurtce.
- Idziemy na spacerek. – Chciałem odwrócić uwagę Kotki od Pani Pisarki. – Może pójdziemy do Zoo? – Zadałem Baset pytanie, na które odpowiedziała przenikliwym spojrzeniem! No cóż? Jest już późna pora dnia, ogrody zoologiczne zaraz będą zamknięte.
Nie zrażony jednak zachowaniem Kota udałem się szybko na nogach przez most nad rzeką w kierunku ogrodu zoologicznego.
Niestety po drugiej stronie miasta w parku przylegającym do Zoo zgromadziła się chyba cała menelnia z najgorszej dzielnicy w mieście. Pijacy i drobne kurewki okupują cały teren. Pod ogrodzenie ogrodu zoologicznego nawet nie podejdę. Baset nie wybierze sobie w spokoju żadnego zwierzaka. Zachęcam ją do wybicia całego tego robactwa zalegającego w Parku, niestety Baset podobnie jak ja brzydzi się menelstwem i zabija ich tylko, kiedy musi.
Próbuję sprowokować kilku meneli, ale dziwnym trafem nie zwracają uwagi na mój drogi zegarek i ogólną wyzywającą postawę, być może biorą mnie za gangstera, jednego z tych, którzy zamieszkują pobliską dzielnicę. Niedobrze. Kotka nabrała wykwintnego smaku.
W akcje desperacji wymyśliłem, że udam się na pobliski Dworzec Wschodni, z którego pojadę pociągiem do Krakowa. Muszę w końcu trzymać Kotkę z dala od Pani Pisarki. A w Krakowie może uda mi się przemówić Baset do rozumu. A może pojadę do kumpla? On wytłumaczy Kotu, że nie wolno zabijać miłych Pisarek!… On też jest pisarzem i może Kotka zabije jego również?
Podczas dwukilometrowego spaceru z Parku Praskiego na Dworzec Wschodni, Kotka zachowywała się dziwnie spokojnie, może jej mordercze plany się zmieniły? Może już nie chcę nikogo mordować? Znam ją zbyt dobrze i na to bym nie liczył. Po prostu zbiera siły do ataku. A ja wbrew sobie w tym jej pomagam.

Życie jest pełne zakrętów i niespodzianek. Któżby mi teraz uwierzył, że jestem jednym z najbogatszych ludków na tej planecie? Że należę do tajnej rady, która stara się rządzić tak jak potrafi najlepiej, nie zważając na rządy państw czy interesy pojedynczych koncernów.
Któż w to uwierzy? Ci, którzy mnie mijają widzą: mało zadbanego faceta w starej skórzanej kurtce i kota, który niczym boa owinięty wokół mej szyj… Przez myśl mi przebiegło, że tym całym światem rządzi dziewięciokilowy Kot! – Bo skoro ja jestem od niego uzależniony?
Właśnie znalazłem się na zakręcie – muszę się uwolnić z pod kociej kurateli. Tylko jak? Może tu na dworcu kolejowym znajdę rozwiązanie?
Siedzimy tak z kotką na ławce, na jednym z peronów. Nie poszedłem do informacji sprawdzić czy mamy jakiś pociąg na południe? Na pewno jakiś zaraz przyjedzie? Zawsze w końcu przyjeżdżały! To duża stacja!
Niestety nie wiedziałem! Cóż za pech! Z głośników miły głos informuje, że w związku jakiegoś remontu przez stację przejeżdżają tylko pociągi podmiejskie a dalekobieżne są kierowane na Dworzec Gdański. – Tragedia! Nie pojadę stąd dziś do Krakowa! A koniec remontu dopiero za dwa tygodnie… A sprawa musi rozwiązać się dziś! Kotka chyba wpadnie w szał jak się skapuję, że wybieram się na inny dworzec? A może nie? Na razie jednak jest dobrze, na razie tu pozostanę…

Siedzimy sobie tak z Kotką na ławce. Podmiejskie pociągi sobie kursują a Kotka jest dziwnie spokojna, ja mniej. Zobaczyłem na peronie czterech podejrzanie wyglądających młodych mężczyzn, nie mają więcej niż po dwadzieścia lat. To młodociana gangsterka! Tak jak Baset szukają ofiary!
Obserwuje młodych bandziorów, są bardzo pewni siebie! Mną się jednak nie interesują. Pytam Baset: - Co o nich sądzi?
- Mmmrrr…- jest zniesmaczona!
Czuje ciepło Kota na swych kolanach, trzymam go w końcu na uwięzi, tak mnie się wydaję, Kotka myśli podobnie a na peron szybko wtacza się podmiejski pociąg… w jednym jego oknie dostrzegam siedzącą postać Pani Pisarki… równocześnie dotyka mnie chłód. W miejscu po Kocie znajduję pustkę a końcówka smyczy dynda sobie w najlepsze… jak ona ją odczepiła? Ja mam z tym problemy. A co dopiero mały kotek!
Pociąg się zatrzymał na dobre… Kot zniknął a „młoda gangsterka” wsiada właśnie do tego pociągu. Cóż? Ja też muszę chyba nim jechać?!…
Wsiadam ostatnimi drzwiami, tuż przed odjazdem. Pociąg rusza a ja idę jego środkiem zgodnie z kierunkiem jazdy z samego jego końca. Po drodze mijam zmęczonych ludzi, leniwie siedzących na niewygodnych siedziskach… Mój umysł zaczyna pracować normalnie widzę ich wszystkich dokładnie a i zastanawiam się nad sobą: Straciłem widocznie poczucie czasu, skoro znajduję się w wieczornym podmiejskim pociągu. Widziałem dokładnie Panią Pisarkę jak siedziała w pierwszym w wagonie na kolanach miała bukiet czerwonych róż! – Te na pewno dostała od swych wielbicieli na koniec spotkania… Muszę znaleźć Baset zanim ta znajdzie Panią Pisarkę!
Wróciła mi także i bystrość umysłu! To dobrze, bo umysł jest najlepszą bronią. Czy to przeciw kotom czy ludziom… o takim jak ci przede mną stojący młodzi bandyci. Zajęli oni pozycję przy drzwiach pomiędzy wagonami. Czterech ich, ci sami, co na peronie, różnica w sytuacji jest taka, że wtenczas nie zwracali na mnie uwagi a teraz, kiedy chce ich tylko wyminąć i iść dalej to jeden z nich rzuca w mym kierunku:
- Eeee!!! Frajer!!! Dawaj, co masz! Portfel, zegarek, telefon i karty kredytowe z kodami pinów!!!
- Młody Panie jest Pan bardzo źle wychowany! – Odpowiadam. – Mój zegarek jest jedyny na świecie i jest wart kilka milionów a karty me płatnicze nie posiadają limitów, więc trudno…
Młodzieniec nie pozwolił mi na dokończenie tylko wyciągnął duży nóż sprężynowy, w którym z charakterystycznym szczękiem ukazało się stalowe ostrze!
Młodzian ruszył do ataku postępując dwa kroki do przodu w mym kierunku, ja uczyniłem tylko jeden! Wyciągnąłem „odkrętką” mu nóż z ręki podczas zadawania przez niego ciosu. Nie zdążył się nawet temu „zadziwować” – Odwróciłem ostrze i wbiłem mu ten nóż w jego serce! – Szybka śmierć dopadła również jego trzech kompanów. Dla mnie to były to jeszcze dwa uderzenia: jedno po lewo w serce! Oczywiście! Drugie po prawo, również w serce! Tylko temu czwartemu wbiłem w brzuch! Bo zdążył zasłonić rękoma górną część klatki piersiowej.
Otworzyłem dźwigniom drzwi po obu stronach jadącego pociągu i sprawiedliwie ich powyrzucałem:
- Jeden bandzior na lewo! Drugi na prawo! Ten żyjący jeszcze z rozciętym brzuchem poszedł na lewo! A ten, który zginął jako pierwszy z godnie z regułą „…że będzie ostatni”, poszedł na prawo!
Obserwująca to wszystko zza moich pleców Pani Konduktorka zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia, spojrzałem na nią: była gruba i brzydka, lecz pozatem bardzo zadbana! Zapytałem ją tylko: - Czy nie widziała dużego, włochatego Kota?
- Tam poszedł! – Wskazała rozpromieniona na początek pociągu.
- Kiedyś zostaniesz Panią Minister. – Powiedziałem konduktorce na pożegnanie i udałem się z rozłożonym nożem sprężynowym w lewej garści przed siebie.
Przeszedłem już niemal cały jadący pociąg, który zdążył się już zatrzymać na dwóch stacjach.
Zobaczyłem Panią Pisarkę w odbiciu okna po drugiej stronie wagonu siedziała w kierunku jazdy, czyli plecami do mnie, nie widziała mnie! Zdążyłem się jej przyjrzeć: Jej kasztanowe długie włosy przesłaniały zmęczoną, ciut za bardzo tym razem umalowaną twarz. Pisarka była zatopiona w myślach i bukiecie róż, trzymanym na kolanach, martwiła się o swą rodzinne, czy dzieci odrobiły lekcję? A i mąż czy był grzeczny i dopilnował wszystkiego?
Pani Pisarka w tym przypadku powinna się martwić tylko o siebie, znajdowała się bowiem w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Obok niej na środku wagonu niebieska Kotka czaiła się by w dogodnym dla siebie momencie skoczyć Pani Pisarce do gardła!
Szybkim krokiem skierowałem się w stronę kota, chciałem go tylko podnieść! Wiadomo złapiesz Kota za kark to ten sztywnieje z miejsca!
Miałem szansę, Kotka już nie zwracała uwagi na otoczenie i szykowała się tylko do ataku!
Podchodziłem całkiem szybko i miałem szansę na złapanie kota! – Niestety nie zdążyłem! – Przepraszam! To była moja winna! Mogłem Baset już wcześniej złapać za kark i wywieź do Krakowa albo jeszcze dalej.
Kiedy już dochodziłem do Kota to jadący pociąg znalazł się na chwilę w ciemnościach i charakterystyczny łomot zdało się słyszeć, pociąg znalazł się w tunelu, zaraz będzie następna stacja… Pani Pisarka w tym czasie musiała podnieść głowę znad bukietu róż i odsłoniwszy swą szyję skusiła Kota do ataku! – Nawiasem mówiąc byłem ciekaw, jakim cudem Pisarka wcześniej nie dojrzała Kota? Był cały czas o jakiś ponad metr po jej prawej stronie!
Kiedy Baset rzuciła się w morderczym ataku ja tylko zdążyłem zareagować przez podniesienie lewej ręki! – Tej z nożem w dłoni! – Ostrze się wbiło Baset wprost w serce!
- Nieeee!!!- Wyrwało mi się z gardła! I trzymając nabitą na nóż Baset ukryłem pod skórzaną kurtką… Baset umarła bardzo szybko!
Nim pociąg się zatrzymał na najbliższej stacji poczułem jak coś mnie gryzie pod kurtką. Chwilę potem ciało Baset zupełnie straciło swe ciepło… Ja wyszedłem z pociągu i pogrążony w rozpaczy niemalże pobiegłem przed siebie na koniec peronu! Trzymając moją zabitą ukochaną pod kurtką, zdałem sobie sprawę, że gryzą mnie jej pchły! Jakim cudem Baset się pcheł dorobiła to już było bez znaczenia!
- Baset twoje pchełki mnie gryzą! – Powiedziałem to ze łzami w oczach, biegnąc już przed siebie wąską uliczką pomiędzy szykownymi domostwami!
Po przebyciu może i kilometra dotarłem do ściany iglastego lasu, tam pomiędzy drzewami upadłem na kolana i wyjąłem mą Baset zza pazuchy! Nie wiem czy sprawiły to załzawione oczy czy też ogólna już ciemność panująca, ale nie mogłem dojrzeć mej Pani dostatecznie wyraźnie… Wyciągnąłem nóż z martwego ciała i zacząłem kopać nim dół.
Ziemia była miękka i co ciekawe nawet miła w dotyku. Nożem i palcami wykopałem całkiem spory dołek. Poraniłem sobie, co prawda przy tym swe dłonie, ale to odczuję dopiero później, kiedy będzie po wszystkim… Nie mogłem tak zwyczajnie złożyć Baset do dołka, więc się rozebrałem i okręciłem ją w mą koszulkę. Tą ulubioną biała koszulkę polo, którą kupiłem w Londynie w dniu mego przyjęcia do tajnej rady, rządzącej światem…
Zasypałem Kota ziemią i przykryłem patyczkami. Zrobiłem nawet taki mały Katolicki Krzyż - dwie gałązki przewiązałem sznurówką i wbiłem w mogiłę! Łzy kapały, smarki się puściły z nosa i kiedy brudnymi zakrwawionymi łapskami sięgnąłem do kieszeni po chusteczkę usłyszałem głos za sobą:
- Mnie też kotka, zabiło auto!
- Jak to się stało? – Nim się odwróciłem i zobaczyłem „ANTKA”, zadałem pytanie.
Około piętnastoletni chłopiec, ubrany jak dziewiętnastowieczny bohater powieści Bolesława Prusa trzymał na rękach biało- czarnego małego kota i opowiadał: „Jak to auto z dwiema dziwkami w środku i alfonsem za kierownicą rozjechało dwie godziny temu, mamę… o tego Kocurka…”
Byłem zaintrygowany jego nędznym wyglądem i staropolskim słownictwem na tle, którego nowoczesne słowa jak auto czy telefon wydawały się statkami kosmicznymi…
„Antek” opowiedział ze szczegółami: Jak to dziwki się śmiały, kiedy kotkowi pękała mała główka i wypływały wnętrzności a alfons ze złotymi zębami… szczekał!
Na szczęście kotka przed śmiercią zdążyła nauczyć swe maleństwa jak przetrwać w tym okrutnym świecie:
- Kotki już umieją polować na myszki i ptaszki, korzystają z kuwety a ten oto bardzo chciałby, aby Pan go przygarnął! I pokochał tak jak ona Pana pokochał! Pozostałe maleństwa zatrzymam i wychowam sam! Na dobre koty!
- Antek! Na miłość Boską, czy ty wszystko widziałeś? Czy ty wiesz, kim jestem? – Złożyłem nóż i schowałem do kiszeni… Podszedłem do chłopca a ten zamiast odpowiedzieć wręczył mi małego miłego kiciusia!
Kiedy poczułem jego wbijające się w mą dłoń pazurki, przypomniałem sobie, że kiedyś podobną kwestie czytał mi mój znajomy Pisarz a była to chyba z powieści tej Pani dzięki której uwolniłem się z pod czułych pazurów Kocicy Baset… Antek w podskokach pobiegł w nieznane. Ja zostałem sam z kotkiem… Wyszedłem z lasku i pod latarnią obejrzałem maleństwo:
- Miau. – Powiedział zadowolony kotek. A ja na widok jego futerka w śliczne czarno- białe paski nadałem mu imię:
- Juventus!… Juventusik mój malutki! – Myślałem też przez chwilę: „Newcastle”? - Ale NIE! Juventus to młodość i tyle a mój kotek jest malutki! I już zostanie Juventusem do końca świata.
Pognałem szczęśliwy w stronę stacji… a tam na rogu stały właśnie owe dwie dziwki, Alfons siedział spokojnie w samochodzie kilka metrów dalej.
- „Oni zabili moją mamę.” – Kotek zapłakał cichutko a ja dobyłem z kieszeni składany zdobyczny nóż. Kiedy podchodziłem do dziwek z kotkiem w jednej a nożykiem w drugiej ręce jedna z nich wypowiedziała swe ostatnie słowa:
- A we Włoszech to dla zabawy rozbija się takim kotom głowy…
Po czym dziwka spłynęła w dół, a alfons nawet nie zauważył jak każdą z nich obdzieliłem pchnięciem zimnej stali wprost w serce… nawet kotek był pod wrażeniem, jego mała główka nie nadążyła za dwoma szybkimi ruchami mej prawej ręki: Raz w prawo i natychmiast w lewo…
- Co wy kurwa, robicie? – Alfons wyszedł z samochodu, bo zobaczył dwie podopieczne leżące już na chodniku…
- One są już martwe. – Opowiedziałem draniowi, kiedy wyciągałem nóż z jego piersi.
Nie zdążył już nic odpowiedzieć. W swej ostatniej drodze miał małego kotka przed oczami… może zrozumiał? Że nieładnie jest zabijać niewinne stworzenia!
- Jedziemy na mleczko! – Juventusik miał małe pragnienie a ja znów chciałem spalić jakiś samochód!
Auto alfonsa się do tego średnio nadawało – to niemiecka limuzyna. Co prawda dobra pod względem technicznym ale brzydka… więc brzydko płonęła pod mostem tuż przy rzece.
Takie niezapomniane chwile trzyma się w swej pamięci do końca. Na tle palącego się samochodu Ja piłem swój ulubiony sok pomarańczowy. A mały Kotek chlipał mleczko, przegryzając kocimi chrupkami dla takich maluszków jak on. Płonące auto, wcale go nie interesowało. Mnie też nie przypadł to gustu ten widok – Aston Martin płonął pięknie, jak każda piękna rzecz. A Niemców spalisz wszystkich bez żadnego zachwytu na twarzy. Tacy oni są wstrętni. Choć nie powiem – użyteczni!… W kieszeni kurtki znalazłem czekoladowy batonik, pomięty był bardzo, ale i tak osłodził mi chłód bijący od szerokiej rzeki, wijącej się wzdłuż Polskiej Stolicy…
- Warsaw – miasto wojny i bogactwa! Warsaw – miasto pięknych kotów!

Mojemu Kotkowi ta plaża koło mostu bardzo się podoba! Przychodzimy tu niemalże, co dziennie. Ostatnio nawet spotkaliśmy tu Piękną Panią, którą będziemy musieli obdzielić miłością i bogactwem. Pani ta, bowiem pokochała nas uczuciem tak gorącym, iż nie pozostaje nam nic innego jak odwdzięczyć, to uczucie – Juventus i Ja bardzo uwielbiamy Panie, które nas kochają!

16 komentarzy:

  1. Jest 6:20 dnia następnego... Przeczytałem to opowiadanie po raz "któryś tam" i jako jego autor muszę powiedzieć że poza kilkoma błędami stylistycznymi jest dobre. Od dłuższego czasu "noszę" się z zamiarem napisania powieści której bohaterem będzie miasto. Mieszkam w największej Polskiej aglomeracji (śląsko-dąbrowskiej) ale to Kraków lub właśnie Warszawa są tymi naprawdę wielkimi... A może twe miasto? Napisz proszę jeżeli spodobało ci się "Warsaw". Może zamieszkam i opiszę twe miasto. I tym samym uczynię je "wielkim"... I samego siebie przy okazji.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Warszawa - miasto pięknych kotów!" - Wszystkie Koty z Warszawy pozdrawiają autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff...dawno nie czytałam tak poskręcanej historii. Na końcu brakowało mi zdania: A potem obudziłem się, dochodziła dziesiąta. Rozpoczynał się następny dzień w na oddziale zamkniętym w Kobierzynie lub Tworkach (zależy które miasto akurat autor woli). Proszę się nie gniewać, ale nie mogłam się powstrzymać. Andrzeju Michale, ależ Ty lubisz prowokować ! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest czwarta nad ranem a ja piszę do Pani... może nie z domu wariatów a ze swego miejsca pracy zarobkowej (z pracy twórczej można zdechnąć z głodu). Może Pani nie uwierzyć ale teraz mam pod sobą cały wielki zakład przemysłowy w Katowicach. Z wielkiego pieca bucha żar kilku tysięcy stopni... Jak w Piekle stopy metali się mieszają... Proszę się o mnie nie martwić, obserwuje to wszystko na ekranie komputera... A pod Konstancinem jest naprawdę wysypisko śmieci nie tylko komunalnych (przeczytaj raz jeszcze). Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Dzień dobry, w takim razie wstrzymam się z zakupem willi w Konstancinie ;) A tak poważnie, to osobiście doceniam to, że ktoś angażuje się (choćby tylko w swoich tekstach) w sprawy śmierdzące i nie koniecznie popularne...

      Usuń
  4. Tekst jest tak surrealistyczny, jak ten kot, który go ilustruje. Swobodny strumień świadomości, gdzie sam proces twórczy jest ważniejszy od efektu. Tak właśnie go odbieram. Czy wobec tego powinien być w ogóle oceniany? Trudno powiedzieć, i tym bardziej trudno ocenić, zwłaszcza fabułę. Niejednoznaczny jest już sam początek. Dzięki myślnikom ma się wrażenie, że przemawiają dwie różne osoby (kto?), a dopiero potem narrator. Być może był to efekt zamierzony przez autora, ale wobec tego, czemu miał służyć? Be dodatkowych wątpliwości można przyjrzeć się jedynie warstwie językowej i tu wskazać realne już błędy. Najczęstsze dotyczące odmiany rzeczowników, np. otworzył (komu?) dźwigniom zamiast (czym?) dźwignią, albo czytelniczką zamiast (komu?) czytelniczkom.
    Wbrew pozorom warstwa językowa tekstu i jej poprawność wcale nie jest mniej ważna od treści, bo potrafi całkiem skutecznie zepsuć właściwy odbiór tej treści. Warto o tym pamiętać. Warto też spróbować na zasadzie wprawek innych form literackich wypowiedzi.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ups. Lubię sf i fantasy, ale to wyżej Panie Andrzejumichale (to prawie jak Michaleaniele) to nie jest mocne. Musi Pan jeszcze sporo ćwiczyć, bo niestety jest nudno. Tak, może zabrzmi to okrutnie, ale przynudza Pan. W opowiadaniu brak jest tempa.Warstwa narracji nie jest może najgorsza, ale nierówna i też niekiedy zniechęcająca. Zabieg pisania tu i ówdzie wielkich liter męczy i cholernie (mnie przynajmniej) irytuje. Tego nie Wolno robić Nigdy - ma nadzieję, że Pan rozumie. Sama koncepcja gdzieś zahacza o takie "ikony popkultury" jak chociażby ULTRAVIOLET, czy może nawet MACZETA. Trochę nie jest to moja stylistyka, ale proszę walczyć, liczę na kolejny tekst za miesiąc. Pozdrawiam Anielka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie sądzi Pani Anielka, iż powyższe opowiadanie to "Realizm Magiczny" w Polskim wydaniu? Owszem jest niekiedy nudno, ale jeżeli coś się zacznie dziać to tracimy nad tym kontrolę i pojawiają się demony z samego dna pisarskiej pokręconej Duszy. A gwoli... imię Andrzej to wbrew powszechnemu mniemaniu nie oznacza "anioł" a mężczyzna. W następnej szufladzie a może nawet wcześniej znajdzie się pierwszy rozdział mego "Białego Mroku". To też realizm magiczny - Faceta przysypała w górach lawina... Wszystko się dzieje w jego umyśle. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Kogo obchodzi skąd pochodzi i co może archetypicznie oznaczać imię Andrzej w kontekście Pańskiej prozy? Dla mnie realizm magiczny, czy jakakolwiek inna stylizacja ma sens w momencie, gdy umiemy sprawnie posługiwać się słowem. Inaczej mówiąc, stara się Pan biec, gdy warto nadal byłoby poćwiczyć chodzenie... Nie ma nic przeciwko temu oczywiście. Jednak poleciłabym Panu spokojną lekturę tak ze stu książek. Zaczęłabym chyba od Sienkiewicza, Prusa czy bardziej może "męskich" lektur jak Wernic, Nienacki, Szklarski... I spokojnie, wynotowując to co się Panu podoba, powoli przeszła bym do najbardziej współczesnej prozy. Myślę, że analityczne spojrzenie, które zapewne Pan posiada, na kwestie rozwoju literatury ogólnie, a budowy postaci, konstruowania fabuły, czy chociażby warstwy leksykalnej w szczególności, pozwoli Panu spojrzeć na swoją dotychczasową twórczość z większym dystansem i bardziej krytycznie. Tylko na Boga, niech Pan w tym okresie nic nie pisze! Zapewniam, po takiej terapii, to co wypłynie z pańskiej klawiatury będzie na pewno znacznie lepsze i bardziej dojrzałe niż dotychczas. Trzeba czasami poświęcić to co się kocha (a kocha Pan przecież swoje utwory) na rzecz tego, co może się narodzić. Pozdrawiam i życzę wytrwałości... Anielka

      Usuń
  6. Dziękuje za konstruktywną krytykę. Myślę, iż "jakimś cudem" mnie Pani polubiła. Proszę więc nie zabraniać mi pisania czegokolwiek... Z czytaniem to owszem jest u mnie gorzej, bo z racji wykształcenia (informatyk) i miejsca pracy zarobkowej (Huta Szopienice - pozostałości po niej) mam nie wiele czasu na cokolwiek. Mym niedoścignionym Mistrzem jest Stanisław Lem. Na początku mej "twórczej przygody" pisałem opowiadania SF, ale z czasem to zarzuciłem ("bagno SF") z racji tej że technologia to dla mnie powszechność... statek kosmiczny to tylko nieodległa przyszłość. W ogólniaku przeczytałem wszystkie lektury a potem i teraz to są raczej wydawnictwa dotyczące technologi właśnie (informatyka, elektronika i obróbka metali szlachetnych). Literatura piękna jest dla mnie odskocznią od tego wszystkiego... Staram się czytać jak najwięcej, ale czas!!! Numer jeden dla mnie to "Don Kichot".... czas... teraz nawet nie mam czasu dokończyć wypowiedzi... Jestem na Facebooku wśród znajomych naszej Dobrodziejki Pani Magdaleny... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. No to pisarza z Pana nie będzie. Wie Pan, to trochę tak, jakby chciał Pan biegać, ale nie ma Pan czasu aby wyjść z domu. Raczej nie będę Pana szukać w znajomych Pani Magdy, bo ogólnie raczej mało mnie to pociąga. Tak ogólnie, wie Pan Fb i w ogóle. Pozdrawiam i życzę czasu na czytanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Proszę polecić jeden! Tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie ze zrozumieniem. Powyżej ma Pan autorów, więc na pewno da Pan radę.

      Usuń
    2. Tą jedną! Pani ulubioną!

      Usuń