piątek, 16 września 2016

No to zaczynamy. Nowe otwarcie.

Nowe powakacyjne. Wróciłam do Was z porcją świeżych sił i wiadomości. Te ostatnie będą musiały zostać sensownie podzielone, bo jest ich sporo. Ale w związku z tym, że od czegoś trzeba zacząć rozpoczniemy od tomiku. Szczerze mówiąc zamierzałam napisać o warunkach, jurorach, tytułach... Jednym słowem ogarnąć sprawy formalne. Ale okazało się, że mamy zupełnie wyjątkową sytuację i właśnie dlatego zaczniemy od jednego z opowiadań.
Jego autorka obchodzi dziś okrągłe urodziny :) Nie będę zdradzała ile lat kończy, jeżeli będzie chciała sama się pochwali, natomiast chciałabym złożyć Jej najserdeczniejsze życzenia. I prosić żebyście dorzucili kilka miłych słów od siebie, tak w ramach zaczarowywania rzeczywistości :)

Madziu żeby w Twoim życiu nigdy nie zabrakło przyjaźni i miłości, żeby drogi którymi podążysz zaprowadziły cię do wymarzonych celów, żebyś marzyła, planowała, dążyła i żeby Ci się spełniało. Żeby Twoje półki na książki wypełniały się wciąż nowymi lekturami, żeby otaczali Cię ludzie z pasją i wrażliwością. Po prostu wszelkiego spełnienia!




Zanim przejdziemy do opowiadania wiadomość dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi z tomikiem. Kliknijcie TUTAJ a wszystkiego się dowiecie. A wszystkich czekających na wieści proszę do mnie zaglądać, bo teraz będzie się sporo dziać i w sprawie naszych opowiadań i w wielu innych również. A teraz opowiadanie naszej Magdaleny :) Jeszcze raz wszystkiego najpiękniejszego!

Magdalena Natonek
TAJEMNICA ZAKLĘTA W PIERŚCIENIU

   
Jedyne, co pozostało po rodzinie Rywki, to pierścionek z bursztynowym oczkiem. To bardzo smutna historia, pewnie jak każda, która wydarzyła się w tamtych czasach. Opowiedziała mi ją moja babcia, gdy pewnego dnia, zapytałam ją o to, co znajduje się na strychu jej domu. Od niepamiętnych czasów zawsze był zamknięty na kłódkę. Babcia uległa moim prośbom i pewnego pochmurnego dnia, zdecydowała się go otworzyć. To, co wtedy ujrzałam, sprawiło, że zaparło mi dech w piersiach.
   Widok poddasza sprawiał wrażenie, jak gdyby czas zatrzymał się w miejscu. Dom mojej babci też taki był, owiany nutką tajemnicy, ale strych był wyjątkowy. Gdyby nie pajęczyny, kurz i pył, mogłabym pomyśleć, że jeszcze przed chwilą ktoś tu był. Pod jedną ze ścian poddasza stało metalowe łóżko, na którym niedbale rozrzucone były poduszki i kołdra. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś przed chwilą z niego wstał. Stąpałam po pokoju prawie tak, jak gdybym miała kogoś obudzić, chociaż łóżko było przecież puste. Stojący obok niego fotel, także świecił pustkami. Naprzeciw łóżka ulokowana była komoda, z której to szuflad wysypywała się bielizna. Ktoś stąd uciekał? Przed kim? Dlaczego? W mojej głowie rodziło się coraz więcej pytań.
   Tuż obok komody stało pianino, z misternie rzeźbioną nadstawką, na którym moim oczom ukazały się fotografie nieznanej mi rodziny. Jedno ze zdjęć przedstawiało zapewne małżeństwo. Na fotografii obok, dojrzałam dwie dziewczynki. Może siostry a może przyjaciółki. Pozostałe zdjęcia prezentowały dwie kobiety. Czy należały do tej rodziny czy też fotografie znalazły się tam przypadkowo? Patrzyłam i dotykałam tych zdjęć niemal z pietyzmem i szacunkiem dla przedstawionych na nich osób i bardzo chciałam poznać ich historię. Na myśl przyszły mi słowa naszej noblistki, Wisławy Szymborskiej, cyt.
…Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma..
   Zaraz po plecach przeszedł mi dreszcz, który już po chwili ustąpił miejsca uczuciu ciepła i bezpieczeństwa. Spłynęła na mnie jakaś bliżej niewyjaśniona fala spokoju. Tylko ktoś, kto doświadczył tego irracjonalnego wrażenia, wie, co mam na myśli.
   Uspokojona faktem wtargnięcia niemal do innego świata, stąpałam po nadgryzionej zębem czasu, drewnianej podłodze, która – mimo moich delikatnych kroków – niemiłosiernie skrzypiała, płosząc chyba wszystkie myszy. Mnie jednak za bardzo pochłonęło dalsze odkrywanie tajemniczych zakamarków poddasza. Co rusz to napotykałam na najróżniejsze przedmioty, niedbale rozrzucone po całym strychu. W dalszej jego części, zauważyłam piękny acz kulawy stół i stojącą na nim zardzewiałą wagę. Obok niego, na piecyku, stały dwa żelazka z duszą. Może ten pokój zajmowała kobieta, która tak, jak moja prababcia była krawcową i szyła na zamówienie piękne suknie?
   Nieco dalej znajdował się stoliczek, ze specjalnym okrągłym otworem, w którym umiejscowiono miednicę razem z dzbankiem. W kącie, gdzie usytuowano ową umywalkę, wisiały strzępy zasłonki, a ze ściany odstawała – oderwana z jednej strony - gruba rurka, do której ta zasłona była przypięta. Czy ktoś się za nią ukrywał? Czy może ktoś z kimś się szarpał? Co tu się stało? A ten wciśnięty w kąt przeciwległej ściany rower? Do kogo należał? Czy jeśli ktoś uciekał, to, dlaczego bez roweru? Czy nie zdążył go ze sobą zabrać? A może nie chciał? Pytania kotłowały się w mojej głowie coraz bardziej.  Niestety jak na razie pozostawały bez odpowiedzi, ale w moim sercu tliła się nadzieja, że poznam tajemnicę tego niezwykłego miejsca.
   Na strychu ciśniętych było kilka krzeseł, z których dwa ktoś brutalnie rozwalił. Dla mnie był to niezbity dowód na to, że ktoś naprawdę stąd uciekał. Patrząc na to wszystko, mimo mojego wewnętrznego spokoju, odniosłam wrażenie, że tu stało się coś złego. Może była tu rewizja, skoro z szuflad komody wystawały ubrania? Przecież gdyby ktoś po prostu wyjechał, zabrałby ze sobą te fotografie, ubrania i obrazy ze ścian, które teraz spowite były pajęczynami i tumanami kurzu. Pod łóżkiem dostrzegłam damskie pantofle. Ktoś wybiegł boso?! Nagle po moich plecach przeszły ciarki. Dobrze wiedziałam, co działo się podczas wojny, a dom mojej babci ma przecież ponad dziewięćdziesiąt lat. Zaraz jednak zganiłam siebie za zbyt wybujałą fantazję.
   Nagle moją uwagę zwróciło okno, z naderwaną firanką, na parapecie którego, leżała książka. Zaintrygowana podeszłam w tamtym kierunku, gdyż, jako wielbicielka słowa pisanego, nie mogłam przejść obojętnie, obok mieszczącego się tam przedmiotu. Moim oczom ukazała się dziwna księga. Po jednej stronie kartki, tekst napisany był w języku polskim, ale na drugiej, w zupełnie innym. Te litery coś mi przypominały. Gdzieś, kiedyś już je widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie to było i w jakiej sytuacji. Cóż, pamięć zawodzi nas czasem w najmniej oczekiwanym momencie. Moja babcia jakby czytała w moich myślach, bo nagle powiedziała:
- Madziu, to modlitewnik, napisany w dwóch językach, polskim i hebrajskim – ciszę przeciął głos mojej babci, w którym dało się usłyszeć smutek i tęsknotę.
   Na chwilę zastygłam z powodu zamętu, jaki powstał w mojej głowie, bo wszystko powoli układało mi się w logiczną całość. Ten bałagan, modlitewnik i smutny głos babci. To nie mógł być przypadek. Gdy odzyskałam rezon, postanowiłam rozwiać swoje wątpliwości i niepewnie zapytałam:
- Babciu, czy… - nie dokończyłam, bo ona już pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Tak kochana, moi rodzice a twoi pradziadkowie, tu, na tym strychu, ukrywali rodzinę Rosenbaumów, Rywkę i Moryca, wraz z dziećmi – opowiedziała mi babcia.
   Zamarłam, gdyż zdawałam sobie sprawę z tego, co działo się w czasie wojny. Dobrze wiedziałam, jak okupant obnosił się z Polakami, którzy narażali życie swoje i swoich rodzin, którzy ukrywali Żydów. Tylko w naszym kraju, ze wszystkich okupowanych, za jakąkolwiek pomoc Żydom, groziła kara śmierci, a mimo to, najwięcej drzew w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie, należy właśnie do Polaków. Przypadek? Nie sądzę. Polacy to naród przekorny, bo im bardziej im się czegoś zabrania, z tym większa gorliwością to wykonują. W naszej historii takich przykładów są dziesiątki. Jak mówił śp. Prof. Władysław Bartoszewski, WARTO BYĆ PRZYZWOITYM.
- Babciu – zapytałam przerażona, bojąc się usłyszeć bolesną prawdę – Co się z nimi stało? – dodałam łamiącym się głosem, niemal ze łzami w oczach.
- Moje dziecko, to były okropne czasy – zasmuciła się głęboko moja babcia i na potwierdzenie swoich słów, zrezygnowana opadła na łóżko, zupełnie nie zważając na to, że pokrywa je gruba warstwa kurzu- Mieszkali u nas trzy lata, ale niestety nie dożyli końca wojny – dodała babcia, schowała ręce w dłoniach i bardzo mocno się rozpłakała.
   Podeszłam do niej, mocno ją przytuliłam i pozwoliłam, aby łzy mogły swobodnie płynąć. Tuliłam babcię tak mocno, jak ona zawsze tuliła mnie, gdy byłam małą dziewczynką. Teraz to ona potrzebowała wsparcia. Cierpliwie czekałam, gdy da upust swojemu smutkowi i żalowi. Po dłuższej chwili poczułam, że jej płacz ustał, a ona podniosła głowę, spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała:
- Pamiętaj moje dziecko, że ludzi należy dzielić na dobrych i złych. Rasa, pochodzenie, religia, wykształcenie i majątek – nie mają żadnego znaczenia. Najważniejsze jest tylko to, jakim jesteś człowiekiem – oznajmiła moja babcia – Najpierw jesteśmy ludźmi, potem narodami.
- Ależ babciu, ja dobrze o tym wiem – uspokoiłam babcię, lekko skonsternowana, że ta we mnie nie wierzy.
- Wiem dziecko, wiem – odetchnęła z ulgą, przytuliła mnie do serca i pogłaskała po głowie, dokładnie tak samo, jak ja przed chwilą tuliłam ją, gdy płakała na samą myśl o przeżyciach, o których za chwilę miałam się dowiedzieć.
- Babciu, co tu się wydarzyło? – zapytałam szeptem po dłuższej chwili, delikatnie przerywając ciszę.
- To było w kwietniu 1941 roku, w Bochni – rozpoczęła swoją opowieść babcia – Początkowo Niemcy nie zorientowali się, że getto nie zostało odizolowane od reszty miasta. Nie zwrócili uwagi, że podwórka jednej z kamienic przy południowej jego granicy, łączyły się z podwórkami po aryjskiej części. To przeoczenie wykorzystała natomiast rodzina Rosenbaumów, która dzięki pomocy Polaków, pod osłoną nocy, przywędrowała do naszej wsi. Jak się później okazało, niedługo po ich ucieczce, Niemcy uszczelnili getto bardzo dokładnie z każdej strony, a podwórka, które dotąd żyły własnym życiem i umożliwiały pomoc lub ucieczkę Żydom, zostały obstawione wyjątkowo liczną żandarmerią granatowej policji.
   Żydzi zatrudnieni byli w warsztatach, mieszczących się poza wydzielonym dla nich obszarem, między innymi w byłych koszarach wojskowych. Rywka była szwaczką. To właśnie w jednym z tych warsztatów, dowiedziała się o możliwości ucieczki. Tam częstokroć polscy pracownicy pomagali żydowskim kolegom i koleżankom, z którymi zawsze łączyły ich dobrosąsiedzkie stosunki. Dzielili się z nimi jedzeniem, o które w getcie było coraz trudniej oraz załatwiali lewe papiery, aby tamci mogli przedostać się przez dziurawe getto.
   We wrześniu 1942 roku, dotarła do nas tragiczna wiadomość, że część ludzi przebywających w getcie wywieziono do obozu zagłady. Bezczelność oprawców była tak perfidna, że za amunicję używaną podczas rozstrzeliwań, Żydzi sami musieli płacić. Jak się z czasem dowiedzieliśmy, w getcie przeprowadzono trzy akcje likwidacyjne: w sierpniu i listopadzie 1942 roku i we wrześniu 1943 roku. Większość uwięzionych za murami getta osób, którym nie udało się uciec, tak jak rodzinie Rosenbaumów, zginęła. Część wywieziono do niemieckich nazistowskich obozów zagłady w Auschwitz i Bełżcu. W akcji sierpniowej, w pobliskiej Puszczy Niepołomickiej, zostało rozstrzelanych około 500 osób: starców, mieszkańców, którzy niezdolni byli przeżyć transportu do obozu w Bełżcu. Pozostałych, około 2 tysiące osób, które nie posiadały zaświadczenia o pracy w Bochni, wywieziono do obozu. W miejscu, gdzie rozstrzelano tych Żydów, stoi monument. Są na nim wypisane nazwiska tylko niektórych zabitych, w tym Małki Metzner i Heleny Reich, których zdjęcia widziałaś Madziu na pianinie. Te dwie siostry, które były na innej fotografii, Chaja i Chana Greiwer, również były ofiarami tamtej akcji. Pozostały po nich tylko te zdjęcia i moja pamięć o nich.
- A to małżeństwo? – zapytałam przez łzy, które spływały jedna po drugiej po moich policzkach – to z fotografii?
- To Rachel i Neftali Rosner, siostra naszej Rywki z mężem. Im nie udało się uciec z getta i spoczywają razem innymi w masowej mogile.
- Babciu, co było dalej? – wyszeptałam, bo tylko taki dźwięk mogłam z siebie wydobyć, zatrzymując na chwile potok łez.
- Nie licząc tych trzech akcji, Żydów rozstrzeliwano także w samym getcie – westchnęła ciężko moja babcia, którą opowiadanie o tym, też wiele kosztowało – Ostatecznie getto zlikwidowano na początku września 1943 roku. Niezdolnych do podróży, rozstrzelano na cmentarzu komunalnym. Oprócz starców, chorych i dzieci, byli tam także żydowscy policjanci, którzy pomagali nazistom. Ocalałych przewieziono do Auschwitz. W getcie pozostało około 250 osób, których pilnowali Ukraińcy. Mieli oni za zadanie przeszukać teren getta, aby odnaleźć ukryte dobra materialne. Znalezione rzeczy wywieziono do Rzeszy. Część pracowników warsztatu krawieckiego, w którym pracowała Rywka, została przeniesiona do obozu Szebniach, gdzie Holocaust przeżyli tylko nieliczni. Pozostałych Żydów z getta przewieziono do obozu w Płaszowie.
   Byłam wstrząśnięta tymi faktami, tym bardziej, że skutki pobytu w obozie w Auschwitz, zobaczyłam na własne oczy, zwiedzając Muzeum Auschwitz-Birkenau.Wszystko, co tam widziałam, stanęło mi nagle przed oczami i wpadłam w spazmatyczny szloch. Tym razem to babcia dała mi potrzebny czas na wypłakanie się. Miałam wrażenie, że pękła w moich oczach tama łez.

- Dlaczego?! Dlaczego?! – krzyczałam wniebogłosy – Jak można być taka bestią?! Tylko człowiek człowiekowi, może zgotować taki los! – podniosłam głos, ale mojej babci to nie przeszkadzało. Zbyt dobrze mnie znała, by wiedzieć, że moje zachowanie to reakcja i bunt wobec bestialstwa, którego  dokonano w czasie wojny. Wiedziała, że tą opowieścią dotknie najgłębszych zakamarków mojej wrażliwości, ale uległa mojej prośbie. Byłam jej ogromnie wdzięczna za tę opowieść. Odsłoniła przede mną bolesny epizod swojego życia. Zdawałam sobie sprawę, że dla niej samej nie było to łatwe, ale przyniosło jej niewypowiedzianą ulgę, a we mnie samej uczucie empatii stało się silniejsze. Obserwując reakcje mojej babci podczas opowieści, poczułam wtedy nieopisany ból. Podświadomie czułam, że to jeszcze nie koniechistorii, a byłam tak zmęczona psychicznie, jak gdybym  sama to przeżyła. Mogłam sobie wyobrazić, co działo się w jej sercu. Byłam wdzięczna za zaufanie, którym mnie obdarzyła, opowiadając mi tę historię. Czuła, że ją zrozumiem. Moja reakcja utwierdziła ją w przekonaniu, że bardzo mocno odebrałam jej przekaz i zrozumiałam jego sens.
   Kiedy moje wzburzone emocje już opadły i opanowałam moje skołatane nerwy, przytuliłyśmy się z babcią bardzo mocno. Po chwili spojrzałam w jej oczy i zobaczyłam spokój na jej twarzy i delikatny uśmiech. Zauważyłam, jak gdyby jej myśli zostały uwolnione od dręczących ją wspomnień. Na jej twarzy wypisana była ulga, co pozwoliło mi na dobre się uspokoić. Dostrzegła to i zrozumiała, że jestem gotowa na dalszy ciąg historii.
- Pewnej kwietniowej nocy, 1941 roku, gdy cała nasza rodzina już spała, ktoś zapukał do drzwi. – babcia rozpoczęła na nowo opowiadać – Miałam wtedy 16 lat, a mój brat Edward,13. Do drzwi podszedł mój tatuś czyli twój pradziadek Józef. Wiedzieliśmy, że to nie Niemcy, bo oni tacy kulturalni nie byli. Ich zwyczajem było walenie w drzwi, najczęściej kolbami karabinów. Tatuś postanowił uchylić podwoje domu. W ciemności najpierw dostrzegł mężczyznę, a tuż zanim, jego żonę i dzieci. Ja z Edziem nie wytrzymaliśmy i postanowiliśmy zaspokoić naszą dziecięcą ciekowość. Wyszliśmy z łóżka, więc widzieliśmy cała te sytuację. Do tatusia podeszła zaraz moja mamusia i po chwili wiedziała już, co się dzieje. Tonem nie znoszącym sprzeciwu, zaprosiła niespodziewanych gości do izby.
- Nie stójcie tak na miłość Boską – wyciągnęła ich szybko do środka – wchodźcie czym predzej, bo was kto jeszcze zobaczy i doniesie, gdzie nie trzeba.
- Dobry wieczór – przywitali się goście łamaną polszczyzną, w której dało się usłyszeć język jidysz.
- Dobry wieczór, siadajcie – mamusia zaprosiła ich do wspólnego stołu, ale oni wciąż niepewni, nieśmiało do niego zasiedli – Józefie, pomóż proszę, nakarmimy naszych gości – zarekomendowała mamusia i zaraz na stół podała mleko i chleb. Pamiętam, że jedliśmy prawie w ciemnościach. Ledwie tliła się jedna świeczka, aby nie wzbudzać podejrzeń sąsiadów, nagłym pojawieniem się nowych domowników. Wtedy nie było wiadomo, komu ufać, bo niestety wojna moje dziecko, wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, a w takich sytuacjach jak ta, że do domu wpuściliśmy Żydów, zalecana była wyjątkowa ostrożność. Pewnie zastanawia cię moja droga, dlaczego tak skromnie ugościli ich moi rodzice. Bo bieda była. Mój tatuś pracowity i obrotny był, to krowę udało się uchronić przed kontyngentem dla Niemców. Dzięki temu mieliśmy mleko, śmietanę, masło i ser. Rodzice radzili sobie jak mogli.
   Słuchałam tej historii jak zaczarowana, podziwiając odwagę moich pradziadków. Moja babcia opowiadała dalej, pamiętając szczegóły, jak gdyby działo się to wczoraj a nie 70 lat temu.
- Przypominam sobie, że ojciec tej rodziny, chciał ich zabrać z naszego domu – snuła opowieść babcia – pamiętam jego słowa do dziś, jak powiedział, że nie chcą sprawiać kłopotu i że my się narażamy.
- My zjemy i pójdziemy – powiedział.
- Wy niegdzie nie pójdziecie – zadecydowała moja mamusia, podpierając się pod boki, prawda Józek? – mówiąc to, znacząco spojrzała na tatusia – strych jest wolny. W razie patrolu, będziecie się na nim chować,  a gdy będzie bezpiecznie, będziecie przebywać razem z nami. Powie się, że rodzina przyjechała, żeście nasze kuzynostwo. Macie mało semickie twarze, wiec się uda. Aniela jestem – mówiąc to, wyciągnęła rękę na powitanie i w ślad za nią poszedł Józef – to moje dzieci, Elżbietka i Edzio. Tak na oko to są w podobnym wieku, co wasze, więc myślę, że znajdą nić porozumienia – dodała z uśmiechem, aby rozluźnić skrępowanych gości.
- Jestem Moryc, a to moja żona Rywka – przedstawił się przybysz – nasze dzieci Rachela, Sara i Izaak – dodał, przedstawiając dzieci – My nie chcemy was narażać. Za to śmierć – dodał i gestem dłoni, pokazał na szyi gest podcinania.
- Zaprowadzę was na strych, musicie odpocząć. Jutro wszystko uzgodnimy – zarekomendowała Aniela – Ze mną się nie dyskutuje. Jak ja coś postanowię, tak ma być. Sza! -  dodała, ale z przyjacielskim uśmiechem, aby przybysze poczuli się pewniej i spokojniej, na ile tylko było to możliwe.
- Ale wy macie dzieci – dodała Rywka – jak nas tu znajdą, to my wszyscy na śmierć – przypomniała ze strachem w głosie.
- Sza! Już postanowione, bez dyskusji – mówiąc to objęła ramieniem Rywkę, na twarzy której dało się zauważyć ulgę w całej tej sytuacji, w jakiej się znaleźli.
- My mamy złoto, my zapłacimy – dodał po chwili Moryc – jest tego niewiele, ale może wystarczy. Możemy pracować, pomagać. Dzieci też pomogą – dodał.
- Dość tego! -  nagle, jak gdyby spod ziemi wyrósł mój tatuś – Proszę nas nie obrażać! Cóż z tego, że macie złoto! Życie jest bezcenne! Pieniądze dziś są, a jutro ich nie ma. Życia na majątek nie przeliczycie! – uniósł się rozgniewany Józef.

- Takiego wzburzonego jak wtedy, dawno go nie widziałam. To był bardzo przyzwoity i honorowy człowiek – powiedziała moja babcia – a ty Madziu masz charakter swojej prababci Anieli, jak postanowisz, tak ma być. Jesteś urodzoną wojowniczką i dlatego nigdy się nie poddajesz. Ale to dobrze, nie zmieniaj się moje dziecko. Pamiętaj, że jeśli idziesz właściwą drogą, zawsze poznasz wrogów i spotkasz się z krytyką. Bo gdybyś szła niewłaściwą, nikt by cię wtedy nie zauważył. Jesteś wrażliwa, otwarta i stanowcza. Daleko zajdziesz, wierzę w ciebie moje dziecko – mówiąc ostatnie zdanie, moja babcia znów mocno mnie przytuliła – Patrząc na ciebie, wydaje mi się, jak bym widziała moją mamusię. Znam cię i śmiem twierdzić, że zrobiła byś to samo co ona. A żeby nie było już tak bardzo poważnie, to ci powiem, że identycznie jak ona, podpierasz się pod boki – dodała i mrugnęła do mnie porozumiewawczo okiem.
   Było mi bardzo miło, że babcia porównała mnie do prababci, bo słuchając, co ta kobieta zrobiła i jak oboje z pradziadkiem ryzykowali, była dla mnie niczym bohaterka. Świadomie narażała życie, nie patrząc na uprzedzenia i zagrożenia. Czy naprawdę, będąc w takiej sytuacji, jak ta, w której znaleźli się moi pradziadkowie, ja też znalazła bym w sobie tyle odwagi, co moja prababcia? Nie wiem, ale moja babcia we w mnie wierzy i mówi, że tak. To buduje. Mam nadzieję, że nie będę musiała nigdy tego sprawdzać.
- Długo się u was ukrywali? – zapytałam.
- Trzy lata. – odpowiedziała moja babcia – Uwierz mi dziecko, że sami zadecydowali, że nas opuszczą. Moja mamusia w 1943 roku urodziła naszego braciszka Jerzego. Rywka odebrała poród. Bardzo się obie zaprzyjaźniłyśmy, tak jak mój tatuś z Morycem. To niesamowite, że dwoje zupełnie obcych sobie ludzi, potrafi połączyć tak niezwykłą więź. Ludzie z różnych światów i wyznający zupełnie inne religie, stanęli ponad podziałami. A wracając do Rywki, to ze względu na swoje umiejętności krawieckie, pomagała twojej prababci w szyciu. Pamiętam, że przegadały przy tym zajęciu wiele godzin. Chciały nawzajem poznać swoje obyczaje. Strach i uprzedzenia rodzą się z niewiedzy, a one tak nie chciały żyć.
   Gdy do rozwiązania było coraz bliżej, to Rywka przejęła szycie. Moryc natomiast bardzo dużo pomagał mojemu tatusiowi. Oboje mieli wyjątkową smykałkę do majsterkowania. A my, dzieci, bawiliśmy się w zgodzie. Oczywiście, że były małe niesnaski, ale gdzie wśród dzieci ich nie ma. Największą radość mieliśmy, gdy na świecie pojawił się mój braciszek Jerzy. Był naszą żywą lalką i opiekunów do niego wcale nie brakowało.
   Byliśmy otwarci na siebie, ale to przecież wynosi się z domu. Dla naszego i ich bezpieczeństwa, musieliśmy nauczyć całą rodzinę podstawowych modlitw, ale nie pozwoliliśmy im zapomnieć, kim są. Mogli celebrować swoje święta, o ile nie zagrażało to bezpieczeństwu nas wszystkich. W niedzielę wspólnie zasiadaliśmy do wspólnego stołu.
   Niestety, w 1944 roku, coraz częściej w naszej wsi zaczęły pojawiać się patrole żandarmerii niemieckiej, której to celem było poszukiwanie ukrywającej się ludności żydowskiej. Któregoś dnia Rywka oznajmiła mi, że nie mogą już dłużej nas narażać na niebezpieczeństwo, a myśl o opuszczeniu naszego domu, spędza jej sen z powiek od dnia, gdy urodził się mój braciszek. Niestety, nawet twoja stanowcza prababcia, nie była w stanie ich zatrzymać. Nie pomagały argumenty, że podczas dalszej wędrówki, w każdej chwili mogą zostać złapani, ale Rywka i Moryc byli nieprzejednani. Razem postanowili, że opuszczą nasz dom. Nam dzieciom, też było bardzo smutno, bo tak, jak dorośli, my także się ze sobą zżyliśmy. Mimo dzielących nas różnic, czuliśmy się jedna wielka rodziną. Dom był na odludziu i może dlatego tak długo udało się nam w umiarkowanym spokoju, dać tej rodzinie schronienie.
- Babciu, a czy twoi rodzice nie bali się tego robić? Przecież musieli zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jakie grożą za jakąkolwiek pomoc Żydom – dopytywałam, bo ten rodzaj nieprawdopodobnej wręcz odwagi, zawsze mnie zdumiewał i fascynował. Co trzeba w sobie mieć i jakim człowiekiem trzeba być, aby świadomie narażać życie swoje i swojej rodziny, wiedząc, że w razie odkrycia tego niezwykłego czynu przez Niemców bądź też usłużnych szmalcowników, groziła najwyższa kara?! Zdumiewające, bo za niewiarygodne dobro, czekała kara. Nie mieściło mi się to w głowie i pytałam nadal
- Dlaczego moi pradziadkowie to zrobili? – niestrudzenie zadawałam to pytanie babci, chcąc poznać odpowiedź na tę intrygującą zagadkę.
- Bo oni byli przyzwoici. Wiesz moje dziecko, co to znaczy empatia. Ostatecznym jej sensem, jest pomaganie drugiemu człowiekowi, by lepiej zrozumieć samego siebie oraz by mieć dojrzalszą postawę wobec własnych myśli, przekonań, przeżyć i pragnień. Jest to takie traktowanie drugiej osoby, jak samemu chciało by się być traktowanym. Madziu, oni byli prawdziwymi chrześcijanami. Nie takimi, co to na pokaz biegają do kościoła. Oni swoim życiem pokazywali, co to jest miłość do bliźniego. Dla nich Bóg był wszędzie: w przyrodzie, zwierzętach, w ludziach. Moi rodzice – ku zgorszeniu innych – nie potrzebowali biegać co niedziela do kościoła i klepać modlitw. Oni modlili się przy pracy w domu, własnymi słowami, płynącymi prosto z serca. Nie robili nic na pokaz, ale to, co dyktowało im serce. Bo tak naprawdę nie jest konieczna wiara w Boga, aby być dobrym człowiekiem. Można być człowiekiem uduchowionym, nie będąc religijnym. Nie jest konieczne pójście do kościoła po to tylko, aby dać na tacę. A co ludzie powiedzą? Coś powiedzą, ale czy trzeba sobie tym zaprzątać głowę? Zawsze będą mówić, cokolwiek byśmy nie robili. Dla wielu ludzi, takich jak moi rodzice, ja czy ty, Bóg jest wszędzie. Wielu najwspanialszych ludzi nie wierzy w Boga, niektóre zaś z najgorszych czynów ludzkości, były wykonywane w Jego imieniu, np. Holocaust. Moje dziecko, zapamiętaj jeszcze jedno: nie trzeba być katolikiem, aby być dobrym człowiekiem. Czy nie znasz przyzwoitych ludzi niewierzących? Ja znam i powiem ci, że byli również w naszym domu. Często tacy ludzie są o wiele bardziej przyzwoici niż katolicy, którzy bywają obłudni a wiarę swoją mają tylko na pokaz, od oka. Wiesz, kogo mam na myśli – dodała babcia.
- Oj wiem babciu, wiem – głęboko westchnęłam – swoją religijność narzucają innym, a tyle w nich obłudy, co w oceanie wody – dodałam.
- Pytałaś mnie, drogie dziecko, czy moi rodzice nie bali się ukrywać Żydów. Powiem ci szczerze, że bardzo się bali i zdawali sobie sprawę z grożącego nam wszystkim niebezpieczeństwa, ale nie potrafili inaczej. Pytałam ich kiedyś, dlaczego nas narażali, ale zgodnie mi odpowiedzieli, że tak trzeba było. Wiedzieli, że w przypadku, gdyby wpadli Niemcy i odnaleźliby u nich tych Żydów, nie było by nas wtedy i tego domu też by nie było. Wiesz, co robili naziści z takimi ludźmi jak moi rodzice? Wywlekali wszystkich przed dom, który następnie puszczali z dymem na oczach właścicieli, a ich samych rozstrzeliwali wraz całą rodziną, której odważyli się pomóc i dać im schronienie. Gdyby któregoś dnia znaleźli naszych Żydów, nie siedziały byśmy sobie tak jak teraz na tym strychu. Zostały by tylko zgliszcza.
- Babciu, ale dlaczego na tym poddaszu jest taki bałagan? – zapytałam, bo nadal brakowało mi rozwiązania tej zagadki.
- Pewnego dnia we wsi podniosło się larum. Nagle wpadła żandarmeria i przetrząsali dom po domu w poszukiwaniu ukrywających się Żydów – opowiadała babcia, na której to twarz znów powróciło spięcie – Teraz ze wszystkich stron pobudowali się sąsiedzi, ale w czasie wojny, ten dom stał sam wśród pól. Wiem, że cię to dziwi moje dziecko, ale wtedy we wsi było ponad połowę mniej domów niż jest obecnie. Z okna strychu można było dostrzec, co dzieje się w wiosce. Tego dnia z krzykiem przerażenia, do mojej mamy przybiegła Rywka. Po chwili  powiedziała, że od strony wsi, widziała łunę ognia. Myła się przed snem i zastanowiło ją, co to za dziwny kolor zachodzącego słońca. Chciała go obejrzeć i wtedy zamarła z przerażenia. Rywka była zbyt roztrzęsiona. Mamusia nie mogła jej uspokoić, bo wpadła w histeryczny płacz. Pamiętam, że  pobiegłam po tatusia, który swoim zwyczajem, majsterkował coś wspólnie z Morycem. Pora dnia nie miała dla nich znaczenia. Na wieść o wydarzeniach we wsi, oderwali się od zajęcia i weszli do domu, gdzie czekała na nich moja mamusia i roztrzęsiona Rywka. Moryc ze łzami w oczach, odezwał się do mojego tatusia, w te słowy:
- Przyjacielu, nie będziecie więcej narażać życia swego i całej waszej rodziny – oznajmił - Czas na nas. Dość nadstawialiście za nas karku. Byliście nam drodzy jak rodzina. Niech Najwyższy chroni ten dom i zachowa was i następne pokolenia waszej rodziny w dobrym zdrowiu – dodał Moryc, poczym podszedł do mojego tatusia i serdecznie go objął.
- Ale gdzie wy się podziejecie? Przecież was zabiją! – oponował Józef.
- Może Najwyższy ześle nam następnych sprawiedliwych, którzy pomogą nam tak, jak wy pomogliście nam. Trzeba wierzyć Józefie, trzeba wierzyć – dodał i ponownie objęli się serdecznie.

- Babciu, czy podczas swojej dalszej wędrówki, natrafili na dobrych ludzi? – zapytałam z nadzieją.
- Niestety nie, moje dziecko – w oczach mojej babci zaszkliły się łzy – Nazajutrz mój tatuś przyniósł straszną wieść, że ktoś zauważył ich, gdy chcieli przedrzeć się przez las koło rzeki. Zostali schwytani i rozstrzelani pod młynem. W nocy moja mamusia nie mogła spać, bo chyba podświadomie czuła, że stało się coś złego. Od tamtej nocy, gdy w pośpiechu opuścili strych, twoja prababcia kazała go zamknąć i nie pozwoliła nikomu tam wchodzić. Bardzo zżyła się z tymi ludźmi, wiec to, co ich spotkało, bardzo nią wstrząsnęło. Twojego pradziadka też. Tego nie dało się opisać. Oboje mieli wyrzuty sumienia, że nie zatrzymali ich siłą, aby nie doszło do tragedii. Mnie też to bardzo zabolało. Miałam już 19 lat, rozumiałam coraz więcej. Chyba nic tak jak wojna, bardzo gwałtownie nie przyspiesza czasu dorastania. Szanując wolę moich rodziców, strych był zamknięty aż do dzisiaj.
- Babciu, ale twoi rodzice a moi pradziadkowie to przecież Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata – niesiona emocjami, nieświadomie krzyknęłam z przejęcia.
- A bo to istotne? Jak zwał, tak zwał. Oni byli przyzwoitymi i szlachetnymi ludźmi. Mieli wady, jak każdy z nas, ale mieli ogrom odwagi. Madziu, teraz, gdy poznałaś już bolesną tajemnicę, skrytą na tym strychu, chcę, abyś coś ode mnie przyjęła. Wiem, że jesteś mądrą i tolerancyjną osobą – powiedziawszy te słowa, babcia zdjęła swój pierścionek, który nosiła od niepamiętnych czasów, ujęła moją dłoń i położyła go niemal z pietyzmem na mojej ręce i mocno zacisnęła – Ten pierścień dostała twoja prababcia od Rywki w geście podziękowania. Jak się zapewne domyślasz, nie chciała go przyjąć, ale Moryc nalegał. Potem ten pierścionek mamusia przekazała mnie, a teraz chcę, abyś to ty go nosiła. Proszę cię tylko o jedno: gdy twoja córka też zechce poznać tę historię i będzie tak jak ty, cierpliwie drążyć temat, opowiedz jej o tym a potem przekaż ten pierścień.
   Objęłam babcię bardzo mocno, tym bardziej, że wiedziałam, ile to dla niej znaczy. Z tym pierścieniem nigdy się nie rozstawała, a ja już teraz wiedziałam dlaczego.
- Twój upór w dążeniu do odkrycia tajemnicy poddasza, bardzo mi zaimponował. Już ci to mówiłam, ale powtórzę raz jeszcze: jesteś lustrzanym odbiciem swojej prababci Anieli. Dlatego też zdecydowałam, że nadeszła odpowiednia pora, aby opowiedzieć ci o tym wszystkim – rzekła moja babcia, a na jej twarzy znów zawitał spokój.
   Byłam bardzo wzruszona, bo nie łatwo było zdobyć zaufanie mojej babci, a ona powierzyła mi taki skarb i zdradziła tajemnicę zaklętą w tym pięknym pierścieniu. Na twarzy mojej babci rysowały się teraz szczęście i ulga. Przytuliłyśmy się obie bardzo mocno, a ja ucałowałam ją z wdzięcznością za opowiedzianą mi historię i piękny prezent. Założyłam pierścionek na palec niemal tak delikatnie, jak gdyby był z porcelany a nie ze srebra. Nagle poczułam dziwny spokój i ciepło na sercu, co zauważyła też moja babcia, bo uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i skwitowała to bardzo krótko:
- Rywka chciała by, abyś go nosiła. Skoro czujesz spokój, to tak właśnie jest, że trafił on we właściwe ręce.
   Oprócz tego pięknego pierścienia, którego urok od zawsze mnie czarował, otrzymałam jeszcze coś bardzo cennego, o ile nie cenniejszego: odebrałam od babci wiele prawd życiowych, które kryły się za tą tragiczna historią. Teraz trwałyśmy na tym strychu wtulone w siebie, zupełnie nie zważając, że zastał nas wieczór. Każda chwila spędzona z moja babcią, była na wagę złota.

Dodatek do opowiadania, gdybyście chcieli posłuchać i wczuć się w jego klimat :-D



Avinu Malkeinu to modlitwa, która w wolnym tłumaczeniu z Hebrajskiego oznacza "Ojcze nasz, Królu nasz". Odmawia się ją w święta Jom Kipur i Rosz Haszana. Z racji tego, że jest to modlitwa, nie podaję dosłownego tłumaczenia piosenki, natomiast podaję tekst modlitwy w języku polskim.)

Ojcze nasz, Królu nasz, zgrzeszyliśmy przeciw Tobie
Ojcze nasz, Królu nasz, nie mamy króla oprócz Ciebie
Ojcze nasz, Królu nasz, bądź nam przychylny ze względu na Twoje Imię
Ojcze nasz, Królu nasz, spraw, niech będzie znów dobry rok
Ojcze nasz, Królu nasz, uchyl każdy zły wyrok
Ojcze nasz, Królu nasz, wymaż myśli naszych nieprzyjaciół i zerwij ich naradę
Ojcze nasz, Królu nasz, oddal od nas wszelki lęk i ucisk
Ojcze nasz, Królu nasz, ześlij uzdrowienie wszystkim chorym Twojego ludu
Ojcze nasz, Królu nasz, oddal od synów Twojego Przymierza
zarazę, miecz, zło, głód, niewolę, pogardę, zniszczenie i klęskę
Ojcze nasz, Królu nasz, wysłuchaj wołania naszego, osłoń i ulituj się nad nami
Ojcze nasz, Królu nasz, nie dozwól, aby zagubiło się Twoje dziedzictwo
Ojcze nasz, Królu nasz, pamiętaj, że jesteśmy prochem
Ojcze nasz, Królu nasz, zwróć nas ku sobie w szczerej pokucie
Ojcze nasz, Królu nasz, przebacz i odpuść wszystkie nasze winy
Ojcze nasz, Królu nasz, otwórz bramy niebios dla modłów naszych
Ojcze nasz, Królu nasz, przyjmij modły nasze w miłosierdziu i łasce
Ojcze nasz, Królu nasz, wspomnij nas na życie i zapisz do Księgi Życia
Ojcze nasz, Królu nasz...





9 komentarzy:

  1. Wszystkiego co najlepsze pani Magdo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie :D Magdalena Natonek

      Usuń
  2. Madzia, dziękuję, że jesteś. Dziękuję za piękne życzenia, które sprawiły, że bardzo się wzruszyłam. Dziękuję za udostępnienie mojego opowiadania właśnie dziś <3 W Krakowie muszę Cię za to wyściskać <3 Magdalena Natonek

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Anno ;) Magdalena Natonek

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne opowiadanie. Serdeczne życzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo serdecznie dziękuję za życzenia i miłe słowa o opowiadaniu. Jest mi niezwykle miło czytać taką opinię, gdyż w napisanie tego opowiadania, włożyłam całe serce i całą siebie. Pozdrawiam cieplutko z deszczowej Małopolski, Magdalena Natonek

      Usuń
  5. Madziu,kolejna piękna historia. Z niecierpliwością czekam na Twoją powieść. Nigdy nie odkładaj pióra!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo serdecznie Ci dziękuję. Dla takich słów, warto pisać. Pozdrawiam cieplutko, Magdalena Natonek

      Usuń