niedziela, 28 lipca 2013

Zachwycam się

Ależ to jest piękne! Znacie?

Takie lato... Co wy na to?

Bo ja całkowicie jestem na tak! chciałoby mi się w tym lecie zanurzyć po czubek głowy. Pięknie wygląda na tych obrazach. Tak sielsko i swojsko. Kwiaty, książki, woda, spacery, aż by się chciało krzyknąć: chwilo trwaj! To co krzyczymy?








piątek, 26 lipca 2013

Bez komentarza!


Cóż widać skoro są tacy co mówią o polskich obozach koncentracyjnych nie należy się dziwić, że pojawili się też tacy co to piszą o niemieckiej Irenie Sendlerowej.
Miało być bez komentarza, ale nie mogłam się powstrzymać...
Tekst pochodzi STĄD

poniedziałek, 22 lipca 2013

O tym co mnie zastanawia i zegarze co to czasu nie liczy

Tak wygląda Poldek, choć nie ma kluczyka. Zdjęcie nie jego, bo mi mąż
z aparatem wybył:)
Zdjęcie pochodzi STĄD
Trochę mnie tu nie było. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pracuję jak dzika. A jak nie pracuję usiłuję sprostać zadaniom matki, której sześciolatek siedzi w domu i nudzi się śmiertelnie. A potem dla odmiany znów pracuję. Cierpią na tym książki, które czekają na przeczytanie, cierpi mój blog porzucony i zaniedbany bidulek. Ale jeszcze moment, jeszcze chwilka i wszystko wróci do normy:) Oczywiście będę robiła co w mojej mocy żeby tu zaglądać jak najczęściej. A i od razu melduję, że ze zbiorkiem wszystko w porządku, choć dopiero kończymy go składać. Dopadł nas mały poślizg, ale nic to. Wszystko jest pod kontrolą.
A teraz tak szybciutko o tym co mnie trapi. Otóż trapi mnie, że z nami (czyli ze mną i z Kubą) wyraźnie jest coś nie w porządku. I że musimy coś ze sobą zrobić. Zmienić image na ten przykład. Szczególnie jak będziemy wybierać się do zegarmistrza. Bo właśnie tam nabawiłam się tego niepokoju, który mnie dręczy do tej pory. Otóż kilka dni temu staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami zegara kominkowego. Zegar nabyliśmy drogą kupna od jakiegoś zarośniętego jegomościa na Kole. Jegomość prawdomównie przyznał się, że nie wie czy zegar chodzi i że nie ma kluczyka i że w ogóle. Zegar stał na rozwiniętej na ziemi płachcie i błagał mnie żebym nie odchodziła. Prawie że widziałam, jak wyciąga do mnie swoje wskazówki w błagalnym geście. Ale jeszcze wtedy się trzymałam. Jak nie wiadomo czy chodzi to może jednak nie warto - myślałam chodząc dookoła zegara, gdy tymczasem sprzedawca zajął się kuszeniem mojego męża. Co chwila coś tam spuszczał, zachwalał i ogólnie mamił jak prawdziwe mamidło. I nie wiem jakby się to skończyło gdyby nie to, że nierozważnie wzięłam ów zegar do rąk. I stało się. Pogłaskałam go po jego zegarowej główce i już wiedziałam, że byłabym bez serca odstawiając go z powrotem na płachtę i skazując na dalszą tułaczkę i bezdomność. Cóż mój bzik starociowy owładnął mnie bez reszty. Zegar został zakupiony. Jako dwójka zapaleńców i ludzi ćwiczących się w optymizmie z miejsca znaleźliśmy mnóstwo powodów do radości. A bo przecież taki ładny i stary i nasz! Potem odkryliśmy, że bije, ale jak bije! Cudnie rzecz jasna, bo jak inaczej mógłby bić NASZ zegar. Z miejsca został nazwany Poldek (bo to zegar typu Napoleon). Pan, którego odnaleźliśmy na Kole obejrzał go dokładnie powiedział, że brakuje mu wahadełka i trzeba go trochę z wierzchu dopieścić i określił stawkę. Pomyśleliśmy sobie ok. Pan panem, stawka stawką, ale może nasz otwocki zegarmistrz powie nam coś innego, albo będzie konkurencyjny. I tu zaczyna się opowieść właściwa. Tak jak postanowiliśmy poszliśmy do naszego miejscowego zegarmistrza. Najpierw z pytaniem czy w ogóle zajmuje się takimi starymi mechanizmami. Wchodzimy. Pan obrzuca nas nieuważnym spojrzeniem i mruczy: słucham. No więc mówimy mu, że właśnie zakupiliśmy, ale nie chodzi i czy mógłby.... A na to pan spojrzawszy na nas przelotnie stwierdził dobitnie i z lekką naganą w głosie: chińszczyzny nie robię! Spojrzeliśmy z Kubą po sobie i niezrażeni tłumaczymy od nowa, że ok., ale my nie z chińszczyzną, że kupiliśmy itd, itd. Pan wysłuchał nas do końca i obdarzył nas przeciągłym westchnieniem i bardzo wolno powiedział, że on wszystko robi ale chińszczyzny nie. Tutaj nie zdzierżyłam i burknęłam, że zegar jest przedwojenny i czy w związku z tym mógłby spojrzeć. Na to pan stwierdził, że oczywiście o ile to nie chińszczyzna. Opadło mi wszystko nie tylko ręce. Wyszliśmy stamtąd otumanieni. Uważnie popatrzyliśmy na siebie. Wyglądaliśmy w miarę normalnie. Na mój gust oczywiście, bo za gust pana zegarmistrza nie odpowiadam. I tak cały czas się zastanawiam o co w tym wszystkim chodziło. Może pan zegarmistrz wie... Może ta zmiana wyglądu jest jednak niezbędna... A może do zegarmistrza powinnam udać się w szpilkach, umalowana i w najlepszej sukni... Sama nie wiem i chyba w tej niewiedzy pozostanę. A Poldek stoi sobie na regale z książkami, z braku kominka rzecz jasna i ma się całkiem dobrze. Nadal nie chodzi, ale w sumie ponoć szczęśliwi czasu nie liczą:)

A jeszcze jedno: Edyto F masz rację!!! Hmm...  ......(tu zmilczę) ze mnie! Do tej pory nie mogę wybaczyć sobie swojego gapiostwa!!!!

wtorek, 16 lipca 2013

Ogarniam szczegóły... Proszę o uwagę!!!

To zaczynamy moi drodzy ostatni etap konkursu. To znaczy drukujemy. Wybraliście okładkę z buciorami. Szczerze mówiąc mi również ona się bardzo podobała, choć i na drugą zerkałam z przyjemnością:) Natomiast ostatnia, jak słusznie zauważyły Kretowata i Meme jest taka moja. Kuba jak mu pokazałam zdjęcie stwierdził, że to byłaby dobra kładka do Antośki:) Tak więc znacie mnie niesamowicie dobrze, aż jestem zaskoczona:)
Ale wracając do konkursu podsumowuję: okładka jest, maile dostałam od (i tu proszę o szczególną uwagę, wydaje mi się, że wyłowiłam wszystkich, ale proszę zerknąć na nazwiska czy nic nie przekręciłam):






1. Joanna Wachowiak - To ja anioł
2. Chrisa Ellas - Zapisane w pamięci pokoleń
3. Olga Jawor - Jak woda w strumieniu
4. Katarzyna Bezak - Moja droga
5. Aneta Müller - Jak w starym kinie
6. Natalia Stachowska - Podróż do gwiazd
7. Ewelina Piątek - Sobota
8. Anna Sakowicz - Spotkanie
9. Kornelia Pikulik - Letnie życie
10. Anita Supeł - Tacą pana z wąsem
11. Karolina Laube - Natalia
12. Natalia Michalak - Historia jednego dnia
13. Michalina Jusik - Tydzień w głębi obrazu
14. Lucyna Brzozowska - Wczoraj spotkałem Bohra
15. Monika Makowska - Straszny sen Kaśki
16. Kinga Kyzioł - Nieżyjące
17. Irena Bujak - Szansa
18. Daria Chylak - Księżniczka wśród smoków...
19. Aleksandra Stolarczyk- Babcia Stasia
20. Agnieszka Bruchal - Tajemnicza kobieta
21. Magdalena Abratkiewicz - Tak bardzo Cię kocham
22. Danuta Kuncewicz-Dygała - Warto było...
23. Anna Grzyb - Totam cię, mamo
24. Piter Murphy - Nowy dom
25. Anna Maria Preiss - I po co mi to było 

Jeżeli ktoś jeszcze nie dosłał maila z imieniem nazwiskiem i tytułem ma jeszcze na to czas do piątku. W innym wypadku opowiadanie zostanie opatrzone tylko tytułem. Jeżeli ktoś chce jeszcze zmienić liczbę zamówień lub też zamówić egzemplarze po raz pierwszy czekam na informacje mailowe. Najlepiej do niedzieli. W piątek Kubuś skończy skład i w niedzielę wieczorem wyśle plik dlatego dobrze by było wiedzieć ile sztuk książki będzie zamawiane. Po skończeniu składu będzie też wiadoma dokładna cena zbiorku, bo chodzi tutaj o grubość i o liczbę zamawianych egzemplarzy. Dopiero jak będziemy to wiedzieli poznamy dokładną cenę, ale tak jak powiedziałam nie powinno się to zbytnio różnić od ceny poprzedniej książeczki.

A jeszcze jedno: chciałam bardzo, ale to bardzo podziękować Karolinie i Pani Ani za korektę. Dzięki nim zbiorek będzie profesjonalnie sprawdzony. Dziewczyny jesteście WIELKIE!!!!

poniedziałek, 15 lipca 2013

O miejscu gdzie się gwiazdy zbiegły, czyli leśniczówka Pranie

Leśniczówka dawniej (zdjęcie pochodzi STĄD)
Miało być jeszcze raz o Mazurach. I będzie. A dokładniej będzie o Praniu. Bo gdy okazało się, że do Prania mamy niedaleko wiedziałam, że to jedno z tych miejsc, które koniecznie muszę obejrzeć, ponieważ jest tam muzeum poświęcone Gałczyńskiemu. Ale nie jest to takie zwykłe muzeum. Bo w leśniczówce Pranie Gałczyński mieszkał, tworzył i wypoczywał. Tam też odzyskiwał wiarę w siebie i w sens życia po tym gdy "Na szczecińskim Zjeździe Związku Literatów Polskich w czerwcu 1950 roku wprzęgnięci w służbę komunistycznej ideologii pisarze otworzyli furtkę socrealizmowi, atakując przy tym tych twórców. którzy swym piórem nie zdeklarowali się jednoznacznie po stronie "ludu pracującego miast i wsi", oraz za ideałami socjalizmu."* Wśród czołówki tych zaatakowanych znalazł się właśnie pan Konstanty. Gałczyński bardzo to przeżył. Tak bardzo, że zmartwiona jego stanem psychicznym żona zaplanowała wywiezienie go do Zakopanego albo nad morze. Tak więc widać, że niewiele brakowało żeby Gałczyński w ogóle do Prania nie trafił. Pewnie zmiana otoczenia przyniosłaby mu i tak ulgę, ale z całą pewnością nie powstałyby wtedy "Kroniki olsztyńskie", "Niobe", "Wit Stwosz" i wiele innych pięknych poematów. Do wybrania się na Mazury zachęcił panią Natalię spotkany przypadkowo znajomy państwa Gałczyńskich, Ziemowit Fadecki. W barwnych słowach opisał piękno Mazur, opowiedział o spokoju i ciszy. Zapisał adres znajomego leśniczego. Zaintrygował Natalię na tyle, że napisała pod podany adres wiadomość. Na zapraszającą odpowiedź nie czekała długo. I w taki własnie sposób Gałczyński trafił do Prania. Miejsca, które pokochał i w okolice którego chciał przenieść się na stałe. Niestety nie zdążył. Teraz w tej leśniczówce, która niegdyś przyniosła mu ukojenie, wiarę w to, że jeszcze  może pisać, zgromadzono pamiątki po poecie. Dla mnie już podróż do Prania była magiczna. Nie wiem czy kiedyś wspominałam, ale nasza nawigacja czasem potrafi płatać figle. Skrycie podejrzewam, że tak doskonale nas poznała, że czasami specjalnie miast prowadzić nas doskonałymi, ale nudnymi drogami wybiera te w gorszym stanie, ale za to jakże urokliwe:). I tak do Prania dojechaliśmy przepiękną leśną drogą. Słońce prześwitywało przez korony drzew, ptaki śpiewały, las pachniał i grał. Wiem, bo zrobiliśmy sobie krótka przerwę, porzuciliśmy Edmunda (to imię naszego auta:)) i zapadliśmy się w tej zieloności. Zresztą co ja tu będę ściemniać, ja z Tymkiem zapadliśmy się w poszycie leśne, bo tam były poziomki i jagody:) Mój mąż stwierdził, że z nami nie da rady zrobić żadnej porządnej wycieczki, bo wystarczy, że gdzieś mignie coś czerwonego czy granatowego a my już przepadamy, utykamy, pełzamy... No dobra, przyznaję się: to ja zwykle utykam i pełzam:) Chyba moi przodkowie trudnili się zbieractwem i mam to w genach i nic z tym zrobić nie mogę, jest ode mnie silniejsze. W każdym razie jak już najedzeni tym co udało nam się upolować na krzakach dotarliśmy do Prania z miejsca moje serce podbił taki oto widok:
fot. J.Kordel.

To biblioteczka przydrożna. Otwarta, pełna, niezdemolowana. Cudna! A potem naszym oczom ukazała się leśniczówka Pranie. Stoi na terenie wokół którego gęsto unoszą się mgły. To zjawisko" parowania, dymienia mgły" dawniej Mazurzy nazywali "praniem". I tak leśniczówka od tego zjawiska zyskała swoją nazwę, która nawiasem mówiąc ubawiła niesamowicie Tymka:). A w środku... Nie wiem jak to opisać. Chyba najlepiej podeprę się słowami naszego znajomego, który powiedział o tym miejscu: "jak się tam wejdzie można spędzić w środku 20 minut, ale można też i dwie godziny". Nam było bliżej do tej drugiej grupy. Bo leśniczówka Pranie miała w sobie to coś. Czuć było jej specyficzną atmosferę. Tego nie da się ubrać w słowa. Może na to uczucie wpłynęła świadomość, że w tych pokojach siedział, śmiał się, dumał i pisał Konstanty syn Konstantego. Wszystko tam było jakieś: młynek do kawy z którym Gałczyński się nie rozstawał, lampy naftowe, biurko, przywiezione z warszawskiego mieszkania poety, rękopisy, książki, fragmenty listów. Nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Szczególnie pokój z biurkiem, fotelem, zieloną gęsią (ta z biurka została skradziona teraz na podłodze stoi inna) i latarnia z zaczarowanej dorożki, mnie przy sobie trzymał. Miał klimat i to rzadki, bo mało jest muzeów, które mają aż tak wyraźną osobowość. Pranie pod tym względem jest szczególne. I szczerze mówiąc cieszę się, że zawitałam tam w małym rodzinnym gronie. Że nigdy nie zabrano mnie do leśniczówki z wycieczką szkolną. Myślę, że odkrycie jej w ten własny, swój sposób spowodowało, że dom do mnie przemówił. I jestem niemal pewna, że wieczorem gdyby się dobrze posłuchało usłyszałoby się zgrzytanie pióra po papierze, ciche kroki na podwórku i powiało by zieloną poezją. Bo z całą pewnością zielony Konstanty nadal w Praniu jest. To się po prostu czuje. A to kilka fotografii:
Droga przez która przedarł się Edek. Dodam, że Edmund nie jest samochodem terenowym:)
fot. J. Kordel.

Zielony Konstanty przed leśniczówką
fot. J. Kordel.

Po prostu musiałam dotknąć biurka przy którym Gałczyński siedział, pisał...
fot. J. Kordel.

To drobiazgi na biurku. Tworzą osobliwy klimat
fot. J. Kordel.

Tysiek w towarzystwie Zielonej Gęsi:)
fot. J. Kordel



 A na zakończenie wiersz Gałczyńskiego o Praniu własnie:

W LEŚNICZÓWCE 
--- 
Tu, gdzie się gwiazdy zbiegły 
w taką kapelę dużą, 
domek z czerwonej cegły 
rumieni się na wzgórzu: 
to leśniczówka Pranie, 
nasze jesienne mieszkanie. 
--- 
Chmiel na rogach jelenich 
usechł już i się sypie; 
w szybach tyle jesieni, 
w jesieni tyle skrzypiec, 
a w skrzypcach, byle tknięte, 
lament gada z lamentem. 
--- 
Za oknem las i pole, 
las - rozmowa sosnowa; 
minął dzień i na stole 
stoi lampa naftowa, 
gadatliwa, promienna 
jak ze stołu Szopena. 
--- 
W nocy tu tyle nuceń 
i śpiewań, aż do rana. 
Księżyc w srebrnej peruce 
gra jak Bach na organach 
i płynie koncert wielki 
przez dęby i przez świerki - 
to leśniczówka Pranie: 
nocne koncertowanie. 
--- 
Chodzi wiatr nad jeziorem, 
trąca dęby i graby; 
i znów wieczór, wieczorem 
znów zaświecamy lampy; 
o, leśniczówko Pranie: 
lamp lśnienie, migotanie, 
księżyc na każdej ścianie, 
nocne muzykowanie. 
--- 
Sunie dorożka nocy, 
w skos, dziecinnym rysunkiem; 
dorożkarz zamknął oczy, 
konik stąpa z frasunkiem, 
cień od ściany do ściany: 
wehikuł posrebrzany; 
o, leśniczówko Pranie, 
nocne podróżowanie. 
--- 
Gwiazdy jak śnieg się sypią, 
do leśniczówki wchodzą 
każdą okienną szybą, 
każdą wrześniową nocą; 
w twoim małym lusterku 
noc świeci gwiazdą wielką.   

*fragment pochodzi z przewodnika autorstwa Stefana Maciejewskiego "Gałczyńskiego... Pranie i okolice".

piątek, 12 lipca 2013

O tym jak dobrze jest czasami na samym końcu świata

taka oto porzucona łódka stała nad brzegiem
fot. J. Kordel
Miałam o tym pisać już na początku tygodnia, ale... No właśnie, pewnie sami się domyślacie, że wszystkiemu winien jest bezwstydny czas. Ucieka nie wiedzieć gdzie i kiedy. Płata figle i nagle z początku tygodnia robi koniec. Nicpoń i figlarz. Ale nie wszędzie ten czas ma takie niepokojące właściwości i nieziemskie przyspieszenie. Tam gdzie byliśmy na początku lipca było całkiem inaczej. Przede wszystkim budziło nas słońce i śpiew ptaków. Ten świergot to był jedyny poranny dźwięk. Telewizor był ale raczej nie używany. Internetu nie było (poza tym jednym miejscem, co to je musiałam wyszukiwać i kombinować żeby mi się nie zerwał), radia nie było, komputerów włączonych od rana do wieczora też nie było. Telefony miłosiernie praktycznie w ogóle nie dzwoniły. Jednym słowem  cywilizacji nie było. Ale za to był upał, jezioro, cisza, nieprzebrana ilość poziomek przy leśnych drogach i całe jagodowe pola. Kawa w szlafroku na podwórku i czas, który o dziwo płynął wolno i spokojnie. Zupełnie inaczej niż w mieście. Bez skruchy przyznaję, że przez te dni leniłam się bezwstydnie. Jadłam te jagody i poziomki, trochę pisałam, ale niewiele, przeczytałam jedynie kawałek książki Kapuścińskiego "To nie jest zawód dla cyników" i całą "Większy kawałek świata" Chmielewskiej. Tę ostatnią z racji mazurskich klimatów i powrotu do beztroskiej młodości. Czytaliście? Ja wszystkie pozycje o Teresce i Okrętce uwielbiam. Kilka razy zdarzało mi się popłakać ze śmiechu w czasie lektury i stwierdziłam, że są to te same momenty, które śmieszyły mnie ileś tam lat temu. I za to właśnie uwielbiam Chmielewską. A mazury? Hmmm... To moja nowa fascynacja. Nowa, bo ja do tej pory do wody nie żywiłam zbytniego sentymentu. Nad morze jeździliśmy głównie żeby grzebać w piasku i szukać bursztynów. Myśl, że miałabym leżeć na plaży z miejsca budziła mój protest. Bo ja z tych wiercących się jestem. Tymczasem na Mazurach zakochałam się w zachodach słońca nad jeziorami, w tajemniczych i cienistych lasach i uwaga... W żaglówkach. Byliśmy na moment w Mikołajkach i już wiem z całą pewnością co chcę robić w przyszłym roku. Otóż chcę na żaglówkę!!!! Na tydzień w lipcu, bo oczywiście w sierpniu musowo muszą być Sudety, to akurat się nie zmieniło. I właściwie tylko tego mi brakowało na Mazurach: gór:). Już przygotowuję psychicznie Kubusia do tego, że będzie zmuszony zdobyć patent sternika:) Na całe szczęście mój mąż podziela moją nowo nabytą fascynację więc przekonywanie idzie mi nader sprawnie. A teraz kilka fotek. Następnym razem dorzucę jeszcze kilka, bo mamy ich multum i jakoś nie mogę się zdecydować, które tu umieścić:)

Zachód słońca nad Kierwikiem
fot. J. Kordel

Mazurski mak
fot. J. Kordel

A to żaglówki, jezioro błękit, czegóż chcieć więcej:)
fot. J. Kordel

Tysiek w Mikołajkach wcina gofra
fot. J. Kordel

A to ja i łódka:)
fot. J. Kordel

To zdjęcie mnie zachwyciło. Moim zdaniem jest cudne!
fot. J. Kordel



A to z serii łąki, kwiaty i latające cosie:)
fot. J. Kordel

To ja we własnej osobie:)
fot. J. Kordel

Tutaj ważka, która ma całą sesję zdjęciową. Następnym razem wrzucę zbliżenie oka
Jest niesamowite!
fot. J. Kordel

A to widoczek:)
fot. J. Kordel

środa, 10 lipca 2013

To lecimy z okładkami:)

Przede wszystkim dziękuję wszystkim za podziękowania i pozdrowienia. Odwdzięczam się tym samym i dziękuje wszystkim, którzy zechcieli wziąć udział w konkursie. Bez Was nie byłoby emocji, tekstów i książki. Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo!
Teraz okładki.Miały być wczoraj, ale mieliśmy niespodziewanych gości no i się nie udało dokończyć. Ale dzisiaj są wszystkie gotowe do wybierania i głosowania. Oczywiście docelowo zdjęcia będą lepszej jakości, te są pobrane tylko na wzór. A i jeszcze tytuł. Początkowo myślałam żeby dać "Wczoraj spotkałam...", ale wśród autorów są też panowie więc sami rozumiecie:). Mam nadzieje, że "Spotkania wczorajsze" też Wam się spodobają:)
I oto pierwsza okładka:


Druga:

Trzecia:

Czwarta:
Ankieta do głosowania za moment się pokaże!

wtorek, 9 lipca 2013

Nieco spóźnione wyniki, zwycięzcy i ważna informacja!!!!

Dzień dobry wszystkim! Dopiero wróciłam do cywilizacji (netu, telewizji, maili) i nadrabiam zaległości. Właściwie miałam napisać "wróciłam do normalności", ale dotarło do mnie, że to by było przekłamanie. Normalność to ja chyba miałam właśnie na tym końcu świata, gdy nie pędziłam zaraz po otworzeniu oczu do komputera. Ale nie o tym miałam pisać. A przynajmniej nie tutaj, tylko w następnym poście. Tutaj chciałam oznajmić, że tadam, tadam, mamy zwycięzców!!! Pierwsze pięć miejsc zajęły opowiadania:





Warto było... Czyli jak być sobą i nie przegrać.
Nieżyjące.
Księżniczka wśród smoków, czyli podręcznik przetrwania dla królewskich córek.
Spotkanie
Podróż do gwiazd

Gratuluje serdecznie i tym z pierwszej piątki i wszystkim innym autorom. Każde z opowiadań było szczególne, Wasze i każde było wyjątkowe. Tak więc na pewno nie ma tu przegranych. I mam nadzieję, że wszyscy bez wyjątku bawili się dobrze i że zbiorek tak samo ucieszy wszystkich uczestników. I tutaj proszę o uwagę.

W związku z kilkoma wiadomościami i wątpliwościami mam prośbę. Proszę autorów opowiadań, wszystkich bez wyjątku o mail do mnie z tytułem opowiadania i imieniem i nazwiskiem autora. To będzie potwierdzenie, że zgadzacie się na opublikowanie tekstu pod swoim nazwiskiem. Jeżeli takiego maila nie otrzymam opowiadanie ukaże się tylko z tytułem bez nazwiska i imienia.  

Teraz pozostałe sprawy organizacyjne. Autorzy pięciu wybranych opowiadań dostaną po 2 egzemplarze zbiorku. Pozostali będą mogli go zamówić po cenie druku. Dzisiaj powinnam już wiedzieć jaka to będzie kwota. Mam wrażenie, że cena będzie podobna jak przy zbiorku świątecznym czyli około 12 złotych + przesyłka. Oczywiście jest możliwe jakieś wahnięcie, ale nie przypuszczam żeby to były znaczące kwoty. Cenę przesyłki poznam jak już będę mieć egzemplarz książeczki w ręku i będę mogła ją zważyć. Można zamówić dowolną ilość zbiorków, tyle tylko, że będę prosiła o jak najszybsze informacje na ten temat, bo musimy wiedzieć jaki nakład zamawiać. Tak więc piszcie, zamawiajcie (mailowo: ilość zbiorków, adres do wysyłki), a ja będę to ogarniać. A i jeszcze jedno: okładki. Pojawią się jeszcze dziś wieczorem. Będzie ankieta i głosowanie tak więc zapraszam do zaglądania i wybierania tej, która najbardziej przypadnie Wam do gustu. To chyba wszystko. Jeżeli o czymś nie napisałam pytajcie. Jestem już dostępna i na pewno będę sprawdzać na bieżąco pocztę i komentarze.
Serdeczności Wam przesyłam i życzę miłego słonecznego dnia.

wtorek, 2 lipca 2013

Właśnie zauważyłam!

Słuchajcie udało mi się dostać do poczty i właśnie zauważyłam, że w niedzielę tuż przed 24:00 przyszło jeszcze jedno opowiadanie. Chciałam je w tej chwili dorzucić do zakładki. Wczoraj spotkałam/spotkałem, ale za chorobę nie chce mi się tam wkleić. Myślę, że to wina słabego netu. Wklejam je więc chwilowo tu, jak się wszystko unormuje powędruje we właściwe miejsce.  Niestety nie mogę go dodać do ankiety, bo już się rozpoczęła. Nie wiem co z tym mam zrobić... W zbiorku będzie, ale nie mam go jak poddać głosowaniu. Przepraszam autorkę bardzo!
A i Karolcia zgłosiła chęć pomocy w korekcie. Karolinko, bardzo, bardzo dziękuję!

Wczoraj spotkałam...

Wczoraj spotkałam Krychę. Kurczę, prawie okrągły rok minął odkąd widziałyśmy

się po raz ostatni. Wariatka nic się nie zmieniła - tak samo pulchna, tak samo

rozgadana, roześmiana. Od razu zaczęła opowiadać o nowinkach, zapraszać do

siebie i tak od słowa do słowa, zamiast w markecie, przy stoisku z piłami

tarczowymi ( nie pytajcie do czego mi potrzebna piła ) wylądowałam w jej

pachnącym świeżym kwieciem domku na peryferiach miasta. Matko kochana, ile

piwonii w Kryśkowym ogródku kwitnie! Zawrót głowy! Wystarczy otworzyć okna i

całe wnętrze domu wypełnia słodka woń. Na stół postawiła flaszeczkę domowej

wiśniówki i przystąpiłyśmy do konsumpcji połączonej z rozważaniem dylematów

moralnych i dyskusją o ważnych światowych wydarzeniach. Przy drugiej flaszce

naszła nas ochota na odśpiewanie całego repertuaru Beaty K. , rozpoczynając od

"do lata, do lata, piechotą...", a na "diament i sól, seks i ból.." kończąc. Gwiazdy

Opola, to przy nas doprawdy pikuś. Aż kolejne okno trzeba było uchylić, bośmy się

spociły dobywając z piersi te pienia anielskie. Wraz z powiewem wiatru wpadło do

pokoju jeszcze więcej upajających, ogrodowych zapachów, a biała, koronkowa

firanka zafalowała nad moją głową niczym ślubny welon. Daję słowo, poczułam się

jak młódka, co to opija pożegnanie z panieństwem, tylko mi wianka rucianego na

płowych włosach brakowało. Gdybyż tak w starym, przeżartym przez korniki

kredensie po prababci uchowała się jeszcze jedna butelczyna. Niestety.... Kryśka

domowe przetwory trzyma do piwnicy, bo tam chłodnej i ciemniej, a w ogóle to ona

nie ma w babcinym kredensie miejsca na te wszystkie cuda, co to je wyczarowuje.

Trudno. Trzeba było zejść po stromych stopniach w ciemną otchłań, by wiśniówkę

na światło dzienne wydobyć. Jak mus, to mus. I nic to, że w głowie nieźle mi już

szumiało. Zawzięłam się, że do piwnicy zlezę i żadna siła powstrzymać mnie przed

tym nie mogła. Gospodyni zresztą nie próbowała mnie wcale od moich zamiarów

odwodzić. Bąkała jedynie coś o świetle, żebym zapaliła, czy jakoś tak. I o

włączniku, co jest po prawej stronie. A może po lewej? Nie znalazłam. No co, było

przecież ciemno....Nic nie szkodzi. Ja, drodzy moi, widzę w ciemności jak kot i jak

kot bezszelestnie i z gracją.......ŁUBUDUBUDU!!!
To moje ostatnie wspomnienie z dnia wczorajszego. Dziś zaś, z niewyjaśnionych

przyczyn, obudziłam się w piwnicy, ale na pewno nie tej, do której próbowałam tak

niefortunnie zejść. Ha! Zejść to mi się owszem, prawie udało, ale z tego świata.

Miejsce w którym się znajduję jest cokolwiek dziwne. Po pierwsze, na podłodze

leży słoma, z lekka przegniła. Po drugie mury są wilgotne i czuć zapach stęchlizny.

Po trzecie ciemno tu, jedynie przez małe okratowane okienko, wysoko nad głową

wpada smużka światła. Przyjemna, pełna domowych konfitur i winka piwniczka

Kryśki to z całą pewnością nie jest. Słyszę coś jakby odgłos kroków, coś jakby

dzwonienie łańcuchów i zawodzenie dolatujące z oddali. Naraz uszu moich

dobiega donośny, zachrypnięty baryton, z namaszczeniem recytujący: "Mocą

nadaną nam przez miłościwie panującego króla Zygmunta Augusta......dnia 30

czerwca, anno domini 1561........ uznajemy świniarkę Katarzynę z

Pociepkowa....za winną czarów....konszachtów z siłą nieczystą.....sprowadzenia

na wieś rodzinną gradobicia.....na sabat wiedźm na mietle latania....i skazujemy na

śmierć przez spalenie na stosie....." AAAAAAAAA!!!!!!!!!!!
- No i czego się pani tak drze? - zapytała salowa, wymiatając nieistniejący kurz

spod szpitalnego łóżka.
 - Bo mnie bandaż w mózg uwiera! - odburknęłam. Trzeba było jechać do sklepu, kupić staremu tę piłę, a nie z Kryśką - pijaczką ekscesy urządzać.

Ankieta i słów kilka

Kochani moi, przepraszam, że ankieta pojawiła się dopiero dziś. Wiem, że powinna pojawić się wczoraj, ale wczoraj prosiłam o cud i niestety nie zostałam wysłuchana:) Dziś za to cud się wydarzył i ku mojej ogromnej uldze ankieta jest. Cud dotyczy internetu. Otóż jestem w miejscu, gdzie nasz mały przenośny internet nie łapie sieci. Żałujcie, że nie widzieliście co wyprawiałam żeby znaleźć choć jedną zielona kreseczkę, która by wskazywała na to, że mam szansę się połączyć. Starsi państwo mieszkający w domu naprzeciwko patrzą na mnie z lekka obawą i z podejrzliwością w oczach. Cóż nie dziwię się. Też bym się sobie tak przyglądała gdybym była na ich miejscu. Nie co dzień widzi się miotającą się po balkonie kobietę, która wystawia laptopa za barierkę, ustawia go na podłodze w najróżniejszych konfiguracjach, a na koniec leży przed nim płasko... W takiej właśnie płaskiej pozycji piszę te słowa:) Wybaczcie więc, że post będzie raczej krótki:) Postaram się jeszcze w międzyczasie napisać parę słów i dodać zdjęcia, bo tu gdzie jestem jest pięknie:) A teraz głosujcie sobie spokojnie. Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam, nie przeoczyłam. W razie czego piszcie, postaram się przynajmniej raz w ciągu dnia zaglądać do poczty. Rzecz jasna leżąc płasko na balkonie:)  A jeszcze dwie sprawy: okładki będą po weekendzie, trzy do wyboru, zrobię ankietę i będzie można głosować na tę, która najbardziej przypadnie Wam do gustu. Teraz niestety Kubuś nie da rady ich zrobić, bo na laptopie nie mamy odpowiednich programów. Druga sprawa: korekta. Pytacie o nią, ale ja nie jestem w stanie zapewnić sprawdzenia tekstów. Sugestia żebym wynajęła profesjonalną korektę (mailowo odebrana) odpada. Po prostu korekta kosztuje. Jeżeli jest wśród Was ktoś, kto się zna i ma ochotę się tym zająć charytatywnie będę przeogromnie wdzięczna. Jeżeli nie, po prostu będzie jak jest, jakoś to przeżyjemy:) Trzymam kciuki za wszystkich Autorów, pozdrawiam i kończę.
Wasza płaskoleżąca MK