wtorek, 30 kwietnia 2013

Podróż marzenie czyli majowy konkurs!

Avonlea
Dzień dobry wszystkim. Czy uwierzycie, że jutro już maj? Jakoś tak niepostrzeżenie przyszedł. I w związku z tym, że maj jest pięknym miesiącem i jutro albo jeszcze dziś część z Was wybierze się na majówkę ogłaszam konkurs! Konkurs zainspirowany majem i pytaniem Basi o podróż marzenie. Konkurs polega na tym żeby na owo pytanie odpowiedzieć i podesłać link do strony z informacją o tym miejscu. Potem ja zbiorę wasze podróże marzenia i zrobię z nich post. Będzie piękny i inspirujący wpis o tym co Wam się marzy. Można też podesłać zdjęcia na maila z podróży którą już odbyliście ale marzycie żeby wrócić w to miejsce. Nagrodami będą książki:



Pierwszy zestaw: "Roztrzaskane życie" Kallos Stephanie i "Single" Goldstein Meredith


Drugi zestaw:  "Winnica w Toskanii" Ferenc Mate i "Wino z Malwiną" Magdalena Kordel (z racji, że do tej ostatniej pozycji mam pewne prawa Wino z Malwiną będzie rzecz jasna z autografem:))


Roztrzaskane życie to jedna z moich ukochanych książek. Dlatego chciałabym się tą miłością z kimś podzielić:) Ale wracając do rzeczy pytanie brzmi:

Jakie miejsce w świecie chciałbyś odwiedzić lub już je odwiedziłeś ale marzysz by tam wrócić? Takie Twoje wielkie marzenie podróżnicze???

Właściwie podobne pytanie zadała mi Basia, ja je tylko zmodyfikowałam:) Bardzo bym prosiła o umieszczenie banerka o konkursie jeżeli oczywiście zechcecie to zrobić. Odpowiedzi i linki wklejajcie pod postem. W związku z tym, że każda podróż marzenie jest najpiękniejsza i nie można tak po prostu wybrać którejś z nich tradycyjnie Tysiek wskaże zwycięzców wyciągając ich imiona:) Konkurs trwa do 14 maja. Przy komentarzu napiszcie proszę czy wolicie zestaw pierwszy czy drugi:) Zapraszam!!! 

Ja oczywiście nie biorę udziału w konkursie ale pozwolę sobie wkleić informację o mojej podroży marzeniu:) Tekst pochodzi z PINEZKI


Wyspa Księcia Edwarda

Bo i w tobie, gdzieś w zakamarkach duszy jest wolny, nieskażony ludzką stopą skrawek, czekający aż zawładnie nim polityka zagraniczna nowego terytorium. W lewej komorze mojego serca powiewa od dwunastu lat flaga Wyspy Księcia Edwarda – najmniejszej prowincji Kanady.

Są miejsca na świecie, jak ludzie – widzimy je po raz pierwszy i mamy wrażenie, jakby czekały właśnie na nas. Od zawsze. Stajesz w takim miejscu, rozglądasz się dookoła i mówisz z całym przekonaniem: jestem stąd. Bo i w tobie, gdzieś w zakamarkach duszy jest wolny, nieskażony ludzką stopą skrawek, czekający aż zawładnie nim polityka zagraniczna nowego terytorium. W lewej komorze mojego serca powiewa od dwunastu lat flaga Wyspy Księcia Edwarda – Najmniejszej prowincji Kanady. 
   PEI (Prince Edward Island) to wtulony w Zatokę Świętego Wawrzyńca patchwork zielonych farm, poprzecinanych pasmami łubinu i czerwonymi wstążkami dróg (drogi naprawdę są czerwone), oblamowany srebrzystobiałymi plażami i zanurzony w pianie Atlantyku. Do tego to niebo – jak wypucowane dla przyjezdnych! Nigdzie nie ma tak błękitnego nieba jak w Atlantyckiej Kanadzie. 
   Jeszcze kilka lat temu na wyspę można się było dostać jedynie promem z Cape Tormentine w Nowym Brunszwiku lub Digby w Nowej Szkocji. 40-minutowy rejs był dodatkową atrakcją, dawał czas na zwolnienie rytmu, szczególnie jeśli przejechało się prawie dwa tysiące kilometrów autostradą z Toronto. Na wodach cieśniny Northumberland czerwieniły się i żółciły kutry rybackie. Zachęcani przez pasażerów rybacy podpływali do promu, przechwalając się połowem. Potężne homary machały nam złowieszczymi szczypcami.  

Dziś, odnotowuję z żalem, nie ma już promu. Na wyspę dostajemy się szybciej i odrobinę taniej (39 dolarów za osobowy samochód)  imponującym Mostem Konfederacji wyrastającym z przylądka Jourimain. Most sam w sobie jest wart zobaczenia – 13 kilometrów  szosy wsparte na potężnych filarach osadzonych w dnie oceanu.  Ale trochę żal, szczególnie tym, którzy podróżują Hondą Civic i nie widzą wiele ponad półtorametrowymi, betonowymi zaporami chroniącymi ich wątłą blaszankę przed zmieceniem w otchłanie Atlantyku przez silne wiatry zatokowe.  Do mostu zawieszonego 135 stóp ponad wodą nie podpłyną już poławiacze krabów. Ale ta 20-minutowa podróż między wodą a niebem pozwala nam odizolować się od świata rzeczywistego, od pracy, od niespłaconych kredytów i zjadliwego szefa.  

 Wyspa Księcia Edwarda nie jest dla wielbicieli mocnych przygód, nie ma tu luksusowych kurortów, rozbłyskujących neonami kasyn i modnych dyskotek. Są za to plaże – srebrzyste pasma czystego piasku odbijające się od czerwieni urwiska ponad nimi. Są łagodne pagórki z wijącą się między nimi szosą.  Przez Wyspę jedzie się z przyjemnością – między ciemniejszą zielenią lasu połyskuje w słońcu błękit jeziora i zatoki. W oddali bieleje latarnia morska na cyplu czerwonych skał. 

Jaśniejsza zieleń pastwisk przepięknie kontrastuje z bielą wiejskich, drewnianych kościółków i jasnymi kreskami płotów, którymi otoczone są pastwiska. Biało-czarne plamy krów na trawie, jak ułożone (i wyszorowane) dla malarzy i turystów. 

Po niedługiej podróży (na wyspie wszędzie jest blisko) dotrzemy do plaży – niektórzy rozłożą się z książką, niektórzy wybudują zamek z piasku, a jeszcze inni wypłyną kutrem z rybakami na "deep sea fishing". Za 20-30 dolarów od osoby można zmierzyć się z morzem. Można złowić potężnego tuńczyka, makrele lub nawet rekina. Dorsza trzeba będzie wypuścić – są pod ochroną.

Wyspa Księżnej Maud 
  
 Dla miłośników twórczości Lucy Maud Montgomery Wyspa Księcia Edwarda to przede wszystkim dom rudowłosej sieroty z Zielonego Wzgórza. Choć wielu mieszkańców Wyspy oburzyło się, kiedy uśmiechnięta buzia z rudymi warkoczami stała się oficjalnym symbolem wyspy na tablicach rejestracyjnych, to trzeba przyznać  słynnej gadule z niepospolitą wyobraźnią, że to właśnie ona rozsławiła maleńką PEI na cały świat. Ania Shirley była postacią fikcyjną, ale jej zachwyt i miłość do wyspy były wyrazem duszy Lucy Maud Montgomery. Prawdziwa też była farma Margaret i Davida Macneil (kuzynostwa LMM), która posłużyła pisarce za pierwowzór Zielonego Wzgórza. Prawdziwa była Aleja Zakochanych, Jezioro Lśniących Wód i Las Duchów – urocze zaułki w maleńkiej wiosce na krańcu Kanady, bliskie sercom milionów czytelniczek na całym świecie. Dla nich jedyna stolica wyspy Księcia Edwarda to nie Charlottetown, ale rodzinna wieś Lucy Maud Montgomery – Cavendish. (Nie, LMM nie urodziła się w Avonlea). Każdy kto wychował się na powieściach LMM nie opuści Cavendish bez odwiedzenia trzech miejsc. 
Pierwsze, to stare gospodarstwo dziadków pisarki – Lucy i Alexandra Macneil, w którym pisarka spędziła dzieciństwo i młodość. Niestety, nie ma już domu, który tak kochała, a z którego po śmierci dziadka tak gorliwie starał się ją wygryźć wuj John. Tu napisała Anię z Zielonego Wzgórza. Tu wracała (choć nigdy już nie przestąpiła progu tego domu), nawet gdy dziadkowie zmarli i nikt już nie witał jej w bramie. Zostały po nim tylko kamienne fundamenty. Ale pochylają się nad nimi te same stare jabłonie, pod którymi siadała młoda Maud, wokół biegną te same ścieżki. Tą samą aleją pod sklepieniem sosen i modrzewi biegła Maud do białego, drewnianego kościółka prezbiteriańskiego, w którym grała na organach. W ogrodzie spotyka się dwa rodzaje zwiedzających – jedni przechodzą szybko, czytają tabliczki informacyjne i popędzają drugi rodzaj. Ci drudzy poruszają się po posiadłości jak po świątyni, z namaszczeniem dotykają kamieni fundamentu, głaszczą korę drzew, ukradkiem chowają do kieszeni jabłko lub szyszkę. Na pamiątkę. Oglądają się znienacka, czy gdzieś nie wychyli się zza drzewa piegowaty duszek w sukience z bufiastymi rękawami. 
Jeszcze tylko trzeba wstąpić do maleńkiej księgarni prowadzonej przez potomków Macneilów. Praprawnuk Lucy i Alexandra proponuje mi opowieść o życiu pisarki. Mnie?! 

Miejsce drugie:  

Z ogrodu wychodzimy aleją pod sosnami, przechodzimy za kościołem, wzdłuż łanów zboża i wchodzimy na uroczy wiejski cmentarzyk, gdzie pośród swych bliskich spoczywa Lucy Maud Montgomery. Nie ma pomników ani monumentów, jej miejsce spoczynku znaczy typowa pionowa płyta nagrobna. Na grobie rosną bratki, petunie, niecierpki  - zwykłe kwiatki, które kochała. Ze wzruszeniem odczytuję na płytach cmentarza nazwiska znane mi z dzienników LMM – Macneill, Webb, Woolner, są mi bliscy jak rodzina. Zmawiam modlitwę za spokój jej udręczonej duszy. Dziękuję za jeden z siedmiu cudów mojego dzieciństwa – Anię z Zielonego Wzgórza. 

A ono, czyli trzeci przystanek, tuż  za rogiem. 

Pokoik Ani
Zielone Wzgórze! Cel pielgrzymek z całego świata. Miejsce, gdzie zakochani z odległych zakątków globu przyjeżdżają, by przyrzec sobie miłość do końca życia. Ale bez obaw – to nie Las Vegas. 
Biały dom z zielonymi facjatkami otoczony jest słonecznikami i malwami, dalej budynki gospodarcze. Farma kuzynostwa Maud, ktora posłużyła jej za pierwowzór Zielonego Wzgórza została odkupiona przez rząd Wyspy, uczyniono z niej muzeum Maud i Ani. Z chwilą gdy przekraczamy próg domu, znów rozpływa się gdzieś granica między rzeczywistością a fikcją – w salonie maszyna do pisania Maud, przez poręcz krzesła w pokoiku na poddaszu przewieszona jest sukienka z… bufiastymi rękawami, "najbufiastszymi na świecie". Naturalnym wydaje się pytanie małej dziewczynki: czy to w tym pokoju mieszkała Ania? Pelargonie w oknach, słoje w spiżarni – wszystko PRAWDZIWE.  Opuszczamy domostwo w odpowiednim momencie, gwałtownie przywołani do rzeczywistości. Na podwórko zajechał właśnie autokar pełen japońskich turystów, za chwilę rozlegnie się klikanie i pstrykanie. Każdy garnek, każdy krzak pomidora zostanie na wieki utrwalony przez azjatyckich miłośników Ani Shirley i jej "rodzicielki". Młodzi mężczyźni i dystyngowane japońskie starsze panie ze wzruszeniem wstępują na ścieżkę, którą "biegała" ukochana Ania. 

Boczną ścieżką uciekamy do Lasu Duchów, tędy gnała przed laty na skróty przerażona mała Maud, którą babka posłała na pożyczki do kuzynki. Tędy wysłała też po latach Anię na złamanie nogi. Las, choć niewielki, faktycznie sprawia wrażenie wymarłego. Wysokie, gęsto rosnące drzewa nie dopuszczają światła do poszycia, tylko połamane gałęzie i zszarzała ściółka. I może by nawet dało się w końcu dostrzec jakiegoś ducha, ale z oddali słychać klikanie i pstrykanie. Japończycy skończyli już zwiedzanie domu.  
Za to przed nami spacer w balsamicznym powietrzu i magicznym klimacie Alei Zakochanych, której imienniczki można dziś znaleźć w Polsce, Korei, Finlandii – wszędzie, gdzie mieszkają małe dziewczynki o romantycznych sercach. Aleja to około półtora kilometra drogi przez las. Przed laty prowadzano tędy mało poetyczne krowy na pastwiska. Wzdłuż strumienia, który zapewne pamięta imiona wszystkich bohaterek książek Lucy Maud. Pastwiska zamieniono dziś w pola golfowe, a Aleję Zakochanych pozostawiono… zakochanym. Wymarzone miejsce na romantyczny spacer, ustronne ławeczki i pokryte mchem zwalone pnie aż kuszą, by poddać się czarowi miejsca i zapomnieć na chwilę o panujących tu wiktoriańskich obyczajach. Ale po chwili pogonią nas z miejsca dorodne kanadyjskie komary i Japończycy, którzy właśnie zakończyli inwentaryzację Lasu Duchów. 
Czas i na nas, bo Cavendish to nie tylko Lucy Maud i Zielone Wzgórze (choć szczerze mówiąc, rudowłose lalki w każdym sklepie pamiątkowym nie pozwolą nam o tym zapomnieć ani na chwilę). To także zachwycający Park Narodowy, założony w 1937 dla uhonorowania więzi pisarki z jej rodzinną ziemią. Narodowy Park PEI rozciąga się na 40 km północnego wybrzeża wyspy i obejmuje rozsrebrzone, piaszczyste plaże chronione od cywilizacji przez rzeźbione wodą i wiatrem skały z czerwonego piaskowca. Po gorącym dniu na plaży pójdziemy na długi spacer drewnianą promenadą, ciągnącą się kilometrami przez wydmy porośnięte srebrnozieloną trawą i mokradła, zamieszkałe przez setki gatunków ptaków i zwierząt wodnych. 
 Przystajemy co jakiś czas, żeby wsłuchać się w niezwykłą muzykę przyrody wokół nas. Nasze zmysły przytępione łoskotem wielkiej aglomeracji potrzebują chwili, by wyłapać z otoczenia wieczorne nawoływania ptaków. Wokół nas z furkotem ścigają się ważki. Żaby przygotowują się do nocnego koncertu. 
Wracamy o zachodzie słońca, w oddali zaczyna błyskać światło latarni morskiej. Wspominam kapitana Jima i zagubioną Margaret. Na tle ciemniejącej wody mokradeł dobranoc mówi nam majestatyczna sylwetka czapli. 

Wyspa Dobrych Ludzi  

Na werandach letnich domków zbierają się ludzie, zajdzie gospodarz, żeby spytać czy nie potrzebujemy dodatkowych koców. Noce na wyspie, nawet w środku lata, bywają chłodne. 
Największym bogactwem naturalnym Wyspy Księcia Edwarda są jej mieszkańcy. Głównie farmerzy i rybacy, dorabiający sobie do niewielkiego dochodu wynajmowaniem kwater letnikom. Na wielu farmach stoi po kilka domków do wynajęcia. Zmęczony podróżnik może być pewien, że znajdzie w kuchennej szafce zapas kawy, herbaty i cukru. 
   Kiedy podczas mojej pierwszej podróży na PEI zatrzymaliśmy się, aby zapytać o nocleg, gospodarz wysłał nas, żebyśmy wybrali sobie domek, który nam będzie odpowiadał. 
– A kiedy mamy zapłacić? – zapytaliśmy 
– Jak będziecie wyjeżdżać. Gdyby mnie nie było, zostawcie klucz i pieniądze na stole w kuchni. 
Tyle formalności. Można rozłożyć się na leżaku na ganku, wsłuchać w świerszcze cykające zupełnie za darmo. Za nami purpurowo-różowy zachód słońca, jak na świętym obrazku, w oddali fale oceanu obmywają z pomrukiem czerwone skały, a tuż przed nami żaby rozpoczynają koncert w… Jeziorze Lśniących Wód. 
Ktoś powie – kicz. 
Ja powiem – nic mi więcej do szczęścia nie trzeba. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Co tam jeszcze u mnie słychać:)


No to dalszy ciąg odpowiedzi! Tym razem już wszystkie, w tym Aga wyczekiwane anonimy:) Zapraszam serdecznie!


17. Czy byłaś kiedyś w Rzeszowie? :D A niezależnie od tego, czy byłaś - z czym Ci się kojarzy Rzeszów?

W Rzeszowie byłam tylko przejazdem, dawno temu gdy byłam nastolatką. Wujek, który prowadził auto zatrzymał się na przejściu dla pieszych i właśnie wtedy chodnikiem przechodziło dwóch żołnierzy, którzy najpierw się do mnie cudownie uśmiechnęli a potem zaczęli  posyłać całusy. Tak więc Rzeszów kojarzy mi się całkiem przyjemnie i tak sobie myślę, że w związku z tym incydentem w Rzeszowie powinnam po prostu wypięknieć:) 

18. Jakiej lubisz słuchać muzyki? Masz jakieś swoje ulubione zespoły, gatunki?

U mnie w muzyce tak jak w książkach panuje totalny miszmasz. Chociaż chyba przeważa poezja śpiewana, ale słucham też Iry, Wilków, mam kilka ulubionych piosenek Maleńczuka. Bardzo lubię Zespół Reprezentacyjny, SDM (to dawniejsze, nowe płyty mniej mi podchodzą), Basię Stępniak Wilk, Justynę Bacz, Janusza Radka... Przede wszystkim słucham polskiej muzyki, ale mam też słabość do piosenek francuskich, choć ni w ząb po francusku nie rozumiem. A ostatnio wyszukuję utworów przedwojennych. Te piosenki mają w sobie coś takiego czego w dzisiejszej muzyce już się nie uświadczy.

19. Czy napiszesz kiedyś książkę dla dzieci?

Tutaj z odpowiedzią się zawahałam, bo przypomniało mi się powiedzenie: nigdy nie mów nigdy. Powiem tak: dzisiaj nie mam takich planów. Ale może kiedyś, kto wie:)

20. Magda- a dlaczego nie masz włosów w kolorze blond?? zastanawia mnie to?

Odpowiadam jak najbardziej twierdząco: zastanawia cię to! Co do koloru to mogłabym tutaj powołać się na genetykę, dziedziczenie i inne takie dziwne naukawe rzeczy, ale byłoby nudno. Więc zdradzę wam pewną wstydliwą tajemnicę: otóż dawno, dawno temu byłam ni mniej ni więcej tylko małą osadzoną na wielgaśnej wieży księżniczką o pięknych włosach koloru blond. Ale traf chciał, że właśnie wtedy zaczęły rozpowszechniać się dowcipy o blondynkach i wszyscy książęta (a dodać trzeba, że mądrością nie grzeszyli owi panowie) wzięli sobie do serca żarty i wcale a wcale nie kwapili się by uwolnić blondynkę z wieży. Ba nawet zaczęli układać o niej szpetne kawały... I gdyby mała księżniczka (czytaj ja) nie była księżniczką to ze zgryzoty zapewne by osiwiała, ale w związku z tym, że przyzwoitym księżniczkom to nie przystoi moje włosy z blond zmieniły się w kasztan. 

21. Magdaleno czy zamieścisz kiedyś przepis na sok z Żuka? Mam jednego do przerobienia i nie wiem jak się zabrać do tego …

Po pierwsze należy zacząć od obejrzenia Czarnej Żmii z Jasiem Fasolą. Oni tam wyciskają budyń z kota więc można potraktować to jako film instruktażowy. Po drugie należy poczekać na noc świętojańską, uwić wianek i włożyć żukowi na głowę (wiem, że uwicie takiego ustrojstwa dla żuka łatwe nie jest, ale sama chciałaś!), potem zanieść żuka do lasu i w świetle księżyca wypuścić na wolność po czym policzyć do dziesięciu i zacząć poszukiwania. Nie poddany takiemu rytuałowi żuk nie nadaje się do przetworzenia, bo sok  z niego nie dość, że gębę będzie wykręcał to jeszcze do powstania brodawek się przysłuży. Gdy już znajdziemy żuka należy razem z wiankiem wycisnąć go poślinionym kciukiem prawej dłoni w zagłębieniu lewej. Jeżeli mamy trudność z odnalezieniem żuka można urządzić na niego nagonkę używając do tego celu dworskich sierot. Tak potraktowany żuk ma czarodziejską moc bliżej jednak nie wiadomo jaką. Dlatego uprasza się wszystkich przyrządzających o robienie dokładnych i szczegółowych notatek o skutkach zaobserwowanych. 

22. Jak radzisz sobie z niedoskonałością? Chodzi mi o Twoją twórczość, przy założeniu, że każda twórczość jest niedoskonała, bo w każdej można coś poprawić, coś zrobić lepiej, inaczej, no chyba że jest się Tołstojem... Jak poradzić sobie z ciągłą chęcią ulepszania, poprawiania. Jak zaakceptować fakt, że nigdy do końca nie jest się z siebie zadowolonym... A może Ty jesteś?

Przede wszystkim Bogu dziękuję za terminy:) Mając je jednak w końcu trzeba zadowolić się którąś tam wersją:) Poza tym w pewnym momencie poprawianie, ulepszanie tekstu staje się niemożliwe. Jeżeli czyta się dany fragment po raz enty , to po prostu przestaje się dostrzegać to co widziało się na początku. Pod koniec pracy redakcyjnej (to znaczy po czytaniu w trakcie pisania, po czytaniu po korekcie, po czytaniu po złożeniu) widzi się pojedyncze słowa. I nie wiadomo czy fragmenty, które z założenia miały być śmieszne, śmieszne są, a te które miały wzruszać wzruszają. Moim zdaniem jest to reakcja obronna organizmu:) Bo w końcu ile razy można. Natomiast przeglądając po jakimś czasie swoje książki myślę, że teraz napisałabym to inaczej, rozwiązałabym problem w inny sposób. Ale tak naprawdę nie wiem czy byłoby to dobre, bo w końcu książka po tak diametralnych poprawkach nie byłaby tą samą książką. Rzeczywiście zadowolona tak do końca nigdy z siebie nie jestem, ale dzięki temu się rozwijam. Myślę, że jak kiedyś zdarzyłoby mi się osiąść na laurach to byłby początek katastrofy:) Jeżeli by ktoś zauważył u mnie takowe tendencję łaskawie proszę zmyć mi głowę:) 


23. Magda a byłaś kiedyś w wiosce smerfów????

Raz, po wypiciu niebieskiego bolsa:) Ale w związku z tym, że Maruda mnie strasznie wkurzał, a Papa Smerf robił do mnie znaczące miny pod swoją smerfią brodą nigdy więcej się tam nie udam. Tym bardziej, że na drugi dzień strasznie boli głowa... 

24. Magda, a jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Skąd pomysł na to?

Gdy byłam małą dziewczynką i pytano mnie kim zostanę odpowiadałam, że będę pracować w Zoo albo zostanę pisarką. A że ja jestem słowną kobietą to skoro słowo się rzekło... Zostałam:) Tak naprawdę odkąd pamiętam pisałam. Nawet gdy nie umiałam jeszcze pisać to wymyślałam swoje własne historie, zmieniałam zakończenia książek, które mi się nie podobały. Potem okazało się, że nie umiem żyć bez pisania. W ten sposób pozbywałam się emocji, wypisanie się rozjaśniało mi w głowie, pomagało spojrzeć z dystansem na to co się wokół działo. Pisałam o świecie, zmieniając to co mi się nie podobało i tak mam do dzisiaj. Pisanie jest mi niezbędne do życia. A pomysły przychodzą same. Czasem wystarczy czyjaś twarz, mina, słowo i nagle w głowie rodzi się historia. To trochę tak jak z malarzem, który maluje to co widzi. Pisarz też maluje czerpiąc z życia, tyle tylko, że zamiast farb używa słów.

25. Dlaczego Ty tak mało piszesz???

Chyba dlatego, że poza pisaniem mam też mnóstwo innych rzeczy do zrobienia, do przeżycia, do zobaczenia:) Poza tym potrzeba czasu (w moim przypadku) żeby historia, o której chcę napisać dojrzała, wykluła się, opierzyła. Ale w tej chwili pracuję nad dwoma książkami a w planach mam kolejne dwie i wiem, że tym razem tempo będzie szybsze. Więc z całą pewnością już niedługo o mnie usłyszycie:) 

26. Jakie wspomnienie, przygoda, historia z dzieciństwa najbardziej zapadła Ci w pamięć? Tak bez zastanowienia na pierwszą myśl, co by to było???

Pierwsze co mi przyszło na myśl, (nie wiem dlaczego), to wielka dziura:) Dziura a właściwie dół był wykopany na naszym osiedlu przez koparki. Po prostu miał tam stanąć Dom Kultury i kopano dół pod fundamenty. A dla nas dzieciaków to był istny raj. Biegliśmy tam z samego rana i skakaliśmy na sam dół zsuwając się po piaszczystych brzegach. To były czasy gdy jakoś nikt nie bał się, że sobie coś zrobimy:) Nasze osiedle stało się sławne, do dołu przychodziły dzieciaki z wszystkich okolicznych bloków. Nawet sławna banda chłopców z drugiej strony ulicy przychodziła i sam herszt pochwalił mnie za piękne skoki!:) A to już było coś!  

27. Jakie miejsce w świecie chciałabyś odwiedzić, takie Twoje wielkie marzenie podróżnicze???

To marzenie jeszcze z lat dziewczęcych. Bardzo, ale to bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć Wyspę Księcia Edwarda:) Zielone Wzgórze, Aleję Zakochanych, czerwone drogi. Pójść śladem Ani i Gilberta... Kto wie może kiedyś się spełni:)

28. Dlaczego nie zablokujesz Anonimów?

Śledzę Anonimy i jeżeli coś jest niedopuszczalne (obraźliwe, wulgarne)  usuwam. A nie blokuję, bo czasami odzywają się normalni ludzie, którzy nie mają konta. Swoją drogą zjawisko Anonimowych, złośliwych wpisów jest dla mnie fascynujące. Wręcz jestem pełna podziwu: że też się komuś chce! 

29. Kolejne moje pytanie dotyczy muzyki. Czego ostatnio słuchasz? I czy oglądasz programy łowiące talenty typu "Mam talent" "X factor" itp? Co o nich sądzisz?

O muzyce ogólnie było już wyżej. Ale czego teraz słucham? Swojej własnej składanki, w której jest właściwie wszystko, ale wróciłam też ostatnio do mojej ulubionej płyty Michała Bajora „Inna Bajka” i katuję Janusza Radka „Z ust do ust”. Programy łowiące talenty czasami oglądam, ale ze wstydem przyznaję, że najchętniej pierwsze odcinki, w których dopiero wyłuskują tych lepszych. Z mojego punktu widzenia są najciekawsze i najzabawniejsze:) A co o nich sądzę? Skoro dają możliwość utalentowanym ludziom by ów talent zaprezentować to niech im się wiedzie jak najlepiej. I programom i ludziom. 

30. Jaka byłaś jako dziecko? O czym marzyłaś, kim chciałaś zostać?

Jaka byłam? Raczej pogodna. Do momentu śmierci taty, bo potem dzieciństwo nie było już tym samym beztroskim czasem. A marzyłam o tym by tak jak Doktor Dolittle rozumieć mowę zwierząt, żeby pojechać do Wrocławia i spotkać Gucwińskich (był wtedy taki program „Z kamerą wśród zwierząt”, uwielbiałam go i marzyłam, że prowadzący są moim wujostwem:)) , żeby tak jak Dorotka dostać się do krainy Oz. Z tą krainą to była cała historia, bo święcie wierzyłam, że tam się znajdę i z najbliższą przyjaciółką wymyślałyśmy różne mikstury, wywary i sposoby, które miały nam umożliwić dotarcie do Oza i pokonanie złej czarownicy:)  Cud boski, że się wtedy nie potrułyśmy:)  Plany na przyszłość miałam ściśle sprecyzowane: otóż miałam pracować w ogrodzie zoologicznym albo pisać książki:) Przez moment jeszcze zamierzałam zostać marynarzem i śpiewać na okrętach marynarskie piosenki, ale to był tylko chwilowy kaprys. Może i dobrze, bo z tym śpiewaniem u mnie nie najlepiej i ani chybi musieliby mnie w morzu utopić:)

31. Najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś ?

Tak naprawdę to ja jestem bardzo grzeczna:) Chyba najbardziej szaloną rzeczą w moim wykonaniu (o ile można tak to nazwać) było wprowadzenie się do mojego męża (który wcale wtedy jeszcze mężem nie był) po dwóch tygodniach znajomości:) No a potem gdy już zaszłam w ciążę wymyśliliśmy, że pojedziemy stopem do Dukli. W domu było nudno więc na co mieliśmy czekać? Co tam ciąża! Pomyśleliśmy, wrzuciliśmy rzeczy do plecaka i pojechaliśmy. Żeby nie było zbyt prosto zabraliśmy jeszcze psa. W końcu to był nasz pies, to co miał nie pojechać? Ciekawym zdradzę, że dojechaliśmy w jeden dzień:) A część ludzi zatrzymywało się tylko dla psa, który tak się wycwanił, że jak tylko uchylaliśmy drzwi do auta on już tam siedział:) Może to mało szalone rzeczy były, ale na moje potrzeby wystarczą:)

32. Skąd pomysł by prowadzić bloga?

Na bloga namówiła mnie Sabinka. Początkowo zastanawiałam się czy ja w ogóle będę potrafiła go prowadzić i czy ktoś będzie chciał to czytać. Nawet nie sadziłam, że tak się wciągnę:) W tej chwili blog to taki mój własny kawałek wirtualnej przestrzeni, na której robię to co mi serce podpowiada. No i polubiłam pisanie postów i ludzi, którzy do mnie zaglądają.  

33. Czy lubisz sobie podśpiewywać w trakcie jakiś prac domowych? Co najczęściej śpiewasz?

Podśpiewuję a jakże, najczęściej jak jestem sama, bo jednak mam litość dla bliźnich a śpiewać nie umiem. Można by rzec, że powiedzenie: złam mi rękę tylko nie śpiewaj w moim przypadku jest jak znalazł:) Jeżeli chodzi o dobór repertuaru to zależy od tego czego ostatnio słucham. W ostatnich dniach śpiewam „Może kiedyś innym razem”, w filmie „Jutro idziemy do kina” śpiewają tę piosenkę na balu maturalnym. A tu w wykonaniu dużo, dużo starszym:


34. Czy masz w swojej głowie taką książkę którą bardzo chciałabyś napisać, ale nie masz póki co na nią natchnienia, odwagi, całego pomysłu czy jak by to inaczej nazwać, po prostu że nie jesteś jeszcze na nią gotowa ale wiesz że coś takiego chciałabyś kiedyś napisać???

Chciałabym kiedyś napisać powieść, której jednym z głównych bohaterów byłby młody Hemingway. Powieść w dwudziestoleciu międzywojennym, z knajpianym życiem, z szaleństwem. Ale jak na razie to tylko marzenia. Nie jestem jeszcze gotowa do napisania takiej książki.

35. Jaki masz znak zodiaku, jaki lubisz horror?

Znak zodiaku: Wodnik. I coś w tym jest:) Charakter mam niezależny, dość trudny, nie lubię ograniczeń. Ponoć Wodniki tak mają:) A horror... Hmmm... Chyba moja odpowiedź rozczaruje wszystkich, bo ja zatrzymałam się na filmie „Coś”. W międzyczasie oglądałam też jakiś film gdzie młodzi ludzie z kamerą szli tropić wiedźmę w lesie o w rezultacie wszyscy zginęli, ale nie mogę sobie przypomnieć tytułu. A i ulubiona seria mojego męża i córki: Straszny film, ale to chyba parodia i nie wiem czy do horrorów się zalicza:) No i jeszcze naszym domowym horrorem jest M jak miłość:) Oglądam z dużym zaangażowaniem:)

36. Czy chciałaby Pani zmienić swoje życie... na inne ?

Absolutnie nie:) Jak ja bym się w tym innym życiu odnalazła? Dobrze mi tak jak jest. Tak jak już pisałam wyżej: wszystko co się wydarzyło sprawiło, że jestem tym kim jestem i niech tak zostanie:)

37. Albo dlaczego nie napisze Pani książki kucharskiej ?

A nie wiem... Może kiedyś się pokuszę. To by było nawet ciekawe doświadczenie. Swoją drogą to fajnie by było wydać taką naszą wspólną książkę kucharską. Ze sprawdzonymi przepisami, prostymi daniami.... No i przepis na sok z żuka już mamy, a to prawdziwy ewenement:) Ale tak, książka kucharska jest godna zastanowienia.













piątek, 26 kwietnia 2013

Tydzień pod psem i pierwsza część wywiadu:)

Właściwie powinnam zacząć od przeprosin. Bo wywiad powinnam już wczoraj zamieścić a zamieszczam go dziś i to nie w całości. Podzieliłam go na dwie części, bo najzwyczajniej w świecie nie wyrobiłam się z pisaniem. A to wszystko dlatego, że miał być to mój tydzień, a okazał się tygodniem pod psem. I to w ogóle nie w przenośni! We wtorek wieczorem córka wróciła z wieczornego spaceru w towarzystwie naszej Pulet i zupełnie nie naszego yorka. York błąkał się po ulicy i chyba uznał, że Zuza doskonale nadaje się na rodzinę zastępczą i przydreptał za nią aż do domu. No i zaczął się cyrk! Po pierwsze mały yorczunio ledwo wpadł do domu zeżarł wszystko co było w misce Pulet, a dodam że nie było tego mało (owczarki belgijskie jadają solidne porcje). Zanim zdążyłam zareagować (wyłaziłam z wanny z relaksującej kąpieli więc sami rozumiecie, że trochę to trwało) psiak wyglądał jakby miał za chwilę pęknąć a miska była wylizana do czysta. Z miejsca pozbierałam wszystkie miski i sałatę żółwia (do niej też usiłował się dorwać) i wspólnie zdecydowaliśmy, że nie ma rady żarłok musi zostać dopóki nie znajdzie się właściciel. I tak środę i czwartek przebiegałam po mieście zostawiając wszędzie numer telefonu i informację. Gryź (takie imię robocze dostał) był niesamowitym słodziakiem ale  z całą pewnością był też najbardziej żarłoczną i łakomą bestią jaką widziałam. Piszę był bo wczoraj wieczorem znalazła się jego pani i uniosła Gryźa w siną dal. Na sugestię, że powinna go trochę odchudzić (psiak jak siadał musiał wyciągać tylną nogę, a brzuch mu się śmiesznie kładł na podłogę) zareagowała oburzeniem:) Tak więc sami widzicie, że tydzień miałam pod psem:) Teraz nadrabiam zaległości i pięknie przepraszając wklejam pierwszą część wywiadu. Kolejna pewnie jutro:)

1. Co ci zdecydowanie poprawia humor, gdy masz taką mega chandrę?

Ale taką mega, mega? Co to chce się z okna wyskoczyć albo zaszyć pod kocem i już nigdy stamtąd nie wyjść? Zestawów kryzysowych  mam kilka w zanadrzu:  a) telefon do przyjaciela:) - ale to zwykle jeszcze nie jest mega chandra, bo przy takiej ogromniastej zwyczajnie nie chce mi się gadać. b) koc i mój prywatny kąt płaczu na łóżku plus pilot i zestaw ulubionych filmów. I to wcale nie znaczy, że muszą być łzawe. Jakiś czas temu płakałam nawet przy Mamma mia, bo ja taka nieszczęśliwa a one takie pełne życia!:) Ale pod koniec oglądania chęci życia i mi zwykle przybywa i czuję się o niebo lepiej. c) spacer – taki bardzo, bardzo długi i męczący. Zwykle, jak przewietrzę głowę i wrócę padnięta chandra znika. Być może nie jest dobrym piechurem i po prostu umiera z przemęczenia:)  d) To już ostatni sposób jaki sobie w tym momencie przypominam: tort bezowy zalany ciepłymi owocami leśnymi, albo malinami... Od razu mówię, że nie wiem i nie chcę wiedzieć ile to ma kalorii, ale na wygnanie chandry działa rewelacyjnie.:)    

2. I (jak już o tym jedzeniu:)), czego za chiny ludowe nie zjesz, żeby nie wiem co:)?

Hmmm... Za chiny ludowe nie zjadłabym balutu (nie wiem czy to się tak odmienia). Tego jajka, które w środku ma niewyklute jeszcze pisklę. Obrzydlistwo, robi mi się niedobrze na samą myśl.

3. Czemu piszesz takie głupie książki?

Bo lubię. Widać taka karma i nic się z tym nie da zrobić:) Poza tym wielu się podobają... Wiesz w myśl powiedzenia nie to ładne co jet ładne ale co się komu podoba.

4. O czym marzysz Madziu, a czego się lękasz? 

Zacznę od tego drugiego... Boję się samotności, tego by nikt nie skrzywdził moich najbliższych. Czasami  boję się tego, że już nigdy w życiu nie uda mi się niczego napisać, wtedy pusta strona migająca na monitorze jest czymś bardzo, bardzo przygnębiającym i strasznym, boję się fanatyzmu i popadania w skrajności. Wiele jest lęków takich zwyczajnych i ludzkich, które nosi w sobie każdy z nas.  
A marzę... O tym żeby doba była dłuższa, albo chociaż żeby nie trzeba było spać, wtedy może bym nadrobiła zaległości czytelnicze:), o domu z ogródkiem, o przeprowadzce na Dolny Śląsk, o ekranizacji Uroczyska, o tym żeby Karolina (i wielu jej podobnych) nie musiała się martwić brakiem kasy na leczenie, żeby jak już się zdarzy ten zakręt w życiu to za nim zawsze czekało coś pozytywnego. Żeby moi najbliżsi i przyjaciele mieli jak najmniej kłopotów, a nawet jak ich rzeczywistość dopadnie żeby nigdy nie byli samotni. O wyjeździe do Włoch, o tym żeby moja córka dostała się do wymarzonej szkoły i o tym żebym w zanadrzu zawsze miała jakieś marzenia, bo bez nich życie straciłoby ten posmak oczekiwania na to co ma dopiero przyjść... 

5. Czy jesteś z siebie zadowolona? 

A z tym to różnie bywa:) Zależy kiedy. Ale ogólnie lubię siebie i to pomaga mi być w miarę 
zadowoloną z tego co robię i kim jestem:) 

6. Gdybyś mogła zmienić coś radykalnie w swoim życiu, co by to było? 

Miejsce zamieszkania. Kusi nas  ten Dolny Śląsk oj kusi. Chętnie bym się spakowała i poleciała do tych obcych krajów. Ale na razie jeszcze trochę o tym pomarzę. A poza tym jednym chyba nie pragnę niczego radykalnie zmieniać... To chyba znaczy, że dobrze mi we własnej skórze:)

7. Czy jest coś, co Cię kusi by o tym napisać, ale o czym nigdy nie napiszesz, bo to zahaczałoby za bardzo o Twoją prywatność lub wrażliwość?

Jest taki temat, zresztą przypuszczam, że sprzedawałby się świetnie. Ale nie czuję się na siłach by pisać o czymś co ewidentnie zahacza o moją historię. Nie jestem typem ekshibicjonisty i cenię sobie prywatność więc zapewne nigdy nie zdecyduję się by napisać właśnie taką opowieść, choć ona we mnie mieszka i często o sobie przypomina. No, no chyba mi wyszło dość tajemniczo:) 

8. Co najdziwniejszego jadłaś, typu nie wiem rybie oczka na przykład:)

Rybich oczek nie jadłam, ale jadłam za to smażone zanurzeniowo w oleju kurze łapki. Takie z pazurkami i w ogóle. Nie wiem czy to dziwne jedzenie, ale nic bardziej osobliwego nie mogę sobie przypomnieć. Bo ośmiorniczki w makaronie to żaden dziw, no nie?

9. Skąd bierzesz te wszystkie anegdotki np. o Prusie, czy to wychodzi przy okazji jakiegoś bzika na tle powiedzmy czytania wszystkiego o Otwocku albo o XX - leciu międzywojennym (tak wiem, że Prus to XIX wiek:D), czy też specjalnie wyszukujesz takie rzeczy?

Zwykle jest tak, że temat wypływa z poprzedniego tematu. To znaczy czytam coś powiedzmy o Otwocku i tam znajduję małą maleńką wzmiankę o czymś co mnie interesuje i ta maleńka wzmianka urasta nagle do wielkiej sterty książek na dany temat. A w tych książkach jak się nie trudno domyślić jest mnóstwo kolejnych ciekawych fragmentów i fragmencików i tak można w nieskończoność. A jeżeli chodzi o Prusa, Sienkiewicza i im podobnych, to darzę ich szczególną sympatią i czytam o nich to co mi tam akurat w ręce wpadnie. Ale ciekawostki raczej same wpadają mi w oko, nie szukam ich w jakiś szczególny sposób, dopóki oczywiście nie zaintryguje mnie dany temat, bo jak już się w coś wkręcę to kopię w książkach do nieprzytomności aż wyczytam wszystko co uda mi się znaleźć. Wspominałam już w którejś z poprzednich odpowiedzi, że przydałaby mi się dłuższa doba, właśnie na to rycie w książkach:)

10. Jakie książki najbardziej lubisz,jaka jest taka twoja ukochana pozycją, do której wracasz, gdy masz zły humor, gdy chcesz powspominać:)?

Nie mam ulubionego gatunku. Jak prawdziwy i rasowy mol książkowy czytam właściwie wszystko. Ale wracam chętnie do książek z  późniejszego dzieciństwa (Ania – Montgomery cały cykl, Musierowicz, Niziurski, Nienacki, Siesicka). Z bardziej dorosłych książek to Przeminęło z wiatrem, Trylogia Sienkiewicza, Chmielewska (ale ta starsza) no i Stefania Grodzieńska. To są pozycje poprawiające nastrój i owiane mgiełką nostalgicznego zadumania. Jednym słowem książki dobre na wszystkie czarne humorki i złe dni:)

11. Gdybyś mogła cofnąć czas , to co zmieniłabyś w swoim życiu? Nie pytam o bardzo prywatne sprawy... Chodzi mi raczej o wykształcenie, pracę, miejsca zamieszkania, itp. 

Może moja odpowiedź wyda się dziwna, ale nie zmieniłabym niczego. Naprawdę. No może żałuję kilku znajomości, które przepadły w otchłani czasu i rzeczywiście mogłabym bardziej postarać się o ich utrzymanie. Ale wszystko poza tym doprowadziło mnie do miejsca, w którym właśnie jestem i sprawiło, że jestem jaka jestem. I chyba tak jest dobrze. Nawet to, że nie mieszkam w tych swoich ukochanych górach wydaje mi się pozytywne. Bo kto wie gdybym mieszkała tam od dzieciństwa być może nie dostrzegłabym ich piękna? A tak mam o czym marzyć i do czego dążyć. I tak jest ze wszystkim.  

12. Jakie zachowania i cechy charakteru denerwują Cię najbardziej u innych ludzi i u siebie samej? 

Denerwuje mnie wszechwiedza. Ludzie, którzy uważają, że są nieomylni, z którymi nie można podyskutować, bo oni i tak wiedzą lepiej i nie pozwalają na posiadanie odmiennego zdania niż to, które mają oni. Przeraża i denerwuje mnie brak empatii. A u siebie irytuje mnie niezdecydowanie i brak asertywności (najczęściej występujący gdy zdaje sobie sprawę, że to co mam powiedzieć sprawi rozmówcy przykrość), ale pracuję nad tym dzielnie i nawet zaczynam osiągać pozytywne rezultaty:) 

13. Twoje ulubione owoce to..?

Dziś powiedziałabym, że czereśnie i truskawki – stęskniłam się już za ich smakiem i zapachem. Ale to ulega zmianie, pewnie pod koniec lipca będę objadać się arbuzami, a w sierpniu przerzucę się na śliwki:) Mój smak się zmienia wraz z porami roku i miesiącami:)

14. Czy Twoja praca jest równocześnie Twoją pasją ( mam na myśli pisanie książek )? Jeśli tak to czy masz też inne zainteresowania czy też rzeczy , które Cię pasjonują ? Jeśli tak - to jakie?

Moja praca to też moja pasja. Bardzo lubię kreować rzeczywistość, stwarzać nowe historie, sprawiać, że to co do tej pory nie istniało nagle ożywa, przybiera realne kształty, ludzie których jeszcze przed momentem nie było nagle stają się istotami z krwi i kości, ze swoimi radościami i smutkami, z kłopotami i marzeniami. To samo w sobie jest pasjonujące: móc stwarzać świat takim jakim chcę go widzieć, pisać o ludziach, których chciałoby się spotkać lub wprost  przeciwnie chciałoby się ich unikać. Ale to nie jedyna moja pasja:) Poza pisaniem uwielbiam czytać i lubię książki same w sobie. Lubię ich zapach, szelest kartek, nawet irytujące na co dzień sterty, które zalegają stół w głębi serca darzę dużym sentymentem. Uwielbiam je gromadzić, mieć na półkach, wtedy dom wydaje mi się bardziej... Czy ja wiem? Udomowiony. Kolejną moją pasją są podróże. To nie tylko nowe miejsca, ale też nowi ludzie, znajomi, całkiem świeże i pasjonujące historie, zapachy miejsc (tak, tak, każde miejsce ma swój charakterystyczny zapach), nowe smaki i zakątki, które pozostają w naszej pamięci i sercu. Miejsca do których już będziemy chcieli wracać i takie, które nie zrobią na nas najmniejszego wrażenia. Podróż nawet gdy się kończy tak naprawdę trwa nadal, bo zamieszkują w nas odległe zakątki o których się myśli i które sprawiają, że do zwykłych codziennych tęsknot dołączają te tęsknoty podróżne:) Poza tym takimi pasjami sezonowymi jest gotowanie i decoupage. Sezonowymi, bo to już musi mnie najść chęć żeby pichcić, piec, obklejać, lakierować. Ale miewam takie napady:) 

15. kiedy będziesz Magdaleno na naszym Dolnym Śląsku?:) I czy spotkamy się na kawie:)

Na Dolnym Śląsku będę w sierpniu. Jeszcze nie wiem dokładnie kiedy, ale jak mi się uda zrealizować plany to będę długo, bo aż trzy tygodnie. Kawa obowiązkowa z każdym kto będzie wtedy w pobliżu, a z Tobą Aga to już koniecznie:) Wszak umawiamy się na to już z pół roku:)

16. Jestem ciekawa gdzie lubisz zaglądać w moim /naszym ulubionym województwie?;)

Właściwie wszędzie:) Co roku zaliczam Kłodzko (choć na chwilę), góry Sowie uwielbiam bo są dzikie i pełne tajemnic, Okolice Kamiennej Góry są intrygujące. W zeszłym roku po raz pierwszy dotarliśmy do Szklarskiej Poręby i w tym roku też wracamy, bo jeszcze nawet połowy nie zobaczyliśmy z tego co byśmy chcieli, a że dość często schodzimy z utartych szlaków trochę się zejdzie zanim złazimy te okolice wzdłuż i wszerz. Poza tym lubię konkretne miejsca: bar Ania w Kłodzku i przemiłą obsługę (panie już nas poznają:) a Tysiek wpada tam i krzyczy: te pyszne placki ziemniaczane poproszę:)), Białą Lokomotywę w Nowej Rudzie, Bar na Winklu w Szklarskiej (ten bar jest cudny, maja pyszne czeskie piwo, atmosferę niepowtarzalną, bo miejscowi mieszają się z turystami, a właściciel jest uroczy:)). O zabytkach pisać nie będę, bo to by mi trochę zajęło. Ale już niedługo nareszcie skończę mój własny i bardzo subiektywny przewodnik, a tam wcale a wcale się nie ograniczam:)

Ciąg dalszy nastąpi:)

   

wtorek, 23 kwietnia 2013

Przestroga dla uwodzicieli:)

Dzisiaj rzuciło mi się w oczy na fejsie. Wstawiam ku przestrodze rozbuchanym panom co to cześć niewieścią na pokuszenie wodzą:)

Trzymajcie kciuki!

Dziś moja córa pisze swój pierwszy prawdziwy egzamin - testy gimnazjalne i w związku z tym kto może niech o niej ciepło pomyśli:) Ja trzymam kciuki, nawet rano wstałam żeby ja kopnąć gdzie trzeba, bo ponoć to pomaga:) Swoją drogą zastanawiam się gdzie się podziały te wszystkie lata? Jeszcze niedawno było tak:

A teraz:

Ale jedno jej zostało: zawsze lubiła się fotografować:) Trzymajcie za nią kciuki!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Najbliższy tydzień będzie moim tygodniem!

A co tam! Oczywiście bez przesady, nie cały, ale częściowo tak:) Bo dziś podzielę się z wami wywiadem i to takim,  w którym mnie widać. Emitowany był w regionalnej otwockiej telewizji Linii TV. Poza tym w środę albo w czwartek odpowiem na wszystkie pytania, które zadaliście w wywiadzie. Tak więc ten tydzień ewidentnie będzie tygodniem Magdaleny Kordel:) No i jeszcze będę miała do Was pytanie i prośbę zarazem, ale powoli, wszystko po kolei. Najpierw wywiad numer jeden. Ale zanim go dołączę jeszcze jedno małe sprostowanie: otóż w pytaniu o szufladkowanie moja odpowiedź została przycięta, co zmieniło nieco jej sens. Kończy się na tym gdy mówię, że wyjazdy na prowincje są nudne. A w rzeczywistości dodałam, że jest to jak najbardziej zrozumiałe, że bohaterowie zwykle decydują się opuścić swoje miejsce do życia w momencie gdy im się to życie wywraca do góry nogami. Bo wtedy takie decyzje łatwiej się podejmuje. Trudniej opuścić bezpieczny świat gdzie wszystko się nam dobrze układa. Natomiast te obce kraje marzą nam się w momencie gdy życie nam dopiecze. To tak gwoli wyjaśnienia. A oto i ja w całej krasie:)

piątek, 19 kwietnia 2013

A karuzela się kręciła...

Fot. pochodzi stąd
Dziś mija 70 lat od Powstania w getcie warszawskim. Siedemdziesiąt lat od dnia, gdy na Placu Krasińskich po jednej stronie muru getta kręciła się karuzela, a po drugiej ginęli ludzie. Dla jednych tragedia:

"Getto ciągle się pali. Wiatr wieje na wschód, więc cała Warszawa krztusi się dymem, co jej słusznie przypomina tę tragedię ludzką. Nie mogę się pogodzić z tą myślą. (…) Jestem tak przygnębiony, tak przybity, jak nigdy. I ten wstyd za poniewierane człowieczeństwo!"  (fragment pamiętnika Mariana Wyrzykowskiego)

Dla innych powód do okazania braku sumienia, serca i człowieczeństwa : "Żydki się palą".

Dla uczestników powstania straszliwa samotność. Tak o tym mówił Marek Edelman (ŹRÓDŁO):


"...Ale wróćmy jeszcze do karuzeli - to jest sprawa od początku szalenie istotna. Bo to było tak: trzeba sobie zdać z tego sprawę, że na przykład władze podziemne Polski londyńskiej, a nawet komunistycznej nie chciały Powstania w getcie. Bały się, że to Powstanie zapali ogień na całą Warszawę. I bez krępacji generał Grot powiedział: "Panowie, nie będzie tego powstania, bo my wam nie pomożemy, my się boimy. Jest za wcześnie". Myśmy nigdy z nim nie mieli bezpośredniego kontaktu. Były dwie osoby pośredniczące: kierownik referatu żydowskiego pan Henryk Woliński i pan Aleksander Kamiński, autor "Kamieni na szaniec"; byli naszymi mężami zaufania. W tej tragicznej rozmowie, która odbywała się pomiędzy Żydowską Organizacją Bojową a dowództwem AK przez pośredników, powiedziano: "nie możecie tego zrobić". A po drugie: "nie mamy do was zaufania, mamy mało broni i wam nie damy". To była ta jedna samotność. Nie będę mówił o prehistorii, gdzie różne ugrupowania, PPS i inni, chcieli zrobić powstanie, ale wszyscy byli podwiązani pod londyńską filozofię: nie robić za wcześnie. Nie mogę powiedzieć tego wszystkiego okropnego, że jedyny rewolwer, który był przed Powstaniem w getcie, pochodził od komunistów. Taki obrzydliwy komunista Witold Jóźwiak swój rewolwer przyniósł do getta. I pierwszy strzał padł z tego rewolweru. Myśmy sami kupowali od Niemców broń na Kercelaku i na Pradze za duże pieniądze. To też była samotność - nikt nam nie pomógł.

Samotność zaczęła się o wiele wcześniej. 18 stycznia padły pierwsze strzały w getcie i zginęło dwóch czy trzech Niemców - to było motorem akcji pod Arsenałem. Gdyby nie to, że pierwszy Niemiec padł w otwartym boju, nigdy by nie było tej akcji. To mówią wszyscy - Kamiński, Orsza - że nimb hełmu niemieckiego został zniszczony. W czasie samego powstania to już nam AK pomagała, dawała broń itd. Ale zrozumcie, AK zmobilizowała trzy plutony naprzeciwko getta i przez trzy tygodnie nikt nam o tym nie powiedział. Nigdy nie chcieli z nami mieć łączności. Pierwszego dnia Powstania w getcie ta karuzela była, ale się nie kręciła. Dopiero drugiego dnia zaczęła się kręcić i to było coś tragicznego. Przez okna było widać, jak się kręci, katarynka gra, spódnice dziewczyn, czerwone i niebieskie w białe grochy, powiewają na wietrze. To widzieliśmy z okien, i to było naszym przekleństwem. Tu się pali i zabijają, a tam się wszyscy śmieją i bawią." 

Fragment "Zdążyć przed Panem Bogiem":

„Mur sięgał tylko pierwszego piętra. Już z drugiego widziało się TAMTĄ ulicę. Widzieliśmy karuzelę, ludzi, słyszeliśmy muzykę i strasznie żeśmy się bali, że ta muzyka zagłuszy nas i ci ludzie nikogo nie zauważą, że w ogóle nikt na świecie nie zauważy – nas, walki, poległych...że ten mur jest tak wielki – i nic, żadna wieść się o nas nie przedostanie.”

Myślę, że nic nie trzeba tutaj dodawać. Powyższe fragmenty mówią wszystko. Jedyne, co nam pozostało, to pamiętać i zadbać o to, by inni też pamiętali.

Władysław Szlengel

"Dwie śmierci" 
Nasza śmierć - to głupia śmierć,
na strychu lub w piwnicy,
nasza śmierć przychodzi psia
zza węgła ulicy.
Waszą śmierć odznaczy krzyż,
komunikat ją wymienia,
nasza śmierć - hurtowna śmierć,
zakopią - do widzenia.
Wasza śmierć - wy twarzą w twarz
witacie się w pół drogi,
nasza śmierć - to skryta śmierć
kopana w masce trwogi.
Wasza śmierć - zwyczajna śmierć,
człowiecza i nietrudna,
nasza śmierć - śmietnicza śmierć,
żydowska i - paskudna.


środa, 17 kwietnia 2013

Nostalgicznie i tęsknie...

I gdzie to wszystko się podziało? Jak by wyglądało to miasto dziś, gdyby wojna nie przeszła przez nie niczym trąba powietrzna? Ile mielibyśmy młodych i zdolnych? I jak by nam się żyło? Pytania bez odpowiedzi. Ale sentymentalną podróż można odbyć. Serdecznie zapraszam do przedwojennej Warszawy...


Gdy przyjadą do mnie goście
Z innych krajów, z innych miast
Pójdę z nimi na Krakowskie na królewski stary trakt
Gdy przyjadą do mnie goście
Nawet gdyby padał deszcz
Pójdę z nimi na krakowskie tam gdzie moknie Adam wieszcz
No bo nawet jeśli pada deszcz
Na Krakowskim Przedmieściu
Jeszcze bardziej spacerem chce się przejść
Po Krakowskim Przedmieściu
Tak jak kiedyś pan Prus
Spacerował z fasonem
W bramach chował się tłum
A on szedł z parasolem
Ci co biegną do bram
Pewnie są nie z Warszawy
Pan Mickiewicz jak ja
Nie ucieka do bramy...








wtorek, 16 kwietnia 2013

Zbawienny wpływ brzydkich słów

Mój syn przeżywa ostatnimi czasy fascynację brzydkimi słowami. Doskonale wie, które są brzydkie i doskonale udaje, że jednak nie zdaje sobie z tego sprawy. Na przykład niewinnie pyta:
- Mamo czy - i tu następuje nabożne wymówienie zakazanego wyrazu - to brzydkie słowo?
Zdarza mu się też podśpiewywać pod nosem piosenkę własnego autorstwa, która zawiera niecenzuralne zwroty. Czasem nachodzi go nastrój refleksyjny i wtedy zaczyna dyskusję o tym czemu ten akurat wyraz należy do zakazanych. Bo przecież to niesprawiedliwe, bo co on temu winien, że brzydki... Od razu mówię, że nie dziwi mnie ten wyrazowy fiś, bo wiem, że większość dzieci go przechodzi. Ale w naszym przypadku okazał się mieć spore znaczenie. Otóż kilka dni temu Tysiek przyszedł do mnie do biurka, trącił mnie porozumiewawczo w ramię i niewinnie spoglądając na mnie swymi błękitnymi oczętami powiedział:
- Umiem pisać brzydkie słowo!
- O naprawdę? - zdziwiłam się uprzejmie i zaintrygowana podsunęłam mojemu synowi kartkę - To pisz - zachęciłam. Brzydkie słowo brzydkim słowem, ale do tej pory Tysiek umiał tylko napisać tata, mama no i podpisywał się Titi i to tylko dlatego, że wyuczył się tego na pamięć.
- Ale to brzydkie słowo - Tysiek patrzył na mnie zafascynowany.
- A co tam, pisz!
No i mój syn napisał. Bardzo ładnymi (jak na pięciolatka) literkami "DUPA".
- Hmmm umiejętność chwalebna, chociaż słowo może już mniej - skomentowałam - A może napiszesz jeszcze coś innego? - zachęciłam - Może las?
Mój syn popatrzył na mnie przez chwile pomruczał coś pod nosem i napisał. Po kilku takich próbach okazało się nie mniej ni więcej, że Tysiek ni stąd  ni zowąd   nauczył się pisać! Nawet "muminek" napisał nie gubiąc literek!
Dzięki tej sytuacji odkryłam wreszcie odpowiedź na pytanie po co istnieją brzydkie słowa? Po to rzecz jasna żeby nauczyć się pisać! Choć przyznam się szczerze, że wolę nie wiedzieć jakie jeszcze wyrazy Tysiek ćwiczył zanim odkrył przede mną swoją nowo nabytą umiejętność:)
No jak to po co? Tysiek już wyjaśnił:)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"Ciotki" i czarodziejski powrót w przeszłość

Lubicie czytać wspomnienia? Ja lubię. Nawet bardzo. Ale są wspomnienia i wspomnienia. Te które opowiadają o czyichś losach z naciskiem na tło historyczne i takie, które pozwalają zajrzeć na moment do kogoś do domu i posłuchać o tym jak to się kiedyś żyło. Te drugie zwykle sprawiają, że przy okazji człowiek przypomina sobie różne zdarzenia, które gdzieś tam w zakamarkach pamięci się zagubiły, przykurzyły, zapomniały. Zdarzenia o których nie myśli się na co dzień, bo codzienność je wypiera, zrzuca nam na głowy masę rzeczy, które ważne są teraz, natychmiast! I dopiero takie książki jak "Ciotki" Anny Drzewieckiej pozwalają nam zatrzymać się na moment i zadumać. I chociażby dla tego momentu zastanowienia warto po nie sięgnąć i razem z autorką wrócić do zaczarowanego krajobrazu dzieciństwa. I to takiego, którego nasze dzieci już nie uświadczą. Bez komputerów, gier, tabletów i tysiąca kanałów z bajkami.
"Ciotki" to właśnie taki wycinek z życia widzianego oczami małej dziewczynki. Historia rodzinna, strzępki zasłyszanych historii, całkiem pokaźne pakiety własnych przeżyć.A wszystko zaczyna się od drzewa i domu, który obok niego powstał. To właśnie w nim bezpiecznie wychowywali się i dorastali przodkowie małej Ani. Aż do momentu gdy nadeszła wojna i trzeba było uciekać. Po makabrycznej podróży rodzina dotarła do stolicy. Właściwie niewiele więcej wiadomo o tym etapie życia, bo ukochana babunia Anny - Tekla bardzo niechętnie opowiadała dziewczynce o wojnie. Ot czasami udało się usłyszeć jakieś urywki, które zwykle ucinały się w pół słowa, bo zdaniem babuni to nie były opowieści dla dzieci. Ale za to opowiadała jej baśnie. O utopcach, wodnikach, rusałkach. O strachach i upiorach. Ale o wojnie mówić nie chciała. A potem gdy mała Ania dorosła, jak to nastolatka miała mnóstwo innych spraw i przestała pytać. A potem już było za późno - Tekla odeszła. Dlatego mało w "Ciotkach" tych najdawniejszych wspomnień. Ale za to dzieciństwo Ani opisane jest bardzo dokładnie, jednocześnie jej wspomnienia przepełnione są życiem jej ciotek. A ciotek było osiem, a zatem osiem najróżniejszych osobowości, osiem różnych kolei życia. I tak ciotka Teresa - żona brata pozostałych siedmiu. Nie cieszyła się ona zbytnią sympatią wśród sióstr. Nieustannie się dziwiły  co też on (ich brat) w niej widział. Ciotki nieustannie ją krytykowały i mała Ania siłą rzeczy miała do niej podobny stosunek - mocno krytyczny. A jeżeli dodamy do tego jeszcze to, że  ciotka Teresa nie lubiła dzieci... Cóż trudno spodziewać się tutaj wybuchu wulkanu miłości. Drugą ciotką była Zofia - smutna i chyba nie do końca szczęśliwa. Wyszła za mąż za dużo starszego mężczyznę - Józefa, który nie dość, że był niewiele młodszy od babci Tekli, to jeszcze okazał się despotą i złośliwcem. Mała Ania dość często spędzała  u tej ciotki wakacje więc z wujkiem Ziutkiem miała sporo do czynienia, a że była dzieckiem, które miało wyraźnie zarysowany charakter dość często ścierała się z wujem Józefem, który w takich momentach nazywał ją Nabuchodonozorem.
"Oczywiście także nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, a samo nauczenie się tego imienia zajęło mi mnóstwo czasu. Nie bardzo się jednak tym określeniem przejmowałam, bo brzmiało dla mnie niczym imie jakiegoś potężnego czarnoksiężnika. Miałam nawet całkiem mylne przekonanie, że wujek wymawia je z jakimś dziwnym, bojaźliwym szacunkiem. Dopiero wiele lat później dowiedziałam się, że Nabuchodonozor był babilońskim władcą, który pod koniec życia postradał zmysły i zachowywał się jak zwierzę, bo wydawało mu się, że jest nie człowiekiem, lecz świnią.Z całą pewnością więc nie było to określenie pochlebne."
Już po tym fragmencie widać, że wujek Józek nie był zbyt miłym i subtelnym typem. Trzecia z kolei była ciotka Wanda, która wyszła za mąż z miłości i z tej też miłości przyjęła wraz ze swoim mężem jego nałóg - alkohol. Kolejna, ciotka Kazia pachnąca domowym ciastem i wakacjami, ciotka Marianna całkowite przeciwieństwo Kazi - kostyczna i sztywna, posiadająca sklep z kapeluszami. Wśród wielu nakryć głowy jeden szczególnie się wyróżniał: czerwony, z wydatnym rondem, ozdobiony różą z flauszu i woalką. Właśnie to czerwone cudo stało się obiektem westchnień i pożądania małej Ani. W myślach widziała siebie już dorosłą, która wchodzi i mówi:
"Kupuję bez względu na cenę".
Szósta - ciotka Janeczka była, a jakby jej nie było. Mieszkała za granicą, rodzina miała do niej żal, no bo jak to tak? Jak mogła wyjść za Niemca! Rodzinę odwiedzała rzadko, praktycznie nigdy. Za to przysyłała paczki, kolorowe oznaki innego życia w szaro burym PRL -u. Siódma ciotka Helena - młodzieńcza, wesoła dynamiczna. Typ wędrowca i poszukiwacza przygód - to jej Ania zawdzięczała spontaniczne wypady pod namiot i długie górskie wędrówki. No i w końcu ósma z ciotek - Lilka. Najmłodsza i najpiękniejsza.
Historie tych kobiet tworzą przepiękną opowieść o rodzinie, radościach, łzach, lojalności. Sprawiają, że chce się usiąść z zeszytem w ręku i podobnie jak pani Anna zacząć spisywać swoje własne wspomnienia, zachęcają do stworzenia swojego własnego Pamiątkowa, miejsca, w którym czas na zawsze się zatrzyma, a przyszłe pokolenia będą mogły odnaleźć to czym żyliśmy. Nasze smutki i radości, na zawsze zaklęte i w czarodziejski sposób dające odpór biegnącemu czasowi. "Ciotki" to taki czarodziejski powrót w przeszłość, podróż którą warto odbyć, by odkryć to czego już nie spodziewamy się w sobie odnaleźć.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu M i Pani Dorocie.

piątek, 12 kwietnia 2013

Co nowego w Wydawnictwie M

Wydawnictwa do niedawna nie znałam. Jakoś umknęło mi w wielości innych. W tej chwili po przeczytaniu kolejnej pozycji wydanej przez "M", bardzo się cieszę, że jednak je odkryłam. Przeczytaną książką są "Ciotki" Anny Drzewieckiej. Na recenzję zapraszam popołudniu. Tym czasem w wydawnictwie pojawiła się kolejna godna uwagi zapowiedź powieści Jana Polkowskiego "Ślady krwi".


"Ślady krwi" to niemal sensacyjnie rozwijająca się opowieść o czterech kolejnych pokoleniach rodziny, której losy poznajemy podczas odzyskiwania i odkłamywania pamięci przez głównego bohatera. Powieść nie została napisana dla prostego pokrzepienia serc. Ale chociaż odkryta prawda boli jeszcze mocniej daje w zamian szansę na jednostkowe i wspólnotowe ocalenie.
Napisana z rozmachem powieść Jana Polkowskiego to niezwykła próba rozmowy z Polakami o ich współczesnej kondycji za pomocą sięgnięcia po ważne składniki narodowej tożsamości – zmagania z niemieckim i rosyjskim totalitaryzmem, doświadczenie absurdalnej rzeczywistości PRL, walka o niepodległość, dramat kolaboracji, pamięć Kresów, dylematy wiary w Boga, ale i bogata tradycja kulturowa – jak choćby opisy Wołynia odsyłające do Pana Tadeusza – to wszystko składa się na wielką, polifonicznie opowiedzianą przygodę polskiego losu. Mimo pesymizmu i wiernego obcowania z polską klęską autor daleki jest od stereotypowego rozmiłowywania się w martyrologii. Pozostaje ironicznym i niezależnym obserwatorem. W tym leży siła Śladów krwi.

Czytelnicy, którzy poszukują w literaturze poważnej próby zmierzenia się z polskością na serio, a dla których styl, piękno języka i ciągłość kultury nie są obojętne, na pewno się nie zawiodą!

Jan Polkowski (1953) – pisarz, wydawca i redaktor, ekspert w dziedzinie mediów i komunikacji społecznej. Mieszka w Krakowie. W PRL publikował swoje utwory poza zasięgiem cenzury. Ostatnio ukazał się tom jego wierszy Głosy. Przed 1989 rokiem redagował i wydawał w podziemiu książki i czasopisma, po 1989 m.in. wydawca i redaktor naczelny dziennika „Czas Krakowski”. Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich i Nagrody im. Andrzeja Kijowskiego za twórczość poetycką. Z powodu działalności w antykomunistycznej opozycji internowany 13 grudnia 1981 roku. W roku 2008 z tego samego powodu odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zerknijcie proszę na stronę wydawnictwa


czwartek, 11 kwietnia 2013

Trochę wiosny:)

Alexander Averin jest autorem tych wiosennych, letnich, pachnących obrazów. Chciałoby się choć na chwilę wskoczyć do jednego z nich:) Który wybieracie? Ja chyba ten ostatni. Na fotelu, z parasolką i psem przy boku:) Jeszcze tylko książkę bym ze sobą zabrała...





środa, 10 kwietnia 2013

Tak sobie wędrowaliśmy...

Tak jak obiecałam wrzucam kilka fotek z naszej wycieczki. Punk pierwszy: Lewków, a właściwie pałac.


Pałac w Lewkowie został zbudowany w latach 1788 – 1791 dla sędziego kaliskiego Wojciecha Lipskiego jego żony Salomei, późniejszej fundatorki tutejszego kościoła. Budowla zbudowana jest w stylu klasycystycznym. Niestety, nie zachowało się jego pierwotne umeblowanie i wyposażenie, dziś jedynymi oryginalnymi elementami w pałacu są iluzjonistyczne dekoracje malarskie.
Pałac pozostał własnością rodziny Lipskich do początku II wojny światowej, kiedy to został zajęty i ograbiony przez hitlerowców. W latach powojennych został zdewastowany. Gruntownie odrestaurowano go dopiero w latach 1973- 1985.
Pałac rodziny Lipskich odwiedziło kilka wartych nadmienienia osób. W XIX wieku w pałacu schronienie znalazł brat Napoleona Bonaparte – Hieronim Bonaparte. Został on ranny w naszej okolicy podczas wyprawy Napoleona na Moskwę i dostał się pod opiekę Lipskich. W pałacu gościł też generał Karol Kniaziewicz - generał dywizji Wojsk Polskich , uczestnik insurekcji kościuszkowskiej, jeden z dowódców Legionów Polskich we Włoszech. Rodzinę Lipskich w pałacu odwiedzili też prezydent Ignacy Mościcki oraz ambasador RP w Berlinie Józef Lipski.
Obecnie mieści się w nim Muzeum Wnętrz Pałacowych, w którym można podziwiać wnętrza klasycystyczne, zrekonstruowane na wzór pierwotnego stylu pałacu. Organizowane są tam liczne wystawy, koncerty i konferencje często nawiązujące do historii regionu, w tym koncerty odbywające się w ramach znanego festiwalu muzyki klasycznej "Chanterelle Festival". (wiadomości pochodzą STĄD)

pałac w Lewkowie fot. J. Kordel

pałac w Lewkowie fot. J. Kordel

pałac w Lewkowie fot. J. Kordel

A tu fotografował nas Miłosz, syn Sabinki:)



Kolejnym punktem wycieczki był Russów.

Russów był pierwotnie wsią kościelną i po raz pierwszy został odnotowany w “Bulli gnieźnieńskiej” z 1136 roku pod nazwą Rus.
Na przestrzeni wieków Russów miał wielu właścicieli i administratorów, ale na szczególną pamięć spośród nich zasługują Ludomira i Józef Szumscy – rodzice pisarki Marii Dąbrowskiej.

Rodzice Marii Dąbrowskiej przeprowadzili się do Russowa na początku 1889 roku (Russów był wtedy własnością Hildegardy Mniewskiej, a wkrótce również jej przyszłego męża Kazimierza Waliszewskiego, którzy mieszkali na stałe we Francji), Ludomira z Gałczyńskich Szumska jak i Józef Szumski wywodzili się ze zubożałych i podupadłych rodzin szlacheckich. Ojciec pisarki – Józef Szumski – był administratorem majątku w latach 1888-1909. To tutaj urodziła się w 1889 roku ich najstarsza córka, przyszła pisarka Maria Dąbrowska.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że mimo tego, iż w chwili obejmowania funkcji administratora przez Józefa Szumskiego, majątek w Russowie był w stanie znacznego zaniedbania (pola leżały odłogiem, zabudowania gospodarcze i mieszkalne niemal kompletnie zdewastowane przez poprzednich administratorów), to w czasie dwudziestoletniego okresu administracji doprowadził on majątek do stanu rozkwitu.

W 1909 roku kolejnym właścicielem włości russowskich został Michał Szarzyński, który 2 lata później odsprzedał je Józefowi Konstantemu Bronikowskiemu ze Szczypiorna (zapisanemu w księdze wieczystej jako właściciel dopiero w 1916 roku). Majątek ten był w rękach Bronikowskiego aż do lat 40.  XX wieku.

W okresie wojny dworek i okalający go park były zaniedbane i zniszczone. Adaptacja zniszczonego dworku wraz z otaczającym go parkiem była dość trudna. Dworek był w latach 1945-1953 użytkowany jako siedziba miejscowej szkoły podstawowej, a później przeznaczony na mieszkania dla miejscowej ludności. Popadał w coraz większą ruinę i w końcu nie nadawał się do zamieszkania. Po wykwaterowaniu mieszkańców jego dewastacja nasiliła się i była tak duża, że nie nadawał się nawet do remontu. W okresie PRL-u najpierw rozebrano niższą część dworu, a później także korpus główny. W miejsce rozebranego w 1971 roku dworu wzniesiono nowy, murowany, parterowy budynek ze środków Społecznego Funduszu Budowy Szkół i Internatów, mieszczący obecnie Muzeum Marii Dąbrowskiej. Obecny obiekt różni się od stanu pierwotnego i architekturą zewnętrzną i rozkładem pomieszczeń. Pod koniec lat 80-tych XX wieku rozpoczęto również rewaloryzację zaniedbanego parku, która doprowadziła w 1994 roku do uporządkowania całego obszaru. Po usunięciu samosiewów, wprowadzeniu sieci alejek żwirowych i po dokonaniu znacznych nasadzeń, przywrócono jego krajobrazowy charakter. W latach 1988-1998 na terenie parku tworzono ekspozycję etnograficzną, gdzie prezentowane są wybrane zabytki budownictwa chłopskiego związanego z regionem kaliskim. W sumie można zobaczyć tu 6 obiektów, spośród których 3 tworzą zagrodę chłopską z końca XIX wieku.

W celu przybliżenia sposobu życia ówczesnego ziemiaństwa polskiego w Russowie na przełomie XIX i XX wieku, na terenie Muzeum Marii Dąbrowskiej i otaczającego go parku odbywają się tradycyjne ludowe festyny i spotkania środowiskowe, a latem odbywa się tutaj cykl imprez pt. “Niedziela u Niechciców”. Maria Dąbrowska tak pisała o sobie:
"Jestem dzieckiem Ziemi Kaliskiej. Z jej okolic i z samego Kalisza czerpałam natchnienie do moich książek. Ta ziemia kształtowała moje poczucie artystyczne, styl i język całej mojej twórczości".
Osobiście bardzo bym chciała odwiedzić Russów latem, najlepiej własnie w taką niedzielę u Niechciców. Kto wie może kiedyś się uda... (wiadomości pochodzą STĄD)
Dworek Marii Dąbrowskiej fot. J. Kordel

Jej pokój, w oddali sukienki pisarki fot. J. Kordel

Kocham lampy i oto kolejna do kolekcji:) fot. J. Kordel

Widok z pokoju pani Marii fot. J. Kordel

Tu urzekł mnie wózek z koronkami i poduszeczkami
Toaletka też piękna:) fot. J. Kordel

Stroje Barbary i Bogumiała fot. J. Kordel

To wózek i kawałek łóżka w innej odsłonie:)
fot. J. Kordel


A to my z Sabinką a za nami w tle dworek
Może kiedyś jako staruszki w takim właśnie razem zamieszkamy:)
fot. J. Kordel